Życie pszczół (Maeterlinck, tłum. Centnerszwerowa, 1903)/Księga pierwsza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Maeterlinck
Tytuł Życie pszczół
Rozdział Na progu ula
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Róża Centnerszwerowa
Tytuł orygin. La Vie des Abeilles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga pierwsza.

Na progu ula.

I.

Nie mam zamiaru pisania traktatu o pszczelnictwie lub o hodowli pszczół. Wszystkie kraje ucywilizowane posiadają wyborne dzieła z tej dziedziny, przerabianie ich więc byłoby zbytecznem. Francya ma prace Dadant’a, Jerzego de Layens’a i Bonnier’a, Hamet’a Weber’a, Clement’a, księdza Collin’a i. t. d.; Anglicy mają Langstroth’a, Bevan’a, Cook’a, Cheshire’a, Cowan’a, Root’a oraz ich naśladowców; w Niemczech jest Dzierżon, Van Berlepsch, Pollman, Vogel i wielu innych.[1] Nie zależy mi też na napisaniu naukowej monografii „apis mellifica, ligustica, fasciata“, i t. d. ani na zebraniu wiązanki najnowszych spostrzeżeń i studyów. Czytelnik nie znajdzie w mojej pracy nic takiego, czego nie znałby każdy amator-hodowca pszczół. Nie chcąc zbytnio obciążać tej książki naukowym balastem, mam zamiar zużytkować w dziele bardziej specyalnem sporą ilość doświadczeń i spostrzeżeń, które udało mi się zebrać w ciągu 20-letniej pracy nad pszczołami a które to spostrzeżenia mają charakter nadto ciasny i techniczny. W tej chwili pragnę mówić tylko, „o złocistych pszczółkach“ Ronsard’a tak, jak się mówi o ukochanym przez nas i dobrze znanym nam przedmiocie z tymi, którzy go zupełnie nie znają. Nie zamierzam bynajmniej ubarwiać prawdy przesadnem oświetlaniem faktów (jak to słusznie zarzucił Réaumur wszystkim tym, którzy przed nim zajmowali się pszczołami) nie chcę też podstawiać cudów urojonych na miejsce cudów rzeczywistych. Ul takim jest światem czarów, że niema potrzeby dodawania fantastyczności jego opisowi. A zresztą, dawno już wyrzekłem się szukania na tym świecie bardziej interesującego i piękniejszego cudu nad prawdę a przynajmniej nad dążenie człowieka do jej poznania. Nie usiłujmy doszukiwać się wielkości życia w rzeczach nieznanych. Wszystkie zjawiska bardzo pewne są zarazem bardzo wielkiemi, ale nie zgłębiliśmy żadnego z nich dotychczas, jak należy. Nie powiem tutaj więc nic takiego, czegobym osobiście nie sprawdził, albo też, co nie zostałoby do tego stopnia stwierdzonem przez wszystkich klasyków przedmiotu, że wszelkie sprawdzanie byłoby już bezcelowym. Rola moja ograniczy się na przedstawianiu faktów w sposób możliwie ścisły, ale żywy i barwny, na przeplataniu ich samoistnemi i swobodniejszemi uwagami oraz na ugrupowaniu bardziej malowniczem, aniżeli można to uczynić w suchym podręczniku, lub w naukowej monografii. Ten, kto przeczyta moją książkę, nie będzie w stanie hodować pszczół, ale zapozna się prawie ze wszystkiemi najlepiej stwierdzonemi a zarazem najciekawszemi, najgłębszemi i najsubtelniejszemi szczegółami życia tych owadów. I taka znajomość wystarczy; dokładniejsze badania obyczajów mieszkanek ula wydadzą się już potem rzeczą dużo łatwiejszą. Pominę milczeniem wszystkie zastarzałe przyrządy, które w opowieściach wiejskich bartników a nawet w wielu specyalnych dziełach, tworzą bajeczny opis ula. O ile dotknę wiadomości niepewnych, wątpliwych lub spornych, przyznam się do tego szczerze i otwarcie. Niejednokrotnie wypadnie mi stawać wobec zjawisk niezrozumiałych — przekonasz się o tem, czytelniku. O bajecznych córach Arysteusza niewiadomo nic dokładnego z wyjątkiem wyraźnych, odbywających się w oczach naszych, aktów ich pracy i urządzeń społecznych. Im dłużej człowiek zajmuje się hodowlą pszczół, tymbardziej przekonywa się o niemożności zgłębienia tajników ich bytu, ale ten rodzaj nieświadomości jest w każdym razie lepszym aniżeli zadowolona z siebie nieznajomość głębszej treści naszego własnego życia, z której nie zdajemy sobie nawet sprawy; i prawdopodobnie zrozumienie granic ludzkiego poznania jest wszystkiem, co człowiek może mieć nadzieję osiągnąć na tym świecie.
Czy istniała praca o pszczołach, podobna do mojej? Ja, który przeczytałem prawie wszystko, jak sądzę, co o nich napisano, mogę li tylko wskazać rozdział, poświęcony im przez Michelet’a na końcu dzieła, pod tytułem „Owad“, oraz szkic Ludwika Büchner’a słynnego autora „Siły i materyi“ w jego „Duchowem życiu zwierząt“![2] Michelet zlekka tylko dotknął tego przedmiotu; co się zaś tyczy Büchner’a, to jakkolwiek jego praca jest dość wyczerpującą, sądząc jednak z ryzykownych twierdzeń, z legendowych szczegółów, od dawna należących do dziedziny bajek, a przez niego przytaczanych, podejrzewam go, że mówił o naszych bohaterkach, nie przestąpiwszy ani razu progu swojej biblioteki i nie otworzywszy ani jednego z setek uli, pełnych szelestu uskrzydlonej rzeszy, które musimy zdobyć przemocą, zanim oswoimy się z tajnikami ich życia, i zanim skąpiemy się w ich atmosferze, w ich woni balsamicznej i zgłębimy ducha i tajemniczą potęgę tych pracowitych dziewic.
W pracy Büchner’a nie czuć ani miodu, ani pszczoły i ma ona wadę wielu naszych dzieł naukowych, których wnioski są często stawiane à priori, a cały aparat naukowy składa się z masy nagromadzonych, niepewnych anegdot, czerpanych z nader mętnych źródeł. W pracy mojej bardzo mało znajdzie się naukowego zabarwienia opowiadań o życiu pszczół, mój bowiem punkt widzenia i założenie, z którego wychodzę, zupełnie są odmienne.

