Antonina/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ANTONINA
PRZEZ
Alkeksandra Dumasa (syna).
przełożył
St. B...a.

WARSZAWA

1871.


ДОЗВОЛЕНО ЦЕНЗУРОЮ.
Варшава дня 29 Апрѣля 1871 года.

w Drukarni F. Krotoszyńskiéj
Krakowskie Przedmieście № 388.




I.

Czy lubicie romanse, które się rozpoczynają w ten sposób:
W piękny poranek...
Albo,
W piękny wiosenny wieczór etc? Co do mnie to ja je bardzo lubię. Czuję od razu iż jest mi tak dobrze, mam słońce i powietrze, oddycham, przewiduję że będzie mową o naturze i o miłości, o młodości i o poezyi. Precz z pisarzami, którzy was wprowadzają zimową porą od pierwszego rozdziału, do ponurego pokoju, którego zimno dreszczem was przejmuje, którego nagie mury podobne są do czterech ścian grobu, a w którym nie widzicie nic więcéj jak jaką biedną rodzinę dzwoniącą od zimna zębami 1 smutnie przytuloną naokoło ostatniéj swojéj głowni.
Precz z temi pisarzami którzy na domagania się wasze rozrywek w chwilach wolnych od pracy, odpowiadają wam niegrzecznie, ukazywaniem ponuréj nędzy życia, zamiast zapoznawać was z widokiem cudów wszechmogącego Boga! Zgadzam się by dochodzili do podobnego rodzaju obrazów, ale niech do nich dochodzą tak, jak się dochodzi do suteryn, przechodząc przez pierwsze piętra, tj: obok ludzi szczęśliwych.
Z tem wszystkiem i zima ma swój wdzięk, ale pod pewnemi warunkami:
Pokoik pięknie obity z wielkiemi jedwabnemi firankami nieprzepuszozającemi w zupełności dziennych promieni, tak dalece, iż osoba znajdująca się wewnątrz nie wie na pewno jaki jest czas na dworze i czy niebo jest jasne lub pochmurne, ciepło lub zimno, miękki dywan na którym w grudniu położyć można swoje nagie nogi, obrazy śmiejące się w ramach, fotele szerokie i wygodne, kanapa na której spać można; kwiaty, materje; rysunki; wielki ogień, co sycząc oświeca, rozwesela to wszystko, utrzymując w pokoju ciepło jak w gniazdku; kobieta na pół naga, leżąca na posłaniu i nie będąca dla uniknięcia zimna przymuszoną zaciągać swoje okrycie aż na głowę, — to wszystko nie jest ani nieprzyjemnem do zobaczenia, ani niemiłem do ukazania na scenie, zwłaszcza gdy kobieta jest młoda i kiedy jest piękna.
Mimo to, zachowujemy nasze uprzedzenie do wiosny gdyż wolimy wesołość całej natury, jak odosobnionego pokoju, a przekładamy cień w miesiącu Czerwcu, nad ogień styczniowy.
Otóż w piękny majowy poranek 1834 r. pod arkadami ulicy Rivoli, przechadzało się dwóch młodych ludzi.
Była godzina jedenasta, wracali ze śniadania.
Obaj równego wzrostu, obaj zdawali się być jednego wieku. Tylko jeden z nich był blondyn, a drugi miał krucze włosy.
Blondyn nie nosił brody, a niebieskie oczy, blade jagody i twarz nadzwyczaj pogodna, — wszystko to razem wzięte nadawało mu melancholijny fizjonomję z który zresztą było mu bardzo dobrze.
Brunet miał oczy czarne, nosił faworyty i wąsy — a zapowiadał żelazne zdrowie.
Palił, — rozrywka od której wstrzymywał się drugi. Zresztą, taż sama słodycz na twarzy co i u drugiego towarzysza. Patrząc na tego dorosłego i silnego młodzieńca, nie trudno było domyśleć się iż jak wszystkie hojnie uposażone natury, gdy kogo pokochał to cała potęgą swojej istoty wszystkiemi fizyczneini siłami jak i duchowemi. Nie wiem, czy dobrze się tłomaczę: chcę powiedzieć iż był to jeden z tych ludzi których exystencyi nic nie krępuje: ani przyzwyczajenie, ani melancholia, ani nic wreszcie z tego, co zmusza ludzi do zajmowania się od czasu do czasu samemi sobą.
Blondyn nazywał się Edward Pereux; brunet nosił miano Gustawa Daumont.
Byli to dwaj koledzy z kollegium, uzupełniający wybornie jeden drugiego.
Edmund wychowany przez matkę, wdowę od trzeciego roku jego życia, miał wszystkie przyzwyczajeniu, powiem więcej wszystkie wymagania kobiece.
Gustaw, sierota od dzieciństwa, wychowany był w sposób surowy przez swego opiekuna, co dzięki silnej naturze młodziana wyszło mu na wielką korzyść.
W siódmym roku swojego życia, Gustaw umieszczony został w kollegiam; a nie wcześniej jak w piętnastym roku, pani Pereux zdecydowała się oddać do tej szkoły swojego Edmunda.
Gustaw odgadł odrazu w swym nowym towarzyszu charakter bojaźliwy i cichy dziecka wychowanego przez kobietę i natychmiast został jego opiekunem i przyjacielem. Poufałość zrodzona w tym czasie przeciągnęła się po ich wyjściu z kollegium: widywali się prawie codziennie.
Gustaw kochał Edmunda, tak jak ojciec kocha swego syna. Wiekiem, nie był wprawdzie od niego starszym, ale silna kompleksya jaką był obdarzony i opieka jaką udzielał mu w kollegium, czyniły go w oczach Edmunda o wiele dojrzalszym udzielając mu pewien rodzaj ojcowskiej nad nim władzy, — władzy, której bynajmniej nie nadużywał.
Pewnego dnia, pani Pereux rzekła do Gustawa.
— Gustawie, miej staranie o moim synu,
I od tego czasu Daumont, uważał za święty obowiązek to, co dotąd było jedną z przyjemności jego życia.
Należy dodać, iż niejednokrotnie Gustaw spotykał wzrok pani Pereux, spoczywający z jakimś niepokojem na Edmundzie.
Było to w chwilach gdy syn jej był bledszym jak zwykle i więcéj zamyślonym. W tem macierzyńskiem o los dziecka niepokoju, Gustaw czerpał nowe postanowienie, to téż niejednokrotnie mówił do pani Pereux, biorcę ją za rękę:
— Bądź pani spokojną, będę ja przy nim.
Widzicie, jaki zachodził stosunek między Edmundem i Gustawem, w dniu, w którym rozpoczynamy z nimi znajomość; wielka i szczera skłonność jednego do drugiego, nieco posłuszeństwa ze strony pierwszego, nieco protekcyjnej powagi ze strony drugiego, — oto i wszystko co było prostem następstwem okoliczności, któreśmy dopiero co wyłuszczyli.
Nasi dwaj przyjaciele przechadzali się tedy pod arkadami ulicy Rivoli, w piękny poranek majowy, rozmawiając z sobą.
Nagle Edmund zatrzymał się przed wystawą tabaczną.
— Poczekaj, rzekł do Gustawa, kupię sobie cygaro.
— Niepotrzeba, odpowiedział zagadniony, biorąc pod rękę swego przyjaciela.
— Dla czego niepotrzeba?
— Ponieważ szkodzi ci palenie.
— Przecież ty palisz!
— O! ja — to co innego. Zżyłem się z tém. Zresztą twoja matka tego sobie nie życzy.
Edmund nie odpowiedział na to ani słowa i rozpoczął na nowo przechadzkę.
Doszedłszy do ulicy Castiglione, zatrzymali się chwilkę, dla przepuszczenia pewnego jegomości, idącego w towarzystwie młodej dziewczyny.
Pomimo ciepłéj pory, pan ten ubrany był w zimowe palto. Jego spokojna fizjononija dobrze uprzedzała; mógł zaś miéć lat wieku około 50 lub 55, Włosy miał siwe, nosił kapelusz niski z szerokiem rondem, a opierał się na lasce trzcinowéj czarnéj. Powiedzmy nadto, iż chwilkę on tylko zatrzymał na swojéj osobie oczy naszych nieznajomych, — i gdyby nie pewną okoliczność, którą przytoczymy zaraz, młodzi ludzie nie ujrzeliby nawet idącéj z nim panienki.
Panienka ta, mimo bardzo ładnéj i sympatycznéj twarzyczki, zaledwie przez Edmunda dostrzeżoną została, ponieważ postępowała szybko. Co do Gustawa, — to ten patrzył w inną stronę. Młoda panienką, mogąca miéć szesnaście, lub siedmnaście lat wieku, była raczéj małego jak wysokiego wzrostu; miała na sobie szarą suknię, okrycie czarne jedwabne, słomiany kapelusz, — jak widzicie bardzo skromny kostium i bynajmniéj nie stworzony dla przyciągania oczu przechodniów.
Edmund i Gustaw mieli właśnie kontynuować przechadzkę, gdy w tem panienka dla przejścia pełnej w tém miejscu wody ulicy Rivoli, podniosła się na paluszkach i ugięła nieco sukienkę, dla uchronienia jéj od zabłocenia.
Zapytacie mnie pewno, jakimże sposobem w ten piękny majowy poranek, ulicą Riyoli była pełną wody. To bardzo proste. Prawda, że od tygodnia deszcz nie padał, ale w Paryżu jest pewne przedsiębierstwo, które cudownie deszcz zastępuje; przedsiębierstwo to podlewania ulic, tak wybornie zarabia swoje pieniądze, że wszędzie gdzie jego powózki przejdą, znajduje się już nie obfitość wody, ale obfitość błota.
Właśnie taką powózka dopiero co przeszła.
Panienka uniosła więc swoją sukienkę, tak, iż Edmund, który machinalnie śledził ją oczyma, mógł dojrzeć dwie małe stopy kokieteryjnie obute, dwie prześliczne nóżki, których objętość rozszerzała się coraz bardziéj, — co wszystko razem wzięte zapowiadało nogi, jakie już tylko na obrazach Corregia i w posągach Pradiera dają nam się widziéć.
Nie wiem dla czego, ale te małe stopy drepczące po bruku, te białe obcisłe pończochy, ta noga, któréj tylko część można widziéć, a domyślać się reszty, — wszystko to na imaginację mężczyzn wywiera wpływ nieograniczony. Więcéj powiem; — suknie, które kobiety podnoszą dla ochronienia ich od błota, są jedynemi pociechami zimy.
Edmund był takim jak wszyscy inni mężczyźni; chwil kilka podziwiał te dwie zachwycające stopy, te dwie tyle zapowiadające nogi, — poczem odezwał się do Gustawa:
— Zapewne widziałeś młodą dziewczynę, która dopiero co przechodziła z swoim ojcem?
— Nie — odrzekł Gustaw.
— Która tam idzie, mówił Edmund, ukazując panienkę.
— Czy piękna? zapytał pierwszy.
— Zachwycająca, mój drogi; patrzno, co za piękne stopki i godne podziwu nóżki! Gdybyśmy za nią poszli? dorzucił bojaźliwie Edmund.
— A to po co?
— Tak sobie, dla śledzenia jej.
— Do kata! to mi przyjemność; i do czego cię doprowadzi śledzenie dziewczyny, idącej ze swoim ojcem?
— Do niczego; ale ponieważ przechadzamy się, to przechadzajmy się lepiej w towarzystwie tych dwóch ładnych nóżek.
— Jak skoro dojdzie do Tuiljerjów, spuści sukienkę i nie będziesz nic widział.
— Wtedy przejdziemy przed nią i przyjrzemy się jej. Potem dowiemy się gdzie mieszka.
— To bardzo pożyteczne!
— Kto wié?
— A więc idźmy za nią, ponieważ to cię bawi, a nie mamy nic lepszego do roboty.
Nasi przyjaciele przyspieszyli kroku i wkrótce byli tuż za młodą panną i starym jegomościem, który raz znalazłszy się w ogrodzie Tuiljerów i nie lękając się powozów, ani dla siebie, ani dla swojej córki, podniósł okulary i wyciągnąwszy dziennik z kieszeni, zaczął go czytać, postępując powoli, w kierunku królewskiego mostu.
Panienka zamknęła parasolkę, i postępowała obok niego.
Pereux i Daumont szli za niemi ze swojemi spostrzeżeniami na ustach.
— To pewno żona tego pana, mówił Edmund.
— Czyś ty oszalał?
— Widziano przecież starców zaślubiających młode dziewczęta.
— Tak, ale widzisz, że tą nie jest mężatką.
— I z czegóż to tak widzę?
— Ze wszystkiego, mój drogi; ona nie ma ani układu, i, ani wieku, ani zakroju nawet na mężatkę.
— Cokolwiek bądź, musi być śliczna. Przejdźmy, aby jéj zajrzéć w oczy.
— Przejdźmy.
Młodzi ludzie przyspieszyli kroku, a przeminąwszy cokolwiek swoich nieznajomych, odwrócili się nieco, jak robią wszyscy, którzy chcą zobaczyć osoby, znajdujące się z tyłu.
Poruszenie i zamiar ich nie uszły baczności panienki, która téż bez nienaturalnéj pruderyi i najprościej w świecie spuściła oczy, aby nie patrzéć wprost Edmunda i Gustawa.
— Ah! jakaż piękna! odezwał się pierwszy.
— — W istocie potwierdził drugi; ma ładną główkę, wielkie oczy i wspaniałe włosy.
— Jesteś więc niezadowolony, że postępujemy za nią?
— Nie; ale przyznaj, że to nas do niczego nie doprowadzi.
— To nas doprowadzi do zobaczenia ładnéj kobiety, czego nie trzeba zbyt nisko cenić.
I pomimo woli, Edmund obejrzał się po za siebie. Tym razem piękne dziecko zaczerwieniło się. Żenowały ją te ciągle spojrzenia.
Stary jegomość zaczytany w swoim dzienniku nic nie widział.
— Nie spoglądaj że tak często na nią, rzekł Gustaw, to może się jéj niepodobać.
— Masz rację; cofnijmy się za nią, nie będzie wiedziała iż ją śledzimy, podczas, gdy będziemy mogli dowoli nasycać nasz wzrok jéj widokiem. Oby tylko ulice były ciągle podlane, a oni daleko mieszkali!
Edmund i Gustaw zatrzymali się, ale w taki sposób, iż młoda dziewczyna pojęła odrazu dla czego to uczynili, a jakkolwiek ich niewidziała i niesłyszała, była z tem wszystkiem pewną, iż wstępują w jéj ślady.
Nic nie przeszkadza kobiecie odgadywać takie rzeczy.
Nasza panienka czuła się śledzoną; chciała się o tém przekonać.
Czy to przez kokieterję?
Zapewne nie; płynęło to raczéj z ciekawości, i z tego porywu próżności, od którego nie jest wolna żadna panna.
Kobieta rzadko gniewa się o to gdy ją śledzą, nadewszystko kiedy wié dobrze, jak osoba o któréj w téj chwili mówimy, iż niczem w świecie nie upoważniła téj galanteryi niedyskretnéj i że ma do czynienia ze światowemi ludźmi, niezdolnemi do nieprzyzwoitéj zaczepki, będącéj w złym tonie.
Być może, iż nasza bohaterka nie rozumowała tak, jak my w téj chwili, ale o czem możemy zapewnić i co jeszcze powtarzamy, to to, że ciekawość młodych ludzi bynajmniéj jéj nie gniewała.
Młode dziewczęta lubią te małe awanturki, których wiedzą że niepotrzebują się lękać, które im dwodzą, iż są kobietami, które opowiadają między sobą, puszczając wodze wyobraźni, kiedy są same wieczorem, ze swemi myślami i nadziejami.
Tak więc heroina nasza, pragnęła przekonać się, czy postępują za nią młodzi ludzie. Pragnąć — było łatwo, ale dowiedzieć się bardzo trudno, nie dla tego, że mogła się lękać by ojciec nie spostrzegł, ale ponieważ nie chciała aby młodzi ludzie odgadli jéj ciekawość i wyciągnęli z tego jaką pomyślną dla siebie wróżbę.
Zastanowiwszy się chwilkę, zdjęła powoli rękawiczkę i puściła ją na ziemię, poczem niby nie spostrzegając zguby, postąpiła kilka kroków.
— Co za piękna sposobność! zawołał Edmund.
I wyrywając się z objęć towarzysza pospieszył podnieść rękawiczkę, właśnie w chwili, gdy panienka uważając snąć czas ubiegły za zbyt długi, zdawała się spostrzegać swoją stratę.
— Przepraszam panią, odezwał się nasz młody człowiek, uchylając kapelusza i pożerając ją niemal swoim wzrokiem; oto rękawiczka, którą pani upuściłaś.
— Dziękuję panu, wybąknęła młoda dziewczyna, czerwieniąc się i spuszczając oczy.
I odebrała rękawiczkę.
Stary, spostrzegłszy córkę rozmawiającą z nieznajomym, zatrzymał się, spojrzał na nią i zapytał:
— Co to jest?
— Mój ojcze odrzekła dziewczyna, — oto ten pan byt tak łaskaw, że podniósł i oddał mi rękawiczkę, którą upuściłam.
Starzec podziękował Edmundowi, nie spojrzawszy nań nawet i wrócił do swego dziennika.
Potem małem zajściu, Edmund powrócił do Gustawa, który go zapytał.
— Jest-żeś zadowolony?
— Zachwycony, mój drogi; ta mała jest cudowna i nie jestem zarozumiały, ale sądzę, że to, com uczynił, nie musiało jej się niepodobać.
— Uczyniłeś rzecz bardzo prostą.
— A mimo to, nie czuję prawie serca w mojem łonie.
— Szalony, szalony! No teraz powracajmy do domu.
— Za nic w świecie, — chcę wiedzieć gdzie mieszka.
— Chcesz jeszcze iść za nią?
— Nie zatrzymam się na tak pięknej drodze.
— Potem co zaszło, jest nieprzyzwoitem, abyś postępował tą drogą co i ona.
— A kto o tem będzie wiedział?
— Ona.
— Jakim sposobem?
— Nim dziesięć minut upłynie, znajdzie sposobność obejrzenia się po za siebie. Ja dobrze wiem co to są te małe niewiniątka.
— Chcę aby wiedziała iż za nią idę.
— Ale to cię do niczego nie doprowadzi.
— Nikt nie wié, co się stać może.
— Przecież nie przedstawisz się w jej domu.
— Nie.
— Przecież nie będziesz do niéj pisał.
— Nie; ale będę wiedział gdzie mieszka. Będę krążył około jej domu, i, nie mając potrzeby mówienia z nią, ani pisania do niéj, na skutek częstego spotykania mnie na swojej drodze, zrozumie, że jestem w niéj zakochany, a to będzie miało swoje znaczenie.
Wreszcie lubię platoniczne miłości. Nadejdzie dzień, gdy moja mała pójdzie bez wątpienia za mąż. Mąż nie jest tem, czem jest ojciec, mężatka nie jest tem czem jest panna, — wtedy każę się jéj przedstawić i będę dobijał się o jéj względy.
— Do djabła, zdaleka na rzeczy patrzysz.
Podczas téj rozmowy, ojciec z córką wyszli z ogrodu Tuiljeryjskiego i skierowali się na most Królewski, gdzie jest zawsze pełno spacerujących. Piękne dziecko pomyślało sobie, że mogłoby śmiało obejrzeć się po za siebie wśród tylu przechodniów, bez obawy bycia widzianą. Spojrzała więc szybko i o dwadzieścia kroków ujrzała dwóch młodych ludzi, których wzroku nie uszła jéj ciekawość.
— Spojrzała, — rzekł Edmund.
— Przepowiedziałem ci to, odgadnął Gustaw.
— Ale mój drogi, wszak nic nie byłoby w tém dziwnego, gdyby była mężatką.
— Tego starego?
— Nie; nazywała go ojcem; ale innego. Ileż to kobiet w jéj wieku już jest zamężnych! Zresztą, dowiemy się o tem.
Dwaj młodzi przyjaciele spędzili resztę czasu, na robieniu możliwych przypuszczeń, a Edward przypominając sobie jakiem spojrzeniem dziękowała mu panienka ża oddanie rękawiczki, w wyobraźni swéj gromadził mnóstwo prawdopodobieństw pochlebnych dla siebie, których jednak z tego właśnie powodu nie mógł przełożyć towarzyszowi.
Pospieszmy dodać, iż Edmund bynajmniéj nie był zuchwałym, — i że przeciwnie był w miłości bojaźliwym i zastanawiająco niedoświadczonym. Otóż, kto się na miłości wcale nie zna, ten może robić na jéj rachunek tyle przypuszczeń, jak ten, kto się na niéj zna zbyt dobrze.
Stary jegomość z piękną małą skierowali się na ulicę Bac, poczem weszli na lewo w ulicę Lille i zatrzymali: się przed domem z № 18-tym.
W chwili otwierania drzwiczek tego domu, młoda dziewczyna znowu się obejrzała i znowu spostrzegła dwóch młodych ludzi.
— Co oni teraz uczynią? pomyślała sobie.
A ponieważ, — i ona także nie znała się nz miłości, nie pomału zaczęła się obawiać, aby historja z rękawiczką nie była czasami powodem zbytniéj lekkomyślności, i nie świadczyła o popełnieniu przez nią nierozważnego błędu.


