Żywot Jezusa/Rozdział XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Renan
Tytuł Żywot Jezusa
Wydawca Andrzej Niemojewski
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Andrzej Niemojewski
Tytuł orygin. Vie de Jésus
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVII.
Ostateczne ukształtowanie się idei Jezusa o królestwie bożem.

Przypuszczamy, że ten ostatni okres działalności Jezusa trwał mniej więcej ośmnaście miesięcy, t. j. od powrotu jego z pielgrzymki na święta Paschy w 31 roku do pielgrzymki na święto namiotów w 32 roku[1]. Zdaje się, że w tym okresie myśli Jezusa nie wzbogacił żaden nowy pierwiastek; ale natomiast wszystko, co już w nim było, rozwinęło się i znalazło wyraz potężny a śmiały.

Ideą podstawową Jezusa było od samego początku założenie królestwa bożego. Wszelako zdaje się, jak już powiedzieliśmy, że Jezus w różny sposób pojmował to królestwo boże. Raz możnaby go wziąć za przewódcę demokracyi, który chce poprostu władzy dla biednych i wydziedziczonych. Innym znowu razem królestwo boże ma być dosłownem spełnieniem się wizyi Daniela i Henocha. Wreszcie często królestwo boże przedstawia się jako państwo dusz, a zbliżające się wyzwolenie ma być wyzwoleniem przez ducha. Rewolucya, do której dążył Jezus, odpowiada istotnie tej, która potem miała miejsce a która ustanowiła kult, czystszy od kultu Mojżeszowego. — Zdaje się, że wszystkie te myśli istniały równocześnie w umyśle Jezusa. Myśl pierwsza, myśl o rewolucyi czasowej, nie zajmowała go, jak się zdaje, zbyt długo. Na ziemskość, na możnych, na potęgę materyalną, zapatrywał się zawsze jak na coś takiego, czem się długo zajmować niewarto. Zewnętrzność nie pociągała go, nie miał w tym kierunku żadnych ambicyi. Niekiedy, z bardzo naturalnych powodów, religijne jego zagadnienia stawały na granicy zagadnień społecznych. Przybywali do niego ludzie z prośbą, aby zechciał być ich sędzią i rozjemcą w różnych sprawach. Jezus odrzucał podobne propozycye z dumą, niekiedy nawet tak, jak gdyby się czuł obrażonym[2]. Przejęty ideałem niebiańskim, nie wzniósł się nigdy ponad wzgardzone ubóstwo. Co się tyczy dwóch innych wyobrażeń Jezusa o królestwie bożem, to zdaje się, że żywił je w umyśle swoim równocześnie. Gdyby był tylko entuzyastą, uwiedzionym przez apokalipsy, któremi żywiła się fantazya ludu, zostałby nieznanym sekciarzem, stojącym niżej od tych, których poglądy zwalczał. Gdyby był tylko jakimś purytaninem, jakimś Channingiem albo »Vicaire Savoyard«, byłby z pewnością nic nie zrobił. Obie części jego systematu, albo, powiedzmy dokładniej, dwoistość jego wyobrażeń o królestwie bożem, co się wzajemnie wspierało i uzupełniało, dało wyniki niezrównane. Pierwsi chrześcianie byli wizyonerami, żyli myślą swą tylko w krainie marzeń, jakbyśmy to dziś nazwali; ale równocześnie byli oni bohaterami boju społecznego, prowadzącego do wyzwolin ducha i do stworzenia religii, z której wyszedł ostatecznie czysty kult, zapowiedziany przez założyciela.

