Żebrak murzyn/Po nieszporach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Żebrak murzyn
Podtytuł Powieść
Wydawca Ruben Rafałowicz
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia Gazety Codziennej
Miejsce wyd. Warszawa, Wilno
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le mendiant noir
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PO NIESZPORACH.

W roku 1816, w połowie jesieni, dwóch młodych ludzi paląc fajki rozmawiało na balkonie domu, przytykającego do kościoła i położonego na placu Saint Germain de Prés. Było to w niedzielę, czwarta godzina wybiła na zegarze wieżowym. Dwaj nasi młodzieńcy oczekiwali zapewnie końca nieszporów, aby przyjrzyć się damom wychodzącym z kościoła.
Obadwaj byli piękni i wysokiego wzrostu, ale fizyonomie ich prawdziwą przedstawiały sprzeczność. Twarz brunatna starszego wyrażała pobłażanie i nierozwagę połączoną z pewnym rodzajem pychy, zdawał się przechodzić z młodzieńczego do dojrzałego wieku. Musiał już mieć przeszło lat 35, ale kiedy je skończył trudno było dociec, bo czoło bez zmarszczek pozostało. Czarne i kręte włosy, lubo nie piękne, nadawały jego postawie pewien rodzaj świetności, a nawet i szlachetności. Oczy żywe, pełne ognia, spuszczał niekiedy gdy się kto bacznie w niego wpatrywał. Wąs całkiem był jeszcze czarny, a przy świecących kosmykacha spostrzedz można było głęboką rysę, która wyryta być tylko mogła w skutku gorzkiego i często powtarzanego śmiechu. Znak ten zdradzał młodzieńczą twarzy cechę, i zgadzał się tylko z posiniałemi powiekami, zżółtemi i cokolwiek pomarszczonemi skroniami.
Wyż opisany mężczyzna zwać się kazał Don-Juan de Carral i mienił się być szlachcicem hiszpańskim. Mówił często o swojej rodzinie jako o jednej z pierwszych Andaluzyjskich, i w każdym razie chełpił się z pochodzenia swego.
Postępował w tem jak owe piękne damy, które przyjmują pochwały oddawane kupnym ich włosom. Juan de Carral był synem Murzyna, i od urodzenia niewolnik, miał rzeczywiste nazwisko Jonąuille.
Kollega jego zwał się tylko Ksawerym, i znacznie był młodszym. Jego wysokie i szerokie czoło okrywały prześliczne blond włosy; biała cera do alabastru była podobną przy śniadych licach Mulata, a spojrzenie szczere i zamyślenie oznaczające, twarz zaś smutek i tęsknotę wyrażała. Liczył lat 22.
Plac, na który spoglądali, był jeszcze zupełnie pusty, a na schodach do kościoła prowadzących stał o kij oparty żebrak, oczekując także na koniec nieszporów.
Tym żebrakiem był Murzyn, piękny wprawdzie, i który przed 20 laty byłby doskonale wyobrażał Otella Shakspeara. Twarz, jego czarna jak heban, bardziej jeszcze odznaczającą była przy brodzie i białych jak śnieg włosach. Postawa wysoki nie ugięła się pod lat ciężarem, trzymał się prosto, z niejaką spoglądając dumą na okrywające go łachmany.
W roku 1815 nie bylibyśmy wam potrzebowali opisywać go, gdyż tak jak wszyscy inni, bylibyście znali Żebraka Murzyna, proszącego o jałmużnę przy drzwiach Saint Germain des Près.
Rzadko kiedy co mówił, i zwykle w milczenia rękę wyciągał. Gdy otrzymał jałmużnę, poważnem skinieniem głowy wdzięczność swoją okazywał. Czasem, kiedy go młoda piękna wsparła dziewica, smutnie się uśmiechał, kładąc rękę na sercu. Małe dzieci tego cyrkułu mocno się go obawiały, a szynkarz z rogu twierdził, iż to był Król dzikich, wzięty niegdyś w niewolę przez Cesarza.