II.

— Weszła pod № 18, rzekł Edmund do Gustawa.
— Jest-żeś zadowolony?
— Tak, — ale drżę cały.
— A to z czego?
— Że może tu nie mieszkać. Jest bardzo rano. Może ona tu weszła tylko na śniadanie ze swoim ojcem?
— To jest możebne.
— Jakby się o tem przekonać?
— Chcesz-że tego koniecznie?
— Tak, chcę tego.
— Zapytaj się więc kogo.
— Ale jeżeli zejdą podczas mojéj rozmowy z odźwiernym...
— Zobaczy cię, — ot i wszystko, a ojciec może i pozna.
— E, ojciec mnie nie pozna; nawet nie patrzył gdym oddawał rękawiczkę jego córce.
— Wejdźmy więc, — na honor, nic nam przecież złego się nie stanie.
Młodzi ludzie, którzy byli się zatrzymali przed domem dla uczynienia sobie wyżéj przytoczonych uwag, postąpili kilka kroków naprzód.
Podczas gdy to się działo, za spuszczoną tymczasem firanką okna na drugiem piętrze, siedziało sobie spokojnie młode dziewczę, nie mogące powstrzymać się od zadziwienia, kiedy ujrzało swoich nieznajomych, postępujących ku bramie domu.
— Mam pewny sposób; — zawołał nagle Edmund, obejrzawszy się po za siebie.
— Jaki?
— Zaraz się o nim dowiesz. To powiedziawszy przystąpił do odźwiernéj z zapytaniem: w tym domu jest podobno mieszkanie do najęcia?
— Tak, panie.
— Od frontu czy od tyłu?
— Od frontu.
Wypytawszy się o szczegóły, rozkład i o cenę, Edmund dodał:
— Takiego właśnie mieszkania poszukuję — pokażcie mi je moja pani.
Spodziewał się spotkać jeszcze z młodą dziewczyną. Nadzieja go zawiodła. Ograniczył się więc do zapytań.
— Wszak to tu mieszka pewien pan z młodą córką? dorzucił niby obojętnie, udając, że zwiedza apartament, który go nic a nie nie nie obchodził,
— Pan Devaux? zapytała odźwierna.
— Zdaje mi się że tak; pan Devaux. Jego córka może miéć szesnaście lub siedmnaście lat; ma na imię Juljanna, jeżeli się nie mylę.
— Nie panie, jéj imię: Antonina. Dopiero co powróciła ze swoim ojcem.
— Aha, aha; teraz sobie przypominam; tak, tak, on się nazywa Devaux. Żona mu umarła, nieprawdaż? dorzucił Edmund na ryzyko.
— Tak panie, będzie temu dwa lata.
Edmund spojrzał na Gustawa, jak gdyby chciał powiedzieć:
„Nie zdaje-ż ci się zręcznem to, co mówię”?
— Ta biedna pani Devaux! dodał Edmund.
— Jeżeli chcecie się panowie ze starym widziéć, to proszę na drugie piętro.
— Nie, nie, boję się mu przeszkodzić; chciałbym jednak mieszkać w jednym z nim domu. Cóż on téż teraz porabia?
— Jest ciągle doktorem.
— Ah doprawdy! sądziłem iż porzucił praktykę.
— Mieszkanie jego jest w kwadrat...
— Dobrze więc, moja pani, — przerwał Edmund, to mieszkanie podoba mi się bardzo; przyjdę jutro dać wam stanowczą co do niego odpowiedź, — dodał żywo, pragnąc co prędzéj uwolnić się od odźwiernéj, ponieważ wiedział to, co już potrzebował wiedziéć.
Stróżka zrobiła jeszcze kilka uwag, nad użytecznością lokalu, podczas gdy nasi przyjaciele opuszczali dom, przyrzekając jéj powrócić nazajutrz.
— Dzielna kobieta, rzekł Edmund do Gustawa, nie widzi daléj jak koniec swojego nosa.
— Oh! ty jesteś wielkim dyplomatą, — nie dziw więc iż postąpiliśmy nieco w téj sprawie.
— W istocie, — niesłyszałeś jednak co ona nam powiedziała.
— Nie zwracałem na to wielkiéj uwagi.
— Ten Devaux jest doktorem.
— A więc?
— A więc! to mi daje sposób wejścia do niego.
— Jaki sposób?
— Przyjdę po poradę.
— Dla kogo?
— Dla siebie.
— Alboż ty jesteś chory?
— Co to mi szkodzi; wynajdę jaką chorobę.
— Bierzesz więc na serjo tę awanturę?
— Zupełnie — i nie porzucę jéj, aż w chwili, gdy się przekonam, że napróżno czas tracę.
— A więc, porzucisz ją niedługo; ta mała zdaje się być bardzo uczciwą, bardzo strzeżoną przez swego ojca i mało zapewne usposobioną do przyjmowania twoich hołdów.
— Nie zajmuję się przyszłością. Jest ładna, podoba mi się. Znalazłem sposób widywania jéj, — sądzę albowiem, iż przychodząc często do jéj ojca, muszę ją kiedyś nareszcie spotkać, a wtedy, domyśli się pewno powodu moich wizyt. Zakocham się w niéj, czy nie zakocham, w każdym razie będę miał rozrywkę, a ponieważ nie mam nic do roboty, chwytam więc z przyjemnością to słodkie zajęcie. Czy nie mam racji?
— Niech i tak będzie!
Rozmawiając w ten sposób Edmund i Gustaw oddalali się coraz bardziéj od naszego domu, oglądając się często po za siebie. Panna Antonina nie opuściła jeszcze swego obserwacyjnego stanowiska.
Wszyscy znają dobrze romantyczne usposobienia młodych dziewcząt; nie potrzebujemy przeto tłomaczyć umysłowego zajęcia naszéj bohaterki, jakie było naturalnem następstwem rannego spotkania.
Gubiła się téż ona w domysłach, pytając sama siebie, co ci młodzi ludzie mogli powiedziéć odźwiernéj. Zresztą nie było to trudnem do odkrycia, i można być pewnym, że znalazłaby sposób dowiedzenia się o tem.
Trzeba, aby młode panny zajmowały koniecznie czemśkolwiek swój czas i używały swojéj wyobraźni do czegośkolwiek.
Podczas pierwszych dwóch lat po wyjściu z pensji, dwóch lat poprzedzających zwykle zamęźcie, między 16 a 18 rokiem życia, zajmują się one bardzo tą wielką kwestją miłości, na któréj zawodzą się prawie zawsze, jak skoro tylko sądzą, że ją rozwiązały. Nawet dla najniewinniejszych, wszystko jest pretekstem do marzenia, służąc za podstawę tym ładnym domkom z kart, które budują w swojéj nieświadomości, nie przewidując iż lada podmuch w niwecz obrócić je może.
Zwodnicze nadzieje i illuzje, które zresztą nie niepokoją serca, będąc raczéj marzeniami przebudzającej się do życia duszy. Spytajcie najcnotliwszéj małżonki, ile to imion przed pójściem jéj za mąż, słodko dźwięczało w jej uchu, — a wyzna wam bezwątpienia ze trzy albo cztery takie namiętności, które przez jeden dzień przynajmniej zdawały jéj się być wieczne, a z których serdecznie się śmieje, jeżeli zdarzy jéj się znajdować przypadkiem w towarzystwie z osobami, które te namiętności z jéj duszy wywołały. Ileż to cieni przesuwa się przed tem czystem zwierciadłem, które nazywamy młodą dziewczyną, odbijając się w niem na chwilę, ażeby potem zniknąć bezpowrotnie, nie zostawiwszy po sobie nawet śladu!
Tradycja młodych kuzynków jest prawie zawsze. Nie zadziwi się przeto nikt, iż natarczywość naszych przyjaciół, zajęła cokolwiek Antoninę Devaux.
— Pojutrze może, mówił Edmund, pójdę odwiedzić ojca Antoniny.
— Nazywasz ją już Antoniną, tak sobie krótko?
— Bo téż w istocie jest zachwycającą. Co za piękne małe nogi, co za słodycz co za dystynkcja! Wiesz co, są rzeczy — które dobrze pojmuję.
— Jakież to?
— Pojmuję, że można zostać zakochanym od pierwszego widoku, jak w romansach ośmnastego wieku.
— W istocie; ale miłości takie trwają krótko.
— A to dla czego?
— Ponieważ wtedy, jesteśmy zakochani oczami, a miłość potrzebuje rozumowania. Tylko przez porównywanie szczegółów, a nie od pierwszego rzutu oka, rzeczywista miłość rodzi się i rozwija.
— Niemniéj i to pewna, że gdybym mógł w przeciągu czasu od chwili obecnéj do wieczora, żądać w małżeństwo pannę Devaux, a co więcéj zaślubić ją, — to bym ani chwili się nie wahał i zaślubił.
— To by dopiero piękne było stadło!
— Co chcesz? taka już jest moja natura.
— Upłynie dwa dni, a ty ani myśléć już będziesz o pannie Devaux.
— Mylisz się mój kochany.
— Ileż to razy słyszałem cię mówiącego tak, jak teraz mówisz!
— To prawda, ale tamto odnosiło się nie do takich kobiet jak ta. Tak było z kobietami mającemi już pewne doświadczenie w miłości, podczas gdy dziś idzie kwestja o dziewczynę, która nigdy jeszcze nie kochała.
— A kto ci to powiedział?
— To jest prawdopodobne.
— Nic nie ma prawdopodobnego odnośnie do kobiet.
— W każdym razie, będzie mi to wiadomem. Zresztą, co mi każę sądzić, iż uczucie moje dłużéj trwać będzie, jak ty myślisz, toto, że jakkolwiek widziałem wiele młodych dziewcząt, równego wieku z panną Devaux, dla. żadnéj z nich nie czułem tego, co czuję dla pięknéj Antoniny.
— Ja wolę moją Nichettę.
— Nichetka jest śliczna dziewczyna; ale sądzę, iż nie przychodzi ci na myśl zamiar porównywania jéj z Antoniną.
— Nichetta jest właśnie taką dziewczyną, jakiéj potrzeba młodemu człowiekowi w twoim wieku; jest wesoła, piękna, dowcipna, wyborna dziewczyna. Jeżeli staniesz się zakochanym w pannie Antoninie, ponieważ trudno abyś już nim był, to tylko trzy rzeczy mogą nastąpić: albo zostanie, ona twoją kochanką, albo twoją żoną, albo nakoniec, nie będzie cię chciała ani na męża, ani na kochanka. W każdym razie wypadnie dla ciebie znudzenie jeżeli nie nieszczęście.
Jeżeli zostanie twoją kochanką, co jest mało prawdopodobnego, nie dla tego aby była cnotliwą, ale ponieważ jest strzeżoną bardzo dobrze; będziesz cierpiał nie mogąc widywać się z nią często; będziesz zmuszony walczyć z niezliczonemi trudnościami, będziesz sobie miał do wyrzucenia żeś zwrócił z uczciwéj drogi zacne dziecko, — a gdy nadejdzie dzień, w którym znudzony tem wszystkiem, będziesz chciał nareszcie zerwać z nią swoje stosunki, nie będziesz mógł tego uczynić, bez stania się nieuczciwym człowiekiem.
Jeżeli zostanie twoją żoną, spostrzeżesz wkrótce żeś popełnił szaleństwo; albowiem szaleństwem jest zaślubiać kobietę, wdowę czy pannę, dla tego tylko, że pewnego pięknego poranku lękając się zabłocenia, podniosła ona swoją suknię, ukazując dwie piękne nogi.
Jeżeli twoje matrymonjalne zamiary nie będą uwieńczone pomyślnym skutkiem, to przy twojem znanem mi sentymentalnem usposobieniu zostaniesz prawdziwym bohaterem z Wertera typem bardzo pięknym w romansie, ale bardzo nudnym w życiu. Wyrzecz się przeto tego żartu i nie mówmy więcej o nim.
Widziałeś ładną dziewczynę z pięknemi i kształtnemi nogami; szedłeś za nią, podniosłeś jej rękawiczkę, wiesz jéj imię i adres, — no i czegóż jeszcze chcesz więcéj i co za śmieszna myśl ci przychodzi do głowy, przywiązywać wielką wagę do takiego dzieciństwa?
— Mój drogi Gustawie; należę do grona tych ludzi, którzy wielkie rzeczy przywiązują do małego.
Jestem fatalistą, przekonany, iż wielkie wypadki naszego życia płyną z małych rzeczy. Nic nie jest bezpożytecznem w naszem przeznaczeniu. Ileż to ludzi, cofając się myślą w przeszłość, spotyka małe wypadeczki równie niewinne jak nasz ranny, — i znajduje, że grały one wielką rolę w ich życiu? Jestem młody: nic nie mam do stracenia; mam majątek, wiem dobrze iż powoduje się więcéj uczuciami jak rozsądkiem; ale wiem i to także że jestem uczciwym człowiekiem, nie lękam się więc abym kiedykolwiek przekroczył granicę dobrego i słusznego, a przyrzekłem już sobie iż kierować życie moje będę zawsze zgodnie z wolą okoliczności, bodajby takowe doprowadzić mnie miały do rozbicia jeżeli nie do spokoju.
Nie mówię, abym kochał pannę Antoninę; ale powtarzam, że ze wszystkiego cobym mógł teraz robić, najbardziej w téj chwili zabawia mnie myśl zajmowania się nią, — a więc się nią i zajmuję; mniejsza, czy zajęcie to doprowadzi mnie do miłości lub obojętności, do radości lub cierpienia.
— Nie mówmy więc już o tem. Zresztą nie może wyniknąć z tego wielkie nieszczęście. Jesteśmy w lecie, możesz śmiało marzyć pod oknami twojéj pięknéj, nie lękając się nawet zakatarzenia; marz więc mój przyjacielu, a jeżeli awantura twoja dojdzie do takich rozmiarów, że będę mógł być ci w czem użytecznym, pomyśl wtenczas o mnie.
Młodzi ludzie ścisnęli sobie ręce, — i aż do chwili w któréj doszli do mieszkania matki Edmunda, przy ulicy Trois-Frères, nie było już mowy o pannie Devaux.
Doszedłszy do drzwi domu pani Pereux, Gustaw pożegnał Edmunda.
— Nie pójdziesz odwiedzić mojéj matki, zapytał Edmund.
— Nie, — nie mam czasu.
— Gdzie idziesz?
— Idę do Nichetty, któréj od dwóch dni nie widziałem.
— Kiedyż się zobaczemy?
— Zapewne dziś w wieczór.
— Do wieczora, zatem.
Ścisnęli sobie ręce, i rozłączyli się.


