Opis ziem zamieszkanych przez Polaków I/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Opis ziem zamieszkanych przez Polaków |
Podtytuł | W. KSIĘSTWO POZNAŃSKIE Stosunki kościelne, szkolnictwo, oświata, instytucye społeczne, prasa |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Wielkie Ks. Poznańskie stanowi pod względem administracyjno-kościelnym całość odrębną, pod nazwą archidyecezyi gnieźnieńskiej i poznańskiej. Arcybiskupstwo to jest nowotworem. Powstało w początkach wieku XIX, w następstwie zmian politycznych, z części b. dyecezyi poznańskiej, części archidyecezyi gnieźnieńskiej i 2 b. dekanatów dyecezyi wrocławskiej. Granice archidyecezyi jednak nie zgadzają się zupełnie z granicami W. Księstwa. Mianowicie zaś nie należy do niej kilka parafii w północnej części powiatu bydgoskiego, a natomiast wchodzi w jej skład dekanat wałecki, który był niegdyś częścią województwa i biskupstwa poznańskiego. Nowa ta organizacya została zatwierdzona przez Stolicę Apostolską w r. 1821 bullą papieską „De salute animarum.“
Archidyecezya dzieli się na 2 dyecezye, gnieźnieńską i poznańską, z której każda posiada sufragana, biskupa in partibus infidelium. Biskupem poznańskim jest obecnie energiczny, uczony ks. Edward Likowski, gnieźnieńskim ks, Andrzejewicz. Kapituły gnieźnieńska i poznańska są niezależne od siebie. Mają one prawo mianowania kandydatów na arcybiskupa. Wybór jednego z poleconych kandydatów przysługuje Stolicy Apostolskiej, która porozumiewa się z rządem pruskim. Kapitułę poznańską tworzy 2 infułatów i 8 kanoników, gnieźnieńską 1 infułat i 6 kanoników. W Poznaniu istnieje pod kierownictwem ogólnym biskupa sufragana seminaryum duchowne teoretyczne z kursem 3-letnim, w Gnieźnie pod kierownictwem tamtejszego sufragana, praktyczne, z kursem 1-rocznym. Dyecezya poznańska składa się z 24, gnieźnieńska 15 dekanatów. Przytaczamy ich nazwy. W dyec. poznańskiej: Borek, Buk, Czarnków, Grodzisk, Jutrosin, Kępno, Kościan, Kostrzyń, Koźmin, Krobia, Leszno, Lwówek, Miłosław, Nowe Miasto, Oborniki, Ostrzeszów, Poznań, Śmigiel, Śrem, Środa, Wałcz, Wschowa, Zbąszyń. W dyec. gnieźnieńskiej: Bydgoszcz, Gniewkowo, Gniezno, Inowrocław, Kcynia, Krotoszyn, Kruświca, Łekno, Nakło, Ołobok, Pleszew, Powidz, Rogowo, Trzemeszno, Żnin. Jak widać z tych nazw miejscowości, podział na dyecezye jest zupełnie inny, niż na obwody regencyjne.
Skutkiem historycznego zatargu między państwem a kościołem, pod rządami księcia Bismarcka, arcybiskup poznański — jak zresztą i inni — utracił część swych prerogatyw na korzyść rządu. Mianowicie zaś nie od niego wyłącznie już zależy mianowanie kanoników i obsadzanie probostw. (Inne zmiany, może więcej uciążliwe dla arcybiskupa, lecz mniej widoczne na zewnątrz i nie oddziaływające tak silnie na układanie się stosunków, pomijamy). Po długiej walce zawarto ugodę tej treści, że prawo mianowania kanoników przysługuje w jednym miesiącu arcybiskupowi, w drugim zaś rządowi, w porozumieniu z arcybiskupem; probostwa zaś podzielono na rządowe i arcybiskupie. Na rządowych arcybiskupowi nie wolno ustanowić proboszcza bez zezwolenia rządu. Skutkiem tej ugody rząd przeprowadza niekiedy nominacyę kanoników narodowości niemieckiej. Natomiast scharakteryzowany wyżej podział probostw w praktyce niema wielkiego znaczenia. Arcybiskup bowiem może umieścić na wszystkich probostwach księży, którym władze państwowe odmawiają zatwierdzenia, z tytułem i prawami administratora lub komendarza. Różnica jest tylko ta, że proboszcza nie można usunąć wbrew jego woli z probostwa bez procesu kanonicznego, administratora zaś lub komendarza arcybiskup może usunąć każdej chwili. W praktyce jednak zdarza się to tylko wyjątkowo.