Idee apokaliptyczne Jezusa w ich kształcie ostatecznym da się wyrazić w ten sposób:

Ład, na którym się ludzkość opiera, dobiega dni swoich. Nastąpi potężny przewrót, »lęk«, jaki ogarnia rodzącą, palingeneza czyli »odrodzenie« (według własnych słów Jezusa)[3], poprzedzone przez okropne klęski i zapowiedziane przez dziwne zjawiska[4]. W biały dzień zajaśnieje na niebie znak Syna Człowieczego; będzie to zjawisko pełne światła i grzmotu, jak na górze Synaj, potężny orkan, rozdzierający obłoki, przecinający w mgnieniu oka niebo od wschodu do zachodu. W chmurach ukaże się Mesyasz, ukaże się przy dźwięku trąb, w chwale i majestacie, otoczony zastępami aniołów. Na tronach obok niego będą siedzieli jego uczniowie. Wtedy umarli ożyją a Mesyasz rozpocznie sąd[5].

Na tym sądzie ludzie zostaną podzieleni na dwie kategorye wedle swoich postępków[6]. Aniołowie będą wykonawcami wyroku[7]. Wybrani znajdą się w miejscu wspaniałem, zgotowanem dla nich od początku świata[8]; tam, przybrani w szaty świetliste, siądą do uczty, na której pierwsze miejsca przypadną Abrahamowi[9], patryarchom i prorokom. Liczba zbawionych nie będzie duża[10]. Inni pójdą do piekieł (Gehenny). Gehenna była doliną, leżącą na zachód od Jerozolimy. W różnych epokach uprawiano tu kult ognia; potem dolina ta stała się miejscem wszelakich nieczystości. Gehenna była zatem w wyobrażeniu Jezusa doliną ognia i brudu. Odtrąceni od królestwa bożego będą tu pod strażą szatana i zbuntowanych aniołów paleni i toczeni przez robactwo[11]. Będzie tam płacz i zgrzytanie zębów[12]. Wśród świata ciemności i męki[13] królestwo boże będzie jako zamknięta sala, zalana światłością.
Ten nowy ład ma trwać wiecznie. Ani raj, ani piekło nie będzie miało końca. Dzieli je przepaść nieprzebyta[14]. Syn Człowieczy, siedzący po prawicy Boga, będzie sprawował rządy w tym ostatecznym stanie rzeczy[15].

Że w to wszystko wierzyli dosłownie uczniowie a niekiedy sam mistrz, bije wyraźnie z pism owoczesnych. Jeżeli pierwsze pokolenie chrześcian posiadało wiarę głęboką i silną, to dlatego, że oczekiwało bliskiego końca świata[16] i wypełnienia wielkiego »objawienia« Chrystusowego[17]. Okrzyk »czas jest bliski«[18], od którego Apokalipsa się zaczyna i na którym się kończy, te wciąż powtarzane słowa »kto ma uszy, niech słucha«[19], były słowami nadziei, były hasłami całego okresu apostolskiego. I hasłem stało się też wyrażenie syryjskie Maran atha »Nasz Pan przychodzi«[20], hasłem, które podawano sobie z ust do ust dla umocnienia się w wierze i nadziei. Apokalipsa, napisana w 68 r. naszej ery[21] zapowiada tę chwilę za trzy i pół lat[22]. Autor »Wniebowzięcia Izajasza«[23] oblicza ją bardzo podobnie.

