Królobójcy/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Królobójcy
Wydawca Dom Książki Polskiej S. A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

Upozorowana, czy prawdziwa śmierć Aleksandra I wywołała niespodziewany zamęt w sprawie następstwa tronu. Zamęt tem większy, że cesarzewicz Konstanty z Michałem przebywali w Warszawie. Mikołaj zaś był w Petersburgu. I tem większy, iż, mimo zrzeczenia się Konstantego, część dworu i wojska uparcie widziała w nim następcę tronu. Wyrazem tego uporu był już feldjeger z Taganrogu, wiozący Konstantemu wiadomość o zgonie Aleksandra… Feldjeger padł do nóg wielkiemu księciu i powitał w nim swojego cara. Konstanty wszakże ani chciał słuchać o tronie i wyprawił do stolicy kurjera do brata i cesarzowej matki, oświadczając, że trwa w postanowieniu, koronę odrzuca i nakazuje przysięgę Mikołajowi. Równocześnie Mikołaj, w Petersburgu, po długiej naradzie z matką, udał się do soboru i uroczyście przysiągł na wierność bratu swemu, Konstantemu.
Zamieszanie udzieliło się całemu państwu. Gubernator moskiewski organizuje przysięgę senatorów na imię Konstantego, a metropolita moskiewski odmawia przyjęcia przysięgi, bo ona „nie ma sensu…“ ponieważ on wie o jednej bardzo ważnej tajemnicy, która czyni taką przysięgę bezcelową… Odpowiedź metropolity oburza generał-gubernatora. Następują spory, kwestje i rozprawy. A nadomiar, metropolita nawet nie mówi nic o Mikołaju jakby wprost wątpił o śmierci Aleksandra…
Korespondencja między Petersburgiem i Warszawą nie ustaje — i nie ustają obustronne zarzekania się korony… aż nareszcie Mikołaj decyduje się i zezwala na dobycie z rady państwa testamentu aleksandrowego i wydaje manifest.
Manifest ten ukazał się jednak dopiero dnia 24 grudnia a dopiero 26 był ogłoszonym wojsku. Czyli, że, przez dni dwadzieścia pięć, Rosja była bez cesarza.
Tymczasem, tajne związki patrjotyczne, które, pod przewodem Pestela, gotowały się do stanowczego kroku na rok 1826, zostały zaskoczone zarówno śmiercią Aleksandra I, jak i więcej może zdradą organizacji.
Głowa spiskowych, pułkownik Pestel, był podówczas na południu Rosji przy głównej kwaterze Wittgensteina i stał na czele oddanego mu pułku a krom tego, śród sprzysiężonych, miał jeszcze sześciu pułkowników, gotowych na dany znak ruszyć ze swoimi pułkami. Pestel, choć od stolicy oderwany, umiał i tutaj powziąć plan śmiały i gotować do niego towarzyszów. A mianowicie, doczekać się chwili przyjazdu Aleksandra na manewry, uwięzić cesarza pośród wojska razem z braćmi i ogłosić Rzeczpospolitą. Plan ten, wobec zrewolucjonizowania armji, był pewnym… Lecz ten plan znalazł Judasza w osobie kapitana Majborody, który doniósł o nim hrabiemu Wittowi, a ten zakomunikował go w Taganrogu. Donos, po śmierci Aleksandra I, nadszedł już szczegółowy i dostał się do rąk generała Dybicza, tak, że równocześnie z wiadomością o śmierci cara, pędził już do Kijowa generał Czernyszew, słynny, „eskamoter“ planów Napoleona, aby Pestela i jego wspólników uwięzić.
W Petersburgu podówczas, pierwszą osobą w związku był Ryljew. Ryljew poeta, marzyciel, zapaleniec. Ryljew przecież ani nie organizował, ani planował, ani nie obliczał sił na zimno — Ryljew roił, gorzał i pisał:

Życie za mój kraj położę…
O tem wiem — wiem i czuję.
