Królobójcy/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Królobójcy
Wydawca Dom Książki Polskiej S. A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Aleksander I marzył, roił, olśniewał, łudził nietylko dwór i poddanych, ale i samego siebie.
Już w r. 1812 mówił do pani Stael z melancholijnym uśmiechem:
— Ach… nie zdążyłem jeszcze dać Rosji konstytucji!
— Najjaśniejszy panie, tyś sam jest najlepszą dla swego państwa konstytucją!…
Cesarz samodzierżca odrzekł skromnie.
— Gdyby tak było… byłby to jedynie przypadek!…
I to głębokie, choć niemniej przypadkowe, orzeczenie Aleksandra rozeszło się wokół niego, znajdując szerokie uznanie. Bo cóż mogło być wspanialszego w ustach monarchy nad to szczere wyrażenie, że osobiste przymioty panującego nie mogą być ościenią dla narodu, że szczęście poddanych musi mieć podstawy głębsze, dalsze, dłuższe nad jedno życie człowieka…
Ale to pewne, że gdy Aleksander słowa te wypowiadał, ani przypuszczał, że naród jego nietylko dobrodziejstwa konstytucji pożąda ale już zaczyna sam ku niemu wyciągać ręce.
„Dekabryści!“ — nazwa powtarzana często, nazwa wywrotowców, stawianych obok nihilistów, a granicząca prawie z anarchistami, nazwa groźna, ponura, jawiąca się, niby widmo narodzin krwawej Rosji, Rosji mściwej, podstępnej, zgangrenowanej niezdrowemi ideami, Rosji, przerażającej cichego zachodnio-europejczyka!
„Dekabryści“, więc poprostu „grudniowcy...“ więc kwiat inteligencji, zacności i szlachetności ponapoleońskiej Rosji, więc lilje, wyrosłe na cmentarzysku ludzi i myśli, więc głos potężny a smętny, dźwięczny a rozmodlony, dumny a nieśmiały — głos męczeński, wołający — wszystko dla ziemi mojej, a nic dla mnie!
Dekabryści poczęli się, jak się poczyna fala morska, jak się poczyna wicher, jak się poczyna odpływ po przypływie… Tu wzbiera morze, pieni się, na najwyższy szczyt rzuca swe białe bryzgi, a tam, w niedosięgłem dla oka ludzkiego zamęcie, już odpływ gra, już zmagać się zaczyna, już zwalcza opór przypływu.
Pod gradem kul bonapartowych, pod uderzeniami napoleońskich bagnetów, w piekle okrzyków vive l’empereur! w świetle łun pożarów Smoleńska, Moskwy i Lipska, w bohaterskiej ciszy zamilkłego pola Waterloo… były narodziny dekabrystów, a raczej ludzi idei, ludzi nie wiedzących, że się dekabrystami staną, że dekabrystami ich zwać będą.
Na biwakach armji rosyjskiej, u ogni obozowych gawędzono, wypominano dawne czasy, mówiono o ledwie co minionych, przyglądano się z blizka ockniętej kulturze zachodu, rozprawiano, ścierano się, kształcono wzajem.

Rewolucja francuska, walka za swobodę Stanów Ameryki, hiszpańska wojna o niepodległość, wolnomularstwo, tajne związki niemieckie, rozpacz konającej Polski, echa szwedzkiego zamętu wewnętrznego, biły tak mocno w pierś żołnierza rosyjskiego, że nie wytrzymał uderzenia nawet pancerz kawalergardy cesarskiego, nawet giwer leib-grenadjera. Bo i ten giwer i ten pancerz były tem dla duszy rosyjskiej, czem jest ściana kamienna dla słońca… Jasne promienie słońca
PAWEŁ I.
Zamordowany w r. 1801 za przyzwoleniem syna Aleksandra.
nie są w stanie przeniknąć tej ściany, ale te ciemne, te grzejące, palące wskróś, ją przechodzą.

I żołnierz rosyjski, wychowany w półbarbarzyńskim rygorze mody Fryderyka, zahartowany dyscypliną knuta, batożony często, a policzkowany za lada niehumorem, trzymany na poziomie uczuć brytana nocnego, ten żołnierz, drwiący z całą głupotą z warjactwa Polaków, mrących za jakąś ich idjotyczną konstytucję, ten żołnierz zagadał.
