Antonina/Tom II/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Czy myślicie, że może sobie kto powiedzieć:
Tyle albo tyle mam jeszcze do przeżycia; przeżyję ten czas najszczęśliwiéj, a skoro śmierć nadejdzie, zastanie gotową ofiarę, która upadając, uśmiechać się będzie? Nie. Wierzyć w tak łatwe poświęcenie, byłoby to samo co zapoznawać naturę ludzką. Nigdy człowiek nie zgodzi się na zakreślenie granic swoim nadziejom.
Tak więc i tu bywały dnie, w których Edmund dumając nad przyszłością, nad tą przyszłością tak bliską od któréj spodziewał się szczęścia, a która każdodziennie umniejszała się zamieniając w przeszłość, — bywały dnie w których Edmund chwytał się za piersi i rwał sobie włosy... Ze dwadzieścia już razy miał zamiar lecieć do pana Devaux i wołać doń: „ocal mnie“, ale lękał się zawsze, aby nie usłyszał z ust doktora: „to niepodobna“. A to dla tego, iż od chwili, w któréj dowiedział się o całéj prawdzie, zaczął badać i zdawać sobie sprawę z symptomatów, na które dotąd nie zwracał uwagi, a które przedstawiały mu się teraz w całéj doniosłości. Ta bezsenność, te ustawiczne poty, ta wrażliwość, ciągłe pragnienia, to plucie krwią będące następstwem najmniejszego wzruszenia, ta niemoc, marzycielstwo, ta ociężałość, — wszystko to miało swoją przyczynę, a każde z nich unosiło cząsteczkę jego życia za każdym razem gdy następowało. To, co Edmund ukrywał niegdyś przed swoją matką, sądząc iż nie przepowiadało to żadnego nieszczęścia i lękając się niepokoić ją dla drobnostki, ukrywał przed nią i teraz, pragnąc, aby nie poznała nigdy straszliwéj tajemnicy choroby swojego syna. Zresztą, miała ona zaufanie w Bogu bez granic i to tak wielkie, że kiedy wychodziła z Antoniną możnaby ją raczej wziąć za jéj siostrę aniżeli za teściowę. Można by było sądzić, iż Bóg jéj umniejszał lata, w miarę tego jak się starzała.
Antonina robiła to, czego jéj mąż nieśmiałby uczynić: prawie codziennie wybadywała pana Devaux, a ten działając na swojego pacjenta przez pośrednictwo córki, nie powiedział jéj jeszcze, iż należała wątpić.
Tak upłynęło pięć miesięcy, pięć miesięcy podczas których Edmund wiódł życie któresmy opisali, życie miłości przeplatanéj obawami. Po upływie tego czasu, spojrzawszy on po za siebie rzekł: „pięć miesięcy przeżytych! to ćwierć mojéj przyszłości”.
Nadeszła jesień.
— Zabierz twego męża do Nicei, rzekł pan Devaux do swojéj córki, każ mu tam wykonywać to wszystko, co ja mu przepiszę i udzielaj mi o nim wiadomości co ośm dni. Za nadejściem Marca, będziemy wiedzieli, czego się mamy spodziewać.
W towarzystwie pani Pereux, Edmund i Antonina wyjechali niebawem. Edmund pragnął tego, czego chciała Antonina, a pani Pereux tego, czego pragnął jéj syn.
Gustaw miał zamiar także im towarzyszyć, ale nie mógł z sobą zabrać Nichetty, a zbyt trudnem wydawało mu się wyjechać samemu. Zresztą Edmund mając Antoninę, nie potrzebował już tak bardzo przyjaciela. Pozostał przeto w Paryżu, przyrzekając Edmundowi pisać do niego często, co mu nawzajem przyobiecał Edmund.
Czytelnicy nasi łatwo zrozumieją, dla czego z takiém zajęciem śledzimy za naszym głównym bohaterem. Naszém zdaniem interes całkowicie jest po jego stronie. W historyi otaczających go osób, których charaktery dopełniają niniejszą książkę, nic nam nie przedstawia w téj chwili interesujących szczegółów. Gustaw kocha ciągle Nichettę i jest od niéj kochany; pan Devaux nie przestaje pielęgnować swoich pacjentów i odwiedza ich zwykle między jedenastą a trzecią; pani Aniela odważyła się przejść pięćdziesiąty drugi wiersz Zamku Kenilwort i doszła do miejsca, kiedy Tresylian spotyka się z Amy Robsart; pani Pereux nie przestaje żyć wyłącznie dla swego syna.
