Doktór Muchołapski/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Doktór Muchołapski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1892
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julian Maszyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.
Podróż do Londynu. Sir Biggs. Wyprawa w celu odszukania lorda Puckinsa.


Kochany Janku! — pisał mój wujaszek, — pośpieszam cię zapewnić, że cudowny eliksir Nureddina i sam lord Puckins, w którego istnienie pewno nie wierzyłeś, są rzeczywistością. Powracam właśnie z Tatrów, gdziem sprawdził dziwy, podane przez lorda, tak ciekawe, że niezawodnie zajmie cię ich opis. Dlatego uważam sobie za miły obowiązek dać ci przynajmniej słabe wyobrażenie o przygodach jakie przebyłem w swojej niezwykłej wędrówce. Nie uprzedzając wypadków, muszę ci wszystko jak było, kolejno opowiedzieć.
Po odnalezieniu listu lorda Puckinsa, jaki się nam owego pamiętnego dnia zawieruszył, nie byłem w stanie o niczem więcej myśleć, jak o tej dziwnej kruszynce i o Angliku. Tysiące przypuszczeń przebiegało mi przez głowę, wierzyłem i wątpiłem naprzemiany, aż nareszcie postanowiłem udać się niezwłocznie do Londynu, celem sprawdzenia tej dziwacznej historyi — a jeśli ona nie jest mistyfikacyą, z zamiarem podania energicznej pomocy nieszczęsnemu.
Przybywszy do Londynu, przekonałem się zaraz w hotelu, że sir Robert Biggs istnieje rzeczywiście i należy do wybitniejszych prawników stolicy. Dostałem jego adres i natychmiast udałem się, dla pośpiechu nie zmieniając podróżnego ubrania.
Gdym zadzwonił do wspaniale zapowiadającego się mieszkania w City, Chancerylane Nr 25, drugie piętro, przyznaję, że serce biło mi, jak młotem; byłem wzruszony. Za chwilę miałem się dowiedzieć prawdy!
Oddałem swoją kartę i zażądałem bezzwłocznie posłuchania, oznajmiając, że przybywam w nader ważnej sprawie. Służący poprosił mię do poczekalni, którą zastałem umeblowaną ze zbytkiem i zaopatrzoną w stosy albumów i czasopism, osładzających interesantom niezbyt miłe godziny oczekiwania. Co do mnie, nie nudziłem się długo. Ciężka portyera uchyliła się i do gabinetu miarowym krokiem wszedł mężczyzna lat średnich, szczupły i wysoki, w nieposzlakowanej białości halsztuku, kamizelce i kołnierzyku. W lewej ręce trzymał on jakiś przyrząd w kształcie obcęgów z pętlicami, niby narzędzie tortur średniowiecznych. Zmierzył mię zimnym wzrokiem od stóp do głowy i rzecze:
— Muszę pana uprzedzić, że godzina obecna nie jest u mnie godziną przyjęć; interesa, związane z moim urzędem, na dziś ukończyłem i oddaję się obecnie, jak zwykle o tej porze, hygienicznej gimnastyce szwedzkiej. Tylko bardzo ważny wypadek może usprawiedliwić pańską chęć konferowania ze mną w tej chwili.
— Otóż ten właśnie wypadek zaszedł, — podchwyciłem śpiesznie. — Racz pan mię posłuchać.


Muszę pana uprzedzić, że godzina obecna nie jest u mnie godziną przyjęć...

Sir Biggs skinął mi w milczeniu ręką, zapraszając abym usiadł i, odłożywszy na bok przyrząd gimnastyczny, z wielką powagą zagłębił się w fotelu. Następnie, pocierając ręką starannie wygolony podbródek, zamknął oczy, co zapewne miało oznaczać, że skupił już ducha i gotów słuchać, co powiem.
— Czy pan wierzysz, że są na świecie rzeczy, o których się nawet filozofom nie śniło? — zacząłem, siadając na wskazanem sobie przez gospodarza krześle. Głos mój był trochę niepewny, a wzruszenie malowało się zbyt widocznie na mej twarzy.
Sir Robert, usłyszawszy tak dziwny początek rozmowy, podniósł powieki i spojrzał na mnie z pod oka, nie okazując żadnego zdziwienia.
