Czego nie wiecie o waszych mężach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Czego nie wiecie o waszych mężach
Podtytuł Odczyt humorystyczno-satyryczny
Wydawca Redakcja „Wolnego Słowa”; Gebethner i Wolff
Data wyd. 1911
Druk Kaniewski i Wacławowicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


LEO BELMONT.

Czego nie wiecie
o waszych mężach.
Odczyt humorystyczno-satyryczny.
WARSZAWA.
Nakładem Redakcyi „Wolnego Słowa”.

1911.
Druk Kaniewskiego i Wacławowicza, Zielna 20.

Przepraszam was... bardzo mocno przepraszam, że na przyobiecany temat odczytu wygłosić nie mogę!...
Bynajmniej nie chrypka... Masinim jeszcze nie zostałem...
Ale... jestem mocno zażenowany. Doprawdy... nie sądziłem nigdy, że będzie tyle dam na sali...
W dodatku — dam zamężnych!
Bo, że będzie mnóstwo panien... to właściwie przewidywałem... Panny nasze, ukończywszy studja nad poezją w okresie estetycznej rewolucyi „Chimery“ — i studja polityczne w okresie zduszonych chimer rewolucyi — teraz przeważnie interesują się odczytami na temat: „To, czego wasze matki jeszcze nie wiedzą“. Nic więc dziwnego, że zainteresowały się one tem, czego nie wiedzą jeszcze o swoich... t. j. pardon... o cudzych mężach. I na to żadne przestrogi w prasie nie pomogą.
Minęły bezpowrotnie te czasy, kiedy matka w sam dzień ślubu swojej córki zdzierała iluzje z jej oczu i odkrywała jej... właściwą rolę bocianów!...
Na panny zatem z balkonu... t. j. chciałem powiedzieć — z góry liczyłem.


∗             ∗

Ale nie przypuszczałem nigdy, że na odczyt pod takim okropnym tytułem, jak mój — przybędzie tyle mężatek.

Bo jeżeli one o swoich mężach wiedzą wszystko — to byłbym niegrzeczny i nudny, opowiadając im to, co one wiedzą...
A jeżeli nie wiedzą... i są szczęśliwe — to osiągnęły najwyższy cel, do którego dąży człowiek — osiągnąć zaś najwyższy cel to jest szczyt mądrości. Zatem szczęśliwe mężatki to są mądre mężatki — i zrobiłbym ohydne głupstwo, burząc ich szczęście.


∗             ∗

Nie!... ja nie będę mówił na mój temat, dopóki wszystkie mężatki nie wyjdą z sali...
Zresztą... nie jestem szaleńcem. Każdemu miłe jest życie... A przed odczytem dostałem kilka tysięcy listów, pisanych charakterem męskim, w których grożą mi, że „jeżeli...“
Słowem, adwokat, który odkrywa grzeszki adwokatów — bywa wykluczonym z ich grona... Dziennikarz, kalający własne gniazdo, jest wyklinany. Każdy fach gniewa się na swoich zdrajców.
A być mężem — to także fach. I to fach, czasem bardzo ciężki. Wiedzą o tem ludzie bardzo dojrzali... bardzo wiekowi... ci, co pojęli młode żony... i nie są w stanie ich pojąć!...


∗             ∗

Jeżeli zatem zdradzę stan mężowski — i nawet nie zginę od sztyletu fanatyka — to w każdym razie mężczyźni wykluczą mnie ze swego towarzystwa...
I już na całe życie skazany będę... na towarzystwo dam!
A to znaczyłoby... mieć niebo za życia!
A za to... musiałbym odpokutować na drugim świecie — w piekle!...


∗             ∗

Słowem...
Te listy z groźbami...
Spieszę przyznać się, że... nic nie wiem... nie mam nic do powiedzenia...
I nawet dziwię się, że tyle zamężnych pań przyszło mnie posłuchać...
Bo gdybym ja był kobietą zamężną i wyczytał na afiszu, że ktoś chce mi opowiedzieć coś, czego nie wiem o swoim mężu — wzruszyłbym pięknemi ramionami i szepnąwszy do siebie: „zarozumialec!“ — zostałbym w domu.
Bo i czegoż kobieta nie wie o swoim mężu?...
Czyliż nie posiada ona tego zadziwiającego instynktu, który przenika mężczyznę nawskroś?
Zatapia jedno spojrzenie w głębiach jego oczu, jak łaziennik termometr w wannie, i mierzy bezbłędnie temperaturę jego serca.
„Pocałowałeś mnie dzisiaj tylko trzy razy. Już mnie nie kochasz!“ — powiada do niego, kiedy śpieszy on w ważnej sprawie do sądu.
„Wiarołomny! wracasz od mojej przyjaciółki Lodzi — powiada, przytknąwszy nozdrza do jego kamizelki — to są jej perfumy!“ — i dostaje spazmów.
Najdrobniejszy ruch jego służy jej za nitkę do kłębka tajemnicy: „Wyciągnęłeś chustkę z kieszeni — schowałeś ją zaraz, podczas gdy ona patrzyła na ciebie. To był znak umówiony!...“
Niekiedy okazuje subtelność Stendhala, spryt Metternicha i geniusz Scherlocka Holmesa: „Prowadzisz intryżkę ze swoją sąsiadką!“ „Ależ, dziecko moje, przez cały czas kolacyi nie zwróciłem się do niej ani razu; rozmawiałem ciągle tylko z tobą!“ „Właśnie! zauważyłam to! — to mi jest podejrzane. Musiałeś do niej telegrafować pod stołem!“ „Kochanie, wybacz, nie mogę deptać ci trzewiczków przez cały czas obu kamaszami“. „Aha! więc się przyznajesz! o, ja nieszczęśliwa!“
Nic nie uniknie jej zazdrośnie śledzących oczu. „Co to za włos znalazłam na twoim haweloku?“ „Dziecko moje! nie wiem... jechałem dorożką... może to wiatr przyniósł go z grzywy końskiej“. „Kłamiesz!... ten włos jest mi zbyt mięki“. „Ależ, żonusiu... dorożkarskie konie w Warszawie są bardzo delikatne“. „Nie!... to ta kobieta miała końskie włosy! Rumienisz się! Zgadłam!“ „Aniołku, przysięgam ci, że już nigdy nie będę jeździł dorożką!“ „Mamo! on naigrawa się z mojego bólu!“
Słowem, jak Champolion, odcyfrowuje najciemniejsze hieroglify na tablicach jego zakamieniałej duszy. Żaden mąż nie ukryje nic przed oczyma zazdrosnej żony. Jak nasza wyćwiczona policja wie o kradzieży w przeddzień wypadku, tak zazdrosna małżonka przewiduje zdradę męża co najmniej o miesiąc przed zbrodnią.


∗             ∗

Sprawiedliwość nakazuje wyznać, że mężowie stali się w ostatnich czasach pod wpływem tych ciągłych prześladowań znacznie chytrzejsi. Przystosowali się. Działa tu ogólne prawo natury, wykryte przez Darwina. Ci mężowie, którzy nie potrafili zaostrzyć swoich zdolności do wiarołomstwa, zadusili się w atmosferze domowych czułości. Ostali się w walce o byt — najzręczniejsi.
Tak jest!... matka-natura jest dobrą dla wszystkich tworów. Turgeniew opowiada piękną legendę o bogini — przyrodzie, którą człowiek zastał pogrążoną w głębokiej zadumie i zapytał, czy myśli ona o tem, jak podnieść duszę człowieka“. „Nie! — odrzekła zdziwiona tem przypuszczeniem przyroda — zastanawiam się nad tem, jak wzmocnić muskuły pchły, żeby łacniej mogła uciec od palców ludzkich!“
Przyroda nie zwiększyła wprawdzie mocy muskułów mężczyzny w proporcyi z muskułami drobnej pchły... bo skakałby na dach, uciekając przed zazdrosną żoną. Natomiast zaostrzyła zręczność męską na polu wiarołomstwa.
To nic nie znaczy... Matka natura jest dobra dla wszystkich tworów... więc i dla kobiet. Instynkt kobiecy w wietrzeniu zdrady począł również rosnąć i... nieomal przerastać zręczność zdrajców rodu męzkiego.
Takie są ogólne zasady mądrego działania natury. W swojej dbałości o koty powiększa ona ich zdolność chwytania myszy: użycza im ostrych ząbków i prędkiego biegu. Równocześnie zaś w dbałości o myszy zwiększa ich lotność i zdolność wynajdywania bezpiecznych kryjówek. Po co ona to czyni — ja nie wiem. Ale to się zowie dbałością o zachowanie wszystkich gatunków — dbałością o całość myszy i sytość kotów.
Gdybyśmy my postępowali w podobnie mądry sposób — ujrzelibyśmy w skutkach koty, zdychające z głodu po próżnych polowaniach, i myszy, umierające z trwogi na anewryzm serca w kryjówkach. A natura jakoś sobie radzi...
Zwiększyła ona zręczność mężczyzn i instynkt śledczy kobiet. No! i... mężczyźni są syci zdrad, a kobiety... zachowują w całości miłość mężów. One wszystko wiedzą, a oni... robią wszystko, co się im podoba. Jak to się dzieje — ja nie wiem. Jest to tajemnica natury...