— Chciałabym jechać do Włoch, rzekła raz Antonina, niechcąc od razu powiedzieć iż Nicea miała być celem podróży; albowiem wyraz Nicea stał się niemal przestraszającym z przyczyny gościnności, jaką miasto to ofiarowywa wszystkim niewyleczonym chorym; — i wszyscy pojechali do Włoch niebawem.
Nicea jest ze wszech stron ocieniona i niedostępna, rozumie się dla niepogody. Oddycha się w niéj zawsze jednakowym powietrze. Atmosfera jest tu prawie zawsze nasycona tą wilgocią letnią, którą Gruber zalecał dla suchotników.
Przybywszy tu, Antonina udała iż znalazła miejscowość tak przyjemną, a powietrze tak miłe, iż niechciała daléj odbywać podróży.
— No to zostańmy tu, rzekła pani Pereux, nie domyślając się powodu tego wyboru.
— Więc wszystko już skończone, zawołał Edmund widać że nie ma już nadziei, kiedy twój ojciec Antonino przysłał mnie tu, abym nieco póżniéj umarł.
— Przeciwnie, mój przyjacielu, rzekła młoda kobieta rzucając się w jego objęcia, mój ojciec jest pełnym nadziei. Oddał cię pod moją opiekę, nie troszcz się tylko o nic, a będziemy mieli przed sobą jeszcze długie lata szczęścia...
Edmund najął mały domek, oddalony od miasta, który podobny był raczéj do szpitala. Domek cen, przyparty do pagórka, zielonemi swojemi okiennicami, odwrócony był do wschodzącego słońca. Najczystsze powietrze otaczało go, a zachwycająca ścieżka, ocieniona drzewami pomarańczowemi, prowadziła aż do Varu, miłéj rzeczki, która biorąc swój początek w Alpach, o pół mili od Nicei, rzucała się w objęcia Śródziemnego morza.
Kto widział te prześliczne rzeki południowych krajów, przezroczyste, jak powietrze, które przerzynają, — popychające w spokojnym swoim biegu kwiaty, które letnie wiatry zachodnie unoszą z pośród brzegów, — temu nie trudno zrozumieć mitologją starożytnych i poetyczne ich zaręczyny z rzekami i strumykami, pod cieniem krzaków laurowych w świeżych rozpadlinach skał.
Życzeniem Antoniny było przedstawiać najpoetyczniéj w świecie życie Edmundowi i dla tego to, domagała się ona od swego ojca, wszelkich możliwych leczniczych środków, którychby mogła używać dla swojego męża, ale tak, aby tenże nie dostrzegł, iż jest pielęgnowanym.
Każdego więc poranku, za ukazaniem się jutrzenki, Edmund i Antoniną wsiadali na konie i kłusowali jużto wolniéj już prędzéj nad brzegiem rzeki, zastając prawie zawsze za swoim powrotem panią Pereux w łóżku, przyglądającą się wschodzącemu z po za pagórka słońcu.
Ranna ta przejażdżka nietylko miała na celu sprawienie przyjemności choremu. Zadaniem jéj było sfatygować chorego, aby przygotować jego organizm do zadowolenia dwóch najpotężniejszych wymagań natury: snu i głodu.
W nocy, lampa paliła się zawsze. Ta lampa, mająca z pierwszego wejrzenia zwykle przeznaczenie, rozgrzewała małą srebrną miednicę, z któréj wydzielała się niedostrzegalna para pomieszana ż woskiem tłustym i terpentyną, która czyszcząc powietrze sprowadzała Edmundowi sen spokojny i bezgorączkowy. To czem się posilał, przyczyniało się: również do leczenia.
Tak więc Edmund powinien był znaleźć zdrowie we wszystkiem: w swoich przyjemnościach, w jedzeniu, nawet w spoczynku; młodość, natura i w razie gdyby to wszystko nie pomogło, nadzwyczajne środki powinny były dokonać reszty.
Starania, któremi otoczono Edmunda, nie uszły jego uwagi, powiększając o wiele jeszcze miłość dla jego żony.
— Bardzo ci smutnem czynię życie, moje dziecko, mówił do niéj; aleć to nasze szczęście przyszłe zasiewasz i, jeżeli ci się uda, będziemy mieli bogate żniwo miłości i szczęścia.