I z radością, Wielki Boże,
Za ten wyrok ci dziękuję!…

Lecz nie jeden Ryljew pałał tą szlachetną dumą spodziewanego męczeństwa, — miał ją, w równym stopniu, młody podpułkownik, idealista, Sergiusz Murawiew-Apostoł…

Je passerai sur cette terre
Toujours rêveur et solitaire
Sans que personne m’aie connu
Ce n’est qu’ à la fin de ma carrière
Que, par un grand trait de lumière,
On verra ce qu’on a perdu!

W Petersburgu do sprzysiężenia należeli już nietylko wojskowi ale i co najprzedniejsi urzędnicy. Związek miał w każdym odłamie władzy swoich stronników, a co najmniej sprzymierzeńców i to jakich sprzymierzeńców: kwiat inteligencji, kwiat lepszej części społeczeństwa, kwiat tego, co pragnęło się dźwignąć ponad płytkie karjerowiczostwo, ponad lokajstwo. Sprzysiężenie było tak rozgałęzionem, tak potężnem, że aż słabem, aż ubezwładnionem mnogością sprężyn. Dość powiedzieć, że na usługach spisku byli już nietylko arystokraci ducha i rodów, nietylko młodzież zapalna i lekkomyślna, ale i takie potężne osobistości, jak prokurator senatu, Krasnokutskij! Sprzysiężeni byli powiadomieni o wszystkiem, co się działo w Zimowym Dworcu, o każdem słowie, wyrzeczonem przez kogokolwiek z rodziny cesarskiej, o każdem drgnięciu maszyny samodzierżawia.
Oczywista rzecz, że w chwili takiego zamętu jaki powstał po śmierci Aleksandra, między sprzysiężonymi wszczął się gwar. Sposobność była tak wielka, tak kusząca, że niepodobna jej było pominąć. Owe przeczące sobie przysięgi, owo wyrzekanie się tronu i przez Mikołaja i przez Konstantego, było atutem poważnym, było terenem, na którym nietylko tak zorganizowany spisek mógł był się udać, ale i każdy dorywczy bodaj zamach wróżyłby powodzenie. Nadto sam plan działania był przez wypadki uproszczonym. Bo, miast uciążliwą wieść propagandę o dobrodziejstwach konstytucji, miast jednać stronników dla idei lub przelewać krew cesarskiej rodziny — starczyło podsycać umiejętnie zarówno stronników Konstantego jak i Mikołaja, a dopiero śród walczących wnieść posąg swobód… i u stóp tego posągu wskazywać na stłumienie waśni, na utrwalenie ładu…
Plan ten śród sprzysiężonych znalazł jednomyślny poklask. I plan ten był niezawodnie kunsztownym, ale planowi temu brakło conajmniej Metternicha, jeżeli nie samego Machiavella. Plan ten trwał niby, ale dał się unosić fali, dał się modyfikować.
Czas upływał szybko. Dnia 23 grudnia, a więc w chwili, gdy sprzysiężeni wiedzieli już o tem, że Mikołaj gotuje manifest o swem wstąpieniu na tron, książę Trubeckij, pułkownik słynnego preobrażeńskiego pułku lejbgwardji a w sprzysiężeniu „dyktator“, jeszcze nie był zdecydowanym na żaden krok…
Spiskowi snuli najdziwaczniejsze i najromantyczniejsze projekty i, niemniej od swego dyktatora, odwłóczyli decyzję czynu. I przyznać należy, że wahanie nie miało nic z tchórzostwa, nic z chęci oszczędzenia się; to wahanie płynęło jedynie z głębokiego wstrętu do zbrodni i gwałtu, ze szlachetności uczuć, z pragnienia uniknięcia ofiar.
Noc dnia 23 grudnia spełzłaby znów na niczem, gdyby nie Ryljew, który wpadł z listem, podanym przez młodego Judasza… Rostowcewa, Mikołajowi. Treść listu znał już jutrzejszy cesarz — sprzysiężeni nie wiedzieli bowiem o tem, że Mikołaj miał w ręku raporty Witta! — że Pestel już targał łańcuchami kajdan…
Lecz i wiadomości Ryljewa starczyło!
Starczyło, aby przekonać wszystkich, że dzień męczeństwa nadszedł.
Sprzysiężeni stropili się, osłupieli.
Ryljew podniósł głowę.
— Jesteśmy zgubieni! Ale gińmyż z bronią w ręku!
