Czy to powieść?/Kontur ogólny

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Narcyza Żmichowska
Tytuł Czy to powieść?
Redaktor Tadeusz Boy-Żeleński
Wydawca Dom Książki Polskiej
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KONTUR OGÓLNY.[1]

Pisząca urodziła się w r. 1816. Ojciec jej był wojskowym, matka najmłodszą wśród dość licznych dzieci zamożnego wiejskiego dziedzica — pisząca miała tylko jednego brata, który się w roku 1812 urodził, w czasie nieobecności ojca. (Imiona zostawiam Twemu wyborowi. Zwracam tylko uwagę, że i co do imion są pewne historyczne kategorje, przynajmniej zauważyłam to względem wiadomych dla mnie czasów. Przed sejmem czteroletnim kalendarzowe górą: Ignacy, Jan, Józef — Hugo osobliwością — po sejmie czteroletnim rozpowszechnia się masa imion pamiątkowych i dziejowych — dużo jest Tadeuszów, Juljanów, Władysławów, nawet Lach był i Leszek. Za wpływem rewolucji francuskiej posiały się imiona do mojego nieszczęśliwego podobne — w czasie kongresowego królestwa zaczęto w imionach romansowych smakować, szczęściem, że to krótko trwało; po 30-m roku przerwała się ogólność mody, jak się wszelkie ogólności u nas czy w opinjach, czy w przedsięwzięciach, czy nawet w edukacji przerwały. Mogłam tylko zauważać w 20 lat temu lub więcej pewien zwrot ku imionom słowiańskim; później uległy więcej rodzinnym wpływom — dawano imię ojca, matki, stryja, wuja i t. p. coraz mniej imion z upodobania, lekceważąc sobie aż do zbytku nazwanie człowieka na całe jego życie!... Przepraszam za niepotrzebny w tem miejscu nawias — już sobie drugiego nie pozwolę, póki konturu nie dorysuję). —
W piątym roku swego życia pisząca traci ojca, który się wystrzałem z pistoletu w Saskim ogrodzie zabija. Zdrowie jej matki zaczyna od tego czasu widocznie podupadać, lekarze co rok wody Reinerz nakazują — że dzieci zabierać nie można, więc się je u ciotki zostawia. Ciotka poszła za mąż bogato, wuj przybrany jest wysokim urzędnikiem, bezdzietny, wychowuje jedynaczkę po swoim bracie, przywiązuje się do niej aż na rozpieszczenie i słabość, a żona, niebardzo się też mocnym charakterem odznaczająca, daje się mężowi w stronę jego świata i jego uczuć przeciągnąć. Siostrę kocha bardzo, ale dzieci siostry dosyć są jej obojętne; w najskrytszej komórce serca, przy najcichszej rozmowie z sumieniem, nigdy żadnego wyrzutu nie słyszy, chociaż wielką różnicę czyni między synowicą mężowską, a parą swoich własnych siostrzeniąt. Wkrótce biedne dzieci i matkę tracą — umiera zdała od nich; całego majątku zostawia tylko 15.000, połowę wyniesionej z domu rodzicielskiego sumy posażnej. Wuj opiekun umieszcza na pewnej hipotece drobny ów kapitalik i płaczącej za siostrą żonie obiecuje, że się zajmie wychowaniem sierot. Chłopca też zaraz oddają do szkół — dziewczyna siedmioletnia uczy się robić pończochę i szyć najczęściej w garderobie. Nie dokuczają jej, ale nikt jej nie pieści — kuzynka współwychowanica przewodzi nad nią, trochę rządzi nią, ale nie ma z kim się bawić, więc musi czasem dla przywabienia zrobić niejakie ustępstwa. Starsza o dwa lata, ma guwernantkę Francuzkę i dużo książek z obrazkami. Autorka na szczęście swoje u Francuzki w łaski w pada, rozmową uczy się dość prędko po francusku, na obrazkach uczy się historji świętej, polskiej i rzymskiej, a że jeden z oficjalistów, przychodzi co drugi dzień i daje jej lekcje czytania i kaligrafji, więc na imieniny ciotki pisze w dwóch linjach powinszowanie z własnej głowy. Że to była epoka arkadyjskiego szczęścia literatury, kiedy nawet tłumaczeniem „Świątyni Wenery w Knidos“ można się było wkupić do nieśmiertelności, powinszowanie sprawia efekt, sława dochodzi pani Wilczyńskiej — (o pani Wilczyńskiej prześlę ci wiele szczegółów) typ ochmistrzyni z powołania. Pani Wilczyńska daje się przekupić nadzieją wykształcenia talentu, obiecuje że za rok, jak się pisząca jeszcze trochę douczy i trochę podrośnie, to ją darmo na pensję przyjmie. Zaczyna się tedy nauka, trochę przerwana... nie do ciągu lekcji, lecz do ciągu pilności wakacjami brata. Na nieszczęście brat już dwunasty rok zaczął, a jeszcze do trzeciej klasy promocji nie dostał. Brat, może dlatego że był starszym, że z nim już dało się czasem porozmawiać, wydawał się trochę ulubieńcem matki — z pod jej sentymentalnego na nieszczęście zarządu przechodząc pod surowszą obojętnych ludzi rękę, rozdrażnił się, zniechęcił, zleniwiał. Stosunek rodzeństwa po pierwszem rozłączeniu chropowacieje; matka miłością swoją utrzymywała miłość siostrzyczki i braciszka, łączyła ich we wspólnych przyjemnościach, uczyła wzajemnych surpryz — po jej śmierci i po roku szkolnej nauki chłopiec zdziczał bardzo; miłość bezświadomie na dnie serca została, postępki się zmieniły; kuzynka też bałamuci rówieśnego sobie studencika, zawsze mają coś sobie do powiedzenia w sekrecie, zawsze stronią od młodszej dziewczynki — raz nawet samą w lesie przy zbieraniu orzechów odchodzą. — Dziewczynka zbłąkana nie przypuszcza, żeby jej kto szukał, wieczorem dopiero spotyka jakiegoś chłopa, który ją do domu odprowadza, i dziwno jest bardzo znalezionej, że zastaje ciotkę już zaczynającą się niepokoić, a brata spłakanego.