II.

Bibliografia pszczoły (zacznijmy od książek, aby się ich jaknajprędzej pozbyć i dotrzeć do samego ich źródła) jest bardzo obszerna. Od niepamiętnych czasów te małe, dziwne, żyjące tylko w gromadzie, stworzonka, spełniające w mroku ula swoją produkcyjną pracę i rządzące się nader zawiłemi prawami, budziły ciekawość człowieka. Arystoteles, Katon, Varron, Pliniusz, Palladyusz zajmowali się niemi, nie mówiąc już o filozofie Arystomachusie, który wedle słów Pliniusza, badał je w ciągu 58-iu lat i o Filiskiuszu z Thasos, który zamieszkał na pustkowiu, aby nie widzieć nikogo innego prócz nich, za co zyskał przydomek „Dzikiego“. Ale wszystko to należy raczej do legendowych podań o pszczołach; a ta odrobina ściślejszych spostrzeżeń, jakie da się z nich wyłowić, zamieszczona jest w czwartym śpiewie „Georgik“ Wirgiliusza.
Właściwa historya pszczoły rozpoczyna się dopiero w XVII-em stuleciu, od czasu badań wielkiego holenderskiego uczonego, Swammerdamm’a. Należy zresztą dodać ten mało znany szczegół, że jeszcze przed Swammerdammem, naturalista flamandzki, Klucyusz stwierdził pewne, nader ważne właściwości pszczół, między innemi, że „królowa“ ula jest zarazem jedyną w nim matką i że posiada ona cechy obu płci; nie poparł on jednak swoich twierdzeń dowodami. Swammerdamm zastosował przy swojem badaniu pszczół zupełnie prawidłową naukową metodę, stworzył mikroskop, wynalazł szczepienia ochronne, pierwszy rozebrał anatomicznie pszczołę, określił ściśle, dzięki odkryciu jajników i jajowodu, płeć „królowej” uważanej do tychczas za króla i odrazu wyświetlił całą organizacyę ula, całą jego politykę, opierając się na znaczeniu w nim królowej-matki. Jego tablice rysunkowe i przekroje są tak doskonałe, że służą dzisiaj jeszcze jako ilustracye niejednego traktatu o pszczelnictwie. Mieszkając w hałaśliwym, niespokojnym Amsterdamie, z żalem wspominał „niczem niezamąconą ciszę wiejską“ i umarł, mając lat 43, strawiony pracą. Jego wielkie dzieło „Bybel der Natuure“, które doktór Boerhave kazał w sto lat później przełożyć z języka holenderskiego na łaciński, pod tytułem „Biblia naturae“ (Lugdun, 1737), napisane jest stylem pobożnym i ścisłym, gdzie wzniosłe w prostocie swej porywy, świadczące o niezachwianej wierze autora, przypisują wszystko chwale Stwórcy.
Po Swammerdamm’ie następuje Réaumur, trzymający się tych samych metod; porobił on mnóstwo ciekawych spostrzeżeń i doświadczeń w swoich ogrodach Charentońskich i poświęcił pszczołom cały tom swoich „Przyczynków do historyi owadów“ (Mémoires pour servir à l’histoire des insectes“.) Dzieło to można przeczytać z zajęciem i korzyścią. Wypowiada w niem autor swoje poglądy w sposób nieco suchy i szorstki, ale nie bez zapału i pewnego wdzięku, stylem zrozumiałym, prostym i szczerym. — Usiłując przedewszystkiem obalić istniejące błędy, nie uniknął jednak wprowadzenia kilku nowych: wyjaśnił tworzenie się