Do Caesara Augusta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Horacy
Tytuł Do Caesara Augusta
Podtytuł Epist. II 1
Pochodzenie Wybór poezji, Listy
Wydawca Filomata
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Naukowa we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Paweł Popiel
Tytuł orygin. Cum tot sustineas...
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały cykl Listy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Do Caesara Augusta (Epist. II 1).
Cum tot sustineas...

Kiedy tak wielkich i tylu się spraw podejmujesz sam jeden,
Chronisz orężem Italję i zdobisz obyczajami,
Ustawami naprawiasz, publicznej bym sprawie zaszkodził,
Żebym twój czas o Caesarze zaprzątał za długim wywodem.
Romulus, ojciec Liber i Pollux z bratem Kastorem,
Którzy po dziełach olbrzymich do świątyń się bogów dostali,
Chociaż ród ludzki i ziemię piastują, okrutne zapasy
Godzą, rozdziałem pól, zakładaniem wsławili się grodów,
Żalą się, własnym zasługom że nie dopisało uznanie
Spodziewane, I ten co Hydrę porąbał okrutną,
W szermach przez los nałożonych poskromił znane potwory,
Doznał, że nic prócz śmierci pokonać zawiści nie zdoła.
Pali albowiem swym blaskiem ten, co przewyższa umysły,
Niżej od siebie stojące; po śmierci go cenią tak samo.
Tobie zaś pókiś obecnym, szafujem poczestne zaszczyty,
Wznosząc ołtarze dla ciebie, na które przysięgać będziemy,
Twierdząc, iż tobie się równy nie zrodził i nigdy nie zrodzi.
Ale twój oto naród roztropny i słuszny w tem jednem,
Że nietylko od naszych, lecz greckich cię wodzów przenosi,
Reszty bynajmniej tą samą nie ceni modłą i miarą,
Wszystkiem się brzydzi i gardzi, prócz tego, oo zeszło ze ziemi,
Oraz co widzi, że już za czasów obecnych zginęło;
Tak zapatrzony w co stare, że grzechu broniące tablice,
Które dwakroć po pięć stanowili mężowie, królewskie,
Z groźnym Sabinem, lub z grodem Gabińskim sojusze zawarte.
Księgi najwyższych kapłanów, prastare wieszczów proroctwa,
Wszystko jak twierdzi na wzgórzu Albańskiem Muzy śpiewały.
Jeśli dla tego, że Greków najstarsze dzieła są także
Najlepszemi, a rzymscy pisarze tą samą być mają
Wagą mierzeni, to wtedy nie wiele nam trzeba słów tracić:
Wewnątrz oliwki, a zewnątrz orzecha nic niema twardego;

Myśmy doszli do szczytu wielkości; malujem i śpiewam,
Nawet i walczym uczeniej nad gładkich Achajskich szermierzy.
Jeśli jak wina się z czasem i wiersze stają lepszemi,
Pytam, którenże rok ma wierszom wartości przymnożyć?
Pisarz, co temu lat sto zakończył życie, czy w pośród
Znakomitych i starych ma stanąć, czyli też W rzędzie
Lichych i azowych? Niech sporom granica koniec położy.
„Niechajże starym i prawym ten będzie, co stu lat dokonał".
Cóż jeżeli na rok lub miesiąc zawcześnie się sterał,
Między którymi ma być policzon? czy między starymi,
Czyli do tych, których lata obecne lub przyszłe się wyprą?
„Taki naprawdę z godnością do starych liczyć się może,
Któren o krótki miesiąc lub też o rok cały jest młodszym“.
Z pozwolenia korzystam! i jako z ogona końskiego,
Włosek po włosku wyrywam i jeszcze do końca po jednym,
Aż ośmieszony dowodem, że kupka zniknęła, nie padnie
Taki, co szpera w kronikach i geniusz na lata ocenia,
Zgoła za nic nie uznając, aż co Libitina poświęci.