W czasie kilkuletniego na pensji pobytu, nauka idzie dobrze piszącej, ale się żaden wyłączny znakomity talent nie rozwija. Charakterystyka rozumnej a bez talentu kobiety, prócz tego pierwej jeszcze wspomnienia pensjonarskie, wakacje razem z bratem spędzane... Przychodzą lata, w których kuzynka na starszych i świetniejszych młodych ludzi zwraca uwagę; student, choć nawet później i promocje dostaje, zawsze jest tylko studentem; jej zaniedbanie znów zbliża rodzonych do siebie. Opowiadają sobie swoje trudności, zmartwienia, czytają razem książki, n. p. pierwsze czytanie Dziadów Mickiewicza. W 32-m roku brat bierze dzierżawę za swoją sumę do 10.000 wzrosłą. Ma się rozumieć, że ją traci w przeciągu lat kilku, ale tymczasem pisząca bawi w domu swojej ciotki, wybiera się ciągle na nauczycielkę, że ma jednak 500 zł. na rok i dość skłonne do otaczającej ją apatji usposobienie, więc rzecz z roku na rok się odkłada. Nie jest już kopciuszkiem domowym, jej pensjonarskie świadectwa wyrobiły stanowisko trochę poważniejsze zajmującej się literaturą, co nie znaczy — broń Boże — autorki, lecz pomimo tę godność smutne jednak podrzędne zajmuje miejsce obok pięknej i bogatej kuzynki, ona, brzydsza i uboższa. Na pociechę zawiązuje się trochę przyjaźniejszy stosunek z wujem, który jest wykształconym człowiekiem i prawdziwym XVIII-go wieku wychowańcem. Do skromnych zapasów pensjonarskiej nauki i przypadkowo pochwytanych książek z historją lub poezją, przybywa nowy pierwiastek śmiałych negacyj — negacyj tak pewnych siebie, jak twierdzenia, tak wierzących w siebie, jak wiara. W co się ten wpływ zamienia? przy młodości, przy zdrowiu, przy odważnem usposobieniu, pisząca nie przechodzi żadnych walk byronowskich, tylko mając po jednej stronie wspomnienia matki, wpływ wychowania pani Wilczyńskiej, dzieła francuskie najsławniejszych z czasów Restauracji pisarzy: Chateaubrianda, „L’indifferénce en matière de religion“ Lamenego, czuje potrzebę sprawdzania, chce sama sądzić i poznawać, chce sama wszystko rozumieć. Są to lata jej życia, w których wspomnienie i postać brata przeważa. Brat szóstej klasy nie skończył, boleśnie czuje przerwę tę szkolną, a brak zupełny uniwersyteckiej nauki. Jest on daleko artystyczniejszego od siostry usposobienia, jest więcej nerwowy, w większym smutku się rodził, w dzieciństwie nawet mniej miał odwagi, nieraz go przykładem młodszej siostrzyczki zawstydzano, ale gdy się raz otrząsnął z płonnych strachów (ciemności, cmentarza, światła księżycowego w lesie, wszystkich takich na fantazję działających wpływów), gdy się raz z bojaźni nerwowej otrząsnął, wstąpiła w niego prawdziwie nerwowa odwaga, rozmiłował się w niebezpieczeństwie; narażanie się było jego rozkoszą najmilszą, czy na polowaniu, czy na wyścigach konnych, czy w pożarze, czy w powodzi, czy między pięknemi kobietami, czy między niechętnymi ludźmi. Lecz mało miał niechętnych, chyba dalszych — w blizkim promieniu ta szczera, bujna, artystyczna natura despotycznie pociągająco działała: musieli go ludzie lubieć; był też piękniejszy daleko od siostry; jedno drugiemu wiele mogło do wzajemnej wymiany przynieść. Rozróżniały ich zdolności, upodobania, zwyczaje, światki ich znajomych i przyjaciół — łączyło tylko jedno wspólne uczucie — silne, w naturę ich wsiąknięte: „potrzeba czegoś lepszego“. Z tą potrzebą jednak można jeszcze na wiele bardzo manowców zabłądzić, więc też brat stracił na dzierżawie. Siostra, choć się to może zdawać paradoksem, dlatego właśnie, że była brzydką, stała się na czas jakiś kokietką, w niebezpieczniejszym od kuzynki rodzaju; kuzynka lubiła się podobać i sama łatwo sobie głowę każdym nowo spotkanym wielbicielem trochę zawracała — do wytrwalszego nawet mogła się szczerze przywiązać, i w istocie przywiązała raz, mając lat osiemnaście — lecz jej narzeczony zginął, dlatego nawet panną jeszcze i towarzyszką piszącej w domu ciotki była; zrazu niby jakiś czas żałoba zajęła, później trudność wyboru zajmowała następujące po sobie lata — trzeba przyznać, że się trochę zmniejszyły zastępy dziarskich a swatalnych salonowców. Nie tak łatwo było się przedstawić z uzasadnionemi pretensjami pięknej, a wiele wymagającej krociowej dziedziczce. Miała ona czasem jeszcze zwroty wielkiej słabości do młodego kuzyna-dzierżawcy, kuzyn-dzierżawca jak wosk topniał pod jej spojrzeniem niekiedy, ale myśli małżeństwa ni jedno ni drugie nigdy nie przypuścili do głowy — taka tedy najpospolitsza w świecie była zalotność bogatej i ładnej. Daleko, jako rzekłam, niebezpieczniejszą była zalotność ubogiej i nieładnej kuzynki, ta chciała być kochaną, żeby wiedzieć co to jest być kochaną, jakie to władze nowe w duszy rozwija? czy będzie to mogło ją, taką trzeźwą, upoić? Zalotność z ciekawości jest najokrutniejsza, chyba zalotność z chciwości lub nieświadoma siebie wyrównać jej może. W tych wewnętrznych dramacikach siostra zawsze przychodzi do ujęcia jakiejś stałej sumy, jakiegoś wyraźnego nazwania tego co jest, po każdej prawie rozmowie z bratem; brat przy siostrze nabiera pewnych wymagań względem kobiety — więcej niż wymagań — natura jego zbogaca się najszlachetniejszemi potrzebami w stosunku do kobiety, chociaż w nawyknieniach przeszłości i w temperamencie inne objawiają się skłonności. Wdzięk powierzchowny zawsze go pociągnie, tylko zatrzymać go nie może bez uczuciowej, a