III.

Edmund przeszedł szeroki perystyl, skierował się na wschody idące po prawéj stronie, a wiodące na drugie piętro, zadzwonił i zapytał służącego, który mu otworzył.
— Moja matka jest w domu?
— Jest panie, odpowiedział zapytany.
Edmund przeszedł obszerny apartament, elegancko umeblowany i wszedł do buduaru.
Przed otwartem oknem, na długiéj kanapie siedziała kobieta i zwieszona nad swoją robótką haftowała.
Mogła mieć lat trzydzieści dziewięć, a wydawała się co najwięcéj na trzydzieści dwa. Była jeszcze piękną, a choć podobna do Edmunda, wyglądała raczéj na jego siostrę niż na matkę.
Ubrana była z pewną niemal kokieterją, w prześliczną muślinową suknię, a na głowie miała jeden z tych malutkich czepeczków z koronek i wstążek, jakie kobiety umieją przymocowywać na głowie, niewiadomo doprawdy w jaki sposób.
Skoro Edmund wszedł, pani Pereux spojrzała nań oczami pełnemi słodyczy, a uśmiech radości ukrasił jéj usta. W uśmiechu tym, było coś więcéj nad czułość, — była w nim prawie miłość.
Postaramy się tu wykazać, czem była ta matka dla swego syna. W szesnastym roku życia, pani Pereux wyszła za mąż. W siedmnastym miała już Edmunda, a zaledwie doszła do dwudziestu, kiedy utraciła męża.
Początkowo kochała swego męża z obowiązku, potem z przyzwyczajenia, nareszcie z życzliwości. Płakała po nim serdecznie kiedy umarł, — i wbrew wszystkim młodym wdowom, nie myślała ani o nowem małżeństwie, ani téż nawet o korzystaniu z wolności, jaką jéj dawało wdowieństwo. Była z tem wszystkiem piękną, bardzo piękną — i nie zbywało jéj nigdy na pretendentach. Pretendenci jednak wszyscy byli oddaleni.
Tymczasem w latach, jakie miała p. Pereux, koniecznością niemal jest, aby ta potrzeba kochania, którą Bóg wlał we wszystkie młode i szlachetne serca, odbiła się na kimkolwiek. To téż Edmund zajął całe serce swojéj matki.
Edmund był słaby. Mając trzy lata wieku, potrzebował najgorętszych macierzyńskich starań; pani Pereux oddała się téż mu cała, nie zdając się nawet robić poświęcenia ani wysiłku. Pod ciepłem téj czułości macierzyńskiéj, dziecko tymczasem wzrastało, a nie znając nikogo więcéj, prócz swojéj matki, przeniosło jedynie na nią to podwójne przywiązanie, jakie natura wlała w duszę dzieci dla tych, którzy dali im życie.
Pani Pereux wyrzekła się świata, — przynajmniéj świata salonów i balów.
Małe kółko przyjaciół, kochanych przez nieboszczyka jéj męża, a których częstokroć radziła się względem edukacji swojego jedynaka, tworzyło cale jéj towarzystwo.
Dziecko wzrastało ciągle.
Jakeśmy to już powiedzieli w pierwszym rozdziale naszej historji, kiedy Edmund doszedł do piętnastu lat, matka jego uległa pod życzeniami swoich doradców i zdecydowała się oddać go do kollegjum, ażeby w pełnem towarzystwie męzkiem, mógł nabrać poważniejszego wyrobienia do życia.
Starania, któremi młoda matka otaczała swego syna w kollegium, są niepodobnemi prawie do opisania.
Odwiedzała go niemal codzień, a dowiedziawszy się jaką przyjaźń powziął dla niego młody towarzysz Gustaw, uczuła dla tego chłopca prawdziwą wdzięczność i serdeczność.
Koniecznem następstwem téj pierwiastkowéj edukacji kobiecéj było, iż Edmund czuł wielką potrzebę wylania się, sympatji, zaufania, — co wszystko poświęcił swojéj matce. Dodajcie do tego wrodzoną sentymentalność, naturalną melancholję, poezję wszczepioną w duszę, — a nie zadziwicie się gdy wam powiem, iż Edmund był słodkim i zacnym, — dusza kobiety pod postacią mężczyzny.
Kochał swoją matkę tak, jak matka go kochała, widział w niéj coś więcéj nad kobietę, która go na świat wydała. Nie mówiąc już o tem, iż przypominał sobie te gorliwe starania, jakie mu pierwiastkowe świadczyła, — jak skoro doszedł do wieku samopoznania, pojął dopiero wtenczas olbrzymie jéj poświęcenie, kiedy młoda, piękna i bogata, jaką była w chwili zgonu męża, zrezygnowała się poświęcić mu całe swoje życie.
Otóż w wieku, w którym mężczyzna uczuwa w sercu niejasną potrzebę kochania kogo innego niż swoich rodziców, — Edmund, doświadczający tego co wszyscy mężczyźni, uczuł swoje serce zwracające się w innem niemal znaczeniu znowu ku swojéj matce.
W istocie, ta matka, będąca jeszcze tak młodą, kochająca tylko swego syna, a zdająca się być raczéj jego siostrą niż matką, — nie dziw, iż została pierwszą powiernicą jego młodocianych wrażeń. Najnaturalniéj w świecie i bez żenowania się, pytał jéj o to, co doświadczał, a ona mu wszystko tłomaczyła. Na skutek takich zwierzeń, poufałość syna do matki wzrastała i Edmund kochał panią Pereux o mało nie tak, jakby kochał obcą kobietę, któraby pierwsza przyspieszyła uderzenia jego serca. Co do niéj, to ze swojéj strony, była kobieta ta dumną z piękności i szlachetności swego syna, — piękności, którą wyłącznie jéj był winien; a to ziarnko ziemskiéj miłości, które zostaje zawsze wgłębi duszy kobiety, zmięszane z jéj macierzyńskiem uczuciem dodawało mu nowego wdzięku.
Tak więc, bywały dnie, w których bralibyście matkę i syna za dwoje kochanków, tyle było słodyczy, ufności, wylania i czułości w ich rozmowach. Bywało często, Edmund spoczywał u nóg pani Pereux zmuszony niemal podziwiać ich kształty; bywało, że kładł swoją głowę na jéj kolanach, rozmawiając po całych godzinach o jéj młodości, prawiąc jéj prawdziwe komplementa jak swojej kochance, biorąc ją za ręce, ściskając. Chciał aby jego matka weszła w świat. Był nią dumny, pokazywał ją wszystkim. To, co Edmund czué dla niej, było czemś więcéj jak miłością, — było bałwochwalstwem.
Tak więc, jak to już pewno czytelnik zauważył, kiedy Gustaw chciał go odwrócić od uczynienia czegoś, wystarczało gdy mu powiedział.
— To sprawi przykrość twojéj matce.
Długo to uczucie kochania nie objawiało się inaczéj jak przesadą czułości i długo matka mu wystarczała; ale nadszedł nareszcie dzień, w którym zrozumiał, iż od obcych kobiet powinien wymagać dopełnienia uczucia, którego jeszcze nie znał.
Pani Pereux odgadła wkrótce co powodowało zmianę w Edmundzie; stał się on więcéj marzycielskim i wstydził się niejako swych myśli, albowiem pogrążając się w nich, zdawało mu się iż ucieka od swojéj matki. Wtedy to młoda kobieta, któréj postępowanie z synem miało przecie granicę, powierzyła Edmunda Gustawowi, zalecając go jego opiece.
— Czuwaj nad moim synem, w jego pierwszych związkach, rzekła mu; wiem ile go kochasz, i jakie zaufanie ma on nawzajem do ciebie. Pomnij, iż zdrowie jego jest słabe, a dusza czuła; nakoniec nie zapominaj jak bardzo ja go kocham. Nie mam ci nic więcéj do powiedzenia.
Gustaw przyobiecał z całego serca, — i przyjacielskie jego czuwanie nad Edmundem rozpoczęło się od téj chwili. Powiedzmy w przechodzie, iż Gustaw, natura gorąca i żywa, przez sześć miesięcy z rzędu był zakochany w pani Pereux. Rozumie się, iż nic jéj nie mówił o téj miłości, która początek swój brała jeszcze gdy był w kollegjum; a chociaż potem miłość ta bezpowrotnie przeszła, w głębi swojej duszy zachował z tem wszystkiem uszanowanie, głęboką, jeżeli tak powiedzieć można religję dla kobiety, która pierwsza powołała do życia uczucia jego duszy.
Z miłości téj, pozostało mu powiemy to tylko, co pozostaje z aromatu, który sam przez się wywietrzał. Oko ani ręka nie odkryłyby go ani śladu; z tem wszystkiem daje się on czuć jeszcze, przyjemniéj nawet od chwili, w któréj przestał być widocznym dla ludzkiego oka.


IV.

Była to więc wzruszająca serdeczność z jędnéj i z drugiéj strony. Matka ustępowała miejsca teraz kobiecie, tak jak przed piętnastu laty kobieta ustąpiła miejsca matce. W postępowaniu pani Pereux, nie było ani podejrzeń, ani wyrzutów, tak jak nie było znudzenia ani bojaźni w posłuszeństwie syna. Jak skoro Edmund do lat doszedł, matka chciała mu oddać majątek ojca, ale zgromił on ją uprzejmie słowami:
— Poraz to pierwszy, moja matko watpisz o mnie.
Zimą uczęszczali razem na bałe; Edmund widział z przyjemnością tańczącą swoją matkę, podczas gdy ta znowu zachwyconą była pochwałami syna. Latem robili wycieczki wiejskie. Spacerowali razem jak kochankowie, używali konnéj przejażdżki i przyjmowali gości. Zresztą pani Pereux, która nigdy nie żyła gorączkowem życiem, miała duszę jednego wieku co i Edmund. Niejędńokrotnie syn jéj płakał na myśl, iż nadejdzie wreszcie dzień, w którym zestarzawszy się jego matka, umrze. Pytał się sam siebie, co wtedy będzie z nim.
Rzeczy przeto tak stały, i zawsze szły takim trybem.
Edmund wrócił więc do matki, po swojem spotkaniu z Antoniną.
Jak to już łatwo było poznać z kilku słów naszego bohatera, pomimo swojego kobiecego wychowania, poznał on już był pewne właściwości życia. Pozawierał był kilka związków, na które matka złem okiem nie patrzyła, albowiem jest rzeczą pewną i bezsporną, że najcnotliwsze nawet matki nietylko przyjmują i rozumieją, ale co więcéj protegują miłostki synów. Ileż to matek mówiło i mówi do swoich synów, jak skoro tylko ci dojdą do lat męzkich, w celu uchronienia ich od rozpusty właściwéj młodemu wiekowi: „Staraj się przypodobać pani téj albo owéj; jest to mężatka, która cię nie skompromituje”. Świat nasz jest pełen takich sprzeczności.
I Edmund przeto przeszedł przez tę przewidującą fazę. Jego przyjaciel Gustaw kochał pewną kobietę, tak, jak to tylko ojcowie nasi w ośmnastym wieku potrafili kochać, cokolwiek na sposób Desaugiera, — kobietę wesołą, przyjemną, dowcipną, wspaniałomyślną nawet przy kieliszku. Tylko w gronie gryzetek mógł napotkać taką istotę. Zrazu wątpił on, aby kobiety téj klassy były zajmującemi, ale jakżeż omylił się, spostrzegłszy u nich serce, wdzięk niespodziewany. Znalazł je bardziéj naturalnemi, jak pewne damy, więcéj bezporównania od nich cenione, — powodującemi się raczéj sercem niż wyrachowaniem. Będąc świadkiem istotnego z ich strony poświęcenia, powziął dla nich szacunek i sympatję. Szczególniéj Nichetta na skutek wypadku który opowiemy wkrótce, wywarła silny wpływ na jego umysł — i zjednała jego przyjaźń dla klassy tak często spotwarzanéj, do któréj sama należała... Edmund opowiedział całą tę historję swojéj matce, tak jak zwykle jéj wszystko opowiadał. Słuchała go ze łzami w oczach, pragnąc gorąco poznać młodą jéj bohaterkę. Nichetta była modniarką; nie trudno było przeto o powód wprowadzenia jéj do pani Pereux, która też poznawszy zajęła się nią serdecznie i udając że nie wie o związkach z Gustawem, rozmawiała z nią po całych godzinach, udzielając przyjacielskie rady, których młoda dziewczyna słuchała z zamiłowaniem, albowiem Gustaw. mówił jéj, iż pani Pereux jest to osoba święta, a ona przywykła była wierzyć wszystkiemu co tylko wyszło z ust Gustawa,
Możemy opowiedzićć naszym czytelnikom w jaki sposób Daumont poznał Nichettę, — co właśnie tak szczerze przywiązało go do niéj.
Będzie już temu półtora roku, pewnego poranku około godziny 8, Gustaw, który jak widzieliście był rannym ptaszkiem, przechadzał się obok targu kwiatów na ulicy de la Madeleine. Pewna młoda kobieta ubrana w ładną kartonową sukienkę, słomiany kapelusz i szal wełniany, układający się w zgrabne fałdy na jój kształtnych ramionach, zatrzymywała się przed wszystkiemi sklepami i za każdym razem zdawała się nieznajdować tego czego szukała, albowiem po krótkiém zlustrowaniu sklepu, szła daléj i daléj nie zważając na przywabiania przekupek brzmiące mniéj więcéj tak: „Śliczne moje dziecko, zdecyduj się. Czego ci potrzeba?”
Gustaw zdaleka widział tę wybredną kupcowę a skoro zbliżył się do niéj, spostrzegł iż była zachwycająco piękną. Miała wielkie ciemne oczy wpadające jakby w zielony kolor i to słodkie pomieszanie na twarzy, które posłużyło za rym już nie wiem jakiemu poecie, kiedy pisał wiersz do pięknéj księżniczki Nevers. Pleć miała białą jak mleko, nos cokolwiek zadarty, usta różowe jak wiśnie, dwa małe wdzięki obok nich i znaczek na lewem policzku. Ale co w niéj było najwięcéj uderzającego obok wielkich oczów i czarnych brwi, to włosy złote jak zboże, jak gdyby promień słońca wiecznie je oświecał, a które ułożone w lekkich puklach na około głowy, nadawały jéj charakter zupełnie oryginalny.
W finezyi i ruchliwości jéj fizjonomji, było coś powiemy — kociego.
Mimowolnie Gustaw zatrzymał się, dla podziwiania téj ślicznéj twarzyczki, na którą patrząc możnaby rzec że to chyba obraz zstąpił z płótna wlawszy w siebie życie dla miłości jakiego Pigmaljona.
Kobieta ta mogąca mieć ośmnaście lub dziewiętnaście lat wieku była mała, uśmiechnięta, lekka, zgrabna i kokieteryjna.
Przechodząc tak w ciągłych wahaniach od sklepu do sklepu, namyśliła się iż trzeba nareszcie zdecydować się na cośkolwiek i dla tego to przystanęła wkrótce przed jedną z przekupek, ani mniéj ani więcéj uprowidowaną w kwiaty, jak każda z jéj towarzyszek.
Gustaw zatrzymał się również, jak gdyby miał zamiar coś kupić.
— Co kosztuje ten krzaczek róży? spytała młoda kobieta, wyciągając malutką rączkę w rękawiczce, ku jednéj z doniczek kwiatów symetrycznie poustawianych w szeregu — nadając głosowi swemu harmonijną intonację.
— Czterdzieści sous, odpowiedziała przekupka.
— Oh! jak to drogo, — zawołała gryzetka.
— To jest najpiękniejsza z moich doniczek, moje ładne dziecko. Przypatrz się tylko tym różom, tym wspaniałym pączkom, które rozpękną się wprzeciągu dwóch dni! Będziesz ich miała na cały rok, tych róż.
— Dajcie no pokój; w głębi waszéj doniczki jest wapno, — uschnie kwiatek w przeciągu dwóch tygodni.
— Chcesz abym doniczkę wypróżniła? Wapno w moich krzaczkach! Co ty sobie myślisz moja mała gospogiu. Zresztą weż sobie pani inne, ale za żaden kwiat nie odpowiadam jak za ten.
— Ja też ten tylko wziąść pragnę, ale czterdzieści sous dać nie myślę.
Gustaw słuchał téj rozmowy.
— A ile pani dajesz?
— Dam dwadzieścia soua.
— Daj pani tzydzieści i weż go sobie.
— Nie.
— Zapewniam cię ładne dziecko, iż mniéj jak trzydzieści sous, jestto niżéj kosztu.
— To się bez kwiatka obejdę. Nie chcecie tyle ile daję?
— Niepodobna.
Młoda kobieta chciała odejść.
— Przepraszam bardzo, odezwał się wtenczas Gustaw, zbliżając się i uchylając kapelusza, czy nie pozwoli pani ofiarować sobie téj róży na którą masz tak wielką chęć.
— Ależ ja nie mogę jéj przyjąć, odpowiedziała Nichetta rumieniąc się, — ponieważ pana nie znam.
— A więc, zaznajommy się.
— Czy to konieczny warunek?
— Wcale nie; wymagam litylko pozwałenia ofiarowania pani téj róży i innych kwiatów jeżeli się jéj podobają.
Nichetta spojrzała na Gustawa uśmiechnąwszy się; przekupka dała jéj znak głową aby przystała.
— Zapłaćmy po połowie, rzekła po chwili.
— Nie pani, ja chcę ci ofiarować ten krzaczek różany, to mnie nie zuboży, Mniemam, iż nie powinnaś pani myśleć abym był w prawie żądać czegośkolwiek w zamian za ten kwiatek.
— A więc dobrze. Dajcie mi krzaczek matko.
— To co innego, — mruknęła przekupka, oddając Nichetce kwiatek, która go wzięła w swoje ręce.
— Każę go pani zanieść do domu, rzekł Gustaw.
— O, to nie potrzebne.
— Pozwól mi więc pani zanieść go osobiście.
— Nie, ja go zaniosę sama.
— Daleko pani mieszka?
— Przy ulicy Godot.
— Pozwoli pani abym jéj towarzyszył?
— Przyjęłam pańską różę, nie mogę przecież nieprzyjąć pańskiego towarzystwa.
Nasi nowi znajomi skierowali się rozmawiając na ulicę Godot. Rozmowa osób, które świeżo zrobiły znajomość, jest to ciekawość ze strony mężczyzny, ostrożność ze strony kobiety.
= w rg e z YO OY ZE LŻII. 2 PERATITIAI Ryb) oz 4: 2 PZ PRA PANI W z „a u Przybywszy do bramy domu, gdzie mieszkała, — Nichettą rzekła Gustawowi podając mu rękę:
— Dziękuję panu.
I chciała odejść.
— Czy niepozwoli mi pani odwiedzić ja od czasu do czasu dla dowiedzenia się co u niéj słychać? zapytał Gustaw.
— Jeżeli pan sobie tego życzysz; jestem u siebie caly dzień; — pracuję.
— Tak więc między drugą a czwartą...
— Zawsze znajdziesz mnie pan w domu.
— Mam pytać?
— O Nichettę, To nie jest moje imię, ale tak mnie nazywają — i więcéj znają mnie pod tem nazwiskiem kotki, jak pod mojem własnem.
Gustaw pocałował Nichettę w rękę, która pobiegła wziąść swój klucz od stróża i wesoło przeleciała swoje pięć pięter.
Nazajutrz złożył jej wizytę znalazłszy ją przy robocie kapelusza obok otwartego okna, na którem wspaniale rozkwitał wczorajszy krzaczek róży.
Nichetta nie miała tyle pretensji do cnoty co Rigoleta pana Eugeniusza Sue. Była więcej ludzką. Miałą miłostki, — wprawdzie niewiele, ale zawsze je miała.
Nie kryła się z tem przed Gustawem, który téż sobie mówił: „Skoro tylu zyskało tu już powodzenie, dla czegoż mnie nie miałoby pójść dobrze”.
Nichetta była zachwycająca, ale sama dobrze nie wiedziała czego jéj się chce. W czasie w którym piszemy, był to duch ptaka pod postacią, kobiety. Lubiła teatr i Winobranie Burguńskie. Jednéj tylko rzeczy jak mówiła niecierpiała: miłości długich i poważnych. Według niéj, miłość była przyjemną rzeczą, ale porównywała ją do sukien, sądząc że trzeba ją ciągle odświeżać.
— A więc, mówił do niéj Gustaw, będę panię kochał tak, jak chcesz aby cię kochano, — i pójdę sobie precz kiedy mnie już nie będziesz chciała.
— Słuchaj pan, zróbmy handel, — odpowiedziała Nichetta tym słodkim głosikiem i z temi małemi minkami które ją charakteryzowały, kochajmy się tak długo, jak istnieć będzie ten krzaczek różany, któryś mi ofiarował. Prawda że wapno jest u spodu doniczki, ale przyrzekam podlewać go co rano.
Zdawało się to oryginalnem Gustawowi — i ratyfikował traktat.
Nichetta została jego kochanką; upłynęło sześć miesięcy, krzaczek róży nie usechł, a Nichetta wykonywała warunki umowy z całą przyjemnością.
Powiedzmy prawdę, — Gustaw tak nazwyczaił się do swojéj kochanki iż przykroby mu było, gdyby róża uschła a Nichetta ściśle trzymała się warunków umowy tj. gdyby go odprawiła pewnego pięknego poranku z opadnięciem ostatniego listka.
Tymczasem ta długotrwałość rośliny spalonéj od wapna dziwiła go bardzo: to téż gdy pewnego dnia przechodził przez rynek de la Madeleine zatrzymał się aby kupić bukiet od przekupki, która mu sprzedała tego patriarchę kwiatów.
— Przypominacie sobie, rzekł jéj, ten krzaczek róży, który pewna młoda dama targowała któregoś dnia, a który ja jéj ofiarowałem, będzie temu ze sześć miesięcy.
— Przypominam sobie bardzo dobrze, — odpowiedziała przekupka poznając Gustawa.
— Wiecie, że on jeszcze nie usechł?
— Dla czegóż więc ta mała pani, kupiła już cztery podobne tamtemu kwiaty, mówiąc że pierwszy dawno nie istnieje?
Gustaw zrozumiał wszystko. Lękając się uschnięcia kwiatka, jak skoro tylko opadał on z liści, Nichetta zastępowała go innym. Cztery już razy dokonała téj sztuki, a Gustaw niepoznał się na podstawieniu.
Nichetta kochała swego kochanka i drżała na myśl że może ją kiedyś porzucić.
Gustaw pospieszył do niéj i rzucił jéj się na szyję. Wyznała mu prawdę, i od tego to dnia zaledwie na chwilę się rozłączyli.
Szczegółek powyższy, Gustaw opowiedział Edmundowi, a ten zapragnął poznać Nichettę, dla któréj powziął niekłamany szacunek, — szacunek który mu wzajemnie okazywała.


