Czerwone krople

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sigbjörn Obstfelder
Tytuł Czerwone krople
Pochodzenie Życie tygodnik
Rok II (wybór)
Wydawca Ludwik Szczepański
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Narodowa F. K. Pobudkiewicza
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Józefa K.
Tytuł orygin. De røde dråber
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały wybór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czerwone krople [1]
dramat
Sigbjörna’a Obstfelder’a.
Z duńskiego tłumaczyła Józefa K.
(Laboratoryum: Butelki, moździerze, retorty, szkielet, globus. LILLI siedzi na skórze na podłodze rozłożonej, na lewo ku przodowi i ceruje pończochy. ODDO krząta się, miesza coś, biorąc naprzemian to flaszeczki, proszek, miseczki. Duży podłużny stół oparty o prawą ścianę).

LILLI. Powiedz mi, gdzie chodzisz tak późno? Czy musisz koniecznie? Podnosi głowę i słucha) Nie odpowiadasz, doktorze. Słyszałam — tak późno wróciłeś. Czy się nie boisz tak sam chodzić?
ODDO. Może ci spać przeszkadzam?
LILLI. Ależ nie, bynajmniej. Zbudziłam się na chwilę. Zdawało mi się, że to butelka idzie; ogromna butelka, ciężka o czterech głowach. I zbudziłam się. Tak mi się to dziwnem wydało, aby flaszka chodziła. A to ty byłeś tą flaszką.
....Dlaczego się nie śmiejesz? Czemu ty się nigdy nie śmiejesz?
....Spojrzałam w okno. Była noc. Tak było ładnie. Wszystko w nocy takie jest piękne. Zupełnie inne, niż w dzień. Tak lubię Oriona... a wiesz, dlaczego?
ODDO (roztargniony) Dlaczego?
LILLI. Chcesz wmówić we mnie, że słyszałeś, o co się pytałam. Ani słóweczka nie słyszysz z tego, co mówię....
Ale właściwie to wszystko jedno. Ja mimo to będę paplała. (Tajemniczo). Widzisz, bo on wskazuje czas, dlaczegożby wyglądał, jak cyferblat? (Uniesiona wyobraźnią) Sekundy — sekundy — to właściwie tylko maleńkie, maciupeńkie wirujące kamyczki, tak.... I padają, padają, padają, te najwyższe na dół, powoli zmieniają się, widzisz i to, co było na dole, jest na górze — i znowu opadają.... tak opadają, opadają.... wieki całe to w górę, to w dół — w górę w dół.
Czy to nie czas doktorze? (Jakby do siebie samej) Dziś okropnie ciężko pracował. (Odkłada pończochy i liczy na palcach) Czas, przestrzeń, siła, materya; czas, przestrzeń, siła, materya.
Ach Boże! jak to będzie pięknie!... pięknie (klaszcze w ręce).
ODDO (podnosi oczy) Co Lilii? Co to pięknego będzie?
LILLI. Gdy to znajdziesz.
Bo możesz być pewnym, że znajdziesz!
....Żebyś tylko jeszcze y znalazł! Pewną jestem, że x jest prawdziwe. Czy nie zdaje ci się doktorze, że x jest prawdziwe?
ODDO. x?
LILLI. Tak x! Właśnie x!
ODDO. Co za x!
LILLI. Co za x? Czy to może nie zawsze jest x i y? Czy to może nie to, nad czem się tak długo myśli? Cóż to więc takiego?
ODDO (ciągle zajęty swoją robotą). Ależ, cóż ty nazywasz x?
LILLI. No przecież to czerwone, to czerwone, coś wytworzył. Powinno też być i niebieskie. Nie zdaje ci się, że y będzie niebieskie? Zupełnie, jak niebo wieczorem.
— Ale teraz dość tego, musisz odpocząć doktorze! Pracowałeś cały dzień.
Zaraz nastawię.