może więcej nawet bez umysłowej wartości. Tylko brat nie zastanawia się nad tem rozdwojeniem swojem, a siostra bardzo dokładnie umie zanalizować wszystkie składowe cząsteczki swojej zalotności; wie co jest chęcią poznania, co jest niepokojem rozwijającego się organizmu, co wrażeniem zewnętrznem, co wewnętrznym dodatkiem wyobraźni. Przechodzi epokę sarkazmu — samą siebie i drugich przez ostrożność bierze pod dozór dowcipu. (Jeśli nie potrafisz sobie zdać sprawy z takiego usposobienia, to ci przyślę bardzo szczegółową notatkę — widziałam je w różnych odcieniach i bardzo blisko siebie szczególniej za pierwszej mojej młodości; było to przeważające między memi koleżankami z pensji usposobienie). Między wielu innymi, co się chcieli pięknej kuzynce podobać, był jeden trochę dumniejszy od drugich — obraził się, że go po dwóch miesiącach uprzejmości z łaski wypuściła. Na upokorzenie ładnej zwrócił się do rozumnej; rozumna bardzo jasno widziała, co się święci, nawet swobodne o tem listy pisywała do brata, a jednak coraz więcej oplątywać się zaczęła w te sieci, które z początku pomagała własną ręką, niby dla żartu, zastawiać na siebie — i zwolna, zwolna obustronnie, mniemana zemsta, prosta próba, w coś głębszego przechodzi. Zemsta zaciekawieniem się staje — zaciekawienie unoszącą wrażliwością. Są chwile, są drobne życia okoliczności, w których ciągle wiedząca o sobie wie tylko że nie kocha, że nie jest prawdziwie kochaną, a jednak czuje, że grunt z pod niej się usuwa, że pociąg jest silniejszy od władzy odepchnięcia. (Mogę ci kilka fakcików dostarczyć — np. mam w tym gatunku opisaną jedną scenę na balu —).
Piękna kuzynka, rozdrażniona trochę zbyt jawnem i zbyt długiem odstępstwem swego niegdyś niewolnika, uważa to za honorowe wyzwanie — pojedynek dwóch próżności. Zaczyna jej się powodzić — dla piszącej niebezpieczeństwo stanęło już na punkcie cierpienia. Gniewa się na siebie, ale cierpi. Brat z jej listu domyśla się ciężkiego jakiegoś doświadczenia, które siostra przebywa. Zjeżdża na miejsce, ale nie może położenia rzeczy zrozumieć, widzi tylko młodego człowieka, który w jego przekonaniu, nie wart siostry w rękę pocałować. Typ najzwyczajniejszego z obywatelskich synów, uświetniony tylko kilkoma podróżami zagranicę i biegłą francuszczyzną — a jednak fortunny młodzieniec zdaje się, że obie głowy kobiece zawrócił: i pustą i pełniejszą. Dowcipne żarty chłodną wodą oblewają przyzwyczajone do myślenia czoło; przy sercu, które jej godność czuje, sama w sobie szlachetną dumę rozbudza — upokarza ją ta rola współwalczącej; nawet gdy w chwili większego oburzenia na zalotność korzystnej partji, młody człowiek niekorzystnej się oświadcza, z sarkazmem odrzuca ofiarę, a im więcej wbrew swej woli wzruszoną się czuje, tem gwałtowniej szydzi i poniewiera oświadczeniem.
(Miałam wielką pokusę dać bratu rolę prawdziwego opiekuna i obrońcy, dlatego, że mój brat był zawsze wsparciem mojem, ale z doświadczenia przekonałam się, iż to u nas do wyjątków należy. Większość, jeśli nie wszystkość braci, których znałam — mówię nawet o kochających swoją rodzinę — zawsze częściej bywała praktycznie ratowaną przez siostry, niż coby sióstr ratunkiem być była powinna. Składały się na to okoliczności polityczne i dziedziczny charakter narodu, w którym żeński pierwiastek jest więcej udoskonalony w rodzaju swoim od pierwiastka męskiego w swoim znów rodzaju). Lepiej zatem ogólniejszych i powszechniejszych trzymać się pierwowzorów. Brat kocha, brat pomaga, ale więcej pośrednio, niż bezpośrednio. Siostra się krzepi uczuciem, które ma dla brata, rozsądniej patrzy w siebie dlatego, że brat jest obok niej, lecz nie dostaje od niego nowego jakiegoś zasiłku, ani zbawczego słowa; ich usposobienia są różne, lecz są zupełnie pod równą miarę dociągnięte — nie jest wyższy, ani lepszy. Bratuby się zdawało bardzo zajmującą na upokorzenie syna obywatelskiego kombinacją, gdyby sam się w tym właśnie czasie o kuzynkę oświadczył, tylko majątkowe względy na przeszkodzie stają; ona za bogata, on tak wszystko stracił, że musi na nowo, jakby świeżo ze szkół wyszły, karjerę swoją rozpoczynać. Nie ma innej przed sobą, tylko gospodarkę. Rozbijają się między rodzeństwem tysiączne plany wspólnego życia i wspólnej pracy. Siostrze kamieniem cięży obecność syna obywatelskiego; duszno jej w atmosferze ciotki apatycznej i kuzynki czczej, jak wspomnienie karnawałowe w dzień popielca; żal jej trochę wuja sceptyka, coraz więcej się ku niej przechylającego, ale potrzebuje zmiany. Zmiany, czego innego! czego innego! woła, jak Ryszard III-ci w Szekspirze: konia! konia! wołający. Nakoniec zatrzymuje się przy jednym planie. Prosi wuja, aby kilkotysięczny kapitał jej bratu oddał; wezmą nową dzierżawę, będzie przy bracie mieszkała, dopilnuje go lepiej i ustrzeże od pokus towarzyskich, on sam zaś pewnie gorliwiej dla niej, niż dla siebie pracować będzie. Wuj nie chce na to zezwolić; długie domowe niesnaski i kwasy, aż w tem ciotka umiera, z nią razem pryska obrączka w skupieniu te wszystkie figury trzymająca. Wuj nie jest wujem rodzonym, synowica jego stanowczo zamąż się wybiera, więc trzeba dom obcy opuścić; żaden inny nie jest dla piszącej otworem, tylko ten jeden być może, który brat dla niej zmuruje.

