Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

westchnienia Anielki, lub też jakaś cichutka nieśmiała odpowiedź.
Okropne były te popołudnia, nabrzmiałe nudą, popołudnia, które niby wielkie dziury w pończochach, czaiły się ku Anielce. Tam na górze, o kilka stopni wyżej miało się chociaż cudowny widok na ulicę, widziało się ludzi. To też do swego pokoiku na facjatce często wymykała się Anielka, wysuwała głowę przez małe okienko, zaspokajając swą tęsknotę za słońcem i życiem tak zachłannie, że chlebodawczyni nieraz kilkakrotnie musiała pukać i przywoływać ją nadół.
Ach, to wieczne siedzenie i cerowanie pończoch! Dla Anielki takie zajęcie bez ruchu, było prawdziwą męką. Już niejednokrotnie wołała raczej zmywać naczynia, których całe stosy piętrzyły się przed nią.
Przy zmywaniu mogła chociaż stać przy oknie, a gdy się tylko odrobinkę wychyliła, widziała już połyskującą wodę, której tuż za domem obracały wielkie młyńskie koło. Po przeciwległej stronie ulicy widziała Anielka ogromny budynek, o jakim jeszcze nigdy w życiu nie miała pojęcia. Budynek ten otoczony był wysokim murem, za którym znajdował się dziedziniec. Co było w tym budynku? Zazwyczaj o jednej i tej samej porze po dziedzińcu spacerowali ludzie dwójkami. Kobiety od mężczyzn były znowu odgrodzone murem, tak że się nigdy z sobą nie spotykali. Może to szpital? Nie, na środku dziedzińca stał zawsze ktoś, kto uważnie tych ludzi obserwował. Nie rozmawiali z sobą.