Na te słowa łzy zraszały zwykłe oczy Antoniny, które ocierał wspólny pocałunek, pełny przyrzeczeń i rzeczywistości.
Zauważyliście zapewne, jak ja, iż chorzy zwykli chełpić się ze swoich chorób; są niemal niemi dumni, mogąc je znosić i mogąc uchodzić zz bohaterów fatalności.
Jestto jedyna pociecha chorych i trzeba ją im pozostawić, ponieważ nie mają ich za wiele. Znajdziecie lekki jéj odcień w liście, który Edmund napisał do Gustawa, a który tu w odpisie podajemy; albowiem sądzę, iż potrafimy się lepiéj wtajemniczyć w istotę rzeczy, zespalając naszą uwagę, z bezpośredniemi wrażeniami młodego człowieka.
„Mój drogi Gustawie! pisał pan Pereux, przyjechaliśmy do Nicei; — wszystko tu ma pozór życia i śmierci zarazem. Dziwnym jest widok tego miasta białego, miłego i wonnego, wesoło uśmiechającego się do natury, a przeznaczonego przecież do cierpienia i śmierci. Nicea jest dobrym obrazem choroby, którą w szczególności przyjmuje. Ta melancholijna słodycz, ta przezroczystość i bladość spojrzenia, tak zwykłe u tych wszystkich, którzy jak ja, przychodzą tu szukać polepszenia w zdrowiu, i ta silna roślinność, zbyteczna niemal, która wyrasta ze skały, będąc dobrym wyrazem życia ognistego i płodnego!..
Nasze życie jest bardzo proste. Dozwalam Antoninie pielęgnować mnie, według wskazówek jéj ojca i jéj serca. Czy te starania któremi mnie otacza, pomagają mi, czyli też nieprzestaję mieć nadziei, dość że zdaje mi się, iż wyglądam przyszłości spokojniéj. Nie jestem już tak blady jak w Paryżu i pozbywam się kiedy niekiedy moich posępnych bezsenności. Promień słońca wciska się między moje zwątpienia. Są rzeczy, których ty sam nie jesteś zdolny pojąć, ty, którego obszerne płuca, mogą się żywić powietrzem wszystkich krajów, ale z tem wszystkiem postaram ci się wywómaczyć, ponieważ przyniesie to małą ulgę mojemu cierpieniu.
Widzę istotnie wszystko co mnie otacza, w innych jak dawniéj kolorach. Od chwili w któréj dowiedziałem się o konieczności rozstania się z życiem — miłość, kwiaty, niebo, wszystkie te dary Boga, wydają mi się inaczéj, aniżeli wtenczas gdym sądził, iż będę ich mógł używać, przez długie jeszcze lata. Dom który zamieszkujemy, przyparty jest do małego pagórka, pełnego grot głębokich i porosłego karlemi drzewami. Często, kiedy słońce najgoręcéj parzy, jak gdyby dla dowiedzenia sobie, iż mogę walczyć ze zmęczeniem, pod którem upadają najsilniejsi, często mówię, błądzę po téj małéj pustyni, chodzę tu i owdzie z odkrytém czołem, wsłuchując się we wszystkie odgłosy i szumy, które tam panują. Jestem sam, wchodzę zazwyczaj do jakiéj świeżéj czeluści, gdzie siadam, czując oziębiający się pot na mójém czole. Zapytuję w tedy sam siebie! „czy to nie zaszkodzi mi przypadkiem co ja czynię”? i odpowiadam: „jeżeli nie zaszkodzi, to znaczyć będzie iż nie jestem jeszcze na śmierć skazany”. Zaprawiam się do życia, wznosząc sam sobie na drodze przeciwności, zamiast przepędzać mój czas na wystrzeganiu się ich. Są chwile, w których zdaje mi się, że natura sama może leczyć choroby, jakie od niéj pochodzą; wtedy biegam, jeżdżę konno, piję i jem co mi do głowy przyjdzie, i potem się badam. I nie tylko że więcéj nie cierpię, ale cierpię daleko mniéj.
Byłbym tak szczęśliwy, gdybym mógł żyć kochający, jak kocham i tak kochany! Gdybyś wiedział jakiego anioła Bóg postawił na mojéj drodze!.. Wiesz co, że często lękam się, aby moje życie, nie było zbyt długiem.