V.

Niejednokrotnie bywało, Edmund przesiadywał po całych godzinach z młodą dziewczyną w jéj własnym pokoiku przy ulicy Godot, który Gustaw ozdabiał codziennie w rozmaite drobnostki. Nichetta pracowała ustawicznie, kiwając główką to na prawo to na lewo dla lepszego zobaczenia swojéj pracy, — z ruchami pliszki przeglądającéj się w czystym potoku.
Te blond włosy, ułożone w pukle na około jéj głowy, podobne były do korony pod prześlicznemi tiulowemi czepeczkami z kwiatów i wstążek, które Gustaw wymagał aby sobie robiła, ponieważ otaczał szczególnemi staraniami tę piękną jasną głowę.
Wiedziała dobrze pani Pereux, iż związek ten nie będzie wiecznym; ale znając rzetelne uczucie jakie Gustaw okazywał Nichetcie, chciała zapomocą łaskawego popierania, uświęcić tę próbę miłości przez którą młoda dziewczyna przeprowadzała towarzysza jéj syna — i podziękować mu zarazem, za szczerą przyjaźń jaką okazywał Edmundowi.
Pani Pereux, była osobą zbyt dobrze znającą życie, aby się nie miała stawiać po nad wszystkie przesądy, — to téż niejednokrotnie, zdając się niby niewiedzieć o stosunkach Nichetty z młodym Daumont, przyjmowała ją u siebie w domu, co tak dalece ujęło dla niéj młodą gryzetkę, iż w zamian za delikatne postępowanie jéj, zdolną była rzucić się za nią w płomień.
— Jak przepędziłeś dzisiejsze rano? spytała pani Pereux swojego syna, kiedy pocałowawszy ją w rękę, siadł swoim zwyczajem u jéj nóg na ławeczce.
— Jak zwykle, moja matko, przechadzałem się z Gustawem.
— Dla czego Gustaw nie przyszedł mnie odwiedzić?
— Poszedł na ulicę Grodot, ale dziś w wieczór będziemy go mieli u siebie.
— Co ci jest? spytała pani Pereux, — masz zafrasowaną minę.
— Zgadujesz więc wszystko, moja matko.
— Co ci się stało?
— O, nie lękaj się; nic niebezpiecznego, — bardzo pospolita awanturka.
— Opowiedz że mi ją przecie.
Pani Pereux zaczęła na nowo swoją robótkę, przygotowując się do słuchania.
Edmund opowiadał jéj wszystko w porządku w jakim postępowały wypadki po sobie zrana.
— Jest — że piękną ta młoda panienka? spytała matka po chwili.
— Zachwycająca.
— Blondynka?
— Brunetka,
— Uwielbiać cię będzie, jak pozna.
— Któż ci to powiedział? — maja matko.
— Byłoby pięknie, gdyby nie chciała kochać mega Edmunda! Ale bez niedorzeczności mój synu.
— Jakież niedorzeczności mogę robić?
— Alboż ja wiem? Zakochani są zwykle nieostrożni.
— Ależ, ja jeszcze nie jestem zakochanym.
— Jesteś już na téj drodze.
— A jeżeli rzeczywiście zostanę zakochanym, czy będziesz mnie mniéj kochała?
— Czy mogęż ja cię za co nielubić mój drogi Edmundzie? Jeżeli kochasz tę dziewczynę i ona cię kocha, jeżeli należy do uczciwéj familji, poprosisz ojca o jéj rękę, który będzie uszczęśliwiony że ci ją powierza — i w miejsce jednego dziecka będę ich miała dwoje. Tylko pomiędzy niemi zawsze będzie jedno, które więcéj od drugiego kochać będę.
— Jak to ty wszystko dobrze urządzisz.
— Czyż tak stać się nie może? A choć ja zaślubiłam twojego ojca nie znając go, ty z tem wszystkiem możesz ożenić się z panienka, która ci się podoba...
— Jakaś ty dobra!
— Ale opowiesz mi wszystko co zajdzie.
— Czym ci kiedy co ukrywał?
— Cóż teraz zamyślasz robić?
— Jutro przedstawię się w domu pana Devaux.
— A to pod jakim pretextem?
— Pod pretextem że jestem chory i że przychodzę prosić o poradę.
Na te słowa pani Pereux zbladła.
— Co ci jest matko? zapytał bojaźliwie Edmund.
— Nic, moje dzięcię, — nic. Wolałabym tylko, abyś... wybrał inny pretext.
— A to dla czego?
— Wiesz dobrze, jak jestem zabobonna.
— Nie lękaj się moja mateczko, jestem zdrów jak nigdy.
Pani Pereux uściskała swego syna; łzy błyszczały w jéj oczach.
— Ah Boże! Już płaczesz... zawołał Edmund rzucając się przed nią na kolana i ściskając jéj ręce. Czegoż płaczesz? czym ci co złego uczynił?
— Ja nie płaczę, mój drogi. Przychodzi mi tylko na myśl, iż jak się ożenisz to więcéj będziesz kochał swoją żonę jak matkę, — i ta to myśl łzy powoduje.
— Nigdy matko, — ty wiesz dobrze o tém,
— Nie mów tego, moje dziecko. Bądź szczęśliwy, w jakikolwiekbądź sposób; — o to tylko proszę Boga.
Nieprawda, aby ta tylko myśl wywołała łzy w oczach pani Pereux; gdyby ona jedna bowiem ją tak wzruszyła, wzruszyłaby była ją z pewnością w samych początkach opowiadania Edmunda.
Jakież więc obawy wstrząsnęły tak nagle sercem młodéj matki?...
Robiła ona wszystko co mogła, aby jej syn zapomniał o téj chwili smutku. Zaczęła na nowo swoją robótkę, zmieniła przedmiot rozmowy i stała się wesołą.
Ale Edmund znający dobrze usposobienie matki, spostrzegł wkrótce iż wesołość ta nie była szczerą i że jakaś myśl ją zajmowała.
Pod wieczór pani Pereux wzięła Gustawa za rękę i rzekła mu:
— Staraj się aby Edmund nie poszedł jutro do pana Devaux.


VI.

