Śląsk musi być nasz!

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Bełza
Tytuł Śląsk musi być nasz!
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1920
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skan na commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ŚLĄSK MUSI BYĆ NASZ!



„Bez Śląska, Polska będzie nędzarką, tyle tylko że bez kajdan. Z nim połączona stanie się mocarstwową potęgą na Wschodzie Europy, niezależną od zewnętrznych i wewnętrznych swoich wrogów. I nie doczeka się ponownie grobu“.
(Stanisław Bełza).






Druk K. Kowalewskiego, Piękna 15.

STANISŁAW BEŁZA





Śląsk

musi być nasz!






Słowo wstępne przed Koncertem,
urządzonym przez  Polskie Towarzy-
stwo Pomocy ofiarom wojny w dn.
6 października 1920 r. w Filharmonji
na Plebiscyt śląski







WARSZAWA.
Gebethner i Wolff.
(Nakład Polsk. Towarz. pomocy ofiarom wojny)
1920.


Mojemu Synowi
WITOLDOWI

pierwszemu Dyrektorowi Polakowi Bibljoteki miejskiej w odzyskanej Bydgoszczy,

z życzeniem by w niej usłał gniazdo kulturalne dla pożytku Wielkopolski i jej szerszej Ojczyzny, —

ofiaruje JEGO OJCIEC.


„W szyszaku i zbroi,
Niemiec na koniu nieruchomy stoi.
Oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec,
Nabija strzelbę i liczy różaniec“.
(Konrad Walenrod. Ze wstępu
do poematu).
„Synu, plony wiosenne, żywo
do grobu wtrącone,
To są ludy podbite.
Synu, piaski z za morza burzą
pędzone — to Zakon“.
(Konrad Walenrod  Z rozmowy
Kiejstuta z Walterem).
I.

