Antonina/Tom II/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Trzeba było lekkomyślności ze strony Edmunda, aby ni ztąd ni z owąd popaść nagle w bolesną chorobę, która od czasu przybycia jego do Nicei była jeżeli nie na drodze do wyleczenia, to przynajmniéj do znacznego polepszenia.
Jak to już wiemy z jego listów pisanych do Gustawa, niejednokrotnie zdarzało mu się biegać po słońcu i zatrzymywać nierozważnie w jakiém zimnem miejscu, gdzie pot lodowaciał na jego czole.
Niepotrzebował on nawet zbyt często powtarzać tego, aby uczuć okropne téj nierozwagi następstwa, — to téż pewnego pięknego poranku powrócił do siebie z ociężałą głową drżący na całem ciele, zmuszonym będąc po długiem omdleniu położyć się w łóżko.
Wtedy to Antonina przestraszona, w wysokim stopniu gwałtownością ataku, napisała do ojca, wzywając go do przyjazdu natychmiast po otrzymaniu listu.
Bo w istocie; w tym stanie w jakim się ona znajdowała, mogła bardzo łatwo nabrać przekonania, iż ostatnia godzina dla Edmunda wybiła, i że choroba jego stała się nieuleczoną.
Tymczasem, posłała po doktora, do którego jéj ojciec znający go osobiście polecił się w razach nagłych zgłaszać, a uczyniwszy to, usiadła u wezgłowia chorego.
Rozumie się, iż niepodobieństwem było ukrywać długo ten cios przed panią Pereux.
Dowiedziawszy się o nim, nie chciała ona zrazu wierzyć, aby choroba groziła jakiem poważnem zawikłaniem, tak dalece była bowiem zaspokojoną co do przyszłości swego syna od chwili zwłaszcza jego małżeństwa, ale jak skoro już nic niestety nie było w stanie zadać kłamstwa świadectwu własnych oczów i przeczuciom własnego serca, — im więcéj zwątpienie wkradało się w jéj duszę, tem szerzéj rozsiadało się w niéj z samowładnemi rządy.
Widząc swojego syna omdlałego przez dwie godziny, tak iż nic nie mogło chwilowo przywołać go do życia, widząc jak silna gorączka zajmowała miejsce omdlenia, widząc nareszcie jak wezwany do pomocy doktór wątpiąco poruszał głową dając przez to znaki iż słabą ma nadzieję, albo raczéj nadziei nie ma żadnéj, — nie dziwcie się iż pani Pereux nie przypuszczająca zrazu w jego cierpieniu niczego więcéj nad niedyspozycyę chwilową, doznała gwałtownego wstrząśnienia, — które ją dotknęło jak piorun.
Osobistości kochające, żyjące tak jak ona sercem, nie znają dróg pośrednich. Wczoraj była téż ta kobiéta tak spokojną o swego syna, iż nie myślała wcale o jego chorobie. Nazajutrz przywdziała żałobę.
Dla niéj Edmund leżał już na śmiertelnych marach.
Usiadłszy u głów łoża swojego syna, nieporuszała się z miejsca, wpatrując się w twarz chorego, podobna do posągu nieméj boleści.
Dwie łzy potoczyły się z jéj oczów; dwie tylko, ale można było śledzić na twarzy biednéj matki, drogę którą odbyły, a to po śladach które zostawiły po sobie. Te dwie łzy pozostawiły bruzdy w policzkach, tak jak potok rozpalonej lawy, pozostawia bruzdy na pochyłościach wulkanu.
Całe życie, cala inteligencya, cała dusza pani Pereux, zawierały się w spojrzeniu zwróconem na twarz Edmunda, śledzącem niedostrzegalne prawie poruszenia kołdry, na uniesionych piersiach umierającego. Zdawać by się mogło, iż w chwili w któréj te poruszenia powstrzymane by zostały, spojrzenie téj biednéj matki zgasłoby jednocześnie z jéj życiem, bez wysiłku, bez krzyku, i że dwie dusze bliźniacze poszłyby przed tron Boga, zespolone jedna z drugą.