roju, stanowisko w gromadzie królowej-matki, słowem — odkrył kilka donioślejszych pewników i wpadł na trop wielu innych. Promienie jego wiedzy oświetliły cuda architektoniki ula, a wszystko, co o tem mówi, jest doskonale powiedziane i do dnia dzisiejszego nie zostało lepiej wyrażonem. — Zawdzięczamy mu też pomysł oszklonego ula, dzisiaj znacznie udoskonalonego i odsłaniającego życie wewnętrzne tych lękliwych i niezmordowanych pracownic, które rozpoczynają swoją czynność wraz z pierwszemi promieniami wschodzącego słońca i kończą ją dopiero po zachodzie, w ciemnościach ula.
Chcąc wyczerpać temat, muszę wspomnieć jeszcze o badaniach i pracach Karola Bonnet’a i Schirach’a (który rozwiązał zagadkę królewskiego jaja); poprzestanę jednak tylko na pobieżnej o nich wzmiance i przejdę odrazu do Franciszka Huber’a, mistrza i klasycznego autora dzisiejszej wiedzy pszczelniczej.
Huber, urodzony w Genewie 1750 r., stracił wzrok we wczesnej młodości. Zaciekawiony zrazu doświadczeniami Réaumur’a, które pragnął sprawdzić, wkrótce oddaje się całą duszą tym studyom i przy pomocy wiernego i sprytnego sługi, Franciszka Burnens’a, poświęca całe swoje życie badaniu pszczół. Niema chyba w historyi ludzkiej niedoli i zwycięstw rozumu ludzkiego, przykładu bardziej wzruszającego, aniżeli historya tego cierpliwego współpracownictwa dwóch osobników, z których jeden, pozbawiony najszlachetniejszego zmysłu, wzroku, i reagujący tylko na światło nadzmysłowe, kieruje w poczuciu swojej duchowej siły drugim, dla którego dostępne są roskosze światła słonecznego. Ślepiec ten, jak zapewniają, nie oglądał nigdy własnemi oczyma ani jednego plastra miodu, a jednak potrafił po przez zasłonę swoich martwych źrenic, siłą ducha jedynie, nietylko zedrzeć spowicie, jakiem natura otacza swoje twory, ale i podpatrzeć najgłębsze tajniki twórczego geniusza tego niewidzialnego dlań plastra, jak gdyby chcąc nam dowieść swoim przykładem, że niema takiego stanu, który upoważniłby człowieka do utraty nadziei poznania prawdy. Nie będę wyliczał wszystkiego, co nauka o pszczołach zawdzięcza Huberowi, łatwiej byłoby wyliczyć to, czego mu ona nie zawdzięcza. Pierwszy tom jego: „Nowych spostrzeżeń nad pszczołami“ („Nouvelles observations sur les abeilles“) wyszedł z druku w 1789 r. w formie listów do Karola Bonnet’a, drugi zaś zjawił się dopiero w 20 lat później; praca jego pozostała niewyczerpaną, pewną skarbnicą, z której czerpali i czerpią swą wiedzę wszyscy pszczelarze. Zapewnie, że wkradła się do niej niejedna omyłka, że są w niej niektóre niestwierdzone pewniki, że od czasu zjawienia się jego książki posunęły się znacznie naprzód i mikrografia pszczoły i praktyczna jej hodowla i kierowanie królową-matką, i t. d., ale nikomu dotychczas nie udało się obalić ani jednego z jego zasadniczych spostrzeżeń, stanowiących niewzruszoną podstawę i istotę naszego dzisiejszego w tej dziedzinie doświadczenia.