Zagadał tak, jak zefir wieczoru letniego, niosący w swem objęciu i oddech kwiatów polnych i łzy róż i westchnienia konających jaśminów i słodycz akacyj i sosen żywiczność i łubinów łagodność i zbożnych łanów rodzajną siłę.
Zagadał o Dantonie i Maracie, o Lafayecie i Waszyngtonie, o Palafoxie i o Moreau, o Robespierze, o Ludwikach, o Wellingtonie i Blücherze, o 18 brumaire’a i o trzecim maja, o Kościuszce, o śmierci Pawła, o Tugendbundzie i o Andreasie Hofferze, o „Gwieździe wielkiego wschodu“ i o „Świątyni słońca“, o 14-tym lipca, o angielskiej charta magna, o Napoleonie, o Cambronnie… o Carnocie…
I oto, w głównej kwaterze drugiej armji rosyjskiej, tuż pod namiotem feldmarszałka Wittgensteina, dwaj bracia Murawiew, dwaj sztabowcy, gwardziści, pankowie, rzucają pierwszą myśl związku tajnego, związku dobra, związku miłości ojczyzny i miłości ludu.
Murawiewom dość było wokół się obejrzeć, dość było rzec słowo, aby cały zastęp towarzyszów znaleść. Nikt tu nikogo nie namawiał, nikt niczego nie pouczał, nikt nie apostołował. Nowy sojusznik przychodził, łączył się i, łącząc się, już jeno własne słyszał poglądy, własnych ideałów dźwięki, echa głosu własnej wiary.
Armja rosyjska wracała po latach wojen, a gdy wodzom jej zdawało się, że dźwiga jeno zrabowane złoto i kosztowności, gdy wodzowie ci słusznie, aż wstydzić się musieli łupiestwa swych „bohaterów“, wodzowie ci ani sobie wyobrażali, że ciż sami żołnierze dźwigają nadto, zdobycz, której po wiek wieków już żadna rewizja tornistrów im nie odbierze, żadna moc nie wydrze… Armja rosyjska niosła wnukom swej ojczyzny pochodnię, niosła sztandar na całe tej ojczyzny życie.
W Petersburgu głową i sercem stowarzyszenia został adjutant księcia Wittgensteina, Pestel, syn jednego z najsroższych generał-gubernatorów Sybiru, syn półdzikiego despoty, którego pięść zgasiła setki istnień…
Pestel był wychowańcem korpusu paziów, Pestel był dumą sztabu, był bogatym, przystojnym oficerem-gwardzistą, był już pułkownikiem i był republikaninem! Za Pestelem przystąpił do związku książę Trubeckij, a dalej, Bestużew, Kachowskij, książęta Oboleński, Wołkoński i Galicyn, Szachowskij, kniaź Bariatyński i Ryljew. A za nimi wszystko, co się mieniło przyszłością Rosji, co było jej chlubą, jej jutrem, rzuciło się do Pestela, Murawiewych, Ryljewa, Bestużewa i Trubeckiego. Skromne Stowarzyszenie „Wszechdobra“, które powstało ze związku „Zbawienia“, rozrosło się na potężną organizację „Południową“ i „Północną“ i na „Zjednoczonych Słowian“. Co najciekawsze i najgodniejsze uwagi, że stowarzyszenia te nie miały w swych szeregach wydziedziczonych inteligentów, bo tacy jeszcze nie byli w Rosji znanymi, nie miały nic ani z prolerjatu, ani nikogo z wrogów Aleksandra I, ani żadnego z przeciwników dynastji. Stowarzyszenia te ani myślały o terrorze, ani dyskutowały o zamachu, ani sądziły, by cele szczytne, wielkie dały się osiągać środkami niegodnymi. I nakoniec, stowarzyszenia te marzyły o przewrocie drogą woli uświadomionych miljonów, drogą uzdrowienia zgangrenowanych arteryj państwowych, drogą obudzenia nawet w zeschniętej piersi ostatniego z czynowników uczuć obywatelskich, ludzkich.
„Zjednoczeni Słowianie“ szli już dalej, sięgali pewniej, logiczniej. Bo programem ich było sfederowanie w jedną wolną Rzeczpospolitę wszystkich szczepów słowiańskich, a to począwszy od Rosjan i Polaków, a skończywszy na Serbach i Bułgarach. Krom tych trzech wybitnych stowarzyszeń, nie brakło i drobnych, prowincjonalnych klubów, w rodzaju związku, dążącego do niepodległości Małorosji, ale te ulegały i milkły wobec haseł stowarzyszeń macierzystych.
