Agencja matrymonialna/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Agencja matrymonialna
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Mierzenie sukien

Była noc. W opactwie Westminsterskim zegar wydzwonił godzinę drugą. Po Strandzie posuwały się zwolna dwie sylwetki ludzkie, walcząc z niepogodą. Padał gęsty deszcz, zmieszany ze śniegiem.
Obydwaj mężczyźni z nastawionymi kołnierzami od płaszczy i z nasuniętymi na oczy czapkami szli szybkim krokiem.
— Bóg raczy wiedzieć, po coś mnie zabrał tutaj.. — rzekł młodszy z nich — Pogoda, że psa trudno wygnać... Gdybyś przynajmniej pozwolił mi się przebrać. Akurat wróciłem z teatru. Musiałem wyjść tak jak stałem. W smokingu i lakierkach, które są już do cna przemoczone... Brrr... co za wiatr... Całe szczęście, żeś pozwolił mi zmienić cylinder na cyklistówkę.
Wyraz ironii przemknął po twarzy drugiego mężczyzny.
— Wasza wysokość zechce mi wybaczyć, że ją śmiałem narazić na niewygody, ale ty, który znasz kobiety — dodał porzucając ceremonialny ton — wiesz, że nie należy nigdy zwlekać z przymierzaniem sukien. Rozumiesz, że trzeba być punktualnym, gdy wszystko już jest gotowe.
To mówiąc schronił się do wnęki bramy, wyciągnął złotą papierośnicę i zapalił tureckiego papierosa. W chwiejnym świetle zapałki można było rozpoznać w mówiącym lorda Edwarda Listera alias Johna C. Rafflesa — Tajemniczego Nieznajomego.
Charley Brand — bowiem on to był drugim z mężczyzn — sądził, że nie dosłyszał słów przyjaciela.
— Cóż mi tam opowiadasz o przymiarkach — rzekł — to absurd! Nikt przecież nie mierzy sukien po nocy.
— To bardzo proste, Charley. Muszę dokonać tej przymiarki po nocy, ponieważ właściciel strojów obecny jest w dzień i miałbym niezawodnie wiele trudności, gdybym chciał się z nim osobiście porozumieć. Godziny, podczas których świat śpi, można wykorzystać dla własnych celów z dużym sukcesem. A teraz odłóżmy resztę dyskusji na później. Pogoda nie sprzyja dyskusjom filozoficznym...
Charley wzruszył ramionami.
W ten sposób doszli do wielkiego magazynu mód, którego okna okratowane były jak okna więzienne. Raffles zatrzymał się i wciągnął Charley‘a do bramy wielkiej wozowni.
— Jesteśmy na miejscu — rzekł półgłosem. Będziemy jednak musieli zaczekać parę minut.
— Cóż to znaczy na miejscu? i czemu musimy czekać? — zapytał Charley — Nogi mi zmarzły z zimna.
Nastawił uszu. Z za rogu ulicy doszedł go odgłos miarowych kroków. Po chwili wyłoniła się postać nocnego dozorcy. Magazyn mód damskich Robinson słynął w całym Londynie z świetnie zorganizowanej służby dozorców nocnych.
Człowiek rozejrzał się dookoła, upewnił się, że główne wejście do magazynu jest zamknięte, sprawdził kraty w parterowych oknach i nakręcił zegar kontrolny. Następnie oddalił się tym samym równym, ciężkim krokiem.
— Tego rodzaju ludzie powinniby nie zabierać czasu ludziom, którzy jak my nie mają chwili do stracenia.
Charley Brand stłumił śmiech. Raffles wypowiedział to zdanie z niezmąconą powagą. Zapomniał przez chwilę o swym złym humorze. Przeszli na drugą stronę ulicy i skierowali się w stronę głównego wejścia do magazynu, które przed chwilą sprawdził dozorca. Charley stanął na czatach, podczas gdy Raffles ze zwykłą sobie wprawą począł otwierać drzwi wytrychem. Wytrych jednak zawiódł. Drzwi nie otwierały się. Raffles zaklął i zamyślił się. Z pęka kluczy, które miał przy sobie, wyjął jeden, własnego wynalazku. Nadawał się on do wszelkich form zamków, należało jednak obchodzić się z nim niezwykle delikatnie. W pół godziny później drzwi zostały otwarte.
— Nareszcie — rzekł Raffles. — Oto pierwsze drzwi, które stawiły mi opór. Sprawiło mi niezwykłą przyjemność, że mimo to zdołałem je otworzyć. Weszli do magazynu i zamknęli za sobą starannie drzwi.
— Nie mamy czasu do stracenia. — rzekł Raffles — Jestem zmęczony i chciałbym położyć się spać jaknajprędzej.
