Chusta Świętej Weroniki (Lagerlöf, tłum. Markowska, 1905)/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Chusta Świętej Weroniki
Pochodzenie Legendy o Chrystusie
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1905
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Markowska
Tytuł orygin. Den heliga Veronikas svetteduk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Wielkorządca rzymski w Palestynie miał młodą żonę, a ta w noc przed dniem przybycia Faustyny do Jeruzalem, w łożu swem leżąc, śniła.
Śniła, że na dachu domu swego stoi i pogląda na dół, na piękny podwórzec, który wschodnim obyczajem, wyłożony był płytami marmurowemi i roślinami szlachetnemi przystrojony.
Na podwórcu zaś owym zebrali się wszyscy chorzy, wszyscy ślepce i chromi, ile ich istniało na świecie. I widziała zarażonych z ciałem opuchłem, i trędowatych z gnijącemi twarzami, i chromych, którzy poruszać się nie mogli, a bezradnie na ziemi leżeli, i całą nędzę i niedolę ludzką widziała, jak wiły się w mękach i bólu.
I wszyscy ci na podwórcu tłoczyli się u wnijścia, by dostać się wewnątrz. A niektórzy ciężko uderzali we drzwi pałacu.
Ujrzała nareszcie, jak niewolnik jeden drzwi otworzył, na progu stanął, i słyszała, jak zapytał, czego żądają.
A wtedy odpowiedzieli mu, mówiąc:
— Szukamy wielkiego proroka, którego Bóg na ziemię zesłał. Gdzież jest prorok z Nazaret, który nad wszelką męką panuje? Gdzież jest, by nas od cierpień naszych wyzwolił?
Niewolnik zaś odrzekł dumnie i obojętnie, jako zwykli mówić słudzy pałacowi, gdy biednym i nieznanym odprawę dają.
— Próżnobyście szukali wielkiego proroka. Bowiem Piłat na śmierć go oddał.
A śród chorych zerwał się płacz i lament i zgrzytanie zębów, że już i słuchać tego nie mogła. Wielka litość wypełniła jej serce, a łzy strumieniem popłynęły z oczu. Skoro jednak płakać zaczęła, ocknęła się zaraz.
Zasnęła przecież znowu i znowu ujrzała się w marzeniu na dachu domu swego i znowu poglądała na podwórzec, wielki niby plac miejski.
I oto ujrzała, że podwórzec pełen jest ludzi szalonych i przez złego ducha opętanych. Ujrzała takich, co nadzy byli, i takich, co się we włosy swoje owijali, i takich, co sobie korony ze słomy a płaszcze z trawy poczynili i za królów się uważali, i takich, co po ziemi pełzali, mniemając, iż zwierzętami są, i takich, co bezustanku nad troską wielką płakali, a nazwać jej nie umieli, i takich, co kamienie ciężkie znosili za złoto je podając, i takich, co wierzyli, że złe demony przez usta ich przemawiają.
I widziała, jak wszyscy ci ludzie tłoczą się u bramy pałacu, a ci co na przedzie byli, kołatać zaczęli, żądając, by im otworzono.
Aż nareszcie otwarły się drzwi, na progu stanął niewolnik i zapytał:
— Czego chcecie?
A wtedy wszyscy mówić i wołać zaczęli:
— Gdzie jest wielki prorok z Nazaret? Ten, którego Bóg posłał, który nam wrócić ma dusze nasze i rozumy nasze?
I usłyszała, jak niewolnik dawał im obojętną odpowiedź: Nie szukajcie daremnie wielkiego proroka, bowiem Piłat na śmierć go oddał.
A gdy słowa te wyrzekł, wszyscy owi obłąkańcy w krzyk uderzyli, który do ryku dzikich zwierząt był podobny, i w szale rozpaczy własne ciało szarpać zaczęli, aż krew zrosiła marmurowe płyty. Ona zaś, która to śniła, nędzę ich widząc, ręce łamać poczęła i narzekać, aż ją własne narzekanie zbudziło.
Lecz usnęła znowu i znowu ujrzała się na dachu domu swego. Dokoła niej zaś siedziały niewolnice, trącały w struny, uderzały w cymbały; drzewa migdałowe sypały jej na głowę białe płatki swych kwiatów, a pnące się róże pachniały mocno.
A gdy tak siedziała, usłyszała głos, który jej mówił:
— Podejdź do balustrady, która dach twój otacza, i spojrzyj na dziedziniec.
Ona przecież opierała się we śnie, mówiąc:
— Nie chcę już oglądać nikogo z tych, którzy dzisiejszej nocy tłoczyli się na mojem podwórcu.