Jezus nie posunął się nigdy do tej ścisłości. Zapytywany, kiedy się powtórnie zjawi, nie dawał odpowiedzi; raz nawet oświadczył, iż wielki ten dzień jest tylko wiadomy Ojcu, który go nie podał ani aniołom, ani Synowi[24]. Mniemał, że chwila, w której ludzie będą z niepokojem wyczekiwali przyjścia królestwa bożego, zawiedzie[25]. Powtarzał ustawicznie, że przyjdzie niespodzianie, jak za czasów Noego i Lota; trzeba czuwać i być ciągle na nią przygotowanym; niechaj każdy czeka z zapaloną lampką jak na przyjście oblubieńca, który się zjawi nieprzewidziany[26]; Syn Człowieczy przybędzie jak złodziej w godzinie nieoczekiwanej[27]; zjawi się jak piorun, przecinający horyzont z końca do końca[28]. Lecz objaśnienia jego co do bliskości owej katastrofy są zupełnie niedwuznaczne[29]. »Pokolenie obecne«, mówił, »nie przeminie, kiedy się to wszystko spełni. Są niektórzy z tych, co tu stoją, którzy nie ukuszą śmierci, ażby ujrzeli Syna Człowieczego, idącego w królestwie swojem«[30]. Wyrzuca tym, którzy w niego nie uwierzyli, iż nie widzą znaków zbliżającego się królestwa. »Gdy bywa wieczór, mówicie: pogoda będzie, bo niebo się czerwieni. A rano: dziś będzie niepogoda, albowiem się niebo pochmurne czerwieni. Obłudnicy! postawę nieba rozsądzić umiecie a znamion tych czasów nie możecie«[31]. Wskutek złudy, jakiej podlegali wszyscy wielcy reformatorowie, wyobrażał sobie ów kres znacznie bliżej, niż było w istocie; nie wziął pod uwagę, że wszelki ruch ludzkości odbywa się bardzo powoli; zdawało mu się, że dokona tego w ciągu jednego dnia, co się ostatecznie nie dokonało nawet w ciągu dwudziestu wieków.

Tak sformułowane zapowiedzi zajmowały chrześciańską społeczność prawie przez siedmdziesiąt lat. Uchodziło za pewnik, iż niektórzy uczniowie ujrzą przed śmiercią zapowiedziany przez objawienie dzień. W szczególności Jan miał należeć do tych nielicznych[32]. Niektórzy wierzyli, że nigdy nie umrą. Ale było to może mniemanie późniejsze, które się wyłoniło dopiero pod koniec pierwszego stulecia wskutek podeszłej starości Jana, co nasunęło myśl, że Bóg chce go zachować na ów wielki dzień celem dowiedzenia prawdziwości zapowiedzi Jezusowej. Jakkolwiek rzeczy się miały, śmierć jego zachwiała wiarę wielu a uczniowie Janowi próbowali przepowiedni Jezusa dać potem znaczenie bardziej zmodyfikowane[33].

Skoro Jezus przyjął apokaliptyczną wiarę w całości, jak ją znamy wedle żydowskich ksiąg apokryficznych, musiał też uznać dogmat, będący jej uzupełnieniem a raczej podstawą, wiarę w zmartwychwstanie umarłych. Nauka ta, jak już powiedzieliśmy[34], była dla Izraela dość nowa; wielu jej nie znało, albo też jej nie przyjmowało[35]. Dla Faryzeuszów i żarliwych wyznawców mesyanizmu była ona kamieniem węgielnym wiary[36]. Jezus przyjął ją bez zastrzeżeń, ale tylko w sensie najbardziej idealnym. Wielu mniemało, że po zmartwychwstaniu będą jedli, pili, żenili się. Jezus wprawdzie głosi, że w jego królestwie będzie nowa Pascha, nowy stół i nowe wino[37]; wszelako małżeństwo wyklucza wyraźnie. Saduceusze mieli pod tym względem argument wprawdzie pozornie niezręczny, ale bądź co bądź dość zgodny ze starą teologią. Należy pamiętać, że wedle nauki dawnych mędrców człowiek żyje dalej tylko w swych dzieciach. Tę naukę patryarchów Zakon Mojżeszowy uświęcił przez szczególną instytucyę, przez Lewirat. Z niego też wysnuli Saduceusze sprytne dowody przeciw zmartwychwstaniu. Jezus starał się uniknąć tych zarzutów, głosząc, że w »życiu wiecznem« nie będzie różnicy płci, lecz że ludzie będą podobni do aniołów[38]. Niekiedy wydaje się, jak gdyby zmartwychwstanie zapowiadał tylko sprawiedliwym[39]; bezbożnych zaś dotknie kara zupełnej śmierci, zagłady, pogrążenia w nicość[40]. Niekiedy znowu zapowiada zmartwychwstanie także złym, aby wieczne potępienie było ich udziałem[41].