Spiskowi okrzykami zapału powitali wezwanie Ryljewa. Bez ociągania, ułożono plan ostateczny.
W razie wezwania do przysięgi na rzecz Mikołaja — odmówić przysięgi i wyprowadzić gwardyjskie pułki na plac, przed senatem. Tu zniewolić senat do ogłoszenia manifestu, zwołującego Ziemski Sobór i do ustanowienia rządu tymczasowego… Reszta należeć będzie do Ziemskiego Soboru, bo on jeden mocen stanowić o formie przyszłego rządu i o losach rodziny panującej.
Tak legalne traktowanie zamachu stanu, że nieomal naiwne, wydawało się sprzysiężonym więcej niż pewnem, boć mieli na usługi tylu ludzi i tak wybitnych! Na cóż rozlew krwi, na cóż mordy, gdy tu sama liczba rozstrzygnie! Oni, prowodyrzy, są zgubieni… bo trafić muszą na starcie — ale niech ich ciała uścielą drogę rozkwitowi Rosji!…
Dnia następnego książę Oboleński, adjutant dowódcy pieszej gwardji, postawił pytanie, ilu każdy ze spiskowych może wyprowadzić żołnierzy na plac senatu? — Odpowiedzi posypały się niejasne, niepewne…..
Nadeszła wigilja dnia 26 grudnia 1825 roku. Spiskowi zebrali się po raz ostatni. Nazajutrz dnia 26 (wedle obchodzonego w Rosji starego stylu, 14) miała się odbyć w koszarach poszczególnych pułków przysięga na wierność cesarzowi Mikołajowi I.
Obrady były gorące. Pułkownik Bułatow ręczył za lejb-grenadjerów, Bestużew za pułk moskiewski. Inni, według sił, zobowiązali się zrewoltować wojsko. W razie niepowodzenia… pułki pozyskane miały ruszyć z Petersburga w stronę Nowgorodu i szukać po drodze partyzantów. Już na rozejściu ktoś zagadnął: „A gdyby Mikołaj miał odwagę wyjechać przed zbuntowane szeregi?!“
Młodemu Kachowskiemu oczy zabłysły ponuro i warknął:
- Trzeba go zabić!
Ryljew ujął go za ramię.
— Na Boga, to byłoby… straszne!
— Lecz nieuniknione! — wybuchnął Kachowskij. — O sprawę idzie! Klnę ci się, że go zabiję….
Ryljew umilkł.
Przy rozstaniu Ryljew zwierzył się Bestużewowi, ten ostatni odciągnął Kachowskiego na stronę… aby odwieźć szaleńca od zamiaru!…
Gdyby tej okoliczności nie potwierdził urzędowy protokół komisji śledczej, możnaby ją poczytać, w rozumieniu rewolucji, za farsę, albo za obłąkanie. Ale ta farsa i właśnie to obłąkanie może być miarą wielkości duszy dekabrystów.
Nazajutrz, sprzysiężeni zaczęli działać od samego rana. Cywilni poszli między lud, wojskowi czekali na przysięgę…
Bestużew Aleksander pierwszy i jeden tylko wykonał więcej niż się zobowiązał, bo porwał, przy pomocy kapitana Szczepina, cały pułk moskiewski i wywiódł z koszar na plac, przed senatem. Za Bestużewem, Konowicyn przyprowadził pułk lejb-grenadjerów, którzy, choć już przysięgnąć zdążyli Mikołajowi, ale dali się pociągnąć hasłu „niech żyje… Konstanty!“ Za lejb-grenadjerami przybyli marynarze gwardji…
I to bodaj wszystkie siły, które nie zawiodły, bo zresztą bądź w pułkach zdołano opanować bunt, bądź stłumić go w zarodku i uwięzić burzycieli, bądź samym spiskowym nie stało odwagi czy przytomności umysłu…
Na placu, przed senatem, zawrzało tymczasem. Za zrewoltowanymi pułkami stanęły masy ludu, wydającego okrzyki na cześć Konstantego i… „jego żonyKonstytucji
Bestużew, Ryljew, Gorski i kilkunastu ze spiskowych przewodniczyło i zagrzewało do oporu, — ale zarazem czekało na dyktatora, księcia Trubeckiego. Dyktator się nie zjawiał… żaden z obecnych nie chciał brać odpowiedzialności, nie czując się upoważnionym. Jeden Ryljew by się nie wahał objąć dowództwa — lecz Ryljew był cywilnym, nie miał powagi ani dla wojska, ani kompetencji dla swych towarzyszów.