Niebo dla tego tylko ofiarowało mi taką towarzyszkę, że w litości swojéj zrozumiało, iż dusza moja, będzie potrzebowała w krótkich, pozostających mi do przeżycia chwilach, oprzeć się na drugiéj, sympatycznéj duszy. O jakbym teraz pragnął żyć dla Antoniny!.. Mam w duszy niewyczerpane źródło czułości. Choćbym z nią ze sto lat przeżył, jeszczebym nie miał dość czasu dla dowiedzenia jéj mojéj miłości.
Widzę naokoło siebie ludzi w moim wieku zdrowych i żonatych, którzy przepędzają swoje życie na niepojętych zajęciach; mężów kobiet młodych i pięknych a ambitnych i szulerów, którzy wolą nic nie robić, jak pozostawać u ich stóp. Może-ż być z tém wszystkiem słodsze zajęcie w życiu, jak poświęcenie go kobiecie, którą się kocha?.. Zamiast przybliżać wszystko do przeznaczonéj im od Boga istoty, usiłują oni bezustannie, oddalić się od niéj. Znać po nich, iż przeczytali, w przeciągu jednego albo dwóch lat, całkowitą książkę swoich dusz, któréj każda karta jest rozczarowaniem?.. Jakżeżby oni dobrze pojęli szczęście tego życia, gdyby fatalność, ukazując im pewien oddalony termin, odezwała się do nich w te słowa: „Daléj jak dotąd nie dojdziecie!..“
Odkąd kocham Antoninę, kocham daleko więcéj moją matkę i pojmuję jéj olbrzymie poświęcenie dla mnie. Kto jéj przeszkadzał, w jéj wieku, po śmierci ojca, iść powtórnie za mąż, by szukać w miłości, któréj nie doświadczyła nigdy, rozkoszy, które chciała ona znaleźć tylko w pielęgnowaniu swojego dziecka, a dla których, zdaje mi się, można przecież porzucić wszystko. Czy, po mojéj śmierci, Antonina postąpi tak jak matka? Ta miłość, dla któréj zapomina jedno o drugiem, czy przeżyje śmierć jednego z nas? Straszliwe powątpiewanie! Ale zbytecznem byłoby wymagać po niéj przysięgi, która by ją przykuła do mojéj pamięci, tak jak do mnie samego, a któraby stała się wyrzutem, gdyby jéj nie dotrzymała!.. Przeciwnie, domagam się jednego tylko od Boga: szczęścia tego czystego dziecka, które mi poświęciło kwiat swojéj młodości i młodość swojéj miłości. Mogę umrzeć, inny może ją pokochać i zostać pokochanym przez nią, ale nikt nie będzie mógł, jak ja, zerwać skarbu jéj pierwszych wrażeń, ani jéj odkrywać tajemnicy pierwszej wymiany uczuć, nawet w pośród chwil szczęśliwych, które zawdzięczać będzie innemu.
Ty będziesz jéj przyjacielem, nieprawdaż? będziesz nad nią czuwał, będziesz utrzymywał ją w zwyczaju odwiedzania grobu mojego spoczynku; albowiem chociaż ja marzę jeszcze kiedy niekiedy o przyszłości, nie śmiem przecież mieć nadziei i zimna rzeczywistość mi ciągle przed oczy staje. Pamiętaj Gustawie, iż kocham cię jak rodzonego brata i że obowiązkiem twoim będzie opiekować się nią jak siostrą. Gdyby kiedy została zwiedzioną, ty powinieneś ją bronić, a mężczyznę, któryby ją oszukał, powinieneś zabić!..
„Po cóż ja o tem wszystkiem myślę?
„Kilka osób, chciało zawrzeć znajomość z nami, alem się temu oparł. Pocóż zawierać szczere przyjacielskie związki, kiedy niebędą one mogły być długotrwałemi, powiększając tylko smutek po utracie życia. Poco zawierać stosunki towarzyskie, które dla człowieka, zajętego, jak ja, dwoma myślami, nie mogą być ani pociechą, ani nawet rozrywką?
Przepędzać całe wieczory na grze w wista, albo w szachy, mnie, który w dwóch latach chcę być tak szczęśliwy, jak drugi w pięćdziesięciu, mnie, który mam matkę, żonę, takiego jak ty przyjaciela, a który mam czas ograniczony na to wszystko!
Rachuję jeszcze na lata, potem rachować będę na dnie, nareszcie na minuty... jak mój ojciec. Ileż on biedny musiał cierpieć, on który kochał tak, tak jak ja kocham! Ale czy w chwili śmierci miłość ta, stanie się dla mnie pociechą — albo zwątpieniem i czy przeżyte szczęście nie każę mi gorzko żałować, że nie mam przed sobą przyszłości?
