Anielka w mieście/Wymarzona niedziela

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


20. Wymarzona niedziela.


Umówili się przed dzwonnicą kościelną, która wznosiła się tuż obok bramy szpitalnej i której wieża zdawała się swych wierzchołkiem sięgać nieba. Niby wartownik, stał Stasiek przed dzwonnicą w swem ciemnem świątecznem ubraniu, w białym czystym kołnierzyku i niebieskim krawacie.
Anielce wyjątkowo dzisiaj lekko było na sercu. Poprostu nie wiedziała, w którą stronę ma patrzeć, bo Stasiek był wysokim przystojnym chłopcem, a ona sama nosiła dzisiaj swą świąteczną sukienkę w kwiateczki i kapelusz z powiewającą na wietrze wstążką. Nie była już tą dawną małą Anielką z Wielkiej Wsi. Cale szczęście, że Irenka z nią przyszła!
Na widok Staśka, Irenka radośnie poczęła biec mu naprzeciw, poczem chwyciła go za szyję, on zaś uniósł ją w górę i ze śmiechem począł jej opowiadać o jakimś pięknym piesku, którego tu widział przed chwilą. Potem przywitał Anielkę i obydwoje, z Irenką pośrodku, skierowali się w stronę szpitala.
SiosieK niósł w ręku rulon papierowy.
— Narysowałem coś dla ciotki, — wyjaśnił, — pójdziecie ze mną do niej?
W jasnym słonecznym pokoju, na jednam z łóżek siedziała siwa kobieta, podobna zupełnie do matki Staśka, tylko starsza i bardziej wychudzona. Ręce jej błądziły po kołdrze, aż wreszcie natrafiły na wyciągniętą rękę chłopca.
— Zdaje się, że znowu urosłeś, — zauważyła, a na wychudłej jej twarzy zajaśniał uśmiech. — Coś mi ładnego przyniósł?
Poczęła palcami wodzić po rozłożonych na kołdrze rysunkach, Stasiek zaś tłumaczył jej, co te rysunki wyobrażają. Wreszcie ciotka poprosiła, aby przybito jej rysunki siostrzeńca na ścianie, nad łóżkiem,
— Prawdziwy z ciebie artysta, Stasiu, — cieszyła się niewidoma, otwierając szufladkę swego nocnego stolika. — Patrz, mam tu dla ciebie ka wałek białego chleba i trochę chałwy. Za tę złotówkę kup sobie znowu papieru do rysunków, dobrze? Sprawiasz mi temi rysunkami ogromną przyjemność. — Błogi spokój odmalował się na bladej, wychudłej twarzy niewidomej, błądzące wciąż po kołdrze ręce uspokoiły się na chwilę.
Nagle stojącej opodal Anielce wypadła z ręki torebka i potoczyła się na podłogę.
— Czy tam jest siostra? — zapytała chora.
— Nie, to Anielka z Wielkiej Wsi, — odpowiedział Stasiek trochę zmieszany. — Już cioci o niej opowiadałem. Przyszła także ta mała, którą Bielawscy wzięli na wychowanie.
— Tak, tak, Anielka z Wielkiej Wsi. A gdzież ona jest? — indagowała ciotka Staśka. Poczęła błądzić rękami w powietrzu, dotknęła ramienia Anielki, przyciągnęła ją do siebie i zaczęła z nią przyjaźnie rozmawiać.
Dla biednej chorej kobiety ta rozmowa ze Staśkiem i Anielką była prawdziwą rozrywką. I nagle niewidoma chwyciła ręce Anielki i Staśka w swoje kościste szczupłe dłonie. Irenka z apetytem zajadała chałwę, a ciotka Staśka życzyła dwojgu młodym doczekania pięknego dnia w życiu i szczęśliwego wspólnego życia w przyszłości.
— Może ja już nie doczekam, — mówiła przyciszonym głosem.
Tutaj Stasiek wybuchnął głośnym śmiechem.
— Co sobie ciocia myśli! Przecież ja na przyszłą niedzielę znowu tu przyjdę!
Na odchodnem Anielka musiała przyrzec niewidomej, że podczas następnej wizyty zaśpiewa jej kilka pieśni przy akompanjamencie mandoliny pożyczonej od siostry-pielęgniarki.
Ale, gdy wyszli ze szpitala, Stasiek nagle zatrzymał się u bramy.
— O śmierci dotychczas jeszcze nigdy nie mówiła, — wyszeptał, — boję się, że coś złego przeczuwa.
Dopiero, gdy znaleźli się w drugim pawilonie i stanęli przy łóżku małego Wiecha, który w Wielkiej Wsi u ogrodnika Matysiaka pracował, Staśkowi powrócił dobry humor i znowu zapomniał o swych smutnych przeczuciach.
Niby król, siedział mały Wiech w czyściutkiem białem łóżku, otoczony poduszkami i spoglądał uszczęśliwionym wzrokiem na Anielkę.
— Będę musiał długo jeszcze tu pozostać, zakomunikował swym gościom, ważąc na dłoni owinięte w watę serce czekoladowe, które Anielka położyła mu przed chwilą na kołdrze.
— Ach! — zdziwił się na widok tak drogiego i wspaniałego podarunku dawnej Anielki Lipkówny i zarumienił się, zawstydzony.
Anielka zarumieniła się również, ale niewiadomo, czy udzieliło jej się to od leżącego w łóżku chłopca, czy też zarumieniła się pod wpływem zdziwionego i pytającego spojrzenia Staśka, a może zawstydziła się nagle, że tak wspaniały prezent przyniosła małemu Wiechowi? Któż mógłby to wytłumaczyć! Przecież Anielka musiała cośkolwiek przynieść choremu, a nic innego, oprócz tego czekoladowego serduszka nie posiadała. Dlatego też serce z czekolady leżało teraz na kołdrze i wszyscy mu się przyglądali. Mały Wiech nie mógł wzroku od niego oderwać i ciągle pytał, jak można robić z czekolady takie cuda. Anielka wreszcie położyła koniec tej rozmowie, zawinąwszy czekoladowe serce w papier. Po chwili zaczęła mówić o całkiem innych rzeczach.