Pod względem materyalnym księża poznańscy są na ogół dobrze uposażeni. Według przepisów ustawy, ksiądz w pięć lat po otrzymaniu święceń ma prawo do co najmniej 800 talarów (2,400 marek) dochodu rocznego. W ogromnej większości wypadków dochód ten jest daleko większy. Po 5 latach prawie każdy ksiądz posiada już probostwo (jako proboszcz lub komendarz), do którego są przywiązane zazwyczaj znaczny obszar ziemi i procenty od kapitałów kościelnych (legatów itd.), oprócz akcydensów. Probostw, któreby nie dawały 800 talarów, jest tylko kilka; dochód przeciętny można obliczyć na 5—6,000 marek, a jest kilkadziesiąt takich, które dają 10—12, a nawet 20 tysięcy marek dochodu rocznego. Dochody wikaryuszów są oczywiście mniejsze, od 1,200—3,000 mk. Niektóre wikaryaty jednak przynoszą więcej niż średnie probostwa. Znacznie gorzej od proboszczów są na ogół uposażeni kanonicy katedralni. Pobierają oni 800 talarów pensyi i mszalne, które wynosi mniej więcej drugie lub też dwa razy tyle. Dobra kapitulne, które niegdyś obejmowały kilkadziesiąt włości w każdej dyecezyi, zostały w r. 1796 skonfiskowane przez rząd, który ostatecznie w r. 1821, zobowiązał się do wypłacania od nich procentów w sumie ogólnej — 14,441 talarów. Arcybiskup pobiera nadto 36,000 marek pensyi rocznej.
Statystyka obu dyecezyi z r. 1902 wykazuje: 546 kościołów parafialnych, 134 filialnych, 148 kaplic, 43 altaryi; księży było 771, kleryków 114, zakonnic 395, wiernych 1,311,568.
Ogólne stosunki wyznaniowe w Poznańskiem scharakteryzowaliśmy już w rozdziale o ludności. Do wielkiej liczby rycin najważniejszych kościołów w Księstwie, które umieściliśmy już w ciągu tego opisu, dodajemy tylko jeszcze jedną — wielkiego kościoła romańskiego w Inowrocławiu (ryc. str. 240), który, niezupełnie słusznie, uchodzi za najwspanialszą i najpiękniejszą z świątyń nowych w Poznańskiem.
Ogromna większość ewangelików w W. Księstwie należy do kościoła zreformowanego, utworzonego pod rządami króla
Żydzi poznańscy posiadają niemal we wszystkich miastach synagogi lub domy modlitw, nie odznaczające się ani architekturą, ani urządzeniem wewnętrznem. Językiem liturgicznym jest hebrajski, urzędowym i potocznym niemiecki. Żargonu żydzi poznańscy nie używają wcale.
Prywatnie udzielać nauki bez wyraźnego zezwolenia władz nikomu nie wolno, pod grozą kary pieniężnej, a w danych okolicznościach i więziennej. Zakaz ten nie dotyczy jednak oczywiście rodziców, którzy też korzystają dość powszechnie z przysługującego sobie prawa i uczą dzieci swe czytać i pisać po polsku. Nie małe znaczenie pod tym względem ma też kościelna nauka religii. Jest ona zupełnie niezależną od władz szkolnych i odbywa się przy pomocy podręczników polskich. Uczyć w kościele języka polskiego niewolno, ale ksiądz, przygotowujący dzieci do spowiedzi, ma prawo i musi wymagać, aby mogły korzystać z swoich podręczników polskich, a w ten sposób nauka kościelna religii staje się pośrednio szkołą języka polskiego. Znajomość języka, którą nabywają dzieci w sposób tu określony, jest naturalnie na ogół niedostateczną. Mianowicie zaś mała tylko część młodzieży umie pisać poprawnie. Większość, a przynajmniej bardzo znaczna część, nie tylko miesza głoski łacińskie (antikwa) z niemieckiemi (frakturą), ale używa też form niemieckich na określenie dźwięków polskich, pisze więc często sch zamiast sz, en zamiast ę i t. d.