Ennius mądry i dzielny, sobowtór nieledwie Homera,
Jak utrzymują krytycy, wydaje się ważyć na lekko,
Co z obiecanką się stanie i pythagorejskiem widzeniem.
Naevius w umysłach, i rękach, czyż nie tak żywo się trzyma,
Jakby dzisiejszy? tak świętym jest każdy dawniejszy poemat.
Nie wiem o ile jednego przewyższa drugi; Pacuvius,
Starzec, tak uczonością celuje jak Accius polotem;
Rzymskich Afrania komedyj by się nie powstydził Menander;
Plaut na wzór Epicharma z Sycylji odznacza się życiem,
Wszystkich powagą zwycięża Caecilius, a sztuką Terentius.
Roma potężna i takich podziwia i liczy poetów.
Takich się uczy na pamięć i w pełnych podziwia teatrach.
Od epoki Liviusa pisarza do chwili obecnej.
Trafnie czasami osądza pospólstwo, to znowu się myli,
Kiedy tak wręcz starożytnych poetów podziwia i chwali,
Wyższym lub równym żadnego nad nich nie uzna, to błądzi.
Jeśli zaś sądzi, że wiele w nich przestarzałego się znajdzie,

Przyzna, że często wyrazy za twarde, to znowu za słabe,
Wtedy me zdanie podziela i sądzi, jak Jowisz przykazał.
Wszakże ja nie nastaję żądając, by zniszczyć Liviusa
Wiersze, a dobrze pamiętam skorego do kija Orbilia,
Jak mi je chłopcu dyktował; lecz żeby się zdały poprawne,
Piękne, bez małej różnicy od doskonałych, się dziwię.
Między któremi wypadkiem, gdy błyśnie słowo ozdobne,
Albo też jeden lub drugi się znajdzie wierszyk wytworny,
Wtedy niesłusznie zaceni i cały sprzedaje poemat.
Gniewa mnie każda nagana, co sądzi nie z tego, że licho,
Albo niesmacznie zrobione, lecz w skutek nowości potępia,
Bo nie o względy im chodzi dla starych, lecz wieńce i chwałę.
Wątpię li, słusznie czy nie, się na scenie kwiatami przybranej.
Sztuka ukaże Atta, gotowi nieledwie, że wszyscy
Wołać ojcowie „wstyd wszelki“ zaginął, że śmiem krytykować
Rzeczy, poważny co Aisop, lub Roscius uczony grywali; -
Bądź że niczego nie cenią prócz tego co im się podoba,
Albo za wstyd uważają posłuchać młodszych i czem się
Zajmowali za młodu, w starości za marne uznają.
Wreszcie kto Numy pieśni salijskie wychwala, gdy przytem
Równie jak ja nie rozumie, udając sam jeden świadomość,
Wcale ten nie dba o poklask i miłość dla rzeczy prastarych,
Idzie mu tylko by nas i co nasze krzywdził zawistnie.
Jeśliby Grecy tak samo nowością się byli brzydzili,
Jako i my, to cóżby się starego zostało i skądże,
Mieliby ludzie co czytać i z rąk sobie dawać do ręki?
Grecja, jak tylko z ustaniem wojennych zapasów poczęła
Bawić się szczęściem popsuta, powoli ku złemu się chylić,
Dzisiaj do sztuki atletów, to znów się zapala do koni;
Mistrzów roboty w marmurze i spirzu, lub kości słoniowej
Wielbi, to znów zapatrzona umysłem, i okiem w obrazy,
Wnet się muzyką zachwyca, to znów na tragedjach używa;
Równie jak mała dzieweczka, u stóp igrająca piastunki,
Czego pragnęła gorąco, porzuca gdy z wiekiem dojrzała.

Zbrzydnie się albo podoba, nie widzisz, jak wszystko jest zmiennem?
Czasy pokoju i stała pomyślność to niosły za sobą.
W Rzymie zaś długo przystojnemj i słodkiem bywało w otwartym
Domu się rano przebudzać, klientom prawa tłumaczyć,
Grosz wypożyczać ostrożnie, lecz tylko na pewne nazwiska,
Starszych usłuchać, a młodszych pouczać jakowym sposobem
Może się mienie zwiększać, a zgubna żądza miarkować.