Upływały godziny. Naprzeciw rokoszan zaczęły ustawiać się pułki, utrzymane w karności. Nareszcie pułk konny gwardji ruszył do szarży, ale salwa moskiewskiego pułku osadziła go na miejscu…
Położenie zaostrzało się. Generał Miłoradowicz rzucił się sam ku zrewoltowanym i chciał do nich przemówić, ale Kachowskij ranił go z pistoletu a książę Oboleński dźgnął śmiertelnie bagnetem.
Na placu, przed senatem, ukazał się sam Mikołaj I z bratem Michałem i świtą. Przybycie cesarza stłumiło pomruk, idący już z „wiernych“ pułków.
Nastąpił znów moment przełomowy. — Losy państwa rosyjskiego zawisły od determinacji spiskowych… Jedna salwa karabinowa mogła była zrzucić z tronu Mikołaja… Nadomiar „wierne“ pułki zaczęły do zbuntowanych nasyłać przez tłum zapewnienia, że byle do nocy wytrwali, a oni w koszarach, zrewoltują się niezawodnie…
Mikołaj ocenił sytuację i pojął z właściwą sobie bystrością, że dość jednego śmiałego zawołania, aby „wierne“ pułki przeciw niemu zwróciły ostrza bagnetów. I Mikołaj czasu nie tracił.
A sprzysiężeni czekali na dyktatora i nie próbowali szukać osłony i poglądali obojętnie na wysuwające się ku nim paszcze armat. Zrewoltowani zaś żołnierze, jak i przywódcy ich obojętni, byli baczniejszymi, ile że ostrzegali cisnący się za nimi lud, aby uchodził, aby za ich rewoltę nie odpowiedział krwią…
Armaty wygotowano. Mikołaj skinął na swego generał-adjutanta, Suchozaneta. Rozległa się komenda… Armaty milczały..
Suchozanet wpadł na najbliższego ogniomistrza.
— Nie słyszałeś rozkazu?
— To… przecież swoi — wybełkotał ogniomistrz.
— Pal!!
Armaty huknęły. Grad żelaza runął na… „dekabrystów“… i na lud.
Za pierwszą salwą poszła druga, trzecia, piąta, dziesiąta, aż póki kartacze nie zalały krwią placu przed senatem, aż póki, krom ciał poległych i rannych, zabrakło im piersi ludzkiej do celu, aż póki ostatni wyrostek, zwabiony mundurami żołnierzy i niezrozumiałem dlań zbiegowiskiem, nie zdołał ujść.
Kartacze w kilka minut „oczyściły“ plac. Dekabryści, wystawieni na tak blizki ogień armatni, przeplatany salwami piechoty, ani marzyć mogli o oporze, zresztą byli bez dowódzcy… Złożyli więc krwawą dziesięcinę i rzucili się za masami ludu do ucieczki.
I plac przed senatem zaległa cisza. Wierne pułki „biwakowały“ i zbierały całą noc ciała poległych, dla których grobem miały być przeręble, wyrąbywane w Newie.
Zamach był stłumionym dla historji i dla historji skończonym; dla dekabrystów był to jednak dopiero początek ostatniego aktu tragedji a dla dziejów podziemnej Rosji pierwszy posiew krwi.
