Ania z Zielonego Wzgórza/Część II/Rozdział XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Zielonego Wzgórza
Część II-ga
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia »Dziennika Polskiego«
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Rozalia Bernsztajnowa
Tytuł orygin. Anne of Green Gables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II-ga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVII.

Sława i marzenie.

Rankiem, gdy ostateczne wyniki egzaminów miały być ogłoszone w seminarjum, Ania i Janka razem przechadzały się po ulicy. Janka była szczęśliwa i uśmiechnięta. Egzaminy minęły i ostatecznie pewną była, że zdała i otrzyma patent. Inne względy nie niepokoiły Janki; nie posiadała ona wyższych ambicyj, więc też nie przechodziła nigdy gorączki niepokoju. Okupujemy bowiem pewną ceną wszystko, co zdobywamy lub otrzymujemy w życiu. I chociaż ambicje są warte tego, nie mogą być tanio zdobyte, lecz wymagają pewnego nakładu pracy, niepokojów i zaparcia się siebie.
Ania była blada i spokojna. Za mniej więcej dziesięć minut będzie już wiedziała, kto zdobył medal, a kto stypendjum.
— Niema wątpliwości, że ty otrzymasz jedno lub drugie z tych odznaczeń — rzekła Janka, nie mogąca wyobrazić sobie, aby Rada seminarjum okazała się na tyle niesprawiedliwą, by rozrządzie inaczej.
— Nie łudzę się nadzieją otrzymania stypendjum — odpowiedziała Ania. — Wszyscy twierdzą, że Emilja Clay je dostanie. Ale nie pójdę do kancelarji, aby się osobiście o tem dowiedzieć, nie mam tej moralnej odwagi. Idę do szatni dziewcząt! Ty przeczytaj ogłoszenie i przyjdź mnie zawiadomić, Janko. Ale błagam cię w imię naszej dawnej przyjaźni, uczyń to możliwie prędko. Jeśli przepadłam, powiesz mi to otwarcie, nie starając się bynajmniej ukryć prawdy. I cokolwiek się stanie, nie pocieszaj mnie i nie żałuj. Przyrzeknij mi to, Janko!
Janka uroczyście przyrzekła, lecz jak to się wkrótce okazało, obietnica ta była zbyteczna. Zaledwie bowiem weszły na szerokie schody, wiodące do przedsionka seminarjum, ujrzały tłum młodzieży, podnoszącej na ramionach swych Gilberta Blythe i wołającej z całych sił:
— Niech żyje Gilbert Blythe, medalista!
Na chwilę Ania uczuła przenikliwy ból, spowodowany rozczarowaniem i porażką. A więc przepadła. Gilbert zwyciężył! Mateusz zmartwi się niewątpliwie... taki był przekonany, że ona zostanie laureatką!
Ale wtem!...
Ktoś krzyknął:
— Po trzykroć hura! Niech żyje panna Shirley, stypendystka Avery!
— Ach, Aniu! — zawołała Janka, kiedy wśród grzmiących okrzyków przedostały się wreszcie do szatni, — Ach, Aniu, jakam ja z ciebie dumna! Czyż to nie wspaniałe!
Dziewczęta otoczyły laureatkę, śmiejąc się i winszując jej gorąco. Obejmowały ją za szyję i mocno ściskały dłonie. Całowana, wyrywana z rąk do rąk, Ania nie omieszkała jednakże szepnąć Jance:
— Ach, jakże Mateusz i Maryla będą uradowani! Muszę natychmiast napisać do domu.
Wkrótce potem nastąpiło uroczyste zamknięcie roku szkolnego. Ważny ten akt odbywał się w wielkiej sali zebrań w seminarjum. Po odczytaniu wypracowań, odśpiewaniu pieśni nastąpiło publiczne wręczanie dyplomów, nagród i medali.
Mateusz i Maryla byli przy tem obecni, z oczami utkwionemi w jedną osobę na estradzie... smukłe dziewczę w jasno-zielonej sukience, z lekko zarumienionemi policzkami i oczami błyszczącemi, jak gwiazdy. Studentka ta odczytała najlepsze wypracowanie. Wskazywano ją sobie i szeptano, że to ona zdobyła stypendjum Avery.
— Przyznaj, Marylo, żeś zadowolona, iż ją zatrzymałaś? — szepnął Mateusz, kiedy Ania skończyła czytać.
Były to jego pierwsze wyrazy od chwili, gdy wszedł do sali.
— Nie po raz pierwszy jestem z tego zadowolona. Chyba już dawno powinieneś był to zrozumieć, braciszku — odpowiedziała Maryla.
Panna Barry, siedząc poza nimi, przechyliła się i parasolką dotknęła Maryli.
— Czy nie jesteście dumni z waszej Ani? Ja jestem bardzo dumna — rzekła.
