[167]FRANCISZEK DYJONIZY KNIAŹNIN.
DO OJCZYZNY.
Kędyż te słupy, te granice twarde,
Które nasz Chrobry oznaczał żelazem?
Tenże to naród cary wiązał harde,
Gromiąc i orły i księżyce razem,
Myż to, Polacy, owych mężów plemię,
Co nam krwią swoją kupili tę ziemię?
O wielkie dusze, których tu nic zliczę!
Jeśli z swej na nas poglądacie chwały.
Zacni Tarnowscy, mężni Chodkiewicze!
Nacóż przykłady nam wasze zostały!?
Takeśmy podli, że was bierze trwoga
Błagać za nami zwróconego Boga!
Cokolwiek świętej po was jeszcze sławy
Nam się zostało (o bezczelna zbrodni!),
Gładzim do szczętu sromotnemi sprawy,
Wspomnienia nawet waszego nie godni
Zdradzając braci i wolność i chwałę,
Cóż poczną serca, hańbą odrętwiałe?
Ojczyzno! Na cóż nam, przeszyte mieczem,
Piersi otwierasz? My nic twoje dzieci!
Straciwszy czułość, tam kajdany wleczeni,
Gdzie pędzi przemoc lub mamona świeci:
[168]
Oto na sam brzęk i krótki blask złota
Troskliwem uchem czatuje niecnota.
Skądkolwiek chytra zabłyśnie intryga,
Leci tam nędza i co urwać pragnie;
Chełpi się zdrada, że ją gwałt podźwiga,
Klaszcze mu podłość i kark jarzmu nagnie.
Jakże się z twojej wydźwigniesz ruiny,
Matko, takiemi otoczona syny?!
(Około 1760 r.)