III.

Po odkryciach Huber’a nastąpiło kilka lat zupełnej ciszy; ale wkrótce Dzierżon, proboszcz z Carlsmark’u (na Slązku) odkrywa dzieworództwo królowych i obmyśla pierwszy ul o ruchomych plastrach, dzięki którem pszczelarz-hodowca może podebrać przypadającą na niego część ogólnego zbioru miodu, nie tępiąc przy tem najlepszych swoich kolonii i nie niwecząc w jednej chwili całorocznej ich pracy. Ten typ ula, zrazu bardzo jeszcze daleki od doskonałości, ulepszony został przez Langstroth’a, który obmyślił prawdziwe ruchome ramy, cieszące się taką wziętością w Ameryce. Root, Quinby, Dadant, Cheshire, de Layens, Cowan, Heddon, Howard i inni dokonali w tej kwestyi kilku ważnych jeszcze ulepszeń. Mehring, w celu zaoszczędzenia pszczołom pracy przy wytwarzaniu wosku i budowaniu zapasowych składów, co wymaga wydatkowania dużej ilości miodu i sprzyjającej pory, wpadł na pomysł wstawiania sztucznie karbowanych plastrów woskowych, które pszczoły chętnie przyjmują i przystosowują do swoich potrzeb.
De Hruschka wynajduje przyrząd, zwany smelatorem, który za pomocą użycia siły centryfugalnej pozwala wydostawać miód bez niszczenia plastrów. W ciągu krótkiego czasu rutyna pszczelnictwa ulega radykalnemu przekształceniu. Wydajność i płodność ula zostaje potrojoną. Wszędzie zakładane są rozległe i dające duży dochód pasieki. Od tej chwili ustaje bezcelowe tępienie najpracowitszych rojów i ohydny opaczny dobór, będący jego rezultatem. Człowiek staje się w samej rzeczy panem pszczół, panem, dla nich obcym i tajemniczym, który kieruje życiem ula, nie wydając rozkazów i któremu są one posłuszne, jakkolwiek władzy jego nie uznają. Przystosowuje on się do pór roku; wynagradza nierówności temperatury; jednoczy wrogie sobie rzeczypospolite; rozdziela równomiernie bogactwa; potęguje lub ogranicza płodność roju: kierując w tym wypadku królową; strąca ją z tronu lub zastępuje przez inną, podstępem uzyskując na to zgodę jej poddanych, szalejących na samo przypuszczenie niepojętej dla nich interwencyi; gwałci śmiało, jeżeli tylko uznaje to za potrzebne, tajemnicę świętych komór i odsłania całą subtelną i przewidującą politykę królewskiego gyneceum; pozbawia mniszki niestrudzonego zakonu pięć lub sześć razy z rzędu owoców ciężkiej ich pracy, nie szkodząc im, nie odbierając im otuchy i nie ogałacając ich; przystosowuje rozmiary składów i spichrzów, ich domostw do zbioru miododajnych roślin, jakie wiosna rozrzuca niedbale po stokach pagórków; zmusza rój do zmniejszania liczby wielbicieli, oczekujących na narodziny księżniczek, — słowem; robi z niemi co mu się tylko podoba i osiąga to, do czego dąży, byleby tylko żądania jego zgodne były z instynktami i obyczajami pszczół, albowiem, niezależnie od woli bożka, który niemi zawładnął, (bożka zbyt wielkiego, aby mógł być rozpoznanym i zbyt obcego, aby mógł być zrozumianym) mają one znacznie odleglejsze cele na widoku, aniżeli sam ten bożek i jedynem ich dążeniem jest spełnianie — drogą ciągłego i niewzruszonego poświęcania samych siebie — tajemniczych obowiązków rasy.

IV.