Ania powróciła tegoż wieczoru do Avonlei z Mateuszem i z Marylą. Nie była już w domu od kwietnia i czuła, że nie potrafi czekać dłużej na tę chwilę. Jabłonie były osypane kwiatami, a cały świat był świeży i młody. Djana oczekiwała ją na Zielonem Wzgórzu. W swym ukochanym białym pokoiku, gdzie Maryla ustawiła na oknie kwitnącą różę, Ania rozejrzała się i westchnęła z uczuciem szczęścia.
— Ach, Djano, jakże mi miło, że jestem znów w domu. Jaka to rozkosz widzieć znowu jodły, zarysowujące się na błękicie nieba... i ten biały sad, i tę starą Królowę Śniegu. Czyż nie słodkim jest zapach mięty? A ta cudna róża!... Jest w niej i poezja, i nadzieja, i prośba! I co za radość widzieć się znowu z tobą, Djano!
— Sądziłam, że wolisz Stellę Maynard — rzekła Djana z wyrzutem — Józia Pay mi to powiedziała; twierdzi, że jesteś zakochana w Stelli.
Ania roześmiała się i zwiędłą konwalijką ze swego bukietu cisnęła w Djanę.
— Stella Maynard jest to najmilsze dziewczę pod słońcem, oprócz jednego, którem ty jesteś, Djano — rzekła. — Kocham cię więcej niż kiedykolwiek... i mam ci tyle do opowiedzenia! Ale w tej chwili uważam, że dość już szczęścia siedzieć tu spokojnie i patrzeć na ciebie. Jestem zmęczona... przypuszczam, że zmęczona nauka i gorączkowem dążeniem. Mam zamiar spędzić jutro dwie godziny, leżąc na trawie w sadzie i nie myśląc zgoła o niczem.
— Jakżeś ty świetnie zdała, Aniu! Przypuszczam, że teraz, gdyś zdobyła stypendjum Avery, nie weźmiesz się do nauczycielstwa?
— Nie. We wrześniu wyjadę do Redmond. Czy to nie wspaniale? Po trzech cudownych miesiącach złotej swobody zabiorę się ze zdwojoną energją do pracy. Janka i Ruby zostaną nauczycielkami. Jak to się doskonale udało, żeśmy wszyscy otrzymali patenty, prócz biednego Moody Spurgeona i Józi Pay.
— Komitet szkolny w Newbridge ofiarował już posadę nauczycielki Jance — rzekła Djana. — Gilbert Blythe także zabiera się do pracy nauczycielskiej. Ojciec jego nie może łożyć na koszta kolegjum w roku przyszłym, więc Gilbert postanowił sam pracować na swe utrzymanie. Sadzę, że jeśli panna Ames opuści naszą szkołę, on ją obejmie.
Ania doznała uczucia lekkiego rozczarowania. Nie wiedziała o tym planie. Przypuszczała, że i Gilbert uda się do Redmond. Cóż ona pocznie, nie będąc podniecaną do współzawodnictwa. Czy praca w Collège z wielkim celem w przyszłości nie będzie jałową, z chwilą, gdy jej nie okrasi współzawodnictwo z godnym przeciwnikiem?
Nazajutrz rano podczas śniadania Ania zauważyła nagle, że Mateusz jest niezwykle mizerny. Stanowczo posiwiał bardzo od zeszłego roku.
— Marylo — rzekła wahającym tonem, gdy Mateusz wyszedł z pokoju. — Czy Mateusz jest zupełnie zdrów?
— Niestety, nie — odpowiedziała Maryla smutnym tonem. — Wiosną miewał kilkakrotnie lekki niepokój serca, a nie chce w żaden sposób szanować się i więcej dbać o swe zdrowie. Niepokoiłam się o niego bardzo, lecz obecnie czuje się on o wiele lepiej. Przyjęliśmy też dzielnego parobka, więc mam nadzieję, że Mateusz wypocznie i odzyska zdrowie. Przyjdzie to o tyle łatwiej, że ty będziesz w domu. Tyś zawsze umiała go rozweselić.
Ania przechyliła się poprzez stół i objęła twarz Maryli.
— I Maryla nie wygląda tak dobrze, jak zwykle — rzekła. — Taki wyraz znużenia na twarzy! Obawiam się, czy też Maryla nie pracuje zbyt wiele. Teraz, dopóki ja pozostanę w domu, musicie wy, moi drodzy, wypocząć. Jutrzejszy dzień poświęcę na odwiedzenie i powitanie wszystkich drogich, miłych kątów i rozbudzenie dawnych wspomnień, potem zaś wy będziecie próżnowali, natomiast ja zabiorę się do pracy.
Maryla uśmiechnęła się serdecznie.
