Siostro rozpaczy! melancholio mila! Ty w parze z nieszczęściem chodzisz,
Lecz ciebie moja pieśń dzisiaj uczciła, Choć ty czarne myśli rodzisz!...
Za czarną chmurą twej cichej zasłony Duch jak słońca czoło jasne
Wspomnień ciemnością w koło otulony, Rozpamiętywa dni własne...
I śmiechem przeklął myśl o szczęściu własnem Podeptał nadzieji kwiaty,
Byle im czoła mógł promieniem jasnym Otoczyć za cierńców straty...
«O!... naucz powstać nad to, co skarlone, «Przekląć ojczyzny tyrana,
«Zszlachetnić, co złą wolą niespodlone «W ciemność strącając szatana!...
«A z nocą walczy blask porannej zorzy «A światłość w ciemnościach świeci,
«O myśli moja, podobnaś do róży, «Co gruzy ludzkości kwieci!...»
Odwróć mi od ust — te węże czułości, Co pala w życia kolei,
Duch by nie zgasił pożarów miłości Łzami — ten — ogień nadzieji...
Kochać! ach! kochać! młode serce woła, Lecz zwykle w kolei życia
Szatan urąga się z doli anioła, Anioł przy głazie bez życia...
A tak co kocha — od dni swych poranku Dalekie i blizkie sobie
Jako dwa kwiaty, każdy w innym wianku Osobno — giną w żałobie...
O! prędzej duszo! wszakżeś nieśmiertelna Ty szydzisz z czasu i wieku,
Tu kładka życia — już trzeszczysz piekielna Życiem — zwiesz życie człowieku?...
Niech w wyższym świecie wyższy duch ożyje, Z zapomnień trując kielicha —
I niech oderwie od swej piersi żmije — Pierś młoda burzą oddycha!...
Jak młode orlę u pustyni łona Dalekie od ptasząt tłumu,
Z chmur ssie swe myśli — i pęka zasłona Słońc — wśród wichrów lecąc szumu!...
I tak mu wolno! tak piersi szeroko! Samotne — lecz wolne skrzydła
I w oczach słońca, orle topi oko Bo Bóg nie kładzie wędzidła...
Samotność wyższa nad kraje obłudy O! najdumniejsza to zbroja
Skrzydłem zapału powitałem cudy Ja sam — a ze mną myśl moja!...
O! Melancholio!... z myślami twojemi Milsze smętarne pożycie,
One oprzędą nitki pajęczemi Mózgowe pleśni i życie!...
O! pojedź daleko — ramię przy ramieniu Z strun brzękiem lećmy wysoko,
Krwawą daninę piekłom i cierpieniu Spłaciło serce — i oko!...
Twe czarne myśli przed oczyma memi Jak chmury kruków się zlecą —
I pierś rozedrą szpony piekielnemi Szkielet, zostawią — poleca!...
Choć one plony jak węgiel piekielny, Jak z dziewicy trupa wianek,
Chociaż ich człowiek lęka się śmiertelny Ja je pieszczę jak kochanek!...
I dusza moja pozostanie sama Jak gmach Bogów spustoszały,
Jak brzoza zimy wichrami owiana Której listki uleciały...
A z nocy rodzą się promienie zorzy — A światłość w ciemnościach świeci,
O myśli moja podobnaś do róży Co gruzy ludzkości kwieci!...
Lecz ty piękności jasna i bezkońca!... Jak pierwsza miłość co dłoń na pierś splata —
Rzucam ci perłę jaśniejszą od słońca I pocałunek — o!... nie z tego świata!...