Ania z Zielonego Wzgórza/Część II/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Zielonego Wzgórza
Część II-ga
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia »Dziennika Polskiego«
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Rozalia Bernsztajnowa
Tytuł orygin. Anne of Green Gables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II-ga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.

Próżność ukarana.

Pewnego wieczoru w końcu kwietnia Maryla powracała z posiedzenia w „Szwalni“. Świadomość, że zima wreszcie minęła, zbudziła w niej uczucie zadowolenia i nadzieje, jakie wiosna zwykła wywoływać zarówno w duszach ludzi starych i smutnych, jak i młodych i wesołych. Maryla nie dorosła do analizowania swych myśli i uczuć. Wyobrażała sobie prawdopodobnie, iż myśli jedynie o „Szwalni“, kasie misjonarzy i nowym dywanie dla zakrystji. Tymczasem poza temi rozmyślaniami ukrywało się rozkoszne poczucie różowiących się pól, rozpalających się w bladej purpurze mgieł zachodzącego słońca, wysokich, ostro zakończonych cieniów sosen, padających na łąki po drugiej stronie stawu, nieruchomych topoli o ciemno-czerwonych, nabrzmiewających pąkach wokoło zwierciedlanej tafli jeziora leśnego, bezustannego budzenia się świata i silnie pulsującego życia pod szarą powłoką ziemi. Wiosna szła, a powolny krok Maryli stawał się coraz lżejszy i szybszy pod wpływem głębokiej, wiośnianej radości.
Wzrok starej panny spoczął z miłością na Zielonem Wzgórzu, przezierającem poprzez młode liście drzew i odbijającem w swych oknach światło słoneczne w niezliczonej ilości świetlanych blasków. Przyśpieszając kroku po wilgotnej alei, Maryla dumała, jak miłą jest świadomość, że powraca do domu, do wesoło trzaskającego na kominku ognia i porównywała to uczucie z wrażeniem chłodnej pustki, jaką dawnemi laty, wracając z posiedzeń „Szwalni“ przed przybyciem Ani, zastawała na tem Zielonem Wzgórzu.
To też nic dziwnego, że gdy weszła do kuchni i nie zastała tam śladu ognia, ani też swojej wychowanki, uczuła się zirytowaną i rozczarowaną. Poleciła była Ani punktualne przygotowanie herbaty na piątą, a tymczasem sama będzie zmuszona szybko przebrać się i przygotować wieczerzę, zanim Mateusz powróci z pola, od orki.
— Rozmówię się z panną Anną, gdy powróci — mówiła Maryla gniewnie, łupiąc siekierką drzewo, z większą energją niż należało. — Ot i Mateusz już powrócił i cierpliwie czeka w kącie. A ona wyskakuje pewno z Djaną, pisze powieści, deklamuje dialogi lub inne bzdurstwa i ani myśli o godzinie i o swych obowiązkach. Trzeba będzie raz na zawsze skończyć z tem wszystkiem. Mało mnie to obchodzi, że pani Allan twierdzi, iż Ania jest najsłodsza i najzdolniejsza z dziewcząt, jakie zna. Niechaj sobie będzie słodką i zdolną, lecz w głowie roi się od głupstw i nigdy nie można z góry przewidzieć, na jaki szalony pomysł wpadnie. Ledwie zapomnisz o jednym jej wybryku, już gotów jest drugi. Ale masz tobie! Toć w tej chwili powtarzam mniej więcej słowa Małgorzaty Linde, która, rozmawiając ze mną po dzisiejszem posiedzeniu, w ten sposób krytykowała Anię. Rada byłam, że pani Allan broniła naszej małej, gdyż jestem pewna, iż w przeciwnym razie ja sama byłabym zbyt ostro odpowiedziała Małgorzacie, bez względu na obecność innych. Ania ma wiele wad, i daleka jestem od przeczenia temu. Przecież ja ją wychowuję, nie zaś Małgorzata Linde, która potrafiłaby znaleźć wady w samym Archaniele Gabrjelu, gdyby ten mieszkał w Avonlei... Lecz, bądź co bądź, skoro poleciłam Ani zająć się przygotowaniem wieczerzy, nie powinna była wyjść po południu z domu. Wprawdzie muszę przyznać, że, pomimo wszystkich jej wad, nigdy dotąd nie bywała nieposłuszna lub nieobowiązkowa, i smuci mnie bardzo, że się to dziś zdarzyło.
— Zapewne, tak jest — rzekł Mateusz, który, cierpliwy i rozsądny, lecz przedewszystkiem głodny, uważał za najodpowiedniejsze nie powstrzymywać Maryli od gderania. Doświadczenie nauczyło go, że siostra krząta się o wiele szybciej, jeżeli nie przeszkadzać jej w podobnej chwili przeciwnemi argumentami.