Gustaw przepędził cały wieczór w domu pani Pereux. Pod pretextem że pragnie dostać pewne nowe i dzieło, oddaliła ona wkrótce ze swego pokoju Edmunda i została sama jedna z Daumontem.
— Więc Edmund opowiedział już pani wszystko? spytał Gustaw matki swego przyjaciela.
— Tak, wszystko.
— Powiedział także, że jutro przedstawi się panu Devaux?
— Powiedział; i tego właśnie pragnęłabym niedopuścić.
— I ja tak samo chciałem mu przeszkodzić a zapewne z jednych co i pani powodów.
— Jakżeś jest dobrym Gustawie! rzekła młoda matka wyciągając ręce ku młodemu człowiekowi, — i jakżem jest szczęśliwą że syn mój ma takiego jak ty i przyjaciela! Rozumiesz nieprawdaż, jak wielce wizyta ta niepokoiłaby mnie? Wiesz przecie iż mąż mój umarł na chorobę piersiowa i że od urodzenia Edmunda drżę cała aby i on nie był nią dotknięty jako sukcesyjną.
Wiesz dobrze w jaki sposób wychowywałam go i z jaką pieczołowitością chroniłam od niebezpieczeństw. Ukrywałam zawsze przed Edmundem, który się łatwo przestrasza, przyczynę zgonu jego ojca, Drżę cała, aby ten doktór nie odgadł tego co lękam się sobie niemal do głowy dopuszczać i ażeby z tego co mu przepisze, syn mój nie odgadł przypadkiem zkąd pochodzi ta jego ociężałość, to usposobienie marzycielskie, te częste dolegliwości, nad któremi nie mogę zapanować, a które były pierwszemi symptomami złego, powodującemi śmierć nieboszczyka mego męża.
— Ale czyż doktór, nie uspokoił pani co do stanu zdrowia Edmunda?
— Kiedy syn mój miał sześć lat wieku, doktór po wiedział mi raz: „miéj pani baczenie nad piersiami tego chłopca”. Widząc wrażenie jakie ta rada uczyniła ną mnie, od tego dnia, niepowiedział mi już nic więcéj.
— To dla tego, że wszelkie niebezpieczeństwo minęło.
Starania, któremi pani otaczałaś Edmunda zniszczyły zardek złego, jeżeli tylko to zaistniało. Podczas trzech lat, gdym był w Kollegium nieodłącznym jego towarzyszem nigdy w nim nie dostrzegłem żadnego z symptomatów, których się pani tak lękasz, a podczas pięciu lat upłynionych od naszego wyjścia, nie nie pozwalało mi wnosić aby mógł on być chorym.
— Z tem wszystkiem, przyszedłeś mi pan powiedzieć iż dla tych samych co i ja powodów chciałeś przeszkodzić Edmundowi odwiedzić pana Devaux.
— Zmam dobrze pani macierzyńskie obawy, i jakkolwiek ich nie podzielam, wiem także, iż Edmund jest słabowity, — chcę przeto, ponieważ nie wie on o swojéj słabości, aby nikt obcy mu jéj nie odkrył. Ten pan Devaux, może być sobie prostym dudkiem pomimo iż ma zachwycającą córkę, i bez żadnego przygotowania, dla zyskania nowego pacjenta — może mu powiedzieć otwarcie: „Jesteś pan bardzo chorym”. Przy wrażliwem usposobieniu Edmunda, mogło by to tak źle nań oddziałać iż najzdrowszego w świecie człowieka położyłoby w lóżko. Miałem więc jednę myśl z panią, nie podzielając jednak z nią niepokoju.
— Chcesz mnie uspokoić Gustawie, — i dziękuję ci zato; moim synem z całą troskliwością ojcowską; tam gdzie ale ty sam dzielisz te obawy, kiedy opiekujesz się mój wpływ się kończy, tam twój się zaczyna, i dzięki ci, Edmand nie posiada żadnéj z wad właściwych mężczyznom jego wieku: nie gra w karty, nie pali, nie pije nigdy. Wszystko to, tobie jestem winną i nie potrzebuję ci mówić jaką wdzięczność czuję dla ciebie.
— Czy wie pani, jakiem magicznem słowem wstrzymuję Edmunda od robienia tego, coby mogło szkodzić jego zdrowiu?
— Nie wiem.
— Nie mówię mu nic więcéj nad te słowa: „To sprawi przykrość twojéj matce”.
— Więc on mnie kocha?
— Aż do ubóstwiania.
— Drogie. dziecko! westchnęla pani Pereux, — i ja go téż bardzo kocham, z tą tylko różnicą, że on może znaleść gdzieindziéj rozrywki, podczas gdy ja znajduję je w jego tylko towarzystwie. Gdzie go nie ma tam dusza moja nie jest obecną. Od dwudziestu lat, nim tylko żyję. Pojmujesz więc mój przestrach na samą myśl, że Edmund może być dotknięty tą samą chorobą co jego ojciec, który umarł niedoszedłszy trzydziestu lat wieku.
— Ażeby przekonać panią, jak dalece obawy jéj są czczemi, pozwoli pani dać sobie radę.
— Mów kochany Gustawie.
— Nigdy pani nie pytałaś swego doktora o Edmunda?
— Nigdy.
— A więc, na pani miejscu, pozwoliłbym iść mu do pana Devaux, a nazajutrz odwiedziłbym sam tego doktora i zapytał go o prawdę.
— A gdyby potwierdził moje obawy? O nie, wołg wątpić. Prawda zabiłaby mnie. Lękam się tak bardzo aby obawy moje nie były uzasadnionemi, że gdyby przypadkiem jutro Edmund zachorował, nieśmiałabym posłać po doktora, w strachu, aby z tą straszną zimną krwią nauki, nie powiedział mi tego, czemu dotąd jeszcze pa szczęście nie wierzę.
— Zrobię więc wszystko co będzie w mój mocy, aby Edmund nie poszedł jutro do pana Devaux.
— Dziękuję ci.
— Nie ręczę jednak za skutek, albowiem zdaje mi się że postanowił on kontynuować awanturę dzisiejszego poranku.
— Próbuj tylko.
W kilka chwil po tem, wszedł Edmund, przynosząc książkę któréj potrzebowała jego matka. Wszedł tak wesoło, że powrót jego zdawał się zadawać kłamstwo rozmowie prowadzonéj podczas jego nieobecności.
— Tyś biegł, rzekła mu matka.
— Tak, — biegiem.
— Jesteś zmęczony.
— Wcale nie, droga mamo.
— Więc ci nie szkodzi prędkie bieganie?
— Nie. Oto twoja książka.
— Dziękuję ci, kochane dziecko.
Pani Pereux uściskała swego syna i wzięła go za ręce.
— Twoja ręka pali.
— Ona jest zawsze taka.
— Nie cierpisz nic?
— Nigdy nie miałem się lepiéj. Wiesz wreszcie, moja matko iż nigdy nie choruję.
Nie mamy potrzeby tłomaczyć niepokoju, z jakim pani Pereux po rozmowie z Gustawem badała swego syna.
— Łatwo się zastraszam, pomyślała sobie i skierowała swój wzrok na Edmunda, którego badała wejrzenie, cerę i oddychanie.
Edmund jakkolwiek nieco blady, był spokojny i wesoły.
Gustaw zamienił spojrzenie z panią Pereux. Odpowiedziała mu uśmiechem, który znaczył.
— Masz racyę; zapewne mylę się.
Kiedy około jedenastej godziny z wieczora, Daumont żegnał się z Edmundem, powiedział mu wtedy:
— Mam z tobą coś do pomówienia.
— Przyjdź jutro.
— Ale czy nie wyjdziesz przed zobaczeniem się ze mną?
— Nie; bylebyś nie przyszedł zbyt późno.
— Przyjdę więc rano.
— Na południe, — czekam cię.
Nazajutrz o dziewiątej zrana Edmund wyszedł, zostawiając lokajowi swemu bilecik z temi słowy do Gustawa.
„Mój przyjacielu! Wczoraj wieczorem, wyszedłszy po książkę dla mojej matki, pobiegłem aż do pana Daumont i zapytałem się stróżki o której godzinie przyjmuje pacyentów. Dowiedziałem się od niej, iż od 9 zrana do 5 popołudniu. Czekam więc na ciebie o umówionej godzinie. Teraz idę do pana Daumont a poczynając od południa, aż do końca dnia, jestem na twoje rozkazy. Pojmujesz moją niecierpliwość”.
Edmund skierował się na ulicę Bac lękając się tego tylko, aby istotny cel jego przybycia do doktora nie został przypadkiem odgadnięty, pomimo arcy zręcznego pretextu.
„Co ja mu powiem, jak on zapyta się co mi jest? Powiem mu co mi do głowy przyjdzie, że cierpię na ból głowy, na nerwy, że niekiedy kaszlę; on mi przepisze rumianek i zajęcie fizyczne, a ja przychodzić doń będę codziennie z zawiadomieniem iż jest mi coraz lepiej. Tem mu pochlebię i zyskam jego przyjaźń”.
Pomimo tej logiki, Edmund był wielce wzruszony, jako nie nawykły do podobnych awantur.
Wdzięki, młodość i skromność, w połączeniu z pięknością panny Devaux, wywarły na jego imaginację wpływ wielki, wpływ pełen słodkiego uczucia; jak Paweł i Werter, domagał się on miłości niełatwéj, nie podobnéj może, — domagał się tych słodkich których mu nie nastręczały miłostki łatwe, snąć potrzebowała jego wrażliwa dusza.
Tego nie wyznał on przed Gustawem, wzruszeń, a których albowiem są rzeczy, które się z trudnością tylko wyznaje nawet przed nąjszczerszemi przyjaciółmi; co prawda jednak, to szukał on miłości więcéj pomiędzy ideałami jak rzeczywistością, więcéj w nadziei jak w pewności, więcéj w marzeniach jak w posiadaniu. Kobieta nie była dla niego niczem więcéj jak poetycznym textem, który rozwijał on w cichości swojego ducha, kiedy oglądał go w swoich iluzjach.
Miłość młodej dziewczyny, była zatem jedyną miłością, któraby doprowadzić go mogła do tego rezultatu. Wypadało tylko dowiedzieć się, czy Antonina go kochała, ale oczekując na to, czuł on tymczasem w swojéj duszy wszystkie niezbędne warunki do zostania zakochanym.
To co on kochał w miłości, — to było samą miłością.
Dwa zatem uczucia napełniały już jego serce: jedno względem matki a drugie względem Gustawa; aż oto nagle uczuł on, iż potrzebują one wzajemnie się dopełnić przez trzecie, któremu w żadnym jednakowoż razie zazdrościć nie mogą, ponieważ to ostatnie płynęłoby z całkiem innego źródła.


VII.

Powiedzieliśmy już byli poprzednio, że pomimo téj nowéj żądzy miłości, Edmund nie kochał jeszcze, nie dla czego innego jak dla tego, że dla zamknięcia czystego uczucia, pragnął czystego naczynia.
Powtarzamy, iż wiele młodych dziewcząt przesunęło się przed jego oczyma, ale żadna z nich nie wywarła na nim takiego wpływu jak Antonina.
Edmund przybył na ulicę Lille, i nie bez wielkiego wzruszenia zadzwonił do drzwi doktora.
Służący otworzył mu.
— Czy pan Devaux jest w domu? zapytał Edmund.
— Przyjmuje pacjentów, odrzekł zagadniony, — jeżeli jednak pan chce chwil kilka zaczekać w sali, to przyjdę go zawiadomić jak skoro tylko doktór będzie wolny.
Edmund wszedł do staroświeckiego salonu, umeblowanego na sposób Cesarstwa, z wielkiemi drzwiami o staroświeckich żaluzjach.
Zegar ścienny wyobrażający Sokratesa pijącego cykatę, kandelabry o lwich szponach, fotele o głowach sfinxowych, rysunki takie jak Belizaryusz, Homer i Hipokrates odrzucający podarki Artaxerxesa, ekranik i poduszka haftowana zapewne przez pannę Devaux, pułka zapełniona książkami, lustro bronzowe, jedna konsola między dwoma oknami a druga między drzwiami na któréj znajdowała się gruppa wyobrażająca Apollina ze swemi siostrami, — wreszcie piękny pokrowiec, formowały umeblowanie salonu do którego wszedł Edmund.
Jak widzicie umeblowanie pokoju, było tradycyonalne. Cichość panowała w tym salonie. Przypatrując mu się uważnie, możnaby myśleć, iż sami tylko poważni ludzie znajdowali się od czasu w jego murach pozostawiając po swojem wyjsciu atmosferę nauki i powagi.
Z początku myślał sobie Edmund, iż może przypadkiem albo przez ciekawaść ukaże mu się Antonina; ale nadzieja go zawiodła; żaden szum nie doszedł jego uszów i nikogo nie zobaczył.
Z tem wszystkiem był przekonany, iż jedne z drzwi znajdujących się z prawéj i lewej strony salonu, prowadziły do jéj pokoju i że o téj godzinie powinna by była młoda dziewczyna znajdować się w domu.
„Zapewne nie wie, myślał sobie, iż ten który ją wczoraj śledził znajduję się dziś tak blizko.
Co do tego, to bardzo się mylił; albowiem Antonina, która go wczoraj widziała rozmawiającego ze stróżką i domyślała się przedmiotu téj rozmowy, Antonina, powtarzamy, kazała sobie właśnie w téj chwili przedstawić wierny opis osób przybyłych na poradę do jéj i ojca.
Nie upłynęło i dwóch minut od chwili w któréj wszedł do salonu nasz młodzieniec. a Antonina wiedziała już dobrze o jego obecności, a tożsamość osoby sprawdziła przypatrując mu się przez dziurkę od klucza.
„Po co on tutaj przyszedł?” myślała sobie — i kilkakrotnie miała chęć roztworzyć drzwi, ażeby zbadać wrażenie jakie jéj widok na młodym człowieku uczyni, ale nie śmiała tego zrobić.
Upłynęło już dobre dziesięć minut jak Edmund oczekiwał w salonie kiedy wszedł służący z oświadczeniem iż pan jego jest wolny. Przeszedł zatem do gabinetu doktora zawierającego wielkie biórko, bibliotekę posąg Hipokrata, stół z narzędziami chirurgicznemi, dwa krzesła, fotel pokryty skórą na którym prezydował p. Devaux, kosz pełen nieużytecznych papierów, palisandrowy zegar, dwa naczynka z tego samego drzewa i zegarek kieszonkowy. Wielka ilość listów znajdowała się tu i owdzie na stole.
Doktór ubrany był w obszerny szlafrok za którego ostatnią dziurką od guzika umieszczona była wstążeczka Legii Honorowéj.
Kiedy Edmund wszedł do gabinetu, doktór pisał. Prosił siedzieć nowego gościa, założył prawą nogę na lewą, jedną rękę położył na kolanie a drugą poprawił okulary, pozdrowił Edmunda wpatrując się w niego bystro i zapytał:
— Pozwól pan się zapytać, w czem mogę mu być pomocnym?
— Nie miałem jeszcze honoru być przedstawionym panu, odparł Edmund.
— Wistocie, nie widziałem pana nigdy.
— Ale jeżeli mnie pan nie znasz, to natomiast pańskie imię znane mi jest ze sławy, dlatego to uciekam się do jego rady.
Pan Devaux skłonił się, zapytując:
— O cóż więc chodzi?
— To bardzo proste; jestem chory, albo raczéj cierpiący, a nie mogę oznaczyć ani miejsca ani przyczyny złego.
Doktór chwil kilka przyglądał się uważnie swemu pacjentowi, poczem zapytał.
— Nie cierpisz pan bólu żołądka?
— Czasami.
— A ból głowy?
— Od czasu do czasu.
Edmund odpowiadał jak to mówią na chybił trafił, aby coś mówić. Pan Devaux badał daléj.
W tej chwili ciekawa Antonina przyłożyła swoje ucho do drzwi pokoju ojca, aby usłyszeć rozmowę prowadzoną wewnątrz, — usiłowanie chybione, bo nic nie usłyszała.
— Pokaż pan rękę, — rzekł doktór.
Edmund ściągnął rękawiczkę i podał dłoń p. Devaux. Lekki uśmiech przesunął mu się po ustach, kiedy pomyślał, że doktór na seryo traktuje chorobę.
— Czy nie przechodziłeś pan nigdy, jakiéj wielkiéj choroby? — spytał Devaux.
— Nie panie.
— Męczy pana czasami katar?
— Tak jest; niekiedy kaszlę.
— Częstych potów pan nie doświadczasz?
— Owszem panie, — odrzekł Edmund, uszczęśliwiony iż może nareszcie dać twierdzącą odpowiedź co do szczegółu, który mu się zdawał małoznacznym.
— Prowadzisz pan regularne życie?
— Bardzo — panie.
— Wybryków nie pozwalasz sobie nigdy?
— Nigdy.
— Masz pan rację. Rodzice pańscy żyją?
— Nie panie; mój ojciec umarł.
— Nie wie pan na jaką chorobę?
— Trzy lata miałem, kiedy go utraciłem.
— Nie przypominasz pan sobie żadnéj okoliczności jego śmierci?
— Nie, panie.
— Matka nic ci nigdy o tém nie wspominała?
— Unika wszelkiej okazyi rozmawiania ze mną o śmierci mego ojca; kocha mnie bardzo i lęka się zasmucić.
— Pozwolisz mi pan dokładniéj przekonać się o stanie jego zdrowia, — rzekł doktór powstając z fotelu.
— I owszem, — odpowiedział Edmund.
— Zdejm pan tużurek, kamizelkę i krawat.
Edmund spełnił życzenia eskulapa.
Natenczas pan Devaux odwinął jego koszulę, uderzył go kilka razy młoteczkiem po piersiach, przyłożył ucho do grzbietu i słuchał podczas gdy oddychał.
— Spisz pan niespokojnie?
— Czasami.
— Budzisz się czasami z potem na czole, jak gdybyś szybko biegał?
— Wistocie.
— Nigdy nie plułeś pan krwią?
— Że dwa, albo trzy razy. —
— A bóle serca?
— Prawie zawsze, jak się obudzę.
— Matka pańska wie téż co, o tych małych niedyspozycjach?
— Uważam je za małoznaczne; przestraszyłaby się gdybym z nią o nich mówił.
— Wistocie odparł Devaux, niema nie wtém niebezpiecznego. Masz pan to, co mają wszyscy młodzi Je ludzie; nic więcéj. Czy pozycya pańska zmusza cię do pozostania w Paryżu? zapytał po krótkiem milczeniu.
— Nie panie.
— Masz pan majątek?
— Mam.
Podróżuj pan sobie; jedź na południe. Ciało i umysł dużo zyskują kiedy się podróżuje w młodym do tego wieku.
— Czy to jest nieodwołalne lekarstwo?
— Nie; to jest rada tylko; ale rada która warta tyle co i lekarstwo.
— Ponieważ mam wiele stosunków w Paryżu...
Wolałbym przeto nie jechać.
— Więc pan pozostań, ale słuchaj rady jaką ci na piśmie udzielam.
„Poczciwy ten Devaux, sumiennie zarabia swoje pieniądze” pomyślał Edmund patrząc na doktora zapisującego receptę.
Jak skoro skończył i oddał mu ją, — Edmund rzekł:
— Mam zamiar przychodzić często po pańskie dobre rady — doktorze. Wstydziłbym się pytać, ile jestem panu winien za tę pierwszą wizytę. Chciej pan uważać mnie jak starego klienta, pozwolić mi zostawić bilet wizytowy i przychodzić często. Chciałbym aby stosunki nasze zamieniły się pewnego dnia w przyjaźń.
P. Devaux wziął bilet od młodego człowieka i położył go na stole.
— Przychodź pan często, rzekł rzucając ostatnie spojrzenie na Edmunda.
Pereux wyszedł oglądając się tu i owdzie ale nigdzie nie spostrzegł Antoniny. Zresztą miał to czego pragnął: sposób wéjscia do tego domu.
Jak skoro drzwi się za nim zamknęły, panna Devaux weszła do gabinetu swego ojca.
— Będziesz jadł śniadanie mój ojcze? zapytała biorąc go za szyję.
— I owszem, moje dziecko?
— Udzielałeś komuś rady?
— Tak.
— Czyja tę osobę znam?
— Nie.
— Co to za bilet wizytowy? dorzuciła biorąc kartę Edmunda.
— To bilet młodego człowieka, który dopiero co wyszedł.
— Pan Edmund Pereux: ulica Trois-Freres Nr. 3. czytała głośno i jakby obojętnie. Czy ten pan jest słaby?
— Tak.
— Co mu jest?
— Jemu jest to... że jego ojciec umarł na chorobę piersiową jestem tego pewny, a on jest suchotnikiem w wysokim stopniu jeśli się nie mylę.
— Biedny chłopiec! westchnęła Antonina kładąc bilet wizytowy na stole.
— A teraz chodźmy na śniadanie, kochane dziecko, ponieważ umieram z głodu, rzekł doktór po ukończeniu układania swoich papierów.


VIII.