— O tak, bywają, czytałem to w Szekspirze, — odrzekł, a zamykając oczy, znowu czekał, co dalej powiem.
— To dobrze, że pan wierzysz... bardzo dobrze, — jąkałem tonem przekonywającym, — bo ja, choć dawniej nie wierzyłem, jestem dziś przekonany, że są na świecie rzeczy, o których się nawet filozofom nie śniło.
Po wygłoszeniu tego frazesu zaległa w gabinecie cisza. Ja poczułem, że prawię trzy po trzy, zaś prawnik z miną poważną i wyczekującą zachowywał głębokie milczenie i nie przychodził mi z pomocą. Nareszcie zdołałem opanować wzruszenie i zapytałem głosem swobodnym, jakby mi kamień z piersi zdjęto:
— Czy pan jesteś pełnomocnikiem lorda Puckinsa z Puckinstone?
Sztywny Anglik skinął twierdząco głową.
— Otóż przybywam w jego interesie i potrzebuję panu zadać kilka zapytań.
— Mów pan — czekam.
— Czy wiadomo, gdzie lord Puckins obecnie przebywa?
— Naturalnie, że wiadomo. W Indyach!
— Mylisz się pan, — odpowiadam, — był tam wprawdzie, ale wrócił i obecnie jest już w Europie.
— Być może, w takim razie wkrótce go powitamy — odparł adwokat, nie ożywiając się ani na sekundę.
Chłód taki ubódł mię do żywego, mnie, który, aby ratować nieznajomego mi człowieka jednym tchem przyleciałem tu z Warszawy. Postanowiłem rozruszać zwolennika szwedzkiej gimnastyki.
— Bardzo wątpię — odpowiadam, — czy zgodnie z pańskiem przewidywaniem powitamy go wkrótce i właśnie w tej ważnej materyi chciałem z panem pomówić.
— Jak mam rozumieć słowa pańskie? — zapytał automat, poruszając się niespokojnie w fotelu; — czyżbyś pan był zwiastunem złych wieści?
— Wszystko być może, — odrzekłem lakonicznie.
— Wszystko, ale nie to ostatnie! Lord Puckins zanadto mi jest dobrze znanym, abym w złe wieści miał uwierzyć.
— A jednak... choć mi przykro, muszę rozproszyć pańskie złudzenia...
— Nie trudź się pan daremnie — raczej zechciej mię łaskawie objaśnić, gdzie lord obecnie przebywa, skoro wiesz, że Indye opuścił, a zarazem z jakiej racyi interesujesz się jego osobą?
— Gdzie lord obecnie bawi — wiem i zarazem nie wiem. Wiadomo mi, że znajduje się w Polsce, w Tatrach, ale co się z nim dzieje nie wiem, zresztą, nikt tego nie wie.
— Powiadasz pan: nikt nie wie, hm... to nieco dziwne, ale przynajmniej bądź pan łaskaw powiedzieć mi, czy nie chory? Wszak chociaż tyle musisz wiedzieć.
— I tego, niestety, nie wiem. Do czasu ostatniej o nim wiadomości był wprawdzie zdrów zupełnie, ale obecnie jest to bardzo wątpliwe...
— Nie pojmuję pana zupełnie, — odpowiedział sir Biggs, zaniepokojony naprawdę.
— A jednak tak jest. Może być nawet, że klient pański już nie żyje.
Usłyszawszy te słowa, sir Robert podniósł się, stanął przedemną i patrząc przenikliwym wzrokiem, wysylabizował zwolna:
— Jeśli pan przybywasz tutaj aż z Polski i nie zaprzeczasz, że znanem ci jest miejsce pobytu lorda, już tem samem wiedzieć musisz, co się z nim dzieje. Inaczej nie pojmuję ani celu wizyty pańskiej, ani jego rozmowy. Wszak Polska to nie wnętrze Afryki, gdzie można ginąć bez wieści, a i ztamtąd...
— W istocie masz pan racyą, — przerwałem, — ale wszędzie bywają wyjątkowe zdarzenia. W tym szczególnym wypadku, powtarzam panu, że nietylko ja, ale nikt nie wie, co się z lordem dzieje. Wiadomo mi tylko, że jest w Tatrach.