Teraz, kiedy książki powiedziały nam już, co miały najważniejszego do powiedzenia o bardzo starej historyi, dajmy pokój wiedzy, nabytej przez innych i przyjrzyjmy się pszczołom własnemi oczyma. Jedna godzina, spędzona w pasiece, da nam może mniej dokładny, ale nierównie żywszy i cenniejszy obraz życia pszczół.
Nie zapomniałem jeszcze pierwszej pasieki, którą widziałem w mojem życiu i w której nauczyłem się kochać pszczoły. Było to dawno już temu, w tej Flandryi Zelandzkiej, tak czystej i wdzięcznej, która, bardziej od samej Zelandyi, wklęsłego zwierciadła Holandyi, zjednoczyła w sobie zamiłowanie żywych barw. Wabi ona mile oko swemi, podobnemi do pięknych i trwałych cacek, rzeźbami, wieżyczkami, malowanemi wozami, szafami, staremi, błyszczącemi w głębi kurytarzy zegarami, swemi nizkiemi drzewami, stojącemi w równym szeregu nad wybrzeżami kanałów w oczekiwaniu, rzekłbyś, naiwnej i dobroczynnej ceremonii, swojemi łodziami i krypami o rzeźbionych dziobach, swojemi, podobnemi do kwiatów, drzwiami i oknami, doskonałemi szluzami, pstremi i ozdobnemi zwodzonemi mostami, wreszcie domkami, połyskującemi niby kształtne majolikowe wazony, z których wychodzą kobiety w postaci dzwoneczków, przystrojone złotem i srebrem, idące paść krowy na łąkach okolonych białemi sztachetami lub rozkładać bieliznę na kobiercach trawników, powykrawanych w najrozmaitsze esy, floresy.
Stary pewien mędrzec, przypominający starca Wergiliuszowego — o którym La Fontaine powiedziałby:

Człowiek, równy królom, człowiek, blizki bogom,
I, również jak oni, kontent i spokojny,

— usunął się do tego zacisznego zakątka, w którym życie mogłoby wydawać się mniej złożonem i bardziej prostem niż gdziekolwiek, o ile tylko ludzie byliby w stanie w samej rzeczy uprościć sobie życie. Ukrył się w tem schronieniu, nie jako człowiek rozczarowany — mędrzec bowiem nie zna wielkich rozczarowań — ale nieco znużony obcowaniem z ludźmi, nie odpowiadającymi z taką prostotą jak zwierzęta i rośliny, na jedyne zajmujące pytania, jakie stawiać można naturze oraz istotnym jej prawom. Całe jego szczęście, równie jak owego filozofa, polegało na rozkoszowaniu się ogrodem a w nim najczęściej odwiedzaną najulubieńszą rozrywką była pasieka, składająca się z 12-u słomianych ulów, jakie sam pomalował: jedne na jasno-różowo, inne na jasno-żółto, a jeszcze inne, i tych było najwięcej, na blado-niebiesko, zauważył bowiem dawno jeszcze przed sir’em John’em Lubbock’iem, że kolor niebieski jest najulubieńszą barwą pszczół. Urządził pasiekę obok wybielonej ściany domu, w kącie którego umieszczona była jedna z tych, miłych dla oka i apetycznych dzięki swej olśniewającej czystości, holenderskich kuchen, o fajansowych półkach, na których połyskiwały miedź i blacha, odbijające się przez otwarte drzwi w cichym strumieniu, którego woda z drzemiącemi na dnie, rodzimemi obrazami, okolona wieńcem starych topoli, toczyła leniwe swe fale, ginąc na widnokręgu wśród pól i lasów. W tym zakątku, jak w ogóle wszędzie, gdzie są ule, pasieka nadawała dziwny powab kwiatom, ciszy, słodyczy powietrza i promieniom słońca. Tutaj wychylałem do dna czarę rozkoszy, użyczanych przez święto lata, spoczywałem na tem świetlanem rozdrożu, zkąd promieniują i gdzie zlewają się szlaki powietrzne, po których płyną od jutrzenki do zmierzchu wszystkie balsamy pól, lasów, łąk i ogrodów. Tutaj w najpiękniejsze godziny dnia przychodziłem, aby wsłuchiwać się w harmonijne i zrozumiałe ich szmery, w wesołe dźwięki, zdradzające szczęśliwy nastrój mieszkanek tego zakątka. Tutaj, do tej szkoły pszczół, przychodziłem uczyć się od potężnej natury dziwnej harmonii trzech jej wielkich państw, mądrego ustroju życia gromady, nieskalanej etyki, oraz gorliwej i bezinteresownej jej pracy, tutaj też uczyły mnie bohaterskie istoty odczuwać słodycz swobody, podkreślając niejako ognistemi błyskami tysięcy swoich drobnych skrzydełek niedościgłe roskosze tych jasnych, niepokalanych dni, krążących w przestworzu i nie dających nam nic po za spokojnem, niezamąconem szczęściem, pozbawionem wspomnień i przeszłości.