Jéj boleść była tak wielka, tak potężna, tak dalece owładnęła istotą, która nią dotkniętą została — że była ona niezdolną prawie do pomagania temu, który ją wywoływał. Pani Pereux, zdolną była oddać w jednéj chwili swoje życie dla ocalenia syna, — ale mimo to było nieroztropnem pozostawiać jéj staranie o Edmunda. Nie zdolną była ona do czego innego jak umrzeć wraz z nim, jeżeli przeznaczonem było mu umrzeć.
Zbyt cierpiała, aby mogła co innego czynić, niż cierpieć.
Zupełnie się rzecz inaczéj miała z Antoniną, to też różnica dwóch miłości, widną odrazu była w różnicy tych dwóch cierpień.
Skoro Antonina ujrzała swojego męża zimnym, nieruchomym i bladym na podobieństwo umarłego, zawołała sobie w cichości swojego ducha „wszystko skończone“, — ale w obec niebezpieczeństwa uczuła wzrastające swoje siły, podwajającą się energję, toteż przysięgła sobie nieopuszczać chorego; — wprzód jednak ukrywszy boleść w głębi swojego serca, rzekła do siebie: „on przedewszystkiem”. Uściskała panią Pereux, nie odwracając jej głowy, a w pocałunku jaki jéj złożyła zawarte były wszystkie obietnice poświęcenia, jakie robić i dotrzymywać mogła, dusza młodéj kobiety.
Rozesłała na wszystkie strony po doktorów i napisała do swego ojca i Gustawa aby natychmiast przybywali. Myślała, i słusznie, iż Edmund nie może nigdy cierpieć na zbytek przyjaźni i troskliwości.
Jakieśmy to powiedzieli, doktór przybył i od pierwszego wejrzenia, zwątpił o wszystkiem.
„Niech tylko żyje jeden tydzień, rzekła doń Antonina, niczego więcéj od pana nie wymagam”.
Ten tydzień, był to właśnie czas, jakiego potrzeba było na dojście jéj listów do Paryża i na przyjazd pana Devaux do Nicei. Otóż Antoninie zdawało się, iż jeżeli zdołają przedłużyć życie jéj mężowi aż do téj chwili, będzie on natenczas ocalonym.
Tak wielką ufność pokładała w naukę i przywiązanie swojego ojca!...
Pan Murret, tak się zwał doktór, którego p. Devaux zalecił swojéj córce, odpowiedział młodej kobiecie, iż stan chorego nie pogorszy się przed upływem tygodnia.
Stan pogorszony, — to znaczyło śmierć.
Pan Murret uciekał się niejednokrotnie, do obfitego puszczania krwi, co pozwalało choremu swobodniej oddychać; ale to miało bezpośredni wpływ na mózg i następstwem tego była maligna; maligna, ta przestraszająca zwiastunka boleści, okropny obraz szaleństwa, który sprawia, iż ci wszyscy, którzy są jéj niememi świadkami, spoglądają lękliwie w około siebie, nie wiedząc jak powstrzymać prąd wyrazów bez końca, co wychodzą bez związku z ust cierpiącego, a które są bez wątpienia więcéj straszne jak milczenie, — to milczenie, które jest niejako przedwstępem wiecznego milczenia.
Podczas maligny, która miotała we śnie Edmundem pani Pereux zwieszała się nad łóżkiem, i jak by słowa jéj mogły były przeniknąć do serca jéj syna, mówiła doń:
— Edmundzie, mój ubóstwiony Edmundzie, nie mów tego. To ja, twoja matka o to cię proszę.
Ale rozgorączkowane usta chorego, nie przestawały poruszać się konwulsyjnie i maligna nie ustawała.
Podczas tych długich nocy, Antonina kładła się u stóp pani Pereux i dotykając swą twarzą jej rąk rozpalonych:
— Nie rozpaczaj, nie rozpaczaj matko, mówiła do niéj; mój ojciec niezadługo nadjedzie.
Pani Pereux nic nie odpowiadała, tylko ściskała rękę Antoniny.
