Scena przedstawia izbę, a raczej izdebkę w suterynie, bardzo małą i bardzo wązką. Po lewej dwa okna małe dwuszybowe, we framugach. W głębi piec do gotowania i łóżko Żelaznej, po prawej od widzów drzwi wejściowe, po trzech zmurszałych i ścierką zasłanych schodkach, i łóżko Stefki, przy niem koszyczek nieduży zamiast szafki, na nim lusterko, książki, grzebień, bardzo piękna bonbonierka, jakieś flaszki, jabłko i dużo innego śmiecia. Mały, obdarty parawan stoi przy ścianie, na nim wisi sukienka i jaskrawa halka, po lewej pod oknanioknami sofa ceratowa, na niej pościel Edka Kuleszy, paczka przewrócona, świeca, bochenek chleba zaczęty, obdarty kołnierzyk. Pod oknami stół, na nim garnki, książki, zeszyty. W głębi, koło kominka lampa ścienna, nad łóżkiem Żelaznej obrazy, kwiaty z bibuły, fotografie i obraz święty, a przed nim świeci się lampka. Całość daje obraz ciasnoty i wilgoci. Ściany powinny być ciemne. Podłoga świeżo wyszorowana, piaskiem wysypana, po niej porozkładane ścierki i gazety. Przy podniesieniu zasłony Żelazna stoi przy balii w głębi komina i pierze. Edek Kulesza siedzi przy oknie przy stole z zatkanemi rękami uszami i głośno uczy się. Para [7]napełnia całą izbę. Przez chwilę słychać monotonny głos Edka i pluskot wody w balii, po chwili Edek wstaje, idzie do chleba, kraje kawałek, je i wraca na miejsce nie przerywając głośnego mamrotania. Wreszcie Żelazna podchodzi do stołu zaczyna przewracać wszystko, zła, czegoś szuka.
SCENA l.
EDEK — ŻELAZNA.
EDEK.
No!
ŻELAZNA (szuka na stole przy którym uczy się Edek).
Wcale nie świństwa, bo musisz przyznać, że ta Stefka to szampańska dziewczyna.
EDEK.
Ja mam inne zapatrywania w tym względzie.
FILO.
No... wiem... wiem, nie potrzebujesz mi imponować, każden z nas uznaje w kobiecie człowieka, e!.. po jakiemu ty palisz — zaciągaj się... słyszysz?
EDEK.
Daj mi spokój.
(rzuca papierosa i idzie do chleba, kraje, zaczyna jeść i pisze przy stole.)
FILO (siada na sofie).
Najlepiej — jak nie umiesz palić, to nie pal...
(po chwili.)
Ona pali?
EDEK (przy stole).
Kto?
FILO.
Maliczewska.
EDEK.
E!
FILO.
Widziałem raz — wychodziła z próby, [13]ktoś, jakiś chórzysta czy co, palił, ona mu wyrwała z ust papierosa i sama paliła.
EDEK.
Dla hecy. A zresztą, niech ją dyabli, masz tu twoje polskie...
(podaje mu kilka kartek).
Na... przepisz sobie, tylko byków nie rób.
FILO (szuka po kieszeniach).
Tu jest dwadzieścia centów.
EDEK (twardo).
Słuchaj ty? a reszta? jeszcześ mi winien za poprzednie 40 centów.
FILO (z przymileniem).
Kula, nie szalej! Kupiłem kwiatów dla niej!
EDEK.
Lepiej było dać jej gotówką.
FILO.
Tyś oszalał? jej? artystce?
EDEK.
Taka ona artystka, jak ja doktór filozofii. No, niech cię dyabli...
FILO (machinalnie kraje kawałek chleba i je).
Ja mam swoje zapatrywania na kobiety. Powinno się nie zdzierać poezyi. Ja nawet napisałem do niej wiersze. O tam... na tej karteczce w środku bukietu. [14]
„I tylko dziwię się, że kwiaty
Pod twemi stopami nie rosną“.
EDEK (z ironią, przy stole).
„O ty! mój ptaku skrzydlaty,
Ty raju!.. ty maju... ty wiosno!..wiosno!..“
FILO.
O! o!
EDEK.
Tak, tak brachu, Sienkiewicz! Sienkiewicz!
FILO.
Może ona nie czytała?
EDEK.
