Babunia (Němcová, 1927)/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Božena Němcová
Tytuł Babunia
Rozdział XVI
Wydawca Księgarnia Ludwika Fiszera
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia A. Dittmann
Miejsce wyd. Łódź, Katowice
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Babička
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.

Było już po Zielonych Świątkach, które babunia lubiła osobliwie i podczas których zdobiła zielenią całe mieszkanie, tak że w każdej izbie, przy stole, czy w łóżku wszyscy byli bezustannie pod zielenią. Było też już po pięknem święcie Bożego Ciała i po Janie Chrzcicielu. Słowiczek przestał był śpiewać w zaroślach ogrodu, jaskółki wywodziły już swoje młode z pod strzech, a na piecu koło kotki leżało majowe kocię, z którem Adelka lubiła się bawić. Jej czarna kurka prowadzała już spore kurczęta, a Sułtan i Tyrl co noc skakali do strugi za myszami, co starym prządkom dało powód do opowiadania, że koło kładki przy Starym Bielniku straszy topielec.
Adelka z Urszulą wyprowadzały Srokatą na pastwisko, razem z babunią zbierała czasem zioła, albo też siadywała z nią na podwórku pod lipą, której kwiat babunia też już suszyła. Siedząc z babunią na podwórku, Adelka uczyła się na książce. A przed wieczorem, gdy babunia szła z nią dzieciom na spotkanie, to zbaczały na pole, bo staruszka lubiła popatrzeć na swój len, a jeszcze bardziej na rozległe dworskie pola, na których kłosy żółkły bardzo szybko. Gdy pod wiewem wiatru łan falował, to babunia oczu od niego oderwać nie mogła. Do polowego, dawnego kataryniarza, mawiała przy spotkaniu: — Aż miło patrzeć na to Boże błogosławieństwo, aby tylko Bóg ustrzegł plon od gradu i wody.
— Mamy wielką spiekotę — odpowiedział polowy, spoglądając przytem po niebie.
Gdy przechodziły koło grochu, to nigdy nie zapomniał narwać Adelce do fartuszka młodych strączków, a sumienie uspakajał sobie zawsze tem, że nawet pani księżna nie miałaby nic przeciwko temu, bo lubi babunię i dzieci. Basia nie przynosiła już Adelce słodkiego drzewa albo lukrecji, otrzymanej od koleżanek za pomoc w języku niemieckim, czy też kupionej w kramiku. Jak tylko przekupka z czereśniami zaczęła wystawać w pobliżu szkoły, dzieci wydawały swoje grosze wyłącznie za ten owoc. Idąc ze szkoły do domu, zbierały dzieci jagody i przynosiły młodszej siostrzyczce pełne torebki, a gdy przychodziła pora na jerzyny i orzechy laskowe, była uciecha nie mniejsza. Babunia zaś przynosiła z lasu grzyby i uczyła dzieci odróżniać złe od dobrych. Mijał lipiec, a na początku sierpnia miała przyjechać pani księżna i ojciec, a prócz tego cieszyły się dzieci, że nastaną wakacje. Pani Proszkowa już znowu całemi dniami dozorowała prac na zamku, bacząc, aby wszystko od wielkiego do najmniejszego było należycie oczyszczone, a pan ogrodnik omal że sobie nóg nie ubiegał po ogrodzie, nie omijając najmniejszego zagonka, pilnując, żeby najdrobniejszy kwiatek rósł jak się należy i starając się, żeby trawka była bujna i równiutko przycięta; gdy zaś zaglądał pod krzaczki i znajdował pod nimi pokrzywy, przeoczone przez robotnice, to je sam wyrywał i za płot wyrzucał. Wszędzie były gorączkowe przygotowania na przyjazd pani księżnej. Ci, dla których przyjazd księżnej połączony był z pożytkiem, cieszyli się, że ją niedługo zobaczą, ale byli i tacy, co temu przyjazdowi wcale radzi nie byli, a administratorzy nosili głowy codzień niżej; gdy zaś wkońcu zaczęto sobie szeptać, że „jutro już tu będą,“ to pan administrator tak się zniżył w swej uprzejmości, że nawet na ukłon karbowego odpowiadał, czego naogół nigdy nie czynił, gdy był pierwszą osobą na zamku. Babunia życzyła pani księżnej wszystkiego najlepszego i codziennie się za nią modliła, ale gdyby z jej przyjazdem nie łączył się zawsze przyjazd zięcia, nie byłaby tego uważała za tak ważne, czy pani księżna przyjedzie, czy nie przyjedzie. Tym razem wszakże i ona nie mogła się doczekać przyjazdu pani księżnej; miała jakieś swoje zamiary, o których nikomu ani słowa nie pisnęła.