Kiedy mi przypadł w udziale zaszczyt zagajenia krótkiem przemówieniem wstępnem tej narodowej uroczystości, która świadcząc o umiłowaniu przez nas Śląska, jednocześnie symbolizuje to umiłowanie w owocnym dla niego czynie, i zabrałem się do nadania przemówieniu temu literackiego kształtu, stanęły mi na pamięci te słowa genjalnego naszego wieszcza z wielkiego jego poematu, który opromieniony blaskiem genjuszu porodziła tak szczytna miłość Ojczyzny, że podobnej nie zna poezja całego świata.
I powtarzając je sobie w duchu, na skrzydłach myśli przeniosłem się z czasów dawnych, odtworzonych tak niepospolicie przez największego naszego poetę, do czasów dzisiejszych, skąpanych w oceanie łez i krwi przez tego, którego słowami temi tak on scharakteryzował, i zadałem samemu sobie zapytanie, aźali upodobniony przez niego w dniach tryumfu wojennego i szczęścia w Walenrodzie do piasków burzą pędzonych i jak burza niszczących dokoła wszystko, — w dniach niedoli, jakie świeżo zakończona wojna na niego sprowadziła, śladem dotkniętych srogą ale zasłużoną karą, wszedł on w siebie, i skupiwszy się w sobie rozpoczął duchową pracę, by z czynnika niszczącego wszystko i wszystkich dokoła, stał się czynnikiem twórczym błogosławieństwa i pokoju.
Takie pytanie zadałem sam sobie i oto jaką otrzymałem na nie odpowiedź.
Zaledwie ta straszna wojna ukończoną została, i krwawa pięść grożąca wolności całego świata uległa skruszeniu, paru wybitnych amerykańskich publicystów opuściło przystań Nowego Jorku, i przedostawszy się przez straże wojenne Francyi nad Renem, wkroczyło na ziemię niemiecką, by przekonać się naocznie nie o tem, jak ta ziemia po wojnie się przedstawiała, bo nikt jej nie pokrył zgliszczami i ruinami, jakiemi obsiadujący ją Teutoni zasypali Belgję, Francyę i Polskę, ale jak wyglądali ci, którzy ochroniwszy swój kraj od zniszczenia, wszędzie gdzie przeszli pozostawili po sobie urągający Bogu i ludziom krwawy ślad.
Interesowało ich wielce, czy dotknięci karą zasłużoną za czyn, za który obaliwszy cezara swojego, zrzucali na jego barki odpowiedzialność, uderzyli się w piersi, i w włosiennice przyobleczeni, zabrali się, w rozpatrywaniu dokonanych win do pracy nad duchowem odrodzeniem, na wiek wieków zabezpieczającej ludzkość od tego, co wedle nich, dzięki jedynie temu, którego tron przed chwilą wywrócili, stało się udziałem świata. Zajechali więc do Kolonii, zwiedzili Frankfurt nad Menem, Karlsruhe, Studgard i Monachium i przez Lipsk i Drezno dotarli do Berlina, gdzie socjalistyczny przeważnie, a więc najbardziej wrogi arbitralnemu rządowi Wilhelma II-go rząd, organizował swoje zastępy. Wszędzie w przejeździe swoim wchodzili oni w stosunki z wpływowymi mężami Niemiec, ocierali się o przedstawicieli nauki, prasy, wielkiego przemysłu i handlu, a aby obraz, który chcieli mieć przed oczami, o ile można, jednostronnym nie był, nie pozostawiali nigdzie na stronie młodzieży uniwersyteckiej i kobiet. Wędrówka ich po Niemczech trwała parę miesięcy, a że wszędzie spisywali swoje wrażenia, więc gdy powrócili za ocean, utworzyła się z nich wiązanka obszerna i ciekawa, z którą po powrocie zapoznali swoich rodaków. I oto co odsłonili im i światu całemu, co ukazali żądnym widoku prawdziwego obrazu powojennych, demokratycznych rzekomo już nawskroś, wyzwolonych z więzów Berlina, Niemiec? Że na całej przestrzeni od Renu po Spreę i od granic Szwajcaryi i Czech po morze Północne i Bałtyk, w rzeczywistości nic się nie odmieniło, że śladów skruchy nigdzie w przejeździe swoim po Niemczech nie dostrzegli, że wszystko czemu się tam przyglądali, dyszy żądzą zemsty za przegranę, chęcią ponownego rozpętania przy nadarzonej okoliczności furyi wojennej, zatopienia świata całego w potokach nowej krwi.