Co zaś już nietylko jest ciekawem, ale wprost niesłychanem, oto wszystkie tajne związki miały zwrócone oczy na cesarza Aleksandra, wszystkie odeń spodziewały się urzeczywistnienia swych rojeń i wszystkie propagandę swoją zwracały ku temu, aby urzędnik nie kradł i na złe nie obracał danej mu władzy, aby pan nie gnębił poddanych mu włościan, aby oficer szanował w szeregowcu człowieka, aby sądy przestały być sługami możnych, aby religja nie była narzędziem polityki, aby oświata coraz szersze zakreślała kręgi.
I to skupienie się tajnych stowarzyszeń w osobie cesarza Aleksandra nie było pozbawionem podstawy, ile że Aleksander ciągle bawił się i nadużywał manji udawania liberała, ciągle wzdychał nad swoim ludem i raz po raz upewniał go, że dlań odrodzenie gotuje.
Między innemi historycznemi odezwaniami się Aleksandra, a już nie ulegającemi wątpliwości, bo wypowiedzianemi publicznie w odpowiednio poważnej chwili, są słowa, wyrzeczone na otwarciu sejmu polskiego w r. 1818, w Warszawie.
Jak wiadomo, rozćwiartowana Polska, po dziesiątkach lat walk strasznych u boku Napoleona, zdołała na Kongresie Wiedeńskim uzyskać niepodległość na małym swym ułomku, który poddano berłu cesarzów rosyjskich, jako „królów polskich“. Otóż, w początkach swych, to skurczone Królestwo Polskie bądź co bądź wróciło do swej autonomji i oddychało całą piersią. Aleksander brata swego, Konstantego, mianował dowódcą wojsk polskich, no i Aleksander bawił się w rolę „wskrzesiciela Polski“ i króla „konstytucyjnego“…
Stąd, na otwarciu sejmu polskiego, car, z wysokości tronu nietylko Polaków do serca cisnął, ale kategorycznie oświadczył, że „da konstytucję i swoim rosyjskim poddanym, gdy tylko ci ocenią jej wartość“…
Stowarzyszenia tajne miały zatem zadanie proste — uświadomić współbraci o wartości konstytucji a… resztę dokona wola cesarza…
Stowarzyszenia nie przypuszczały, że jeszcze i w ośmdziesiąt lat po nich… obywatele państwa rosyjskiego będą uznani za niezdolnych do rządzenia się konstytucją, że nawet zachód Europy poczyta żądania ich za wygórowane, że ten sam zachód, który wykształcenie swoje konstytucjom zawdzięcza… będzie szeroko rozprawiał nad „możliwością“ konstytucji w Rosji. Jakby konstytucja była czemś innem, niż alfabetem ustroju państwowego, jakby ktoś mógł się nauczyć czytać bez znajomości alfabetu!…
Wykrętne to, czy błędne, mniemanie nawet nie chce pamiętać, że taż sama ciemna, surowa Rosja do połowy XVI stulecia rządziła się wolą ludu, że taż sama Rosja miała Rzeczpospolitą Nowgorodzką i Pskowską, które istniały i kwitły przez siedm stuleci! Że Rosja przez zamach stanu Piotra I od wieców, narad bojarskich i woli ludu stoczyła się na dno samodzierżawia, że ta Rosja, biorąc przykład z wolnej, sąsiedniej Polski, jeszcze umiała Iwana Groźnego zmusić do składania przysięgi „w ręce ludu“ na placu radnym, w Moskwie, że ta Rosja autonomję miała wówczas, gdy zachodowi o tem się nie śniło!
Europa woli o tem nie wiedzieć, zachwyca się posłannictwem Piotra I i, conajmniej, dziwi się jego oryginalności!… Oto, jak powiedzieliśmy, Piotr I zesłał na Sybir i kazał skatować knutami nawet dwa dzwony wiecowe!… Dzwony te do dnia dzisiejszego są na zesłaniu w Tobolsku…
A niegodziwość tych dzwonów polegała, że uderzyły na trwogę zagrożonych swobód, że wzywać chciały do buntu przeciw tyranowi.
Niewątpliwie tajne stowarzyszenia wiedziały i o dzwonach zesłanych i o dacie powstania samowładztwa rosyjskiego, ale wierzyły Aleksandrowi I i czekały.