V.

Chcąc w najprostszy sposób prześledzić całoroczną historyę ula, weźmiemy dla przykładu jeden z nich, budzący się na wiosnę do życia i rozpoczynający swą pracę, poczem przed oczyma naszemi przewiną się w naturalnym porządku główne epizody życia pszczoły a mianowicie: tworzenie się i odlot roju, zakładanie nowej osady, narodziny, walki i wzlot małżeński młodych królowych, mordowanie samców i powrót do ula na przezimowanie. — Każdy z tych epizodów dostarczy nam sam przez się potrzebnych wyjaśnień w kwestyi praw, szczególnych właściwości, obyczajów, wydarzeń, wywołujących dany epizod lub towarzyszących mu i w ten sposób z końcem pszczelnego roku, krótkiego, — gdyż okres jego działalności zamyka się pomiędzy kwietniem i końcem września — zapoznamy się ze wszystkiemi tajemnicami miodowego domu. Na teraz, zanim go otworzymy i zanim się w nim rozpatrzymy, wystarczy wiedzieć, że ludność jego składa się z królowej-matki całej gromady, — z tysięcy pracownic rodzaju nijakiego, samic niedorozwiniętych i bezpłodnych i wreszcie z kilku setek samców, z pomiędzy których powołanym zostanie jedyny i nieszczęsny małżonek przyszłej władczyni, obieranej przez robotnice po mniej lub więcej dobrowolnem usunięciu się rządzącej poprzednio królowej.

VI.

Otwierając ul po raz pierwszy, doznajemy pewnego wzruszenia, zrozumiałego na myśl, że gwałcimy nietykalność rzeczy nieznanej a może pełnej niebezpiecznych niespodzianek; coś podobnego odczuwa się np. przy rozkopywaniu mogiły. O pszczołach, o różnych ich zasadzkach i grożącem z ich strony niebezpieczeństwie całe krążą legendy. Wystarcza przykre wspomnienie ukłóć, wywołujących — jak utrzymują powszechnie — ból tak straszny, że niewiadomo z czem go porównać: paląca suchość, istny ogień pustyni piekący zranione miejsce, jak gdyby nasze córy słońca wydarły ojcu z drażniących jego promieni jad, który działa gwałtownie, dla tem skuteczniejszej obrony skarbów słodyczy, jakiemi obdarzają je dobroczynne jego blaski.
W rzeczy samej, ul, otworzony nieopatrznie przez człowieka, nie znającego i nie szanującego obyczajów i charakteru jego mieszkanek, przeistacza się natychmiast w gorejący krzew gniewu i bohaterstwa. Ale zręczność niezbędna do bezkarnego manewrowania w ulu, jest łatwą do nabycia sztuką. — Wystarczy nieco, umiejętnie puszczonych, kłębów dymu, nieco zimnej krwi i spokoju a silnie uzbrojone pracownice pozwolą się ograbić, nie myśląc nawet o użyciu żądeł. Nie poznają one swojego pana, jak to dotychczas utrzymywano, nie boją się człowieka, ale zapach dymu, powolność ruchów, wstrząsających ul i nie grożących im ruiną, naprowadza je na myśl, że to nie napaść potężnego nieprzyjaciela, przed którym można byłoby się bronić, ale jakaś siła żywiołowa lub nieszczęście, któremu niepodobna nie uledz. Zamiast tracenia sił na bezowocny walkę, pracownice te, zbyt przewidujące i może wskutek tego często podlegające błędom, wolą ratować przyszłość i rzucają się na zapasy miodu, aby zaczerpnąć z nich i schować w swojem wnętrzu materyał do wybudowania nowego ula w innem miejscu, o ile ul ojczysty będzie zrujnowany lub o ile będą one zmuszone go opuścić.

VII.

