Życzenie zmarłej/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Życzenie zmarłej
Wydawca Gazeta Urzędnicza
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le voeu d'une morte
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Joanna odrazu poznała w Danielu wyższą, od innych mężczyzn, istotę. Wprawdzie odpędzał on ją raczej, niż przyciągał bo był brzydki, bardzo brzydki. Nie mniej jednak, czuła jakiś magiczny wpływ jego, myślała ciągle o tem, że on jest w domu, gdzie ona przebywa, i że przy każdej sposobności ma ją na oku. Pytała siebie czasem, czego on chcieć może od niej, ale odpowiedzi nie mogła znaleść na to pytanie.
Daniel ze swej strony pojmował, że walka rozpoczęta i tem gorliwiej starał się grać rolę niewidomego mentora. Czuł on, że Joannę zrazi jego brzydota, bał się, by całkiem jej nie zniechęcił dla siebie.
Raz, gdy Joanna w kościele zbierała składki, stanął Daniel w takiem miejscu, by go nie mogła wyminąć.
Stanęła też przed nim, lecz nawet nie spojrzała na niego, szepcząc:
— Dla biednych, mój panie!
Dopiero, gdy Daniel położył wielki banknot na tacę, podniosła ku niemu oczy i znowu dwie łzy, jak wówczas na wieczorze, spadły z pod powiek Joanny nakształt pereł.
Innym razem na przedstawieniu w teatrze, bawiąc się w najlepsze, gdy ujrzała nagle Daniela, zaniechała nagle śmiechu, cofnęła się w głąb loży i przedumała resztę wieczoru.
Pani Tellier instynktownie nienawiedziła sekretarza swego męża. Kilkakrotnie usiłowała skłonić posła, by wziął sobie kogo innego do pomocy, ale Daniel stał się dlań niezbędny. To też dawał żonie do zrozumienia, by go nie nagabywała w tej sprawie; może on znosić jej rozrzutność, niechże ona znosi jego sekretarza. Odkąd bowiem p. Tellier został posłem, umiał nawet żonie robić opozycją.
Daniel nie zauważył nawet, jaką przeciw sobie obudził nienawiść. Na oślep zdążył on do swego celu, przekonany, iż dobrze czyni. Pan de Rionne prawie nie pamiętał, że ma córkę; samolubna pani Tellier pchała ją do zguby; któż miał nad Joanną czuwać, gdyby jeszcze i on, Daniel, zrzekł się opieki nad nią?
Czuł jednak, że ta gorliwość jego obraża Joannę, w której oczach nie był niczem więcej, jak zwykłym biedakiem, sekretarzem jej wuja. Był to akt litości z jej strony, jeśli nie przyłączyła się do zabiegów ciotki o usunięcie Daniela. Litość nie wstrzymywała jednak uroczej dziewczyny od pogardliwych, lekceważących spojrzeń, któremi obrzucała go przy każdej sposobności, a które do reszty rozgoryczały serce młodziana.
Miał on za mało daru spostrzegawczego, by na dnie obcych spojrzeń odkryć prócz lekceważenia pewne, dość żywe nawet zajęcie. Pewnego dnia zjawiła się Joanna w gabinecie pana Tellier po jakąś książkę. Sprawiała jej osobliwą przyjemność myśl, że wprawi Daniela w zakłopotanie, przekonała się bowiem że ilekroć był z nią sam na sam, tracił zupełnie animusz.
Przeciskając się ku szafie z książkami, zawadziła o ostry róg któregoś sprzętu i naddarła sukienkę.
Daniel uczuł, że potrzeba przemówić i — palnął głupstwo.
— Szkoda! taka piękna sukienka! bąknął.
Joanna spojrzała nań, jak gdyby powiedzieć chciała: „Co cię to obchodzi?“
I uśmiechnąwszy się złośliwie, spytała:
— Czy pan może jesteś krawcem z zawodu?
— Jestem biedny, odparł Daniel, odzyskując nagle pewność siebie — przykro mi więc, gdy widzę zniszczenie tak kosztownej rzeczy. Wybacz pani moją śmiałość.
— Pan gardzisz zbytkiem, panie Danielu? powiedziało dziewczę już bez cienia ironii.
— Nie gardzę nim, obawiam się go tylko, brzmiała odpowiedź. Obawiam się zaś przepychu, ponieważ nie pozostaje on bez wpływu na serce.
— Uprzejmym pan jesteś, sucho odparła Joanna i wysunęła się z pokoju, pozostawiając Daniela w rozpaczy, jasnem bowiem było dlań, że ta rozmowa zamiast zbliżyć jeszcze bardziej oddaliła go od celu.
Podobne sceny powtórzyły się jeszcze nieraz.
Obok zaś własnej niezręczności trapiła Daniela jeszcze obawa, by p. de Rionne nie przypomniał sobie swej córki — obawa, na szczęście złudna.
Natomiast widywał Daniel w pobliżu Joanny częstokroć kogoś innego, kto niemniej go niepokoił: pana Loria. Ten Galant widocznie cieszył się sympatją Joanny i umiał istotnie miłym być towarzyszem.
Daniel był przekonany, że towarzystwo Lorina musiało na Joannę oddziałać jak najgorzej, ale cóż mógł począć, aby eleganckiemu paniczowi pokrzyżować szyki?
Pewnego poranku oświadczył p. Tellier Danielowi, że wybiera się z żoną i kuzynką na wieś. Sekretarz będzie mu tam niezbędny, p. Tellier bowiem chce raz już na serjo zabrać się do pracy nad rozpoczętem dziełem.
Nietrudno pojąć, jaką wiadomość ta przyjęła Daniela uciechą. W oddaleniu od zgiełku stolicy, od tej czeredy ludzi równie dystyngowanych jak zepsutych, pod czystem niebem wiejskiej, o ileż łatwiej będzie mu poczynić kroki spełnienia przyjętej na się misji!
W ośm dni później znajdował się w Normandji, w wiosce pana Tellier nad brzegami Sekwany.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.