Tymczasem sprawa następstwa tronu, pomimo, iż cesarzewiczem był brat Aleksandra, wielki książę Konstanty, około roku 1819, przybrała zgoła niespodziewany obrót. Wielki książę, który na stanowisku wodza wojsk polskich mieszkał w Warszawie, zakochał się w pięknej szlachciance, Joannie Grudzińskiej. A był to wypadek doniosły, ile że dumna Polka ani myślała pokusić się o tytuł metresy cesarzewicza i zająć stanowisko baronowej Fryderyks. Konstanty, porwany miłością, zażądał od brata nie tylko zezwolenia na rozwód ze znienawidzoną żoną, ale i na zaślubienie Grudzińskiej. Między Petersburgiem a Warszawą wszczęła się gwałtowna korespondencja. Carowa matka i Aleksander zaklinali Konstantego, aby opanował uczucie, aby wyrzekł się związku, który musiałby być uznanym za morganatyczny i co do potomstwa swego wydziedziczony. Wielki książę, z całą gwałtownością swej dzikiej, nieokiełzanej natury, trwał przy swojem i nalegał. Aż zezwolenie nadeszło z Petersburga, ale zezwolenie tem zawarunkowane, iż Konstanty zrzeknie się tronu na rzecz młodszego swego brata, Mikołaja, ożenionego dopiero co z Karoliną, córką króla pruskiego. Wielki książę ani na chwilę się nie wahał poświęcić „czapki monomacha“ dla ubóstwianej Joanny.
Małżeństwo Konstantego z Grudzińską, której cesarz nadał tytuł księżny Łowickiej, odbyło się w r. 1820, a w r. 1822 prawa do tronu przeszły na księcia Mikołaja.
Ta zgodnie załatwiona zmiana zeszła się wszakże już ze zmianą drugą, donioślejszą może dla Rosji, bo ze zmianą liberalnych intencyj Aleksandra. Przyjacielem i powiernikiem cesarza został Arakczejew, despota i czynownik. Aleksander zresztą nie dlatego ulegał wpływowi Arakczejewa, żeby ten ostatni imponował mu siłą swego przekonania, ale poprostu, że mu takie uleganie dogadzało, podobało się…
Nowy prąd rządów zaczął się od… zaaresztowania całego, słynnego semionowskiego pułku gwardji i osadzenia go w Petropawłoskiej fortecy. Pułk ten, biorący udział w zamachach, dokonywanych przez carów Rosji, był „popsutym“, „pewnym siebie“, „chwalącym się znajomością nawet matuchny Katarzyny“, a nakoniec „mocno rezonującym“. Aleksander, chcąc go upokorzyć, dał mu za dowódcę zdziczałego Niemca, Szwarca. Szwarc w ciągu dni kilku… skazał całą pierwszą rotę na więzienie… Za tą rotą ujął się cały pułk… Semionowcy razem z oficerami zostali rozpędzeni na cztery wiatry, szeregi zaś semionowskiego pułku sformowano na nowo z ludzi, wybranych z innych pułków.
Tuż za tym wypadkiem spadł na Rosję rozkaz cesarski zniesienia lóż masońskich i rozwiązania wszelkich stowarzyszeń i klubów, nawet sekciarsko-religijnych. A, zanim Rosja zdążyła oswoić się z tą zmianą frontu, już czasopisma odebrały ostrzeżenie, aby nietylko nie ważyły się pisać nic o konstytucji, ale nawet imienia jej wspominać…
W odpowiedzi na te gwałtowne odruchy samodzieżcy, posypały się do stóp tronu najpoddańsze prośby i przedstawienia. Aleksander ogłuchł nagle, bo — jak mówi poeta — „szlachcie nie wierzył, a ludu nie znał“. A ponieważ przedstawienia te, coraz częściej wypominały, że Polacy pod dobroczynnym płaszczem konstytucji rozwijają się, szybko goją swe męczeńskie rany, car już i na to Królestwo krzywem okiem zaczął poglądać, a konstytucję czynić zależną od swego humoru.
Po tych lojalnych protestach i szczerych wypowiedzeniach się, nastąpił nagły zwrot. Głosy doradcze umilkły. Tajne stowarzyszenia jęły zastanawiać się nad pytaniem:
— Co należy uczynić, w razie „powodzenia“, z członkami rodziny cesarskiej?
A gdy jedni proponowali wygnanie, drudzy więzienie, trzeci troszczyli się o rentę dla cesarza i książąt, inni jeszcze obstawali, aby ich w pałacach zostawić, Pestel tylko miał odwagę powiedzieć:
— Rodzinę cesarską trzeba zniweczyć!