Prawnik odstąpił parę kroków i tak rzecze:
— Łaskawy panie! racz wierzyć, że w szkołach otrzymywałem piątki z geografii i pamiętam z niej jeszcze tyle, że wycieczka w Tatry nie jest wyprawą do bieguna północnego, gdzie można zginąć bez śladu...
— Mimo to słowa moje mieszczą prawdę. A lepiej powiem panu, że ja tylko jeden dotąd wiem cośkolwiek o losie, jaki spotkał lorda. Znajduje się on obecnie w wielkiem niebezpieczeństwie; dowiedziałem się o tem dziwnym wypadkiem i w moich ręku spoczywa wyłącznie ocalenie lorda Puckinsa, jeśli, naturalnie pan do tego zechcesz dopomódz.
Sir Biggs wpatrywał się we mnie osłupiałemi oczyma, nie mogąc pojąć, czy żartuję, czy seryo mówię. Nie ręczę, czy nie wziął mię za opryszka, przybywającego po okup.
— W zamiarze właśnie ocalenia pańskiego klienta przyjechałem przed paru godzinami, — ciągnąłem dalej, — a ponieważ każda stracona chwila może być decydującą o losie jego, pozwól pan, że przystąpię odrazu do rzeczy i zapytam, czy przyszły już skrzynie lorda, wysłane z Indyj?
— Tak jest! Więc i to pan wiesz?
— Gdzież one są obecnie? — zapytałem, udając, że nie rozumiem wykrzyku zdziwienia.
— Wysłałem je przed tygodniem do Puckinstone.
— Otwierałeś je pan?
— Nie. Przeekspedyowałem je tylko z parowca na kolej. Sam lord, skoro przyjedzie, zajmie się ich opróżnieniem.
— Jak prędko moglibyśmy się dostać do posiadłości lorda?
— Za sześć godzin, jeśli weźmiemy pociąg, odchodzący za trzy kwadranse.
— W takim razie bądź pan gotów, jedziemy natychmiast!
— Daruj pan, ale nie rozumiem jeszcze, w jakim celu mamy odbyć tę podróż.
— Nic nie szkodzi, zrozumiesz pan później. Czasu już niema, objaśnię pana zatem w drodze, a teraz śpieszmy! Ach! jeszcze jedno zapytanie: Mocen pan jesteś otworzyć kufer, zanumerowany cyfrą 5875?
Sir Biggs, poszukawszy w papierach, wyjął notatkę jakąś i począł ją żywo przeglądać.
— Nr 5875! jest! zapieczętowany własnym sygnetem! — mruczał. — Nie! nie mam prawa! — wyrzekł, składając notatkę na dawne miejsce.
— Nie możesz pan? W takim razie, w imieniu lorda ja pana upoważniam, bo od tego zależy życie pańskiego klienta. Jeśli łaska, jedźmy natychmiast!
Sir Biggs spojrzał na mnie podejrzliwe z pod namarszczonych brwi.
— Przepraszam, ale mi się to wszystko coraz dziwniejszem wydaje, — wyrzekł po krótkiem milczeniu. — Pozwól pan, że ja z kolei zapytam, czy masz pan dowody, zarówno stwierdzające słowa pańskie, jak upoważniające do rozkazywania mi w imieniu lorda Puckinsa.
— Oto dowód! — odrzekłem zimno, wyjmując starannie owinięte maleńkie pudełeczko, zawierające list lorda.
Sir Biggs otworzył kasetkę i nie dostrzegł zrazu mikroskopowego listu, spoczywającego na czarnym aksamicie, szczelnie przykrytego szkiełkiem od zegarka.
— Pudełko próżne! — zawołał, wzruszając ramionami.


Pudełko próżne! zawołał, wzruszając ramionami.

— Nie dziwi mię opinia pańska — odrzekłem na to, — dokument mój nie należy bowiem do rzędu tych, jakie masz pan sposobność codzień studyować, ale jednak powtarzam, że w tem pudełeczku spoczywa jedyny, i zupełnie wystarczający dowód, że wszystko co mówię, jest prawdą. Dostrzegasz pan tę białą okruszynkę? Trzeba panu wiedzieć, że jestto własnoręczne pismo lorda Puckinsa, zawierające jego wolę, a nadto ocenione przez niego samego na 10,000 funtów szterlingów, jakie mają być wypłacone oddawcy. Czy masz pan mikroskop, żebyś się natychmiast o tem przekonał? Zapłaty bynajmniej nie żądam, ale naglę o pośpiech, bo tu chodzi o życie człowieka!

