Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nasz nauczyciel na pewno cię karać nie będzie. To bardzo miły człowiek, — twierdziła Flora.
— Wszystko jedno, nie pójdę. Umiem czytać, pisać i rachować, więcej mi nie potrzeba. Idźcie sobie, a ja zostanę w domu. Nie bójcie się, nic wam nie ukradnę. Przysięgam, że jestem uczciwa.
Podczas pobytu dzieci w szkole Mary wzięła się do sprzątania plebanji. I dzięki niej już w kilka dni wszystkie pokoje przybrały inny wygląd. Podłogi były uszorowane, meble odkurzone i wszystko stało na swojem miejscu. Uporządkowała nawet łóżko w pokoju gościnnym, przyszyła wszystkie oberwane guziki, wyczyściła ubrania, sprzątnęła gabinet pastora, każąc mu uprzednio wyjść na spacer, aby mieć zupełną swobodę podczas sprzątania. Tylko do jednego działu w gospodarstwie ciotka Marta nie dopuściła Mary. Ciotka Marta pomimo swej głuchoty, ślepoty i zdziecinnienia, nie wypuszczała berła z ręki, mimo długich perswazyj ze strony nowej mieszkanki plebanji.
— Mówię wam, że gdyby stara Marta pozwoliła mi gotować, lizalibyście palce po każdej potrawie, — tłumaczyła Mary swym nowym przyjaciołom. — Nie byłoby ciągle baraniny, nie jedlibyście surowych kartofli i nie pilibyście niedogotowanego mleka. Co ona robi ze śmietanką?
— Daje ją kotu. Wiesz przecież, że kota lubi najbardziej, — wyjaśniała Flora.
— Jabym ją razem z kotem wysłała na grzybki, — zawołała Mary z gorzkim śmiechem. — Nienawidzę kotów. Dobre to dla starych panien. Mogę jej to samo w oczy powiedzieć. Ta stara warjatka