I tejże chwili usłyszała stamtąd brzęk łańcuchów, kucie ciężkich młotów i głuchy stuk drzewa, które o drzewo uderzało. Niewolnice przestały grać i śpiewać, a pośpieszyły do balustrady okalającej dach. Ona zaś też na miejscu pozostać nie mogła, podążyła za niemi i na podwórzec spojrzała.
I oto na podwórcu swoim ujrzała wszystkich więźniów, ile ich było na świecie. Ujrzała ludzi, którzy w ciemnicach więziennych leżeli, łańcuchami ciężkiemi skrępowani. Ujrzała, jak szli ci, co w podziemnych mrocznych głębiach pracowali, a młoty ciężkie teraz za sobą wlekli; jak szli i ci, co wioślarzami na statkach wojennych byli, a teraz dźwigali ciężkie, żelazem okute wiosła. Byli i ci, co na ukrzyżowanie skazani krzyże swoje ciągnęli, a znów skazani, na ścięcie, nieśli topory. I tych widziała, co jako niewolnicy w obce strony wywiezieni byli, a tęsknota żarła ich tajonym płomieniem. I wszystkich nieszczęsnych niewolników ujrzała, co niby bydlęta pracować musieli, a grzbiet ich krwią spływał od razów bicza.
A cały ów zastęp nieszczęścia jednym głosem wołał:
— Otwieraj, otwieraj!
Wtedy niewolnik, który u wejścia czuwał, wyszedł na próg i zapytał:
— Czego żądacie?
Oni zaś odpowiedzieli jako inni.
— Wielkiego proroka z Nazaret szukamy, zstąpił bowiem na ziemię, by uwięzionym wolność, by niewolnikom szczęście powrócić.
A niewolnik odrzekł im głosem zmęczonym i obojętnym:
— Znaleźć go tu nie możecie, bowiem Piłat na śmierć go oddał.
Gdy zaś słowa one padły, zdało się tej, która śniła, iż oto śród wszystkich onych nieszczęśliwych zerwała się taka zawierucha bluźnierstw i szyderstwa, że uczuła, jako niebo i ziemia w posadach swych zadrżały. I sama ona skamieniała z przerażenia, a dreszcz taki ciałem jej wstrząsnął, że wraz się ocknęła.
A gdy już rozbudziła się zupełnie, siadła na łożu swojem i tak do siebie rzekła:
— Nie chcę śnić dłużej. Noc całą czuwać będę, byle już nie widzieć tych okropności.
Lecz tejże chwili, gdy słowa te wymawiała, zmógł ją sen, głowa jej na poduszkę opadła i oto spała znowu.
I raz jeszcze ujrzała się na dachu domu swego, a maleńki jej synek biegał dokoła i zabawiał się piłką.
A wtedy usłyszała głos, który mówił do niej:
— Idź do balustrady, otaczającej dach, a zobacz, kto tam na podwórcu stoi i czeka.
Ale ta, która śniła, rzekła do siebie:
— Dość już niedoli oglądałam tej nocy. Nie mogę już na to patrzeć. Ostanę gdzie jestem.
Tejże chwili synek jej tak rzucił piłkę, że za balustradę wypadła, a chłopię wnet poskoczyło i wspinać się po niej zaczęło. Matka przeraziła się wielce, podbiegła i pochwyciła dziecko.
Jednocześnie przecież rzuciła okiem na dół i raz jeszcze ujrzała, że dziedziniec zapełnił się ludźmi.
A byli tam teraz wszyscy ci, co na wojnie rany odnieśli. Kalekie to były ciała, z poodcinanemi członki, z wielkiemi rozwartemi ranami, z których płynęła krew i zalewała cały podwórzec.
A obok nich szli zwartym tłumem ci wszyscy, co kochanych swoich na polach bitew potracili. Sieroty to były bez ojców, co opiekunów swych opłakiwały, i młode niewiasty, co umiłowanych swych wołały, i starzy, co po synach żałoby nosili.
Ci, co na przedzie stali, do drzwi się dobijać zaczęli, a wartownik jak przedtem na progu się ukazał.
I zapytał wszystkich tych, co w walkach i bojach rany ciężkie odnieśli.
— Czego szukacie w domu tym?
A oni odpowiedzieli:
— Wielkiego proroka z Nazaret szukamy, on bowiem waśniom i wojnom kres położy a pokój na ziemi ustali. Szukamy tego, co włócznie na kosy, a miecze na pługi zamieni.
Niewolnik zaś, niecierpliwie już odrzekł:
— Nie przychodźcie tu, by mię męczyć napróżno! Ileż to razy powiedziałem: niemasz tu proroka, Piłat na śmierć go oddał.
I z temi słowy zatrzasnął bramę.
Ale ona, która śniła, pomyślała o tej burzy rozpaczy, co się teraz zerwać miała.