Powiedzieliśmy już, iż była godzina czwarta po objedzie; podczas gdy żebrak oczekiwał, dwaj młodzieńcy zajęci byli rozmową, którą od czasu do czasu długie przerywało milczenie.
— Ksawer}! zawołał nagle Don-Juan de Carral, rzucając cygaro; kochasz się przyjacielu!...
Ksawery zadrżał usiłując się uśmiechnąć. A ty się nie kochasz? poszepnął.
— Nie tak jak ty.... Dalibóg! — każdy kochać się musi, ale ty mnie a ja ciebie rozumiem.... Jesteś namiętnie, szalenie zakochanym,... mój drogi.
— I z czegóż to wnosisz?
— Zgoda! — Nie zaprzeczasz więc! — Zkąd to wnoszę? he! he! z mnóstwa rzeczy. My Hiszpanie jesteśmy jak widzisz okrutnemi dostrzegaczami... prawdziwemi Argusami!.. Dostrzegłem....
— Cóż takiego? żywo zapytał Ksawery.
Don-Juan parschnął śmiechem.
— No! odrzekł, zdradzasz się. Byłoby okrutnie z mojej strony na co więcej cię wyprowadzać.
Na odgłos śmiechu żebrak się obrócił, uniósł słomiany swój kapelusz i rękę ku balkonowi wyciągnął. Ksawery natychmiast za woreczek pochwycił. — Ten Murzyn mi się nie podoba! Pomruknął Carial, wydobywając także woreczek. Ksawery rzucił mu wspomożenie, żebrak, zanim się schylił, aby je podnieść, położył rękę na sercu.
— Murzynie! oto masz pięć franków, zawołał Carral, które daję ci pod warunkiem, abyś odszedł ztąd do licha i nie wracał więcej.
Sztuka pięcio-frankowa wpadła w kapelusz żebraka, ale zamiast ją schować, odrzucił z pogardą, powracając na stanowisko swoje.
— Obraziłeś go, rzekł Ksawery.
— Obrazić Murzyna!... odrzekł zgorszony Mulat; wszakże każdy zdanie swoje mieć może, i ja wyjawiłem je za moje pięć franków... Ach! mój najdroższy, wpadłeś znowu jak widzę w twoje melancholijne marzenia, musisz mieć niezawodnie splen.
Ksawery westchnął.
— Jest to choroba ludzi szczęśliwych, odpowiedział; nie mogę jej zatem podlegać.
I wzniósł na towarzysza swego spojrzenie pełne smutku i tęsknoty; potem ulegając tej potrzebie zwierzenia się, która znajduje się w sercu wszystkich ludzi, wziął rękę Mulata, a ścisnąwszy ją w swoich, rzekł: — Carralu, sądzę, iż jesteś przyjacielem moim; zupełne w tobie zaufanie pokładam. Odgadłeś połowę tajemnicy mojej, wyjawię ci wszystko.... Cierpię!
— To widać, mój najdroższy, ale.... dla czegóż cierpisz?
— Jest to niedogodność bardzo powszechna! Jestem w temże samem położeniu. I zowię się Ksawerym.
— To piękne imię! powiedział Carral z nikczemnem szyderstwem. Przyznaję, iż dla zakończenia takowego, czegoś braknie. Co do mnie, na los pod tym względem uskarżać się nie mogę.... Ale cóż chcesz, mój miły, gdyby wszyscy posiadali urodzenie, nikt nie byłby szlachcicem!
— A nadto, jeszcze.... mówił dalej Ksawery, o którego uszy zaledwie że się obił ten decydujący argument....
Ale zanim mógł dokończyć, drzwi kościoła Saint Germain des Près otworzyły się i tłum pobożnych plac napełnił. Dwaj przyjaciele rozmowę zawiesili.
