Życzenie zmarłej/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Życzenie zmarłej
Wydawca Gazeta Urzędnicza
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le voeu d'une morte
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Prawie od sześciu miesięcy toczył Lorin walkę sam z sobą i roztrząsał na wszystkie strony kwestję, czy ma się ożenić z Joanną. Zakochany w niej nie był. Młoda dziewczyna olśniła go raczej, niż podbiła dumnym swym urokiem i świetnym sarkazmem. Powiedział więc sobie, że taka żona przyniesie mu zaszczyt, a obok tego dzięki Joannie silniej zakorzenić się będzie mógł w towarzystwie.
Jedna tylko myśl go trapiła: zbyt wysokie koszta tej transakcji. Długo wahał się, zanim powiedział sobie, że jest już dość bogatym, by „palnąć głupstwo“.
Powziąwszy wreszcie stanowczą decyzję, wyszukał pana de Rionne, o którym wiedział, że jest już doszczętnie zrujnowany.
— Mój panie, powiedział mu, przybyłam celem pomówienia w ważnej sprawie. Mam nadzieję, że sprawa moja dozna ze strony pana przychylnego przyjęcia.
Pan de Rionne przypuszczał już, że ustami Lorina przemawia zakapturzony wierzyciel.
Gość tymczasem ciągnął dalej:
— Rzecz jest następująca. Mając zaszczyt należeć do częstych gości u państwa Tellier, poznałem pannę Joannę de Rionne... Owóż ośmielam się, prosić pana o jej rękę.
Minęła dobra chwila, zanim czuły papa ochłonął ze zdumienia. W ciągu tego miał Lorin sposobność opowiedzieć, kim jest, jakie posiada bogactwa i co jeszcze zdobyć może.
Twarz pana de Rionne rozpromieniała się coraz bardziej. Co za gratka: Nie żądano od niego pieniędzy; owszem dawano mu nadzieję nowego źródła kredytu.
A pan de Rionne znajdował się w fatalnych stosunkach. Długi cisnęły go okropnie, znikąd zaś żadnego grosza wycisnąć już nie mógł. Wszyscy go opuścili; nawet kamerdyner Louis drapnął, odkąd nie mógł okradać swego pana, który sam był już goły, jak turecki święty. Z kamerdynerem zaś wzbogaconym nieprawnymi zyski umknęła także nadobna Julia, ostatnia, acz niezbyt już ponętna osłoda pana de Rionne.
Miałże-by on nie korzystać z tak wybornej sposobności do wyratowania się z biedy? Niemniej jednak z wielką powagą odegrał rolę ojca troskliwego o los córki. Pragnął jedynie jej szczęścia.
Postanowiono udać się zaraz nazajutrz do Mesuil-Rouge. Zamiar ten, jak czytelnikowi już wiadomo, nie spełzł na niczem.
Po przybyciu i powitaniu, którego świadkami byliśmy, została Joanna zawezwaną do konferencji.
Daniel przez całą noc nie zmrużył oka. Straszna walka duchowa wrzała w jego piersi. Pocieszał się, że Lorin skłamać, ale pociechę tę sam rychło uznał jako złudę. Był przekonany że małżeństwo dojdzie do skutku, a myśl ta przejmowała go niewysłowionem bolem.
Świtający poranek wlał weń nieco otuchy. Słyszał jedynie Lorina; może przecież była to tylko jedna z jego przechwałek?
W gabinecie zastał już pana Tellier, który ani jednem słowem, ani jedną miną nie okazał jakoby zaszło coś nadzwyczajnego. Pan de Rionne był w wybornem usposobieniu i otaczał córkę ciągłymi objawami czułości, a pani Tellier co chwila wybuchała nerwowym śmiechem. I ona bowiem spędziła noc bezsennie, rozgoryczona, z powodu, że Lorin, którego obdarzała najwyższymi dowodami łaski, tak łatwo zdecydował się na małżeństwo. Pociechą dla niej była jedynie myśl, że Joanna zniknie nakoniec z jej pobliża. Ta dziewczyna jest widocznie niebezpieczna; lepiej już, że zabierze jej Lorina, nieźliby miała dalsze spustoszenia czynić w kole przyjaciół pani Tellier.
