Anielka w mieście/Wszystko nowe

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


3. Wszystko nowe.


Nazewnątrz była Anielą, w granatowej długiej sukni w centki, w białym fartuszku i w białych pończochach, które przy każdym kroku wyglądały ciekawie z czarnych półbucików. Czyściutką bielą błyszczał jej wspaniały fartuszek i mały kołnierzyk, odcinając się od idealnej czerni niesfornych loków, które tańczyły po szyi i czole, chociaż je kilku szpilkami spięła w mały greczek na karku. Wewnątrz jednak pozostała tę samą Anielką z Wielkiej Wsi, spoglądającą na świat dużemi błękitnemi oczami, obserwującą to wszystko, co było jej zupełnie obce.
Kroczyła teraz u boku pani Bielawskiej, która szła sztywno i majestatycznie w swym czarnym aksamitnym berecie na głowie. Aniela niosła pusty kosz z wielkim pałąkiem, bo przecież obydwie z panią Bielawską szły na targ, aby zakupić wszystko, co było potrzebne do gospodarstwa. Po drodze pani Bielawska pouczała Anielę:
— Tam na placu co piątek jest targ. Proszę uważać, żeby Aniela zapamiętała drogę. Zaraz zobaczymy zdaleka wieżę.
A Aniela odpowiadała posłusznie:
— Tak, owszem.
Tylko Anielka z Wielkiej Wsi spoglądała z podziwem na wysokie mury, jakby zespolone ze sobą i na wąziuteńki skrawek nieba, który zaledwie widać było z ulicy. Czy w tych ogromnych murowanych domach też mieszkali ludzie? Na dole, w rozmaitych warsztatach paliło się światło w biały dzień. Więc to było miasto?
— Teraz wchodzimy na bazar, — objaśniała dalej pani Bielawska Anieli. — Niech Aniela teraz uważa, gdzie kupuję, bo może zajść taki wypadek, że będę chciała Anielę samą posłać po zakupy.
Aniela skinęła głową, a błękitne oczy Anielki z Wielkiej Wsi zawisły gdzieś w dalekiej przestrzeni. Tam, na samym środku placu targowego dostrzegła budynek gospody, podobny zupełnie do budynku oberży „Pod Niedźwiedziem“. Konie były przywiązane do parkanu i potrząsały napełnionemi owsem torbami. Wieśniacy siedzieli przy stołach pod rozłożystemi drzewami, zajadając z apetytem chleb i ser. Czy dzisiaj była niedziela, czy też poprostu zwykły dzień targowy?
Oczom Anielki ukazał się długi szereg straganów. Ubranie, obuwie, naczynia, wzorzyste chustki, parasolki w rozmaitych kolorach, wszystko się do niej zdawało uśmiechać. A chociażby te barwne filiżanki ze śmiesznemi uszkami! Żeby tak jedną można było zawieźć do domu! Anielce nagle serce mocniej zabiło w piersi. Zupełnie oszołomiona pozostała przed straganem, gdy tymczasem pani Bielawska gniewnie łajała Anielę:
— Co Anieli przychodzi do głowy! Przecież nie jesteśmy na wsi! — wołała.
Wówczas Aniela szła znowu posłusznie przy boku swej chlebodawczyni, Anielka zaś z Wielkiej Wsi, dalej na wszystko z podziwem patrzyła.
Cudownie haftowane torby można było tu podziwiać, gdzieindziej znów noże, widelce i łyżki, a nawet chustki do nosa, malowane w zabawne obrazki. Czy w taką chustką można nos wysmarkać? Żeby tak jedną taką chusteczkę zawieźć Wojtkowi do wyłożenia drewnianego pudełka! Dopieroby się ucieszył!
— Anielo!
Anielka z Wielkiej Wsi ocknęła się z zadumy. Kobiety, dziewczęta i dzieci w modnych miejskich strojach, niby pszczoły roiły się tuż przy Anielce. Ruch, życie i wesołość rozbrzmiewały dokoła. Słońce promieniście uśmiechało się, spoglądając nadół i to samo słońce rzucało teraz odblask na samo dno serca Anielki. Jakże piękny jednak był świat, jakże cudowny! Nie, Anielka nie chciała już wracać do Wielkiej Wsi!
Niby nieprzytomna, szła Anielka na spotkanie tego blasku, który przedzierał się przez gałęzie rozłożystych drzew, rosnących przed oberżą. W K. była przecież rzeka. Czy to rzekę widać było w oddali? Nigdy jeszcze w swojem życiu Anielka nie widziała takiego jasnego blasku. Cóż to szkodziło, że pani Bielawska znowu głosiła perorę Anieli? Przecież Anielka i tak ani słowa z tego wszystkiego nie słyszała. Z roziskrzonym wzrokiem szła u boku swej chlebodawczyni, która spotykanym znajomym przedstawiała swą n«wą pomocnicę, a znajome te lustrowały Anielkę od stóp od głowy.
Anielka nie zwracała uwagi nawet na ironiczny uśmiech pani Trzeciakowej, nie zwracała również uwagi na groźną miną pani Bielawskiej, która do swych pomocnic zazwyczaj zwracała się bardzo oficjalnie.
— Mam nadzieję, że dam sobie z nią radą, — usłyszała Anielka głos pani Bielawskiej, jakby gdzieś z bardzo zdaleka. — Inaczej nie przyjmowałabym jej przecież do swego domu.