Wychowanie publiczne należy w ces. Niemieckiem do prerogatyw gminy, ale tylko gminy miejskie korzystają w praktyce z praw autonomii pod tym względem, utrzymują szkoły własnym kosztem, ustanawiają nauczycieli i regulują płacę w granicach określonych prawem. Władze centralne mają wszakże prawo zatwierdzania nauczycieli, przepisywania planu nauk i nadzorowania szkół miejskich. Gminy wiejskie, z praw autonomicznych w dziedzinie szkolnictwa posiadają w praktyce tylko jedno: ponoszenia kosztów utrzymania szkoły, i mają głos rozstrzygający w sprawach, dotyczących gospodarstwa finansowego szkolnego. Nauczycieli nadsyła rząd, nie pytając się o życzenia gminy; on też rozstrzyga samodzielnie o wszystkich wewnętrznych sprawach szkolnych. Zazwyczaj kilka wsi posiada wspólną szkołę. Obywatele, płacący podatki, wybierają dozór szkolny, instytucyę autonomiczną, która zbiera się kilka razy na rok dla ustanowienia budżetu szkolnego lub uchwalenia niezbędnych, nakazanych przez władzę, reparacyi. Koszta utrzymania szkoły rozdzielają się drogą „repartycyi“ na wszystkich obywateli, stosownie do opłacanego przez nich podatku dochodowego i gruntowego. W największej liczbie wypadków jednak gminy szkolne otrzymują zapomogę z kasy państwowej, rząd też ponosi zazwyczaj większą część kosztów budowy szkół nowych. W W. Ks. Poznańskiem rząd z ogólnego budżetu szkół ludowych, wynoszącego 12,129,000 marek rocznie, ponosi większą połowę, a mianowicie 6,339,000. Wyższe zapomogi pobierają tylko jeszcze Prusy Wschodnie, Szląsk i prowincya Nadreńska. Natomiast budżet szkół ludowych w Poznańskiem należy do najniższych. Mniej wydają na oświatę tylko 2 prowincye Królestwa Pruskiego: Pomorze i Prusy Zachodnie; najwięcej zaś prow. Nadreńska, a mianowicie 48,774,000 marek rocznie. Drugie miejsce zajmuje Szląsk z 31 milionami marek. Szkół ludowych (klas) jest w Poznańskiem ogółem okrągło 2,400. Do jednej szkoły (klasy) uczęszcza przeciętnie 74 uczniów. Jest to liczba stosunkowo bardzo wielka. W Hamburgu uczęszcza do jednej szkoły (klasy) przeciętnie 38, w Alzacyi 43, w Berlinie 47 uczniów. Większą frekwencyą niż w Poznańskiem odznaczają się tylko szkoły ludowe w obu księstwach Lippe (92—95). Szkoły po wsiach mają charakter wyznaniowy. Istnieją oddzielne dla katolików i protestantów. Po miastach, obok szkół wyznaniowych istnieją także mieszane, t. zw. „symultanne“. Na wsi nauczyciel posiada zazwyczaj, oprócz pensyi i mieszkania urzędowego, kilku morgów roli lub ogrodu. Dochód wynosi dla nauczycieli młodych około 1,200, po 25 latach 2,000 marek. Nauczyciele miejscy pobierają zazwyczaj wyższe pensye. Bezpośrednim przełożonym nauczycieli, w szkołach małych, jedno lub dwuklasowych, które nie posiadają „rektora“, jest inspektor powiatowy. Dawniej każdy nauczyciel posiadał jeszcze bliższego przełożonego, „inspektora lokalnego“, którym był zazwyczaj proboszcz (względnie pastor) parafii, do której szkoła należała. Urząd ten zniesiono w następstwie walki kulturnej. Obecnie „inspektor powiatowy“ pełni równocześnie obowiązki „miejscowego“. Księża katolicy mają tylko prawo nadzorowania nauki religii, ale zazwyczaj nie korzystają z niego. Władzą wyższą jest urzędujący przy każdym prezesie regencyjnym wydział dla spraw szkolnych i kościelnych, najwyższą w obrębie prowincyi — prowincyonalna rada szkolna, która jednak zajmuje się tylko wyjątkowymi sprawami szkół ludowych.
Szkół średnich istnieje w W. Księstwie 44. Dzielą się one na 3 typy, „szkoły średnie“ (Mittelschulen), szkoły realne i gimnazya. „Szkół średnich“ jest 24. Są one niejako wyższym stopniem szkoły ludowej, zbliżają się pod względem planu nauk do większych szkół miejskich. Program jest zastosowany do potrzeb stanów średnich, kupców, przemysłowców, lepszych rzemieślników, techników i t. d. Z języków, uwzględniają te szkoły tylko nowożytne, a zwłaszcza francuski i angielski. Kurs jest 6—8 letni. Gimnazya są typem szkół klasycznych. Mimo reform, zaprowadzonych w latach ostatnich, głównemi przedmiotami nauki pozostały tam języki łaciński i grecki. Nauka języka francuskiego jest czysto teoretyczna, nie zastosowana wcale do wymagań życia praktycznego. Z innych przedmiotów nauki są najważniejsze: język niemiecki, historya, geografia, geometrya konstrukcyjna, początki stereometryi i arytmetyka, aż do nauki o logarytmach włącznie. Nauki przyrodnicze są zaniedbane. Kurs jest 9-letni w 6 klasach (najwyższa „pryma“, najniższa „seksta“). Pryma, sekunda i tercya mają kursy 2-letnie i są podzielone na oddziały „wyższy“ i „niższy“. Przy każdem prawie gimnazyum istnieje szkoła przygotowawcza, składająca się z 2 klas, „septymy“ i „oktawy“. Gimnazyów pełnych jest w Księstwie 15; nadto istnieją 2 progimnazya, obejmujące tylko klasy niższe i średnie, od „seksty“ do „sekundy niższej“. Szkoły realne, w liczbie 3, stanowią ogniwo przejściowe między „szkołami średniemi“ a gimnazyami. Plan nauk jest mniej więcej ten sam, co w gimnazyach. Języki klasyczne odgrywają tam jednak rolę mniejszą, a natomiast jest zaprowadzona nauka języka angielskiego i nauki przyrodnicze bywają tam więcej uwzględniane. Ukończenie kursu szkoły realnej i gimnazyum klasycznego uprawnia do studyów uniwersyteckich, ukończenie kursu „sekundy niższej“ do jednorocznej służby wojskowej.