Co się tyczy Lorina to ten grał z całem przejęciem rolę konkurenta.
Najuważniej jednak obserwował Daniel Joannę. Miała ona minę prawdziwej Paryżanki, zadowolnionej z tego, iż się ubiegają o nią. Zbyt wielkiej radości nie zdradzając, wskazywała jednak zachowaniem, iż pochlebiają jej konkury Lorina. Był on w jej w oczach wcale niezłym kandydatem na męża; dla czegoż miałaby go odrzucać. Małżeństwo wyobrażała ona sobie ze stanowiska wyłącznie salonowego.
Daniel zrozumiał sytuację i powiedział sobie, że obowiązkiem jego jest nie dopuścić, by ów związek doszedł do skutku.
Wieczorem nadarzyła mu się sposobność do pomówienia z Joanną.
— Pani wychodzi za mąż? zapytał nagle.
— Tak, odparła, zdumiona wzruszeniem, jakie drżało w jego głosie.
— Czy pani dobrze znasz pana Lorin?
— Naturalnie!
— Znam go od lat dwunastu i wcale nie żywię dlań szacunku.
Joanna dumnie podniosła głowę. Chciała coś odpowiedzieć ale Daniel przerwał jej szybko:
— Pozwól mi pani mówić, wierz mi pani że to małżeństwo nie może przyjść do skutku. Ja niechcę, żebyś pani wyszła za tego człowieka.
Przemawiał w tonie stanowczym, jak ojciec urażony oporem dziecka.
Joanna spojrzała nań z dawnem lekceważeniem.
— Litości, błagał, zastanów się pani, nie doprowadzaj mnie do rozpaczy.
Joanna wybuchła pustym śmiechem. Rozbroiło ją zuchwalstwo biednego sekretarza.
— Gotowabym pomyśleć nakoniec, rzekła uszczypliwie, że pan sekretarz zakochał się we mnie.
A potem łagodniej już, ze współczucia, przyjaźnie dodała:
— Bez głupstw, mój poczciwy przyjacielu! Nie rozstawajmy się w niezgodzie.
Odeszła. Daniel stał jak wryty, mechanicznie powtarzając sobie szydercze słowa Joanny. „Gotowabym nakoniec pomyśleć, że pan sekretarz zakochał się we mnie“.
Tak, to była prawda nieszczęsna prawda; on ją kochał! Cała jego uległość dla Joanny, całe to oddanie się, nie było niczem innem jeno miłością.
Do późna w nocy, błąkał się po parku, nie zważając na zimno przejmujące i wilgoć, która unosiła się w postaci gęstej mgły w powietrzu. Po rozpaczy nadeszło oszołomienie z którego wyrwał go dopiero ranek. Powiedział sobie Daniel, że niema już tu nic robić; walka skończyła się — jego pogromem. Jakoż istotnie wyjechał, wyprzedzając na kilka godzin powrót gości do Paryża.
Dwa miesiące spędził w zupełnym odosobnieniu. Raz jedyny pojawił się w pałacu przy ul. D’Amsterdam, by panu Tellier podziękować za życzliwość, jakiej doznawał z jego strony.
W przeddzień ślubu wyjechał nad morze. Tam błądząc po wydmach z rozpaczą w sercu doszedł do przekonania że mimo klęski doznanej nie śmie Joanny opuścić.
Wszak mówiła umierająca jej matka: „Gdyby wyszła za mąż za złego człowieka, to walcz dalej w jej obronie. Z trudem tylko znosi kobieta brzemię samotności i trzeba szczególnych starań, by pod tym ciężarem nieupadła. Cokolwiek zajdzie, nie opuszczaj jej.“
Nazajutrz rankiem wybrał się Daniel do Paryża z powziętą już decyzją. Tak! On i nadal nie zaniecha walki o szczęście Joanny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.