Możesz sobie wyobrazić zdumienie Anglika. Pewno był przekonany, że ma przed sobą człowieka z nienormalnym umysłem. Nie dawał mi jednak tego poznać i zachowywał się grzecznie, aby nie drażnić waryata. Na nieszczęście, u prawnika mikroskop jest sprzętem zbytecznym, nie mogłem go też przekonać, ani skłonić do pośpiechu. Dopiero po uroczystem zaręczeniu, że prawdę mówię, zgodził się na podróż, pod warunkiem, że natychmiast po przybyciu do Puckinstone, gdzie znajdują się najlepsze mikroskopy lorda, stwierdzę dowodnie prawdę słów moich.
Nie będę ci opisywał naszej podróży, w ciągu której ostrożny Anglik nie mógł pozbyć się myśli, że jedzie z podejrzanym awanturnikiem, albo skończonym waryatem, i odpowiednio lokował się w dorożce i wagonie.
Ciekawą była chwila, gdy podejrzliwy Anglik rozpoznał pod szkłem powiększającem charakter pisma swego klienta. Chwycił się wtedy za głowę i nie mógł wyjść ze zdumienia. Potem jął mię przepraszać za niedowierzanie i stał się już posłusznym, jak dziecko.
— Co czynić, co czynić? — pytał gorączkowo. — Radź pan, bo ja głowę tracę!
— Bardzo chętnie, — odrzekłem ze spokojem, — mam już nawet plan, ułożony w drodze.
— Mów pan, na wszystko się zgadzam!
— A więc najprzód trzeba znaleść flaszeczkę, pomieszczoną w kufrze, zanumerowanym cyfrą 5875. Potem jedziemy odszukać lorda.
— Zgoda! ślusarz natychmiast przybędzie, ale pozwól pan, że ośmielę się wyrazić odmienne nieco zapatrywanie na porządek akcyi. Zdaje mi się, że przedewszystkiem powinno nam chodzić o odszukanie lorda. Flaszeczka może być na drugim planie, będzie ona potrzebną dopiero, gdy znajdziemy lorda.
— Mylisz się, drogi panie, — odrzekłem. — Bez niej ocalenie pańskiego przyjaciela jest niemożliwem. Dopóki drogocenny flakon nie znajdzie się w mych ręku, nie mamy nawet po co ruszać się ztąd.
— A to dlaczego? Pojmuję wprawdzie, że egzystencya lorda byłaby gorszą od śmierci, gdybyśmy cudownej flaszeczki nie odnaleźli, ale przecież druga podobna leży wśród gór. Choćby tedy przyszło nam przetrząsnąć każdą piędź ziemi, flakonik musi się znaleźć!
— Z przykrością wielką muszę panu jeszcze raz oznajmić, że choć pan może jesteś najlepszym prawnikiem, dowódcą wyprawy byłbyś lichym. Flakon, jaki zgubił lord Puckins, jest dla nas na teraz stracony. Nie możemy go szukać bez narażenia lorda na śmierć pod stopami.
— Prawda! — mruknął sir Biggs, — zapomniałem o tem.
— Tak jest! ale to nie jedyny powód, dla którego musimy wydobyć flakon, zamknięty w kufrze. Możliwem jest przecież, że zgubiona flaszeczka wpadła w taką szczelinę, z której nikt jej nie wydobędzie.
— Istotnie! masz pan słuszność...
— Zaczekaj pan! — zawołałem — to jeszcze nie wszystko! Mam inny powód, stokroć ważniejszy od podanych. Posłuchaj pan tylko uważnie.
— Słucham... — odrzekł sir Biggs, poprawiając się na fotelu.
— Lord Puckins nie powróci do dawnego stanu, jeśli nie wypije połowy zawartości flakonu, wszak prawda?
— Tak jest napisano!
— Otóż pytam łaskawego pana, czy leży to w granicach możliwości, aby człowiek, ważący obecnie czterdzieści trzy tysiączne grama, wypił sześć kropli płynu, gdy każda kropla waży przeszło sześć miligramów, a razem wzięte, blizko dziesięć razy więcej od lorda? Przyznasz pan, że taki toast nawet dla prezesa Ekscentryków jest niemożliwym do spełnienia. Czy Pan, naprzykład, mógłbyś dokazać tak heroicznego czynu, aby dla ocalenia własnego życia przełknąć odrazu cały okseft choćby najczystszej wody?