— Suchotnik w wysokim stopniu! powtórzyła Antonina siadając do stołu, — czy to bardzo niebezpieczne mój ojcze?
— Może żyć jeszcze ze trzy lata jeżeli się będzie oszczędzał, ze dwa jeżeli na siebie nie będzie zwracał uwagi, — odpowiedział doktór.
— A wie on téż o tem?
— Na szczęście ani przypuszcza. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć suchotnika, któryby był świadom swojego stanu.
Odpowiedź ta wprowadziła w zadumę Antoninę uczyniła ją niemal smutną, a te proste słowa doktora głębiéj wyryły w pamięci dziewczyny osobę Edmunda, niżby tego mogły dokazać trzy miesiące starania i dobijania się o jéj względy.
Po śniadaniu, doktór wyszedł na miasto odwiedzić swoich pacjentów a panna Devaux powróciła do swego pokoju ze starą guwernantką, która wziąwszy swój Zamek Kenilwort zabrała się do czytania téj książki-
Antonina usiadła przy oknie o spuszczonéj żaluzji, przez otwór któréj jednak rzucała od czasu do czasu wejrzenia na ulicę.
Zabrala się do haftowania, ale nieczynne jéj palce upuszczały robotę na kolana, a umysł jéj oderwany od codziennych zajęć wprowadzał ją w głęboką zadumę.
Możemy ręczyć, że nasz bohater ani przypuszczał do jakiéj melancholii doprowadziła jego wizyta córkę doktora, melancholii, która niczego zresztą więcéj nie dowodziła jak wrażliwości młodéj dziewczyny.
Wistocie, trudno było znaleść naturę czystszą i więcéj obdarzoną zdolnościami bystrego odgadywania wszzstkich uczuć serca. Dusza nasza, najczęściéj czerpie swoje praktyki w cierpieniach, a Antonina, która utraciła swoją matkę przed dwoma laty, która o mało co nie umarła z boleści jakiéj doświadczyła, — Antonina powtarzamy, od téj chwili dojrzała tak dalece, iż serce jéj pojmowało doskonale wszystkie cierpienia bliźnich.
Zresztą, śmierć ta pozostawiia w niéj próżnię, któréj nie nie mogło zapełnić, nawet wielkie przywiązanie jakiemiała dla swego ojca, — nawet te nowe myśli wspólne prawie dziewczętom jéj wieku, które podobne liściom wiosennym pokrywają swoją zielonością umarłe gałęzie zimy.
Edmund więc dał powód Antoninie do przypomnienia sobie tego cierpienia, a młodéj dziewczynie nie trudno było przéjść myślą od zmartwienia jakiego doświadczało dziecko po stracie matki, — do zmartwienia jakieby doświadczyła matka po stracie dziecka.
Mówiła tylko sama do siebie:
„Dziecko ma przed sobą całą przyszłość do pocieszenia, któréj matka jest pozbawiona i wszystkie uczucia których serce matki nie może już doświadczać.
Natenczas, — nic w tém dziwnego, — myślała o matce tego młodego człowieka, który był u jéj ojca, a który bezwątpienia szybko zdążał do kresu dni swoich.
„Biedny chłopiec” powtarzała sobie.
Otóż kiedy młoda dziewczyna mówi coś podobnego, to znaczy że serce jéj jest bardzo bliskiem wyobraźni i może się zdarzyć, iż nazwisko które podobne westchnienie wywołuje nie omieszka przechodzić od jednego do drugiéj.
Ile on może mieć lat? westchnęła sobie; dwadzieścia dwa albo trzy co najwięcéj, a już natura naznaczyła swoje przejście liczbą dwudziestu pięciu, albo dwudziestu sześciu!... a on o tem nic nie wie, biedny!... On wszedł pod dach mojego ojca sądząc się zdrowym, swobodnym i ani przypuszczał że przychodził uzyskać swój wyrok śmierci, gdyż wcześniéj póżniéj pozna istotny stan rzeczy; przybył tu dowiedzieć się o moje nazwisko, ujrzeć mnie chociaż na chwilkę, nie przewidując nawet, jak niebezpiecznym był pretekst, który wybrał.
„Jego matka pewnie tak jak i on także nie przewiduje tego co może lada dzień nastąpić. Żyje sobie szczęśliwą i dumna ze swego syna.
„Biedna kobieta! byłoby może dobrodziejstwem zawiadomienie ją o wszystkiem. Zmniejsza się przyszłą, wielką boleść, przyzwyczajając do niéj tych, których za ofiary sobie wybrała.
„Gdybym jej napisała o tém co wiem od mego ojca, możeby jeszcze był czas złe naprawić. Możeby zdołała go jeszcze ocalić.
„Oh! gdybym była siostrą tego młodego człowieka! jakiemiż staraniami otaczałabym Edmunda spełniając najmniejsze jego zachcianki, jakżebym słodkiemi uczyniła krótkie chwile które mu Bóg pozostawił do przeżycia.
„Kto to wie? może on jeszcze będzie bardzo nieszczęśliwy. Może jego matka przednim umrze a on sam zejdzie z tego świata bez przyjaciela, bez krewnego, bez kobiety, któraby mu zamknęła oczy!...
„Boże, jakież to wszystko smutne! i pocóż ja jestem córką człowieka który żyje, z chorób i śmierci swoich bliźnich. Jak mój ojciec traktuje to wszystko zimno. Jakiemiż obojętnemi i egoistami czyni nauka ludzi i jak on mi to chłodno powiedział: Nie pociągnie więcej jak ze dwa lata... Och my kobiety byłybyśmy ziemi doktorami. Co za pociecha z nauki, kiedy nie można ona przemódz natury.
„Zdaję mi się jednak, iż przez moralne starania i opiekę gorliwą można przecież pomódz zdrowiu tych, których nie mogą już uleczyć lekarstwa materyalne...
„Zresztą za cóż lituję się nad losem tego pana Edmunda Pereux: może on też tylko swoją chorobę sobie wyłącznie jest winien. Może to jaki rozpustnik przepędzający noce całe na grach i szalonych orgjach, jak to robi większa część tych naszych młodych ludzi.
„O nie! myślała daléj Antonina po chwili zastanowienia, on niema fizjonomji rozpustnika; jego rysy mają niemal kobiecą słodycz, jego oczy mają wejrzenie słodkie i pociągające. Mówią, że podobne choroby wywierają potężny wpływ na umysł i serce osób dotkniętych niemi, robiąc z nich istoty wrażliwsze, poetyczniejsze i więcéj od innych ludzi usposobione do miłości. Co w tem dziwnego, że skoro przeznaczone im jest żyć krócéj, spieszniéj od innych zużywają wszystkie tentna życia.
„A zatem i ja także będę studjowała tę chorobę i jak skoro tylko pan Pereux tu przyjdzie — a sądzę że przyjść musi — będę wpatrywać się w niego tak badawczo, odkryję rzeczywiste położenie rzeczy. Mój ojciec może się mylić. Nauka nie jest nieomylną; co do mnie zaś, to nie wiem dla czego, ale sądzę że ja się nie omylę.”
W umyśle Antoniny przygotowywał się właśnie proces myślenia gdy w tem jakiś niespodziewany łoskot wyrwał ją z krainy marzeń. Łoskot ten, sprawiony został przez upadnięcie na ziemię książki, którą pani Aniela trzymała w swoich rękach i nad pierwszą stronnicą któréj, zgodnie ze swojem chwalebnem nawyknieniem w najlepsze zasnęła.
Upływało już dwa lata (pani Aniela weszła w obowiązki przy Antoninie jak skoro umarła jéj matka) — upłynęło już dwa lat powtarzamy, jak szanowna dama dzień po dniu zabierała się, latem przy oknie, zimą przy kominku do odczytania swojego ulubionego Zamku Kenilwort.
Nigdy jeszcze nie zdołała się zaawansować dalej w swojem czytaniu jak do miéjsca w którem Giles Gosling szynkarz z Cumnor śpiewa podróżnikowi przybyłemu do jego oberży ten wiersz pocieszający dla każdego spragnionego turysty:

Kiedy koń u żłobu stoi,
Niech jeździec winem się spoi.

a który to wiersz, jak to każdemu — wiadomo znajduje się na drugiéj stronie wspomionego romansu, — co najwymowniéj dowodzi iż pani Aniela nie miała wytrwałości w swoich literackich zajęciach. Za każdym razem kiedy dochodziła do tych fatalnych wierszy, spała tak doskonale, iż książka sama spadała na ziemię. Było to rzeczą niechybną.
Spostrzegłszy przeto Antonina drzemkę swojéj ochmistrzyni uśmiechnęła się, pomyślawszy w duchu.
„Masz tobie! widać już Aniela doszła do pięćdziesiątego drugiego wiersza Zamku Kenilwort.
Zazwyczaj, jak tylko upadek książki następował, Antonina nielubiąca samotności, zrywała się z miejsca i szła budzić guwernantkę aby z nią mówiąc o tem i o owem, — byle tylko mówić; ale tego dnia właśnie wołała ona wyjątkowo podumać sobie nieco i spojrzawszy tylko z ironicznym uśmiechem na rozciągniętą na ziemi książkę powróciła do swojéj robótki i do swoich myśli.
Ale pani Aniela, która nie zasnęła dziś tak twardo jak zwykle otworzyła oczy, przetarła je, spojrzała w około siebie, podniosła Zamek Kenilwort, złożyła książkę i ulokowała ją na kominku nie mając wcale zamiaru przeczytania pięćdziesiątego trzeciego wiersza, dla dowiedzenia się co też podróżny odpowiedział szynkarzowi, potem złożyła na krzyż ręce, zrobiła młynka palcem prawej ręki na około palca lewej, a z ust jej wyszły te słowa, prawdziwy pleonazm:
— Więc ja spałam.
— Zdaje się, kochano Anielo, spałaś odpowiedziała Antonina i pozwalam ci spać jeszcze jeśli tylko masz ochotę po temu.
— Nie.
— Czytaj więc. — Co chcesz, ażebym czytała?
— No — Zamek Kenilwort.
— Skończyłam go już.
— Pewnikiem jest, roześmiała się Antonina, że gdybyś przez dwa lata dodawała po pięćdziesiąt dwa wiersze, które ciągle czytasz, toby uczyniło ogółem trzydzieści sześć tysięcy wierszy, — jeżeli umiem liczyć, — to znaczy więcéj, niż cały Łom zawiera; na nieszczęście ty ciągle czytasz jedne i te same pięćdziesiąt dwa początkowych wierszy.
— To wszystko na jedno wychodzi, — odrzekła Aniela, zawsze można przewidzieć jak się tam skończy. A ja więcéj nie potrzebuję. — Nie ma słów na odpowiedzenie osobie, która z tego punktu widzenia zapatruje się na literaturę.
Dla tego to Antonina nic nie odpowiedziała; z tem wszystkiem potrzebowała ona robić albo mówić cośkolwiek przynajmiej, aby rozerwać swoje smutne myśli, które posyłało do jéj głowy żywo zaniepokojone serce. Antonina niewiedziała co ma robić. Jéj myśl była przykuta do imienia Edmunda.
A to dla tego, że bohater nasz, pomimo prawie swéj woli, odrazu zwrócił się do jéj serca; a to dla tego, że bezwiednie dał on sposobność młodéj dziewczynie żałowania siebie wkradłszy się do jéj serduszka, przez jedną z tych ukrytych furtek, które kobiety jéj wieku są zawsze gotowe otworzyć. Jest prawdopodobnem, jest niemal pewnem, — iż gdyby po wczorajszem zajściu, Antonina znalazła była Edmunda zupełnie zdrowym, prawdziwym zuchem — nie byłby on zrobił w jéj umyśle i sercu tak gwałtownego postępu, a w dwie godziny po jego pierwszéj wizycie, nie byłaby ona z pewnością miotana myślami i niepokojem, podobnemi do tych jakie dopiero co opisaliśmy.
Umysłowe to zajęcie się kimkolwiek, było tak mało w zwyczaju Antoniny, iż sądziła że takowego uniknie wyszedłszy na spacer i dużo chodząc.
— Kochana Anielo, rzekła podnosząc się, — chodźmy na przechadzkę.
— Bardzo pięknie, czas jest ładny, — najchętniej moje dziecko.
I podniosła się Aniela.
— Powiedz mi Anielo, spytała Antonina, nie zdając się nawet zwracać na to uwagi iż czyniła zapytanie, czy widziałaś kiedy ludzi dotkniętych chorobami piersiowemi?
— Dla czego pytasz?
— Tak sobie. Powiem ci to późniéj.
— O widziałam — i bardzo wielu.
— Czy wszyscy umierali?
— Cóż znowu? Znałam pewną panią, która będąc już opuszczoną od doktorów, dziś jest zupełnie zdrowa.
— A cóż ta pani robiła?
— Przez dwa lata bawiła na Południu.
— Czy Południe zawsze leczy?
— Zawsze, — nie; czasami.
— Potrzeba więc, aby i on tam jechał — rzekła półgłosem Antonina.
— Co mówisz? spytała Aniela.
— Mówię, moja dobra Anielo, odpowiedziała Antonina rumieniąc się, że chciałabym abyś była tak dobra i przyniosła mi moje ubranie i kapelusz z pokoju.
Zaledwie pani Aniela odwróciła się dla wyjścia, a już zachwycające dziecko, posłuszne radom swego serca, schwyciło kawalek papieru i napisało ma nim naprędce:
„Jedź pan na Południe”.
Potem Antonina zwinęła liścik, zapieczętowała go, położyła na nim adres Edmunda de Pereux i schowała prędko za gorset ściskający jéj piersi, w chwili gdy Aniela powróciła, trzymając w jednéj ręce okrycie a w drugiéj kapelusz.
Młoda dziewczyna wyobrażała sobie iż odkryła sposób ocalenia Edmunda. Sądziła iż przeczytawszy te słowa, młody człowiek uczuje niezbędność wyjazdu, że wyjedzie i niepowróci aż gdy zostanie tak grubym i tłustym jak pani Aniela. Czy w tem liście nie zawierała się cała naiwność jéj serca? Nie przypuszczała ona ani na chwilę aby mogło być co złego w napisaniu do młodego człowieka, a nawet w powiedzeniu mu poprostu:

„Jedź pan”.

Nadzieja którą wlała w jéj duszę Aniela, otworzyła wrota jéj ciemnym myślom, to też jak skoro tylko ujrzała swoją guwernantkę, nie mogła powstrzymywać się od uściśnięcia jéj.
— Chodźmy moja dobra Anielo — korzystajmy z tego pięknego poranku.
Antonina była gotową do wyjścia — Aniela ubrana cała czarno kładła rękawiczki.
Dwie kobiety wyszły.
Jak skoro tylko znalazły się na ulicy, Antonina zaczęła szukać skrzynki pocztowéj, a znalazłszy takową, wyjęła liścik z za gorsu i rzuciła go prędko przechodząc, do pudełka.
— Do kogo piszesz? spytała pani Aniela.
— Piszę do Delfiny, która od kilku dni nie odwiedziła mnie wcale.
Delfina, była szkolną koleżanką panny Devaux.
Było to pierwsze kłamstwo, popełnione przez Antoninę, kłamstwo którego bynajmniéj się nie wstydziła. Przeciwnie, — była z niego dumna jakby z dobrego uczynku.
Nie było-ż ono bowiem wistocie dobrym uczynkiem? — Jako dowód że było, przytoczymy to, że Antonina dnia tego była tak wesoła jak nigdy.
Szczęśliwy wiek w którym serce w krótkich odstępach czasu doznaje smutek i radość bez przyczyny... Podobny on jest do tych dni wiosennych, które rozpoczynają się deszczem po to, aby przy ich końcu dziewczęta mogły biegać swobodnie po polu, jak gdyby deszcz od roku nie padał.


IX.