Jakże ja cię muszę nudzić, mówiąc Ci ciągle o sobie.
Przepraszam mój przyjacielu; bądź spokojny, nie wątpię o tobie, jedyny powierniku moich poufnych zwierzeń.
Wyobrażasz sobie przyjemne i szczęśliwe życie, które tu pędzilibyśmy gdyby pan Devaux mnie ocalił. Przedłużać, do zwykłéj granicy życia, szczęście, która na minuty rachuję, nie byłoż-by to rajem na ziemi?
Umieścić swoje serce w schronieniu pomiędzy trzema uczuciami!...... módl się za mnie Grustawie...
Pisz do mnie często; donoś mi o Nichecie awojéj pokusie jasnowłoséj. Czy ją kochasz zawsze, czy ona cię zawsze kocha? Biedna Nichetta!.. musiała bardzo płakać w dniu, w którym napisany przez nią list dostał się do rąk moich!.. Temu to listowi, zawdzięczam moje obecne szczęście. Uściskaj to piękne dziecko odemnie i powiedz, że jéj nadeślę materję i szarfy wschodniego wyrobu, które kontrabandziści tu sprzedają,
Antonina posyła ci braterski pocałunek, złożony we czworo w tym liście”.
Antonina pisała do swego ojca.
„Mój dobry ojczę!
Od kilku dni, jesteśmy w Nicei. Pani Pereux kocha mnie jak swą córkę, a ja od chwili, w któréj jestem oddaloną od Ciebie, widzę iż kocham cię jeszcze bardziéj jak zwykle, jeżeli to jest możebne. Jestem szczęśliwą, bardzo szczęśliwą, mój ojcze; nie żałuj więc tego coś uczynił, tylko niezapominaj, iż od ciebie zależy uczynić to moje szczęście długotrwałem. Niech Edmud żyję, a wszystko pójdzie dobrze, albowiem gdyby mu się co złego stało, ja sama doprawdy nie wiem, co by się stało ze mną. Nie zaniedbuję żadnego twego przepisu i może być mylę się, ale sądzę iż Edmundowi jest lepiéj.
Nic nie może ci dać pojęcia o przywiązaniu do mnie mojego męża, w którego szczegóły lękam się tu wchodzić, aby cię nie uczynić zazdrosnym, mój dobry i wyborny ojcze; ale wiedz iż trudno jest, aby kobieta była tak kochaną, jak ja nią jestem. Mówią że doktorzy potrafią wytłómaczyć wszystko. „Ty który jesteś doktorem, wytłómacz mi uczucie, jakiego doświadczam dla mego męża. Jestto poświęcenie bez granic, podobne nieco do miłości macierzyńskiéj. Zdaję mi się, iż moja matka, kochała mnie tak, jak ja kocham Edmunda. To pochodzi zapewne z tego, iż jakkolwiek kobieta, jestem przecież silniejszą od niego i potrzebuje on ciągle mojéj opieki.
Jego choroba nastręcza mi dziwne myśli. Jednéj tylko rzeczy domagam się od Boga: ażeby Edmund wyzdrowiał, albowiem szczęście nasze, zależy od jego wyzdrowienia. Robię więc co mogę, aby skutek osiągnąć. Kiedy więc przez ciąg całego dnia niedoświadczy ani razu słabości, kiedy następuje chwilowa ulga, mająca pozory całkowitego przyjścia do zdrowia, czy wiesz ojcze, ja jestem wtedy zazdrosną. Zdaje mi się, iż chciałabym znów go ujrzeć chorym, ażeby mi cały znowu był oddany. Czyżby miłość nie była niczem więcéj jak wzniosłym egoizmem?
Nie gniewasz się na mnie, że kocham tak swego męża? przypomnij sobie, ileś ty kochał moją matkę?..
Antonina nie mogła szczegółowo określić swojemu ojcu uczucia, jakiego doświadczała dla Edmunda. Jéj dziewiczy wstyd rozumiał to dobrze, iż pewne uczucia nie mogą być powiernikami wszystkich osób bez obudzania w nich zazdrości. Było to już bardzo wiele z jéj strony, iż napisała to, cośmy przytoczyli wyżéj.
