Tragedje Paryża/Tom I/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

— Zachwycająco pięknym! żywy obraz matki, wołała z uniesieniem pani Angot. Wpatrywaliśmy się weń z podziwem przed chwilą oboje. No... ucałuj że pan tego cherubinka, lecz bardzo ostrożnie, aby go nie przebudzić.
Robert zaledwie dotknął ustami policzków dziecięcia.
— Podaj mi go... niech ja go również ucałuję, wołała podnosząc się Henryka.
Loc-Earn pochylił się nad kołyską chcąc unieść niemowlę, lecz pani Angot nie dozwoliła mu tego uczynić.
— Pozwól pan... wyrzekła, ja cię wyręczę. Mężczyźni nie umieją się obchodzić z temi drobnemi istotami. Trzeba posiadać zręczność, mieć delikatną rękę dla tych aniołków.
To mówiąc, podała dziecię Henryce.
Młoda matka pochwyciwszy niemowlę okrywała je pocałunkami.
— Ach! gdybym mogła go karmić!... wyszepnęła z westchnieniem.
— Tak... gdybyś pani mogła, odpowiedziała pani Angot, ponieważ jednak okoliczności prawdopodobnie nie dozwolą tego uczynić, w oczekiwaniu na mamkę, pokarmimy go smoczkiem. Ale... co do mamki, dodała, gdybyście państwo życzyli, mogłabym przedstawić bardzo odpowiednią ku temu kobietę.
— Mam już zamówioną, rzekł Robert, przypomniawszy sobie o propozycji Sariola.
— To dobrze... niechaj przybywa jak najprędzej, mówiła dalej kobieta. Naturalnego pokarmu żadne sztuczne żywienie zastąpić nie jest wstanie.
— Przybędzie jutro, a raczej dziś... ponieważ już świtać poczyna.
— Teraz zabieram dziecię, dla nakarmienia i odchodzę, poczęła pani Angot; zabierając się ku wyjściu, niechcę przeszkadzać państwu w rozmowie. Lecz proszę, dodała, zwracając się do Henryki, nie utrudzaj się pani zbytecznie, w obecnych okolicznościach należy oszczędzać się... bardzo oszczędzać.
Ostatnie wyrazy odchodzącej były tylko dosłownem powtórzeniem zdania, wygłoszonego przez nią do pani de Randal, w chwili widzenia się tej ostatniej z wicehrabią de Grandlieu. Słowa te powtarzane przez nią, różnym klientkom bezustannie, szły jej na usta pomimowolnie, nauczyła się ich prawie na pamięć.
— Robercie, poczęta Henryka, gdy pani Angot się oddaliła, usiądź tu bliżej mnie.
— Otóż chwila wymówek nadeszła, pomyślał Loc-Earn. Nie zbyt przyjemną będzie dla mnie ta rozmowa.
— Podaj mi swą rękę, mówiła dalej córka pana d’Auberive.
Dotknąwszy jej dłoni, uczuł, iż była niezwykle rozpaloną.
— Masz gorączkę, zawołał, jesteś cierpiąca?
— Tak!... cierpię... bardzo cierpię... wszak nie na ciele, ale na duszy! Czuję się bardzo nieszczęśliwą!
— Otóż i scena, której się obawiałem, rzekł, łzy i wyrzuty. Uniknąć tego niepodobna. Poczem nadając wyrazom oddźwięk tkliwego wzruszenia: Nieszczęśliwą, ty... Henryko? zaczął po chwili, zkąd... i dla czego? Wszak wiesz, że cię kocham gorąco... prawdziwie! Ach! kochałem cię, Bóg jeden wie tylko, bardziej niż życie... więcej nad wszystko na świecie, a teraz gdy nowy węzeł nas łączy, w obec którego, niczem są wszystkie inne, kocham cię stokroć więcej jeszcze... Miłość moja dla ciebie wzrasta nieskończenie!
— I dokądże mnie powiodła ta miłość?.. szepnęła z goryczą Henryka. Dała dni bez spokoju i noce bezsenne. Kazała mi wdziać maskę obłudv, rumienić się pod każdem wejrzeniem... Obawiać się wszystkiego, drżeć bezustannie... zostać wspólniczką bezwstydnego kłamstwa, aby się wydostać z rodzicielskiego mieszkania i oszczędzić ojcu widoku hańby!.. Stać się zniesławioną, zgubioną!.. Kryć się w tym podejrzanym, brudnym domu!.. Ach! i ja noszę czyste i uzacnione przez ojca nazwisko d’Auberive! wołała z rozpaczą. Otóż co zdziałała ta miłość, o której mi mówisz. Tu ukryła twarz w poduszki, wybuchnąwszy łkaniem.
— Uspokój się... zaklinam! mówił Loc-Earn, pochylając się ku niej. Podobne wzburzenie jest niebezpiecznem, ono zabić cię może!
— Tego właśnie pragnę! zawołała, podnosząc nagle głowę. Czy sądzisz, że obawiam się śmierci, że przywiązuje mnie choć cośkolwiek do życia?
— A ja... cóżbym tu począł bez ciebie, zapytał z gestem patetycznego aktora.
Henryka milczała, nieodpowiadając.
— A nasze dziecię? mówił dalej. Możesz-że zapominać o niem? Czyż nie masz obowiązku żyć dla niego i dla mnie?
— Ach! to dziecię, powtórzyła ze smutkiem. Właśnie myśl o niem czyni mnie tak nieszczęśliwą. Mam syna. Boże! mam syna!.. I wtedy gdy młode małżonki z dumą to powtarzają, cieszą się, chlubią z macierzyństwa, ja muszę go odtrącić od siebie, kryć się z mą hańbą przed ludzkiemi oczyma. Bo nie jestem kobietą godną.
szacunku, ale istotą najbardziej nikczemną, najbardziej pogardzaną w świecie!