— Czy aby nie sądzisz jej zbyt pośpiesznie, Marylo? — rzekł powoli. — Nie nazywaj jej nieobowiązkową, o ile nie jesteś pewna jej winy. Być może, iż wszystko da się jeszcze wytłumaczyć... Ania potrafi wyjaśnić tę sprawę.
— Niema jej w domu, pomimo że kazałam jej pozostać — odrzekła ostro Maryla. — Sądzę, że trudno jej będzie się z tego wytłumaczyć. Z góry wiedziałam, iż ty będziesz jej bronił, Mateuszu. Szczęściem, ja ją wychowuję, nie ty.
Noc już zapadła, gdy wieczerza była gotowa, ale nie widać było małej winowajczyni, która powinna była pędzić już przez kładkę i wzdłuż Alei Zakochanych, ze świadomością niespełnionych obowiązków. Maryla, kwaśna, zmyła i pochowała naczynia stołowe. Następnie, potrzebując świecy do piwnicy, udała się na facjatkę, aby wziąć lichtarz, stojący zazwyczaj na stoliku Ani. Zapaliwszy świecę, nagle zauważyła dziewczynkę, leżącą na łóżku, z głową ukrytą w poduszkach.
— A to co znowu! — zawołała zdumiona — czyś ty spała, Aniu?
— Nie — brzmiała przytłumiona odpowiedź.
— Czyś więc chora? — spytała Maryla zaniepokojona, zbliżając się do łóżka.
Ania głębiej jeszcze zaryła się w poduszki, jakby pragnęła na zawsze ukryć się przed oczami śmiertelników.
— Nie. Ale, kochana Marylo, proszę odejść i nie spoglądać na mnie. Jestem pogrążona w otchłani rozpaczy i nic mnie nie obchodzi, kto jest prymusem w klasie, ani kto pisze najlepsze wypracowania, lub też kto śpiewać będzie w chórze szkoły niedzielnej. Podobne drobiazgi nie mają obecnie dla mnie najmniejszego znaczenia, bo nie sądzę, bym kiedykolwiek mogła się ludziom pokazać. Karjera moja skończona. Proszę nie patrzeć na mnie, niech Maryla odejdzie!
— Czy to słyszane rzeczy! — wykrzyknęła Maryla coraz bardziej zdziwiona. — Cóż to się dzieje, Aniu? Cóżeś ty uczyniła? Wstań natychmiast i odpowiedz. Natychmiast! powtarzam. A teraz mów, co się stało?
Ania zsunęła się z łóżka zrozpaczona, lecz posłuszna.
— Proszę spojrzyć na moje włosy, Marylo — szepnęła.
Maryla uniosła świecę i badawczo rzuciła okiem na włosy Ani, ciężką masą opadające na jej ramiona. W istocie miały one dziwny wygląd.
— Cóżeś ty zrobiła ze swemi włosami, Aniu? — spytała. — Toć one są zielone!
Zielonemi dałyby się nazwać, gdyby to był jakiś możliwy kolor... ten dziwaczny, brzydki, bronzowo zielony odcień, tu i ówdzie przetykany pasmami przyrodzonej rudej barwy, podnoszącej jeszcze bardziej wstrętne wrażenie. Nigdy w życiu Maryla nie widziała czegoś tak szkaradnego, jak włosy Ani w owej chwili.
— Tak, są zielone — jęknęła Ania. — Myślałam, że niema nic równie brzydkiego, jak rude włosy. Lecz teraz widzę, że dziesięć razy gorzej jest mieć zielone. Ach, Maryla nie może sobie wyobrazić, jak bezgranicznie jestem nieszczęśliwą!
— Nie pojmuję, co to się stało, lecz mam nadzieję, że się dowiem — rzekła Maryla. — Pójdź ze mną do kuchni — tutaj jest mi zbyt chłodno — i opowiedz coś ty znów urządziła. Już od pewnego czasu oczekiwałam jakiegoś niezwykłego wydarzenia. Dwa miesiące minęły od ostatniej awantury, więc byłam pewna, że ten spokój nie może dłużej trwać. No, i cóż takiego zrobiłaś ze swemi włosami?
— Ufarbowałam je.
— Ufarbowałaś? Ufarbowałaś włosy? Aniu, czyś ty nie wiedziała, że to czyn bardzo naganny?
— Owszem, wiedziałam, że to niewłaściwe — przyznała Ania. — Ale pomyślałam sobie, iż warto raczej popełnić coś trochę niewłaściwego, aby się wreszcie pozbyć czerwonych włosów. Obliczyłam wszystko, Marylo, i postanowiłam być niezmiernie staranną pod innemi względami, aby w ten sposób wyrównać ten błąd.