Jeżeli obraz takiego stanu dzisiejszej niemieckiej duszy, wszystkim przyjaciołom pokoju i zgodnej pracy ludów dla szczęścia powszechnego, ręce nakazuje łamać w rozpaczy, dla Polski świeżo z grobu do życia politycznego uniesionej, groźnem jest niezmiernie ostrzeżeniem. Bo jeżeli Prusak dyszy dziś nienawiścią do Zachodu, który go na ziemię powalił — nienawiścią swoją do nas przejęty jest w stopniu przechodzącym granice wszelkie, bo jeżeli oddanie Francyi Alzacyi i Lotaryngii przejmuje go boleścią wielką, pozbycie się Wielkopolski, Prus Królewskich i Kaszub wprawia go we wściekłości szał. Czemu tak? Bo instynktem rabusia czuje, czem są dla niego te dzielnice, bo wie o tem, że jak posiadłszy je drogą przeniewierstwa i gwałtu sto kilkadziesiąt lat temu, z niewiele znaczącego państewka stał się mocarstwem potężnem, tak z chwilą utraty ich powraca do tego czem był, podczas gdy jego sen o opanowaniu wschodu Europy, pryska jak bańka mydlana. Więc wytęża wszystkie siły aby nam odebrać to co nam oddać został zmuszony, kuma się z wewnętrznym i zewnętrznym naszym wrogiem, a ponieważ świadom jest doskonale tego, iż szatańskich swoich zamiarów nie urzeczywistni o ile Polska silną będzie, stara się ją za wszelką cenę politycznie i ekonomicznie osłabić. Gdyż ona jedna zagradza mu, o ile jest silna, drogę na Wschód, ona jedna odcina go od naturalnego sprzymierzeńca jego, Rosji, z którą bandycką spółkę zawiązaną za czasów Fryderyka II i Katarzyny, pragnąłby wznowić by, że się posłużę wierszem Krasickiego, „srogim bułatem znów przelęknionym zawiadować światem“.
Że tak jest, z tem się on wcale nie tai.
W sześć miesięcy po zawiesze[1] broni i ucieczce Wilhelma II-go do Holandyi, znany publicysta amerykański Frankmands, udzielił korespondentowi waszyngtońskiego Times'a kopję listu, jaki napisał do niego Erzberger, wybitny działacz polityczny niemiecki i ówczesny minister. List ten miałem sposobność odczytać w amerykańskiem piśmie w oryginale, i gdybym z dziejów nie wiedział czem jest Prusak, przekonałby mnie on o tem jaknajdowodniej. Rozwija w nim Erzberger plany Niemiec, mówi o związku przyszłym ich z Rosyą, z którą do spółki chce w przyszłości zawładnąć Europą i nie tai się z tem, że nikt inny tylko Polska zagradza Niemcom do tego drogę. Oto słowa, jakie wynotowałem sobie z tego listu: „Jeżeli powiedzie się nam przeszkodzić — pisze Erzberger — w zbudowaniu silnej Polski, tedy przyszłość przedstawi się nam jasno. Dla tego nie powinniśmy tracić odwagi, lecz prowadzić dalej bezustanku naszą robotę, mając ciągle na uwadze olbrzymią nagrodę (gigantic recompense), którą obiecujemy sobie osiągnąć“. Więc „zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem i choćby mimo Boga“, żądza ścisłego związku z barbarzyńską Rosyą, mniejsza z tem carską czy bolszewicką, podstawianie na każdym kroku nogi Polsce, by ją osłabić, a potem doszczętnie zgnieść — oto co ożywia teraz całe prawie Niemcy, takie same po wojnie, jak przed wojną, oto co z nich tworzy wulkan, który przy sprzyjających okolicznościach, jak Wezuwiusz Herkulanum i Pompeę zasypie Europę lawą. Ale przedewszystkiem nas. Bo my wolni i potężni stanowimy barjerę w przyszłym ich niszczycielskim pochodzie, my targamy nici ich zamiarów. Nici te wzmocnić, nas obezsilnić, oto co w tej chwili zaprząta przedewszystkiem zbiorową głowę dzisiejszych Niemiec, oto co stać nam winno na pamięci wciąż.
I myśli nasze i duchy, za nakazem wielkiego wieszcza zestrzelać w jednem i jedynem ognisku.
W ognisku starań i wysiłków, by do tego nie dopuścić. Jak nie dopuścić?