— Nic słyszeć nie chcę! — zawołała i porwała się od balustrady.
Lecz tejże chwili obudziła się. Wtedy ujrzała, że w przerażeniu swojem wyskoczyła z łoża na zimną marmurową posadzkę.
I znowu postanowiła że nocy tej śnić już nie chce; i znowu zmógł ją sen, że oczy zamknęła i w marzenie popadła.
Stała znowu na dachu domu swego, a małżonek jej był przy niej. Opowiadała mu o snach swoich, on zaś szydził z niewieścich urojeń. I oto znowu usłyszała głos, który jej mówił:
— Idź, a spojrzyj na tych, co na podwórcu twoim czekają.
Ona zaś pomyślała:
— Nie chcę ich oglądać. Dość nieszczęśliwych widziałam tej nocy.
A w tejże chwili usłyszała trzy gromkie uderzenia w bramę. Małżonek jej zbliżył się do balustrady, by ujrzeć, kto wstępu do pałacu jego żąda.
Zaledwie na dół spojrzał, skinął na małżonkę swoją, by do niego podeszła.
— Zali nie znasz tego męża? — zapytał, ukazując na podwórzec.
Spojrzała na dół, tam zaś roiło się od jeźdźców i koni. Niewolnicy śpiesznie zdejmowali juki z osłów i wielbłądów. Widać było, że możny jakiś pan nadciągnął.
Ów zaś nieznajomy stał u wnijścia, a był to mąż stary, wysokiego wzrostu, o barkach szerokich i ponurej groźnej twarzy.
Niewiasta wnet poznała obcego i szeptem rzekła małżonkowi.
— To cezar, to Tyberjusz przybył do Jerozolimy. Nie może to być kto inny.
— I mnie zda się, że go poznaję — odparł małżonek jej.
I zaraz palec na ustach położył na znak, by milczeć, a słuchać tego, co na podwórcu mówiono.
I widzieli, jak wyszedł na próg wartownik i zapytał obcego.
— Kogo szukasz, o panie?
Podróżny zaś odpowiedział:
— Szukam wielkiego proroka z Nazaret, którego Bóg siłą cudowną obdarzył. Wzywa go cesarz Tyberjusz, by go z choroby straszliwej uleczył, bo żaden z lekarzy pomódz mu nie umie.
A gdy te słowa wymówił, niewolnik w pokorze do ziemi przed nim się pochylił i rzekł:
— Pohamuj gniew twój, o Panie, bowiem życzenie twoje spełnionem być nie może.
Cesarz zaś obrócił się ku niewolnikom swoim, którzy na podwórcu czekali i wydał im rozkazy.
A oni wnet podeszli ku niemu — jedni garście klejnotów bezcennych nieśli, inni czary, perłami napełnione, trzymali, a byli i tacy, co wory złota ze sobą ciągnęli.
Cesarz zwrócił się teraz ku niewolnikowi, strzegącemu drzwi, i rzekł:
— Wszystko to stanie się jego własnością, jeżeli Tyberjuszowi pomocnym będzie. Skarbami temi potrafi zbogacić wszystkich nędzarzy świata.
Aliści wartownik głębiej jeszcze przed nim się pochylił, mówiąc:
— O panie, nie potępiaj sługi twego, bowiem życzenie twoje spełnionem być nie może.
Cesarz raz jeszcze skinął na niewolników swoich, a kilku z nich przyniosło bogato haftowaną szatę, na której napierśnik z drogich kamieni migotał wszystkiemi barwami tęczy.
I rzekł do strzegącego drzwi:
— Patrz, to, co mu ofiarować chcę, to władza nad krainą żydowską. Niech ludem swoim jako sędzia najwyższy kieruje. Niech tylko przedtem pójdzie za mną, a Tyberjusza uzdrowi.
A niewolnik głębiej jeszcze pochylił się przed nim i powiedział:
— Panie, nie w mojej mocy uczynić, czego żądasz.
I raz jeszcze skinął cesarz, a niewolnicy jego wnet przynieśli obręcz złotą i płaszcz z purpury.
— Patrz i słuchaj — rzekł — to bowiem wolą cesarską jest: następcą i dziedzicem swoim uczynić go chcę i oddać mu panowanie nad światem. I mieć ma władzę taką, by całym światem według woli Boga swojego rządził. Byle tylko przedtem dłoń swoją wyciągnął i Tyberjusza uzdrowił!
A niewolnik padł na ziemię u nóg cesarza i głosem, skargi pełnym, zawołał:
— Panie, nie w mojej mocy usłuchać rozkazu twego. Bowiem niemasz już tego, którego szukasz. Piłat na śmierć go oddał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Maria Markowska.