— Rzeczywiście, nie zastanowiłem się nad podobną niemożliwością, — mruknął posępnie sir Robert, a po chwili z żywością dodał: — Ależ w takim razie, nieszczęśliwy lord nigdy nie zdoła tego dokazać i choćbyśmy go ocalili, będzie zmuszony do śmierci pozostać w okropnym stanie karzełka.
— Byłoby to niezawodnie bardzo przykrem dla lorda, jako osoby prywatnej, ale z drugiej strony, mogłoby być zachwycającem dla prezesa Ekscentryków. Przykrość zrównoważyłaby się przyjemnością i przyjaciel pański pogodziłby się z nowym stanem bardzo prędko.
— Pan żartujesz! — zawołał oburzony sir Robert. — W takiej chwili!... Sądziłem, że naturaliści więcej mają serca, czułego na nędzę bliźnich.
— Uspokój się pan. Przemawiam w lekkim tonie, bo mam radę, wprawdzie bardzo ona rezykowna, ale pewna. Zakomunikuję ją panu później, a teraz nie traćmy czasu.
Wyłamano więc misterny zamek i nieuszkodzona złota flaszeczka w onyksowym futerale znalazła się w naszem posiadaniu.
— Teraz wracajmy do Londynu! — zawyrokowałem.
Tam odbyliśmy naradę, w której, po długich debatach, ułożyliśmy plan wyprawy.
Przedewszystkiem zatelegrafowałem do Zakopanego, aby dowiedzieć się o stanie pogody w górach. Od niej zależały bowiem szanse uratowania lorda. Jeśli w ostatnich tygodniach panowały deszcze, utrzymanie się Puckinsa przy życiu, należałoby do cudów i z góry wypadało się przygotować na fatalny wynik poszukiwań. Gdyby jednak trwała jaka taka pogoda, nieszczęsny więzień gór mógł być ocalony.
Telegramu czekaliśmy jak wyroku życia lub śmierci dla lorda. Godziny wlokły się nieskończenie; co chwila spoglądaliśmy na zegar, podejrzewając go, że przestał chodzić. W czasie przykrej i przymusowej bezczynności przypomniałem sobie dopiero, jak okropne było przeszłoroczne lato w Tatrach. Nieustające prawie deszcze, czyniły z tego uroczego zakątka krainę wiecznej jesieni. Gdyby tak miało być i tego roku — lord Puckins zginąłby niewątpliwie.
Pamiętam wprawdzie, żeś mi po powrocie z Zakopanego opowiadał o prześlicznej pogodzie, jaka tam za Twej bytności panowała, ale od owego czasu upłynął miesiąc i mogło się wszystko zmienić. W Tatrach piękna pogoda rzadkim bywa gościem.
O trzeciej dopiero w nocy, odgłos dzwonka poruszył silnie naszemi nerwami, a po chwili trzymałem już w drżącej dłoni depeszę. Zawierała ona długi wykaz codziennych obserwacyj.
W miarę czytania, radość zastępowała miejsce niepokoju w mem sercu.
— Ależ to nie do wiary! — zawołałem w końcu. — To chyba jakieś nieporozumienie! Ciągle pogoda, pogoda i pogoda!
— Czytaj pan do końca, — przerwał mi sir Biggs, spoglądając przez ramię na francuzki tekst depeszy. — Wszak tu wyraźnie napisane: „Pogoda niebywała przynajmniej od lat czterdziestu. Najstarsi górale nie pamiętają takiej”.
— Zatem niema omyłki, trzeba wierzyć cyfrom!
Radość nasza nie miała granic.
— Jedźmy coprędzej! on żyje i czeka na ratunek! — powiedzieliśmy sobie i po krótkiej naradzie stanęło, że mamy natychmiast wybrać się do Zakopanego.