W nowych warunkach nowe życie: praca i trochę niedostatku — a jednak wielka doza szczęścia: epoka razem czytanych książek, tworzonych i zbijanych teoryj. Kobieta entuzjazmuje się do stoicyzmu; wspomnienie przebytego szaleństwa i doznanych wrażeń wstydzi ją ciągle — chce mu dalszym ciągiem całego życia zaprzeczyć. Miłość jest przejściem fizjologicznem: oszukuje nieprzygotowane na jej symptomata umysły — wobec rozumu jest tylko romansem, wobec uczucia pomyłką. Artystyczne instynkta brata zawsze w rozmowie z opozycją przeciw temu i przeciw wszelkim innym stoicyzmom występują, ale w praktyce życia jego miększa wola zawsze wpływowi siostry ulega. Przez pierwsze dwa lata obojgu jest dobrze. Młody jeden kolega brata, profesor z sąsiedniego miasta obwodowego, często bywając w domu, zajmuje się rozumną siostrą, ale jej serce tak pełne, jej czas tak rozporządzony, jej swoboda tak wygodna, że nie chce zrozumieć nieśmiałych półsłówek. Kiedy nawet brat się wstawia trochę, jest na niego bardzo obrażona. „Więc jej nie potrzebuje?“ — Później wuj stęskniony przyjeżdża, ma lat 50 przeszło, ale przecież w 50-u latach ludzie się żenią nawet z młodszemi, niż dwudziestokilkoletniemi pannami. Gdyby chciała przyjąć jego nazwisko, dom, zapis stutysięczny mogłaby zająć w świecie odpowiednie zdolnościom swoim miejsce. Brat nie śmie się już odzywać, żal mu siostry a nie wie czy jej będzie mógł całą przyszłość zabezpieczyć. Siostra potrzebuje się z sobą porachować — rachunek odbywa sumienny. Wiele, bardzo wiele względów przemawia za wujem, tylko przeciw wujowi jest usposobienie zadowolone obecnością i tajemna niepewność. Może niema miłości, ale jest niezawodnie namiętność. Gdyby we mnie ten piorun uderzył, jak będę żoną starszego i trochę dziwaczejącego już męża! I stało się — odmówiła bogatemu wujowi, a ubogi profesor znowu nadzieją rozpłonął. W trzecim roku gospodarstwo idzie coraz lepiej — brat na całą okolicę zyskuje coraz więcej powodzenia. Piękny, dowcipny, oczytany — przeczytał więcej książek sam na siebie, niż wszyscy sąsiedzi w pięciomilowym promieniu; jest przedmiotem mnóstwa grzeczności, celem wielu spojrzeń, przyczyną niejednego westchnienia. Z początku opancerzony poczuciem braterskiej miłości i uznanych przez siebie braterskich obowiązków, zdrowo unikał pocisków, ale młoda, śliczna dziewczyna triumfuje nad artystycznem sercem. Dla siostry niespodziewane słowo pierwszego zwierzenia jest odurzającem, jak spadek z wysokiej góry. Czuje boleść nową, nieznaną, boleść zawodu i ruiny — nazywa ją sobie egoizmem, przełamuje ją w uciechę, w nadzieję, w świetne o szczęściu brata projekta. Zapoznaje się bliżej z wybraną, lub raczej ze spotkaną czarodziejką; piękna bardzo — tylko piękna bardzo. Brat niegdyś mógł siostrę z niewłaściwej skłonności wyleczyć — ona nie może brata przed niedobranym związkiem zasłonić. Najpierwej jest w sobie rozdwojona — ciągle się o złą wolę i uprzedzenie posądza, wzrok przed oczywistością zamyka. Kiedy scena rozkapryszenia jakiegoś dowiodła jej nakoniec całej ujemności szlachetnych pierwiastków w naturze pięknego dziewczęcia, zdobywa się na energję i odradza bratu, aby się nie oświadczał, aby lepiej poznał charakter tej, którą żoną chce nazwać. Brat z rozczuleniem zapewnia siostrę, że choćby się ze sto razy piękniejszą i bardziej kochaną ożenił kobietą, to jego przywiązanie do siostry nigdy się nie zmieni. On wie, że jej wszystko winien, że ona jest panią wszystkiego — że gotów czekać, póki sama wyboru nie zrobi i przyszłości swej nie ustali i t. p. Takie słowa nazawsze jej usta zamykają — stara się nawet przyśpieszyć ślub brata; niech nie czeka, aż mnie się pozbędzie — i brat się żeni. Ona z nim jeszcze — ale już sama. Możeby się oddaliła, lecz spostrzega, że jest potrzebniejszą jeszcze niż pierwej swemu bratu. Rozdrażniony wymaganiami młodej pani, przed siostrą się skarży — smutny jej obojętnością, przy siostrze pociechę znajduje, a co najwięcej znaczy, zapracowany, zakłopotany, zgnębiony krzątaniną za powszednim chlebem, od siostry dostaje zawsze kawałek świątecznego chleba. Są dalsi sobie ufnością, są rozdzieleni interesami niejako, trzecia osoba stanęła między nimi — ale ich stosunek zaciska się jeszcze silniej na wszystkich punktach, poza wpływem bratowej leżących. Tymczasem jednak serce kobiece czuje, że straciło najcenniejszy swój klejnot: wyłączne drugiego serca ukochanie. Brak miłości prawa miłości tłumaczy. Gdyby kochać i być kochaną! Kochać! ma już gotową teorję — kochać tak, jak kocha brata, więcej o namiętność — być kochaną tak jak brat kocha żonę, więcej o własną zasługę. Profesor jest zacnym młodzieńcem, ale przyjaźnią nawet nie kocha go tyle jak brata, a namiętnością wcale nie. Analiza całej siatki pokrzyżowanych włókienek. Z profesorem zbliżają wspólne obawy, straty wspólnych dobrych znajomych, jego własne chwilowe niebezpieczeństwo. Ale nie godzi się jedności, choćby najświętszych opinij, brać za miłość; miłości zasadowe, polityczne, socjalne — to równoległa serja innym światowym karykaturom miłości eleganckich, tytułowych, krociowo-tysiącznych i t. p. Okoliczności nieprzewidziane stawiają obok niej człowieka, który odpowiada przynajmniej, o ile ona sądzić może, wszystkim wymaganiom jej umysłu i sumienia. „Nie kocham go, bo w nim żadnej wady nie widzę — to jest entuzjazm. Biada, kto się na entuzjazmie oszuka i za miłość go weźmie”. Dostrzega wad niektórych w arcydziele; przekonywa się, że nie kochała, bo się odwraca ze wstrętem i t. d., i t. d. — aż brat umiera na tyfus i poleca opiece siostry bratową, z którą się nigdy nie zgodzą, i syna, którym jej się zająć nie dadzą. Moralne zobowiązanie bez kodeksowego prawa.
ROZKŁAD SZCZEGÓŁÓW.