Obydwoje z małym Wiechem przypominali sobie dawne przygody za czasów pobytu w Wielkiej Wsi, a było tych przygód mnóstwo i jedna zabawniejsza od drugiej. Irenka poprostu tarzała się po ziemi ze śmiechu, nie mogąc się uspokoić jeszcze podrodze na ulicę Górną.
Zresztą zarówno przez całą drogą, jak i potem przy obiedzie u Staśka, musiała Anielka opowiadać rozmaite historyjki ze swego dzieciństwa i im dłużej opowiadała, tem jaśniej widziała te wspomnienia, tem mocniej dziwiła się, dlaczego tak gorąco tęskniła kiedyś za ujrzeniem szerokiego świata.
— To tylko przez tę fabrykę, bo w żaden sposób nie mogłam tam wytrzymać, — oświadczyła stanowczo.
Matka Staśka uśmiechnęła się, babcia coś mruknęła i sięgnęła po jeszcze jeden kawałek chleba.
Nagle Stasiek porwał się z krzesła.
— Mamy tutaj w pobliżu małe źródełko, które musisz koniecznie zobaczyć. Kto idzie z nami do źródełka?
Ktoby nie poszedł! Niebo było takie błękitne, słońce świeciło tak jasno, a zarówno rodzeństwo Staśka, jak i dzieci sąsiadów były w doskonałym nastroju. Irenka w swojej zielonej czapeczce biegła przodem, niby mały zręczny krasnoludek. Już oddawna nie było jej tak dobrze i tak wesoło.
— Ten maleńki strumyk chcieliśmy koniecznie kiedyś zasypać, jak byliśmy mali, pamiętasz? — zwrócił się ze śmiechem Stasiek do swego młodszego brata. — Nasypaliśmy mnóstwo piasku i kamieni, ale po godzinie strumyk znowu wypłynął. A tutaj rośnie bardzo dużo leszczyny. Liście te kiedyś, będąc dziećmi, chcieliśmy palić w fajce zamiast tytoniu.
— Tak, aż któryś z was musiał się rozchorować, — dorzuciła Elżunia, — pamiętasz, Stasiu, jak raz znalazłam cię siedzącego na drodze z twarzą żółtą, jak cytryna.
— Tak, ale potem nic mi nie było, — bronił się Stasiek ze śmiechem, — poparzyłem sobie tylko trochę język.
— A tam, na polance podpaliliśmy kiedyś suchą trawę, — przypomniał sobie Adaś.
— Tak, i wznieciliśmy taki pożar, że trzeba było wzywać ludzi, żeby ugasili, — zaśmiała się znów Elżunia. — Powiadam ci, Anielko, nasi chłopcy zawsze coś musieli spsocić.
Droga biegła nieco pod górę, w stronę zieleniejącego w oddali pastwiska. Na pastwisku ujrzano całe mnóstwo pasącego się bydła i dopiero teraz zaczęła się prawdziwa zabawa. Anielka głaskała kozy, które lizały jej ręce ostremi języczkami. Były tu białe kozy, czarne i łaciate, między któremi Anielka uwijała się, jak za dawnych czasów w ojczystej swojej wiosce. Mimo długiej świątecznej sukni, Anielka uczuła się znowu tą dawną małą dziewczynką, która codziennie wypędzała kozy na paszę i przejęta tem wspomnieniem, zapomniała zupełnie na chwilę o rzeczywistości. Ta łąka jednak była całkiem inna od pastwiska w Wielkiej Wsi, była jakaś większa, bardziej urodzajna i Andzia od bydła uganiała się po niej teraz ze Staśkiem. Nagle Anielka odczula dziwny ból w sercu i straciła zupełnie ochotę do dalszej zabawy.
Po pewnym czasie doszła do wniosku, że należałoby jak najśpieszniej wrócić do domu.
— Nie, nie, — upierała się mała Irenka, — ja chcę jeszcze trochę zostać z kozami.
— Nie, nie! — protestowała reszta towarzystwa. — I tak jeszcze wcześnie będziesz w domu.
Dalekie wierzchołki pagórków znaczyły się złocistym konturem na tle pogodnego błękitu nieba. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie błękit i złoto.
— Ślicznie! — wyszeptała Anielka, ale w sercu jej zrodziła się znowu jakaś niewytłumaczona tęsknota.
Mimo tak licznego towarzystwa, coraz bardziej teraz odczuwała swą samotność. Oczy jej błyszczały, lecz czaił się w nich jednocześnie jakiś dziwny smutek.
Jednak w drodze powrotnej Stasiek chwycił mocno Anielkę pod rękę i obydwoje poczęli biec radośnie przed siebie. Dłoń Staśka była taka ciepła i potrafił trzymać tak mocno, że Anielce znowu serce zaczęło mocniej bić w piersi. I pierzchły nagle wszystkie troski i smutki, wszelkie zmartwienie roztopiło się, jak śnieg pod wpływem pieszczoty słonecznych promieni. Ręka w rękę kroczyła Anielka ze Staśkiem piaszczystą drogą i obydwoje śpiewali, jak rozweselone ptaszęta, chwalące piękno, które im Stwórca zgotował.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.