— Co prawda — rzekła Maryla ironicznie — gdybym się zdecydowała ufarbować włosy, ufarbowałabym je przynajmniej na jakiś ludzki kolor. Nie uczyniłabym ich zielonemi.
— Ależ ja nie miałam zupełnie zamiaru ufarbować je na zielono — broniła się Ania ze łzami w oczach. — Jeśli postąpiłam niesłusznie, pragnęłam przynajmniej osiągnąć tym sposobem jakąś korzyść. On mnie zapewnił, że włosy moje zyskają wspaniałą kruczą barwę... twierdził tak z największą stanowczością. Jakże mogłam wątpić o prawdzie słów jego, Marylo? Wiem dobrze, jak to boli, gdy nie ufają naszym słowom. I pani Allan powiada, że nie należy nigdy wątpić o czyjejś uczciwości, jeśli się niema na to dowodów. Teraz mam już dowód... zielone włosy to dowód, wystarczający dla każdego. Przedtem nie miałam go i wierzyłam ślepo jego zdaniu.
— Czyjemu zdaniu? Kto ci o tem powiedział?
— Handlarz wędrowny, który tu był po południu. Kupiłam tę farbę od niego.
— Ależ, Aniu, ileż razy prosiłam cię, byś nigdy nie pozwoliła żadnemu z tych Włochów wejść do domu! Nie lubię, gdy się tu włóczą.
— O, ja go też wcale nie wpuściłam do mieszkania. Pamiętałam o zakazie Maryli i wyszłam, starannie zamknąwszy drzwi. Wszystkie drobiazgi oglądałam na schodach. Zresztą, nie był to wcale Włoch... lecz Niemiec. Miał olbrzymie pudło, pełne bardzo ciekawych przedmiotów i opowiadał mi, że ciężko pracuje, by zarobić na sprowadzenie swej żony i dzieci z Niemiec. Mówił o tem z takiem przejęciem, że wzruszył moje serce. Pragnęłam kupić coś, aby mu pomóc w tak ważnej sprawie. Nagle spostrzegłam ową buteleczkę z farbą do włosów. Handlarz solennie zapewnił mnie, że farba ta zabarwi każde włosy na kruczy, czarny kolor, który się nigdy nie zmyje. W mgnieniu oka ujrzałam się w obramowaniu kruczo-czarnych włosów, i pokusa stała się nieprzezwyciężoną... Tylko, niestety, cena buteleczki była siedemdziesiąt pięć centów, ja zaś z moich oszczędności za kurczątka posiadałam jedynie pięćdziesiąt. Zdaje mi się, że handlarz miał bardzo dobre serce, gdyż rzekł, że dla mnie sprzeda ją za pięćdziesiąt, co znaczy tyle, jakby ją darował. Kupiłam więc, i gdy odszedł, pobiegłam na górę i natarłam włosy starą szczotką, wedle przepisu. Zużyłam całą buteleczkę, lecz kiedy ujrzałam straszny kolor, jakiego nabrały moje włosy, żałowałam szczerze, iż tak nagannie postąpiłam. I martwiłam się od tej chwili bezustannie.
— Mam nadzieję, że ci to posłuży za przestrogę — rzekła Maryla surowo — i wskaże, dokąd cię próżność zawieść może. Bóg raczy wiedzieć, co z tobą obecnie począć. Przypuszczam, że przedewszystkiem należy włosy bardzo starannie zmyć, tylko nie wiem, czy to się na co przyda.
Stosownie do tej rady, Ania zmyła włosy, szorując je bardzo silnie mydłem i wodą. Lecz daremne były wszelkie wysiłki: zielona farba nie dawała się zupełnie zetrzeć, tak samo jak naturalny rudy kolor włosów. Jakkolwiek uczciwość wędrownego handlarza mogła podlegać kwestji, pod jednym względem wyrzekł prawdę: farba była nie do zmycia.
— Co ja pocznę, Marylo? — pytała Ania, zalewając się łzami. — Nie potrafię przeżyć tego. Niezawodnie uległy już zapomnieniu moje poprzednie pomyłki, jak ciasto z kroplami walerjanowemi, spojenie wódką Djany i gwałtowne uniesienie się wobec pani Linde. Lecz tego nie zapomnianoby mi nigdy. Powiedzą, że nie jestem godna szacunku. Ach, jakże Józia Pay będzie się śmiała! Marylo, nie mogłabym spojrzeć w oczy Józi. Jestem najnieszczęśliwszem dziewczęciem na Wyspie Księcia Edwarda.