Profan, w obec którego otwierają po raz pierwszy ul obserwacyjny[3], doznaje na razie rozczarowania. Zapewniano go, że po za temi szklanemi szybkami kryje się mnóstwo mądrych praw, świat niezrównanej pracy, zdumiewająca suma geniusza, tajników, obliczeń, wiedzy, różnych przemysłów, umiejętności, przewidywań, mądrych obyczajów, uczuć i cnót dziwnych — tymczasem nie znajduje w niej nic oprócz masy skupionych małych rudawych kępek, podobnych do ziarenek palonej kawy lub do suchych gron winnych, przywartych do szyb. Nędzne te kępki wydają mu się bardziej martwemi, niż żywemi: poruszają się one bardzo wolno, niepewnie i jakby nieświadomie. Nie poznaje on cudnych świetlanych kropelek, sączonych przed chwilą nieprzerwanie — niby oddech żywy, pełen złota i pereł — przez tysiące rozchylonych ku słońcu kielichów.
Pszczoły drżą w ciemności; duszą się w ciżbie — rzekłbyś, chorzy więźniowie lub strącone z tronu królowe, które przeżyły jedną tylko chwilę świetną w pośród ozłoconych promieniami słońca kwiatów ogrodu, aby potem wrócić do nędznych, ciasnych i ponurych swych domostw.
I w tym wypadku powtarza się zwykły los zjawisk bardziej skomplikowanych. Należy uczyć się je badać. Mieszkaniec innej planety, który patrzy po raz pierwszy na tłumy ludzi snujące po ulicach, gromadzące się dokoła gmachów lub na placach, czekające niewiadomo na co, pozornie bez ruchu, w głębi swych mieszkań — wywnioskowałby także, że są to istoty bezczynne i nędzne. Po dłuższej dopiero obserwacyi oceniłby różnorodne czynności tego pozornie bezwiednego tłumu.
I w samej rzeczy, każda z tych małych, prawie nieruchomych, plamek rudawych pracuje bez wytchnienia i każda inne uprawia rzemiosło. Żadna z nich nie zna wypoczynku a te, które wydają się najbardziej zdrętwiałemi i wiszą pod szkłem nakształt zeschłych gron, mają najtrudniejsze i najbardziej tajemnicze zadanie: wytwarzają i wydzielają wosk. Wkrótce poznamy szczegóły tej jednozgodnej działalności. Na teraz wystarczy skierować uwagę na główny rys charakterystyczny pszczoły, aby zrozumieć niezwykłe rezultaty tej skomplikowanej pracy.
Pszczoła jest przede wszystkiem i w wyższym znacznie stopniu, niż mrówka, jednostką gromadną. Nie umie żyć samotnie. Kiedy wylatuje z ula tak natłoczonego, że musi głową torować sobie drogę pomiędzy żywemi, cisnącemi ją z obu stron murami, rozstaje się z właściwym sobie żywiołem. Szybuje tylko przez chwilę w przestrzeni pełnej kwiatów, jak nurek pogrążający się w oceanie pełnym pereł, ale pod grozą śmierci, zmuszona jest wracać do ula co pewien czas, aby odetchnąć atmosferą gromady, tak samo jak nurek, który wypływa w regularnych odstępach czasu na powierzchnię, aby zaczerpnąć nowy zapas powietrza. Oderwana od roju, jakkolwiek obficie zaopatrzona w żywność i przebywająca w najbardziej sprzyjającej temperaturze, ginie po upływie kilku dni nie z głodu ani z zimna, ale z powodu osamotnienia. Gromada, rój, dostarczają jej strawy niemateryalnej, ale równie niezbędnej do życia, jak miód. Tę właśnie potrzebę należy mieć głównie na uwadze, gdy się chce określić ducha praw ula. W ulu jednostka jest niczem; ma tylko byt warunkowy, jest obojętnym momentem, uskrzydlonym członkiem gatunku. Całe jej życie jest bezwzględnem poświęceniem samej siebie na usługi wciąż odradzającego się legionu, którego stanowi ona cząstkę. Zanotować tu wypada ciekawy fakt, że ustrój podobny niezawsze miał miejsce. Dzisiaj jeszcze odnajdujemy pomiędzy błonkoskrzydłemi miodorobnemi owadami wszystkie stadya stopniowego rozwoju naszej pszczoły domowej. Na szczeblu najniższym łańcucha tych stworzeń spotykamy owad, pracujący samotnie, żyjący w nędzy i często nie widujący nawet swego potomstwa (Prosopis); potem żyje on w szczupłej, tworzonej co rok, garstce rodziny (trzmiel); jeszcze dalej tworzy czasowe stowarzyszenia (Panurgues, Dasypodes, Halictes i inne) i wreszcie, rozwijając się coraz bardziej, stopniowo staje na poziomie społeczeństwa prawie doskonałego, ale nieubłaganego naszych ulów, gdzie jednostka zupełnie jest pochłonięta przez gromadę i gdzie ta gromada zkolei stale jest poświęcana na korzyść abstrakcyjnego i nieśmiertelnego roju przyszłości.