Na początku sierpnia rozpoczynały się już tu i owdzie żniwa, a pani księżna zjechała z całą świtą właśnie na ten czas. Córeczka administratora wypatrywała swego Włocha, ale dowiedziała się niebawem, że pani księżna pozostawiła go w Wiedniu. Pani Proszkowa promieniała z radości, dzieci miały znowuż miłego tatusia w pobliżu, tylko babunia trochę się zasępiła, że nie przyjechała wyczekiwana Joasia. Nadszedł wszakże list od niej, że ciotka Dorota serdecznie babunię pozdrawia i stryj także; donosiła też Joasia, że z powodu choroby stryja przyjechać nie może, bo byłoby niegrzecznie i nieżyczliwie, zostawić ciocię samą, aby i nad gospodarstwem czuwała i chorego pielęgnowała. Pisała, że jej narzeczony jest człowiekiem bardzo dobrym, że ciocia zgadza się, żeby ona za niego wyszła i że na świętą Katarzynę chce jej wyprawić wesele. Czekają już tylko na zgodę i przyzwolenie babuni. — Jak się pobierzemy, to w czasie najbliższym przyjedziemy do Czech, żebyś nam, mamusiu, pobłogosławiła i żebyś poznała mojego Jerzego, którego nazywam Jurem. On także nie jest Czech, lecz pochodzi skądś z nad tureckiej granicy, ale dobrze się z nim rozmówisz, bo go nauczyłam po czesku prędzej, niż Tereska swego Jana. Byłabym wolała wyjść za Czecha, bo wiem, że byłby ci milszym zięciem, ale cóż zrobić, mamuniu, kiedy serce nie sługa, a mnie się ten mój Krobot bardzo podoba. — Tak kończył się list.
Tereska czytała go na głos, a jej mąż słuchał uważnie i mówił:
— Jakbym ją słyszał, tę wesołą Joaśkę. Wesoła z niej dziewczyna i porządna, a Jur także dobry człowiek, znam go; jest to pierwszy czeladnik stryja i chłop jak góra, że trudno byłoby znaleźć takiego drugiego. I rzemieślnik doskonały.
— Ale było tam takie jedno słowo, którego nie zrozumiałam, Tereniu; przeczytaj mi je jeszcze raz — prosiła babunia, wskazując palcem na zakończenie listu.
— To jest słowo o tym Krobocie, prawda?
— Proszę cię, Teresko, co to znaczy Krobot?
— Krobotami przezywają w Wiedniu Chorwatów.
— Ach, tak. No to szczęść jej Panie Boże! Ktoby też sobie kiedy pomyślał, że ludzie z dwóch końców świata i zejdą się z sobą! I Jerzy mu na imię, jak jej nieboszczykowi ojcu.
Z temi słowy złożyła babunia list, otarła łzę z oka i poszła do skrzyni, żeby go tam schować.
Dzieci były niewypowiedzianie szczęśliwe, że miały miłego tatusia w domu. Nie mogły się na niego napatrzeć i wszystkie naraz zaczynały opowiadać, co się w ciągu roku stało, chociaż ojciec wiedział już o wszystkiem, bo mu matka pisywała częste listy.
— Ale teraz zostaniesz u nas przez całą zimę, prawda, tatusiu? — dopytywała się Adelka i przypochlebiała się ojcu, głaszcząc go po brodzie, co zawsze czyniła z wielkiem upodobaniem.