Rozpacz Ani trwała cały tydzień. Przez ten czas nie wychodziła wcale z domu i codziennie szorowała włosy. Djana była jedyną osobą, wtajemniczoną w tę nieszczęśliwą historję. Rozumie się, że solennie przyrzekła nie mówić o tem nikomu, i widocznie dotrzymała obietnicy.
Przy końcu tygodnia Maryla rzekła stanowczo:
— Niema rady, Aniu. Jest to trwała farba, nie do wywabienia. Włosy trzeba ściąć. Nic nie pomoże! Nie zechcesz wszakże wyjść tak na ulicę!
Usteczka Ani zadrgały, lecz zrozumiała, że Maryla ma słuszność. Z rozpaczy pełnem westchnieniem udała się po nożyczki.
— Proszę, Marylo, utnijmy je natychmiast... i będzie skończone. Ach, czuję, że mam zranione serce... Jest to takie nieromantyczne zmartwienie. Bohaterki powieści tracą włosy podczas chorób gorączkowych, lub sprzedają je, aby pieniądze poświęcić na jakiś dobry uczynek. Jestem pewna, że w podobnym wypadku nie bolałabym nad ich utratą ani w połowie tak, jak w tej chwili. Niema żadnej pociechy dla kogoś, co ścina włosy dlatego, że je ufarbował na wstrętnie brzydki kolor, czyż nie? Będę też płakała bezustannie podczas tej okropnej operacji. Jest to taka tragiczna przeprawa!
I wistocie Ania dotrzymała słowa; poczem, wróciwszy na górę do swego pokoiku i przejrzawszy się w lusterku, popadła w niemą rozpacz. Maryla bardzo skrupulatnie wypełniła swe zadanie, gdyż okazała się konieczność ścięcia włosów aż do skóry. Rezultat wypadł nie bardzo do twarzy... jeśli użyjemy najłagodniejszego wyrażenia. Ania szybko odwróciła lusterko do ściany.
— Nigdy już, nigdy nie zajrzę do lusterka, zanim mi włosy nie odrosną! — wybuchnęła rozpaczliwie.
Lecz już po chwili odwróciła lusterko od ściany.
— Owszem, będę, będę się przeglądała. Niechaj to będzie karą za próżność. Ilekroć wejdę do mego pokoiku, przejrzę się, by zobaczyć, jak brzydką jestem. Nigdy nie sądziłam, że jestem próżna co do moich włosów, teraz jednak przekonałam się, że tak było, bo chociaż rude, były długie, niezmiernie gęste i wijące się. Przypuszczam, że w najbliższej przyszłości wydarzy się jaki wypadek i mojemu nosowi.
Ogolona głowa Ani wywołała duże zdumienie w szkole, lecz ku pewnemu uspokojeniu dziewczynki nikt się nie domyślił istotnej przyczyny tego faktu. Pozostała ona tajemnicą nawet dla Józi Pay, która nie omieszkała jednak oświadczyć Ani, że wygląda, jak prawdziwe straszydło na wróble.
— Nic nie odrzekłam, kiedy mi to Józia powiedziała — zwierzała się tegoż wieczoru Ania Maryli, która po silnej migrenie leżała na kanapie. — Uważałam to za część kary, jaką powinnam cierpliwie znosić. Ciężko mi było usłyszeć, że jestem podobna do straszydła na wróble, i już-już miałam coś odrzec. Ale nie uczyniłam tego. Cisnęłam jej tylko pogardliwe spojrzenie, a potem wybaczyłam. Człowiek czuje się szlachetniejszym, gdy przebacza innym, czy nie? Mam zamiar w przyszłości wytężyć całą moją energję w celu uszlachetnienia się i nigdy nie usiłować stać się piękną. Bez wątpienia lepiej jest być dobrą! Wiem o tem! Lecz nieraz jakże trudno uczynić coś dobrego, nawet gdy wiemy, że obowiązkiem naszym jest tak postąpić. Z pewnością będę się starała zostać dobrą, taką jaką jest Maryla, pani Allan, panna Stacy, i wyrosnę wam na chlubę. Djana powiada, że kiedy włosy moje zaczną odrastać, powinnam opasać głowę czarną aksamitką z kokardką u boku. Pewna jest, że będzie mi bardzo do twarzy. Ale czy ja nie mówię zbyt wiele, Marylo? Może to źle wpływa na ból głowy?
— Lepiej mi jest teraz. Po południu strasznie mi głowa dokuczała. Te migreny stają się coraz cięższe. Będę musiała poradzić się lekarza. Co się tyczy twojej paplaniny, nie przeszkadza mi ona obecnie. Przywykłam do niej, Aniu — rzekła z uśmiechem Maryla.
Znaczyło to, że lubi jej się przysłuchiwać.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: anonimowy.