∗             ∗

Do jakiej perfidyi doszedł mężczyzna w ewolucyi sztuki zdradzania, dowodzi fakt z kronik ostatniej rewolucyi — fakt, który zdarzył się w Warszawie i był nawet szeroko omawiany w wązkich kółeczkach plotkarskich.
Oto był sobie pewien mąż, który znużył się ciągłem siedzeniem pod pantoflem żony i pewnego dnia oświadczył małżonce, że przystał do ruchu. Co było robić? Należenie do partyi nie przeczyło artykułowi prawa cywilnego o wierności małżeńskiej. Zacna połowica sądziła nawet, że zajęcie się polityką odwiedzie męża od pokus znacznie — jej zdaniem — niebezpieczniejszych. Podzieliła przeto rewolucyjny zapał męża.
Małżonek zaczął znikać z domu coraz częściej i na coraz dłuższy czas. Partja co wieczór miała posiedzenia. Dobra małżonka robiła mu specjalne kieszenie do proklamacyj i do bomb. Wracał z wycieczek nad ranem — miał policzki bardzo czerwone — zgadzało się to z barwą partyi. Ale potem stawał się coraz bledszy; najwidoczniej słabł. Najwyraźniej, rewolucja nie służyła mu.
Pewnego dnia przyszedł do domu bardzo wcześnie... o piątej nad ranem. Chwiał się... nie w przekonaniach, ale na nogach... Był bardzo blady... kobietę tknęło przeczucie, że mąż jej przeszedł do partyi... bardziej umiarkowanej — politycznie... czuć go było absyntem... co pasowało do abstynencyi przytomności. Przeszukała jego kieszenie... Proklamacyi nie znalazła... ale o zgrozo! znalazła rachunek na dwie bomby... piwa, dużo likierów, ostryg i dwie wyborne kolacje...
Wyglądało prawie na... przejście do partyi realistycznej!... albo Dononowo[1]-demokratycznej...
Kobieta ukryła okropne podejrzenie... zaczęła śledzić męża... i zrobiła odkrycie stokroć boleśniejsze...
Jej małżonek spotykał się codzień bez świadków z osobą z półświatka. Bywał z nią w gabinetach... nic wspólnego nie mających z polityką. Odwiedzał z nią modne „kafeszantany“...
Słowem... rzeczy okropne, o których w Filharmonii, gdzie się odbywają szanujące się „kabarety na opak“, opowiadać niepodobna.


∗             ∗

Rozumie się, że to jest fakt pojedyńczy.
I można mieć nadzieję, że w niedalekiej przyszłości podobne fakty powtarzać się nie będą — przynajmniej co do bywania w kabaretach... bo jak wiadomo, Straszewicz niedawno zaproponował, aby oburzona opinia publiczna sama zamknęła kabarety...
Jest to najnowszy kurs polityki realistycznej... i możemy przypuszczać, że będzie miał powodzenie, jak wszystkie inne dotąd... Zwłaszcza, że tu potrzeba tylko, aby się nie rząd zgodził!...


∗             ∗

Ale wróćmy do rzeczy... jak mówią prelegenci, spostrzegając się, że mówili od rzeczy.
Z tego, co rzekliśmy, okazuje się:
po 1) że mężatki wiedzą wszystko o swoich mężach.
po 2) że ja nie wiem nic takiego, czego nie wiedzą mężatki i
po 3) że o mężach po za pojedyńczemi faktami w okresie błędów rewolucyi (przeciw rządom małżonek)... niema nic do wiedzenia.
Mógłbym przeto ukłonić się grzecznie — przeprosić publiczność za nieporozumienie, jakiego mój afisz stał się powodem — i już zejść z katedry, zasłużywszy sobie na pomnik od wdzięcznych rodaków z napisem:
Nadzwyczajnemu prelegentowi, który tylko 10 minut mówił o tem, o czem nie wiedział“.
Aż tu mi przychodzą pewne refleksje do głowy, które z gruntu podważają zasadę rosnącej wszechwiedzy małżonek — zdobytą na pozór na drodze badań przyrodniczych... jako konsekwencję z teoryi Darwina o przystosowaniu się gatunków zdradzanych i zdradzających.


∗             ∗

W pewnej noweli Maupassanta — tytułu nie pomnę — zarysowuje się cień olbrzymi wielkiej i posępnej myśli psychologicznej. Dwoje kochanków wieczorem siedzi na ławce. Kobieta opiera piękną główkę na łonie mężczyzny. Maupassant każe młodemu człowiekowi w tej godzinie miłości myśleć, co następuje:
„Co się dzieje w tej główce kobiecej, ozdobionej pięknemi puklami włosów?... Nigdy napewno wiedzieć nie mogę... Może wykluwa się tam już zarodek przyszłej zdrady?... Może w tej chwili, gdy tak tuli się do mojej piersi, czyni to z tęsknoty... za innym! Całuje mnie tak gorąco... a może wyobraża sobie kogoś innego... Może przypomina sobie inne pieszczoty... a może uczuwa niedostateczność mojej dla ukojenia żaru?...
I jeżeli nawet kocha mnie — kocha tak, jak ja ją kocham — cóż my oboje możemy sobie powiedzieć o naszej miłości?... Nasze słowa, nasze uściski! — czyż one tłómaczą już wszystko, czy są wstanie wyrazić całą głębię naszych uczuć?... A któż z nas wie dokładnie, co czuje drugie?... Czy nie łudzimy się, myśląc, że inne serce bije tak samo, jak nasze... To, co jest w tej drogiej główce — zamknięte jest tam na wieki... i przez gąszcz tych miłych włosów, na których składam gorące pocałunki, nie dotrę nigdy do żadnej myśli, zamkniętej pod tą czaszką — nie dotknę żadnej myśli bezpośrednio... Nawet człowiek, który kocha — jest tylko drugim człowiekiem... jest istotą na wieki obcą naszemu ja...
Nie w tych słowach — bo słów przed laty czytanej noweli nie przypominam — ale tok mniej więcej w idei kreśli Maupassant mękę kochającego i kochanego człowieka, który zastanawia się głęboko nad wieczystą przepaścią, dzielącą dusze ludzkie...
A jeżeli — zdaniem myśliciela-artysty — kochanek tak mało wie o swojej kochance — to i cóż wiedzieć może... kochający mąż o myślach kochającej żony i kochająca żona o myślach kochającego męża?...
O niekochających się bowiem — już niema co mówić. Ci wiedzą o sobie tyle, ile dozorca wie o myślach więźnia...
Rzecz dziwna!... przepaść pomiędzy kochającymi się mężem i żoną wypełnia się co dnia najszczegółowszemi rozprawami o przypalonych befsztykach, o wczorajszej wygranej męża w preferansa, o wadach odkrywanych codzień przez panią domu w służącej, o wydatkach na suknie damskie, o brakujących guzikach przy garderobie mężowskiej, o złej cenzurze dzieci — a jednak przepaść ta z każdym dniem rośnie... i staje się coraz głębszą.
I ostatecznie mąż niby to wszystko wie o żonie — a nie wie nic o jej najwewnętrzniejszej istocie, o jej „ja“; a żona niby to wszystko wie o mężu, nic przecie nie wie o jego istocie najwewnętrzniejszej, o jego „ja“.
I jeżeli te „ja“ nie giną zupełnie — to zdarza się, że mąż idzie z żoną pod rękę, że oboje sprawiają wrażenie zakochanej pary gołąbków, Newezendechy z Benewezendechem, a w tej samej chwili, żona bez paszportu, wyrobionego w cyrkule za zezwoleniem męża, odbywa fantastyczne podróże po krainie marzeń, albo mąż ucieka myślą od żony w dziedzinę spekulacyi filozoficznej... lub giełdowej...
Małżonek całuje nieraz swoją małżonkę, biorąc sobie w ten sposób drobną nagrodę za sprawiony jej ogromny kapelusz, a ona myśli w tajnikach swojej duszy: „Mój Boże! jak on cuchnie od pewnego czasu temi cygarami“. I jeżeli tę myśl wypowiada głośno w formie: „odsuń się, drogi Józiu!“ — to często w zanadrzach duszy ukrywa inną dodatkową: „dlaczego ten Alfred pali daleko lepsze papierosy — nie czuć go przy pocałunku?!
A mąż chodzi sobie po pokoju — i mówi do żony: „Moja duszko! może wyszlibyśmy dziś razem!“ — pocichu zaś myśli: „Mój Boże! jaka ona nudna!“ I modli się w duchu, aby rzekła: „Kochanie! jestem zmęczona — idź sobie sam!“ A usłyszawszy te słowa, wychodzi z miną smętną. I żona nie wie, jak mąż śmieje się radośnie w duszy, że może iść sam, podobnie jak on nie odgaduje, że ona w tej chwili myśli: „ech, gdyby Alfred przyszedł wypadkiem dzisiaj!“
I po odejściu idzie... spać?... Nie!... idzie telefonować... ponieważ Opatrzność pomaga temu, kto sam sobie pomaga!... i kto ma telefon!