(ODDO siada przy oknie w głębi i wygląda z głową opartą na ręku. LILLI przynosi konewkę, rozpala maszynkę oliwną; krząta się cicho, z wdziękiem. Gdy zmierzch zapada, wydobywa się dziwny jakiś blask z flaszki z czerwonym płynem, stojącej na gzymsie).
LILLI. Patrz, Oddo!
ODDO. Co takiego?
LILLI. Patrz! Flaszka z tem czerwonem. Błyska! lśni. Zupełnie, jakby słońce w niej tkwiło. (Przerażona) A gdyby korek wysadziło?! Gdyby słońce nie chciało tam dłużej zamknięte siedzieć!
ODDO (znowu odwrócony ku oknu, smutnie i powoli). Słońce, mówisz.... słońce....
— Słońce, niebo, cały wszechświat.... magnetycznie przyciągany ziemią.... zbiera się w piersi każdego człowieka! Jak się oni spieszą! Ani chwili spoczynku nie mają. Zapomnieli, że są synami synów Tego, który tchnął życie w miliony.... Czy słyszysz Lilii?
LILLI (stoi chwilę zasłuchana, potem z powagą) Tak, rozumiem.
ODDO. Jakie to szkaradne! Siwowłosy mężczyzna.... musi stać, nikt mu miejsca nie ustąpi. Nie mają czasu o nim myśleć. (Z wybuchem) Jak ja go kocham!
LILLI. Przecież go nie znasz. (Potrząsa kotłem) Gotujże się! (Po chwili) Jakże możesz kochać kogoś, nie znając? (Bierze skórę i siada na niej u nóg. Ściemniło się zupełnie).
ODDO (rozmarzony). Zanim przyszłaś do mnie, byłem całkiem sam. Siedziałem przy oknie i patrzyłem przez nie, kiedy mnie praca zmęczyła. Zdało mi się wtedy, że to wszystko maleńkie dzieci, lękające się, że nie skończą wszystkiego, zanim noc nadejdzie. Czułem ich cierpienia.
LILLI (w zamyśleniu) Nie. Im nie jest dobrze. Oni nie są szczęśliwi — ale ty jesteś.
ODDO. Ja.... Ja przecież też jestem człowiekiem.
LILLI. Tak, teraz jeszcze jesteś... Ale ty jesteś czemś innem, czemś wyższem.... wyższem nad wszystkich. Ty wszystko widzisz, ty dążysz ponad nimi ku.... ku Orionowi!
ODDO. Tak, ale to nie jest szczęściem, wszystko widzieć. Pomyśl! Bóg musi wszystko widzieć. Nie mogę sobie tego wyobrazić — w każdym razie pewnie nie tak, jak my widzimy, bo musiałby być ponurym. A powinien być jasnym. O czem myślisz Lilli?
LILLI. Jesteś taki dobry.... Nie myślę, słucham. Słucham twojego głosu.... jakby wychodził skąd inąd, nie z ciebie, zupełnie jak.... jak....
ODDO (z boleścią) Nie mów o mnie.
LILLI. Nie mówię o tobie. O całym świecie gadam. Ty jesteś całym światem moim. Inaczej nie byłbyś tego zrobił? I jesteś szczęśliwym. Jesteś. Nikt drugi nie jest tak szczęśliwym, jak ty. Bo... bo (liczy na palcach) niema nic równie pięknego jak wszystko widzieć, że jest ktoś, kto może przywrócić promienne dobro.... na całym.... cóż to jest.... jakże się nazywa.... zaraz, zaraz... aha! wszechświecie! (Pauza).
ODDO. A jeżeli nie może?
LILLI. Ty możesz! (Podskakuje i biegnie ku maszynce, śpiewając) ty możesz, ty możesz, ty możesz, możesz! (Szybko nakrywa stoliczek, kładzie chleb, masło, ser i nalewa herbatę. Wśród tego nie odwracając się). O czem myślisz? Masz tak ciężkie myśli, że czuję je w plecach.