Po pogromie na placu przed senatem, nastąpiły gromadne aresztowania. Aresztowania, nie wymagające ani sprytu policyjnego, ani zachodu. Sprzysiężeni ani nie myśleli o ucieczce, o ukryciu się i pozwalali się brać z jakąś fanatyczną wiarą potrzeby męczeństwa. I zachowanie się to dekabrystów było równie bezprzykładnem jak i sam „zamach“!… Dość go rozważyć, aby się przekonać, że zamachu stanu faktycznego nie było, że spiskowi ani próbowali uciec się do środków, przed jakimi nie cofał się ani Piotr I, ani Elżbieta, ani Katarzyna, ani Rewolucja Francuska, ani Senat Rzymski, że rozumieli konieczność ofiar, ale temi ofiarami sami postanowili być nadewszystko. Jeden może Pestel miałby zadość zimnej krwi i stalowej woli do strącenia dekabrystów z pod obłoków na twardą ziemię nieubłaganych konsekwencji każdej rewolucji. Ale Pestel był o setki mil od stolicy i był już uwięzionym w Tulczynie, w głównej kwaterze księcia Wittgensteina. Gromada, wiernych przysiędze oficerów, chciała odbić Pestela, zdołała nawet z podburzonym oddziałem wojska stoczyć jedną potyczkę, a echami buntu poruszyć cały Kijów, — ale ostatecznie, znów działając bez planu przebiegłego, bez wodza doświadczonego — uległa.
A przecież dekabryści, gdyby chcieli, to już z jednym bataljonem moskiewskiego pułku mogli byli opanować Zimowy Dworzec… Wszak niemasz tronu łatwiejszego do obalenia nad tron samowładzcy. Wszak samowładzca, stojący ponad prawem, ponad wolą narodu, ponad religją — tem samem co dnia jest na łasce i niełasce swego służbowego dowódzcy warty pałacowej. — Dość, aby ta warta zgładziła cesarza, dość, aby kto inny wdarł się na wierzchołek i… aby machina dalej obracała swe miażdżące tryby. Tej prawdy historja Rosji tyle razy dowiodła, iż niewątpliwie znał ją każdy „dekabrysta“; ale dekabrysta był idealistą, był fanatykiem wielkiej miłości bliźniego, szafot trybuna narodowego był mu droższym od stopni tronu.
Mikołaj I z „energją“ zabrał się do wyplenienia spiskowych. Członkowie wszystkich trzech związków — południowego, północnego i Słowian — zostali wtrąceni do kazamat.
Przyczem, jak w Petersburgu, uwięzienie odbywało się w sposób szczególny… Sprzysiężonych odwożono najpierw na główny odwach. Tu sprawdzano tożsamość ich osoby, zdzierano z nich oznaki służbowe i skuwano im ręce na plecach. Tak przygotowanych odwożono ich do Zimowego Dworca, gdzie cesarz obietnicami przebaczenia i groźbami sam dobywać próbował pierwszych zeznań. Następnie dopiero dekabrystę odstawiono na sankach do fortecy Petropawłowskiej.
Zachowanie się spiskowych wobec cesarza było różnem. Ale słabych duchem było mało. Mikołaj hamował się, tłumił jeszcze wówczas swą nieokiełzaną gwałtowność, lecz i ta miała już swój niepośledni wyraz… Oto, gdy cesarz nie mógł już wyrazu dobyć ze stawionego przed nim podpułkownika Sergiusza Murawiewa-Apostoła — padł w furję. Zaczął tupać, grozić pięścią skutemu więźniowi.
— Ja jestem twoim cesarzem! Ja jestem panem twego życia i śmierci!!…
Murawiew obrzucił trzęsącego się z gniewu cesarza dumnem spojrzeniem i rzekł zimno:
— Ty?! Ty, dla mnie, jesteś tylko synem bękarta!!…
Mikołaj rzucił się z furją na bezwładnego Murawiewa, powalił go i jął go bić i kopać… I kto wie, czyby Murawiew doczekał się stryczka, gdyby nie marszałek dworu, Benkendorf, który, posłyszawszy hałas w gabinecie cesarskim wpadł i wyrwał nieszczęsnego dekabrystę z pod nóg Mikołajowi.
W Petropawłowskiej fortecy czekały na dekabrystów nietylko kazamaty ale i, tak zwana, komisja śledcza, wybrana z pośród oddanych Mikołajowi generałów. Komisja miała sobie powierzony właściwy akt oskarżenia, a więc określenie winy każdego ze sprzysiężonych i naturalnie pochwycenie i tych jeszcze, którzy dotąd uwięzionymi nie byli.
