Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdego banku, gdzie pan Abbey byłby dyrektorem, możnaby mieć ślepe zaufanie.
— Zdaje mi się, że od paru lat jest on tam tylko dyrektorem de nomine — rzekła Ania. — Wszakże to już staruszek. Właściwie na czele instytucji stoją jego synowcy.
— To też kiedy Małgorzata zwróciła na to naszą uwagę, prosiłam Mateusza, by natychmiast wycofał nasz wkład; przyrzekł, że zastanowi się nad tem. Lecz oto wczoraj pan Russel zapewnił go znowu, że niema żadnych obaw co do banku Abbey.
Ania spędziła cudny dzień w otoczeniu natury. Dnia tego nie zapomniała nigdy. Był on taki jasny, złocisty, czarowny, taki wolny od cieniów, taki bogaty w przepyszne kwiaty. Ania zabawiła kilka godzin w sadzie, udała się do Źródła Nimf leśnych, do Doliny Fjołków i Zacisza Słowika. Zajrzała na probostwo, gdzie pogawędziła mile z panią Allan, a wreszcie przed wieczorem powędrowała z Mateuszem poprzez Aleję Zakochanych na pastwisko po krowy. Lasy kąpały się w promieniach zachodzącego słońca. Mateusz szedł powoli z pochyloną głową. Ania, smukła i gibka, postępowała obok, przystosowując swe kroki do jego chodu.
— Za wiele dziś Mateusz pracował — rzekła tonem łagodnego wyrzutu. — Dlaczego Mateusz się tak mało oszczędza?
— Nie pracuję zbyt dużo — odpowiedział skromnie, otwierając wrota, by przepuścić krowy. — Tylko zestarzałem się, a zapominam o tem. Tak, tak, zawsze pracowałem dużo, ale zginąłbym wcześniej, gdybym zaczął próżnować.
— Gdybym była tym chłopcem o któregoście w swoim czasie prosili panią Spencer — wtrąciła żywo Ania — mogłabym obecnie pomagać wam i wyręczać w rozmaitych sprawach. Chociażby dla tego jednego względu żałuję, że nie byłam nim.
— Ja zaś, Aniu, stokroć wolę ciebie od całego tuzina chłopców — odpowiedział Mateusz, pieszcząc jej dłoń. — Pamiętaj sobie... od tuzina chłopców. Czy który z chłopców