Żebrak Murzyn czynność swoją rozpoczął. Stał nieruchomie i rękę wyciągał. Podobnym był do hebanowego posągu, wystawionego dla wzbudzenia litości w przechodzących. Wszyscy go wspierali, bo był znanym, a sława i żebrakowi jest potrzebną. Ksawery z balkonu się wychylił i bacznie oczyma śledził.
— Czy miała być na nieszporach?... zapytał głosem cichym Carral.
— Kto taki? odrzekł Ksawery, mocno się rumieniąc.
— Jeszcze ukryć: usiłujesz! Ale zapytanie moje zbytecznem było, wiedziałem bowiem, iż się na nich znajdowała; otóż i ona.
Ksawery bardziej się jeszcze wychylił. Dziewica cudownej urody, ubrana skromnie, z prostotą oznaczającą wyższe pochodzenie, przechodziła właśnie próg kościoła. Dama do towarzystwa w właściwym sobie ubiorze zdała za nią postępowała. Gdy się zbliżyła do czarnego żebraka, wsunęła mu w rękę pieniądz, a on się z rozkoszą uśmiechnął.
Potem młoda dziewica bojaźliwie na ganek spojrzała, a lekki rumieniec na jej lica wystąpił.
Kocha go!.... pomyślał sobie Carral.
Ksawery pomimowolnie ręce złożył.
Po czem Mistress Blowter, bo aby być damą do towarzystwa, trzeba koniecznie być Angielką, podniosła oczy w górę, ale to tylko w chęci przypatrzenia się pogodzie.
Niebo, które było czyste przez dzień cały, okrywało się właśnie chmurami, i krople deszczu spadać zaczęły. Angielka, przybrała strwożoną postać, i przebiegała plac niespokojnym wzrokiem. Jedna tylko do najęcia stała kareta i to przy drugim końcu placu, a stangret siedząc na koźle, spał i chrapał doskonale.
— To dobrze! rzekł Carral półgłosem.
Podczas gdy panna de Rumbrye znajduje się na nabożeństwie pod dozorem służebnicy, pani Margrabina, jej macocha, przejeżdża się po lasku kabryoletem Margrabiego, którym powozi pan Alfred des Vallées, jego pasierb. To jest w porządku! Margrabia z córką powinien chodzić piechotą, lub jeździć w najętym powozie.
I rzeczywiście nie było innego środka.
Młoda dziewica weszła pod wystawę, a Mistress Blowter, z chwalebną gorliwością biegała swemi angielskiemi długiemi nogami po mokrym bruku dla wyszukania powozu.
— Mój najdroższy, rzekł wówczas Carral; nie czyń sobie żadnego przymusu, ja odchodzę.
I wszedł do pokoju.
Tłum się rozszedł. Przy kościele stal tylko jeszcze żebrak Murzyn.
— Heleno!.... poszepnął bardzo cicho Ksawery. Młoda dziewica podniosła oczy, a widząc, iż nikt inny na ganku już się nie znajdował, dała znak radosny i szybko następujące wymówiła słowa:
— Przyjdź dziś w wieczór.
Ale kareta spiesznie się po bruku potoczyła, nieszczęsny młodzieniec nie mógł słów tych dosłyszeć, chociaż się wychylił i dobrze uszu nadstawił. Helena zamilkła, bo Mistrees Blowter się zbliżała.
Ksawery z gniewem zawołał:
— Cóż ona wymówiła?
— Przyjdź dziś wieczór, wymówił głosem poważnym stojący pod oknem Murzyn.
— Dziękuję, dziękuję, poczciwy człowieku, odrzekł Ksawery.
— Komuż u licha tak dziękujesz mój miły, zapytał Carral.
Ksawery się obrócił. Smutek zasępiający poprzednio twarz jego, znikł zupełnie, a wesoły uśmiech usta ożywił. Mówiąc sam do siebie, odpowiedział: Ale a propos! nie będę mógł ci towarzyszyć dziś wieczorem,... idę bowiem do pałacu de Rumbrye.