ODDO. Eh, nic.
LILLI (niosąc filiżanki ze spuszczonemi oczyma) Nie? więc widocznie coś innego. (Wrzuca cukier do herbaty i stawia na oknie, gdzie on pije i je stojąc. Ona również przy lewem oknie w głębi).
ODDO (słychać gwizd lokomotywy i pierwsze uderzenie). I pomyśleć, pomyśleć.
LILLI (wesoło). Myślę, myślę.
ODDO. ....pomyśleć, że ten pociąg, spieszący teraz do najbliższego miasta, do najbliższego rojowiska ludzkiego — wszystkie te pociągi na całej ziemi — wszyscy ci ludzie....
LILLI. ....wszystko, co jeździ i biegnie i chodzi i jeździ na rowerze.
ODDO. I te ciężkie domy z wszystkiemi piętrami, belkami, ścianami, oknami i kominami.... z wszystkiemi latarniami, migającemi w ulicach....
LILLI. Elektryczne masz na myśli?
ODDO. Elektryczne i gazowe... i pomyśleć...
LILLI. Myślę, aż mi głowa pęka.
ODDO. Wszystko to, co roi się i macha, kręci się po ulicach i sapie i dyszy i ziaje... wszystko!... wyrosło, zbudowane zostało, trwa na podstawie jednego i tego samego prawa!
LILLI (zamyślona) Prawa.... prawa.... Co to jest prawo, doktorze? Straszno mi zawsze, gdy słyszę to słowo.
ODDO. Jestto coś, co przechodzi z ciała do ciała, od istoty do istoty....
LILLI (przerywając). To zupełnie, jak druty telefoniczne? Czy w niem też szumi?
ODDO. Wyobraź sobie, że jesteś na środku telefonicznego drutu. Szumi tani i szumi. Przechodzi nim mnóstwo praw, ale ty nie rozumiesz, co to. Dla ciebie to tylko szmer, innym stanie się on wyraźnemi, pojedyńczemi słowami. Tak samo jest z prawem.
LILLI. Ach Boże! toż prawo jest przecież czemś dobrem. Jakie to ładne! I to przechodzi cały świat?
ODDO. Tak.
LILLI. Zupełnie jak po tych deszczułkach z kolorowymi paskami, nieprawdaż? Co one przedstawiają?
ODDO. Rurki włoskowate.
LILLI. Jakie to ładne, czy w tem też jest dusza?
ODDO (milczy).
LILLI. Znowu nie odpowiadasz... Jest. Wiem, że tam jest dusza! Ach jak to pięknie! To świat zupełnie jest podobny do człowieka a te... prawa, to nerwy i reszta?
ODDO. Uważaj teraz, skoro dla wszystkiego było jedno prawo, podług którego można się było kierować, skąd rozchodziły się wszystkie nici, możnaby od niego zacząć.
LILLI. Zacząć?
ODDO. Tak, zacząć na nowo składać.
LILLI. Składać? Co składać?
ODDO. Atomy.
LILLI. Atomy! Znowu z atomami wychodzisz? Sądzę, że powinno być jakieś uczciwe słowo, które możnaby rozumieć!
Atomy, to te, co się rozprzęgły, czy nie?... te, co to mówiłeś o nich wieczorem w niedzielę,... kiedyś mnie uczył o gwiazdach... gwiazdach wewnątrz ciała... te, co to nie leżą tak, jak powinny?
— Tak, poznaję po tobie! To one. Nie myśl, że cię nie widzę, doktorze, bo ciemno! (Zabiera filiżanki i wstawia je do szafy. Ukradkiem spojrzała na Odda, który usiadł i zapatrzył się przed siebie. Staje przed nim i mówi powoli, z naciskiem).
Otóż jest, znowu!
(Opuszcza się w milczeniu i kładzie się na skórze. Wybucha płaczem, przechodzącym w łkanie).