Okrzyk zgrozy powitał oświadczenie Pestela…

ALEKSANDER I.
Od r. 1801 do r. 1825 cesarz a później pustelnik i wygnaniec na Syberji w Tomsku.

Tajne związki marzyły wciąż jeszcze i ledwie rozumiały, że przewrotu trzeba dokonać bez Aleksandra I…
Paryż wrzał w roku 1820 echami mordu, popełnionego przez Louvela na księciu de Berry. Paryż roznosił wieści o zamachach na księżnę Berry, na słynnego garde du corps, Moucharda, na księcia Decrès. Petersburg zaś, ten siecią sprzysiężonych pokryty, Petersburg oburzał się i potakiwał zgrzytowi ostrza, ucinającego Louvelowi głowę.
Aleksandra tymczasem ogarnęła jakaś manja prześladowcza, jakiś gorączkowy niepokój, obawa przed zamachem, przed ręką skrytobójcy, obawa jakiej, w równym stopniu, nie miał może car Paweł I.
I pomnożono szpiegów i żandarmów i otoczono Aleksandra łańcuchem pachołków, mur nieprzebyty wzniesiono między panującym a poddanymi, ugruntowano znów bezkarność faworytów.
Aleksandrowi i tych ostrożności nie wystarczało. Donosy, raportowane mu starannie, a nie bez wyrachowania budzące w samowładcy nieufność, powiększały rozdrażnienie, potęgowały niepokój cesarza. Aleksander nigdzie nie czuł się ani bezpiecznym, nigdzie pewnym. Bał się ponurych komnat Zimowego pałacu, niedowierzał Kremlinowi, strachem przejmowała go już i Warszawa, która coraz bardziej bronić chciała naruszonej konstytucji, a wypominała dawne swe granice.
W kolosie wszechrosyjskim nie było dość zacisznego miejsca dla imperatora, dość niedostępnego dla chorobliwych wizyj, dla zabobonnych lęków najpotężniejszego z panujących.
I Aleksander jeździł, jeździł z krańca w kraniec. Mówiono, że gonił za chwilą uspokojenia i mówiono, że uciekał przed własnemi myślami. Mówiono, że car liberał, postępowiec, półfilozof, został mistykiem i mówiono, że car szukał w modlitwie ukojenia dla wrzącej w nim burzy.
Jakoż pod czaszką imperatora rozgrywała się jakaś walka nieodgadnięta, niezrozumiała… Czy niezrozumiała?!
Aleksander tylko się modlił, ale w listach swych do Arakczejewa nadewszystko do Boga się odwoływał, a gdy Arakczejewowi zabito kochankę, Anastazję Szumską, car wzywał archimandrytę Fotia, aby ten „przy pomocy Wszechmocnego“ pocieszył Arakczejewa. I car prosił rzewnie w zakończeniu, aby archimandryta i jego, Aleksandra, nie pomijał w modlitwach, aby mu błogosławieństwo przesłał!…
Listy te noszą datę jedną i tę samą… dnia 30 października starego stylu (11) listopada) 1825 roku.
Podróże cesarskie tymczasem niszczyły i ubożyły kraj… bo stan dróg w państwie rosyjskiem jeszcze i dziś jest opłakanym, a przed laty ośmdziesięciu, krom kilku traktów, nie miał nic wspólnego z pojęciem o drogach, jako o wstęgach możliwie najprostszych, łączących wszystkie ogniska ludzkie danego narodu, czy władania. Owocześnie administracja rosyjska, która już i przed laty ośmdziesięciu i te pierwsze, ubogie fundusze, na utrzymanie dróg wyznaczone, kradła, musiała zabiegać, aby nie być zdemaskowaną. Stąd krocie ludu spędzano batami dla moszczenia drogi kawalkacie cesarskiej, dla umożliwienia Aleksandrowi wygodnego przejazdu, dla ukrycia przed nim nędzy i ruiny miast, miasteczek i wsi. Lud wył z udręczenia. Knut niewolił go do posłuszeństwa… I lud pracował w pocie czoła, aby na dzień cesarskiego przejazdu nawet wyciętymi z lasu sosnami, lipami i dębami wysadzić trakt, aby każdy kamień wybielić, każdą piędź ziemi wysypać piaskiem. Car był zachwycony ładem i carowi ani się pewno śniło, że dość mu było przejechać… aby piękne drzewa spróchniały i zgniły, aby „droga“, sztucznie a prowizorycznie wymoszczona, zamieniła się w niemożliwe do przebycia wertepy.