Oprócz tych zakładów istnieje w Księstwie znaczna liczba wyższych szkół żeńskich i kilka szkół zawodowych oraz specyalnych, mianowicie zaś 2 katolickie, dwa ewangelickie i jedno mieszane seminaryum dla nauczycieli ludowych, 5 zakładów przygotowawczych do seminaryum, t. zw. „zakładów dla preparandów“ (Praeparandenanstalten), 2 seminarya dla nauczycielek, 3 zakłady dla głuchoniemych, 1 dla niewidomych, 1 szkoła agronomiczna, 2 rolnicze (niższe), 2 ogrodnicze i 1 zakład dla akuszerek. Do szkół wyższych można już zaliczyć technikę poznańską, seminaryum dla szkół uczonych (dla kandydatów na nauczycieli gimnazyalnych i realnych), oraz 2 seminarya duchowne, w Poznaniu i Gnieźnie. Uniwersytetu W. Księstwo nie posiada. Mimo usilnych starań ze strony posłów polskich w czasach dawniejszych, rząd nie zgodził się na jego założenie. Pod koniec wieku XIX poruszyli sprawę tę Niemcy, ze skutkiem daleko lepszym. Ostatecznie jednak przemogły obawy, aby uniwersytet poznański nie stał się środowiskiem ruchu polskiego, i z tych względów projekt został ponownie pogrzebany. Natomiast rząd postanowił utworzyć w Poznaniu rodzaj uniwersytetu ludowego, który będzie na razie posiadał rektora, 2 profesorów i kilku lektorów. Akademia ta — taka jest nazwa urzędowa — ma służyć tylko celom ogólnej oświaty, przedewszystkiem zaś dostarczać strawy umysłowej obywatelstwu niemieckiemu i urzędnikom i być rozsadnikiem „kultury niemieckiej na kresach wschodnich“. Utworzenie zakładu naukowego z takim charakterem tłómaczy się w części tem, że Polacy zdobyli się przed kilku laty na utworzenie podobnej instytucyi, mianowicie zaś na regularne urządzanie seryi wykładów popularnych treści naukowej. Akademia niemiecka ma być, jak władze przyznają otwarcie, „środkiem germanizacyjnym“, zapewne w tem znaczeniu, że głównym jej celem będzie uprzyjemnienie Niemcom, zwłaszcza urzędnikom, pobytu w Poznaniu i dostarczenie im zajęć umysłowych. Taki sam charakter ma już kilka innych zakładów, utworzonych w ciągu kilku lat ostatnich, a zwłaszcza „Biblioteka cesarza Wilhelma“ i nowe Muzeum prowincyonalne. W budżecie państwowym figurują one jako zakłady antypolskie. Oczywiście jednak korzystają z nich także Polacy, z wielkim dla siebie pożytkiem. W następstwie walki politycznej, także istniejące od dawne już zakłady i instytucye, służące celom nauki, nabrały charakteru jednostronnie narodowego. Te, które powstały przy pomocy władz lub z udziałem obywatelstwa niemieckiego, mają dziś charakter wybitnie niemiecki i nie posiadają członków w społeczeństwie polskiem. Z drugiej strony zaś Niemcy unikają instytucyi, które były i pozostały polskiemi. Porozumiewania się i współpracownictwa na polu nauki niema, chociaż każda ze stron, w razie potrzeby, korzysta ze zbiorów i publikacyi strony przeciwnej. Tak więc Niemcy posiadają osobne Towarzystwa historyczne, archeologiczne i t. p., rządzą w Muzeum prowincyonalnem zarówno nowem, jak i starem, w archiwum i wydają własne czasopisma naukowe. Polacy natomiast mają własne Muzeum i połączone z niem Towarzystwo Przyjaciół Nauk z 4 wydziałami (historyczno-literackim, archeologicznym, lekarskim i przyrodniczo-technicznym), które wydaje corocznie obszerny tom „Roczników“ i 12 zeszytów „Nowin lekarskich“, a nadto bardzo cenne publikacye archeologiczne w nierównych odstępach czasu. Rozdział w sferze naukowej przenosi się także na pole zawodowe i filantropijne. Tak np. lekarze polscy posiadają swoje własne stowarzyszenie „Pomoc koleżeńska“ dla popierania wdów i sierot po lekarzach. Instytucyą naukową, pierwotnie polską, obecnie już zupełnie zgermanizowaną, jest Biblioteka Raczyńskich, założona w roku 1829 przez hr. Edwarda Raczyńskiego i podarowana przez niego wraz z pięknym gmachem (ryc. str. 242) miastu. Według woli ofiarodawcy, język niemiecki miał być w tej instytucyi równouprawniony z polskim, a prawo mianowania urzędników przysługuje wydziałowi, złożonemu z kilku urzędników. W razie przekroczenia przepisów statutu, spadkobierca ma prawo odebrać Bibliotekę miastu. Skutkiem zajść familijnych w rodzinie hr. Raczyńskich stosunki ułożyły się jednak w taki sposób, że teraźniejszy posiadacz tego prawa nie może powoływać się na nie, a Niemcy skorzystali z tego, aby mianować bibliotekarza Niemca i usunąć język polski zupełnie. Sprawa jest zbyt zawiła, abyśmy mieli tłómaczyć ją tu obszernie, a nadto niezupełnie jeszcze skończona. Nadzieja na odzyskanie dla społeczeństwa polskiego tego cennego zbioru, obejmującego przeszło 50,000 tomów, i gmachu, w którym mieści się Biblioteka, opiera się jednak na bardzo słabych podstawach.