— Aha!... poszepnął Don-Juan.
— Otrzymałem zaprosiny.... Wiesz.... dawniej jeszcze? zapomniałem o nich.
— Uważam cię za waryata!.. rzekł Carral z niejaką dobrodusznością, iż jeszcze przedemną ukryć usiłujesz.... Udajesz się do dyplomatyki.... Czyż nie wiesz, iż równie dobrze znam twoje małe tajemnice, jak ty sam.... a może i lepiej! — kochasz kobietę wyższą od siebie urodzeniem i znaczeniem.
Czoło Ksawerego znów się zasępiło, a uśmiech znikł z ust. To wielka śmiałość! dodał Carral.
— Szaleństwo chyba, chcesz powiedzieć, przerwał z goryczą Ksawery.
— Nie; śmiałość, powtarzam. Partya twoja jest trudną, wygrać ją wszakże można.
— Ach! gdybym był bogaty! zawołał Ksawery.
— W takim razie w grze swojej miałbyś więcej jedno à-tout, a nic więcej, mój najdroższy!.... bo zbywałoby ci zawsze na pięknem nazwisku, takiem jak jest moje naprzykład?
— Jesteś bardzo szczęśliwym, Carral?
— Dosyć.... Zresztą gdybyś nosił nawet i najpiękniejsze nazwisko Francji, zawsze miałbyś zawadę.
— A jaką?
Głos Carrala stał się poważnym.
— Masz śmiertelnego nieprzyjaciela, bardzo potężnego i strasznego, który ci nigdy nie wybaczy, Ksawery.... Nie pytaj mnie o jego nazwisko, bo ci takowego wyjawić nie mogę.
— Śmiertelnego nieprzyjaciela! powtórzył młodzieniec; nieprzyjaciela, który nie wybaczy mi nigdy?.... Pamięć moja żadnej nie nasuwa mi myśli, niczego się dorozumieć nie jestem zdolny.... Żartujesz ze mnie, Carral! Jestem pewny, że nikogo nie obraziłem.
Don-Juan żałował zapewne, iż mu myśl tę nasunął, bo przerwał, udając wesołość:
— Za daleko się posunąłem, mój miły, bardzo za daleko! Rozumiałeś zapewne, iż tu idzie o jakiego zdrajcę melodramu.... nie, bynajmniej... Jest ktoś na świecie, który cię nie lubi,... i na tem rzecz się kończy.
— A ten ktoś zowie się?....
— Tego powiedzieć ci żadną miarą nie mogę... Ale cóż cię to obchodzi?... Czasem obca pomoc przydać się może; czy chcesz przyjąć usługi moje?
— W interesie tego rodzaju, odrzekł wahając się Ksawery, nie sądzę....
— W czem ci usłużnym być mogę, tego nie wiem. Jestem, jak wiesz, dobrze widziany w pałacu Rumbrye A że tam nie bywam od niejakiego czasu, to dla tego, że....
Carral zatrzymał się przez chwilę, a potem dalej mówił z pewnym rodzajem nieukontentowania:
— Zbłądziłem w tym względzie, gdyż przewiduję, iż nadejdzie chwila, w której będę zmuszony znowu do niego uczęszczać. Z resztą, gdy się ma prawdziwa chęć być użytecznym, zawsze sposobność się znajdzie.
Ksawery wziąwszy rękę towarzysza swego, ścisnął go serdecznie i rzekł:
— Jesteś wylanym przyjacielem Carral; dziękuje ci, i przyjmuję twoje zaofiarowanie... Ale aby komu czynić przysługi trzeba go wprzódy doskonale poznać, a ty mię jeszcze znasz tak mało.
— Przeciwnie! przeciwnie! zawołał Carral przybierając znowu swój ton szyderczy. Znam dobrze twoją historyę, albo raczej zgaduję ją. Jest ona podobną do tysiąca romansowych bohaterów: Matka twoja lub w jej zastępstwie jaki bogaty bankier, przesyła ci zapewne co miesiąc małą pensyjkę....