Nie czytała? Ona wszystko już pożarła, całą bibułę — ona ciągle czyta. Bez wyboru. Chciałem to jakoś pokierować, ale dyabła tam.
FILO (zadowolony).
Taka inteligentna?
EDEK.
Nie inteligentna, ale oczytana. A zresztą nie piłuj mnie nią. Ja mam już tego wyżej uszów.
Weź całkiem. Nie krępuj się. Ja i tak bym spuścił.
SCENA III.
CIŻ i ŻELAZNA.
ŻELAZNA.
Nie lubię wizytów.
FILO.
Siawus Edek!
ŻELAZNA.
Proszę po papierach, bo podłoga świeżo umyta.
FILO.
Nikt by się tego nie domyślił.
(wychodzi.)
ŻELAZNA.
Wymawiam sobie wizyty, i żeby mi przez okno nie wpuszczać. Bo to jakby do jakiej nory złodziejskiej, a nie chrześcijańskiego domu.
EDEK.
Nie żadne wizyty, tylko kolega.
ŻELAZNA.
Nie chcę. Jak ma się przyjmować kolegów, to pałac se wynająć. [17]
(Edek włazi na stół, kładzie się we framudze okna i uczy się. Widać tylko jego długie zwisające nogi w obszarpanych spodniach. Żelazna pierze i nuci pod nosem pieśń jakąś pobożną, coraz ciemniej, z kątów wysuwa się wilgotny, chorobliwy zmrok.)
SCENA IV.
CIŻ, MICHASIOWA.
Michasiowa, blada i jeszcze dość młoda — w kaftaniku, wnosi kosz jak do bielizny, przykryty kawałkiem starej firanki. W koszu baletowe spódniczki, lusterko, pudełko ze szminkami, gorset, jakieś łachy. W milczeniu stawia kosz na łóżku Stefki, potem rozwiesza baletowe spódnice i trykoty na parawanie — wreszcie idzie do pieca i grzeje się. Michasiowa milczy.
ŻELAZNA.
Skończyło się!
MICHASIOWA.
A jakże.
ŻELAZNA.
No, a gdzie ona?
MICHASIOWA.
Terkocze ze swoimi. Mówiła żeby mleko było gorące.
To jest jedna taka wieś, gdzie się takie rodzą. Idę! jeszcze trza przynieść. Nie dała psia krew od razu wszystkiego zabrać, żeby się jej kiecki nie pogniotły. Ach! niech ją!..
(Michasiowa bierze pusty kosz i wychodzi. Żelazna chwilę pierze, wreszcie śpiewając pobożną pieśń podchodzi ukradkiem do stolika, spoglądająćspoglądając ciągle ukradkiem, wreszcie bierze nóż, kraje kawałek chleba szybko, zanosi go i wtyka pod poduszkę, poczem śpiewając ciągle ku balii.)
SCENA V.
ŻELAZNA — EDEK, DAUMOWA, HISZOWSKA.
(pukanie.)
ŻELAZNA.
Co za dyabeł?
DAUMOWA (wsuwa głowę przez drzwi).
Niech będzie pochwalony!
ŻELAZNA.
Na wieki wieków!
(Obie panie wchodzą powoli wsuwając z trudem swe olbrzymie kapelusze przez wązkie drzwi. Są bardzo strojne, szeleszczące, czarno ubrane, podśmiechują się trochę z cicha i spoglądają na siebie. Żelazna która na widok dam trochę się zdumiała, zaczyna szybko odsuwać z podłogi papiery i ścierki.)
Nie, ale sumienie nam wydaje pozwolenie! My spisujemy i dowiadujemy się z czego jaka dziewczyna żyje... no... Zresztą chodzi o to... Czy panna Maliczewska dobrze się prowadzi?
ŻELAZNA (po chwili).
Ta ja się nią opiekuję.
DAUMOWA.
Właśnie, właśnie i to bardzo, bardzo dobrze... Ale zawsze...
HISZOWSKA.
Tak, czy nie...
ŻELAZNA.
Nie!
(po chwili:)
Ja, proszę wielmożnych pań, jestem gdowa, chrześcijańska gdowa i nigdy bym czegoś takiego pod dachem nie trzymała.
DAUMOWA.
To bardzo piękne...
HISZOWSKA.