— I prawda, tatusiu, że jak będzie sanna, to nas przewieziesz na tych ładnych sankach i każesz koniom zawiesić dzwonki? Pan kum z miasta posłał po nas pewnego razu sanki i pojechaliśmy z mamusią, bo babunia nie chciała. Jechało się bardzo dobrze; dzwonki tak ładnie dzwoniły, a wszyscy w miasteczku wyglądali oknami, kto to też jedzie — opowiadał Wiluś. Ale ojciec nie mógł dać dzieciom odpowiedzi, bo zaraz Janek zaczynał: — A czy ty wiesz, tatusiu, że będę strzelcem? Jak tylko ukończę szkołę, pójdę do pana Beyera w góry, a Orlik pójdzie do Ryzemburga.
— Dobrze, tylko się naprzód pilnie ucz w szkole — uśmiechnął się ojciec, pozostawiając chłopcu wolność słowa.
Przyszli i przyjaciele w odwiedziny, pan strzelec i pan młynarz, żeby się przywitać z miłym gościem. Domek ożywił się i poweselał. Nawet Sułtan i Tyrl pędziły z jakąś bujną niecierpliwością na spotkanie Hektora, jakby mu chciały opowiedzieć wesołą nowinę. Wiedziały, że pan ich lubił, a na karę nie zasłużyły od owego dnia, kiedy to pozagryzały tyle kacząt. Biegły tedy swemu panu na spotkanie i cieszyły się, gdy ich głaskał po głowach. Babunia, widząc uciechę psów, mówiła, że zwierzę bardzo dobrze wie, kto je lubi i dobrze to sobie pamięta.
— A jakże tam hrabianka? Czy wyzdrowiała już zupełnie? — pytała pani strzelcowa, która też przyszła, aby przywitać się z panem kumem.
— Mówią, że już jest zupełnie zdrowa, ale mnie się zdaje, że nie. Ma jakieś zgryzoty. Była zawsze bardzo delikatna, ale teraz jest już podobna do ducha; a jej oczy spoglądają, jakby już z nieba patrzyły. Aż się na płacz zbiera, gdy się ją widzi, bo jest dobra jak anioł. To też pani księżna jest ogromnie zmartwiona i od czasu, jak się hrabianka rozchorowała, skończyły się u niej wszystkie przyjęcia i zabawy. Przed samą chorobą miała się zaręczyć z pewnym hrabią, bogatym i bliskim pani księżnej, która przyjaźni się z jego rodzicami. Chciałaby, żeby ślub był niedługo... Nie wiem, jak będzie — rzekł pan Proszek, potrząsając głową z niedowierzaniem.
— A co na to wszystko mówi hrabia? — pytały kobiety.
— Cóżby miał mówić? Nic mu przecie nie pozostaje, jak tylko czekać, aż panienka zupełnie wyzdrowieje. A jeśli hrabianka umrze, to będzie nosił żałobę, bo zdaje się, kocha ją szczerze. Podobno chce jechać za księżną do Włoch.
— A czy panienka kocha hrabiego? — spytała babunia.
— Któż to może wiedzieć! Jeśli nie myśli o kim innym, to mógłby się jej podobać, bo jest człowiekiem urodziwym — odpowiedział pan Proszek.
— A właśnie, jeśli o kim innym nie myśli — rzekł pan młynarz, podając panu Proszkowi otwartą tabakierkę. — Na uparte kochanie lekarstwa nie dostanie. — Takie uwagi zwykł był pan młynarz robić przy każdej nadarzonej sposobności. — Na ten przykład, nasza karczmarka byłaby już dawno za mężem i nie chodziłaby jak topielica, gdyby jej nie byli zabrali chłopca, którego kocha — mówił młynarz, zażywając tabaki, gdy był już wszystkich obczęstował. Rzucił okiem w stronę Krysi, która także była w gościach u państwa Proszków.
— Było mi was obojga szczerze żal, gdy mi żona pisała, że Kuba musiał iść do wojska — rzekł pan Proszek, spoglądając na bladą dziewczynę. — Czy aby Kuba przyzwyczaił się już trochę do nowego życia?
— Co ma biedak robić? Musi się przyzwyczajać, chociaż to rzecz niełatwa — odpowiedziała Krysia, odwracając się ku oknu, żeby nikt nie widział łez w jej oczach.
— To już tak jest — ozwał się strzelec; — choćbyście ptaka zamknęli w złotej klatce, on zawsze tęskni za wolnością.
— Osobliwie, jak na wolności jest jego najmilejsza — dodał pan młynarz.