II.

Niebezpiecznego zatem sąsiada Polska ma i zawsze mieć będzie na zachodnich swoich kresach, niebezpiecznego i groźnego nad opis wszelki. Bo niepogodzony ze swoim losem, dyszący zemstą i chęcią odwetu, knuć on będzie ciągle spiski na jej byt, łączyć się z każdym kto z nią w zatarg wejdzie. Z każdym. A że tego spodziewać się powinniśmy, dni świeżo przez nas przeżyte w chwilach najazdu hord bolszewickich na nasz kraj, jakże wymownym dla nas są dowodem. Bo ogłosił on swoją neutralność, gdy głodna, bosa i krwi żądna nawała obdartusów ruszyła na nasz kraj, pozornie trzymał się od nawały tej zdala, ale czekał tylko na sposobność, by tej neutralności dać zgodny ze swojemi wiekowemi tradycyami wyraz. Gromadził po cichu wojsko na zachodnich naszych granicach, tkał potajemnie z żywiołami anarchii wewnątrz kraju naszego kanwę jawnej zdrady i gdyby nie bohaterstwo Warszawy, i nieśmiertelnych w wojsku naszem zastępów, kto wie czy zniszczona doszczętnie, przez tych którzy w imię grabieży i rozboju obdarci i źle uzbrojeni, ale liczbą silni na nas szli, nie doznała ona losu powtórnej okupacyi przez tych, którzy głośno wypierając się z nimi związku, pocichu myśleli o tem tylko aby w sercu Polski zadać Polsce śmiertelny cios.
Zająwszy Wilno wprowadził Bolszewik w jego wrota, cichego swego wspólnika Litwina, zdobywszy Warszawę czyż można o tem wątpić, iż wiedząc że w niej się nie utrzyma, oddałby ją w nagrodę za jego sympatyę i współpomoc Niemcowi, rozgrabiwszy w niej wszystko coby się dało wpierw, i wysączywszy z niej wpierw krwi ostatnią kroplę.
Bo takimi drogami postępował zawsze Prusak, do takiego tuczenia się obcem ciałem przywykł on nie od dziś, tak chadzać zawsze będzie, gdyż metoda taka spoczywa w jego krwi. I pozornie uzgodniony z nami, kopać nam wyzwolonym z grobu będzie on zawsze niezgłębiony nowy grób.
Utuczony na Polsce, o ponownem nakarmieniu się polskiem ciałem przenigdy myśleć nie przestanie, z piekłem się złączy by nas obdarzyć dobrodziejstwami piekła, i nie spocznie, póki się plany jego nie ziszczą.
Więc aby się te szatańskie zamysły nie urzeczywistniły,
Aby wskrzeszona do życia państwowego Polska była nietylko wolną ale i potężną,
By uniezależniona pod gospodarczemi względami od wpływów obcych, — na Wschodzie Europy między dwiema tyranjami stała się ostoją kultury chrześcijańskiej, braterstwa ludów, tolerancyi i porządku, musimy mieć okno na szeroki świat: morze, i grunt granitowy pod nogami: Górny Śląsk. Bo na Śląsku tym jest to co będąc naszem, stanowi naszą składową część, miljonowy polski lud, zahartowany w walce z przeciwnościami, bo na Śląsku mamy węgiel, warunek naszego przemysłowego rozwoju i życia, bo bez niego będziemy nędzarzami w świecie, tyle tylko że bez kajdan.
Morze, w postaci skrawka niestety tylko już posiadamy, rzeczą naszą utrzymać je w naszych rękach, na progu Śląska stoi jeszcze w szyszaku i zbroi Prusak, i jak jego protoplasta czcigodny Krzyżak, patrząc na nasz szaniec, nabija strzelbę by nam wymierzyć jak Krzyżak Litwie w Walenrodzie cios.
I tylko jedno czego nie robi jak Krzyżak w tym poemacie, jedno tylko w czem go nie naśladuje: nie liczy różańca.
Tego nie liczy. Ale za to liczy coś innego.
Liczy korzyści jakie na niego spłyną, gdy najpierw obezsilni nas, a potem wysączy z nas krew.
I uśmiecha mu się w tej jego rachubie na trupie Polski, wznowiony związek bandycki z Rosyą, marzy o tem jak ją w przyszłości opanuje po raz wtóry, dostarczając jej jeśli despotyą będzie swoje panny dla jej carów na żony, truciznę jeśli anarchja podkopywać jej nie przestanie, jaką ją struł śląc jej 3 lata temu w zaplombowanych wagonach Lenina i pokrewnych mu zbójów.
Sprawny, chciwy i przebiegły kupiec jakim zawsze był, by uzależnić od siebie ten pół dziki jeszcze kraj, nie wyrzeknie się on nigdy żadnych środków, dowozić zawsze Rosyi będzie wszystko co ją podda jego wpływowi, i nie krępując się żadnemi skrupułami, nieść jej będzie zawsze wszystko, by ją jak pająk swoją ofiarę kunsztowną siatką omotać, bez względu na to, czy będzie tem mniej lub więcej nadobna kobieta, czy zatruwający jej krew śmiertelny Bolszewizmu jad.
Gatunek i rodzaj towaru nie obchodzi go nic, każdy mu jest dobry byle się tylko wprowadzając go w cudze drzwi, wzmógł i pożywił.
Takie oto plany ma Niemiec na oku, to mu się poczciwcowi uśmiecha, to osiągnie ku zgubie całego świata, jeśli Śląskiem wzmocniony zniszczyć nas zdoła, wpatrzony na progu Śląska w nasz szaniec. To osiągnie.
Bo Śląsk Górny w jego rękach to jego wielka moc. Mając go z jego niewyczerpanemi kopalniami węgla przy sobie, z jego żelazem, niklem, miedzią i ołowiem, sześć lat temu wyzwał do boju z nadzieją zwycięztwa cały świat, przez cztery lata bez mała groził mu ujarzmieniem, bez niego, pozbawionym trzonowego zęba będzie, gryźć nie będzie w stanie cywilizowanego Zachodu Europy, ale przedewszystkiem tych których zgryźć głównie pragnie, — nas.
Więc nie dopuśćmy, przez Bóg żywy nie dopuśćmy, aby posiadł on ten śląski próg,
Stańmy tam silną nogą i nie ścierpmy na nim brutalnych jego butów.
Bo Śląsk od zarania dziejów naszych, od Chrobrych i Krzywoustych jest nasz. Tam jest stara nasza Polska, tam są niewyczerpane podziemne skarby, bez których będziemy zależni od zewnętrznych i wewnętrznych naszych wrogów, tam jest niemczony, ale niezniemczony wiekowym uciskiem nasz lud. Brońmy go zatem pazurami i dziobem, „unguibus et rostro“, i gdy gwałt niesłychany, parodja plebiscytu, pozbawił nas Mazurów i Warmii, jego na zatracenie wrogowi nie oddajmy. I skoro za chwilę, gdy przebrzmią moje nikłe słowa, uniosą się serca nasze ku górze przy dźwiękach nieśmiertelnej Roty natchnionej poetki, ślubujmy, powstawszy z naszych miejsc, ślubujmy wszyscy: młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, zrządzeniem losu upośledzeni i korzystając z jego uśmiechów i łask, że dopomagając Śląskowi myślą i czynem, nie opuścimy go w nadchodzących dniach plebiscytu, i Niemcowi który „choć pożarł naszego tak wiele, na resztę jeszcze roztwiera gardziele“,

„nie damy ziemi,
zkąd nasz ród!“





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zawieszeniu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Bełza.