∗             ∗

Dreszcz was przejmuje w tej chwili, szlachetne Marynie Połanieckie, których twarze oświecają się złotym blaskiem — posiadają wielki spokój i skupienie — czynią wrażenie „służby bożej“, jak mówi Sienkiewicz.
Oto przyszłyście na mój odczyt, żeby się czegoś dowiedzieć o swoim panu Połanieckim — a pan Połaniecki wymówił się od towarzyszenia wam pod pozorem ważnej sprawy — (o obecnych... na odczycie nigdy źle się nie mówi) — i konsultuje teraz z panią adwokatową Maszko.
I wy poczciwi panowie Osnowscy, kochający żony, jak dzieci — poczynacie niepokoić się, że może wasza pani Osnowska, nudząca się przy waszym boku na moim odczycie, rezerwuje uśmiech fijołkowych oczu i wiśniowych ust dla... osoby trzeciej.
Uspokójcie się!...
Zwiodłem was...


∗             ∗

My wszyscy wcale nie jesteśmy tak niemoralni, jak opowiada się w romansach, komedjach, farsach... Niema wcale na świecie tylu ponętnych panów Alfredów... I bynajmniej tylu mężów nie nosi rogów, iluby... na to zasługiwało!
Również i mężowie „nasi“ są zbyt ociężali, ostrożni, a zwłaszcza... oszczędni, aby zajmować się mieli ciągle zdradzaniem swoich żon.
Tragedje oszukanej miłości zdarzają się nader rzadko. To zresztą jest zrozumiałe. Tragedje wogóle obce są duszom przeciętnym — skrojonym na miarę krawca, nie Fidjasza.
Ale nawet farsy niewierności małżeńskiej nie są bynajmniej tak częste w życiu, jak wypadałoby sądzić z ich częstości na scenie...
A jeżeli żona tak często nie wie, co myśli i czuje jej mąż — to objaśnia się to bardzo prosto. Bo on nic nie czuje i nic nie myśli...
I odwrotnie!...


∗             ∗

Cieszę się zwłaszcza, że mógłbym uspokoić — gdyby raczyły przyjść na mój wykład — te panie, które znalazły mężów tylko dzięki grubemu posagowi. Po największej części są one bardzo kochane przez swoich mężów... Im mniej mają zalet duchowych i fizycznych — im są brzydsze i głupsze — (o ile takie wyjątkowe kobiety istnieć mogą na świecie) — tem bardziej są kochane. Nie pojmuję nawet, jak mąż mógłby nie kochać brzydkiej i głupiej żony, jeżeli się ożenił dla pieniędzy.
Mężczyzna tego kalibru nie uczuwa potrzeby obcowania bądź z ładną, bądź z mądrą kobietą — bo inaczej nie zniósłby ciągłej małżeńskiej blizkości z brzydką i głupią zarazem — tak brzydką, że jej głupota nie znajduje ukrycia w cieniu pięknych włosów, tak głupią, że żadne piękno duszy nie opromienia swoim blaskiem pomyłek jej twarzy. Mąż takiej żony nie potrzebuje sobie kompensować jej braków przygodnemi miłostkami na stronie...
O! on ją kocha prawdziwie, bo on kocha jej posag. Ona sama zaś jest symbolem posagu. „Moja żona — mówił mi jeden z takich mężów z zachwytem — ma wszystkie zęby, plombowane złotem!“ „Wiesz Pan — rzekłem mu — w Ameryce ktoś wpadł na myśl eksplotatacyi złota na cmentarzach — z zębów umarłych milionerek“: „Ach! — westchnął — możnaby je zachować w banku na pamiątkę... i pobierać procent od wspomnień... Ale czy każdy ma okazję do zostania szczęśliwym wdowcem?!“...
Małżonek, który pieści posażną żonę — w tęczówkach jej oczu widzi tęcze storublówek — w dźwięku jej głosu słyszy brzęk złota — w kaskadach jej śmiechu odkrywa miłe dzwonienie srebra — nawet w falowaniu jej piersi widzi symbolicznie haussę i baissę papierów na giełdzie — jeszcze przed ślubem oczekuje z utęsknieniem jej listów... zastawnych — po ślubie wpatruje się w jej oczy z rozkoszą, jak w cedułę, całuje ją... odbywa całe kursy pocałunków... i zawsze przy tem w myśli robi interesy... A ta żona nie wie o tem, jak jest kochaną!
To jest: wie, że mąż ją kocha, ale nie odczuwa głębi tej miłości — nie wie, że dla swojego męża jest drogim symbolem kopalni złota...
Kochać i kopać — to są niekiedy synonimy.


∗             ∗

Słowem są to mężowie czuli — praktyczni i szczęśliwi, wielbiciele monety czyli monetoiści którzy w odpowiedzi na pytanie: „jakmożna było ożenić się z taką monstrualną kobietą“ — mieliby prawo powołać się na mądrą uwagę Montegazzy:
„Tylko głupiec poszukuje na żonę kobiety przedewszystkiem pięknej... Postępuje on, jak ten, co kupuje kawałek ziemi, żeby patrzeć na niebo, jednakowo dostępne oczom wszystkich:


∗             ∗

A zatem... brzydkie żony... Zwłaszcza monstrualnie brzydkie mogą się przeglądać w lustrze z uśmiechem zadowolenia na twarzy. One nie są zdradzane!
A piękne?... jeżeli same... nie zdradzają... to co?...
Boleśnie uderzy was wynik moich długoletnich studjów, że największymi zdrajcami w małżeństwie bywają najczęściej ci, co najmocniej poszukiwali pięknych żon... Przez inercję — poszukują ich po ślubie dalej — gdzieindziej... pod cudzym dachem. Przyzwyczajają się oni od swoich pięknych żon, jak do pięknych tapet — które po pewnym czasie przestaje się widzieć. Tak jest!... piękne obicie we własnym domu powszednieje, nie sprawia wrażenia. Mężowie, pięknych żon szukają!... obicia, chciałem powiedzieć: miłości przy cudzem ognisku domowem (No, trafia się przytem obicie).
Szukają kochanek... piękniejszych od żony — i co już jest zupełnie nie do darowania — nawet brzydszych, byle innych...
Jest to najordynarniejsza podłość męzka — i uważam za szczęśliwe te piękne żony, które nic nie wiedzą o zmienności gustów swoich mężów-estetów.


∗             ∗

Radziłbym zatem pięknym żonom, aby — jeżeli to jest możliwe — przeglądały się mniej w lustrze, a więcej w zdradnej toni oczu mężowskich i... czuwały dobrze. A jeżeli jakieś lustro powiada im: „jesteś piękna, jak anioł — jesteś tak piękna, że nie możesz być nigdy zdradzoną!“ — niech je stłuką... bo kłamie. Niech sprawią sobie wklęsłe zwierciadło, a wtedy obaczą, jak rysy ich przedstawiają się niegodziwym oczom mężowskim, przełamane przez pryzmat długiego pożycia...


∗             ∗
Zwłaszcza to wklęsłe zwierciadło... tak nikczemnie kłamliwe w odbijaniu zewnętrznej postaci... może im wyświadczyć nieraz przysługę, jako zupełnie prawdziwe odbicie anielskości ich dusz...

Powie ono nieraz najpiękniejszej kobiecie tę prawdę, której mąż nie ma odwagi jej wyznać...
I stanowić będzie nieoceniony komentarz do tej dziwnej tajemnicy natury, że niejedna piękna żona szybko przestaje się podobać swojemu mężowi...


∗             ∗

I tu jestem na tropie ciekawych odkryć, które wybornie wchodzą w treść mojego odczytu — doskonale wiążą się z tytułem — nie narażą mnie przed moją bracią męzką — a przez damy będą wysłuchane z niewątpliwem zajęciem...
Co prawda słuchaczki moje będą trochę zdziwione niespodzianką, którą im uczynię — bo tego nie spodziewały się dzisiaj usłyszeć o... swoich mężach!...
Nie odważyłbym się nigdy uczynić poniższych odkryć w obawie przed zemstą kobiecą, gdybym nie wiedział od pani Stael, że kobiety są niezmiernie dobre. Stanowią one podobno pierwiastek łagodności w rodzaju ludzkim — zapobiegają starciu burzliwych natur męzkich.
„Są one — powiada pani Stael — niby wata, którą się kładzie między porcelanę w pudełku podróżnem. Bez nich wszystko by się potłukło“...
Co prawda — to określenie nie jest bardzo przekonywającem. Bo o ile wiem, mężczyźni zwykle „tłuką się“ z kobietami razem... i wielu z nich potłukło sobie wzajem głowy — właśnie w sporach o kobietę, poczynając od sporu Achillesa z Agamemnonem o piękną Bryzeidę i wojen trojańskich o ukradzioną przez Parysa Helenę aż do dni dzisiejszych...
Ale dobroć kobiety — jest jedynym dogmatem, którego nie odważę się podkopywać...