Więc pani ręczy za prowadzenie się panny Maliczewskiej.
ŻELAZNA.
A, na co to? Ja ręczyć nie ręczę. Tylo mówię, że niby teraz...
reasumując, panna Maliczewska jest uczciwa, porządna dziewczynka i ma byt zabezpieczony!
HISZOWSKA.
No, to my nie mamy tu co robić.
DAUMOWA.
Naturalnie. Skoro jeszcze nie...
(śmieją się.)
HISZOWSKA.
Tak, skoro jeszcze nie...
(patrzy w książeczkę)
mamy teraz być gdzie? zaraz... u tej co ma kamienicę na rogu Piasecznej.
DAUMOWA.
To będzie cięższy orzech do zgryzienia. Nie chwyta... nie chwyta... Mówię jej, tłomaczę, cóż? ona odpowiada iż jej tak dobrze... z tą kamienicą... i... że jej tak dobrze z kamienicą.
HISZOWSKA.
Straszne! straszne! o!
(patrzy na zegarek)
[27]Już późno, chodźmy! nasi mężowie się niecierpliwią!
DAUMOWA.
A mój się domyśli, to byłoby najgorsze.
HISZOWSKA.
Zawsze przeciwny?
DAUMOWA.
Strasznie.
HISZOWSKA (nakładając rękawiczki.)
Trzeba mu wytłomaczyć, że to jest obowiązek poprostu.
DAUMOWA.
Ale on ma swoje zasady. On poprostu nie może pojąć czegoś takiego i lęka się, ażebym ja nie przeszła mimo takich kobiet. On mówi, że to ściera puch...
HISZOWSKA.
E! to przesada! Więc... z panną Maliczewską skończyłyśmy...
DAUMOWA.
Chyba że...
HISZOWSKA.
Ah! broń Boże! Zresztą po co? ma wszystko... chyba przez moral insanity.
DAUMOWA (wzdycha).
To też to... właśnie... to.. .
HISZOWSKA (podchodzi do łóżka Stefki).
Jedno tylko... tak to wszystko w jednym pokoju. Moja pani Żelazna, tu jest jedna izba? [28]
ŻELAZNA.
Jedna... I tak co to kosztuje... to...
HISZOWSKA.
Więc i ten młody człowiek także tutaj?
ŻELAZNA.
Jaki młody człowiek?
HISZOWSKA.
No... sierotka...
ŻELAZNA.
A, Kulesza! A no tak!
HISZOWSKA.
To jakoś...
DAUMOWA (bierze parawan, rozkłada).
Zaraz to zaaranżerujemy. Tu jest parawanik. Trochę podarty... To my tu przyślemy wollatlasu parę metrów...
HISZOWSKA.
Tak, wollatlas! nieprzezroczysty...
DAUMOWA.
I pani Żelazna będzie łaskawa kazać obić parawanik i pilnować... żeby zawsze... tego...
(rozsuwa ręce nad łóżkiem Maliczewskiej, jak anioł stróż).
No, zostańcie z Bogiem pani Żelazna — dziękujemy za chlebuś.
HISZOWSKA.
A pannę Maliczewską opiece polecamy.
ŻELAZNA.
Jak matka... jak matka...
(kłania się).
Całuję rączki... niech Pan Bóg prowadzi.
(odprowadza w ukłonach obie panie i gdy wyjdą, mruczy do siebie przez zęby:)
Bodajście karki skręciły!
(idzie do okna, uchyla i woła:)
Można przyjść!
SCENA VI.
ŻELAZNA — EDEK później MICHASIOWA.
(Edek wchodzi ucząc się dalej i mrucząc, jest trochę ośnieżony, przechodzi przez scenę, taszczy stół przed lampkę, siada, zatyka obu palcami uszy i uczy się. Żelazna kończy pranie, bo zaczyna sprzątać koło komina, balię wynosi do sieni.)
Rozenthalowa czekała i wzięła ratę. A zresztą co u dyabła, nie mam!
(Michasiowa powoli odziewa się w chustkę i wychodzi, Stefka leży na łóżku jak martwa w rozpiętym żakiecie i patrzy w sufit, chwila milczenia. Żelazna podchodzi do Stefki z garnuszkiem mleka w ręku).
ŻELAZNA.
Podwieczorek!
STEFKA (cicho).