We wszystkich jego teoryach, jak się okazuje, nie było nic nowego. Ewangielie i pisma Apostołów głoszą o naukach apokaliptycznych tylko to, co było zawarte już u »Daniela«[42], »Henocha«[43], w »proroctwach sybillińskich«[44] pochodzenia judaistycznego. Idee te, bardzo wtedy rozpowszechnione, Jezus uznał za swoje. Oparł się na nich w swej działalności, albo powiedziawszy lepiej, na nich także się oparł, gdyż zbyt głęboko pojmował swe dzieło, aby zaufać tak kruchej podstawie, którą bliskie zdarzenia mogły w niwecz obrócić.

Zresztą jest to proste, że podobna nauka, brana dosłownie, nie miała żadnej przyszłości. Wykazał jej nicość świat, który w dalszym ciągu uparcie istniał. Jedno pokolenie ludzkie mogło w to wierzyć. Wiara pierwszego pokolenia chrześcian da się usprawiedliwić, ale już nie pokolenia drugiego. Po śmierci Jana, czy też po śmierci tego, który jeszcze własnymi oczami patrzył na mistrza, słowa jego okazały się nieprawdziwemi[45]. Więc gdyby nauka Jezusa polegała tylko na wierze w bliski koniec świata, byłaby już na pewno dawno zapomniana. Cóż ją tedy uratowało? Szerokość niezwykła pojęć ewangielicznych, skutkiem czego z jednego i tego samego symbolu wysnuwali sobie nauki ludzie bardzo różnych umysłów. Świat nie doczekał się takiego końca, jak przepowiadał Jezus, jak wierzyli jego uczniowie. Ale odrodził się i to odrodził do pewnego stopnia w myśl Jezusa. Ponieważ ideę jego można pojmować w dwojaki sposób, przeto była ona płodną. Chimera jego nie uległa losowi tylu innych, wylęgłych w umyśle ludzkim, ponieważ zawierała w sobie zarodek życia, który, dzięki obsłonce bajecznej, wprowadzony do łona ludzkości, wiecznie rodzi owoce.

I niechaj nikt nie mówi, że jest to interpretacya dowolna dla uratowania honoru mistrza, że rzeczywistość w okrutny sposób zadała kłam jego marzeniom. Nie, nigdy! Prawdziwe królestwo boże, królestwo ducha, gdzie każdy staje się królem i kapłanem, to królestwo, które, wyrosłe z ziarnka gorczycy zamienia się w potężne drzewo ocieniające świat i dające w swych gałęziach przytułek ptakom niebieskim — to królestwo Jezus pojął, on go chciał, on je założył. Obok fałszywej, zimnej, niemożliwej idei królestwa doczesnego, zbudował w swych myślach prawdziwe miasto boże, prawdziwą palingenezę, kazanie na górze, apoteozę słabych, podniesienie maluczkich, uczczenie wszelkiej prawdy, wszelkiej prostoty. Dokonał tego wywyższenia po mistrzowsku, nadał temu wyraz, który będzie trwał wiecznie. Wszystko, co jest w nas najlepszego, zawdzięczamy jemu. Nie pamiętajmy mu jego wiary w fantastyczne objawienia, wiary w powrót na obłokach śród wielkiego tryumfu. Może wiara ta była raczej błędem innych, niż jego? Gdyby nawet wierzył w coś podobnego, to cóż z tego wynika? Marzenia podobne dały mu siłę do pójścia na śmierć, podtrzymywały go w walce, śród której mógł był nie wytrwać.