∗             ∗

Więc to odkrycie... Mój Boże! jak mam je przedstawić najdelikatniej, aby nie rozgniewać najłagodniejszych dam?...
Aha!... powołam się na Szekspira...
Złośliwe słowo wyrzekł o kobietach Szekspirowski Jago. Scharakteryzował je w trzech porównaniach:
Dzwony w pokojach, dzikie koty w kuchni, gospodynie — w łóżku.
Oczywiście brutal!
Bo i dlaczegóż „dzwony w pokojach“?... Czy dlatego, że srebrny śmiech ich rozlega się we wszystkich komnatach i osładza mężowi godziny pracy?...
Ach, ten śmiech kobiecy — w sąsiednim pokoju! Znam mężów, tak zachwyconych tym śmiechem, że odkładają najmilszą najważniejszą robotę, aby tego śmiechu posłuchać. „Kiedy moja żona się śmieje, ja literalnie nic robić nie mogę“ — mówił mi jeden z takich zachwyconych mężów. „Dzwony w pokojach!“ — czy dlatego, że języczki kobiece dzwonią często na pogrzeb czci niewieściej wszystkich znajomych pań i na narodziny każdej ploteczki? Są przecie mężowie, zupełnie oderwani od życia pogrążeni w mglistych abstrakcjach — ludzie, którzy zapomnieliby o rzeczywistości, gdyby kiedy niekiedy nie wdzierał się z sąsiedniego pokoju dźwięczny głos małżonki, opowiadającej komuś: „ona ładna?... wszystkie zęby ma wprawione!“
A dlaczego „dzikie koty w kuchni?!“
Że czasem najwykwintniejsza dama użyje w kuchni wyrażenia nieparlamentarnego — cóż to za dziw?... Przecie — jak mówią miarodajni mężowie stanu — „parlamenta u nas, sława Bohu, niet!“ Jago chciał prawdopodobnie scharakteryzować swojem porównaniem zwinność, zręczność, zgrabność dam na terenie kuchni. Żonglują one przedziwnie talerzami — a jeżeli jakiś talerz bywa rozbity szlachetną damską ręką na głowie służącej, to przecie i żonglerom zdarzają się niefortunne wypadki.
„Dzikie koty w kuchni!“... Łatwo to powiedzieć Jagowi... Ale co zrobiłby on sam, gdyby mu służąca nie podawała gorących szczypców duchem na każde zawołanie, gdyby bawiła się w plotki w sieni, (zapominając o tem, że sień nie jest salonem), gdyby zesłana na moment prowadziła długie dyskursy z rzeźnikiem, stróżem, wszystkiemi młodszemi i kucharkami na wszystkich piętrach — i gdyby Jago był gospodynią, warszawską, mającą prawo do każdej godziny życia służącej — od świtu do zmierzchu?
A co się tycze owego trzeciego porównania — to tej niegodziwej złośliwości Ja ga nie jestem nawet w stanie zrozumieć...
„Gospodynie w łóżku“ — czy to jest źle, czy dobrze? — kto mi to objaśni...
Wszelako muszę naszym paniom powiedzieć pod wielkim sekretem to, czego o swoich mężach dotąd nie wiedzą...
Bywają mężowie, którzy posiadają co najmniej ⅔ złośliwości Jaga, którzy, słysząc srebrny śmiech żony przez drzwi gabinetu, mruczą do siebie: „dzwony w pokojach“ — a dosłyszawszy dolatujący zdaleka strofujący głos swojej pani, nie milknący czasami przez długie kwadranse, mówią do siebie zcicha: „dzikie koty w kuchni...“
A jeżeli nasze panie nie wiedzą o tych Jagonowskich myślach swoich mężów, to... dlatego pewnie, że są... dobremi gospodyniami w łóżku. A mężowie nasi są tak słabowolni, tak podpantoflowaci, tak marnocharakterni, że... dla tej jednej zalety gotowi są wybaczyć swoim połowicom dziesięć dzwoniących Gomor w pokojach i sto Sodom awanturniczych w kuchni!...
Trzy miejsca wskazuje Jago, jako tereny działalności kobiety zamożnej. Zachodzi pytanie, czy kobieta dba o dobrą opinię męża na wszystkich trzech terenach swojej działalności...
Nie śmiem tego rozstrzygać.
Sądzę tylko, że ten mąż, który nie ma odwagi wypowiedzieć żonie swojej opinii o jej działalności pokojowo-kuchennej, która tak często jest działalnością wojowniczą — nie zasługuje zupełnie na to, aby... kobieta liczyła się z jego opinią... w sypialni!
Na obronę kobiet powiem coś więcej jeszcze:
Ci nasi nowocześni trubadurowie, którzy w wolnym czasie grają wciąż... w winta, którzy nadewszystko ukochali turnieje na zielonym stoliku, którzy mają swoje damy serca... pikowe, treflowe, kierowe i karowe — nie zasługują znowu tak mocno na szacunek swoich żon...

Ba! zdarzają się właśnie żony, przejęte najwyższem nabożeństwem dla pracy mężowskiej, kiedy ta praca znosi złote jaja... żony, które stąpają na palcach, kiedy mężowie „pracują“... które najszacowniejszą ciszą otaczają najgłupsze i najbrudniejsze geszefciarstwo swoich mężów — a ja chciałbym, aby te żony były raczej olbrzymio-głośnemi dzwonami, budzącemi sumienia swoich mężów!... Nieziszczalne marzenia!

∗             ∗

Wogóle nader często żona nie ma pojęcia o tem, co się dzieje w głowie jej męża.
Znałem męża-literata (nie powiem, jak się nazywał, bo to do rzeczy nie należy), którem u żona czyniła niekiedy honor i w zastępstwie garderobiany, wysłanej za sprawunkami na miasto, wzywała go do niezmiernie skomplikowanej czynności: do zapięcia jej przed pójściem na koncert sukni, posiadającej z tyłu — jeżeli się nie mylę — 50 drobnych hafteczek. Nie posiadam dość wykształconego stylu, aby opisać, jak się te haftki zapinały.

Szedł więc naprzód rząd jeden na gazie — ukryty,
Nad nim drugi miał łączyć jedwabiu błękity —
Były haftki z ząbkami na prawo — i inne
Z ząbkami na lewicy... Ręce szwaczek czynne
Opatrzyły zapięcia w przedziwne arkana,
Do których klucza niema dłoń niepoświęcana,
Dłoń obcego mężczyzny...

Ba! nie posiada ich nawet własny mąż. W sukni zapinanej w ten sposób z tyłu — kobieta jest obronną fortecą. Niedostępna od frontu — i misternie zapięta z tyłu staje się tą niezwyciężoną Armadą niewieścią, do której Mickiewicz z westchnieniem mówił w pięknym sonecie: „dobranoc, zapięta!“...
Otóż w drodze łaski nadzwyczajnej ów mąż-poeta wzywany był do zapinania szaty swojej małżonce, a poeci, jak wiadomo, czynności ubierania, są wielkiemi niedoęgami. Dowodem tego jest nawet Byron, który w „Don Juanie“ Przyznaje się, że miał

ręce okropnie pokłute,
Gdy raz ubierał damę na redutę...

Mojemu biednemu literatowi ręce się trzęsły przy tej zawiłej czynności. Zapinanie ciągnęło się długi kwadrans. I żona niecierpliwie narzekała: „ty nie zastanawiasz się nad tem, co robisz! ty myślisz o czemś mnem. Mój Boże, to wieczność trwa... opóźnimy się na koncert!... Czuję że przepuściłeś haftkę!... Ten człowiek mnie skompromituje na koncercie!“
— „Ależ, dziecko moje, o niczem nie myślę.. staram się mocno...
Kłamał!...
W jego mózgu rodziła się opowieść niezmiernie złośliwa... Starał się ukryć uśmiech za plecami żony, aby nie ujrzała tego uśmiechu w lustrze i nie wyczytała jej piekielnego sensu.
Oto owa opowieść, o treści której żona owego literata nie dowiedziała się nigdy — i dowie się dopiero dziś, jeżeli łaskawie pofatygowała się na mój odczyt:
„Płynęło pewne małżeństwo na okręcie po Oceanie spokojnym. Zdarza się bowiem, że małżeństwo znajduje się na oceanie Spokojnym. Ale... ocean rychło się wzburzył... Okręt rozbił się na skałach... Utonął mąż... utonęła garderobiana... utonęli wszyscy pasażerowie... utonął kapitan, sternik, majtkowie... A z mężem, garderobianą, kapitanem, sternikiem i z majtkami utonęła cała garderoba mężatki... Ona jedna cudem, jak Robinson Krusoe, ocaliła się na ułam — kach okrętu... Wyrzuconą została na brzeg wyspy bezludnej...
Nieszczęśliwa przez dziesięć dni powiewała chustką... Wreszcie sygnał ten został dostrzeżony z jakiegoś korsarskiego okrętu... Okręt przybił ku wyspie... A kapitan, chociaż korsarz, lecz niezmiernie uprzejmy dla dam — po wyjściu na brzeg zadał ocalonej delikatne pytanie:
— Czego Pani sobie życzy?...
Zgłodniała i blizka omdlenia wyszeptała pobladłemi usty taką odpowiedź:
— Proszę mi odpiąć suknię.. Już dziesięć dni nie mogłam jej zdjąć — i boję się, że zniszczyła się całkiem...
Z tego wynika, że suknie, zapinane z tyłu, na wyspie bezludnej byłyby bardzo niepraktyczne...
Jak widzicie złośliwość męzka w danym wypadku okazuje się zupełnie gruboskórną — chybia celu — nie jest w stanie drasnąć sukien, zapinanych z tyłu — boć jeżeli damy nasze ubierają się i... rozbierają... to przecie nie dla bezludnych wysp...
Wogóle kobieta w zapiętej z tyłu sukni jest symbolem cnoty niewieściej. Przyparta do muru — jest stokroć obronniejszą... Umiera, ale nie poddaje się.. Tego rodzaju suknia gra rolę pancerza męzkiego, który także nie otwiera się od frontu...