— Ja także byłem żołnierzem — wtrącił pan Proszek. Uśmiech zagrał mu na ustach, a jego niebieskie oczy zwróciły się po tych słowach w stronę żony.
Uśmiechnęła się także i zawołała: — Wielki z ciebie był bohater!
— No, nie śmiej się, Tereniu, bo jakeś z ciotką chodziła na wały, żeby się przyglądać, jak nas tam ćwiczyli, toście obie płakały.
— A ty razem z nami — roześmiała się pani Teresa. — Ale wtedy nikomu z nas śmiać się nie chciało, chyba tym, co na nas patrzyli.
— Muszę wam powiedzieć — przyznał się otwarcie gospodarz, — że mi to było całkiem obojętne, czy mnie miano za babę, czy za bohatera, bo mi się takie bohaterstwo wcale nie uśmiechało. Całe te dwa tygodnie mojej żołnierki to było takie wzdychanie i płakanie, że nawet na jedzenie i spanie czasu mi niewiele zostawało. Wyglądałem też jak cień, kiedy zostałem uwolniony.
— Ach więc tylko dwa tygodnie byliście żołnierzem, panie kumie — uśmiechnął się pan młynarz. — Sądzę, że i Kuba nie miałby nic przeciwko temu, żeby służył akurat tyle dni, ile ma służyć lat.
— Żebym ja był wiedział, że dobry przyjaciel stara się o wypłacenie mnie, i że brat chce służyć za mnie, to nie byłbym się martwił. Przyszło to do mnie zgoła niespodziewanie. Mojemu bratu wojaczka się podoba i nadaje się też do niej daleko lepiej ode mnie. Nie myślcie wszakże, moi państwo, że jestem tchórz! Gdyby trzeba było bronić rodziny i ojczyzny, to pierwszy stanę w szeregu. Ale nie jesteśmy wszyscy jednakiego usposobienia i jeden nadaje się lepiej do tego, a drugi do tamtego. Prawda, Tereniu?
Pan Proszek położył rękę na ramieniu pani Teresy i serdecznie spojrzał jej w oczy.
— Tak jest, mój Janie — przyświadczyła babunia, odpowiadając zamiast córki —, ty nadajesz się najlepiej do życia rodzinnego i między nas. — Wszyscy w duchu zgodzili się ze słowami babuni, bo znali delikatne usposobienie gospodarza.
Kiedy przyjaciele zaczynali się rozchodzić, Krysia wsunęła się do pokoju babuni i z zanadrza wyjęła liścik, na którego pieczęci był odcisk guzika wojskowego: — Od Jakóba — szepnęła.
— No, bardzo ładnie, że pisze do ciebie. Co słychać u niego? — pytała babunia, ciesząc się z listu razem z Krysią.
Krysia otworzyła list i wolno czytała: — Moja droga Krysiu! Po stokroć cię pozdrawiam i całuję! Ale co to za pozdrowienia i pocałunki, mój Boże! Wolałbym cię w rzeczywistości jedyny raz do serca przytulić, niż sto razy na papierze; jesteśmy wszakże oddaleni o trzy mile drogi, a przyjść do ciebie nie mogę. Wiem ja, że nieraz sobie pomyślisz: — Co też Kuba porabia? Jak mu się powodzi? — Zajęcia mam dużo, ale jeszcze go i tak niedość, bo myśl bezustannie gdzieindziej. Gdybym był wolny, jak niektórzy koledzy, to możeby mi się żołnierka nawet podobała. Ci koledzy przyzwyczajają się do służby i niedługo będą się czuli tak dobrze, jakby nigdy nic innego nie robili, tylko w wojsku służyli. I ja też przyuczam się do wszystkiego i nie narzekam sobie, ale nic mnie tu nie cieszy, a zamiast przyzwyczajenia, przykrzy mi się coraz bardziej. Od świtu do nocy myślę tylko o tobie, moja gołąbko miła, i gdybym tylko wiedział, żeś zdrowa i gdybym dostał od ciebie pozdrowienie, toby mi na razie wystarczyło. Gdy stoję czasem na warcie i widzę ptaki lecące w waszą stronę, to myślę, że szkoda, iż nie umieją mówić, żeby ci zaniosły moje pozdrowienie, albo czemu sam nie jestem ptakiem, abym mógł polecieć do ciebie. — Czy babunia nic ci nie mówiła? Co też to mogło znaczyć, gdy mówiła, że rozstanie nasze nie będzie długiem? Czy wiesz coś o tem? Jak mi bywa najgorzej, to sobie o tych jej słowach przypominam i wtedy bywa mi tak błogo, jakbym miał pewność, że ona coś dla nas robi i zrobi. Bo ona nigdy nie mówi na wiatr. Tylko poślij mi parę słów, żebym się uspokoił. Myślę, że list chętnie ci ktoś napisze. Ale napisz mi wszystko, dobrze? A jak tam żniwa? Tutaj zaczynają już sprzątać. Gdy widzę żniwiarzy idących w pole, to najchętniej rzuciłbym wszystko i uciekłbym. I proszę cię, nie chodź sama na pańskie, bo cię będą przepytywali i będą w tobie budzili żal. Więc lepiej nie chodź. A ten gaduła pisarek ze dwora...