— Nie zgadłeś, przerwał Ksawery.
— Nie?... Ale zawsze jest to coś podobnego, nie prawdaż?
— Jest to coś bardzo smutnego Carral! odrzekł zwolna Ksawery; nie znam urodzenia mego.... nie znam ani ojca, ani matki mojej... W szkołach opłacano za mnie przez korrespondencyę.... A teraz co miesiąc 300 franków odbieram.
— A cóżem mówił?
— Ale któż mi daje te 300 franków?
— Mniejsza o to!
— Czyż zawsze mi je przysyłać będą?
— To rzecz ważniejsza, ale zdaje się, iż wszelką nadzieję zachować powinieneś. — Któż ci przynosi owe 300 franków, Ksawery?
— Nie wiem.
— Ob! oh! — To już za nadto!... Musisz przecie odbierać je z rąk jakiego człowieka?
— Żadnego.
— To rzecz osobliwsza!
— Szczególna rzeczywiście.... i bardzo sroga Carral!.. Oh! wierzaj słowu memu, że gdyby nie ta nierozsądna miłość, odrzuciłbym ten dar tyle do jałmużny podobny; zerwałbym stosunki z światem, w którym nieprawe zajmuję miejsce; pracowałbym, aby się wyżywić; ja....
— La! la! przerwał Carral, nie każdy co chce, pracować może, mój najdroższy. Aby zostać stolarzem lub malarzem, potrzeba protekcyi,... No no! wpadasz w deklamycyą. Jak zostaniesz sławnym Adwokatem, za lat 10 lub 15 naprzykład, będziesz miał dosyć czasu dar ten odrzucić.... Teraz zaś kochając się lub nie, przyjmować go możesz.... Ale raz jeszcze zapytuję cię o sposób jakim go odbierasz?
— Nie śmiem ci go powiedzieć, bo mi uwierzyć nie zechcesz.
— Mów zawsze.
— A więc, co miesiąc, między 1-ym a 3-cim, znajduję kopertę starannie zapieczętowaną, a w niej 15 luidorów w złocie.
— Gdzież to znajdujesz?
— Tu na tym balkonie.
— Nadzwyczajne to zdarzenie! powtórzył Carral. Czyż nie dochodziłeś? — Ja byłbym stał na czatach.
— Uczyniłem to. Nie raz noc całą przepędziłem, ukryty za firankami. Czekałem, śledziłem...
— I nigdy nic dostrzedz nie mogłeś?
— Nigdy!
Don-Juan w zamyśleniu za czoło się pochycił. — W tem wszystkiem udział mieć musi kobieta, poszepnął.
— Nie zdaje mi się odrzekł Ksawery. Nigdy nikogo nie widziałem; tajemnicą najgłębszą rzecz ta dla mnie jest pokrytą. Jestem pewny wszakże, iż te pieniądze mężczyzna mi rzuca...
— Zkądże to wnosisz?
— Pewnej nocy, rok już temu, pozostałem aż do dnia, aby tej tajemnicy dociec. Około czwartej zrana, posłyszałem lekki hałas na balkonie. Pobiegłem natychmiast, i ujrzałem cień ku kościołowi zmierzający.... Był to cień mężczyzny.
— W nocy niczego pewnym być nie można....
— Toż samo też sobie powiedziałem. W owym czasie reperowano właśnie hotel... Bruk okryty był piaskiem, który przez noc deszcz mocno zwilżył. Pospieszyłem zapalić świecę, i dostrzegłem na piasku ślady kroków; były to kroki mężczyzny, obutego w ciężkie i podkute obuwie.
— Obuwie Owerńczykal... komisanta! zawołał Carral.
— Tak sądzisz?
— To jest aż nadto w oczy bijącem!
Ksawery przez chwilę w głębokiem pozostał zamyśleniu.