Część 1-a. Lata dziecinne i pensjonarskie.
Część 2-ga. Lata wstępnej młodości. Pobyt w domu ciotki.
Część 3-a. Lata młodości prawdziwej. Gospodarstwo do współki z bratem.
Część 4-a. Lata młodości ulatującej, od ożenienia się brata, do jego śmierci.
W latach dojrzałych zebrane o całej przeszłości sądy, obliczenie strat i nabytków.

W CZĘŚCI PIERWSZEJ
Wspomnienia rodzinne — rady moje.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.

Niektóre powieściopisarki angielskie zaczynają historję swoich bohaterów od historji kilku nieraz wstępnych generacyj; w utworach sztuki jest to rzeczą trochę zbyteczną, ale w rzeczywistych, lub przynajmniej o ile być może zbliżonych do rzeczywistości autobiografjach, takie sprawozdania genealogiczne jest nawet obowiązkiem. Coraz więcej zaczyna się gruntować i upowszechniać to przekonanie, że człowiek w oderwanej osobistości swojej nigdy nie może być sprawiedliwie osądzonym, ani dokładnie pojętym. Kto go rozłączy z obejmującemi go zewsząd i zachodzącemi w wewnętrzność jego okolicznościami, to jest kto w nim pod uwagę nie weźmie warunków czasu i przestrzeni, zdarzeń, które poprzedzały, przygotowywały i otoczyły jego urodzenie, miejsca, klimatu, praw, religji, obyczajów, wśród których życie swoje pędził — kto tego wszystkiego nie uwzględni i w regestr jego rachunków nie wciągnie, ten zawsze w oznaczeniu sumy ogólnej pobłądzi. Wyroki moralności i artykuły kodeksowe dlatego dzisiaj przebywają tak rewolucyjną erę, że się głównie obracają na uznaniu wolnej woli człowieka. Tymczasem wolna wola jest najczystszym, zaiste, i najwznioślejszym pierwiastkiem każdej osobistości, lecz nie jest pierwiastkiem jedynym, bo i osobistość nie jest nigdy jednostką prostą podobno mówią w filozofji: monadą — tylko jest całością złożoną, jest kombinacją, do której przeszłość rodziców, wpływy świata zewnętrznego wchodzą i przedstawiają konieczność, a zdolność tworzenia, zmieniania i wyboru przedstawia wolną wolę. Nauka po obecną chwilę ogólne ledwie zasady tej kombinacji rozpoznała — bliższych jej trybów działania śledzić dopiero zaczyna. Że klimat krajowy jest w związku z charakterem narodowym, że zdrowie i skłonności rodziców są w związku ze zdrowiem i usposobieniem ich dzieci — to są już fizjologiczne pewniki; ale jaka być może rozciągłość tych wpływów? w jakich kierunkach, w jakich okolicznościach słabiej lub mocniej, wyraźniej lub tajemniej działają? jakie przechodzą metamorfozy na różnych stopniach swego rozwoju? a cóż dopiero mówić, jakiem się prawem w pojedynczych jednostkach rządzą? — to stanowi ogromną masę niewiadomych X X X. Na te iksy niema innego sposobu, tylko cierpliwość i uwaga. Nie od dzisiaj próbowano różnych w tym względzie teoryj. Były religje, mistyczne filozofje, poetyczne hypotezy, które się o rozjaśnienie tych ciemnic kusiły. Wymyślono metampsychozę, odradzanie się jednostek w ludzkości, astrologję czarnych i białych duchów; ś-ty Paweł poprostu pytać się zakazał, czemu są naczynia łaski i naczynia gniewu Bożego; Turcy uznali fatalizm — ale dowiedzionego naukowego pewnika, o ile wiem, nie było i niema jeszcze. Zdaje się, że ta część antropologji równolegle z meteorologją postępuje. W tej ostatniej ludzie już wiedzą, według jakich praw natury deszcz pada i wiatr wieje — gdzie zaś padać musi i wiać będzie, w jakiej ilości, z jaką siłą? tego nawet pan Mathieu de la Drôme nie umiał powiedzieć, chociaż sumiennie nad odkryciem, a raczej nad szczegółowem zastosowaniem ogólnej ustawy powietrznej pracował. Pomimo jego omyłek, uczeni jednak meteorom za wygraną nie dali; na różnych punktach globu urządzono obserwatorja, zapewniono sobie korespondentów-sprawozdawców, aby dzień po dniu, godzina po godzinie notowali proste spostrzeżenia i fakta. Wszyscy mają to przekonanie, że gdy się dużo, bardzo dużo spostrzeżeń i faktów nazbiera, gdy i punktów obserwacyjnych przybędzie, prędzej lub później, ale znajdzie się niezawodnie genjusz bystry i przenikliwy, który z owego piasku drobnostek wyciągnie na jaw tajemnicę natury, zasadę, porządek, konstytucję jej dziwactw pozornych. Jak i co do rozmaitości ludzkich usposobień; wielu rozumnych przyszło do tego wniosku, że trzeba pierwej korcami piasku fakcików nawozić, nim sąd o złych i dobrych na słuszności, a orzeczenie zła i dobra na prawdzie oprzeć zdołamy. Nie idzie za tem, byśmy fałszami samemi żyli — znamy prawd bardzo wiele, tyle przynajmniej, ile nam na dzisiaj potrzeba — ale nie znamy nitek i żyłek, które je między sobą łączą, więc najczęściej, gdy nam się zdaje, że jedna z drugą nie pasuje, wolność z koniecznością n. p., lub odpowiedzialność moralna z wrodzonemi skłonnościami — to zaraz obcinamy te, która naszej teoryjce nie odpowiada, i stąd kalectwa mnogie. Pełno takich grzechów ja sama mam na sumieniu, pomimo wielkiej dobrej wiary i do zuchwalstwa posuniętej odwagi przypuszczeń, rozpoznań i t. p. Jeszcze więcej podobno ty, moja Wando — czasem się aż wypraszasz, żeby cię słońce w oczy nie raziło — — no, mniejsza o to; wracając do autobiografji, każda z nich ma wartość jednogodzinnego conajmniej sprawozdania w meteorologji, a rozszerzona w dopełniające ją rodzinnej przeszłości szczegóły, ma wartość dwóch godzin. Sięgnij więc śmiało aż do dziadów i babek — dla kobiety żyjącej dzisiaj, w moim, dajmy na to, lub sióstr moich wieku, dziadkowie i babki przypadną na koniec XVIII-go wieku, rodzice i stryjowie dorośli na początek obecnie bieżącego, młodość osobista już się zacznie (Dla Zosi Ros... wszakże ją prędzej nawet zaczęto) przed 30-m rokiem historycznym, ale już po 30-m rozwinie; nie potrzebujesz spisywać chronologji; lecz in petto koniecznie o niej pamiętać trzeba. — Teraz gotowaś się przestraszyć — wyperswadujesz sobie, że nie masz dość jasnej tych czasów tradycji — a to właśnie, tego potrzeba. — Na nieszczęście!... i powinnaś czytelnikom coś o tem napomknąć. — Na nieszczęście między dojrzałemi i dorastającemi w tej chwili generacjami, wszystkim brakuje tradycji, osobistej, rodzinnej tradycji — nitki się porwały śmiercią lub apatją, całe tłumy sierot musiały się bez ojców i matek chować — od stu lat (za dwa lata) jedna warstwa po drugiej załamywała się i tylko pamięć ogólnej katastrofy można było przechować. Szczegóły ginęły, na inne znów warstwy lodowy występował smutek — nie lubili mówić o tem co przebolałe, czemu się bezskutecznie poświęcili, lub przeciw czemu ciężkie były ich grzechy — wreszcie ze smutku wyrodziła się apatja. Czy znasz ojców, którzyby w gronie swych dziatek cały ciąg życia swego opowiedzieli kiedy — jeśli przypadkiem jakie zdarzenie, to już wielka łaska. Matki częściej mają powód zatajać, niż przekazywać dzieje swoje domowe, przez szlachetną pychę serca lub upowszechnione o godności rodzicielskiej wyobrażenie. To też dzieci bardzo mało o rodzinie wiedzą i najczęściej nie wiedzą tego, co jest najważniejsze do wiedzenia. Wywiń się z trudności, moja Wando, zapomocą kilku portretów — dawniej się z wielką, jak widać, łatwością portretowano. Miernej fortuny dziedzice miewali w jadalnych salach porozwieszane obrazy wielu swoich antenatów (musieli być wędrowni malarze na skuszenie domatorów). Przy rozwalaniu starych dworów, przy częstszej zmianie miejsca — wśród wojen i ruiną padających majątków — gdzieniegdzie tylko przypadkiem zostało się kilka ram drewnianych, płótnem portretu ociągniętych; z takich ram odmalować należy, tylko wiernie, babkę i dziadka, zwróć Lawaterowską uwagę na rysy, a z kompleksji, z tuszy, z kolorytu fizjologiczne wyprowadź wnioski. Niech to będą rodzice licznego gniazdka dorodnych synów i dwóch pięknych córek.
Synowie się rozsieli w Napoleońskich wojnach od Madrytu do Możajska... z córkami już wskazałam, co zrobisz. Czy odmalujesz matkę — niech to już będzie z miniatury — w czasach ostatnich Cesarstwa i pierwszej Restauracji dominowały minjatury i sylwetki — odmaluj tylko z najdelikatniejszem odcieniowaniem, młodego oficera, którego ogień Lipska i Waterloo oszczędził, a który ginie samobójcą w Saskim ogrodzie — nie potrzebujesz wspominać dlaczego. Ci co znają Słowackiego, zrozumieją — a cenzura może nie czytała i nie ma dokładnego o rządach konstantynowskich wyobrażenia — ja ci tylko obrałam typ niby wyjątkowy, lecz właśnie bliżej zachodzący w rzeczywistość naszą. „Nie zabijali się Polacy starzy“ — woła Dantyszek, lecz późniejsi musieli się zabijać — i my i po nas idące dzieci, to wszystko sieroty samobójców... ale nie samobójców z rozpaczy, tylko z oburzenia, i dlatego w nas takie usposobienie „melancholiczne“, jak się wyraża Słowacki, a takie niespokojne zarazem — badawcze bez ostatecznego wniosku w kobietach, przedsiębiorcze bez wytrwania w mężczyznach, i dlatego pełno w nas dobrych i niedobrych rzeczy.