— Ach ten głupi Kuba! — zawołała Krysia. — Zdaje mu się, że jabym mogła... — Podąsała się chwilę, a potem czytała dalej: — łaziłby za tobą. Trzymaj się Tomsza, bo ja go prosiłem, żeby ci w razie potrzeby był pomocny. Pozdrów jego i jego żonę. Zajdź też do moich i pozdrów ich bardzo serdecznie, a nie zapomnij pozdrowić swoich, i babunię, i dzieci, i wszystkich miłych przyjaciół. Miałbym jeszcze tyle do pisania, że i na wołowej skórze by się nie zmieściło, ale już mi czas iść na wartę. Jak mi czasem wypadnie strażowanie w nocy, to sobie powtarzam piosenkę, którą przed rozstaniem śpiewaliśmy razem: Ach wy złote gwiazdki małe! — Tyś wtedy płakała. Miły Boże, tak dobrze bywało na świecie, tak wiele rzeczy nas cieszyło i radowało, a teraz Bogu jednemu wiadomo, jak to będzie dalej. Zostaj z Bogiem!
Krysia złożyła list w kilkoro i pytającem okiem spoglądała na babunię.
— Możesz być rada, bo to zacny chłopak. Pozdrów go ode mnie i napisz mu, żeby ufał Bogu, bo jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być lepiej. I dla niego zabłyśnie słonko. Żebym ci zaś mogła powiedzieć wyraźnie: tak i tak, tego uczynić nie mogę, dopóki nie mam pewności. Ale na pańskie chodź, gdy będzie trzeba. Chciałabym, żebyś podczas uroczystości dożynkowych podawała pani księżnej wieniec. Jeśli będziesz chodziła na pańskie, to żadna inna prócz ciebie nie zostanie na to wybrana.
Słowa te pocieszyły Krysię niemało, obiecała więc babuni, że we wszystkiem zastosuje się do jej rady. Od czasu, gdy zięć Jan przyjechał, babunia pytała go nieraz, kiedy księżna bywa w domu i gdzie wychodzi, aż się pan Proszek dziwił. — Babunia nigdy nie była ciekawa dowiedzieć się, co dzieje się na zamku, jakby go wcale na świecie nie było, a teraz ciągle się o księżnę dopytuje. Co to ma znaczyć? — Ale babunia nic nikomu nie powiedziała, więc jej pytania zostały przypisane prostej ciekawości.
Po kilku dniach pan Proszek z żoną i wszystkiemi dziećmi wyjechał do miasteczka, żeby rodzinie zrobić przyjemność. Bietka i Urszula poszły na pole, babunia pilnowała domu. Usiadła z wrzecionkiem pod lipą na podwórzu, jak to bywało jej zwyczajem. Rozmyślała nad czemś i nawet nie śpiewała; czasem głową zakręciła, czasem znowu kiwnęła jakby potakiwała, aż wreszcie widać doszła z sobą do ładu, bo rzekła: — Tak też zrobimy. — W tej właśnie chwili ujrzała hrabiankę, idącą po zboczu ku kładce; ubrana była w białą sukienkę, na głowie miała okrągły słomkowy kapelusz; posuwała się naprzód krokiem tak lekkim, iż zdawało się, że stopami w białych atłasowych pantofelkach wcale nie dotykała ziemi. Babunia wstała z ławy i z wielką radością ją witała, ale serce się jej ścisnęło, gdy spojrzała na twarzyczkę dziewczęcia, tak bladą, że niemal przezroczystą. Na tej dobrotliwej twarzyczce malował się taki głęboki ból, że babunia bez współczucia patrzeć na nią nie mogła.