ODDO (który teraz dopiero ją spostrzegł) Co to? Co ci jest, droga?
LILLI. Ach ten wzrok... (szlochając) ten wzrok... (chwyta się za pierś). Tak się przestraszyłam....
ODDO (głaszcząc ją po włosach). Biedna Lilli! biedna Lilli! (Po chwili wstaje i wychodzi). Muszę wyjść za małym sprawunkiem, zaraz wrócę.
(Lilii zostaje w tej samej pozycyi, z głową ukrytą w skórze. Od czasu do czasu wstrząsa nią łkanie. Tymczasem zciemniło się zupełnie, tylko odblask latarni w ulicy oświetla pokój. Słychać dzwonek).
LILLI (zrywa się) Czy ktoś dzwonił? (znowu odzywa się dzwonek). Któż to może być? (wychodzi wraca z Bergiem).
LILLI. Tak ciemno, zapalę lampę. (Świeci)
BERG. Czy długo zabawi?
LILLI. Nie.
BERG (rozglądając się) Pani może jest jego amanuensisem?
LILLI. Jestem jego elew... (dumnie) jego uczniem.
BERG. Jego uczennicą, no­‑o... Pani pozwoli że się rozejrzę?
LILLI. Dobrze, ale proszę być ostrożnym.
BERG (ogląda każdą flaszkę długo i dokładnie, mówiąc od czasu do czasu). Ta­‑ak. (Znajduje nakoniec na stole księgę, którą z żywem zajęciem bada. Potem przechadza się po pokoju z rękami na plecach. Nagle staje przed Lilii, pytając ostro i prędko).
Czy sądzisz, że znajdzie zasadę?
LILLI (z przekonaniem). Tak!
BERG (siada, ponuro, surowo). Nie! Żadne śmiertelne stworzenie nie znajdzie! Dyabeł tylko podsuwa takie myśli. (Zapada w zamyślenie, spokojniej, z niewymownym smutkiem). Żadne śmiertelne stworzenie nie znajdzie. Żadne śmiertelne stworzenie nie znajdzie. (Miękko). Nie, nie znajdzie się. Nikt nie znajdzie. (Wstaje, chodzi szybko, znowu staje przed Lilli, mówi łagodnie). Jak ci na imię?
LILLI. Lilli.
BERG. Lilii? no­‑o. (Głaszcze jej włosy, życzliwie). Pomagasz mu, Lilli?
LILLI. Tak.
BERG. Pilnujesz analizy?
LILLI. Tak.
BERG. Trzymasz mu retorty?
LILLI. Tak.
BERG. A czy wiesz właściwie, na co on to wszystko robi?
LILLI. Wiem. Chce wynaleść wodę życia.
BERG. Tę, co życie przydłuża?
LILLL Nie, tę, która sprawia, że człowiek nie musi tak długo żyć.
BERG (z powątpiewaniem, zdziwiony). Nie musi... nie musi... żyć tak długo... Jak to rozumiesz?
LILLL Czy wiesz, co to są atomy?
BERG (uśmiecha się)
LILLI. Tu niema nic śmiesznego. To najtrudniejsza w świecie rzecz, rozumieć dobrze sprawę z atomami.
BERG. Słusznie. Cóż więc z tymi atomami?
LILLI. Tak widzisz: atomy jeszcze drgają ale już nie długo będą drgały. Czy rozumiesz teraz?
BERG. Rozumiem — ale cóż ta woda ma z niemi wspólnego?
LILLI. Ona ma wypełniać wszystkie próżnie, że atomy będą po niej pływały, zupełnie, jak okręty po morzu... Bo życie jest muzyką, widzisz, tylko ludzie zapomnieli jej słuchać...
BERG (poważnie). Może nigdy nie... — Lilii ci na imię... (jakby do siebie samego). Jesteś zupełnie inną, niż ta, którą kochał. Tamta była ciemną, tyś taka jasna
LILLI (stoi ze spuszczoną głową, zamyślona, nie patrząc na niego). Czy pan nie poczeka? Wróci za chwilkę.