Zaraz, tylko odsapnę.
ŻELAZNA.
Dolałam trochę kawy.
STEFKA.
Jaj! a to co się stało!
ŻELAZNA.
No tak, trochę... panna Stefka o której idzie do teatru?
To Osterlo — ta z chórów dostała dziś taką rolę. My bardzo się naradzały, co to. Żadna nie wiedziała. Ty mi napisz na kartce co to — to ja im powiem. Dobrze? Ja ci dam cukierków. Ta Osterlo ma szczęście. Ona mówiła, że to przez to, że ona ma proste nogi do trykot, to jej dali. Ale to nieprawda, bo ja mam jeszcze prościejsze... Tylko ona ma kochanka, co jest z dyrektorem na ty i przez to ma protegę. Ah, psia kość słoniowa, żeby mi znaleźć kogo, co by był z dyrektorem na ty!
(przewala się po stole).
Żeby mi to znaleźć!
EDEK.
Uważaj co robisz!
STEFKA (leży na stole).
Żeby mi jedną rolę dali, to by się przekonali że mam talent... żeby jedną rolę...
(podnosi nogę, patrzy z uwagą na bucik).
O!... Byłabym wtedy bogata! Co dzień bym piła kawę, jeździła na gumach i tobie bym dała dużo monety — pedam ci byłoby no!
Nie utrudniać! Opiekę i odpowiedzialność nad zajętemi ruchomościami zdaje się tejże Stefanii Maliczewskiej, pod grozą odpowiedzialności paragrafu... [41]
STEFKA.
Pan ma wprawę.
(kładzie stare pantofle baletowe, Sekwestrator wychodzi).
STEFKA.
Żonie moje uszanowanie, dziateczki proszę ucałować, a niech pan uważa, bo tam trochę błoto...
(tańczy przed Żelazną).
Babciu morowa, mam opiekę nad twojemi gratami.
ŻELAZNA.
To nie zabawne. Mogła panna Stefka tego żyda zapłacić.
STEFKA (odrazu smutnieje).
Widać nie mogłam.
ŻELAZNA.
To źle, to trzeba mieć.
STEFKA.
Ta z czego?
ŻELAZNA.
Ja ta nie wiem, ale tak nie można.
STEFKA (nagle posępniejąc).
Ja sama wiem, że nie można.
(rzuca się na łóżko).
Spać chcę! Żelazna! ma pani trochę spirytusu do maszynki — nie mam czem się dziś ufryzować. [42]
ŻELAZNA.
Nie mam.
STEFKA.
Co to będzie. Ja ciągle od innych pożyczam.
ŻELAZNA.
Ja ta nie wiem.
(wygląda do sieni).
STEFKA (zwłóczy się z łóżka).
Pójdę do grajzlerki — może mi zborguje.
(wywłóczy się z izby, otuliwszy czemkolwiek).
SCENA IX.
ŻELAZNA — DAUM.
(Po wyjściu Stefki Żelazna zapala lampkę przed obrazem, robi trochę porządku w izbie, nasłuchuje, stukanie do drzwi, biegnie szybko, wchodzi Daum w futrze i kapeluszu).
Ale... wróci... wróci... Jaki to wielmożny pan niecierpliwy. Może se wielmożny pan przysiądzie.
DAUM (siada w futrze i kapeluszu).
Dobrze, już dobrze.
(chwila milczenia)
DAUM.
A... uprzedzona?
ŻELAZNA.
A jakże... a jakże.
DAUM.
Zgodziła się?
ŻELAZNA.
Naturalnie.
DAUM.
No, to nie bardzo tam z tą cnotą, skoro tak zaraz...
ŻELAZNA.
Ta gdzie zaraz? Ta wielmożny pan nie wie co to było... Ta aż mglała... ta aż krzyczała... ale powoli... ta wielmożny pan rozumie... ta panienka to uczciwa dziewczyna... to musi pogrymasować...
Ale ona będzie tak z początku udawała, że niby nie wie o niczem. Wielmożny pan rozumie, taka komedya...
DAUM (skrzywiony).
Po co to?
ŻELAZNA.
I wielmożny pan także tak będzie, że niby nic. To tak żeby nie poznała, że ja tak wielmożnemu panu dobrze życzę. Aż się jej wielmożny pan spodoba... tak za kwadransik!...