Wobec scharakteryzowanych wyżej stosunków szkolnych i walki narodowej wogóle, w której także, po przeniesieniu jej na pole ekonomiczne, najważniejszym środkiem zaczepnym i odpornym jest oświata, w społeczeństwie polskiem utworzył się szereg stowarzyszeń, które, opierając się na konstytucyi i prawie krajowem pruskiem, usiłują uzupełnić dla ludu polskiego naukę szkolną, zaopatrzyć go w wiadomości, potrzebne w życiu zawodowem i publicznem, zaznajomić go z historyą i literaturą, zachęcić do pracy nad własnem wykształceniem, wreszcie połączyć rozproszone
usiłowania samopomocy i nadać im kierunek jednolity. Do najważniejszych instytucyi tego rodzaju należy Towarzystwo Czytelni Ludowych, które zakłada w całym kraju, po wsiach i miastach, biblioteczki, dostarczające chętnym czytania, bez opłaty, dzieł popularnych, treści pouczającej, historycznej i t. d. Prowadzeniem tych czytelni zajmują się najczęściej po wsiach księża, organiści, lub światlejsi gospodarze, po miastach osoby z stanów średnich. Popyt na książki jest tak wielki, że zarząd czytelni, który rozporządza tylko szczupłemi środkami, w małej części tylko może zaspokoić istniejące potrzeby. Czytywane są najchętniej dziełka historyczne, powieści historyczne i obyczajowe, opisy podróży i t. p. Po miastach drugim bardzo ważnym czynnikiem oświaty są liczne stowarzyszenia, towarzyskie, zawodowe i gimnastyczne. Istnieje przysłowie, według którego: jeżeli spotka się gdzieśkolwiek na świecie trzech Niemców, to przedewszystkiem zakładają stowarzyszenie. Możnaby je zastosować i do Polaków w Poznańskiem. Niema miasteczka, w którem nie byłoby przynajmniej jednego towarzystwa; w większych jest ich po kilka, w Poznaniu kilkanaście. Z nazwy są to najczęściej instytucye zawodowe: Przemysłowców, Rzemieślników, Robotników; ale w rzeczywistości mała tylko ich część zajmuje się poważnie sprawami zawodowemi i zarobkowemi. Za to podnoszą one bardzo ogólny poziom oświaty swych członków, wywołują współzawodnictwo na polu umysłowem, szerzą znajomość literatury i historyi, rozszerzają widnokrąg myśli, wreszcie zaś przyuczają członków do solidarności, do zgodnej i wspólnej pracy w jakimkolwiek kierunku: słowem wyrywają jednostki z ciasnego kółka życia domowego, wychowują obywateli, obeznanych z ogólnemi potrzebami społeczeństwa, z jego prawami i obowiązkami, otrzaskanych w ogniu krzyżujących się zdań, a skutkiem tego pewnych siebie, nie dających zastraszyć się przerwszym lepszym argumentem i chętnych do udziału w życiu publicznem. Ta dodatnia działalność stowarzyszeń polskich tłómaczy się w znacznej części tem, że należą do nich, bez względu na ich nazwę, zazwyczaj członkowie różnych stanów, od inteligencyi miejskiej do robotników. Takie współzawodnictwo żywiołów różnorodnych, zrównanych ze sobą statutem towarzystwa, bez względu na stanowiska społeczne, stosunki materyalne i poziom oświaty, musi oczywiście zbliżać je do siebie, wytwarzać świadomość wspólności interesów, a tem samem poczucie solidarności, i oddziaływać korzystnie na rozwój umysłowy mniej wykształconych. Inteligencya odgrywa tam mimowolnie i niespostrzeżenie rolę nauczycieli, sama zaś zdobywa, przez zetknięcie się z przedstawicielami szerokich warstw ludu, podstawę dla swej działalności i urabia sobie pogląd na ogólne położenie i potrzeby ludu. Liczba tej inteligencyi wzrosła, jak zaznaczyliśmy już w innym rozdziale, bardzo w ciągu kilkudziesięciu lat ostatnich. Jest to nietylko następstwo rozwoju stosunków ekonomicznych i politycznych, lecz także wynik działalności instytucyi, która pragnącym nauki dostarcza odpowiednich środków materyalnych. Instytucyą tą jest Towarzystwo Pomocy Naukowej w Poznaniu. Zawdzięcza ono swe istnienie Karolowi Marcinkowskiemu, lekarzowi, który w czasie, kiedy w społeczeństwie poznańskiem mało kto jeszcze troszczył się o warunki jego przyszłego rozwoju, przewidział, iż byt jego będzie zależeć przedewszystkiem od stopnia jego oświaty, umiejętności zastosowania się do nowych warunków życia ekonomicznego, i usiłował dostarczyć mu środków do rozwoju umysłowego, a z drugiej strony stworzyć