W końcu lata roku 1825, imperator przedsięwziął wyprawę na południe, nad brzegi morza Azowskiego, a to rzekomo dla poratowania zdrowia cesarzowej Elżbiety.
Wyjazdowi Aleksandra ze stolicy towarzyszyły szczególne okoliczności. Oto cesarz udał się do Aleksandro-Newskiej Ławry i tu prosił o błogosławieństwo metropolitę Serafina. Dalej, w Ławrze, wysłuchał nabożeństwa i to, według kronikarzy… żałobnego… A nakoniec, udał się do celi jednego z najstarszych zakonników, z którym długą odbył konferencję. Aleksander, według kronikarzów, zdawał się być mocno wzruszonym tą konferencją…
Cesarz wyjechał w połowie września do Taganrogu i tu, zainstalowawszy cesarzowę, sam w dalszym ciągu jął bawić się objazdem Krymu. W końcu listopada Aleksander powrócił do Taganrogu i jakoby przeziębiony mocno. Lekarz przyboczny miał stwierdzić febrę silną. Do tych cierpień przyczyniły się niemało i alarmujące donosy generała Witta o istnieniu, nieogarniętego w rozmiarach, sprzysiężenia, bo przejmującego wskróś całą armję.., Donosy były jeszcze nie jasne, ogólnikowe, ale zapowiadały już pochwycenie śladów spisku.
Nowiny te miały wstrząsnąć do głębi cesarzem, pogorszyć mocno chorobę, uczynić ją groźną. Aleksander zażądał spowiedzi i Sakramentów… A w kilka dni potem, dnia 1-go grudnia, skonał.
Cesarz Aleksander I umarł w Taganrogu dnia 1-go grudnia 1825 roku, umarł, mimo powieści o febrze, „nagle“… umarł w pełni męskiego wieku, bo licząc zaledwie 48 lat!
Ta niespodziewana, nieoczekiwana śmierć imperatora śród współczesnych obudzić musiała pytanie, na co umarł cesarz, czy istotnie febra rzuciła go w objęcia śmierci?! I jeżeli współcześni różne tu dawali odpowiedzi, to potomni stoją ciągle wobec zagadki, czy cesarz Aleksander I umarł istotnie w Taganrogu dnia 1 grudnia 1825 roku?. A raczej, czy ze śmiercią Aleksandra I samowładcy, umarł także i syn pierworodny Pawła I i Marji Teodorówny?!
Pytania te byłyby dziwnemi, gdyby nie dziwniejsze jeszcze świadectwa ludzi i rzeczy… gdyby nie dziwna tajemnica stanu, do której dotąd nie zdołano dotrzeć, a która istnieje bezwątpienia, która przetrwała, a której strzeże Argus ambicyj rodowych panującego domu.
Faktem jest, że Aleksander był ojcobójcą; faktem jest, że pierwsze lata panowania jego tlały skrami pożądania dla poddanych swoich wszechdobra i wszechszczęścia; faktem jest, że wojny były Aleksandrowi oderwaniem się nie tylko od pracy twórczo-monarszej, ale i od myśli ciężkich, chmurnych; faktem jest, że koniec wojen napoleońskich i uciszenie się zgiełku kongresów, zjazdów i triumfalnych bram, powróciło cesarza tym myślom; faktem jest, że Aleksander łudził siebie i drugich swą wielką miłością wyzwolenia uciemiężonych, bo, wbrew opinji swych poddanych i Europy, przyglądał się obojętnie mordowaniu Greków, walczących o niepodległość przeciw Turcji; faktem jest, że Aleksander mówił często o abdykacji, o życiu cichem, nowem, lepszem.
Dalej znów, faktem jest, że stosunek Aleksandra z egzaltowaną panią Krüdner wzmocnił w nim budzący się mistycyzm, podniecił wizjonierstwo, sprowadził każde rozumowanie cesarza do samozaprzeczenia, spaczył utopijnem filozofowaniem.
Aleksander I na kilka miesięcy przed… śmiercią, w Warszawie, nie wahał się… namawiać brata Konstantego i żony jego, księżnej Łowickiej… aby porzucili marności tego świata i z nim razem udali się do Rzymu. Aleksander malował tak żywemi barwami nowe życie, tak gorąco argumentował, tak dokładnie wystawiał sposób wykonania projektu, że oboje księstwo ledwie obronić się zdołali.