∗             ∗

W Tatrach postanowiliśmy przedewszystkiem odszukać wskazaną w liście miejscowość. Następnie zwołaliśmy kilkudziesięciu górali, aby otoczyć żywym łańcuchem część doliny Białej Wody, w której miniaturowy lord przebywa. W łańcuchu tym mieli na zmianę w dzień i w nocy pilnować górale, aby nikt, literalnie nikt, ani człowiek, ani zwierzę, nie dostał się na strzeżony obszar. Nadto, ponieważ poleciłem zająć raczej zaduży, niż zamały szmat okolicy, łańcuch miał się stopniowo ścieśniać przez posuwanie się straży na przód, nie inaczej jednak, jak drobniutkiemi krokami i z niezmierną powolnością. Potem wszyscy mieli zająć stałe placówki, nie ścieśniając już ani na krok koła. W ten jedynie możliwy, choć wielce niedogodny, a nawet kosztowny sposób, spodziewaliśmy się przedewszystkiem usunąć niebezpieczeństwo, grożące lordowi ze strony turystów, bydła i owiec, a zarazem umożliwić mu zbliżenie się do nas, w razie, gdyby zdołał dojrzeć ludzi i plan nasz zrozumieć.
To ostatnie było jednak bardzo wątpliwem, bo gdyby nawet lord Puckins spostrzegł górali i zrozumiał, żeśmy urządzili nań obławę w celu ocalenia, to jeszcze unikałby zapewne zbliżenia się, z obawy, by go który z tych olbrzymów nie zgniótł.
Zaopatrzywszy się w mikroskop, telefon, mikrofon, lunety i różne inne przybory, pierwszym parowcem dostaliśmy się do Hamburga, a ztąd kuryerski pociąg wkrótce nas wysadził w Krakowie. Na trzeci dzień podróży znajdowaliśmy się w Tatrach. Po ustawieniu kordonu okazało się, że dolina tyle ma nierówności, załamów, a zarazem tak jest rozległa, iż staranny przegląd całej powierzchni, gdyby nawet był możliwym, zająłby bardzo dużo czasu, a ten zbyt drogim był, aby go trwonić można nieoględnie. Każdy dzień, każda niemal chwila, mogły decydować o życiu lorda.
Teraz odsłoniłem sir Robertowi drugą część swego planu. Polegał on na tem, że sir Biggs z wyszukanym tłumaczem mieli objąć komendę nad góralami i nie odstępować ich ani na chwilę, ja zaś zdecydowałem się połknąć połowę płynu Nureddina i puścić się na poszukiwania mimowolnego jeńca przyrody w takich samych warunkach, w jakich on się znajduje.
W ten sposób, czarodziejski flakon zmaleje wraz ze mną do rozmiarów właściwych i stanie się zdatnym do użytku, o jakim Nureddin wspominał. Pomijając wszystko inne, w przedsięwzięciu mojem tkwiło jedno zasadnicze niebezpieczeństwo, o jakiem bez drżenia nie mogłem myśleć. Flakon, zawierający 12 kropli płynu, wystarczyć mógł zaledwie dla jednej osoby. Wypijając połowę, posiadałem już tylko tyle płynu, ile wystarczy dla mnie samego do powrotu. Gdybym nie znalazł lorda, miałem odwrót zapewniony, ale gdy poszukiwania uwieńczy pomyślny rezultat, wtedy jeden tylko z nas będzie mógł powrócić do świata ludzkiego w swej dawnej postaci. Dla drugiego, odszukanie zgubionego flakonu stanie się kwestyą ważniejszą niemal, niż kwestya życia. Gdyby się flakonik lorda nie znalazł, lub, co na jedno wychodzi, jeśli został zgubiony zaraz po wypiciu, przed zupełnem zmaleniem lorda i flakonu, — wtedy jeden z nas powróci karzełkiem.
Gdy pojął całą grozę podobnej perspektywy, sir Robert, który stał się już serdecznym moim przyjacielem, załamał ręce.
— Pan nie pójdziesz na poszukiwania! — zawołał z mocą. — To prawie samobójstwo! Ja powinienem iść. Ten los mnie przypada w udziale, jako przyjacielowi i płatnemu pełnomocnikowi lorda. Choćbym siłą miał odebrać flakon, nie pozwolę ci popełnić szaleństwa!
— Nie zapominaj się, kochany panie! Przygoda spotkała lorda na naszej ziemi, do mnie więc należy ratować go w ciężkiej potrzebie. A przytem pańskie dobre chęci nie na wieleby się przydały. Nie znasz obyczajów świata zwierzęcego i na pierwszym kroku śmierćby cię spotkała...