— Nie praca męczy mnie... to wina mego wzroku. Obecnie miewam tak często ból... poza oczami. Doktór Spencer już kilkakrotnie zmieniał mi szkła, ale to nie pomaga. Przy końcu czerwca zjedzie na naszą wyspę sławny jakiś okulista i doktór namawia, bym się go poradziła. Sądzę, że tak uczynię. Nie mogę teraz ani czytać, ani szyć swobodnie. Ale tyś się dzielnie spisała w seminarjum, Aniu! Muszę ci to przyznać. Zdobyć podczas jednorocznej nauki patent pierwszej klasy i stypendjum Avery, to wcale nie drobnostka! Rozumie się, iż pani Linde twierdzi, że nie uznaje wcale wyższego wykształcenia kobiet. Mówi, że to odciąga kobietę od jej przyrodzonego stanowiska. Nie wierzę temu... Ale, ale, przypominam sobie, że Małgorzata wspominała mi o jakichś pogłoskach, dotyczących Banku Abbey, czyś ty nic o tem nie słyszała, Aniu?
— Słyszałam, że jest zachwiany — odpowiedziała Ania. — O cóż chodzi?
— Właśnie Małgorzata mówiła to samo. Była u nas któregoś dnia w zeszłym tygodniu. Mateusz zmartwił się tem niezmiernie. Bowiem wszystkie nasze oszczędności, każdy cent, złożone są w tym banku. Namawiałam Mateusza, by umieścił je raczej w Kasie oszczędności, lecz stary pan Abbey był serdecznym przyjacielem naszego ojca, który zawsze powierzał mu swój grosz. Mateusz twierdzi, że do każdego banku, gdzie pan Abbey byłby dyrektorem, możnaby mieć ślepe zaufanie.
— Zdaje mi się, że od paru lat jest on tam tylko dyrektorem de nomine — rzekła Ania. — Wszakże to już staruszek. Właściwie na czele instytucji stoją jego synowcy.
— To też kiedy Małgorzata zwróciła na to naszą uwagę, prosiłam Mateusza, by natychmiast wycofał nasz wkład; przyrzekł, że zastanowi się nad tem. Lecz oto wczoraj pan Russel zapewnił go znowu, że niema żadnych obaw co do banku Abbey.
Ania spędziła cudny dzień w otoczeniu natury. Dnia tego nie zapomniała nigdy. Był on taki jasny, złocisty, czarowny, taki wolny od cieniów, taki bogaty w przepyszne kwiaty. Ania zabawiła kilka godzin w sadzie, udała się do Źródła Nimf leśnych, do Doliny Fjołków i Zacisza Słowika. Zajrzała na probostwo, gdzie pogawędziła mile z panią Allan, a wreszcie przed wieczorem powędrowała z Mateuszem poprzez Aleję Zakochanych na pastwisko po krowy. Lasy kąpały się w promieniach zachodzącego słońca. Mateusz szedł powoli z pochyloną głową. Ania, smukła i gibka, postępowała obok, przystosowując swe kroki do jego chodu.
— Za wiele dziś Mateusz pracował — rzekła tonem łagodnego wyrzutu. — Dlaczego Mateusz się tak mało oszczędza?
— Nie pracuję zbyt dużo — odpowiedział skromnie, otwierając wrota, by przepuścić krowy. — Tylko zestarzałem się, a zapominam o tem. Tak, tak, zawsze pracowałem dużo, ale zginąłbym wcześniej, gdybym zaczął próżnować.
— Gdybym była tym chłopcem o któregoście w swoim czasie prosili panią Spencer — wtrąciła żywo Ania — mogłabym obecnie pomagać wam i wyręczać w rozmaitych sprawach. Chociażby dla tego jednego względu żałuję, że nie byłam nim.
— Ja zaś, Aniu, stokroć wolę ciebie od całego tuzina chłopców — odpowiedział Mateusz, pieszcząc jej dłoń. — Pamiętaj sobie... od tuzina chłopców. Czy który z chłopców zdobył może stypendjum Avery, co? Zdobyło je dziewczątko... moje dziewczę, moje dziewczątko, z którego jestem dumny!
Uśmiechał się do niej swym dobrym, nieśmiałym uśmiechem, wchodząc w podwórze.
Wspomnienie tego uśmiechu zabrała Ania do swego pokoiku, gdzie spędziła tego wieczoru długie chwile u otwartego okna, myśląc nad przeszłością i marząc o przyszłości. Przed domem Królowa Śniegu roztaczała się mglisto, biała w świetle księżyca. Żaby rechotały w stawie poza Sosnowem Wzgórzem. Ania zapamiętała na zawsze owo jasnosrebrne, pełne spokoju piękno i pachnącą ciszę owego wieczoru.
Była to ostatnia noc przed ciężkim smutkiem, jaki dotknął młodą dziewczynę. Ale są pewne dotknięcia losu, które na zawsze kładą smutny cień na życie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: anonimowy.