Napróżno byście wymagali myśli albo wyrazu od biednéj kobiety. Przestała ona jeść, pijąc tylko wodę dla ugaszenia swojej gorączki. Żyła tak i byłaby tak z pewnością żyła przez cale miesiące. Jéj dusza potrzebowała tylko posiłku, żywiąc się obawami i modlitwą.
Cztery noce i trzy dni tak ubiegły.
Rano czwartego dnia, maligna ustała, sen spokojniejszy nieco ukoił chorego, który się z niego rozbudził w stanie prawda okropnego osłabienia, ale z tem wszystkiem z możnością rozpoznawania rzeczy, osób, które go otaczały.
— Antonino, matko moja, zawołał odwracając głowę w stronę dwóch kobiet.
— Wymówił moje nazwisko po swojéj żonie, wyszepnęła pani Pereux.
— Od jak dawnego czasu leżę w łóżku?, bo nie sobie nie przypominam mówił Edmund, czoło którego obarczonem było jakby ciężarem z ołowiu.
— Od tygodnia; czy cię co boli?
— Czuję tylko wielki ból w boku. A wyście czuwały obie jedna po drugiéj? pytał podając swoje ręce, albo raczéj usiłując wyciągnąć je ku matce i żonie.
— Obie razem, odpowiedziala Antonina.
— Moje anioły opiekuńcze! bądźcie błogosławione.
I łzy wdzięczności potoczyły się z jego oczów.
Słowa które wymówił tak go zmęczyły, iż z trudnością tylko mógł oddychać. Natenczas pamięć mu powróciła, i na myśl blizkiéj śmierci zaczął gorzko płakać.
— Pozwólcie mi płakać, mówił do Antoniny i swojéj matki, to mi robi lepiéj.
Pani Pereux pozostała na swojem krześle, którego nie opuszczała od ośmdziesięciu sześciu godzin.
— Teraz wszystko skończone, mówił de siebie Edmund, czuję iż pierś mię pali i wyczerpuje się; ja to sam przyśpieszyłem śmierć moją, jak gdybym miał calą wieczność do przeżycia.
Znowu łzy były następstwem tych myśli, albowiem biedne dziecko do płaczu tylko miało siły.
Antonina odgadywała przyczynę tych łez.
— Uspokój się Edmundzie, mówiła do niego, — pisałam do ojca, — przybędzie niezadługo.
Na te słowa oko chorego ożywiło się nieco.
Podczas, kiedy to się działo, dwa listy Antoniny przybyły do swego celu. Natychmiast pan Devaux poszedł na pocztę dowiedzieć się czy znajdzie się miejsce dla niego, — ponieważ poczta była wtenczas jeszcze jedynym środkiem komunikacyjnym.
Nie znalazł ani jednego miejsca.
Natenczas najął sobie bryczkę, zażądał koni zaprzęgowych, pozostawiając sobie dwie godziny tylko czasu na przygotowanie do podróży.
Jednocześnie Gustaw otrzyma! list; pobiegł natychmiast do Nichetty.
— Edmund umiera; wyjeżdżam moja Nichetko. Bóg to mnie ciężko karze, żem go puścił samego, ale zdawał się być tak szczęśliwym, iż myslałem że się bezemnie obejdzie. Pisz do mnie poste restante do Nicei, będę ci donosił o wszystkiem.
Nichetta i Gustaw uściskali się ze łzami w oczach.
— Bezwątpienia Antonina pisała do swego ojca, rzekł Daumont; idę do pana Devaux i przyjdę jeszcze pożegnać się ostatecznie z tobą.
Gustaw zastał doktora pakującego swoje rzeczy.
— Jadę z panem.
— Za godzinę odpowiedział doktór.
Natychmiast wskoczył nasz młody człowiek do powozu, powrócił uścisnąć raz jeszcze Nichettę jakto jéj przyobiecał i wjechał na podwórze doktora, w chwili, kiedy pocztyljon zaprzęgał konie.
Extrapoczta popędziła galopem.
We cztery dni potem, nasi dwaj podróżni stanęli w Nicei.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.