Następstwo tronu było załatwionem i jak jeszcze! Wielki książę Konstanty, niezależnie od uroczystego zrzeczenia, wysłał Aleksandrowi, w roku 1823, ponowny akt rezygnacji. Cesarz do aktu tego dołączył swój testament na rzecz Mikołaja i testament oddał pod straż radzie państwa. Aleksander więc conajmniej był przezornym.
Dalej, faktem jest, że na kilka miesięcy przed Taganrogiem, cesarz odezwał się głośno do jednego z generałów — „wiem, że jestem otoczony mordercami i że godzą na moje życie“ — i że raporty Witta ostrzegały, że samowładztwo wisi na włosku…
I nakoniec faktem jest, że po śmierci Aleksandra między Mikołajem i Konstantym rozegrała się osobliwa scena… Jeden i drugi przysięgli sobie wzajem na wierność… Jeden i drugi wyrzekali się tronu… A choć kurjer z Taganrogu już w siedm dni przywiózł Konstantemu do Warszawy wiadomość o śmierci cesarza, a Mikołajowi, do Petersburga, w dziewięć, przecież Rosja przez dwadzieścia pięć dni czekała na manifest Mikołaja.
Powyżej przypomniane fakty wieńczy ostatni. Mianowicie, wkrótce po śmierci Aleksandra I w Tomsku, na Syberji, osiadł tajemniczy pustelnik. Pustelnika brano z początku za jakiegoś znacznego rodu „dekabrystę“, ale podobno najśmielsze domysły władz naczelnych nie wiele co wiedziały o pustelniku „Fomiczu“. On sam milczał, badać go zaś było rzeczą ryzykowną, ile, że rozkazy ze stolicy wyraźnie zapowiadały najbaczniejsze strzeżenie wygnańca, obok najgłębszego dlań poszanowania.
Fomicz zajmował odosobniony, skromnie umeblowany domek z ogródkiem. Udzielał się mało komu, a z tymi, z którymi się zetknął, starannie unikał wszelkich rozmów, mogących rzucić jakieśkolwiek światło na jego przeszłość.
Jeden z gubernatorów tomskich, sam zainteresowany tajemniczym więźniem, spróbował dochodzenia na własną rękę, ale go spotkało takie napomnienie z kancelarji jego cesarskiej mości, że ciekawy urzędnik omijał jak najdalej sadybę tajemniczego Fomicza.
Mieszkańcy Tomska oswoili się powoli z wygnańcem, bo i od wieków nauczyli się patrzeć na książąt i najpierwszych dostojników, wlokących łańcuchy kajdan. A choć tym i owym osobliwością się zdało, że Fomicz odbiera niekiedy posyłki, przywożone przez cesarskich feldjegrów, lecz i o tem zaprzestano mówić. Dopiero, gdy cesarz Aleksander II, syn Mikołaja I, przybył (w r. 1837) do Tomska a, na drugi dzień po przyjeździe kazał się zawieść do domku Fomicza i u tego ostatniego sam, bez świadków, chwil kilka spędził, wieść o pustelniku starcu znów mocniej przemówiła, dała powód do nowych komentarzy.