Należy tedy przyjąć, że królestwo boże Jezusa ma różne znaczenia. Gdyby Jezus był przejęty wyłącznie jedną myślą, że zbliża się koniec świata i że się na to ludzkość powinna przygotować, nie byłby przewyższył Jana Chrzciciela. I wtedy ostatniem słowem nauki jego byłoby: nie dbać o świat, który ma niebawem zginąć, wyrwać się z więzów doczesności, dążyć do przyszłego królestwa. Ale nauka Jezusa miała znaczenie rozleglejsze. On chciał stworzyć ludzkości nowy świat a nietylko przygotować ją na koniec świata starego. Gdyby Eliasz lub Jeremiasz wstali z grobów celem przygotowania ludzkości do rzeczy ostatecznych, nie byliby mówili tego, co on mówił. Jest to do tego stopnia prawdą, że nawet owa doktryna rzekomego końca świata przetrwała wieki i wpłynęła zbawczo na ludzkość. W wielu wypadkach mowy Jezusa nie są zgodne z teoryą objawienia. Nieraz głosi, że królestwo boże już nastało, że każdy nosi je w sobie, o ile jest tego godny, że można je w sobie stworzyć przez prawdziwe nawrócenie się serca[46]. Więc w tym wypadku królestwem bożem byłoby dobro[47], jakiś lepszy ład na świecie, panowanie sprawiedliwości, do czego każdy wierzący może się przyczynić w miarę możności; albo też znaczy to wolność duszy, coś analogicznego do budaistycznego »wyzwolenia«. Prawdy takie, będące dla nas czystemi abstrakcyami, przedstawiały się Jezusowi jako żywa rzeczywistość. W umyśle jego wszystko staje się konkretnem, żywotnem: Jezus był człowiekiem, który wierzył silnie w możność urzeczywistnienia ideału.

Przyjmując utopie swego czasu i swego plemienia, Jezus umiał dzięki płodnym w skutki nieporozumieniom oprzeć na nich szczytne prawdy. Zapowiadanem przez niego królestwem było niezawodnie objawienie, które miało się niebawem urzeczywistnić w niebie. Ale prócz tego i prawdopodobnie nadewszystko było to królestwo ducha, dzieło wolności i dziecięcego oddania, które każdy cnotliwy człowiek odczuwa na łonie swego Ojca. Była to religia czysta, bez żadnych praktyk, bez świątyń, bez kapłanów; był to sąd sumień sprawiedliwych, sąd spoczywający w rękach ludu. Oto, co miało być stworzonem, aby żyło, oto, co żyło! Gdy po upływie stulecia daremnego oczekiwania nadzieja materyalistyczna w bliski koniec świata zawiodła, ukazało się dopiero w całej pełni królestwo boże. Uprzejmi wyjaśniacze opuszczają zasłonę na realne królestwo, które się nie ziściło. Ponieważ Objawienie Jana, pierwsza księga kanoniczna Nowego Testamentu[48], zbyt wielki nacisk kładzie na bliski przewrót, przeto usuwa się ją w cień, nazywa niezrozumiałą, tłómaczy w tysiączny sposób a czasem nawet odrzuca. Spełnienie jej zapowiedzi odkłada się co najmniej gdzieś w daleką nieokreśloną przyszłość. Kilku pobożnych maruderów, którzy zachowali jeszcze nadzieje pierwszych uczniów, zostaje heretykami (Ebionici, Millenaryusze), gubiąc się w toni chrześciaństwa. Ludzkość poszła do innego królestwa bożego. Część prawdy, zawarta w myślach Jezusa, odniosła zwycięztwo nad ćmiącą ją chimerą.