Przemykając się poomacku pomiędzy sztukami materiałów weszli na ostatnie piętro magazynu. Drogę oświetlało słabe światło latarki Listera. Charley Brand doznawał dziwnego uczucia. Kilka razy zadrżał lekko. Odwagi dodawała mu obecność Tajemniczego Nieznajomego, który posuwając się ciągle naprzód świstał po cichu melodię hymnu „God Save the King“.
— A teraz do pracy, drogi Charley — rzekł do sekretarza. — Zanim jednak przystąpimy do niej, winienem dać ci pewne wyjaśnienia: musisz poślubić Baxtera.
Charley wzdrygnął się. Z całych sił zmuszał się do pozostawania na miejscu. Nie wątpił, że ostatnie wypadki nadszarpnęły nerwy jego przyjaciela. Przeklinał w duchu fatalny pomysł, dzięki któremu znalazł się w tym miejscu wraz z niespełna rozumu Człowiekiem.
— Nie denerwuj się — rzekł Lister. — Bądź raz w swym życiu rozsądny. Widzę po twej twarzy że uważasz mnie za wariata. Powtarzam, że nigdy w życiu nie czułem się tak wypoczęty i tak zdolny do przedsięwzięcia nowych wielkich planów.
Zapalił papierosa i zaciągnął się jego dymem.
— Oto króciutko mój plan: dzisiejszego ranka przeczytaliśmy w „Timesie“ ogłoszenie Baxtera i otrzymaliśmy od Marholma potwierdzenie prawdziwości mych przypuszczeń. Mając na uwadze długotrwałą przyjaźń, jaka mnie łączy z szefem Scotland Yardu, nie mogę przepuścić tej „okazji“, aby nie dać znać o sobie w głównej kwaterze policji. Jutro przeobrażę się w starego lorda szkockiego Kenningtona. Ty zaś będziesz córką moją Mabel. Otrzymasz ode mnie milion funtów sterlingów w posagu i poślubisz Baxtera. Urządzimy pierwszorzędną zabawę. Biedni londyńczycy będą mogli wyśmiać się dowoli. Czy zrozumiałeś wreszcie, o co mi idzie?
Charley przyznał, w duchu, że i tym razem jego przyjaciel okazał całkowitą przytomność umysłu. Spodobała mu się zwłaszcza groteskowa rola, którą miał odegrać. Od jutra więc miał stać się miss Mabel Kennington.
— Jeśli nie jest to najlepszy figiel, jaki spłatany został od stuleci, to niech mnie porwą diabli!
— Nasz przyjaciel Baxter uzyska niezawodnie nowy tytuł do sławy: James, specjalista od kobiet.
— Nie rozumiem tylko po co wtargnęliśmy wśród nocy do tego magazynu? — zapytał Charley.
— Nic prostszego, Charley, miss Mabel Kennigton musi posiadać odpowiednio bogatą garderobę.
— I zamierzasz przychodzić tutaj co noc? Dziękuję... To diablo niebezpieczne i nieprzyjemne.
Raffles potrząsnął głową przecząco.
— Dziwnie jesteś niedomyślny dzisiaj! Czy sądzisz, że spadłem do rzędu zwykłego złodzieja sklepowego? Nie, mój przyjacielu... Przejdźmy do rzeczy. Dla odegrania twej roli trzeba ci znacznej garderoby. Oczywiście, jesteś mężczyzną i dlatego nie możesz mierzyć sukien. Dlatego też musisz, niestety, zadowolić się gotowymi toaletami. Ponieważ wśród gotowych sukien musisz zmierzyć przynajmniej kilkanaście po to, aby znaleźć jedną, dlatego też wybrałem godzinę, w której nie ma nikogo w magazynie, aby dokonać wyboru. Czyś zrozumiał mnie wreszcie? Firma Robinson będzie naszym głównym dostawcą. Musisz prócz tego wybrać wszystko co ci może być potrzebne, poczynając od pończoch, podwiązek, haleczek a skończywszy na kapeluszach i futrach. Wiesz prawdopodobnie, czego potrzeba kobiecie, aby była przyzwoicie ubraną?
Przymierzanie i wybieranie trwało przeszła dwie godziny. W olbrzymich spokojnych salach rozlegał się wśród nocy stłumiony śmiech lub szelest jedwabnych sukien...
Gdy na wieży Opactwa Westminsterskiego wybił zegar godzinę piątą, dwaj mężczyźni posuwali się już po ulicach Londynu otulonego w mgłę poranną.
Każdy z nich dźwigał dużą pakę. Mieli podniesione kołnierze od palt i nasunięte na oczy czapki.
Duch Baxtera, inspektora policji wielkiej stolicy, unosił się prawdopodobnie nad nimi i pomagał w trudnych przedsięwzięciach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.