Podczas gdy to się działo, Gustaw tymczasem, zaszedł do Edmunda: — znalazł tylko list, który przyjaciel dla niego zostawił.
„Mniejsza ztem, rzekł Daumont, widocznie już takie było przeznaczenie, aby to się stało” — i usiadł czekając na powrót Edmunda.
Edmund wrócił, z miną rozpogodzoną, niosąc w ręku receptę p. Devaux, któréj nie czytał nawet.
— I cóż? zapytał surowo Gustaw, nie mogąc ukryć niepokoju z dojścia do skutku wizyty, któréj chciał przeszkodzić. A
— No cóż ma być? odparł Edmund śmiejąc się. Masz minę przestraszonego.
— Widziałeś się z panem Devaux? pytał cokolwiek uspokojony Gustaw.
— Rozumie się; przecież nie dla czego innego wychodziłem.
— I cóż on ci powiedział?
— I cożeś chciał aby mi powiedział? Przepisał mi tę oto receptę.
Gustaw schwycił receptę i przeczytał ją. Zawierała ona zwykły leczniczy środek, jaki używa się prawie zawsze na mało-znaczące choroby.
Gustaw odetchnął.
— Chodźmy na śniadanie, rzeki po chwili, twoja matka nas czeka.
— Chodźmy; powiedz jednak, coś miał mi tak ważnego do powiedzenia, zalecając widzieć się z tobą przed mojem wyjściem?
Gustaw zmięszał się nieco.
— Chciałem zaprosić cię na obiad, rzekł tak sobie.
— A to gdzie?
— Do Nichetty.
— Dziś?
— Dziś.
— Zgadzam się chętnie. Czy to wszystko?
— Rozumie się.
— A wiec będziemy na obiedzie u Nichetty?
— Dobrze, zaraz po śniadaniu, pójdę ją uprzedzić aby liczyła na nas.
Dwaj młodzi ludzie udali się do pani Pereux.
— Czy pójdzie dziś mój syn do doktora? spytała pocichu Gustawa.
— On już tam był, — odpowiedział Daumont.
— Oh! mój Boże! westchnęła młoda matka.
— Uspokój się pani, o Edmunda lękać się nie trzeba.
— Co mu powiedział doktór?
— Przepisał mu pieczeń z rożna i wino Bordeaux, rzekł Gustaw uśmiechając się — jestto rada człowieka, który nie wie sam co ma radzić.
— Dziękuję mój przyjacielu, odpowiedziała uspokojona p. Pereux ściskając rękę Gustawa.
— Co państwo tak mruczycie sobie? zawołał Edmund, którego uwagi nie uszła cicha rozmowa matki z Gustawem; czy nie znajdujesz kochana matko, że Gustaw ma dziś jakąś dziwną minę?
— Pytałem się twojéj matki, rozpoczął Gustaw czy to jéj nie będzie przeszkadzać, że zabiorę cię dziś z sobą na obiad.
— A ja odpowiedziałam Gustawowi, że to co tobie robi przyjemność nigdy mi nie przeszkadza, — dorzuciła p. Pereux, biorąc w swe ręce głowę Edmunda i ściskając ją z całéj siły.
Można było swobodnie rozmawiać o wizycie u doktora, ponieważ wszyscy byli już co do niej uspokojeni — to też sama p. Pereux prosiła Edmunda aby jéj wszystko opowiedział, co on natychmiast uczynił, — tyle bowiem już doświadczał przyjemności w rozmawianiu o tem co dotyczyło Antoniny.
Po śniadaniu, Gustaw zostawił Edmunda z matką a sam pobiegł do Nichetty, która swoim zwyczajem pracowała przy oknie.
— Edmund będzie dziś u nas na obiedzie, rzekł na samym wchodzie.
— Dla czegoś mnie wcześniéj o teimnie uprzedził? zapytała Nichetta z miną zaambarasowaną, będzie zły obiad.
— Nie obawiaj się o to, odpowiedział Gustaw, biorąc za szyję śliczną dziewczynę i całując ją w oba policzki; przyślę ci obiad. Potrzebujesz tylko dostarczyć szklanek, spodków, serwetek i srebra. Masz to wszystko — nieprawdaż? Dwa kotlety trzeba będzie więcéj dla Edmunda.
— Czyż to ja nieposiadam wszystkiego co mi potrzeba? dodało piękne dziecko ściskając z kolei Gustawa. Czyż nie jestem, dzięki tobie, najszczęśliwszą kobietą na świecie?
Ktokolwiek chciałby ujrzeć obraz miłości młodéj, świeżéj, szczęśliwéj i swobodnéj, — nie potrzebowałby nic więcéj jak uchylić drzwi pokoiku Nichetty i zobaczyć ją ściskającą swojemi bialemi rączkami szyję ukochanego przez nią człowieka.
— Tak więc wszystko będzie gotowe na szóstą? spytał Gustaw wychodząc.
— Bądź spokojny — odparła Nichetta; tylko przysyłaj prędko, to co masz mi przysłać, Gustaw wyszedł.
Zszedłszy ze schodów, obejrzał się po za siebie i ujrzał ładną blond główkę swojéj kochanki, która uśmiechała mu się rozkosznie z pośrodka kwiatów ozdabiających jéj okno.
Gustaw wszedł do sklepu z żywnością i nakupował wszystkiego co było potrzeba. O piątéj poszedł pć Edmunda, którego zastał czytającego swojéj matce książkę kupioną jéj wczoraj — i w kilka chwil potem dwaj młodzi ludzie zmierzali w stronę ulicy Godot.
Zastali gotowy obiad w pokoju Nichetty.
Czas był śliczny, okno otwarte, słońce bawiło się wesoło odbijając od kryształowego szkła i białego nakrycia. Wszystko co otaczało biesiadników, było proste, ale rozkoszne, skromne, ale zachwycające, a woń młodości, wiosny, miłości i wesela napełniała ten mały pokoik.
Powiecie mi pewno, że Gustaw był bogaty i kochał Nichettę. Jakimże więc sposobem mógł ją pozostawić w jéj szczupłym lokalu w którym ją poznał, w miejsce wprowadzenia jéj do obszernego apartamentu, odpowiedniejszego jego majątkowi i nawyknieaiom?
Na to odpowiem, iż właśnie dla tego że był bogaty, że kochał swoją kochankę i był od niéj kochany, Gustaw pozostawił ją w pokoiku w którym ją był poznał, otaczając ją z tem wszystkiem całym zbytkiem niezbędnych przedmiotów.
Tak więc w małym lokalu za trzysta franków na rok, Nichetta miała to, czego niejednokrotnie są pozbąwione kobiety zajmujące o wiele bogatsze od niéj pokoje. Zresztą, nigdy nie brakowało jéj pieniędzy.
Prawda, że wymagania jéj były tak ograniczone iż niewiele z nich wydawała; zresztą miała ona massę bielizny i sukien, które robiła sama jedna, a w których było jéj z tem wszystkiem bardzo do twarzy: a jeżeli nie miała wiele klejnotów, to ponieważ nie kochała się w kosztownościach, — a jeżeli ciągle jeszcze pracowała, — to ponieważ pokochała pracę i zżyła się z nią niemal.
W istocie Gustaw chciał, — i to jak tylko został jéj kochankiem — przeprowadzić Nichettę, podstawić meble z różanego drzewa zamiast orzechowych, indyjskie kaszmiry zamiast wełnianych szali a pracę zamienić w próżnowanie; ale Nichetta nie zgodziła się na tę zmianę, mówiąc Gustawowi:
— Jeżeli kochasz mnie dla mnie saméj, — to kochaj mnie tu. Pozwól mi przyjmować to tylko czego nie mogę odrzucić i to, czego twoje przyzwyczajenie do zbytku i dobrego bytu niezbędnie wymaga gdziekolwiek się obrócisz. W tym małym lokalu jestem twoją kochanką, w innym na który wydałbyś dużo pieniędzy nie byłabym niczem więcéj jak kobietą utrzymywaną- odwiedzaj mnie każdodziennie, — to wszystko czego od ciebie wymagam i nie pozbawiaj mnie téj małéj próżności powtarzania sobie iż nie tylko dla interesu znajduje się przy tobie.
Gustaw pojął skrupuły Nichetty i przyjął je z radością, albowiem mówiły mu one, iż jego kochanka miała serce zdolne do wszystkich dobrych uczuć i do wszystkich dobrych myśli.
Nie nalegał więc wcale; pragnął jednakże aby poczynając od dnia w którym usłyszał z ust Nichetty to co dopiero powtórzyliśmy, jego kochanka mogła być najszczęsliwszą kobietą Paryża, naturalnie w miarę swych potrzeb i zachcianek; i w istocie taką ją uczynił.
Gdybyście ją widzieli nad ranem, budzącą się z weselem na ustach, jak się przeglądała w lustrze swojego kochanka lub otwierała okno, jak podlewała kwiaty, ubierała się, zwijała swoje papiloty, albowiem włosy Nichetty stanowiły przedmiot jéj ciągłych starań; gdybyście ją widzieli biegającą z kąta w kąt po jéj małym pokoiku nucącą sobie wesoło, zanim zabrała się do swojéj roboty, — zdawałoby się wam iż widzicie ptaszka w klatce.
Prócz tego Nichetta czytała; ale nie to co czytają zwykle gryzetki, nie; Nichetta czytała dobre książki. Prawda że przewodnikiem jéj był Gustaw a gust jego był bardzo wykwintny. Wszystkie wieczory, które przepędzała sama, przepędzała na czytaniu, ale nie mogła ona czytać nie jedząc. Za wyczaj gryzła cukierki, które zwykłe dostarczał jej Gustaw.
Rzadko bardzo przychodził on nie przyniósłszy jej woreczka smażonych migdałów albo kasztanów, — dwóch namiętności Nichetty. Im więcej była ona wzruszona swoją lekturą, tem więcej jadła. Czytając Frydryka i Bernerellę schrupała całe pudełko przysmażanych owoców.
Nichetta pojmowała wszystko i rozprawiała o wszystkiem. Pisała nieszczególną ortografią listy prześliczne i sentymentalne. Dokąd jednak dążyła? sama tego nie umiała rozjaśnić. Co było pewnikiem dla niejCA to to, że Gustaw miał szlachetne serce, które kochała całą potęgą swej duszy; — dalej nad to nie widziała. Przyszłością dla niej była godzina, w której Gustaw przychodził ją odwiedzić.
Nichetta nie miała ani ojca, ani matki, ani rodziny. Wszystko to wymarło kiedy jeszcze była w nauce, a modniarka, u której w przeciągu niedługiego czasu wyrobiła się na pierwszą robotnicę, zatrzymywała ją ciągle u siebie.
Z tem wszystkimi pewnego dnia, chciała Nichetta być wolną... najęła pokoik na mieście... i poczynając od tego czasu, nie widziano jej już samej na świecie.
Gdyby kto chcial dobrze szukać, znalazłby łatwo w kilku kompanjach w quartier latin, paru studentów, którzyby mogli dać pewne wiadomości o życiu Nichetty w tej epoce; ale ona sama zapomniała o przeszłości, a przynajmniej pragnęła o niej zapomnieć, od chwili w której pokochała Gustawa — i nie było to doprawdy winą biednego dziecka, że Gustaw nie miał szczęścia napotkać jej wcześniej.
Zresztą, nigdy nie wymagał on od niej rachunku z tego jak dawniej postępowała, albowiem przeszłość nie obchodziła go wcale, ponieważ był pewny teraźniejszości. Zresztą, nie zajmował się więcej od niej przyszłością. Z tem wszystkiem, kiedy pomyślał o tem co może kiedyś nastąpić, mówił sobie:
„Nie opuszczę Nichetty aż skoro się ożenię, i jak się ożenię, postawię ją w tem położeniu, iż na zawsze, będzie mogła żyć niepodległą.
Kochali się więc oboje bez wyrzutów, bez wzruszeń, bez obaw, ze swobodą z zaufaniem ze szczęściem.
W stosunku jaki zachodził między Nichettą a Gustawem było uszanowanie i wdzięczność; w miłości jaką Daumont żywił dla swojej kochanki była, powiemy pewna delikatna protekcya i słuszna próżność. Ona uważała się za bardzo szczęśliwa iż w wędrówce swego życia napotkała tak szlachetny charakter; on zaś był wielce zadowolony, iż znalazł tak godny przedmiot miłości.
Gustaw życzył Edmundowi, aby i on mógł sobie znaleźć podobną Nichecie dziewczynę; tego i Edmund sobie życzył; ale rzadko to bardzo się zdarza, aby w tej samej klasie ludzi napotkać prawie jednocześnie dwie natury tak szczere jak naszéj modniarki. — Widzicie dla czego w tak skromnym lokalu młoda dziewczyna przyjmowała swojego kochanka.
Nichetta dnia tego była ubrana w piękną niebieską muślinową suknię, cienką i przezroczystą jak gaza panienki. Gors był robiony na sposób sukien Ludwiką XV a rękawy dochodziły tylko do łokci, w sposób iż dozwalały zobaczyć uderzającą białość piersi i ramienia pięknej dziewczyny. Na głowie miała jeden z tych małych czepeczków do których tak przywykła, a szyję jej ściskała tradycyjna aksamitną wstążeczka.
— Dzień dobry Edmundzie zawołała, rzucając się w objęcia naszego bohatera.
— Dzień dobry, moja mała, czękasz nas dziś z obiadem?
— I z jakim jeszcze do tego obiadem. Samej jednej wystarczyłoby mi na cały tydzień.
— Zrobiłaś to o com cię prosił? zapytał Gustaw.
— Dwa kotlety dla Edmunda? zrobiłam.
Na co te dwa kotlety, spytał śmiejąc się Pereux.
— Ponieważ jesteś skazany na smażone mięso. Widzisz jak słucham rozkazów twego doktora, o których ty zapominasz.
— Czy KBdmund jest chory? spytała Nichettą z zajęciem.
— Nie, — odpowiedział Gustaw — to ma tylko związek z pewną historyą, którą przyrzekłem sobie, ciągle mu przypominać w razie gdyby ją zapomniał, a to przez zachęcanie go do jedzenia smażonego mięsa.
— Opowiesz mi tę historyę, nieprawdaż.
— Jak skoro tylko siędziemy do stołu.
— A więc siadajmy, wszystko jest gotowe.
Wistocie, obok trzech naszych współ-biesiadników znajdował się inny stół, zastawiony potrawami, talerzami, butelkami i tem wszystkiem co potrzeba aby się znajdowało pod ręką podczas obiadu, zwłaszcza kiedy się niema służącego.
— A więc zaczęła Nichetta, jak skoro wzięli się do jedzenia, — słucham,
Edmund opowiedział od początku aż do końca swoje zajście z Antoniną.
— Oh! ale historya jest strasznie sentymentalna przerwała Nichetta.
— W istocie mówił Edmund, tylko że ja się łatwo zbijam i w tej chwili zapytuję się sam siebie, co mam robić, aby znowu ujrzeć jej bohaterkę.
— Zdaje się iż to nie trudno; masz sposób wejścia do domu; chodź więc tam póki jej nie spotkasz.
— A jak ją spotkam, ale nie samą?
— I cóż to stanowi? W braku ust, nie masz to oczów? Kiedy spojrzenia wasze powiedzą wam iż się kochacie, no to pomimo obecności całego świata zdołacie to sobie wypowiedzieć ustami.
— Niestety! moja Nichetto, rzeki Gustaw, ty sobie wystawiasz, że panna Antonina jest tak swobodną, jak ty jesteś. Przypuszczając iż się wzajemnie kochają, — iż sobie to nawet zdołają powiedzieć, zawsze-ć pomiędzy niemi będzie ojciec.
— I cóż z tego; jeżeli Edmund jest zakochany, poprosi tego ojca o rękę panny Antoniny, gdyż Edmund jest zbyt sentymentalnym i zbyt uczciwym ażeby chciał się bawić w efemeryczne miłostki. Edmund, cnotliwy Edmund, nie może kochać, jak dla uczciwéj pobudki.
— Ma rację, odpowiedział Edmund śmiejąc się, ale dlatego właśnie, że jestem sentymentalny, chciałbym aby cokolwiek miłości poprzedziło to małżeństwo. Mam wstręt do żenienia się, tak jakto dziś się żenią u notaryusza i z posagiem. Wiem, że do tego dojść trzeba; ale chciałbym z tem wszystkiem, postępować drogą więcéj oryginalną i cokolwiek świeższą, jak droga, którą kroczy świat cały.
— Nareszcie, mamy drugą edycyę Pawia i Wirginii, rzekła Nichetta uśmiechając się.
— Wistocie, kobieto naukowa, odrzekł Edmund, z wyjątkiem tylko rozbicia przy Saint-Geran.
— Bądź co bądź, mówiła Nichetta, — jestem kobietą i niech co chce mówi Gustaw, któremu się zdaje, iż nie mogę ja zrozumieć serca młodéj panny waszego świata, jeżeli chcesz Edmundzie, dam ci dobrą radę: albowiem ja wręcz mu przeciwnie myślę, iż wszystkie kobiety podobne są do siebie sercem, rozumie się jeżeli mają serce.
— Przyjmuję twoje rady, moja dobra Nichetto, rzekł Edmund całując ją w rękę; albowiem jakiekolwiek będzie serce, jakiejkolwiek kobiety, nie może być lepszem od twego.
— To co innego. Słyszysz ty to Grustawie?
— I potwierdzam, replikował Daumont!
— A więc moja dobra Nichetto, teraz kiedy tąk stoją rzeczy, co ty radzisz mi robić?
— Jaki dzień dziś mamy? spytała młoda dziewczyna.
— Dziś... Sobota.
— A więc... mówiła Nichetta.
— A więc co?
— Nic nie zgadujesz?
— Nie.
— A więc jutro Niedziela.
— To się rozumie.
— Co robią w Niedzielę młode dziewczęta takie ak panna Antonina?
— Alboż ja wiem?
— Idą do kościoła; a gdzież to we wszystkich romansach świata zakochani spotykają swoje kochanki? — w kościele. A więc mój kochany Edmundzie, idź jutro do kościoła Ś-go Tomasza z Akwinu, który to kościół, jest najbliższym ulicy Lille, a bezwątpienia spotkasz tam pannę Antoninę, która od razu odgadnie, iż jeżeli przyszedłeś prosić Boga, to przyszedłeś go prosić oto tylko, abyś był od niej kochany. Uczęszczaj co niedziela do kościoła — a kiedy powrócisz do pana Daumont jego córka będzie już miała dość czasu, namyśleć się o tobie; tak jak można myśleć o człowieku twoich lat twojéj elegancyi, i który ma takie jak ty oczy, — tak dalece iż w dniu, w którym będziesz mógł z nią nareszcie pomówić, nie będziesz miał nic prawie jej do powiedzenia, ponieważ będzie wiedziała już wszystko. Potem...
Nichetta zawachała się.
— Niemówisz daléj?... rzekł Gustaw.
— A jeżeli spostrzeżesz, iż rzeczywiście nie kochasz panny Antoniny, co wtedy uczynisz? ciągnęła Nichetta, która wymawiając to zdanie, zdaje się że nieszła logicznie, za nitką swojjé myśli.
— Nie powrócę już do jéj ojca.
— Przyrzekasz mi to?
— Przyrzekam. Po co to przyrzeczenie?
— Ponieważ mógłbyś chcieć wskutek próżności — tego, czego nie można żądać, jak tylko jako następstwo miłości, i mógłbyś, nie kochając wcale téj dziewczyny, czynić wszystko co czynić można aby zostać jéj kochankiem. To by było niepięknie Edmundzie, to by było poświęceniem całego jéj życia, dla twojego kaprysu.
— O to bądź spokojną Nichetto, na to jestem zbyt uczciwym człowiekiem.
— A zatem udzielam ci moją protekcję; albowiem pojmujesz dobrze, iż tylko uczciwym miłościom mogę podejmować się służyć, rzekła Nichetta śmiejąc się.
— Możesz mi więc być w czém pomocną?
— Mogę.
— A to w jaki sposób?
— Panna Antonina nosi kapelusz i czepeczki nieprawdaż?
— Rozumie się.
— A zatem zobaczysz czy modniarka Nichetta nie odda ci ważnéj przysługi, i czy jéj nie podziękujesz jeszcze kiedy za to, co dla ciebie uczyni.