Ale nie pogardzajmy tą chimerą, będącą szorstką skorupą świętego jądra, które nas żywi. To fantastyczne królestwo niebieskie, ta ciągła tęsknota za królestwem bożem, która wciąż zajmowała chrześciaństwo śród długiego pochodu, to wielki instynkt, zwracający się ku przyszłości a ożywiający wszystkich reformatorów, żarliwych uczniów Objawienia, od Joachima Florusa aż do sekt protestanckich doby obecnej. Te bezsilne zabiegi około stworzenia doskonałej społeczności były źródłem niesłychanych wysileń, które z prawdziwych chrześcian czyniły zawsze mocarzy, zwalczających teraźniejszość. Idea »królestwa bożego« i Objawienie, jako jego zwierciadło, były tedy w pewnym sensie najbardziej szczytnym i poetycznym wyrazem ludzkiego postępu. Nie ulega kwestyi, że wiodło to nieraz do różnych zboczeń. Wskutek takiej groźby, wiszącej ustawicznie nad ludzkością, wskutek wracającego peryodycznie strachu, że nastąpi niebawem koniec świata, co trwało całe wieki, postęp spraw ziemskich znacznie ucierpiał. Społeczność ludzka, niepewna swego bytu, przerażona, zbrutalizowała się; oto powód, dlaczego wieki średnie o tyle niżej stanęły od starożytności i wieków nowych[49]. Zresztą wyobrażenia o zjawieniu się Chrystusa ulegały znacznym zmianom. Gdy po raz pierwszy powiedziano ludzkości, że ich planeta zginie, przyjęła ona tę wiadomość z żywą radością. Ale skoro się ludzkość postarzała, poczęła znowu lgnąć do życia. Dzień łaski, wyczekiwany tak długo przez czyste dusze galilejskie, stał się dla tych żelaznych wieków dniem gniewu: Dies irae, dies illa! Ale nawet i w łonie barbarzyństwa idea królestwa bożego pozostaje płodną. Pomimo feudalnego kościoła protestowały wciąż imieniem ewangielii przeciw niesprawiedliwości świata sekty, zakony, święci. Nawet śród naszych czasów, śród owych czasów posępnych, kiedy jedynymi właściwie uprawnionymi następcami Jezusa byliby ci, którzy go właśnie nie uznają, są owe sny o idealnym ustroju społecznym, tak podobne do wysileń pierwszych sekt chrześcijańskich, do pewnego stopnia odroślami tej samej idei, gałęziami olbrzymiego drzewa, z którego strzela wszelki pęd ideowy przyszłości, którego pniem i korzeniem będzie po wieki wieków »królestwo boże«. Z szczepu tego wyjdą wszystkie socyalne rewolucye ludzkości. Ale ponieważ »socyalistyczne« próby naszych czasów związane są z grubym materyalizmem i dążą do niemożebności, chcąc powszechne szczęście oprzeć na politycznych i gospodarczych podstawach, przeto pozostaną bezpłodne, dopóki nie przejmą się prawdziwym duchem Jezusa t. j. bezwzględnym idealizmem, zasadą, że kto chce świat zdobyć, musi się go zrzec.

Z drugiej strony idea »królestwa bożego« to nader szczęśliwy wyraz owej potrzeby, odczuwanej przez każdą duszę, która szuka kompensaty za los, za obecne życie. Nawet ci, którzy nie sądzą, iż człowiek składa się z dwóch substancyi, dla których deistyczny dogmat o nieśmiertelności duszy stoi w sprzeczności z psychologią, nawet i tacy śnią o jakiejś ostatecznej doskonałości, która pod nieznaną formą zaspokoi potrzeby ludzkiego serca. Kto wie, czy ostatecznym kresem postępu po bardzo długim szeregu wieków nie będzie bezwzględna świadomość świata a z tą świadomością zbudzenie się wszystkiego, co żyło? Sen wielowiekowy nie jest dłuższy od snu godzinnego. Z tego stanowiska wychodząc, mógłby i dziś święty Paweł słusznie powiedzieć: »In ictu oculi!«[50]. Pewnem jest, że moralna i cnotliwa ludzkość otrzyma zadośćuczynienie, że pewnego dnia uczucie uczciwego biednego człowieka osądzi świat i że dnia tego idealna zjawa Jezusa wytępi człowieka nieetycznego, nie wierzącego w cnotę, egoistę, który się do niej wzbić nie umiał. Ulubione wyrażenie Jezusa zachowa tedy wieczystą piękność. I zaiste było, że się tak wyrazimy, coś szczytnie boskiego w tej nieokreśloności, obejmującej równocześnie wszystkie przejawy prawdy.