BERG. Hm... Przyjdę raczej innym razem... Nie mów mu o tem, że byłem. Przyrzekasz?
LILLI (otrząsa się z zamyślenia, szybko) Tak, przyrzekam panu, bo pana bardzo lubię. (Nagle rzuca mu się na szyję). Pochyl się. (On się pochyla, ona go całuje).
BERG (zmienionym głosem). Dzięki, mała Lilli, (odchodzi).
LILLI (stoi w miejscu, zasłania oczy rękami). Kochał... (idzie kilka kroków przed siebie) Koch... ja... ja... (Pada znowu na ziemię, wstaje, bierze lampę i przygląda się sobie w lustrze, wiszącem w głębi — ręce na piersiach krzyżuje). Szkaradna! (odstępuje kilka kroków, — pociąga ręką po twarzy i szyi) Szkaradna!
(Szepce z błyszczącemi oczyma). Dobrze, że mam suchoty! (Słychać wracającego Odda — idzie szybko do stołu, widocznie orzeźwiony przechadzką, zapala lampę, bierze kilka flaszek i patrzy w nie, wybiera jednę, zapala pod kociołkiem itd. Wśród tego mówi).
ODDO. Pomyśleć, że nic z tego wszystkiego nie było: ulic, telefonów, domów, kolei żelaznych!.. możnaby odbudować ducha ludzkiego na nowo, z gruntu, w harmonii z samym sobą!... Jak gwiazdy, wisiałyby światła elektryczne nad miastem... jak gwiazdy i wieńce... domy, jak żyjące istoty stosowałyby się do ludzkich pomysłów — para poruszałaby pociągi...
Tak, muszę znaleść materyę, któraby w ludzi wlała zdolność do życia... by mogli ukształtować je według swojej natury... (małe pauzy, ciągle zajęty robotą) jak rośliny wypuszczają pęki i kwiaty... jak drzewa tworzą lasy... gdzie wszystka woń zlałaby się w jeden wielki, nowy zapach... wszystek szum w jeden. (nagle spostrzega leżącą na kanapie w rogu Lilli, z głową ukrytą w dłoniach). Co ci jest, Lilii?
LILLI. Gdy przymknę oczy i zasłonię je rękami, widzę piękne, rozmaite barwy — pięciokąty, sześciokąty, gwiazdy, koła i tyle różnych nowych, wirujących form. Nie zdaje ci się, że widzi się tak, gdy się umiera?
ODDO (roztargniony, zajęty robotą). Nie sądzę.
LILLI. Może tak jest, jeżeli się kocha?
Ty kochasz, doktorze!
Kochasz piękną kobietę.
ODDO (odwraca się i patrzy na nią).
LILLI ....piękną kobietę... o długich, miękkich rzęsach... dumną i silną... białą jak lilia... z ramionami błyszczącemi alabastrem... z łonem, jak... jak... (wybucha płaczem).
ODDO (zbliża się do niej, dotyka jej ramion).
LILLI. Nie! nie! (gniewnie) Nie dotykaj mnie!.. Te czarne włosy... te ciemne oczy... tkwią w tobie... dawno tkwią w tobie... nie widzisz dobrze, patrząc w retortę, bo widzisz w niej jej oczy... drżą ci ręce, gdy trzymasz flaszkę... ty, ty... ona cię pochłonęła...
ODDO (stoi milczący, wzruszony).
LILLI (odwraca się nagle i obejmuje jego kolana). Ach!... przebacz mi! przebacz! (Wstaje, spokojnie). Czyś mi przebaczył?
ODDO (w zamyśleniu, ze smutnym spokojem) Tak mi było miło! Zdało mi się, że ją widzę.
LILLI (z rozpaczliwym ogniem). A nie sądź, że nie słyszałam wszystkiego, coś mówił o elektrycznych gwiazdach... o... o...