Około roku 1870 Fomicz umarł i pochowanym został, według życzenia swego, w ogródku, przylegającym do domu. Fomicz umarł, przeszedłszy lat dziewięćdziesiąt…
Życie Fomicza kryło tajemnicę nielada. Ale ani pobyt jego w Tomsku, ani osoba nie miała w sobie nic takiego, czegoby już tam nie oglądano, nie znano. Dopiero śmierć pustelnika miała silniejsze sprawić wrażenie… Osamotniony bowiem domek pozostał takim, jakim go pozostawił Fomicz. Po dawnemu strzeżono go, po dawnemu ochraniano i naprawiano. Gubernatorzy zmieniali się, ale rozkaz z Petersburga, aby pustelnię Fomicza strzedz, aby ją zostawić nietkniętą, przetrwał po dziś dzień…
W roku 1893, następca tronu, Mikołaj, a obecnie panujący cesarz, gdy w podróży swej po Syberji przybył do Tomska, nie pominął domku Fomicza, zwiedził go i modlił się przed skromnym ołtarzykiem pustelnika…
Od tego czasu pustelnia stanęła otworem i dla ciekawych. Zwiedzić ją można, można czytać skromny napis na kamieniu grobowym „Fomicz“ i można oglądać w ołtarzyku nieboszczyka małą srebrną ikonę… Ta ikona mogłaby podobno powiedzieć wiele, a kto wie, czy nie wszystko! — Do niezwykłych okoliczności bowiem, towarzyszących śmierci Aleksandra I, dwór zaliczał zawieruszenie się małej, srebrnej ikony, z którą monarcha nieomal się nie rozstawał i która miała dlań jakąś szczególniejszą, mistyczną wartość…
Byłżeby ten Fomicz cesarzem Aleksandrem I? Wieść z roku na rok coraz pewniej powiada „tak“, i nigdzie nie znajduje zaprzeczenia… ani w datach, ani w wypadkach, ani w charakterze i zamiarach Aleksandra I. Imperator ten marzył od dawna o zaciszu, odosobnieniu, a może o pokucie… Imperator ten, tam, w Taganrogu, nietylko postrzegł ruinę swej równowagi duchowej, ale i przekonał się, że tron jego osunął się na brzeg przepaści, że frazesy ukazały poddanym wrota swobód, że brak woli i siły pogrzebał wszystkie jego, carskie, dobre chęci. W Taganrogu był dla Aleksandra moment krytyczny, równie krytyczny, jak wówczas, gdy w pamiętną noc czekał na wiadomość… że ojciec jego, Paweł I, abdykował pod zaciśniętym na szyi strykiem. Naród rosyjski zbliżał się do chwili, kiedy już nie chciał prosić o swobody, nie chciał dziękować za nie, lecz pragnął je zdobyć samemu i samemu sobie je zawdzięczać. Jedynym punktem wyjścia było śledztwo, więzienie, knut, katorga i miecz kata. Lecz środka tego Aleksander się obawiał, obawiał może dla swego sumienia, dla swej chorej imaginacji, potarganych nerwów i uciekł się do śmierci…
Czy śmierć ta była tylko polityczną, czy i fizyczną — była ona zawsze dla Aleksandra pożyteczną, zjawiła się w porę… Cesarz ten bowiem już jeno mógł wszystko burzyć, ale nie zbudować.
Godnem zaznaczenia jest, że lud rosyjski przez lat dziesiątki wytrwale wierzył, iż cesarz Aleksander I żyje, że się ukrywa, że baczy na wszystko, i że wróci na tron, aby pomścić krzywdy, a uciśnionych wyzwolić [1]. Ta legenda wszakże bez danych istotnych nie miałaby wartości, bo cierpienie mużyków, ich nędza, skłania ich ciągle do wiary w fantastycznych zbawców! Dość rzec, iż w okolicach Moskwy po dzień dzisiejszy trwa sekta… „napoleonistów“. Sekta oddaje cześć boską cesarzowi Francuzów i ufa, że on wróci znów do Kremlinu na wytępienie zła, na ustanowienie nowych praw!…
Puszkin scharakteryzował Aleksandra dwuwierszem:

Był wsio w dorogie
I umier w Taganrogie.

Słuszne orzeczenie! Aleksander I ciągle dążył do reform, do zmian, do wielkich zarządzeń, na żadnem nie zatrzymał się, bo mu się wydało zbyt nikłem, aż w Taganrogu znalazł kres.
A przecież, mimo wszystko, najmocniej pamiętać należy, iż Aleksander I nawet temi frazesami, nawet temi sekundami uniesienia, któremi tyle daremnych niecił nadziei, nawet tem swojem wrodzonem komedjanctwem umiał rozjaśnić ciemne karty dziejów państwa rosyjskiego.





  1. Tę legendę uwiecznił Tołstoj nowelą. Według tej noweli, Aleksander I był przytomnym egzekucji żołnierza, skazanego na 2.000 pałek. Żołnierz, po pierwszym tysiącu stracił przytomność. Egzekucję przerwano i zaniesiono biedaka do szpitala, gdzie, według zasady rosyjskiej, miał wydobrzeć na to, aby drugi tysiąc pałek odebrać. Podczas żołnierz umarł. Aleksandra I zdjęła jakoby wówczas myśl o zamianie ról… Żołnierza zaciągnął do swej sypialni, a sam w łóżku szpitalnem poddał się kuracji no i drugiemu tysiącowi pałek… Zaczem ruszył na Syberję, na dobrowolne wygnanie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.