środowisko ruchu przemysłowego. W tym celu stworzył wspomniany już poprzednio „Bazar“ poznański i założył Towarzystwo Pomocy Naukowej (w r. 1841). Towarzystwo to dało w ciągu kilkudziesięciu lat swego istnienia kilku tysiącom młodzieży możność zdobycia wiedzy i wyższych stanowisk społecznych, przez udzielanie bezzwrotnych stypendyi, lub też bezprocentowych pożyczek, na naukę w gimnazyach, uniwersytetach i rozmaitych szkołach zawodowych. Z inteligencyi poznańskiej conajmniej trzecia część korzystała stale lub chwilowo w czasie swych studyów z pomocy tej instytucyi. Dochody i wydatki Towarzystwa na cele oświaty podlegają wahaniom, odpowiednio do napływu składek i legatów, a wynoszą obecnie przeciętnie 50,000 marek rocznie. Ogromną większość dochodu stanowią procenty od kapitałów własnych tej instytucyi. Wynosiły one pod koniec roku zeszłego (1902) blisko milion marek.
Wspomnimy jeszcze o teatrze polskim w Poznaniu, jako ważnym czynniku w życiu kulturalnem społeczeństwa tamtejszego. Osobna scena polska istnieje w Poznaniu dopiero od roku 1870. Dawniej gościły tam tylko trupy przejezdne z Warszawy i Krakowa i dawały przedstawienia w starym teatrze miejskim. Na utworzenie stałego teatru polskiego nie pozwalały władze pruskie. Przeszkody usunęła dopiero ordynacya procederowa dla Związku północno-niemieckiego, z roku 1869. Na mocy jej też w roku następnym osiedliła się w Poznaniu trupa polska, która grywała stale w teatrze niemieckim, a równocześnie utworzył się komitet dla popierania sceny polskiej i wzniesienia dla niej gmachu własnego. Zbudowano go do roku 1875, kosztem niespełna pół miliona marek i otwarto uroczyście w czerwcu tegoż roku przedstawieniem amatorskiem. Gmach ten (ryc. str. 251) mieści się na dziedzińcu dwóch wielkich domów przy jednej z ulic pryncypalnych miasta, Berlińskiej. Sala może pomieścić 600 osób, rozmiary sceny są odpowiednio do tego niewielkie: 7,65 metrów szerokości, 8,80 głębokości, 6,30 wysokości. Ponieważ scena polska w Poznaniu bez znacznej zapomogi utrzymać się nie może, pomyślano wcześnie o dostarczeniu odpowiednich funduszów, ale dopiero pod koniec wieku XIX sprawa ta doczekała się ostatecznego rozwiązania. W r. 1890 utworzyła się spółka budowlana „Pomoc“, do której przystąpiło przeszło 200 osób, i wspólnemi siłami wzniesiono na miejscu 2 starych kamienic przed teatrem dwie wspaniałe nowe, tworzące harmonijną całość architektoniczną. Dochód z tych dwóch gmachów, wynoszący około 10,000 marek, przeznaczono wyłącznie na potrzeby teatru, względnie na zapomogę dla przedsiebiercy teatralnego. Sceną poznańską kierowali: od r. 1875—1881 Karol Doroszyński, następnie, od r. 1881—2 Lucyan Kościelecki, od r. 1882—3 Al. Podwyszyński, a od tego czasu, aż do swej śmierci (w r. 1896), redaktor naczelny „Dziennika Poznańskiego“, Franciszek Dobrowolski. Po śmierci Dobrowolskiego, oddano teatr „w dzierżawę“ artyście sceny krakowskiej, Edwardowi Rygierowi, który kieruje nią do tej pory. Przekonawszy się, że teatr, mimo subwencyi towarzystwa „Pomoc“, nie może się utrzymać, Rygier w paru latach ostatnich stara się oprzeć byt tej instytucyi na szerokich warstwach ludu i wystawia w tym celu przeważnie sztuki popularne po cenach zniżonych. Słowem, zdemokratyzował on teatr i uczynił go, wprawdzie przez obniżenie poziomu artystycznego, ważnym czynnikiem kultury dla warstw średnich i niższych. Zmiana ta jest o tyle uzasadniona stosunkami, że publiczność wykształcona i posiadająca wyrobiony smak artystyczny, zaniedbywała teatr coraz więcej, tak, że na połowie przedstawień sala świeciła zupełną pustką. Teatr polski, ubogi w artystów wybitnych i rekwizyty nie zadawalniał jej. Przeciwstawiała mu ona bogaty, pobierający od miasta blisko 50,000 marek zapomogi, teatr niemiecki, chociaż rzadko uczęszczała do niego. Dopiero teraz, gdy dyr. Rygier ściąga do teatru przez widowiska popularne szerokie warstwy ludności średnio zamożnej i uboższej z miasta i przedmieść, byt sceny jest jako tako zapewniony.