ODDO (pada na kanapę) ...gdy trzymasz flaszkę... patrzę w retortę... (Lilli czyni gest rozpaczy, staje i pochyla się, jakby zawstydzona nad stołem, spogląda w rynkę, gdzie się coś gotuje. Odchodzi — staje przed nim).
LILLI (powoli, nieśmiało). Doktorze! (On się nie rusza). Doktorze! — Opamiętaj się. (Oddo zrywa się, pociera skronie, wraca do roboty. Dzwoni ktoś? Lilli wychodzi. Słychać głos kobiecy. Wchodzą Borghilda i Lilli).
ODDO. Borghildo! Ty tu!
BORGHILDA. Tak! Jestem.
ODDO. Jesteś! Przyszłaś do mnie!
BORGHILDA. Tak. Jak widzisz.
ODDO (wyciąga do niej ręce, ona cofa się. Zmienionym głosem). Czego chcesz odemnie?
BORGHILDA (nie odpowiadając na pytanie). Ta dziew... ta panna?...
(Oddo chce odpowiedzieć, lecz Lilli, która stała zdala, zbliżyła się).
LILLI. Nazywaj mnie dziewczyną... nie jestem niczem więcej. Ach pozwól pani, spojrzyć na siebie! (Stoi przed Borghildą i składa ręce). Jaka pani piękna! Zupełnie, jak słońce! To dlatego on.., (Pada na kolana, całuje kraj sukni Borghildy, zrywa się szybko i wybiega, zasłaniając oczy ręką).
ODDO. Mój amanuensis. Czego chcesz odemnie?
BORGHILDA. Czy widzisz mnie?
ODDO. Widzę cię.
BORGHILDA. Pamiętasz, żeś mnie całował?
ODDO (z naciskiem). To pamiętam.
BORGHILDA. Czy pamiętasz wszystko coś mi mówił?
ODDO. Słuchaj mnie, Borghildo!...
BORGHILDA. Usta moje tęsknią do pocałunków... Łono moje pragnie twoich uścisków... Noc za nocą mija...
ODDO (postępuje ku niej z wyciągniętemi ramionami).
BORGHILDA (odsuwa go ręką). Nie dotykaj mnie! (z mocą). Zgasiłeś światło mego życia!
ODDO (bierze czerwoną flaszkę, podnosi ją w górę, uroczyście). Oto Borghildo — oto jest światło życia, które ty wznieciłaś! (Borghilda wyciąga rękę, Oddo machinalnie podaje jej flaszkę, Borghilda chwyta ją, patrzy pod światło, podnosi w górę i rzuca w naczynie z wodą, stojące w pobliżu).
ODDO (z wściekłością). Precz!
BORGHILDA (stoi).
ODDO. Nienawidzę cię!... nienawidzę twego łona!... Nienawidzę twoich oczu!... Nienawidzę twoich włosów!... Precz!
BORGHILDA (stoi nieporuszona, powoli z naciskiem wymawiając każde słowo). Gdy Borghilda stanie się światłem twego życia, wezwij ją!

(Zasłona spada).




  1.   Jestto drugi akt dramatu Obstfeldera „Czerwone krople“, który krytyka skandynawska bardzo wysoko stawia.
    Dramat ten czteroaktowy przedstawia walkę wewnętrzną Odda Berga, marzyciela z takiegoż ojca, mającego wybierać między rzeczywistością, przedstawioną przez Borhgildę a pierwiastkiem idealnym, jakim jest Lilli.
    W akcie czwartym wraca Oddo do Borghildy, do życia, dostaje na wystawie nagrodę za plan jakiejś fabryki, aby w końcu, kiedy Borghilda, żądna miłości obejmuje go, i całuje, wyrwać się z jej objęć, wyciągając ręce do ducha Lilli, zgasłej w trzecim akcie. Tem kończy się dramat.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sigbjørn Obstfelder i tłumacza: anonimowy.