∗             ∗

Wogóle — zauważyłem — jest to już jakaś fatalność natury, że żony rzadko znają prawdziwą miarę swoich mężów, rzadko rozumieją wartość ich pracy.
Zazwyczaj żony karzełków umysłowych, którym w życiu się poszczęściło — chodzą pyszne jak paw i trąbią wszędzie o wielkości swoich mężów. A wielcy ludzie, którzy toczą krwawe boje o nieśmiertelność po śmierci, tak samo nie są wielkimi dla swoich żon, jak i dla kamerdynerów.
W bardzo kochających oczach poczciwej żony byle wierszorób urasta na geniusza, co dziełami swojemi nie przerasta płaskich gustów swojej żony.
„Ja nie wiem, co pan ceni w tym ciemnym Nietzschem — mówiła mi żona pewnego domorosłego filozofa — ja go nie rozumiem... i myślę, że on sam siebie nie rozumiał... Mój mąż nie ustępuje Nietzschemu i nikomu. On pisze swoje dzieła filozoficzne tak, że go nawet idjota może zrozumieć... — „O, to on sam siebie musi dobrze rozumieć“ — odrzekłem, schylając głowę z szacunkiem.


∗             ∗

Słowem mali działacze rosną, ustawieni na wysokim piedestale miłości ich żon.
Natomiast ludzie prawdziwie wielcy, ci, którzy życie składają na ołtarzu ludzkości, — ponieważ głowy ich unoszą się istotnie wzwyż i toną napół w obłokach — uchodzą często za półgłówków w oczach swoich żon...
Pani profesorowa z komedyi Czechowa „Wujaszek Jaś“, jakkolwiek nie była zakochana w swoim mężu, nie wątpiła, że jej mąż jest wielkim uczonym, ponieważ wykłada 25 lat literaturę i pisze o niej dzieła. Jako przeciętna kobieta, której cały rozum wyczerpał się w tem, że urodziła się piękną — nie wiedziała ona wcale, że do pisania poczytnych dzieł o literaturze nie potrzeba zupełnie rozumu i że katedra zdobi człowieka, nie człowiek — katedrę.
Natomiast pani Sokratesowa, anielska Ksantypa, kobieta nader Ksan-typowa, sądziła, że mąż jej jest idjotą, ponieważ nie zarabia pieniędzy. Draper bierze ją wprawdzie w obronę, stwierdzając, ze Sokrates był bardzo kiepskim mężem i niedbałym ojcem, a ona dobrą matką i gospodynią. Istotnie musiała ona być niezadowoloną z tego, że jej mąż włóczy się całe dnie po placach Aten, zawraca głowę ludziom pytaniami, na które sam nie jest w stanie odpowiedzieć, sprowadza gości do domu na dyskursy — i od głupców, którzy go słuchają nie potrafi wydębić ani jednego obola.
Miałem w ręku oryginalny „Kurjerek Ateński“ z owych czasów (organ pedekosów) — ten sam numer, w którym podstarzała Aspazja, wdowa Peryklesa, urodzona w Warszawie, w liście otwartym do szanownej redakcyi z oburzeniem obala potwarcze insynuacje niejakiej Elpiniki, jakoby nie była ślubną żoną Peryklesa, a żyła z nim w związku nielegalnym — i powołuje się w obronie swojej czci niewieściej na zmarłego Fidjasza, wygnanego Anaksagorasa i Aleksandra Świętochowskosa.
Otóż w tym samym numerze przytoczona jest interesująca rozmowa pomiędzy Ksantypą i niejaką Diotimą z polskich Aten t. j. z Krakowa, żoną znanego Lampartosa.
— Moja pani — uskarża się pani Sokratesowa przed przyjaciółką — co ja mam za utrapienie z moim... Nie chce się wziąć do żadnej uczciwej roboty. Musiałam go dzisiaj oblać pomyjami...
— Ależ słyszałam — odpowiada tam ta — że jest wiekim filozofem, że uczy ludzi mądrości...
— On?! — roześmiała się Ksantypa... On przecie sam nic nie umie. Tysiąc razy słyszałam, jak przyznawał się, że największą jego mądrością jest, że wie o tem, jak wiele nie wie o tajemnicach świata...
— Moja pani — odpowiedziała z westchnieniem Diotima — to może nie jest takie głupstwo. Ja sama np. myślę, że moją największą mądrością jest, iż ja wiem, ile ja nie wiem... o moim mężu!...


∗             ∗

Powtarzam raz jeszcze — kobiety bądź niedoceniają wartości swoich mężów. Powoduje niemi w ocenie bądź wielka miłość dla męża, bądź wielka niechęć małżonka — bądź niezdolność do oceny jego olbrzymiej głupoty, bądź brak miary dla jego wysokiego wzrostu. Nie znają one zazwyczaj jego właściwej miary umysłowej i moralnej...
Zaraz — po małej pauzie — na kilku przykładach wybranych z życia wielkich ludzi zilustruję krótko moje tezy — pokażę wara, że ani pani Augusta Byron, ani pani Natalja Puszkin, ani pani Matylda Heine, podobnie, jak pani Krystyna Wulpius Goethe, jak pani Teresa Rousseau, jak pani Józefina Bonaparte, jak pani Marja Ludwika Bonaparte, nie wiedziały o swoich mężach... że są oni wielcy. Wprawdzie często gęsto cały świat o tem nie wiedział rów nie jak one — ale... przecie, sądząc z pozoru, bliższe mężom mogły one wcześniej ocenić ich geniusz...
Lecz nikt nie jest prorokiem w swoim comu ten fakt, że Chadidża, żona Mahometa, uwierzyła pierwsza w swojego męża — stoi w historyi zupełnie odosobniony...
Naogół poeci żenią się nieszczęśliwie, a przynajmniej nader często robią mezalianse. Ci miljonerzy ducha nienawidzą sawantki, tak zwane pończochy niebieskie“ — „akademików w spódnicy“ i biorą zwykle za żony ubogie prostaczki. Wyjątki są rzadkie. Wyjątek stanowi nasz poeta Sebastjan Klonowicz, który — jak stwierdza literatura Krolla i Kitowskiego — „ożenił się szczęśliwie, ponieważ jego żona Agnieszka była właścicielką kamienicy.“ (Doskonały podręcznik dla użytku młodzieży! budzi miłość do piśmiennictwa i do kamienic zarazem!)
Ale może te mezalianse czynią poeci dlatego, że wielkim ludziom, którzy pojęli za żony niewiasty wysokiego umysłu, nie bardzo się szczęści.
A nie mam tu na myśli genialnego Carlyla. który ożenił się z niezwykle umysłowo rozwiniętą kobietą, ponieważ ludzie uważali, że to nie wypada, iż tych dwoje spotkawszy się na balu zawsze zajmują się tylko sobą wyłącznie i tylko ze sobą prowadzą godzinne rozmowy. Ożenił się i przestał zupełnie rozmawiać ze żoną! Widać, że małżeństwo wymaga innego rodzaju języka, niż salon literacki — a podobno Carlyle tym językiem małżeńskim bardzo słabo władał... Ztąd pono nastąpiło poróżnienie...
Ale ja mam na myśli inne przykłady.
Znakomity fizyk Tyndall miał bardzo mądrą żonę — i to go kosztowało życie. Gdy zachorował, to mądra żona przez fatalną omyłkę roztrzepania, zwykłego n ludzi myślących, dała mężowi z apteczki domowej zamiast emetyku... truciznę. Doprawdy, gospodarna Teresa, kucharka i żona Jana Jakuua Rousseau i Krescencja Matylda Mirat Heine, była krowiarka i sklepowa z magazynu obuwia — nigdy nie popełniłyby takiego błędu!
Rozumne żony wielkich ludzi są bardzo niedobre... Idealna pani Mill — ta, co to była natchnieniem jego napiękniejszej książki, p t. „O wolności“ — ta, która była współtwórczynią tego dzieła, uczyniła mu największą krzywdę, jaką ukochana żona może uczynić mężowi...
Umarła przed nim!... Niedobra!
Ta wiedziała wprawdzie o mężu swoim to, co dziś wiemy wszyscy — że był umysłem szlachetnej barwy i duchem podniosłym — ale i ona nie wiedziała, nie zgadywała wszystkiego:
Nie domyślała się, że tak mocno cierpieć będzie osierocony — że jego umysł racjonalistyczny pod ciosem straty zachwieje się — że Mill stanie się mistykiem — że pocznie marzyć o spotkaniu się z ukochaną żoną kędyś w zaświecie. Kiedy w samotnym gabinecie, gdzie ona tak często pochylała nad piszącym mądre czoło, albo pisała pod jego dyktando — rozmyślał o tem, jakim ciężkim bólem trapione są serca człowiecze, kiedy poczynał wierzyć w to, że Opatrzność pozwoli mu jeszcze kiedyś na gwiazdach spotkać dobrego ducha jego wielkiej żony — kiedy zapytywał siebie, dlaczego Bóg nie oszczędził ludziom bólu rozłąki z ukochanymi, z ust jego wyszło zdanie cudowne — choć nic wspólnego nie mające z racjonalizmem:
„Wierzę, że Bóg raczej nie jest wszechmocnym, niż, że może być tak niedobrym!...“ Żałował, że żyć musi — kiedy jej niema — ażeby mógł ukończyć swoje zadanie na świecie... Był jeszcze w pełni sił...
Inaczej zachował się stary, 80-letni chemik francuski Berthelot. Miał on żonę, która... wiedziała o nim wszystko. To nie znaczy, że opowiadał jej w epoce miodowych miesięcy wszystkie anegdotki pieprzne, jakie znał wszystkie skandaliki kawalerskiego żywota, z przechwałkami na tem at swojej bohaterskiej męzkości, usprawiedliwiającej... sterane siły, jak to bywa w modzie u poczciwych filistrów. To znaczy, że przez 60 lat ona była mu osłodą w jego pracy — wspólniczką wszystkich jego nadziei i wszystkich jego trosk — że oczekiwała go przez lat 60 z tem samem biciem serca i spotykała z tym samym ciepłym uśmiechem — że co ranka żegnała go z żalem — acz bez cienia przesadnego sentymentalizmu — że zrosła się z nim całą duszą, zgadywała każdą jego potrzebę — że była źrenicą jego oka, strzegącą go i strzeżoną przez niego, — że stawali się zwolna jakby jednem ciałem — że przypominali te pary małżeńskie, o których opowiada Lavater, że upodobniają się do siebie nie tylko przyzwyczajeniami, ale i rysami twarzy.
Tak jest!... fizjologja ich stała się jednakową, jakby u tych dziwnych tworów natury, które zrośnięte przychodzą na ten świat...
Bo oto pewnego dnia Berthelot powrócił z laboratorjum do domu o zwykłej godzinie — ale ona nie wyszła na jego spotkanie, jak zwykle. Zdziwiony poszedł do jej pokoju — i zobaczył... umarłą. W tedy nie mówiąc ani słowa położył się przy swojej żonie — zasnął spokojnie snem wiecznym. Twarze obojga były pogodne... w godzinie śmierci...