Długo nie mogłem poczciwego człowieka uspokoić i byłby może nie zgodził się wcale na plan mój, gdybym mu nie wytłumaczył, że najprzód nie mamy potrzeby przypuszczać najgorszego zbiegu okoliczności, podrugie i w tym ostatnim razie niewszystko stracone.
Pozostawało tylko pojechać do Indyj, odszukać fakira, przedstawić mu rozpaczliwe położenie, a wtedy niewątpliwie przy pomocy trzeciej osoby i większej ilości płynu, metamorfoza mogła się z łatwością dokonać i obaj bylibyśmy zupełnie uratowani.
Drogą takiego rozumowania doszliśmy do zgody i ułożyli dalsze szczegóły wyprawy.
W wędrówce swojej postanowiłem w najwydatniejszych miejscach pozostawiać zdala widzialne sygnały, a przy nich treściwe informacye dla lorda Puckinsa. Gdybym zaś natrafił przypadkiem na jego ślady, miałem póty iść za nim, póki go nie znajdę, przy życiu, czy umarłego.
Żywy łańcuch miał się utrzymywać aż do mojego powrotu, z lordem, czy bez niego, w miejsce oznaczone. Dla ułatwienia powrotu, jakoteż oryentowania się w wycieczce, wzniesiono, jako drogowskaz, na wysokiej żerdzi czerwoną chorągiew na linii kordonu. Dostęp do niej był wzbroniony i tylko jeden sir Robert mógł się zbliżać po ułożonej z desek kładce.
U stóp owej żerdzi, gdyby zaszła potrzeba, mieliśmy się spotkać i zakomunikować sobie zebrane, a ważne wiadomości. W tym celu ustawiony został doskonały mikrofon Edisona, przywieziony z Londynu.
Jeśli przez cały miesiąc ani razu nie pojawię się na stacyi, sir Biggs powinien być przekonanym, że spotkało mię jakieś nieszczęście, ale nie ma jeszcze tracić nadziei i dopiero po upływie nowego miesiąca wolno mu było rozpuścić ludzi, uważając nas za przepadłych. Jak widzisz, plan był bardzo śmiały i rezykowny.
Nie poprzestając na optycznych sygnałach, umyśliłem od czasu do czasu, na cały głos nucić hymn narodowy angielski, zaczynający się od słów „God save the King”, w celu zawiadomienia lorda o swem sąsiedztwie.
Gdy się nie jest tchórzem, można się oswoić nawet z najgorszemi przewidywaniami. To samo się stało i ze mną. Wkrótce zapomniałem o niebezpieczeństwach, jakie mię czekały, pochłonięty nadzieją ujrzenia niezwykłych rzeczy. W czasie przygotowań do wyprawy, byliśmy dobrej myśli i żartowaliśmy nawet z przyszłych moich przygód, jakoteż z przedsięwziętych środków bezpieczeństwa. Niektóre były nader zabawne.
Między innemi zaopatrzyłem się w wyśmienity rewolwer. Znając twardość pancerza większej części owadów, nie myślałem o zabijaniu ich z tej broni, ale czułem, że mogła się ona wcale dobrze przydać do spłoszenia i odpędzenia nieprzyjaciela w razie napadu.
Wszak huk wystrzału i dym nieraz już płoszyły i skłaniały do ucieczki najwaleczniejsze gromady dzikich, dlaczegóżby nie miały wywrzeć tego samego skutku na owadach, które także nigdy nie wąchały prochu?
Dopiero w ostatnich chwilach poczciwy Anglik stracił albiońską flegmę i próbował mię raz jeszcze odwieść od przedsięwzięcia.
Twierdził, że wszystko na nic się już nie zda, a przyniesie mi bezwarunkowo zgubę.
W miarę jednak, jak on tracił odwagę, zapalałem się do wyprawy, tak że żadna już moc niezdolna była zmusić mię do zaniechania przedsięwzięcia, w którem, prócz nadziei ocalenia człowieka, spodziewałem się poczynić wiele ciekawych spostrzeżeń i odbyć, nie ruszając się z kraju, wycieczkę w świat nieznany, do którego nikt jeszcze z ludzi, prócz lorda Puckinsa, nie miał szczęścia się dostać.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.