— Babunia sama? Czemu tak cicho dokoła? — zapytała Hortensja po serdecznem przywitaniu.
— Sama jestem w domu, bo wszyscy pojechali do miasteczka. Dzieci nie mogą nacieszyć się ojcem, że go tak dawno nie widziały — odpowiedziała babunia, ocierając fartuchem czystą ławeczkę, zanim poprosiła panienkę, aby usiadła.
— Rzeczywiście, dzieci dawno już ojca nie widziały. To moja wina.
— E, co też panienka mówi! Gdy Bóg ześle na człowieka chorobę, to cóż można zrobić przeciwko temu? Wszyscyśmy panienkę bardzo żałowali i modliliśmy się, żeby Bóg panience zdrowie wrócił. Bo zdrowie to największy skarb, a człowiek uczy się je cenić dopiero wówczas, gdy je stracił. Byłoby panienki szkoda, takiej młodej jeszcze, a pani księżna byłaby bardzo smutna.
— Ja wiem — odpowiedziała hrabianka i położywszy na kolanach album w pięknej oprawie, oparła na niem złożone ręce.
— Bardzo panienka blada, co panience jest? — z serdecznem zainteresowaniem pytała babunia dziewczęcia, które siedziało obok niej jak wcielony smutek.
— Nic, babuniu — odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu, który jeszcze wyraźniej zdradzał ból serca. Babunia nie śmiała pytać o więcej, ale że panienka jest chora nietylko na ciele, to widziała od pierwszego spojrzenia.
Po chwili zaczęła się hrabianka dopytywać o wszystkich domowników, jak się im powodzi i czy dzieci jeszcze o niej nie zapomniały, a babunia bardzo chętnie na wszystkie pytania odpowiadała, pytając nawzajem, jak się miewa pani księżna i co porabia.
— Pani księżna pojechała do leśniczówki — odpowiedziała hrabianka — ja zaś poprosiłam ją, żeby mi pozwoliła zostać tutaj, bo chciałam odwiedzić babunię i narysować sobie tę dolinkę. Pani księżna wstąpi tu po mnie.
— Jakby ją sam Pan Bóg posłał! — zawołała babunia z wielką radością. — Muszę pójść i przypasać nowy fartuch, bo od paździorów cała jestem zakurzona. Niech panienka wybaczy na chwileczkę, ja zaraz wrócę.
Po tych słowach babunia weszła do mieszkania i po chwili wyszła na dwór w czystym fartuchu i w czystej chustce na głowie i szyi. Przyniosła biały chleb, miód, masło i śmietankę. — Możeby panienka miała apetyt na kawałek chleba? Jest świeży, wczoraj pieczony. Ale przejdźmy lepiej do ogrodu, tam więcej zieleni. Pod lipą też jest ładnie, ale ja siaduję pod nią głównie dlatego, że mam na oku wszystek drób, a lubię patrzeć, jak biega i drepce po podwórzu.
— Zostańmy więc pod lipą, bo mi się tu dobrze siedzi — odpowiedziała hrabianka, przyjmując przyniesiony chleb. Nie certowała się wcale, ukrajała sobie kawałek chleba, jadła i piła. Wiedziała już, że babuni byłoby przykro, gdyby nie przyjęła ugoszczenia. Zarazem jednak otworzyła album i pokazywała najnowszy rysunek.
— Ach mój Boże! — zawołała babunia z zachwytem — toć tutaj cała dolinka z upustem. O, nawet i Wikta!
— Wikta lubi to pustkowie. Spotkałam ją na zboczu; jest strasznie mizerna. Czyż niema dla niej żadnej rady? — pytała hrabianka ze współczuciem.