∗             ∗

Przepraszam...
Zdaje mi się, że.. tam... jakiś stary pan... zarumienił się i pragnie wyprowadzić z sali swoją córkę, 36-letnią pannę na wydaniu, aby się nie zgorszyła moją pogadanką...
Powiedziałem bowiem taką nieprzyzwoitość: Berthelot położył się przy swojej żonie...
W takim razie wolę zrobić przerwę na 10 minut!...


∗             ∗
II
(Po pauzie)

Drobna uwaga...
Lękam, się, że wiele pań doznało zawodu na moim odczycie. Sądziły one pewnie, że dowiedzą się odemnie, co to jest zły mąż...
Bo co to jest dobry mąż — to, zdaje się im, wiedzą same.
Według opinii wielu światowych dam — dobry mąż to taki mąż, który przynosi żonie piękne brylanty...
Biedne kobiety! one nie wiedzą, że tu właśnie otwiera się szereg zawiłych kwestyi.
Bo powiedzcie mi, który mąż jest lepszy?
Czy ten, który żonie ofiarowuje piękniejsze brylanty, niż kochance? Czy taki, który piękniejsze składa właśnie kochance? Czy taki, który żonie nie darowuje wcale brylantów, a ofiaruje je tylko kochance? Czy właśnie ten, co tylko żonie ofiiarowuje brylanty, a kochance — nie...
Bowiem zgodzicie się ze mną, że mąż, który ofiarowuje żonie brylanty za każdym razem, gdy ofiarował brylanty kochance — uczuwa wyrzuty sumienia.
Ten zatem, który ofiarował żonie piękniejsze brylanty, niż kochance — doznaje większych wyrzutów sumienia. Można zatem przypuścić, że nabroił znacznie więcej, niż inny...
Czyż nie wypadałoby z tego, że lepszym mężem jest ten, który żonie ofiarowuje gorsze brylanty, niż kochance! I czyż w dalszym ciągu nie wypadałoby uznać za bardzo delikatnego i ceniącego miłość swojej żony tego właśnie męża, który płaci kochance brylantami, a żonie... tylko sercem? I czyliż żona me powinna uważać za zupełnie straconego tego męża, który ofiarowuje tylko jej brylanty, a kochnce — nic?... Ten jest widać prawdziwie kochany po za domem i może dla żony nie ma nic, prócz kamieni... naturalnie drogich.
Słowem, jest to kwestja niesłychanie zawiła psychologicznie. Na szczęście jest to kwestja zupełnie burżuazyjna — którą szanujący się demokrata może się nie zajmować. Może śmiało pozastawić brylantową miłość tym panom, którzy częściej doczekują się rozmiękczenia mózgu, niż szczęśliwego brylantowego wesela...
A dlatego właśnie wydało mi się, że lepiej będzie, jeżeli postaram się zająć waszą uwagę trzema typowemi przykładami małżeństw wielkich poetów. Opowiem wam o losach trzech poetów, z których jeden ożenił się z kobietą przeciętną, drugi — z mądrą i wykształconą, trzeci — z głupią i analfabetką...
Opowiem wam o pani Natalii Puszkinowej, o lady Byron i o Matyldzie Heine.

∗             ∗

Puszkin ożenił się z kobietą przeciętną — ani głupią, ani mądrą, — przeciętną oczywiście tylko pod wyględem umysłowym, bo jako piękność górowała nad najpiękniejszemi. W 16-ym roku życia przyjmowała udział w balach dworskich, a kiedy występowała w żywych obrazach w domu gen.— gubernatora Golicyna, najstarsi dyplomaci topnieli, jak wosk, i zapominali o polityce, prowadzącej do szczęścia... Rosji. Wieść o jej urodzie doszła do drugiej stolicy i Puszkin jak średniowieczny rycerz porwał się, ażeby obaczyć Gonczarową i starać się o jej rękę. Wrażenie swoje określił w dwóch kapitalnych wierszach: „Jam zakochan, oczarowan, — Słowem jam ogonczarowan“. Poeta, posiadający względy nawet u dworu, został przyjęły.
Sama poezja prawdopodobnie nie olśniłaby panny Gonczarowej. Jeżeli Puszkin wstydził się później swego kostjumu kammerjunkra i wyśmiewał złote hafty swojego munduru galowego, chlubił się zaś swoją poezją, — to pani Natalii bodaj bardziej wpadały w oczy błyskotki dworskie, niż blask poezyi jej męża.
Ona nie wiedziała, że... poezja jej męża przeżyje smutne jego powodzenie u dworu. Pewnego dnia mąż czytał jej swoje wiersze. Ziewając rozkosznie, rzekła: ach, daj mi spokój... znam je „Ależ napisałem je dopiero wczoraj.“ „Mój drogi — odparła czarująca małżonka — ja znam wszystkie wiersze, które już napisałeś i które jeszcze napiszesz...“
Żony wielkich, ludzi są — jak widzicie — wszechwiedzące...
Ale Puszkin nie nudził się ze swoją żoną, acz ona nudziła się z jego Muzą. Kochał ją serdecznie. Wszystkie jego listy do niej tchną ciepłem i prostotą szczerości. Poczynają się najczęściej od czułych słów, od słodkich spieszczeń: „Miła żonko!“ „Aniołku“. Jeden z listów rozpoczyna się entuzjastycznym okrzykiem: „Jaka ty jesteś rozumniutka, jaka milutka! Przysyłasz taki długi list, taki pyszny!“
Jako prawdziwie dobry mąż, Puszkim daje żonie przyzwolenie na kokietowanie... Co prawda stawia pewne klauzule, które utrudniałyby korzystanie z tego pozwolenia, gdyby pani Natalja robiła sobie coś z ograniczeń.
„Nie przeszkadzam ci kokietować, ale żądam od ciebie chłodu w stosunku do mężczyzn — przyzwoitości — i powagi“ Bagatela! jak to pogodzić — kokieterję z powagą!
Pozwala, jakby czując, że nie może nie pozwolić, — ale natychmiast, jakgdyby go zdjął żal zazdrosny, cofa zezwolenie:
„Czy to wypada dla ciebie odbijać wielbicieli hrabinie S...? Pomyśl, jaka ty piękna jesteś — a ona, czem jest?... skóreczką!“...
To znowu gniewa się czule na małżonkę: „Kokietować sam ci pozwoliłem. Ale czytać cały arkusz opisów twoich o tem, jak kokietujesz — to nie jest mi wcale potrzebne“
Była to nie tylko zazdrość. Puszkina w istocie nudziły te opisy. A zwłaszcza nie chciał, aby... bawiła się niemi policja, która — jak zaznacza — skrzętnie przeglądała listy pisane do niego.
Pani Natalja była kobietą uczciwą. Ale sport kokieteryi uprawiała z zamiłowaniem. Oto pisze do niej poeta: „I o tobie chodzą jakieś wieści. Lecz nie dochodzą mnie w całości. Bo mężowie zawsze ostatni dowiadują się o postępowaniu swoich żon. Ale słyszę, że kogoś doprowadziłaś kokieterją do takiej rozpaczy, że aż założył sobie na pociechę harem z uczenie szkoły dramatycznej“.
Jest to oczywiście żart. Mieści się w liście z roku 1836-go. Kie zapowiada on zupełnie tej katastrofy, która zaledwie w półroku potem rozegrała się na tle kokieteryjnych sukcesów jego żony.
Pani Natalja korzystała za wiele z pozwoleń mężowskich. Nie wiedziała ona, że igrać z ogniem nie można — nie wiedziała, bawiąc się w flirt niewinny z posłem duńskim Dantesem, że popycha męża ku przepaści — nie wiedziała, że mąż jej tak mocno przyjmie do serca lekki cień plotki, padający na jego honor małżeński...
Co prawda, nie mogła ona przewidzieć, że intrygująca przeciw poecie klika dworska pośle mu pewnego dnia „dyplom na rogacza“, że pobudzi go tym nikczemnym żartem do pojedynku z Dantesem — i że baron Benckendorf, wiedzący pono o tem, iż pojedynek ma się odbyć nad Czarną Rzeczką, omyli się umyślnie i wyśle żandarmów, mających mu zapobiedz gdzieindziej, t. j. do Jekaterynhofu.
Niewiedza przeciętnej pięknej kobiety o tem, jak jej nieprzeciętny mąż reagować będzie na jej tryumfy salonowe — sprawiła, że wielki poeta rosyjski padł ugodzony śmiertelnie kulą w pojedynku...
Rzucała się na jego zwłoki — żałująca i spłakana — po niewczasie...