Co się jednak nas tyczy, to my możemy, bez obawy, słuchać opowieści téj miłości czystéj, poetycznéj, pełnéj uczucia i melancholii, wylanéj, poświęconéj jak przyjaźń siostry, inteligentnéj jak czuwanie matki. Byłoby zajmującem studjowanie téj kobiety młodéj, pięknéj, silnéj, pełnéj zdrowia, idącéj krok w krok za ukochanym człowiekiem, a wmawiającéj w siebie, iż egoizm pobudzał ją do téj miłości.
„W człowieku tym spoczywa moje szczęście; po jego śmierci, moje szczęście, moja siła, młodość, piękność, moje marzenia i miłość, wszystko to zniknie, — mówiła do siebie; on jest naczyniem, w którem złożyłam moje serce zbyt przepełnione, abym je sama jedna miała nosić. Z chwilą zbicia się naczynia, serce moje upadnie, zamieniając się w pustą skorupę.
Czasami mówiła sobie: Co za wartość mieć będzie dla mnie życie bez Edmunda? Wpatrywać się w drzewa i domy, żyć automatycznie pomiędzy niebem, niemającém dla mnie litości i ziemią, która mi zabrała — skarb mojéj przyszłości, dotykać bez czucia, patrzeć bez widzenia, słyszeć bez rozumienia, — oto czem jest życie pozbawione miłości? Kochać po raz wtóry! to niepodobna. Serce nie może zawrzeć w sobie dwóch miłości, — pęka utracając pierwszą. I pocóż żyć wtedy? Dlaczego nie być wierną po za grobem i będąc narzeczoną żywego, nie być narzeczoną umarłego? Co za dziwaczna obawa może powstrzymywać kobietę kiedy widzi jak ciężką ziemia opada na trupa jéj uwielbienia? Co to jest boleść poprzedzająca śmierć? Jest to kara samobójstwa. Czyż Bóg, który przebacza kobiecie przeniewierzonéj, może karać wierną, która towarzyszy swojemu mężowi aż przed sam trybunał Stwórcy! Nadzieja? Nadzieja, ten kwiat wieczny, nie rozkwita wcale na grobach.
„Gdyby pomimo moich wysileń Edmund umarł, umarłabym wraz z nim.
„Ale mój ojciec, mój dobry ojciec, coby począł gdybym go porzuciła?.. Tak, Bóg zawsze udziela zrozpaczonym istotom rozum, który ich przywiązuje do życia. Moja wierność ku Edmundowi, byłaby zbrodnią względem mojego ojca.
„Mój Boże, wołała wtedy Antonina padając na kolana, ponieważ tyle szczęścia i tyle istot przywiązanych jest do życia jednego człowieka, zechciéj mi Panie zachować go na długo.”
I jak gdyby Bogu spieszno było pocieszyć młodą dziewczynę, otrzymała wkrótce taki list od pana Devaux:
„Zdajesz się moje dziecię szydzić z twojego ojca pytając go o wytłomaczenie swoich uczuć. Doktorzy nie wyjaśniają wszystkiego, ponieważ prawie wszyscy są materjalistami, a nic nie wyjaśnią się wyłącznie przez materyę, ale zaręczam ci, iż gdyby jak ja posiadali córkę dozwalającą im patrzyć w niebie, — zdołaliby natenczas wytłomaczyć wiele rzeczy dotąd im wcale nieznanych.
Ja, który wierzę w Boga, jak we wszystko co jest prawdziwe i dobre, ja, który pragnę abyś była szczęśliwą żoną, ponieważ byłaś przywiązaną córką, a który wiem, iż szczęście twojego życia zależy od zdrowia Edmunda, ja ci to powiadam: dwa są sposoby uleczenia chorego, jeden zależy na działaniu na ciało, drugi na działaniu na duszę.
Do ciebie należy dusza Edmunda i pozostawiam ci ją bez żadnych zastrzeżeń, ponieważ nie może mieć ona lepszego od ciebie doktora.
Co się zaś ciała tyczy, to mamy pewne korzyści nad chorobą i przekonamy się niezadługo, czy to na nie Bóg udzielił naukę człowiekowi.
Nie trać nadziei, — módl się.”
We dwa tygodnie, po otrzymaniu tego listu Antonina pisała do swego ojca:
„Za otrzymaniem tych słów, opuszczaj Paryż, porzucaj wszystko i przyjeżdżaj do nas coprędzéj. Jakkolwiek prędko przyjedziesz może być już zapóźno... Edmund znajduje się u wrót śmierci.”



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.