Komisja zabrała się do pracy z zapałem, z góry postawiwszy sobie za zasadę potępienie wszystkich!… Dekabryści milczeli, a jeżeli mówili to strzegli się nazwisk. Komisja nie mogła oczywiście aprobować takiego oporu i usiłowała go przełamać… Zaczęły się tortury, obietnice, wezwania podstawionych popów do spowiedzi, przesiadywanie w kazamatach szpiegów, szukających zwierzeń… a nareszcie zapisywanie bezkrytycznie wszystkiego, co kto powiedział lub czego nie powiedział, co w malignie wybełkotał, lub co w bólu jęknął… Protokół komisji rósł szybko — tymczasem dwóch spiskowych skonało z wycieńczenia, dwunastu dostało obłędu, trzydziestu zapadło w melancholję. Mikołaj się niecierpliwił — Petersburg pomrukiwał groźnie. Najprzedniejsze rodziny miały pośród dekabrystów swych synów, braci, ojców…
Komisja śledcza skończyła wreszcie swe prace w dniu 30 maja 1826 roku. — W dniu 3 czerwca rozpoczął posiedzenie swe „Wysoki Sąd kryminalny.“ Sąd ten rozprawy całe sprowadził do odczytania protokołu i do żądania, aby oskarżeni podpisali swe zeznania… o obrońcach nie było nawet mowy.
I sąd wydał wyrok, rozdzielający aż na jedenaście klas winy i jedenaście rodzai kary. A więc 5 dekabrystów na ćwiartowanie, 31 na ścięcie toporem, 17 na „wieczną,, (?!) katorgę z ceremonją „polityczną“, to jest z położeniem głowy na pień katowski, 2 na „wieczną“ katorgę, bez takiej ceremonji; 16 na piętnaście lat katorgi i na zesłanie na Sybir; 5 na dziesięć lat katorgi i na zesłanie dożywotnie na Sybir, 8 na sześć lat katorgi i na zesłanie dożywotnie na Sybir; 15 na cztery lata katorgi i na dożywotnie zesłanie na Sybir; 18 na dożywotnie zesłaniu na Sybir, i 8 na pozbawienie praw stanu i na 30 lat służby prostego żołnierza.
Wyrok ten był przestępstwem… boć kara śmierci zniesioną została przez cesarzową Elżbietę. „Wysoki sąd kryminalny“ nie uważał za właściwe zwracać uwagi na manifest prababki cesarza, może dla racji niepewnego rodowodu…
I wyrok ten był dla wszystkich śmiercią… a tem najniezawodniejszą, gdzie mówił tylko o służbie prostego żołnierza… bo żołnierz ten był przeznaczony już na Kaukaz, na walkę z rozpaczliwie broniącymi swej wolności Czerkiesami!
Lecz ten niemiłosierny wyrok miał na celu dać tem większe pole do popisu nowemu monarsze. I monarcha przemówił z całą wspaniałomyślnością.
Więc, nadewszystko, pięciu „największym“ zbrodniarzom „pozwolił“ łaskawie zmienić ćwiartowanie na… stryczek — a reszcie śmierć pod toporem złagodził „wieczną“ katorgą, lub nawet skrócił lata katorgi, lub zamiast „wiecznej“ męki wyznaczył im lat 20. Natomiast w tym samym ukazie (z d. 26 lipca 1826 r.) nietylko wielu przestępcom potwierdził karę (jakby wyrok sądu nie wystarczał!) ale jakiegoś biednego porucznika, Cebrżkowa, skazał na cięższą karę, bo 30 lat służby żołnierskiej zamienił mu na dożywotnie sołdactwo na Kaukazie. Chyba niepowszedni akt „łaski…“
Rosja zatrzęsła się ze zgrozy, — boć już i pięć lat katorgi i samo zesłanie na podbiegunowe jurty jakuckie było śmiercią i tylko śmiercią — boć i ten wyrok miał jeszcze zależeć od fantazji — boć taki Batienkow po wyroku, skazującym go na katorgę, 20 lat czekał w lochu Petropawłowskiej fortecy, zanim go wywieziono na Syberję, boć wyrok ten dosięgał ludzi, noszących ślady niezatarte okaleczeń, urągających wyrafinowaniu inkwizycyjnej tortury.