Zmienił atoli lud płochy swe cele i pała jedynie
Chęcią pisania; czy młodzież, czy już poważni ojcowie,
Z wieńcem na skroniach, przy uczcie czytają głośno swe wiersze.
Nawet i ja, co zaręczam, że wierszy pisywać nie będę,
Lepszym jak widać od Partha w kłamaniu i jeszcze nie wejdzie
Słońce, jak zbudzon papieru domagam się teki i pióra.
Statkiem kierować się boi, kto statku nieświadom; dyakrwi
Nie śmie bez nauki choremu zadawać; co sprawą lekarzy,
Tem się lekarze zajmują, zaś kowal pilnuje kowadła:
My zaś, uczeni czy trutnie, przygodnie wiersze pisujem.
Taki jednakże ten błąd i lekkie szaleństwo, jak wielkie
Niesie przymioty za sobą uważaj; nie łatwo u wieszcza,
Chciwą jest myśl: on wiersze pokochał i tem tylko żyje;
Straty, ucieczka sług, pożary, on śmieje się z tego;
Zdradą on towarzyszowi, lub małoletniemu nie grozi
Żadną; on prostym bobem się żywi i chlebem poślednim;
Wprawdzie wojakiem jest lichym i gnuśnym, lecz miastu korzystnym,
Przyznaszli, ważnym sprawom, że małe pomagać zdołają.
Usta i szwargot niewinny chłopaczka kształci poeta,
Broniąc od słów nieprzystojnych zawczasu uszy dziecinne,
Jego zaś duszę popóźniej przyjazną rozwija przestrogą,
Nie dopuszczając zawiści, opryskliwości i gniewu;
Dzieje wykłada prawdziwie, na znanych przykładach tłumaczy
Przyszłe wypadki, pociesza niedolę ubogich i chorych.
Skądby dzieweczka przez męża nietknięta z chłopcami skromnymi,

Mogła się modłów nauczyć, gdy Muza by wieszcza nie dała?
Wzywa pomocy chór i bóstwa pomocne przeczuwa
Błaga pokornie o wody niebieskie wskazaną modlitwą,
Klęskę zarazy odwraca, grożącą usuwa niedolę,
Mir otrzymuje nareszcie i lata w plony bogate;
Śpiewem się koją niebieskie i śpiewem bóstwa podziemne.
Dawni tak nasi ziemianie, wytrwali, przestając na małem,
Po ukończeniu zbiorów, spoczynek w porze świątecznej,
Ciału oddając i duszy, co praca znosiła w nadziei
Końca, z czeladzią ochoczą, synami i wierną małżonką,
Matkę ziemicę knurem, Silvana mlekiem skarbili,
Kwieciem i winem Geniusa, krótkiego żywota przestrogę.
Takim zwyczajem gdy weszły w użycie swawolne Fescennie,
Wierszem kolejnym sypały rubaszne obelgi i drwinki,
Ustalona zaś wolność wracając w porze corocznie,
Psoty niewinne stroiła, dopóki w otwarte przekąsy,
Żarty się nie przemieniły, uczciwe bezkarnie domostwa
Groźbą nachodząc i złością. Cierpieli zębem zjadliwym,
Ludzie szarpani i nawet nietkniętych trwoga ogarnia,
Choć położeniem górują; musiała nakoniec ustawa,
Karę stanowić, by ktoś nie wytykał drugiemu złośliwym
Wierszem; natenczas w obawie przed karą cielesną do zmiany,
Oraz uczciwej zabawy i mowy musieli powrócić.
Grecja zdobyta, dzikiego zwycięscę zdobyła i sztuki,
Wniosła do nieokrzesanych Latinów. Tak wreszcie rubaszny,
Zginął on wiersz Saturniński, a ciężką umysłu chorobę,
Dźwięki nadobne przemogły; jednakże na długo zostały,
Ślady wieśniaczej grubości i jeszcze dziś pozostają:
Późno albowiem do greckich zwróciwszy dowcipem się wzorów,
Badać dopiero począł spokojnie po wojnach Punickich,
Co też Sophokles i Thespis, lub Aischyl dobrego przywodzą.
