Anielka w mieście/Niezdolna pomocnica

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


4. Niezdolna pomocnica.


Podczas następnych tygodni zdarzały się jeszcze takie wieczory, kiedy Anielka w głębi duszy postanawiała nazajutrz spakować rzeczy i jechać do domu. Tęsknota za rodzinną wioską nie przygasała, a wieczorami odczuwała Anielka coraz większe zmęczenie i tęsknota za domem wzrastała. Zaledwie jednak pierwsze promienie porannego słońca wnikały przez maleńkie okienko na facjatkę, Anielka nabierała nowej ochoty do życia, otwierała okno i wysunąwszy przez nie swą kędzierzawą główkę, błądziła wzrokiem po okolicznych dachach, sterczących ku niebu wieżach kościelnych. Zawsze rano dochodziła do wniosku, że świat jest piękny, że jednak nie powinna zniechęcać się do swej nowej pracy.
Kto mógł mieszkać za tem okienkiem w dachu, za którem stało tyle czerwonych kwiatków w doniczkach? A kto tam rozwiesił bieliznę? Boże, ileż to ludzi w mieście mieszkało pod jednym dachem! Co oni wszyscy robili? Przecież tutaj nie było ani kawałka pola, na którem można byłoby pracować! Płonące pragnienie dowiedzenia się czegoś o życiu tych ludzi, nie dawało poprostu Anielce spokoju.
Najchętniej codziennie rano biegłaby na ulicę, wstępowałaby do każdego domu i odwiedzała wszystkich tych ludzi, zamiast na dole sprzątać pokoje pani Bielawskiej, które właściwie wcale nie były brudne. Po sprzątaniu pani Bielawska kazała jej przeważnie cerować wielkie dziury w pończochach.
Ileż zdrowia Anielce te podarte pończochy zabierały! Bez życia, jakby sennie spoczywały w jej rękach, jedna po drugiej, spoglądając na nią z ironicznym uśmiechem swemi ciemnemi potężnemi dziurami. I tak Anielka musiała siedzieć godzinami całemi, najprzód przeszywając ową dziurę wielkiemi ściegami, a potem przeplatając te ściegi bawełną, łączyła je z sobą, że wreszcie dziura była zapełniona i poprostu nikt nie mógł się domyśleć, w którem miejscu przedtem się znajdowała. Poco aż tyle zachodu? W domu Anielka robiła to o wiele prościej. Ktoby tyle czasu poświęcał podartym pończochom! Pani Bielawskiej poprostu włosy stanęły dęba na głowie, gdy ujrzała, po raz pierwszy jak Anielka ceruje pończochy. Nie, to było kompletnie nie do pomyślenia! Na szczęście pani Bielawska miała dużo energji i dużo silnej woli.
Anielka musiała więc siedzieć i cerować przyzwoicie. Zegar cykał na ścianie, za oknem uśmiechało się życie, a w kuchni rozbrzmiewały wciąż pełne niezadowolenia gderania pani Bielawskiej, które przerywało od czasu do czasu głębokie westchnienia Anielki, lub też jakaś cichutka nieśmiała odpowiedź.
Okropne były te popołudnia, nabrzmiałe nudą, popołudnia, które niby wielkie dziury w pończochach, czaiły się ku Anielce. Tam na górze, o kilka stopni wyżej miało się chociaż cudowny widok na ulicę, widziało się ludzi. To też do swego pokoiku na facjatce często wymykała się Anielka, wysuwała głowę przez małe okienko, zaspokajając swą tęsknotę za słońcem i życiem tak zachłannie, że chlebodawczyni nieraz kilkakrotnie musiała pukać i przywoływać ją nadół.
Ach, to wieczne siedzenie i cerowanie pończoch! Dla Anielki takie zajęcie bez ruchu, było prawdziwą męką. Już niejednokrotnie wołała raczej zmywać naczynia, których całe stosy piętrzyły się przed nią.
Przy zmywaniu mogła chociaż stać przy oknie, a gdy się tylko odrobinkę wychyliła, widziała już połyskującą wodę, której tuż za domem obracały wielkie młyńskie koło. Po przeciwległej stronie ulicy widziała Anielka ogromny budynek, o jakim jeszcze nigdy w życiu nie miała pojęcia. Budynek ten otoczony był wysokim murem, za którym znajdował się dziedziniec. Co było w tym budynku? Zazwyczaj o jednej i tej samej porze po dziedzińcu spacerowali ludzie dwójkami. Kobiety od mężczyzn były znowu odgrodzone murem, tak że się nigdy z sobą nie spotykali. Może to szpital? Nie, na środku dziedzińca stał zawsze ktoś, kto uważnie tych ludzi obserwował. Nie rozmawiali z sobą.
Coraz bardziej dziwny wydawał się Anielce ten dziedziniec, aż wreszcie pewnego ranka, trzymając właśnie w ręku nową białą filiżankę pani Bielawskiej, przypomnieli jej się ci ludzie, których w szarych ubraniach widziała po swoim przyjeździe na ulicy Dworcowej. Ci spacerowicze, tam za murem nosili takie same ubrania. Więc to było więzienie i ci wszyscy ludzie, zarówno kobiety, jak i mężczyźni musieli być więźniami!
Ta świadomość i sam fakt, że z okna kuchennego mogła widzieć dziedziniec więzienny, do tego stopnia przejęły Anielkę, że o wszystkiem innem zupełnie w tej chwili zapomniała.