Pani Bielawska wytarła nos maleńką białą chusteczką, której widok zbudził Anielkę do rzeczywistości.
Tutaj w mieście nie wypadało nawet nosa porządnie wysmarkać. Nie mogła sobie wyobrazić, jakim cudem można było wycierać nos takim maleńkim skrawkiem gałganka. Widocznie przesuwało się nim tylko pod nosem, aby wszyscy mogli widzieć prześliczną koroneczkę.
Właśnie Anielka rozmyślała nad tem, gdy nagle pani Bielawska i jej znajoma odskoczyły od siebie, jak dwa spłoszone koguty. Wszyscy dokoła poczęli uciekać. Kobiety zostawiały swe kosze, biegnąc w stroną straganów, za któremi się chroniły. Po krótkiej chwili zdziwiona Anielka została zupełnie sama na środku targowego placu. Co się stało? Czyżby rzeka przybrała? Czyżby powódź? Niby błyskawice, przebiegały te myśli przez głowę Anielki. I nagle, o Boże święty! Anielka wybuchnęła głośnym, serdecznym śmiechem. Małe tłuściutkie prosię biegło przerażone przez plac, usiłując schronić się przed swym prześladowca, w tłumie kupujących ludzi. Widocznie prosię to uciekło swemu właścicielowi. Wreszcie biedactwo, nie mogąc znaleźć żadnego lepszego schronienia, ukryło się pod jakimś wozem. Trzeba mu było koniecznie drogę zastąpić, trzeba je było schwytać. Postawiwszy swój kosz na ziemi, podbiegła Anielka w jednej chwili do wozu. Zupełnie nie była teraz podobna do tej Anieli w białym fartuszku, kroczącej przy boku chlebodawczyni na bazar. Stała się znowu ową Anielką z Wielkiej Wsi, która zdyszanym wieśniakom pomagała teraz łapać uciekające prosię.
Tłum ciekawych otoczył wreszcie schwytanego prosiaka, który począł się rozglądać dokoła swemi małemi oczkami.
— Niech panience Pan Bóg nagrodzi, — zawołał wieśniak, odbierając Anielce prosiaka. — Panienka pewno też nie tutejsza? Tutejsze, miastowe dziewczęta boją się nawet kury, myślą, że ich gotowa zadziobać. A panienka skąd?
— Z Wielkiej Wsi, obok Wiatrowa, — zaśmiała się Anielka, lecz natychmiast na widok tłumu zebranych ludzi, przerażona, przeistoczyła się znowu w Anielę w białym, zabłoconym przez prosię fartuszku.
Odetchnęła z ulgą, usłyszawszy po chwili niezadowolony głos pani Bielawskiej. Co ona zrobiła! To dobre było, ale tam, w rodzinnej wiosce. Zaszumiało jej w uszach i oczy zaszły mgłą.
— Jak Aniela jeszcze raz zdobędzie się na coś podobnego, to natychmiast odeślę Anielę do domu! — zawołała zirytowana pani Bielawska, poprawiając nerwowym ruchem swój aksamitny beret na głowie. — Widział ktoś coś podobnego! Idzie człowiek z pomocnicą na targ, daje jej czyściutki biały fartuch, a ta zostawia koszyk i urządza sobie wyścigi z prosiakiem! I jak Aniela teraz wygląda! Poprostu przynosi mi Aniela tylko wstyd!
Dumnym krokiem, jak podrażniona indyczka ruszyła pani Bielawska z miejsca, a Aniela szła za nią z pustym koszem. Od czasu do czasu do koszyka wpadała jakaś główka kapusty, gdy pani Bielawska przystawała przed straganem z jarzynami, również buraki, kartofle i sałata znalazły się w koszyku, a Aniela rada nie rada musiała to wszystko dźwigać. Pani Bielawska nie odzywała się już do niej ani słowem. Mimo całego zmartwienia, polowanie na prosiaka miało dla Anielki taki posmak rodzinnej wioski, że wcale jakoś nie była teraz w złym humorze. Nadomiar wszystkiego czuła życie wokoło, a ta wszelaka rozmaitość zerkająca ku niej ze straganów tak ją wesoło nastroiła, że zapragnęła nagle rozjaśnić choć odrobinę twarz pani Bielawskiej i wywołać na jej twarzy chociażby najbledszy uśmiech.
Twarz chlebodawczyni wypogodziła jednak dopiero wówczas, gdy pani Bielawska spotkała drugą znajomą, która również ze zdziwieniem poczęła oglądać nową pomocnicę. Widocznie Bielawskim dobrze się powodzi, muszą nieźle zarabiać. Myśli te odzwierciedliły się w oczach owej znajomej i sprawiły, że gniew pani Bielawskiej stopniał, jak śnieg na słońcu.
Mimo to jednak, gderała jeszcze chlebodawczyni przy obiedzie, nie omieszkując opowiedzieć wszystkiego panu Bielawskiemu i uczniowi Staśkowi, którzy na wiadomość o wyścigu Anielki z prosięciem, zamiast się gorszyć, wybuchnęli głośnym śmiechem.
Aczkolwiek twarz pani Bielawskiej nadal pozostała surowa, do obszernej kuchni jednak zajrzał jasny promień słońca i jasność ta pozostała tam już na długo. Takie było pierwsze wielkie przeżycie Anielki w obcem mieście.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.