DAUM.
No już dobrze, dobrze!
ŻELAZNA (z uśmiechem cicho).
A... co do tego...
DAUM (wyjmuje z pugilaresu 50 koron i daje jej.jej).
ŻELAZNA.
Ta to tylko pięćdziesiąt.
DAUM (cicho).
Drugie pięćdziesiąt... jutro...
ŻELAZNA.
Całuję rączki... całuję rączki!
(chwila milczenia).
DAUM.
Coś nie ma.
ŻELAZNA.
Przyleci... przyleci... tylko tu do szynku, w tej kamienicy... [45]
DAUM (skrzywiony).
Pije?
ŻELAZNA.
Jezus Marya takie dziewcząteczko! Tylko po spirytusik do kręcenia włosów... Wiadomo... młode, kokietka...
DAUM.
Ile ma lat?
ŻELAZNA.
Dziewiętnaście.
DAUM.
Czy tylko pewne?
ŻELAZNA.
Najpewniejsze. Wywąchałam metrykę.
(chwila milczenia).
DAUM (wstaje).
Zdaje się, że ktoś idzie.
ŻELAZNA (zagląda do sieni).
To samsiad. A jakby co, to wielmożny pan powie, że przyszedł oglądać kamienicę, bo kupuje.
DAUM.
Najlepiej niech nikt nie przychodzi.
ŻELAZNA.
Zarządze, zarządzę. Jak ona przyjdzie, to zamknę drzwi, sama se przysiądę na dziedzińcu.
(Daum siada przy kominie ciągle ubrany, wchodzi Stefka).
ŻELAZNA.
Idę do trafiki.
(wysuwa się z izby. Stefka nie widzi na razie Dauma, który siedzi wciąż nieruchomy koło pieca w futrze i kapeluszu, nagle Stefka go dostrzega).
SCENA X.
STEFKA — DAUM.
STEFKA.
Pan sobie winszuje?
DAUM.
Nic.
STEFKA.
To niewiele.
(krząta się koło swoich rzeczy teatralnych, układa sukienkę balową, wachlarz, kwiaty w koszu, staje, patrzy na Dauma chwilę, nagle parska śmiechem).
DAUM (ciągle siedząc).
Z czego się panienka śmieje?
STEFKA.
Pan ma dobrą głowę.
(chwila milczenia, Stefka siada i zaczyna fastrygować na baletowej spódnicy wstążki. Jest odwrócona tyłem do Dauma, nareszcie odwraca się i patrzy na niego).
(Żelazna krząta się jeszcze chwilę, potem odchodzi mrucząc. Stefka chwilę leży, wreszcie wstaje, siada i kończy sukienkę, wchodzi zmarznięty Edek, idzie do stołu).
EDEK.
A tu co? jak po spaleniu! Moje zeszyty o! wypisy i to pożyczone. Czy to ty?
STEFKA (cicho).
Ja!
EDEK (płacze).
A no! to wiesz, wiesz, to świństwo!
STEFKA (nagle zrywa się).
Daj mi spokój! Żebyś ty wiedział co tu było.
EDEK.
O! to świństwo! mnie tak ciężko.
STEFKA.
Durnyś... ja ci to odkupię... Żebyś ty wiedział... albo ci nie powiem... bo się wstydzę...
(płacze).
EDEK (zainteresowany zbliża się).
No co?
STEFKA (rzuca mu się na piersi i płacząc mówi).
Bo tu był taki stary... koń... taki... w [55]futrze... i aż mnie złapał za włosy... i ciągnął po ziemi...
EDEK (głupowato).
Czego chciał?
STEFKA.
A to tuman!
EDEK.
A ha!
(po chwili).
A ty co?
STEFKA (z dumą).
A no wydarłam mu się.
EDEK (podaje jej rękę).
To dzielnie! Wreszcie widzę w tobie człowieka...
STEFKA.
Ta daj mi spokój, rękę sobie skaleczyłam.
EDEK.
To nic! to chrzest... z tego wyjdziesz dzielniejsza.
STEFKA.
Ładne nic!
(idzie w stronę komina, aby podkręcić lampkę i spostrzega na ziemi banknot dziesięciokoronowy).
STEFKA.
To on zgubił... nic innego... o! powalany krwią... [56]