— Dla ciała możeby się rada znalazła, ale na co to się zdało, kiedy brak rzeczy najważniejszej — rozumu. Jej dusza jest obłąkana; wszystko, co robi, to jakby robiła we śnie. Może to jest łaska Boża, że nie pamięta swego własnego bólu, który musi być straszliwy. Gdyby oprzytomniała, toby może i duszę zagubiła w rozpaczy. No, Bóg jej nie opuści. Jeśli zgrzeszyła, to winę swoją odcierpiała — rzekła babunia odwracając kartki albumu. — Moi drodzy! — wołała z coraz większym zachwytem — przecież tu jest Stary Bielnik, podwórze, lipa, dzieci, psy, wszyściutko, nawet ja! Czegom ja się doczekała! No, żeby to nasi widzieli!
— Nie zapominam nigdy o ludziach, którzy są dla mnie dobrzy, ale żeby sobie ich obraz tem lepiej w pamięci utrwalić, rysuję ich podobizny. Tak samo okolice, w których spędziłam miłe dni, przenoszę sobie na papier, żeby mieć pamiątkę. A ta dolinka tutejsza jest rozkoszna. Gdybyś, babuniu, pozwoliła, to chętnie namalowałabym twój obraz, żeby i dzieci miały pamiątkę po tobie.
Babunia się zaczerwieniła i zakręciła głową, certując się: — Mnie malować, taką starą kobietę! Nawetby proszę panienki nie pasowało.
— Nic nie mów, babuniu, jak znowuż będziesz w domu sama, przyjdę do ciebie i odmaluję cię. Zrób to dla wnucząt, żeby miały twoją podobiznę.
— Jeśli panienka chce koniecznie, to niech tam będzie — zdecydowała się babunia —, ale proszę, żeby o tem nikt nie wiedział, bo powiedzieliby, że babunia zaczyna być próżna. Dopóki żyję, obrazu mego nie potrzebują, a jak mnie nie będzie, to już niech się dzieje, co chce.
Panienka zgodziła się na ten warunek.
— Ale gdzie też panienka nauczyła się tego malowania? Nigdy dotychczas nie słyszałam, żeby kobieta umiała malować — mówiła babunia, oglądając kartę za kartą.
— U nas już tak jest, że trzeba się dużo rzeczy uczyć, żeby jakoś przepędzić czas. Mnie podobało się osobliwie malarstwo — odpowiedziała panienka.
— Bardzo ładna rzecz — rzekła babunia, przyglądając się malowanemu obrazkowi, który do albumu był tylko włożony. Obrazek ten przedstawiał skalistą górę porosłą drzewami i odbitą w falach morza. Na zboczu góry stał młodzieniec i spoglądał na morze, upstrzone żaglami łodzi.
— To także panienka malowała? — pytała babunia.
— Nie, to malował malarz, który uczył mnie malarstwa; dał mi ten obrazek na pamiątkę — odpowiedziała hrabianka półgłosem.
— Może to on sam na obrazku?
Hrabianka nie odpowiedziała, a jej twarz oblał rumieniec. Wstała i rzekła: — Zdaje się, że pani księżna jedzie.
Babuni nie trzeba było więcej mówić. Wiedziała już, czego panience brak. Pani księżna była jeszcze daleko, więc hrabianka znowuż usiadła, a babunia bardzo okolicznie zaczęła mówić o Krysi i Kubie. Przyznała się panience, że pragnęłaby pomówić o tem z panią księżną. Hrabianka pochwaliła jej zamiar i obiecała wstawić się u księżnej za Kubą.
Księżna przyszła pieszo, a swój powóz zostawiła na szosie. Bardzo serdecznie przywitała się z babunią. Hortensji podała parę kwiatków: — Lubisz dzikie gwoździki, więc po drodze narwałam ich dla ciebie.
Hrabianka skłoniła się, pocałowała księżnę w rękę, a gwoździki wetknęła za pasek.
— Te kwiatki my nazywamy łezkami — rzekła babunia patrząc na bukiecik.
— Łezki? — zapytały ze zdziwieniem obie panie.