Zdemokratyzowanie teatru poznańskiego jest jednym z charakterystycznych objawów rozwoju stosunków politycznych i społecznych w Poznańskiem w ostatniej ćwierci wieku. Przed 25 laty, a nawet jeszcze za czasów Franciszka Dobrowolskiego, nikomu na myśl nie przyszło, że trzeba i można będzie oprzeć byt teatru na szerokich warstwach ludu. Popieranie sceny polskiej było „nobile officium“, stanów zamożnych, inteligencyi miejskiej i szlachty wiejskiej. Te dwa stany stworzyły teatr i utrzymywały go przez długie lata, jak wogóle w owych czasach były, obok duchowieństwa, jedynemi czynnikami, które poczuwały się do obowiązku przestrzegania interesów społeczeństwa, i kierowały się niem niepodzielnie. Stosunki te zmieniły się zupełnie pod koniec wieku XIX, skutkiem polityki germanizacyjnej rządu i przebudzenia się najszerszych warstw ludu. Szlachta, czyli raczej ziemiaństwo, w miarę pozbywania się ziemi, traci coraz więcej swoje wpływy, inteligencya zaś miejska, a w czasach ostatnich także część duchowieństwa, łączy się do wspólnej pracy z nowymi żywiołami, które dopiero od niedawna wystąpiły na widownię polityczną: ludem miejskim i włościaństwem. W następstwie tego rozwoju okazało się, że losy społeczeństwa nie zależą bynajmniej od losów większej własności ziemskiej, że potrafi ono bronić swych interesów także bez dotychczasowych kierowników, energiczniej nawet i skuteczniej. Ten przewrót w stosunkach wewnętrzno-politycznych poznańskich jest dziełem, a równocześnie przyczyną, ogromnego rozwoju prasy ludowej. Małe, tanie, popularne dzienniki poruszyły lud uśpiony i przygotowały do działalności politycznej, a im szersze warstwy ruch ten ogarniał, tem więcej odczuwano potrzebę takich tanich wydawnictw, i tem więcej mnożyła się ich liczba. Dziś już ta prasa ludowa jest najważniejszym czynnikiem politycznym w W. Ks. Poznańskim i wyparła z stanowisk uprzywilejowanych pisma wielkie, przeznaczone dla inteligencyi i stanów zamożniejszych. Z drugiej zaś strony jest ona najpoważniejszym czynnikiem oświaty, zastępuje szerokim warstwom ludu szkołę, zachęca do nauki i ułatwia ją, dostarcza swoim czytelnikom tysiącznych wiadomości, niezbędnych w życiu prywatnem i publicznem, których w szkole germanizacyjnej nabyć nie można. Rozmiary tej pracy nie pozwalają nam na szczegółowe scharakteryzowanie rozwoju dziennikarstwa w Poznańskiem i określenia charakteru i działalności pism pojedyńczych. Zadowolimy się więc wyliczeniem ważniejszych czasopism, wychodzących obecnie, z podaniem liczby prenumeratorów każdego z nich, zwłaszcza, że sam taki wykaz wystarczy do wyrobienia sobie sądu o roli, jaką w społeczeństwie tamtejszem odgrywa dziennikarstwo.