∗             ∗

Lord Byron ożenił się z osobą mądrą...
Anna Izabella Milbanke — jak podaje biograf poety była bardzo młoda, szczupła, bardzo prosta i naturalna, pisała wiersze, była trochę purytanką, bardzo oczytaną i do pewnego stopnia sawantką, miała pojęcie i o matematyce i o metafizyce i o językach starożytnych... i wydawała się Byronowi dobrą, miłą, bez żadnej pretensyi. „Innej — pisał w liście do przyjaciela — zawróciłaby się głowa od połowy jej wiadomości i od dziesiątej części jej zalet...“
To były pierwsze wrażenia, kiedy Byron otrzymał był właśnie od Annabelli odkosza, ale w formie tak grzecznej i miłej, że pomiędzy nim a tą panną, wyróżniającą się tak korzystnie poważną prostotą śród przeciętnych panien salonowych, zawiązał się stosunek przyjaźni „bez iskierki miłości, tak z jednej, jak i z drugiej strony“...
Ale wydawała mu się ona zbyt miłą i dobrą, aby mógł zostawać z nią tylko na stopie przyjaźni. I oto pewnego dnia zapisuje w pamiętniku: „Zakocham się w niej znowu jeżeli się nie ustrzegę“.
I zakochał się — i oświadczył powtórnie — i został przyjęty i... przeraził się, znalazłszy w lady Byron napół oschłą pedantkę i napół mistyczną bigotkę, która nadomiar rozpoczęła jego, autora Kaina, jednego z najmilszych synów Prometeusza, zwiastuna burzy ideowej, nawracać na drogę zbawienia anglikańskiego!...
Byron przestał wierzyć sobie, że ją kiedyś kochał... W „Don Juanie“ ośmieszył i wyszydził jej pretensje niewieście do uczoności. Portretował ją tak:

Matematyka była jej nauką lubą,
A z cnót wspaniałomyślność jej największą chlubą...
Jej dowcip, byle chciała, był czysty attycyzm,
Styl jej rozmowy był tak mglisty, jak mistycyzm...

Pomiędzy Byronem a jego żoną wywiązały się nieporozumienia, które doprowadziły wreszcie do separacyi.
Lady Byron była za mądra... Spasowicz pisze: „Zachwycała się poezją męża, ale krytykowała treść jej trafnie, trzeźwo i nawskroś, jak jaki anatom“. Mnie się wydaje, że krytykowała ją zbyt trzeźwo i zbyt anatomizowała, aby się mogła nią zachwycać w należnej mierze.
Wiedziała ona, jak świadczą jej listy, że „egotyzm jest, żywotnym pierwiastkiem jego wyobraźni, tak, że mu trudno traktować przedmiot, z którymby nie utożsamiały się jego charakter i interes“... ale nie wiedziała, pisząc te słowa, że jego charakter był czemś, co zajmować będzie całe pokolenia, nie wiedziała, że jego „interes” był interesem ideowym świata poezyi. Wiedziała ona, że „przez wprowadzenie zmyślonych dodatków przez zmiany scen i czasów, obrócił on swoje poetyckie zwierzenia w system nikomu prawie niedostępny“ — ale nie wiedziała, że ten system będzie dostępny najwybrańszym umysłom całego świata, a w pierwszym rzędzie Mickiewiczowi, Słowackiemu, Puszkinowi, Lermontowowi — i stworzy przez naśladowanie perły poezyi na kontynencie: Konrada Wallenroda, Lambra, Cyganów, Oniegina i Demona...“ Wiedziała, że „ciągła jego chęć sensacyi czyni go skłonnym do podawania się za przedmiot zadziwiający i ciekawy, chociażby temu towarzyszyły pewne ciemne i ogólnikowe podejrzenia. Ale nie wiedziała o tem, że jej mąż jest istotnie przedmiotem zadziwiającym i ciekawym — nie wiedziała, pisząc te zdania do lady Bernard, że z ciemnych i ogólnikowych podejrzeń, które zmyślał Byron w Manfredzie, ona sama pod wpływem kliki przyjaciół, skorzysta kiedyś w procesie rozwodowym z mężem, aby go... pomówić — o rzekomy stosunek kazirodczy z rodzoną siostrą...
Tego ta „miła i mądra“ żona genialnego poety nie wiedziała!....
Spasowicz — ulegając nawyknieniom swego wielkiego talentu obrończego — bierze poniekąd w obronę lady Annabellę...
Wskazuje niezgodność temperamentów, jako naturalny powód nieporozumień. Pisze on — a może wszystkie dostojne opiekunki naszych ognisk domowych przyznają mu słuszność — pisze:
„Trudno było nałożonej do regularnego trybu życia kobiecie, pogodzić się z ekscentrycznemi i mocno cygańskiemi przyzwyczajeniami poety, który mieszał dzień z nocą, sam wycieńczając się głodem i żując mastikę, albo tytuń na oszukanie żołądka, używał opium i laudanum, nie siadał ani do śniadania, ani do obiadu, marzył tylko o tem, jakby uciec z Anglii daleko na wschód i wściekał się kiedy mu przeszkadzano w jego paroksyzmach pisania“.
Żal mi mocno żon wielkich poetów, którzy pracują całe noce — wogóle, a poszczególe żal mi lady Byron... Ale my wiemy to, czego ona nie wiedziała: że niepodobna pisać „Korsarza“ w dzień, że Byron nocą pisał czarowne wiersze, że poetom wolno jeść śniadania à la fourchette — że niepodobna być Byronem i jadać obiady regularnie, oraz nie marzyć naówczas o ucieczce wraz z Schelleyem z purytańskiej Anglii!
Tak, to jest prawda, co powiada Spasowicz: „Mimo uwagę kamerdynera Bletchera, że każda kobieta mogła z Byronem zrobić co chciała — był on niesłychanie trudny w pożyciu.“
Ale większą jeszcze prawdą jest to, co dodaje już jako obrońca Byrona:
„Ale kobieta, którą ukochał, mogła zachować nad nim panowanie, byle szczędziła tego, co w nim często siedział, rogatego djabła, byle była bardzo wyrozumiałą, bardzo przebaczającą i byle patrzyła przez palce na prędko przemijające usterki, wynikające z jego niepohamowanego temperamentu. Dziesięć razy przez czar wspomnień i pam iątek wróciłby do niej i szedłby z nią o lepsze pod względem serca, pod względem wspaniałomyślności. Zamiast takiej wyrozumiałości, lord Byron znalazł w żonie prawnika w spódnicy, przenoszącego do sypialni spór o mur graniczny wzajemnych praw i obowiązków i wymagającego przedewszystkiem wyznania z jego strony winy, przejścia na prawą drogę, upokorzenia się i deprekacyi, to jest rzeczy, do których Byron nigdy w życiu nie był zdolny.“
To też, kiedy Spasowicz w obronie lady Byron, powiada:
„Wszelako smutnem było położenie kobiety w ostatnich dniach przed połogiem, kiedy jej męża napastowali woźni i komornicy, a mąż ten strzelał w t jej pokoju z pistoletu, ze złości roztrzaskał raz swój zegarek o podłogę i poprostu sprawiał wrażenie warjata“, —
ja... powiem w obronie lorda Byrona:
Trudno także nie wpaść w złość i nie roztrzaskać zegarka, który wskazuje godzinę przyjścia komorników — i nie strzelać, choćby z armat, aby zagłuszyć stąpanie woźnych sądowych — a mając geniusz nie popadać czasami w obłęd na widok trzeźwego świata...
Wszelako, odrzucając żart na stronę i przyznając, że Byron nie bardzo umiał dbać o żonę, a jeszcze mniej o siebie — winniśmy z tej historyi, acz ukośnie, wydobyć jedno tragiczne zapytanie:
„Co ma uczynić żona wielkiego męża, jeżeli go kocha naprawdę, a widzi, że mąż jej zabija się, tworząc wielkie dzieła dla świata — przebywając stale w t gorączce natchnienia, nie może sypiać i jadać i postępuje jak szaleniec...
Cóż jej przyjdzie z tego, że mąż jej będzie nieśmiertelnym dla świata, kiedy jej kochające serce widzi, jak dla niej umiera co dnia powoli?...“


