Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska-Panna Maliczewska.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
EDEK.

Nie wiem.

MICHASIOWA (wchodzi, wnosi kosz, jest ośnieżona, stawia kosz i strzepuje chustką).
ŻELAZNA.

Nie tu! nie tu! nie wolno mi chlewa z izby robić.

MICHASIOWA.

A cóż to, wielkanocne święta, czy co, że takie czystości?

ŻELAZNA.

Co jest, to jest... nie wolno... Do sieni.

MICHASIOWA.

Moja siostra płaci, to mnie wolno.

ŻELAZNA.

Płaci za wikt i za spanie, ale nie za brudzenie podłogi.

(Michasiowa wyjmuje suknie lekkie i rozwiesza, potem śliczną bonbonierkę stawia na koszu.)
ŻELAZNA (oglądając bonbonierkę).

To musi kosztować!

MICHASIOWA.

A musi!.. proszę postawić...

ŻELAZNA.

O wa! jak bym to ja nie umiała z takiem pudełkiem się obejść.