Petersburg zawył na ten mord 125 ludzi młodych, moralnych, nieskalanych, mających często za sobą już przeszłość dzielnych czynów a najpiękniejsze rokujących nadzieje. A śród tych 125 ludzi było ośmiu książąt, sześciu hrabiów, trzech baronów i kwiat rodzin bojarskich — i śród tych 125 ludzi było 2 generałów i 25 pułkowników, a nie brakło ani sekretarza stanu, ani kamerjunkrów, ani wysokich urzędników, co najlepszą cieszących się opinją.
Ale i Rosja i Petersburg byli bezwładnymi świadkami tego sądu, Mikołaj bowiem już miał zorganizowaną armję szpiegów i policji, już rzucił kamień węgielny pod system trzymania w karbach zachcianek narodu, już Aleksander Benkendorf piastował nową godność szefa żandarmów i budował, zasłynąć mający, „trzeci oddział“ cesarskiej kancelarji i na tej drodze pracował na hrabiowską koronę.
Dzień 14 lipca, opadnięcia murów Bastylji, jasny dzień rewolucji francuskiej, dzień święta wolnej, wielkiej Francji był, w roku 1826, dla Rosji dniem trjumfu Petropawłowskiej fortecy, dniem wyroku dla dekabrystów.
0 świcie 120 skazańców wyprowadzono pod strażą i tu zdzierano z nich mundury (w które im się ubrać przedtem kazano) i palono je, łamano szpady nad głowami więźniów, golono głowy i odziewano w siermięgi katorżników. Dekabryści ani drgnęli i poglądali obojętnie na palące się mundury. Jeden Łunin, gdy mu wyrok odczytywano, skazujący go na 20 lat katorgi, odezwał się głośno do towarzyszów po francusku:
Messieurs, la belle sentence doit être arrosèe! — i spełnił co powiedział.
Dowodzący „ceremonją“ generał Czernyszew, doniósł natychmiast cesarzowi o zimnem zachowaniu się „dekabrystów…“ bo Mikołaj, mimo że to była godzina trzecia po północy, czuwał.
Po zoperowaniu wszystkich dekabrystów, Czernyszew kazał czworobokowi, otaczającemu więźniów, ruszyć ku wyjściu z fortecy. Ale, zaledwie kolumna uszła kilkaset kroków, jeden ze skazańców postrzegł cienie

MIKOŁAJ I.
Urodzony 1796 r., wstąpił na tron 1826 r., otruł się 1855 r.

szubienic. Między dekabrystami rozległ się pomruk, a tuż za nim komenda francuska, aby wyrwać broń konwojującym żołnierzom.
Czernyszew, który chciał więźniom piękne zgotować widowisko, a który język francuski znał dobrze, czego dowody dał przy kradzieży planu Napoleonowi, zrozumiał niebezpieczeństwo walki z rozpaczą i czworobok zawrócił do kazamat.
Równocześnie prawie pod szubienicami stali już Pestel, Ryljew, Murawiew Sergiusz, Bestużew i Kachowskij — stali odważnie.
Pestel zmierzył dumnie szubienicę i bąknął po francusku: C’est trop! — Ryljew błogosławił Rosję i wierzył, iż w dniu wyzwolenia, nie zapomni skazańców, Murawiew tulił w objęciach płaczącego Kachowskiego, Bestużew milczał — a miał ledwie 18 lat, nie posiadał więc nawet prawnej pełnoletności rosyjskiej do kary.
Pętle stryków założono — kat pocisnął sprężynę. — Podłoga, na której stali skazańcy, opadła. Dwa ciała zawisły w powietrzu, trzy zerwały się i runęły między belkowania szafotu…
Generał-gubernator Kutuzow, dowodzący… szubienicą, natychmiast kazał nowe stryki założyć.
Dobyto pokrwawione ciała oberwanych — byli to… Pestel, Ryljew i Kachowskij…
Pestel ani jęknął, Ryljew szepnął smutnie — „co za nieszczęście!“ Kachowskij był nieprzytomny.
Podniesiono pomost, zasunięto pętle i po raz drugi oberwanych powieszono. Ale sznur Pestela był za długi, końce nóg nieszczęsnego przewódzcy dekabrystów dotykały belki szafotu, miały na niej dość oparcia, aby powieszonemu wieki męczarni zgotować!…
A wszak Pestel miał dość tortur w kazamatach, wszak na głowie dwie krwawe obręcze znaczyły jeszcze uścisk pierścienia żelaznego, wszak nie żałowano mu ani węgli ani kleszczy.