Zatem spróbował zadania, czy godnie co mógłby przełożyć;
Polot umysłu i duch mu się dzielny na razie spodobał,
Dobrze on bowiem odczuwa tragiczność, nie zgorzej się waży,

Lecz nieświadomie poloru jakoby podłego się boi.
Sądzą, ponieważ komedja swe wzory ze środka zwykłego
Życia wybiera, małego wysiłku jej trzeba, jednakże
Większe wymogi im mniej pobłażania. Uważaj no Plautus,
Rolę jak zakochanego młokosa mizernie przedstawia,
Albo też ojca skąpego, jak przebiegłego rajfura,
Dossen jak w pieczeniarzach obżartych bywa przesadnym,
Jak w niedopiętych ciżemkach przebiega po deskach na scenie
Chodzi mu tylko by schować do szafki pieniądze, a potem
Nie dba czy sztuka upadnie, czy silnie stanie na nogach.
Kogo zawiodła na scenę, bezmierna żądza rozgłosu,
Tego drzemiący słuchacz uśmierci, nadyma ochotny:
Takie to liche i marne co umysł poklasku łaknący,
Może podkopać lub dźwignąć. Niech zczeźnie zabawa, jeżeli
Chudym odmowa nagrody, dostatnim uznanie ma czynić.
Nieraz odstrasza i płoszy dzielnego nawet poetę,
Liczbą że większe tłumy, godnością i cnotą podlejsze,
Nieokrzesane i głupie, gotowe do burdy wszelakiej,
Jeśli im nie potakuje rycersko, żądają w pośrodku
Sztuki, niedźwiedzia lub walki na pięści, bo motłoch to lubi.
Nawet w rycerstwie jednakże dziś rozkosz uciekła od uszu
Wszelka do wzroku, co błędnie na marne się patrzy popisy.
Cztery i więcej godzin kurtyna otworem zostaje,
Podczas gonitwy hufców na koniach i rzeszy piechurów;
Królów podbitych prowadzą z rękoma w pętach na grzbiecie,
Wozy, podwody, karety, okręty mijają w pochodzie,
Rzeźby słoniowe zdobyte i bronzy korynckie obnoszą.
Żeby żył jeszcze na ziemi, jakżeby śmiał się Demokrit,
Widząc jak płód wielbłąda i rysia potworną postacią,
Albo i biały słoń przykuwa motłochu spojrzenia,
Pewnieby patrzał uważniej na widzów niż grę teatralną,
Jako mu dostarczających aż zbyt widowisko ciekawe:
Co do pisarzy zaś by osądził, że osłu głuchemu,
Bajki opowiadają; bo jakież by głosy przekrzyczeć,

Mogły ten hałas co w naszych odzywa się pełnych teatrach i
Zdaje się Jasów Garganskich, lub morza Tuskiego że szumy
Słychać, z objawem tak głośnym się patrzą na sztukę, przybory,
Obce przepychy, którymi przybrany aktor jak tylko,
Wstąpił na scenę, w poklasku się lewa spotyka z prawicą.
„Powiedziałże co już?“ Nic zgoła. „Cóż więc się podoba?“
Szata wełniana co barwą Tarencką fijołki udaje.
Ale byś czasem nie sądził, że to czemu sam nie podołam,
Skąpo zachwalam, gdy inni pomyślnie tę rzecz uprawiają:
Taki po linie sprężonej potrafi jak mnie się wydaje,
Stąpać poeta, co w duszy pozorem wzbudzi niepokój,
Drażni to znów uspokaja, fałszywym napełnia postrachem.
Jak cudotwórca do Athen, to znów do Thebów przenosi.
