Żeńcy (Szymonowic, 1919)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Szymon Szymonowic
Tytuł Żeńcy
Pochodzenie Klejnoty poezji staropolskiej
Redaktor Gustaw Bolesław Baumfeld
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1919
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała antologia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SZYMON SZYMONOWICZ.
ŻEŃCY.
OLUCHNA.

Już południe przychodzi, a my jeszcze żniemy!
Czy tego chce urzędnik, że tu pomdlejemy?
Głodnemu, jako żywo, syty nie wygodzi!
On nad nami z maczugą, pokrząkając, chodzi!
A nie wie, jako ciężko z sierpem po zagonie
Ciągnąć się; oraczowi insza, insza wronie:
Chociaj i oracz chodzi za pługiem i wrona.
Inszy sierp w ręce, insza maczuga toczona!

PIETRUCHA.

Nie gadaj głosem, aby nie usłyszał tego!
Albo nie widzisz bicza za pasem u niego?
Prędko nas nim namaca! Zły frymark — za słowa
Bicz na grzbiecie, a jam nań nie bardzo gotowa.
Lepiej złego nie drażnić: ja go albo chwalę,
Albo mu pochlebuję — i tak grzbiet mam w cale.

I teraz mu zaśpiewam, acz mi nie wesoło:
Nie smaczno idą pieśni gdy się poci czoło!
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Nie jesteś ty zwyczajów starosty naszego!
Ty wstajesz, kiedy twój czas: jemu zda się mało,
Chciałby on, żebyś ty od północy wstawało;
Ty bieżysz do południa zawsze twoim torem:
A onby chciał ożenić południe z wieczorem....
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Nie jesteś ty zwyczajów starosty naszego!
Ty dzień po dniu prowadzisz, aż długi rok minie!
A on wszystko porobić chce w jednej godzinie;
Ty czasem pieczesz, czasem wionąć wietrzykowi
Pozwolisz i naszemu dogadzasz znojowi:
A on zawsze: „Pożynaj! nie postawaj“! woła,
Nie pomnąc, że przy sierpie trój poť idzie z czoła...
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Nie jesteś ty zwyczajów starosty naszego,
Ciebie czasem pochmurne obłoki zasłonią,
Ale ich prędko wiatry pogodne rozgonią:
A naszemu staroście nie patrz w oczy śmiele, —
Zawsze u niego chmura i kozieł na czele;
Ty rosę hojną dajesz po ranu, wstawając,
I drugą także dajesz wieczór, zapadając:
U nas post do wieczora zawsze od zarania, —
Nie pytaj podwieczorku, nie pytaj śniadania!
Starosto! Nie będziesz ty słoneczkiem na niebie!
Ni panienka, ni wdowa nie pójdzie za ciebie:
Wszędzie cię, bo nas bijasz, wszędzie osławimy,
Babę, boś tego godzien, babę-ć naraimy,
Babę o czterech zębach! Miło będzie na cię
Patrzyć, gdy przy niej siędziesz, jako w majestacie,
A ona cię nadobnie będzie całowała,
Jakoby cię też żaba chropawa lizała!

OLUCHNA.

Szczęście twoje, że odszedł starosta na stronę:

Wzięłabyś była pewnie na buty czerwone
Albo na grzbiet upstrzony za to winszowanie!
Słyszysz! Jakie Maruszce daje tam śniadanie?
A słaba jest nieboga: dziś trzeci dzień wstała
Z choroby a przedsię ją na żniwo wygnała
Niebaczna gospodyni. Takci służba umie!
Rzadko czeladnikowi kto dziś wyrozumie.
Patrz, jako ją katuje: za głowę się jęła
Nieboga; przez łeb ją ciął, krwią się oblinęła;
Podobno mu coś rzekła; każdemu też rada
Domówi. Tak to bywa, gdy kto siła gada!
Dobrze mieć, jako mówią, język za zębami:
I my mu dajmy pokój, choć żartuje z nami!
Żart pański stoi za gniew i w gniew się obraca:
Ty go słówkiem, a on cię korbaczem namaca.

PIETRUCHA

Dobrze radzisz. Mnie się on, widzę, nie przeciwi,
Ale lepszy z nim pokój. Co się często krzywi,
Złomić się może, ― przyjdzie jedna zła godzina,
A częstokroć przyczyną bywa nieprzyczyna.

PIETRUCHA

Ale starosta do nas znowu przystępuje,
Kwaśno patrzy, z nahajką do nas się gotuje.
Zaśpiewam ja mu przedsię, — rad on pieśni słucha.
Patrzy na nas i stanął i nakłada ucha.
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Naucz swych obyczajów starostę naszego!
Ty piękny dzień promieńmi swojemi oświecasz
I wzajem księżycowi noc ciemną polecasz;
Jako ty bez pomocy nie żyjesz na niebie,
Niechaj i nasz starosta przykład bierze z ciebie:
Na niebie wszytkie rzeczy dobrze są zrządzone;
Księżyc u ciebie żoną: niech on też ma żonę!
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Naucz swych obyczajów starostę naszego!
Gdy ty na niebo wchodzisz, gwiazdy ustępują,

Gdy księżyc wschodzi, z nim się gwiazdy ukazują.
Siła gospodarz włada, siła w domu czyni:
Ale czeladka lepiej słucha gospodyni.
Niechaj ma żonę: będzie się domu trzymała
Czeladka, nie będzie się często odmieniała;
I nam do dworu będą otworzone wrota, —
Wszytkich do siebie wabi przyjemna ochota.
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Naucz swych obyczajów starostę naszego!
Ty nas ogrzewasz, ty nam wszytko z nieba dajesz,
Bez ciebie noc, z tobą dzień jasny, gdy ty wstajesz:
Niech i on na nas zawsze patrzy jasnem okiem,
Niech nas z pola wczas puszcza, nie z ostatnim mrokiem!

STAROSTA.

Pietrucho! Prawieś mi się sianem wykręciła!
Ta nahajka mocno się na twój grzbiet groziła.
Kładźcie sierpy, kupami do jedła siadajcie,
W kupach jedzcie, po chróstach się nie rozchadzajcie!

(1614.)[1]





  1. Żeńcy. O „Sielankach“ Szymonowicza patrz: objaśn. do str. 214.
    Urzędnik, starosta — ekonom, dozorca rolny: frymark — handel, zamiana; trójpol — troisty pot; korbaczem — biczem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Szymon Szymonowic.