W pół godziny medyk zaraportował Kutuzowowi śmierć. Ciała obcięto ze stryków. Pestel rzężał. Nie dociekano się przyczyny, na ciała czekały worki z kamieniami, wóz, a dalej barka i fala morska…
Lecz, prócz dekabrystów sprzysiężonych, byli jeszcze żołnierze, był cały pułk moskiewski, byli lejb-grenadjerzy, marynarze gwardji… Ci nadewszystko pierwszą dziesięcinę złożyli na placu, przed senatem. A potem, bez sądu i dochodzenia, bez wyroków i spisywania nazwisk wybrano kilkunastu energiczniejszych i zatopiono na pełnem morzu… — Potem jeszcze, według uznania „wiernych“ Mikołajowi, oficerów, wyprawiono całą partję na Syberję… a resztki ustawiono nazajutrz na placu przed Zimowym Dworcem…
Mikołaj wyszedł ku winnym buntu, wyszedł w roli cara-ojca i zawołał pamiętne:
— Na kolana!…
Nieszczęśliwi żołnierze, czując wiszący nad ich głowami stryk — padli na twarz przed cesarzem…
I Mikołaj im przebaczył wspaniałomyślnie.
Łaskawość cesarska rozległa się po całej Europie i huczało podobno jeszcze wówczas, gdy ci „ułaskawieni“ ginęli jeden po drugim na straconych placówkach kaukazkich… Bo wszyscy prawie zbuntowani zostali powoli wytraceni.
I ta podniosła tragedja, mimo swego ogromu, przeszła niespostrzeżenie, przeszła cicho… Nikt się nad nią nie zastanowił, nikt ani przypuszczał, aby ona miała się stać posiewem pokoleń mścicieli…

Dekabryści nawet nie zajęli dłużej Europy, nawet nie zdobyli u Zachodu żywszego słowa współczucia…
Oczy wszystkich zwrócone były na Mikołaja, on był wschodzącą gwiazdą, on słońcem.
Prawda bywa gorzką ale drogą jest zawsze uczciwemu sądowi. A więc, że daleki zachód Europy poglądał obojętnie na rzeź petersburską, temu się trzeba mniej dziwić, — ale że Królestwo Polskie równie obojętnie a nawet ironicznie rozprawiało o dekabrystach, to smutne. A, niestety, współcześni Polacy, ciż sami, co za lat parę mieli podnieść broń przeciw ciemięzcy, w pamiętnikach swych najmocniej często potępiają dekabrystów i wyrzekają się wszelkiej z nimi łączności — nawet duchowej. A przecież ci dekabryści w wielkiej swej idei mieścili owo hasło piękne „za naszą i za waszą wolność“.
Fatalność i otumanienie zrządziło, iż Polacy nie zrozumieli tego zawołania w roku 1825 — a Rosjanie zaś nie pojmowali go ani w r. 1830 ani w 1863.
Sprzysiężenie dekabrystów było zgnieconem do szczętu. Mikołaj pierwszy z dumą powiedział w r. 1826, że „Rosję wyleczył z toczącej ją skrycie gangreny“, jakby można było knutem lub katorgą zdławić ducha, zgasić myśl.
Mikołaj rzekł w r. 1826 „koniec!“ — historja zaś potrząsnęła łańcuchami katorgi i odpowiedziała „początek!“
I był to istotnie początek ruchu ludu rosyjskiego a raczej pierwszy skutek działania wiekowej niedoli, wiekowego uciemiężenia.
Ruch się objawił — więc musiał iść dalej. Musiał iść, bo ruch myśli ludzkiej jest ruchem ciała w próżni, a więc nieskończonym, nie dającym się zatrzymać, nie pozwalającym się dosięgnąć kręgowi ziemskiego przyciągania. Ruch ten można osłabić, idąc razem z nim, ruch ten można wykorzystać, niby siłę wodospadu — ale ruchowi temu położyć tamy, nie podobna; bo zabić można człowieka ale nie myśl.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.