Anielka w mieście/Nadchodzi zima

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


24. Nachodzi zima.


Słusznie mówiono, że ojcem Irenki był jakiś francuski żołnierz. Matka Staśka zakomunikowała o tem szeptem Anielce, gdy pewnego pochmurnego popołudnia, w niedzielę przed świętami Bożego Narodzenia, wszyscy razem siedzieli w małej izdebce, a Irenka wciąż dopytywała się, co oznaczał ten wielki obraz wojenny, wiszący na ścianie.
— Wojnę pamiętam, jakby to było dopiero wczoraj, — opowiadał Stasiek. — Pamiętam, jak przybył do naszego miasta pełen pociąg wygłodzonych i zmarzniętych żołnierzy. Większość z nich, zamiast obuwia, miała szmaty na nogach. Konie potraciły ogony, bo same je sobie objadły z głodu. Dziękuję, mój chłopcze, rzekł do mnie jeden z żołnierzy o wychudzonej twarzy, któremu podałem pół bochenka chleba. Z takim smutkiem patrzył na mnie, że pobiegłem do domu z płaczem, pamiętasz, mamusiu? — Na samo wspomnienie w oczach Staśka ukazały się łzy.
— Ludzie przynosili żołnierzom całe kosze jedzenia i owoców, — wtrącili bracia Staśka.
— I to jest wojna, — szepnęła babcia z kąta. — Żeby tak ludzie wreszcie zrozumieli i przestali nazawsze wojować.
Matka Staśka, leżąca na kanapie z owiniętą głową, błądziła wzrokiem po twarzach młodych, zebranych dokoła niej. Czyż nie pałały im oczy ciekawością? Czyż ta straszna historja o wojnie nie była dla nich oddalona i należąca do przeszłości? Czy znajdowali odpowiedź na to odwieczne pytanie: Dlaczego?
— Boli cię coś, mateczko? — zapytał Stasiek z niepokojem, ale matka już się doń uśmiechnęła:
— Nie, nie, tylko ból głowy nie przechodzi.
Uścisnęła mocno rękę Staśka i zdawać się mogło, że jego troskliwość przynosi jej pewną ulgę.
W chwili, gdy wniesiono lampę, przykre wspomnienia przeszłości stały się znowu nierzeczywiste. Śmiano się i żartowano i wszyscy bawili się doskonale. Panna Chudzelewska przyprowadziła ze spaceru małą Gieniusię i nagle Anielka poczęła sobie uświadamiać wszystko, czego dotychczas domyśleć się nie mogła.
Przecież najprawdopodobniej Gieniusia była córeczką panny Chudzelewskiej. To była widocznie ta smutna historja, którą panna Chudzelewska chciała Anielce opowiedzieć. Serce w piersi Anielki poczęło bić mocniej. Ale panna Chudzelewska była stanowczo nieprzeciętną kobietą! Czyż to możliwe? W duszy Anielki dwie jakieś moce poczęły staczać ze sobą walkę. Anielka umilkła i zamyśliła się.
Widocznie panna Chudzelewska zauważyła tę nagłą zmianę, bo w powrotnej drodze do dornu nagłym ruchem objęła Anielkę ramieniem i opowiedziała jej o młodzieńcu, który wolał córkę bogatego fabrykanta od biednej dziewczyny i tę biedną dziewczynę pozostawił na bruku ze złamanem sercem.
— Tą dziewczyną właśnie ja byłam, rozumie Aniela, — szeptała panna Chudzelewska drżącym głosem. — Nawet dziecka nigdy nie widział i ja się musiałam troszczyć o wszystko. Straszne to były czasy, a i teraz jeszcze nie idzie mi wszystko łatwo. Ale... — Oczy jej napełniły się łzami, — za nic na świecie nie oddałabym mojej Gieniusi. To mój prawdziwy promień słoneczny, moja jedyna radość. Jakżebym mogła bez niej żyć po tylu straszliwych przejściach!
Z oczu panny Chudzelewskiej poczęły spływać rzęsiste łzy, a Anielka zamiast ją pocieszać, tylko uczuła jeszcze większy szacunek dla tej kobiety która tak cudownie sama potrafiła sobie w życiu dawać radę. Więc dlatego pewno panna Chudzelewska tak ciężko pracowała od rana do nocy!
— Czy potem wszystkiem możesz mnie jeszcze trochę lubić, Anielo? — zapytała panna Chudzelewska.
Wówczas Anielka wybuchnęła płaczem, nie znając właściwie zupełnie powodu. Wstyd ją ogarnął, że panna Chudzelewska mogła jej zadać takie pytanie i zapragnęła nagle pocieszyć ją kilku przyjaznemi słowami.
Ramię przy ramieniu szły obydwie dalej, a myślami wracały wciąż do izby, z której przed kwadransem wyszły. Teraz nareszcie Gieniusia miała dobrą opieką. Żeby tylko była szczęśliwsza od swej matki, westchnęła panna Chudzelewska. Drugą taką kobietę, jak pani Miszczakowa, trudno znaleźć na świecie.
Irenka biegła szybciej od swych dwu towarzyszek, podrzucając do góry nową kolorową piłkę. Tuż za sobą słyszała pochwały na cześć Miszczakowej, całkiem prostej kobiety z ludu, której z pewnością nigdy miasto pomnika nie postawi, lecz która postępowaniem swem na pomnik zasługuje.