ROZDZIAŁ DRUGI.
Pierwsze wspomnienia moje własne.

Zbierz pełno szczegółów, które mogły utkwić w pamięci dziecka, tylko żeby nie przeholować nadzwyczajnością — pożycz u siebie i od drugich sobie przywłaszczyć masz prawo. Czy to będzie jakaś chwila, w której dziewczynka matkę w jakiejś sukni przez pokój idącą widziała, czy wrażenie świetnych w salonie, w ogrodzie, lub ubiorze czyim kolorów, a szczególniej drobne zdarzenia, w których już braciszek się uprzytomniał. Może być pierwsze sprzeczką nawet, drażnieniem z jego strony — ale matki tak cudownie godzić umieją.
Dość tego, spodziewam się — leć dalej własnemi skrzydłami — tylko dla zaokrąglenia spiszę ci projektowany przeze mnie rozkład rozdziałów.

ROZDZIAŁ TRZECI.
Pobyt u ciotki.

Historja wychowywanej na łasce — niekochanej ale też i nieprześladowanej sieroty; tu przypada zawiązek późniejszych z kuzynką bogatą stosunków.

ROZDZIAŁ CZWARTY.
Pensja.

Jeśli się do mnie zgłosisz, to ci prześlę własne wspomnienia o pani Wilczyńskiej i o jej zakładzie — ale może sama co bliższego i lepiej znanego masz pod ręką — zwracam jedynie twoją uwagę, że pensjonarskie życie zupełnie myśl na zewnątrz wyciąga, ledwo upartsze natury się w medytacji ostają; głównie się rozwija ostra, choć bez złej woli, okrutna, można powiedzieć szyderczość. Młode dziewczęta w gromadce zawsze będą złośliwe i zawsze do wyśmiania, choćby anioła z nieba pochopne. Tu się kończy dzieciństwo; trzeba dać zręcznie domyślić się, że brat w rewolucję poszedł do wojska, a siostra już była dość rozwiniętą, by się tem cieszyć i niepokoić.

CZĘŚĆ DRUGA.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Świat.

Znów obrazek domu ciotki przyjmującej już gości, żeby kuzynkę po stracie narzeczonego pocieszyć, a kuzynka łatwa do pocieszenia; — jej zalotnostki z bratem, błękitna suknia, książki spotykane, bo to była epoka prawdziwej posuchy literackiej, aż do 40-go roku istna pustynia Sahara. Możesz wspomnieć o pierwszem wrażeniu, kiedy rodzeństwo spotkało Kraszewskiego trochę dowcipniej napisaną „Książeczkę do zapalania fajek“ (robię ci prezent z mojego własnego wspominku). Bratu się podoba rozdział o ludziach-osłach, ludziach-cielętach, ludziach-wołach, małpach i t. p.; siostra, widząc upodobanie, pisze ornitologję kobiecą o kobietach-czeczotkach, gołębiach, kuropatwach, orlicach i t. p. (Nawet może ci to posłużyć dalej, bo stąd wysnujesz formę żartów, gdy się przyjdzie bratu z magnetycznym pociągiem syna obywatelskiego ścierać).