VIII.

Nie wyciągajmy jednak z faktów tych wniosków nazbyt pospiesznych, dających się zastosować do życia ludzi. Człowiek ma możność nieulegania wielu prawom natury, opierania się im i sąd o tem, czy i kiedy powinien on lub nie powinien korzystać z tej swojej władzy, stanowi najważniejszy i najmniej wytłomaczony punkt jego etyki. Ciekawem atoli jest podpatrzenie woli natury w odrębnym od naszego świecie. Otóż, w rozwoju błonkoskrzydłych, po człowieku najhojniej obdarzonych pod względem umysłowym mieszkańców kuli ziemskiej, wola ta objawia się nader wyraźnie. Dąży ona widocznie do udoskonalenia gatunku, świadcząc jednocześnie, że dążenie to i osiąganie zamierzonego celu odbywa się kosztem zaniku osobistej wolności, praw i szczęścia jednostki. W miarę tworzenia się i rozwoju społeczeństwa, życie osobiste każdego z jego członków zacieśnia się w coraz szczuplejsze kręgi. Wszelki rozwój nieodłącznie idzie w parze z mniej lub więcej bezwzględnym podporządkowaniem spraw osobistych sprawom ogólnym. Każdy osobnik musi wyzbyć się przedewszystkiem swoich nałogów, i występków, będących objawem niezależności. I tak na przedostatnim szczeblu rozwoju cywilizacyi pszczelnej stoją trzmiele, podobne jeszcze do naszych ludożerców. Dorosłe robotnice krążą wciąż dokoła jajek, aby je pożreć, a matka zmuszona jest staczać gorące walki w ich obronie. Koniecznem jest też, aby każda jednostka, wyzbywszy się najniebezpieczniejszych namiętności, stopniowo dążyła do rozwijania w sobie cnót, najtrudniej dających się stosować w praktycznem życiu. Robotnice trzmielów np. nie myślą bynajmniej wyrzekać się miłości, gdy tymczasem nasza pszczoła robocza żyje w stanie wiecznego dziewictwa. Wkrótce zresztą przekonamy się, co poświęca ona, wszystko w imię dobrobytu, bezpieczeństwa, architektonicznej, społecznej i ekonomicznej doskonałości ula, będziemy bowiem jeszcze mówili o zdumiewającym rozwoju błonkoskrzydłych w rozdziale, poświęconym doskonaleniu się gatunku.





  1. W Polsce Girdwojn pisał o „Anatomii pszczoły“ (w t. VI Roczników Tow. nauk ścisłych w Paryżu 1875 r.). Cwocholski „Podręcznik dla pszczelarzy“ (Lwów, 1877). Ciesielski „Bartnictwo“ (Lwów 1888). Lewicki „Pszczelnictwo“ (Warszawa 1896). Slósarski „Pszczoła“ (Encyklopedya rolnicza).
    (Przypisek tłóm.)
  2. Możnaby przytoczyć jeszcze monografię Kirby’ego i Spence’a w ich „Wstępie do nauki o owadach“, ale ma ona prawie wyłącznie charakter pracy technicznej.
  3. Ulem obserwacyjnym nazywa się ul oszklony, zaopatrzony w okiennice lub czarne firaneczki. Najlepsze takie ule mają tylko jeden plaster, co pozwala obserwować obie jego powierzchnie. Można zupełnie bezpiecznie umieszczać takie ule, zaopatrzone w zewnętrzne wyjście, w salonie, bibliotece i t. d. Pszczoły ula, stojącego w moim gabinecie, zbierają na bruku paryzkim materyał, wystarczający im do życia i pomyślnego rozwoju.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Maeterlinck i tłumacza: Róża Centnerszwerowa.