— Odpowiedz mi szczerze Carral, czy znajdujesz, że jestem do Mulata podobnym?
Carral zadrżał i spojrzał na młodzieńca groźnemi oczyma, bo to zapytanie pośrednio za zniewagę uważał. Ale słodki i szczery wyraz twarzy Ksawerego, wkrótce go zaspokoił. Przyszedłszy do siebie odpowiedział:
— Nie znam się na tem bynajmniej, ale każdy mniej więcej czyni sobie jakieś wyobrażenie o rzeczach, których nie zna. Nie zgadzasz się zupełnie z tem, jakie sobie o Mulatach utworzyłem.
Ksawery lżej odetchnął.
— Wszyscy mówią mi to samo, odrzekł; a jednakże....
— Dla czegóż uczyniłeś mi to zapytanie? przerwał Carral.
— Bez myśli... Czasem dręczą mię okropne przeczucia... Ale te są zupełnie szalone, nie powiem ci ich więc.
— Spowiedź ogólna! Wyjaw mi wszystko mój najdroższy.
Ksawery byłby może i mówił dalej, ale w tej chwili dał się słyszeć turkot powozu pięknie zaprzężonego, który zatrzymał się właśnie przed drzwiami hotelu.
Noc jeszcze nie zapadła zupełnie, ale przedmioty na pół już tylko rozpoznać można było.
— Prześliczne konie! zawołał Ksawery, uszczęśliwiony przerwaniem rozmowy.
Carral, zamiast odpowiedzi, spiesznie przetarł lornetkę, którą wymierzył na herb powozu.
— Rumbrye! pomruknął.
Już za późno jest, aby do kościoła przyjeżdżano, powiedział Ksawery, nie dosłyszawszy wykrzyknika Carrala. Może to jaka szlachetna dama przybywa do którego z naszych sąsiadów.
Don-Juan był blady i trząsł się jak liść.
— Może to i do ciebie, dodał Ksawery, bo coś milczysz, dobry apostole.
Drzwiczki powozu się otworzyły, a kobieta pięknej i powabnej postawy spoglądając na hotel, postawiła swoje małe nóżki na śliskim bruku. Żebrak Murzyn nieruchomy do owej chwili na stanowisku swojem, przyliżył się i wyciągnął rękę. Ale piękna dama szybko przesunęła się około niego, i weszła do hotelu.
— Zgadłem, jak widać! rzekł Ksawery.
To ona, pomyślał Carral zmieniając kolor twarzy. Cóż za szczególne podobieństwo! poszepnął żebrak, którego twarz czarna wyrażała zadziwienie i podejrzenie zarazem. Będę wiedział kto ona jest!
Dama tymczasem weszła na schody.
Ksawery przytknął ucho do zamku drzwi, aby zaspokoić swoją dziecinną ciekawość i dowiedzieć się, kto był ten szczęśliwy sąsiad, do którego weszła piękna nieznajoma.
Żebrak zaś spokojnie pod kościół na stanowisko swoje powrócił, w kilka sekund później zapukano lekko do drzwi pokoju. W którym się znajdowali dwaj nasi młodzi ludzie.
— Tem lepiej! rzekł wesoło Ksawery, — albo do mnie, albo do ciebie.
— To do mnie, odpowiedział Don-Juan głosem przytłumionym.
I drzwi otworzył. Kobieta weszła; twarz jej okrytą była gęsto zarobioną koronkową zasłoną.
— Nie będę ci przeszkadzał przyjacielu, powiedział z cicha Ksawery, odchodzę, wiesz już gdzie....
Ukłonił się zakwefionej damie i wyszedł.
Gdy już oddalił się, twarz Carrala inny wyraz przybrała — Śmiałość pełna fanfaronady, w jednej go chwili opuściła. Skłonił się uniżenie i przybrał postać bojaźliwą i pełną uszanowania.
— Dobra pani moja, rzekł głosem przytłumionym, czegóż odemnie żąda?





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.