ROZDZIAŁ DRUGI.
Pierwsza pochwała.

Dramacik właśnie syna obywatelskiego — jaki robi na kobiecie nieładnej, która już siebie odsądziła od wszelkich praw podobania, bo ma własne estetyczne o tem pojęcia i wyobrażenia — jakie wrażenie czyni pierwsza grzeczność, pierwszy dowód zajęcia się, pierwsze uczynione wrażenie. To wszystko trzeba scenami, gestami, rozmowami, zdarzeniami uwydatnić, a medytacjami poprzeplatać tylko, że zaś gdy przyjdzie na kobietę chwila, w której zaczyna być ładniejszą, choćby brzydką była, wszystko wkoło niej jaśnieje — więc i stosunek rodzinny odwraca się ku jaśniejszym stronom. Szczegóły różne o wuju wolterzyście, rozmowy, sprzeczki, wpływy.

ROZDZIAŁ TRZECI.
W co się żart obraca.

Obejmuje historję od chwili, w której się brat listem o panu młodym obywatelu zaniepokoił, aż do chwili, w której siostra konkurenta pięknej kuzynki odrzuca.

ROZDZIAŁ CZWARTY
Dalej, dalej, gdzieindziej!
Potrzeba zmiany miejsca; szczegóły o niepomyślnem gospodarstwie brata; wycieniowany aż do właściwej subtelności stosunek brata z siostrą; opozycja przeciw ich wspólnemu zamieszkaniu powagą wszelkich względów światowych wsparta. Śmierć ciotki wszystko rozwiązuje.
CZĘŚĆ TRZECIA.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Razem z bratem.

Ideały w praktykę oprawne; czasem brak książek nowych do czytania; brak sukienki na wieczorek w sąsiedztwie; — stosunek ze służącymi; kłopoty spiżarniowe — a jednak wszystko lekkie, miłe; brat wszystko umie cenić, jako dowód przywiązania — mężowie zwykle jako dopełnienia obowiązków wymagają. Ach! Wando gospodarowałam z bratem jednym, i drugim i trzecim — każdy inny, a każdy jednak taki w powszednich drobnostkach ugrzeczniony, jak starający się kawaler. Robienie kawy i herbaty, przyrządzanie obiadu zamieniało się w jakąś uroczystość i fetę sercową — podanie krzesła przyjmowano jak łaskę z mojej strony. Och! nikt tak nie rozpieści, nikt taką królewską pańskością głowy nie nabije, jak kochający bracia, to też pozwalam ci nawet rozfantazjować się i aż do nadzwyczajności sięgnąć; w sumieniu mojem uznaję wszystko z góry możliwem i zwyczajnem, tylkoż pamiętaj, że takie idealne życie nie opiera się bynajmniej na idealnych osobistościach — dwie bardzo pospolite mogą się na nie złożyć, nawet podnieś to spostrzeżenie.

ROZDZIAŁ DRUGI.
Pan profesor i panna uczennica.

Względem pana profesora najmniej wskazówek udzielić ci mogę — nie miałam sposobności rozpatrzyć się w autentycznych zakochiwających się milcząco profesorach, ale muszą być tacy i pewnie sobie żywe studjum, gdzie pod pióro znajdziesz. Panną uczennicą niech będzie owa młoda dziewczynka, która ma bratu głowę zawrócić. A może bratby jej uczył czego? konno jeździć — tylko musisz epizodami odświeżyć tę trochę zużytą w powieściach sytuację. Mogłaby też uczyć i siostra jakiegoś szlaczka na drutach — ad libitum.

ROZDZIAŁ TRZECI.
Czy iść zamąż bez miłości?
Oświadczyny ex-wuja; analiza własnych usposobień; kilka wątpliwości względem profesora.
ROZDZIAŁ CZWARTY.
Niedosyć to jeszcze z miłości się ożenić.

Brat się żeni — kochany, a jednak niebardzo szczęśliwszy, rozkochany, a jednak niebardzo przez to lepszy. Parę obrazków z gestami i słowami — faits et gestes de Madame. Rozmyślania i teorje zastosowywane do własnego życia de Mademoiselle i jako wyżej.

W ZAKOŃCZENIU.

Zwiąż snopek wszystkich niepewności, żądań, a może podszepną ci ostatnie słowo — dużo słomy trzeba spalić, nim się piec rozgrzeje.
Słoma! Słoma! Słoma! (ten wykrzyknik nie obowiązuje cię wcale).









  1. „Kontur” ten, będący planem zamierzonej całości, zamieszczono w zbiorowem wydaniu Pism Żmichowskiej z r. 1886 (Tom V), z przypiskiem: „Z rękopisu Żmichowskiej udzielonego przez J. B.“. Otóż w papierach matki znalazłem rękopis tego „Konturu”, przeznaczony dla mojej matki i jej przesłany przez Narcyzę (patrz Przedmowa). Ponieważ rękopis ten różni się w wielu miejscach od tekstu wydania z r. 1886, uważałem za właściwe niedokładności skorygować a miejsca opuszczone przywrócić.
    Boy-Żeleński.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Narcyza Żmichowska.