  1. Jan V, 1; VII, 2. Trzymamy się systematu Jana, wedle którego działalność publiczna Jezusa trwała trzy lata. Synoptycy natomiast ujęli wszystkie zdarzenia w ramy jednego roku.
  2. Łukasz XII, 13—14.
  3. Mat. XIX, 28.
  4. Mat. XXIV, 3 i nast.; Marek XIII, 4 i nast.; Łuk. XVII, 22 i nast. XXI, 7 i nast. Należy zwrócić uwagę na to, że wszystko, co synoptycy wkładają Jezusowi w usta o końcu świata, ma związek z oblężeniem Jerozolimy. Łukasz pisał w jakiś czas po oblężeniu (XXI, 9, 20, 24), Mateusz natomiast albo podczas samego oblężenia, albo nieco później (XXIV, 15, 16, 22, 29). Nie ulega wątpliwości, że Jezus zapowiadał wielkie klęski, mające poprzedzić jego powtórne zjawienie się. Klęski te stanowią integralną część wszystkich żydowskich apokalips. Henoch XCIX-C, CII, CIII, (podział Dillmanna); Carm. Sibyll. III, 334 i nast.; 633 i nast.; IV, 168 i nast.; V, 511 i nast. I u Daniela jest powiedziane, że panowanie świętych nastąpi wtedy, gdy niedola dojdzie do punktu kulminacyjnego (VII, 25 i nast.; VIII, 23 i nast.; IX, 26-27; XII, 1).
  5. Mat. XVI, 27; XIX, 28; XX, 21; XXIV, 30 i nast.; XXV, 31 i nast.; XXVI, 64; Marek XIV, 62; Łukasz XXII, 30; I Kor. XV, 52; I Tess. IV, 15 i nast.
  6. Mat. XIII, 38 i nast.; XXV, 33.
  7. Mat. XIII, 39, 41, 49.
  8. Mat. XXV, 34. Porów. Jan XIV, 2.
  9. Mat. VIII, 11; XIII, 43; XXVI, 29; Łuk. XIII, 28; XVI, 22; XXII, 30.
  10. Łukasz XIII, 23 i nast.
  11. Mat. XXV, 41. Rozwinięta w ten sposób w księdze Henocha idea o upadku aniołów, była powszechnie przyjęta w otoczeniu Jezusa. List Judy, 6 i nast.; II list Piotra (przypisywany jemu) II, 4, 11; Apok. XII, 9; Ewang. Jana VIII, 44.
  12. Mat. V, 22; VIII, 12; X, 28; XIII 40, 42, 50; XVIII, 8; XXIV, 51; XXV, 30; Marek IX, 43 etc.
  13. Mat. VIII, 2; XXII, 13; XXV, 30. Porów. Józef Flav. B. J. III, VIII, 5.
  14. Łuk. XVI, 28.
  15. Marek III, 29; Łuk. XXII, 69; Dzieje Apost. VII, 55.
  16. Dzieje Apost. II, 17; III, 19 i nast.; I Kor. XV. 23—24, 52; I Tes. III, 13; IV, 14 i nast.; V, 23; II Tess. II, 8; I Tym. VI, 14; II Tym. IV, 1; Tyt. II, 13; List Jakóba V, 3, 8; List Judy 18; II Piotra, III w całości; cała Apokalipsa, w szczególności I, 1; II, 5, 16; III, 11; XI, 14; XXII, 6, 7, 12, 20; porów. IV Ezdraszowe, IV, 26.
  17. Łukasz XVII, 30; I Kor. 1, 7—8; II Tess. I, 7; I św. Piotra I, 7, 13; Apok. I, 1.
  18. Apok. I, 3; XXII, 10.