Poświęć jednakże i tym co raczej się czytelnikowi
Wolą powierzyć, niż znosić zuchwałych widzów humory,
Pewną opieką, jeżeli Apollona godny przybytek,
Chcesz księgami napełnić i wieszczom bodźca dodawać,
Żeby ochoczo na szczyt Helikonu dążyli zielony.
Prawda że złego w bród sami sobie czynimy poeci,
(Jak żebym własną wycinał winnicę), gdy tobie utwory,
Ofiarujemy przy trudach i troskach; gdy wręcz się obrazim,
Jeśli choć jeden wierszyk się waży kto zganić z przyjaciół;
Kiedy czytane już miejsca choć nieproszeni wtórujem;
Kiedy biadamy, że pracy objawu naszej nie cenią,
Z której pomocą utwory tak zręcznie są przeprowadzone;
Kiedy się spodziewamy, iż dojdzie do tego, że byłeś
Się dowiedział, że z nas kto co pisze, to zaraz przychylnie
Wezwiesz, od niedostatku ochronisz i pisać przynaglisz.
Warto jednakże rozpoznać, jakowych cnota co równie
Świeci na wojnach jak w domu, mieć będzie dozorców i stróżów.
Żeby jej sławy niegodnym w opiekę nie dawać poetom.
Ów Alexandra wielkiego potrafił króla pozyskać,
Choiril, co w zamian za liche, mizernie pisane wierszydła,
Wziął królewską nagrodę w brzęczącej monecie philippów.
Ale jak skażę i plamę atrament zostawia po częstem

Używaniu, tak samo pismaki podłemi wierszami,
Czyny kalają przesławne. Jednakże on właśnie monarcha,
Któren za śmieszne poema rozrzutnie tak drogo zapłacił,
Prawem zakazał, by nikt prócz Apella się wcale nie ważył,
Bądź malować, lub też krom Lysippa odlewać ze spiżu,
Twarz Alexandra bitnego naśladowcy posągów.
Jeślibyś trafny ten sąd w obrazowej sztuce do darów,
Muzy chciał zastosować i ksiąg, to pewnie byś przysiągł,
Bodaj boiockich że mgłach ten sędzia na świat się narodził.
Jednak nie ujmą ci sławy twe sądy o nich i dary,
Które odnieśli z niemałą dla dawcy szczodrego pochwałą,
Varius jak równie Vergilius, kochani przez ciebie poeci;
Ani też lepiej oddane oblicza znakami ze śpiżu,
Niźli dziełami wieszcza i cnoty i dusze przesławnych,
Mężów na jaw wychodzą. Prócz tego bym ja nie przekładał,
Słów pełzających po ziemi, nad pieśni o dziełach podjętych;
Śpiewać o lądach! i rzekach, na szczytach gór zakładanych
Zamkach, lub też o królestwach dalekich i wojnach za twoim
Dzielnie stoczonych przewodem, na całym świata przestworze,
Oraz o stróżu pokoju co wrota przymyka Janusa,
Wreszcie o Romie co groźną za rządów twych Parthom się stała
Wszystko gdybym ja temu, co pragnę sprostał, atoli
Błahy wiersz majestatu twojego nie godny, a nigdy
Podjąć bym nie śmiał zadania na któreby sił nie starczyło.
Zbytnia usłużność, co kocha niemądrzze ciężarem się staje,
Zwłaszcza gdy sztuką i miarą uparcie zalecać się stara:
Prędzej się bowiem nauczysz i chętniej będziesz pamiętał,
To co podaje się w śmiech, niż co się szanuje i ceni.
Nie dbam o taką usługę co ciąży mi, ani też pragnę
Być wystawionym publicznie we szpetnem odbiciu woskowem.
Jabym sobie nie życzył pochwały lichemi wierszami,
Żeby mnię niezręczny o wstyd nie przyprawił i razem
Z mym dziejopisem na dół nie ponieśli, jak w trumnie otwartej,
W miasta dzielnicę gdzie kupczą kadzidłem, lub zapachami,
Pieprzem i wszystkiem cokolwiek w zbyteczny się papier zawija.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Horacy i tłumacza: Paweł Popiel.