— Tak, to są łezki Matki Boskiej. O tych kwiatkach jest taka opowieść: Kiedy Żydzi wiedli Pana Jezusa na Kalwarję, Marja Panna szła za nim, chociaż jej serce z bólu pękało. Widząc po drodze krwawe ślady ran Chrystusowych, gorzko zapłakała, a z tych tez Matki Boskiej i z krwi jej Syna wyrastały na drodze ku Kalwarji takie oto kwiatki — opowiadała babunia.
— Jest to więc kwiat miłości i bólu — rzekła księżna.
— Kochankowie nie podają sobie tych kwiatów, bo jest taki przesąd, że musieliby płakać — zaczęła znowuż babunia i podała pani księżnej szklankę śmietanki, prosząc, aby raczyła przyjąć ugoszczenie. Pani księżna chętnie przyjęła. — Ach mój Boże — nawiązywała babunia do słów poprzednich — nigdy nie braknie powodów do płaczu, choćby ludzie łezek nie zrywali. Miłość niesie z sobą radości i gorycze, a gdy kochankowie są szczęśliwi, to im zawistni ludzie szczęście zniszczą.
— Droga księżno, babunia chce się wstawić do ciebie za parą nieszczęśliwych narzeczonych, wysłuchaj ją, moja miła, i dopomóż jej! — Hrabianka złożyła ręce i błagalnie spoglądała na księżnę.
— Mów, babuniu. Już ci powiedziałam, żebyś się do mnie w potrzebie zwracała, bo chętnie wysłucham twoją prośbę. Znam cię i wiem, że nie wstawiałabyś się za niegodnymi — rzekła księżna głaszcząc bogate włosy swojej wychowanki i uprzejmie spoglądając na babunię.
— Nie pozwoliłabym sobie trudzić panią księżnę, gdybym wiedziała, że na to Krysia i Kuba nie zasługują. — I babunia zaczęła opowiadać, w jaki sposób Kuba dostał się do wojska, tylko o tem zamilczała, że administrator bezustannie dokucza Krysi swojemi zalecankami. Nie chciała mu szkodzić więcej, niż trzeba było koniecznie.
— To ta dziewczyna i ten chłopak, co mieli spór z moim Włochem?
— Tak, to oni, pani księżno.
— Czy jest aż taka ładna, że się o nią chłopcy biją?
— Dziewczyna jak malina, pani księżno. W dożynki będzie niosła wieniec, to ją pani księżna zobaczy. Oczywiście, że smutek i żałość piękności nie przydadzą! Gdy smutek nieszczęśliwego kochania gnębi serce, to dziewczyna staje się podobna podciętemu kwiatowi. Z Krysi został teraz tylko cień tego, co było dawniej, ale jedyne słówko pani księżnej może jej przywrócić radość i szczęście, i stałaby się znowuż taką, jaką bywała. Panna hrabianka jest też taka bledziutka, ale da Bóg, że jak zobaczy swoje strony, i co sercu miłe, to jej twarzyczka zakwitnie jak róża — dodała babunia z rozmyślnym naciskiem wymawiając słowa „co sercu miłe“, że aż się hrabianka zaczerwieniła. Księżna bystrem okiem spojrzała na hrabiankę a potem na babunię, ale babunia zachowała się jakby nigdy nic. Chciała jedynie zwrócić uwagę księżnej; o nic więcej jej nie chodziło. — Jeśli jej na szczęściu tego dziewczęcia zależy, to sama postara się dowiedzieć reszty — myślała sobie.
Po chwili milczenia księżna wstała, położyła rękę na ramieniu babuni i rzekła swoim miłym głosem: — O obojgu narzeczonych pomyślimy. — Zaś szeptem dodała: — Jutro o tej porze przyjdź, babuniu, do mnie!
— Moja droga księżno — mówiła hrabianka zabierając album —, babunia zgodziła się, abym ją sportretowała, ale chce, żeby to pozostało sekretem, dopóki żyje. Jak to zrobić?
— Przyjdź, babuniu, na zamek, Hortensja cię sportretuje, a obraz zostanie u mnie do końca twego życia. Odmaluje ci także wnuczęta, a ich obraz zabierzesz sobie, żebyś miała po nich pamiątkę, gdy podorastają i porozchodzą się po świecie.
Tak zadecydowała księżna, skłoniła się uprzejmie i poszła z Hortensją ku powozowi.
Babunia rozradowana weszła do izby.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Božena Němcová i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.