Tytuł pisma | Charakter | Wychodzi | Liczba prenum. |
Dziennik Poznański | Organ inteligencyi zachowawczej |
6 razy na tydzień | 2,600 |
Kuryer Poznański | Organ duchowieństwa |
„ „ | 1,200 |
Orędownik | Organ centralny ruchu ludowego |
„ „ | 3,500 |
Postęp | Ludowy, antysemicki |
„ „ | 5,500 |
Wielkopolanin | Ludowy, zachow. | „ „ | 12,000 |
Goniec Wielkopolski | Demokr.-narod. | „ „ | 3,000 |
Dziennik Kujawski | Ludowy, zachow. | „ „ | 4,000 |
Praca | Ludowy, radykalny | raz na tydzień | 13,000 |
Przewodnik Katolicki | Ludowy, zachow. | „ „ | 64,000 |
Ziemianin | Rolniczy | „ „ | 800 |
Poradnik gospodarski | „ | „ „ | 2,500 |
Wszystkie wymienione tu czasopisma, z wyjątkiem „Dziennika Kujawskiego“, wydawanego w Inowrocławiu, wychodzą w Poznaniu. Maleńkie pisma prowincyonalne i poznańskie, nie posiadające większego wpływu, jak „Gazeta Bydgoska“, „Gazeta Kościańska“, „Lech“ i t. p., oraz wydawnictwa beletrystyczne i czysto kościelne, pomijamy, tak samo naukowe, z których ważniejsze wymieniliśmy już na początku tego rozdziału. Jak z zestawienia powyższego wynika, ogółem rozchodzą się w W. Ks. Poznańskiem dzienniki w liczbie 34,000, tygodniki w liczbie 80,000 egzemplarzy, na ogólną liczbę 1,200,000 mieszkańców polskich. Na 35 Polaków przypada zatem 1 egz. dziennika, na 15 Polaków 1 egz. tygodnika, na 10 Polaków 1 egzemplarz czasopisma wogóle.
Niemcy prasy ludowej w tem rozumieniu, jak Polacy, nie posiadają. Przeważają u nich pisma wielkie, wychodzące 2—3 razy dziennie, rozpowszechnione mało między prostym ludem wiejskim. Najwięcej czytywane są „Posener Zeitung“, organ wolnomyślny hakatystowski; „Posener Tageblatt“, półurzędowy organ zachowawczy, a równocześnie organ centralny stowarzyszenia hakatystowskiego, „Posener Neueste Nachrichten“, dziennik wolnomyślny, zachowujący neutralność w sprawach politycznych, wreszcie wychodząca w Bydgoszczy „Ostdeutsche Rundschau“, od pewnego czasu hakatystowska. Oba dzienniki ostatnie mają charakter brukowy. Pisma, wydawane w miastach mniejszych Księstwa, posiadają stosunkowo niewielu czytelników i nie odgrywają wielkiej roli. Uprawiają one wszystkie agitacyę antypolską.
Rozdział narodowy uwydatnia się naturalnie głównie na tych polach, które są przedmiotem walki, a zatem w dziedzinie oświaty, kultury i zarobkowości. Natomiast zakłady i instytucye, służące celom humanitarnym, hygienicznym, społecznym i t. d., słowem te wszystkie, które nie mogą rozwijać się bez współdziałania całej ludności i opieki władz, są wspólne. Udział władz i ludności niemieckiej w ich zarządzie sprawia jednak, że nabierają one coraz więcej charakteru niemieckiego. Nawet instytucye, założone przez Polaków, a podlegające nadzorowi władz, zniemczono w czasach ostatnich zupełnie. Biblioteka Raczyńskich w Poznaniu nie stanowi wyjątku. Ten sam los spotkał, skutkiem braku przezorności testatora, bogate schronisko dla osób stanu szlacheckiego, założone na Wildzie pod Poznaniem w b. klasztorze Sercanek, przez Garczyńskiego (ryc. str. 252), i niektóre inne zakłady. Instytucye hygieniczne, humanitarne, społeczne i dobroczynne (z wyjątkiem katolickiego Tow. Ś-tego Wincentego à Paulo) można podzielić na 3 typy. Jedne znajdują się pod bezpośrednim zarządem sejmu, względnie starosty krajowego, jak zakłady dla obłąkanych (w Owińskach pod Poznaniem i Dziekance pod Gnieznem) i dom poprawy dla młodocianych przestępców; drugie są instytucyami miejskiemi, jak większość szpitali; trzecie są kierowane przez komitety mieszane, na których czele stoi urzędnik państwowy, np. Towarzystwo dla zwalczania gruźlicy. W sejmie prowincyonalnym i w zarządach miast, nawet tych, w których Polacy stanowią większość ludności, Niemcy posiadają przewagę i troszczą się zazwyczaj mało o życzenia reprezentantów polskich. To też we wszystkich wymienionych zakładach język niemiecki jest urzędowym, a polski dozwolony tylko o tyle, o ile używanie jego nie da się uniknąć. Nie inaczej jest zresztą w Towarzystwie dla zwalczania gruźlicy, jedynej w Księstwie instytucyi, w której Polacy łączą się chętnie do współdziałania z Niemcami. I tam język polski nie jest równouprawniony z niemieckim, lecz używany tylko w odezwach, zwracających się wprost do ludu.
Kończymy na tem pogląd na stosunki w W. Ks. Poznańskiem i zwracamy się do innych dzielnic, które dłużej, niż Poznańskie, znajdują się pod panowaniem pruskiem i wykazują wyraźniejsze jeszcze ślady usiłowań germanizacyjnych, ale nie zatraciły swego charakteru polskiego i w czasach ostatnich zaznaczają coraz energiczniej swą łączność z mieszkańcami W. Księstwa.