  19. Mat. XI, 15; XIII, 9, 43; Marek IV, 9, 23; VII, 16; Łuk. VIII, 8; XIV, 35; Apok. II, 7, 11, 27, 29; III, 6, 13, 22; XIII, 9.
  20. I Kor. XVI, 22.
  21. Apok. XVII, 9 i nast. Szósty cesarz, który według autora panuje, to Galba. Cesarzem umarłym, mającym wrócić, jest Neron; imię jego jest wyrażone za pomocą liczby (XIII, 18).
  22. Apok. XI, 2, 3; XII, 14. Porów. Daniel VII, 25; XII, 7.
  23. Roz. IV, V, 12 i 14; porów. Cedrenus str. 68 (Paryż 1647).
  24. Mat. XXIV, 36; Marek XIII, 32.
  25. Łuk. XVII, 20. Porów. Talmud. Babil. Sanhedryn 97 a.
  26. Mat. XXIV, 36 i nast; Marek XIII, 32 i nast. Łuk. XII, 35 i nast.; XVII, 20 i nast.
  27. Łuk. XII, 40; II Piotra, III, 10.
  28. Łuk. XVII, 24.
  29. Mat. X, 23; XXIV—XXV w całości, zwłaszcza XXIV, 29, 34; Marek XIII, 30; Łuk. XIII, 35; XXI, 28 i nast.
  30. Mat. XVI, 28; XXIII, 36, 39; XXIV, 34; Marek VIII, 39; Łuk. IX, 27; XXI, 32.
  31. Mat. XVI, 2—4. Łuk. XII, 54—56.
  32. Ewang. Jana, XXI, 22—23.
  33. Ewang. Jana XXI, 22—23. Rozdział XXI jest dodatkiem późniejszym, czego dowodzi wiersz 31 rozdziału XX-go. W każdym razie dodatek ten pochodzi z tych samych prawie czasów, co owa ewangielia.
  34. Patrz str. 47—49.
  35. Marek IX, 9; Łuk. XX, 27 i nast.
  36. Dan. XII, 2 i nast.; II Mach. VII, cały; XII, 45—46; XIV, 46; Dzieje Apost. XXIII, 6, 8; Józ. Flav. Ant. XVIII, I, 3; B. J. II, VIII, 14; III, VIII, 5.
  37. Mat. XXVI, 29; Łukasz XXII, 30.
  38. Mat. XXII, 24 i nast.; Łukasz XX, 34—38.
  39. Łuk. XIV, 14; XX, 35—36. Zdanie to podziela także św. Paweł; I Kor. XV, 23 i nast.; I Tess. IV, 12 i nast. Patrz wyżej str. 47—49.
  40. Porów. IV ks. Ezdraszowe IX, 22.
  41. Mat. XXV, 32 i nast.
  42. Porównaj przedewszystkiem roz. II, VI—VIII, X—XIII.
  43. Roz. I, XLV—LII, LXII, XCIII, 9 i nast.
  44. Ks. III, 573 I nast.; 652 i nast; 766 i nast. 795 i nast.
  45. Ta trwoga świadomości chrześciańskiej ujawnia się naiwnie w drugim liście, przepisywanym św. Piotrowi, III, 8 i nast.
  46. Mat. VI, 10, 33; Marek XII, 34; Łuk. XI, 2; XII, 31; XVII 20, 21 i nast.
  47. Patrz zwłaszcza u Marka XII, 34.
  48. Justyn, Dial. cum Tryph. 81.
  49. Patrz np. Grzegorza z Tours wstęp do Historyi kościelnej Franków i liczne akta pierwszej połowy średnich wieków, rozpoczynające się od formułki: »Gdy zbliża się wieczór świata...«
  50. I. Kor. XV, 52: »Prędziuchno, we mgnieniu oka...«





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Renan i tłumacza: Andrzej Niemojewski.