Robert milczał, nie znajdując odpowiedzi na te rozdzierające wyrazy.
Wzburzenie nieszczęśliwej doszło do ostatecznych granic. Łkała w milczeniu, a we łzach jak gdyby znalazłszy ulgę, zwolna uspokajać się zaczęła.
— Przebacz mi, wyrzekła po chwili, podając rękę nikczemnikowi. Zasmuciłam cię memi bolesnemi wymówkami, być może niesprawiedliwie, bo jestem zarówno winną. Co począć jednak, w głowie mi się mieszać poczyna gdy o tem myślę Przebacz mi, proszę!
Loc-Earn okrył pacałunkami podaną sobie rękę.
— Prosisz mnie o przebaczenie, aniele, rzekł; o! czemuż raczej nie pozwoliłaś mi umrzeć wtedy, aby ocalić się przed tą nieszczęsną miłością jaka sprowadziła tyle złego!
— Pomówmy o naszem dziecku, zaczęła Henryka, niechaj choć ono będzie szczęśliwem. Za kilka godzin przybędzie mamka, nie prawdaż... aby mi je zabrać i unieść!..
— Tak być musi... niestety!
— Czy znasz tę kobietę?
— Wiem, że jest zdrową, staranną, ma własne dziecię. Zresztą ujrzysz ją niezadługo.
— Gdzie ona mieszka?
— Na wyspie Saint-Denis.
— Czy to blisko Paryża?
— Bardzo blisko. Powozem w dobre konie uprzę żonym można tam zajechać w godzinę.
Ach! to bardzo daleko.
— Jakto?
— Żyć, nie widując dziecka byłoby niemożebne, wychodzić zaś z domu bez pozoru, na tak długi przeciąg czasu? nie, to niepodobna! Trzeba poszukać innej kobiety, lub tej dać dużo pieniędzy aby się przeniosła gdzie bliżej.
— Ułożę to wszystko, przyrzekam ci, rzekł Robert. Będziesz mogła nawet je odwiedzać codziennie w towarzystwie Urszuli.
Henryka zadrżała. Żywy rumieniec wystąpił na jej blade policzki.
— W towarzystwie Urszuli? pytała z osłupieniem. Jakto? Urszula więc ma o wszystkiem wiedzieć?
— Czyż podobna ukryć to przed nią? Skoro wrócimy jej wolność, dla zapewnienia sobie milczenia z jej strony, trzeba jej wszystko powiedzieć. Jest to koniecznem, nieuchronnem! Ta kobieta szczerze cię kocha, przy niej wzrastałaś. Nie zdradzi cię, jestem tego pewny!
— Boże, mój Boże! wołała biedna, załamując ręce. Wobec służącej rumienić się będę musiała. Zeszłam więc aż do takiego poniżenia! Biedna Urszula, ileż ona na tem cierpi. Poczciwa, z przezacnem sercem kobieta! Dla niej nasz dom był rodzajem świętości. Co pomyśli, poznawszy mą hańbę? Po długiej bolesnej zadumie zwróciła się do Loc-Earn’a. Robercie, zaczęła silnym stłumionym głosem, przedewszystkiem trzeba pomyśleć przyszłości tego o nieszczęśliwego dziecka. Ja nie chcę, ażeby ono zostało sierotą bez nazwiska. Nie dozwoliłeś mi wyznać wszystkiego mojemu ojcu i błagać go o przebaczenie z obawy, iż zabić by go to mogło! Skutkiem tego jawnego małżeństwa zawrzeć nam niepodobna. Czytałam jednak że są sposoby w pewnych okolicznościach, mocą których może nastąpić związek ślubny przed ołtarzem, pobłogosławiony przez księdza, mima iż on nie będzie publikowanym. Sumienie jest wtedy spokojnem. Dziecię uprawnionem zostaje. Czegóż więcej trzeba? Ty mnie rozumiesz, wszak prawda?
— Czytałaś o tem w romansach, moja droga, rzekł Loc-Earn i jeszcze w romansach dawnej epoki. Nielitościwy kodeks pozbawił tego drogocennego źródła kochanków i romansopisarzów! Tajemne małżeństwo jest dziś niemożebnem z tej prostej przyczyny, że tak małżeństwo cywilne, jak legalne, zapowiedzi poprzedzać muszą związek religijny, który bez nich zawartym być nie może.
— A gdy nastąpi owa bolesna chwila, zaczęła Henryka drżącym z lekka głosem, chwila, w której mój ojciec żyć przestanie, nie będę nic wtedy potrzebowała, ukrywać. Stanę się panią mej woli i działań. Przyrzecz mi, iż pomimo, że jestem bogatą, ty zaś ubogim, w dniu tym zostanę twą żoną. Jeśli mnie kochasz, Robercie, nakaż milczenie wrodzonej twej dumie. Czyż moja wina, że jestem bogatą? Niech to nie staje zaporą naszemu szczęściu! Nie odmawiaj, przysięgnij, że mnie zaślubisz.
Loc-Earn zagłębił się w milczeniu. Na jego twarzy znać było, jak gdyby staczanie walki wewnętrznej.
Henryka wyciągnęła ku niemu ręce błagalnie.
— Przysięgam! wyrzekł nareszcie.
— Ach! widzę teraz, ile mnie kochasz! wyszepnęła, opuszczając głowę na poduszki. Dzięki ci, dzięki! O jakże jestem szczęśliwą!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.