Trach! Nowa biała filiżanka leżała w skorupach na podłodze, a pani Bielawska wyrywała ściereczkę z ręki Anielce.
— Skaranie boskie z tą dziewczyną! — wołała. — Zapłaci mi Aniela za tę filiżankę. Nic Aniela nie umie, nawet naczyń nie potrafi przyzwoicie wytrzeć. Takiej głupiej pomocnicy jeszcze nigdy w swojem życiu nie widziałam!
Zdenerwowana chlebodawczyni przez cały dzień nie mogła się uspokoić. Tak samo figurki, ta dziewczyna tak niezręcznie bierze je do ręki, że poprostu patrzeć nie można, a okurzone fotografje zawsze stawia nie tak, jak stać powinny. Również nigdy jej na myśl nie przyjdzie, że szydełkowe serweteczki leżące na stolikach i na komodzie, trzeba od czasu do czasu zdjąć i wytrząsnąć. Trudno sobie wyobrazić podobnie głupią dziewczynę.
Wewnątrz domu zadźwięczał dzwonek. Widocznie pana Bielawskiego niema w sklepie.
— Niech Aniela na patelni zarumieni masło, wrzuci kartofle, a potem trzeba rozbić jajko i zaprawić niem zupę, — rozkazała pośpiesznie pani Bielawska, wybiegając z kuchni.
Anielka została sama. Wszystko jej w głowie szumiało. Jajko do zupy, masło zarumienić, powtarzała szeptem, aby w końcu tego wszystkiego nie zrobić naodwrót.
Czy tam na podwórzu więziennem jeszcze spacerują?
Anielka pośpiesznie zamknęła drzwi do pokoju i podbiegła do okna kuchennego. Jezus Marja, jakaś kobieta płacze! Powiewa do kogoś chusteczką. Włosy opadają jej na czoło, a twarz ma wynędzniałą. Jaka blada! Czyżby była głodna?
Nadole w sklepie znowu zadźwięczał dzwonek. Boże święty! Kartofle, jajko! Z bijącem sercem podbiegła Anielka do kuchni, zaczekała chwilę niecierpliwie, aż masło się roztopiło i złocistym płynem z ulgą polała zimne kartofle, leżące na talerzu. To już gotowe! Teraz tylko jajko do zupy! Ale Anielka w pierwszej chwili mimo najlepszych chęci nie mogła sobie przypomnieć, jak matka rozbijała jajka. Policzki jej zapłonęły rumieńcem, na czoło wystąpił kroplisty pot. Nie było czasu. W każdej chwili pani Bielawska może wrócić. Z pewnością jajko otwiera się całkiem zwyczajnie.
Anielka zebrała wszystkie siły i zgniotła jajko w ręce. Wolniutko żółta ciecz pomieszztna z białkiem, poczęła jej spływać po palcach. Widocznie nie tak się to robiło, ale skoro jajko było już rozbite...
Nagle Anielka usłyszała głośny okrzyk przerażenia. Przy drzwiach kuchennych stała pani Bielawska.
— Czy Aniela naprawdę jeszcze nigdy w życiu nie smażyła ładnych placków? Jak można jajko rozgniatać w ręce! Nie, tego już stanowczo za wiele! Wstyd poprostu ludziom powiedzieć. Aniela wszystko robi bezmyślnie!
Anielka została odepchnięta od kuchni, drugie jajko powędrowało na talerzyk, a kartofle pani Bielawska przełożyła do patelni i postawiła na ogniu.
— Gdyby nie pani doktorowa z Wielkiej Wsi, tobym ani godziny dłużej Anieli u siebie nie trzymała. Ale dzisiaj jeszcze do pani doktorowej napiszę.
Po policzkach Anielki poczęły się toczyć łzy. Byleby tylko nie to! Do tego nie powinna dopuścić! Taki wstyd! Jak zbudzona nagle z głębokiego snu, zobaczyła wyraźnie filiżanki, talerze i salaterki na stole i poczęła je śpiesznie wycierać. Przewróciła również kartofle na patelni i zamieszała zupę w rondlu.
— Dzisiejsza młodzież jest do niczego, — odezwała się znowu pani Bielawska, lecz tym razem głos jej brzmiał nieco łagodniej. — Potrafiłaby Aniela wszystko, gdyby tylko chciała. — A po chwili pani Bielawska ciągnęła dalej: — Pensję przy końcu roku złożę Anieli do kasy. Przecież tutaj pieniądze są Anieli niepotrzebne.
Gdy Anielka biegła nadół po schodach, aby pana Bielawskiego i Staśka poprosić na obiad, uświadamiała sobie tylko jedno:
Będzie mogła zostać nadal u pani Bielawskiej, a pani doktorowa nie otrzyma owego listu ze skargą na nią. Po raz pierwszy odczuła wdzięczność dla swej chlebodawczyni, która trzymała ją u siebie w domu, chociaż nie miała z niej właściwie żadnej wyręki.
To wszystko musi się zmienić. Dlaczegóżby nie miała się nauczyć sprzątać i gotować tak samo, jak to robią inne dziewczęta? Rozjaśnionym wzrokiem spojrzała Anielka teraz na to wszystko, co ją otaczało. Bielawscy byli właścicielami dużego interesu. W sklepie swym sprzedawali wysokie żelazne tyczki, które ustawiało się na dachach domów i które chroniły podobno od uderzenia pioruna. Za te żelazne tyczki Bielawscy otrzymywali podobno dużo pieniędzy. Więc Anielka jednak przyjechała do miasta i pracowała u bogatych ludzi!
Zdecydowanym ruchem wygładziła swój biały fartuszek, poprosiła pana Bielawskiego i Staśka na obiad, a potem lekkim krokiem poczęła się wspinać z powrotem na górę po trzeszczących schodach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.