∗             ∗

Lecz przejdźmy do trzeciego przykładu...
Zdaje się, że największy mezalians, ja kiego dopuścił się poeta — bo większy od mezaliansów Rousseau, Goetliego i Wyspiańskiego — popełnił Heine...
Ożenił się bowiem nietylko z osobą, która w młodości pasała krowy, z osobą, która następnie sprzedawała w Paryżu trzewiki, z osobą, co nie umiała czytać i pisań w chwili, gdy Heine wprowadzał ją pod swój dach, ale nadomiar z osobą, która nie znała zupełnie języka, w jakim on pisał swoje czarowne liryki!..
Wesoła francuska, pani Matylda Crescenda Mirat-Heine — nie wiedziała przez całe życie, że jej mąż jest wielkim poetą niemieckim, mającym zasłynąć na wieki wszędy, gdzie ludzie cierpią piekielne bóle miłości i szukają ukojenia ich w balsamach poezyi.
Kiedy razu pewnego ktoś jej przełożył na język francuski parę strof z erotyku Heinego, rzuciła się mężowi na szyję, zaklinając go z płaczem, aby już nigdy do nikogo nie pisywał takich poezyi. A prosić umiała tak ślicznie, że Heine musiał jej przyrzec to, czego chciała. Poczciwa prostaczka! nie wiedziała, że jej genialny m ałżonek musiał złamać swoją obietnicę...
Pisał bowiem jeszcze na łożu konania — w „materacowym swoim grobie“ — sparaliżowany i półślepy — pisał czarujące strofy do uroczej Kamilli Selden... Była to najpłomienniejsza z wszystkich platomożnych miłości na świecie... Ostatnia, nieugaszona miłość Heinego...
Nie przeszkadzała ona przecie temu, że chory gorąco miłował swoją żonę. Opowiadają, że raz zewlókł się z pościeli i na czworakach, tłumiąc jęk bólu, przyczołgał się do jej drzwi, aby podsłuchać, czy ta osamotniona przez jego siedmioletnią chorobę małżonka nie pociesza się z kim innym... I omdlał u progu...
Podejrzenie było niesłuszne...
Pani Matylda dochowała wiary mężowi za życia... Dochowała jej nawet po jego śmierci, przez lat 30 nosząc szaty wdowie...
Kochała go mocno...
Kochała go prawie tak, jak swoją ulubioną papugę... Kie śmiejcie się! To było bardzo wiele...
Poeta opowiada, że pewnego razu ogarnął go wielki niepokój.
„Moja żona o godzinie 2-ej ukończyła toaletę i wyjechała... Obiecała wrócić o 4-ej. Wpół do 5-ej — niema jej... Wpół 6-ej — jej niema... Wybiła 7-a — jej niema... Zbliżała się 8-a godzina i moja troska rosła... Czyżby znudziła się wieczną opieką nad chorym i odeszła mnie z jakimś chytrym uwodzicielem na zawsze?!... Pełen męczeńskiego strachu posłałem służącą do jej pokoju, aby obaczyła, czy jej papuga Kokotta jest tam?... Tak, Kokotta jest!.. Kamień spadł mi z serca. Odetchnąłem lżej. Bez Kokotty moja dobra żona nie odeszłaby odemnie nigdy!“
Nie opuściła go... A gdyby zechciała, znaleźliby się amatorzy, którzy towarzyszy liby jej chętnie. Posiadała bowiem klasy czną piękność marmurowego posągu, zęby olśniewające w dźwięcznem srebrze uśmie chu i czarujące słodko — niewinnem spojrze niem oczy, które opiewał czuły poeta Gerard de Nerval. Ten sam, co pięknie prze łożył intermezzo Heinego na francuzkie i powiesił się pewnego mglistego ranka na latarni ulicznej...
Z tą, jakby się zdawało, głupią kobieciną, w istocie zaś — miłą prostaczką, po siadającą nieuczony wdzięk naturalnej inteligencyi serca, Heine czuł się szczęśliwym przez lat 20 blisko — o ile mu życia nie truł jad oszczerstw jego wrogów i dotkliwe cierpienia choroby... Zresztą i wtedy była dlań osłodą...
Nie wiedziała ona, czem jest jej mąż, ja ko umysł twórczy i to może dodawało czaru jej miłości w jego oczach. Bo Heine czuł, że od pierwszej chwili, gdy uległa wreszcie jego burzliwej namiętności, kochała w nim nie poetę, ale zwyczajnego człowieka, swojego Henri, albo jak on mówił żartobliwie o sobie: „Un rien“ (nic!). Nie pokochała go przez pryzmat te go, co czynił dla innych — przez szkło uwielbień cudzych — przez to, czem był dla świata — pokochała go za to, czem był dla niej i jakim umiał być dla niej jednej...
Więc kiedy stanął wobec ewentualności śmierci, wyzwany na pojedynek — postanowił dowieść jej, prócz miłości, swego szacunku dla jej uczuć i zabezpieczyć jej przyszłość swojem imieniem i testamentem: przed pojedynkiem ożenił się z nią, spraszając na oryginalnę ucztę ślubną samych przyjaciół i przyjaciółki, żyjących w stanie tak zwanego faux ménage — wolnego małżeństwa... Chciał im jakoby dać dobry przykład z siebie...
A na łożu cierpień, dręczony przeczuciami zgonu, błagał Opatrzność w wierszach pełnych humoru i rozpaczy, aby go pozostawiła in statu quo przy żonie; albo troskał się myślą o tem, co stanie się z jego „anielsko-słodką Matyldą“
I pisał wtedy pełne czułości dla żony wiersze, o których ona nie wiedziała... Ale nie potrzeba jej było poznawać je, bo miłość jego czuła w każdym ruchu jego już bezwładniejących, a zawsze błyszczących oczu...

A dzięki tej miłości Heinego dla żony poezja niemiecka wzbogaciła się np. o taki brylant, który pozwolę sobie przytoczyć tu w swoim przekładzie:[2]
Do aniołów.

To Tànatos! To straszny zgon!
Na szarym konin pędzi on:
Słyszę miarowy kopyt dźwięk
I kosy świst i ostróg szczęk!
Posępny jeździec z krain snu
Za parę chwil już będzie tu.
Wyrwie mnie ztąd, — Matyldę rzucić muszę!
Ta straszna myśl rozdziera moją duszę!

Matylda mi przez długi czas
Żoną i dzieckiem była wraz...
Więc gdy się w mrok zasuwam oto.
Zostanie wdową i sierotą!
Porzucę samą na tym świecie
Ach, żonę mą, to drogie dziecię,
Co, wierząc w moc opieki mej nadmiernie,
Do piersi mej tuliło główkę wiernie.

Aniołów chórze! w niebie racz
Usłyszeć mój błagalny płacz,
I gdy mnie zamknie chciwy grób,
To jedno tylko dla mnie zrób:
Opieką, tarczą bądź kobiecie,
Którą kochałem na tym świecie ..
O, broń i chroń Matyldy biednej życie...
Anieli! w niej wszak macie swe odbicie...

Jeśli was wzruszał ludzki ból,
Na wasze łzy, na łez tych sól,
Na owe słowo z duszy dna,
Które jedynie kapłan zna,
Które wymówić ledwie śmie,

Kiedy istotą całą drgnie,
Na niebios blask, na piekieł żar,
Na waszych uczuć wzniosły czar,
Na dobroć tę, co przez wasz rany koi,
Zaklinam was: Matyldy brońcie mojej!


∗             ∗

Z prostaczką ożenił się Heine — ale, biorąc rzeczy po ludzku, zrobił on lepszy wybór, niż posłuszny racyi stanu Napoleon...
Bo oto córa Cezarów, urodzona na Austryackim dworze, Marja Ludwika, tak zaprzątnięta była miłością dla Neiperga, że... nie wiedziała, gdzie się jej zarzuciło serce męża — Napoleona przekazane jej testamentem i przesłane w urnie z wyspy świętej Heleny!...
Oto, czego czasem żona może nie wiedzieć o sercu swojego męża!..


∗             ∗

Przypisek Odczyt powyższy, przy wygłoszeniu w Warszawie, kończył się w następujący sposób:..
„Tu mógłbym urwać...
Ale boję się, że, rozchodząc się, rzucicie mi niemy zarzut, żem zbyt wiele uwagi poświęcił wielkim ludziom, a zbyt mało serca miał dla cierpień ludzi zwyczajnych...
A przecie w życiu ludzi przeciętnych na tem samem tle, na którem rysowałem tyle szczegółów zabawnych, zdarzają się czasem prawdziwe tragedje...
Macie słuszność!.. O jednej z takich tragedyi powiem wam na zakończenie słówko w formie beletrystycznej. Wypadek z życia prawdziwego przyoblokłem w szatę krótkiej noweli. Przeczytam ją. Będzie to także satyra — ale taka, o której mówił Sowiński — satyra, która „już się nie śmieje“, tak jest poważną. Albo może śmieje się... jeno zakrwawionemi usty... Odczytam wam rzecz p. t. „Opowieść prostytutki“.
(Nie przytaczam jej tutaj, bo drukowana już była w Nr. 48/49 „Wolnego Słowa“).





  1. Donon — właściciel restauracyi petersburskiej, w której Narodowi demokraci ucztowali z Październikowcami.
  2. Por. „Rymy i Rytmy“. Tom III.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.