Prawie przed samym domem, Anielka i panna Chudzelewska spotkały panią Kudelską. Szła spiesznie, opowiadając im o maleńkim domku na wsi, który wczoraj dopiero wydzierżawiła, o swej przeprowadzce w następnym tygodniu i o tem, że pragnie wszystko przygotować na przyjęcie syna.
— Musicie nas kiedyś odwiedzić, pani, panno Chudzelewska i Anielcia, — zapraszała obydwie swe sąsiadki, — przecież ja wam tyle zawdzięczam. Całe szczęście, że wszystko najgorsze już minęło.
Podniecona radosną nadzieją na przyszłość, biegła po schodach, jakby skrzydła miała przypięte do ramion. Anielka i panna Chudzelewska pożegnały się tego wieczoru serdeczniej niż zwykle.
Tej nocy Anielka bardzo długo spać nie mogła. Jakie jednak życie jest innne od tego, o którem się opowiada. A czy Stasiek wie, że Gieniusia jest córką panny Chudzelewskiej? Na przyszłą niedzielę Anielka miała pójść ze Staśkiem do teatru! Ach, tak się wszystko jakoś ułożyło, że zupełnie o tem zapomniała. Pani Miszczakowa zobowiązała się nawet, że sama panią Bielawską poprosi o pozwolenie. Ale co tam w teatrze można zobaczyć? Mniejsza o to, dość, że Anielce wolno było pójść samej ze Staśkiem.
Niestety, do tej radosnej niedzieli było jeszcze sześć dni roboczych. Pani Bielawska któregoś dnia otrzymała list od matki Anielki, Anielki jednak nie wtajemniczyła w treść tego listu. Ten objaw ogromnie Anielkę zaniepokoił. Co to miało znaczyć?
Panna Chudzelewska pracowała znowu od rana do nocy, spotykając tylko Anielkę na schodach i pozdrawiając ją przyjaznym ukłonem. Pani Kudelska któregoś dnia zniosła nadół swe rzeczy z rozjaśnioną twarzą. Anielce się zdawało, że wraz z panią Kudelską dobry duch opuścił dom Bielawskich i goręcej odczuła teraz tęsknotę za własnym domem.
Najbardziej jednak martwił Anielkę Stasiek. Przychodził codziennie do warsztatu taki jakiś przygnębiony, nie cieszył się absolutnie myślą o niedzielnym teatrze i z niecierpliwością oczekiwał każdego dnia godziny, kiedy będzie mógł pójść do domu. Wytłumaczył Anielce, że musi koniecznie zacząć zarabiać, aby matka nie potrzebowała tak ciężko pracować. Podobno pani Miszczakowa ostatnio niezbyt dobrze się czuła, co u niej było rzeczą nader rzadką. Gdy jednak po kilku dniach Anielka udała się na Górną ulicę, zastała znowu panią Miszczakową zajętą prasowaniem i wybierała się nawet wieczorem do codziennej swej pracy w restauracji. Prawdopodobnie z tego powodu zapomniano wkrótce, że na coś narzekała i nikt już więcej o tem nie myślał.
Prawdopodobnie to również było przyczyną, że Stasiek nie cofnął danego Anielce przyrzeczenia i w ostatnią niedzielę przed Bożem Narodzeniem zabrał ją do teatru.
Było to niezapomniane popołudnie. To co się rozgrywało na scenie, Anielka zaledwie do połowy rozumiała, ale światła, dźwięki instrumentów, barwy i wspaniały wygląd teatru, wszystko to przeniosło ją do jakiegoś innego świata, do świata baśni i czarów. Tuż obok siebie widziała błyszczące oczy Staśka i słyszała, jak chwilami cichutko nucił.
Czy wciąż jeszcze był przy niej, czy też znajdował się tam na dole, na oddalonej scenie? Nie, nie, Anielka odczuwała wyraźne ciepło jego dłoni, w której trzymał jej rękę, a w pewnej chwili, gdy się zrobiło ciemno na sali, przyciągnął ją do siebie i pocałował. Wówczas Anielka miała wrażenie, że tysiące gwiazd przed nią zapłonęło.
Jak wieczorem dostali się do domu Staśka, aby zabrać stamtąd Irenkę, Anielka poprostu pojęcia nie miała. Biegli przez całą drogę, jakby w teatrze coś złego popełnili i zamienili ze sobą zaledwie słów kilka. Anielka nie śmiała więcej spojrzeć na Staśka, zapewniając wciąż tylko panią Miszczakową, że to co widziała na scenie, było przecudowne. Pani Miszczakowa uśmiechała się pobłażliwie, przy pożegnaniu zaś życzyła Anielce wesołego przepędzenia świąt.
Anielce było tak lekko na sercu, jakby jej nagie skrzydła wyrosły, bo przecież szła ciągle w kierunku oddalonego, lecz wytkniętego celu.
Było to w ostatnią niedzielą przed świętami Bożego Narodzenia. Na święta miała Anielka po raz pierwszy jechać z wizytą do rodzinnej wioski.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.