X.

W istocie — kiedy się nad tém pomyśli, trzeba było być tém czem była Antonina, to znaczy: najczystszem, najszlachetniejszem, najnaiwniejszem dzieckiem w świecie, ażeby pisać do nieznajomego taki list, jaki ona napisała do Edmunda. Trzeba było naprzód przypuścić, że Edmund mógł być na skutek jakiejś tajemniczéj sympatyi, włożony we wszystkie myśli, które od samego rana, nawiedzały młodą dziewczynę i w objaśnienie, które jéj ojciec dał co do jego choroby, — czyli trzeba było przypuścić niemożliwość.
Napisała ona ten list, a raczéj to zdanie, bez rozumnego zastanowienia się, — jako konieczność niemal swojéj myśli. Było tu więcéj jak naiwność — było tu dzieciństwo, w całem znaczeniu tego wyrazu. Niestety dzieciństwo to, mogło pociągnąć za sobą, wszystkie rodzaje następstw, których nie przewidziała panna Devaux. Ten anonym ostrzegający, mógł być zrazu pojmowany przez Edmunda jako żart niewczesny, żart, w którym mógł nieodgadnąć uczucia, które go wywołało; daléj gdyby pan Pereux przypuszczał nawet od kogo ten list otrzymał, w niewiadowości tego, co doktór powiedział swojéj córce, mógłby znowu tłomaczyć go, na korzyść swojéj rodzącéj się miłości; nareszcie, gdyby list osiągnął cel zamierzony, to jest gdyby odkrył choremu doniosłość jego słabości, i potrzebę spiesznego wyjazdu, odkryłby mu on w sposób niegrzeczny okoliczność, którą we własnym interesie, Antonina powinna była ukrywać... o tyle, o ile, to leżało naturalnie w jéj mocy
Młoda dziewczyna, nie przeczula ani jednéj z tych ewentnalności.
Powtarzam wam, — iż Antonina było to prawdziwe dziecko, które w tem wszystkiem działało z lekkomyślnością młodego serca.
Z tem wszystkiem, kiedy nadszedł wieczór, kiedy pozostała ona sama jedna w swojéj sypialni i mogła sobie powiedzieć: „Teraz już jestem tego pewną, pan Pereux otrzymał mój list,” powiedzieć, — z tą gwałtownością krańcowego uczucia, które charakteryzuje młode dziewczęta, — w téj chwili mówimy, była strwożoną, przerażoną niemal tem co uczyniła.
Na skutek nagłego zwrotu, jaki zaszedł w jéj umyśle, widziała ona w tym czynie, który jéj zrazu zdawał się być tak pospolitym, to, czego młoda panna nie powinna robić; widziała w nim tylko fakt: iż młoda dziewczyna pisała do nieznajomego człowieka i przesadzała już następstwa jakie ta jéj lekkomyślność mogła za sobą pociągnąć.
„Co on sobie o mnie pomyśli? mówiła do siebie. Pomyśli sobie, że jadę na południe aby tam się z nim spotkać. Może sobie wyobrażać, iż lękam się go kochać i że dla tego każę mu wyjeżdżać. Może przypuszczać nawet, iż kocham innego, — słowem to wszystko o czem mi się nawet nie śniło. Ojciec mi powiedział, iż nie przewiduje on niebezpiecznego stanu w jakim się znajduje; niepodobieństwem jest przeto, aby zrozumiał mój list.”
Z tem wszystkiem, była tego niemal pewną, iż Edmund nie odgadnie od kogo jej pismo pochodziło.
„I pocóżem napisała ten list? pytała znowu. Ależ po to mój Boże, aby ocalić tego, który mnie kocha? Kto mi to powiedział? coś, czego sama rozumieć nie mogę; jakiś głos który odzywa się we mnie cicho i jego nazwisko mi wymienia; pocóż chodzi za mną, po co dziś przyszedł do mego ojca, pocóżem do niego pisała, — jeżeli nie doświadcza tego dla mnie, co ja doświadczam dla niego?”
Niech nasi czytelnicy nie dziwią się tym nieprzerwanym myślom, których Antonina była pastwą: awantura dnia wczorajszego, przerywała ciągłą jednostajność jéj życia.
Nie tylko nikt jeszcze nie mówił jéj o miłości, ale nikt nawet jeszcze nie zdawał się spostrzegać iż była ona kobietą, i do tego w wieku zdolnym do kochania. Edmund był pierwszym, który nie mówiąc z nią wcale, zrobił jéj jeżeli tak powiedzie można, prawdziwe oświadczenie miłości.
Bo wistocie, — śledzić kobietę, pytać o jej nazwisko i znaleść nazajutrz sposób przedstawienia się w jej domu, nie byłoż to formalnem wyznaniem miłości? A skoro, jako następstwo tego kroku, wynika to co wynikło dla Edmunda po jego wizycie u doktora: — wypadek tak wielce poetyczny, czyż nie jest całkiem naturalnem iż młoda dziewczyna, romantyczna i sentymentalna jakiemi są one wszystkie po swojem wyjściu z pensyi, — z awantury téj, uczyniła przedmiot ciągłego zajęcia dla swojéj myśli? Powiemy nawet, iż gdyby w chwili w któréj rozpoczęła myśleć nad niepożądanemi skutkami które jéj lekkomyślność mogła za sobą pociągnąć, Antonina przestraszyłaby się była nieco — to właśnie nie dla czego innego jak dla tych następstw jéj pisma skończyłaby ona nie tylko na pogodzenia się z tym krokiem, ale nadto na głębokiem wewnętrznem z niego zadowoleniu.
Pokażcie mi szesnastoletnią dziewczynę, któraby nie była zachwyconą, że jej życie wchodzi na tor zupełnie nowy! To też Antonina usnęła mówiąc sama do siebie:
„Co on uczyni jak otrzyma mój list? W każdym razie coś uczynić musi. Jakżebym chciała, aby już było jutro!”
Zapomniała już zupełnie o tem, iż Edmund miał tylko trzy lata do przeżycia i że z tego to właśnie powodu pisała list do niego.
Serce dziewczęce, czysty krysztale który odbijasz w tysiącznych swoich atomach tysiące rzeczy, które się przed tobą przesuwają, a nie zatrzymujesz odbicia ani jednego z nich wszystkich...
Antonina usnęła uśmiechając się, zapomniawszy nawet zagasić świecę, którą dopiero o drugiéj z rana pani Aniela zagasiła; poczciwa kobieta, obudziła się nie mogąc pojąć czemu tak długo świeciło się w pokoju Antoniny.
I Edward także czuwał; on czuwał tak szczęśliwy, jak ona spała szczęśliwa.
Po obiedzie który jadł z Gustawem u Nichetty, najął on powóz i troje naszych młodych kochanków pojechało razem na spacer na pola Elizejskie i do lasku Bulońskiego; Nichetta leżała sobie wygodnie złożywszy główkę na ramieniu swojego Gustawa, a Edmund siedząc na przedzie powozu podziwiał w niemym spokoju śliczne nóżki modniarki rozciągnięte na miękkiej poduszeczce.
Młoda kobieta zamieniała pocichu z Gusta wem słowa których niesłysząc można się było domyśleć a które mrok wieczorny unosił het daleko wraz z zapachem kwiatów i szczebiotaniem ptaszków.
Edmund myślał o Antoninie prosząc Boga, aby nadszedł ten dzień w którymby mógł ściskać ją w swoich objęciach tak jak Gustaw ściskał Nichettę i aby mógł być tak szczęśliwy, więcéj nawet szczęśliwy jak jego przyjaciel.
Po dwu godzinnéj przejażdżce odwiózł Gustawa i Nichettę do jéj mieszkania i pożegnawszy się z niemi powrócił do swojéj matki.
W chwili kiedy stawiał nogę na pierwszym schodzie, odźwierny wręczył mu pismo Antoniny.
Nie domyślając się ani co list mógł zawierać ani od kogo pochodzić, Edmund rozłamał pieczątkę.
Przeczytał trzy razy tajemniczą radę nie mogąc jéj zrozumieć.
„Jedź pan na południe“ powtarzał ustawicznie sylabizując wyrazy, ażeby mógł lepiéj pojąć ich sens rzeczywisty; co to ma znaczyć?
Myślał tak długo nad tym listem przed lustrem swojego pokoju, zapomniawszy nawet zdjąć kapelusza.
Imię młodéj dziewczyny nie przyszło mu jeszcze do głowy, — taki już bowiem jest ustrój naszego umysłu, iż szuka on zwykle daleko tego, co bardzo blisko najczęściéj się znajduje; z tém wszystkiem imię panny Devaut, które zajmowało Edmunda dzień cały od czasu do czasu przychodziło mu na myśl tak dalece iż pod panowaniem téj hallucynacyi, targał on na wszystkie strony otrzymany papier jakgdyby chciał wytrząść z niego to tajemnicze imię.
Edmund był w tym stanie, kiedy zapukano do jego drzwi.
— Można wejść zawołał, nieodwracając się nawet, sądząc że ma do czynienia ze służącym który przychodził za interesem.
— Co czytasz z takiem zajęciem, kochane dziecko? spytała pani Pereux opierając głowę o ramię swojego syna.
— Ah! moja matko, przepraszam cię najmocniej, odpowiedział Edmund, nieprzypuszczałem abyś ty mogła pukać. Czytam list, który mnie wielce intryguje, — nie wiem bowiem od kogo pochodzi i co znaczą jego słowa.
— Jeżelisz możesz matka mi to wytłomaczyć, wyprowadzisz mnie z prawdziwego kłopotu.
Edmund podał list pani Pereux.
Zaledwie rzuciła okiem na pismo, zbladła jak trup. Ta bladość nie uszła uwagi syna.
— Co ci jest moja matko? zawołał.
— Nic, wyjąknęła pani Pereux przymuszając się do uśmiechu; nic, drogie dziecko; od pewnego czasu podlegam nagłym wzruszeniom. Mam uderzenia krwi do serca.
— Trzeba się leczyć.
— O to nic. Bądź pewny.
Pani de Pereux uśmiechała się z trudnością, ale w ostateczności uśmiechała się.
— Czytałaś ten list? zapytał Edmund.
— Czytałam.
— Rozumiesz co z niego.
Pani Pereux chciała odpowiedzieć, ale łzy nagle popłynęły jéj a ona sama upadla na krzesło podnosząc chustkę do oczów.
— Mój Boże, co ci jest matko? zawołał Edmund rzucając się do kolan pani Pereux. Na Boga, co ci jest? Czyś jest słabą? czy czeka nas jakie nieszczęście?
— Nie, moje kochane dziecko, odrzekła święta kobieta przyciskając konwulsyjnie do łona swojego syna, niczego nie potrzebujemy się obawiać.
Ale ty wiesz, jak ja jestem lękliwą i łatwo niepokojącą się. Jest tak późno. Nie widziałam cię powracającego. Lękałam się, aby ci się co złego nie stało... Zazwyczaj, jak powracasz wieczorem, przychodzisz uściskać swoją matkę; dziś zapomniałeś widać o tem. Obawiałam się czy ci co niedołęga, czy nie miałeś jakiego zmartwienia i przyszłam się o tem upewnić. To niespodziewane wzruszenie, które powoduje moje zbytnie może przywiązanie ku tobie, jest wynikiem łez ciągłych. Uściskaj mnie, mówiła pani Pereux ocierając łzy z oczów i siląc się uspokoić, — uściskaj mnie, i nie mówmy więcéj o tem. Co się zaś tyczy tego listu...
— Co mnie obchodzi ten list?
— Co się tyczy tego listu... czy chcesz abym ci powiedziała od kogo on pochodzi?
— Mów moja matko.
— On pochodzi od panny Devaux.
— Co mówisz matko? Pani Pereux uczyniła nowe wysilenie ażeby nie płakać.
— To bardzo proste, ciągnęła daléj uśmiechnąwszy się, — panna Devaux kocha cię.
— Panna Devaux mnie kocha, mówisz?
— Nieinaczej.
— Wytłomacz mi to moja matko.
— Tak jest, — a jeżeli cię jeszcze nie kocha, to zajmuje się już tobą.
Dziś rano byłeś u jéj ojca, udawałeś chorego aby uzyskać sposób wejścia do jéj domu.
Pani Pereux zatrzymała się; kaszlnęła.
— Tak jest matko, odpowiedział Edmund.
Nie wiedząc, co ci przepisać, ponieważ jesteś zdrów zupełnie, polecił ci doktór podróżować. Prawda że tak mi opowiadałeś? mówiła pani Pereux usiłując głos swój uczynić obojętnym.
— W istocie.
— Panna Devaux, ciekawa jak wszystkie młode panienki, zapewne podsłuchała waszą rozmowę, zdawało jéj się, że jesteś niebezpiecznie chory, i powodowana szlachetnym popędem, napisała ci ten list, myśląc iż zdrowie twoje zależy od podróży, którą przepisał ci jéj ojciec.
— Zapewne, moja droga matko; ty dostrzegłaś to czego ja sam nie mogłem dopatrzeć.
Wiesz ty, że to jest bardzo pięknie ze strony Antoniny? To dziecko ma serce Anioła. Ona myśli o mnie widzisz matko. O, ja ją muszę zobaczyć, podziękować jéj za to co dla mnie zrobiła. Ona mnie pokocha, coś mi tak matko mówi, a ty będziesz miała dwoje dzieci przy swojem sercu i będziemy wszyscy szczęśliwi. Niebędziesz przecie jéj zazdrościła, nieprawdaż?
— Nie moje dziecko, nie. Z tem wszystkiem, gdybym też domagała się od ciebie pewnego poświęcenia?...
— Poświęcenia matko?
— Gdybym ci chciała powiedzieć: „Edmundzie, wyrzeknij się téj dziewczyny, nie staraj się nigdy zobaczyć jéj saméj ani jéj ojca...“ Gdybym się domagała tego od ciebie, bez żadnego powodu, i poprostu dla kaprysu, uczyniłbyś to dla twojéj matki?
— Uczyniłbym to moja matko, albowiem wiem, iż jakkolwiek nie wyłuszczyłabyś mi powodu, zawszeć musiał by tu zachodzić jakiś i do tego ważny.
— A więc....
— A więc, co?
— Ah! ja jestem niemądra tego wieczoru; ja nie wiem sama co mówię. Ty kochasz to dziecko, twoje szczęście zależy zapewne od tej miłości, a ja przychodzę wnieść pomiędzy was moje podejrzenia. Przebacz mi mój synu, przebacz mi.
— I cóż ja ci mam przebaczyć, moja matko, jeżeli nie to że kochasz mnie zbyt czule? Czy za to winić można matkę.
— Niczego więcéj już dziś nie potrzebujesz?..... pytała pani Pereux dla zmienienia rozmowy i dla odwrócenia swego umysłu, jeżeli tylko to było możliwe, od przykrych myśli które nim miotały.
— Dziękuję ci droga matko, dziękuję, widziałem cię już, — więc niczego więcej niepotrzebuję.
— Dobranoc; spij mój synu spokojnie.
Łzy przebijały się przez te słowa.
Pożegnawszy uśmiechem syna pani Pereux powróciła do swojéj sypialni.
— Co dziś jest mojéj matce? pytał sam siebie Edmund jak skoro pozostał w swoim pokoju, — poczem odczytał jeszcze kilka razy list otrzymany od panny Devaux.
„Antonino”!... powtarza] on podnosząc do ust swoich to pismo; a wszystkie przyrzeczenia kochającego serca zawierały się w tym jednym wyrazie.
„Moj Boże! niech się stanie twoja wola, westchnęła pani Pereux, rzucając się przed łóżkiem na kolana? złożywszy do modlitwy ręce i wybuchnąwszy głośnym płaczem; ale spraw aby wola twoja nie była zbyt surową.
Biedna matka, przy pomocy tego macierzyńskiego przeczucia, które graniczy z bozkością, odczytując ten list anonym odgadnęła całą prawdę.
Niech ci, którzy znajdują to nieprawdopodobnem zapytają swoich matek, jeżeli są tak szczęśliwi i mają jeszcze matki.


XI.

Co to za święta i słodka rzecz — nadzieja! nadzieja, ta deska zbawienia, rzucona przez Boga wszystkim rozbitkom, na któréj tonący może się zawsze czas jakiś utrzymać, wierzyć jeszcze przynajmniej choć chwilę w życie; nadzieja, ta niewyczerpana i ostatnia moneta serca, za którą nasza biedna natura kupuje swoje ostatnie wzruszenia. Pani Pereux, przez jeden z tych prądów, które sprawiają iż serce matki bezpośrednio znosi sercem syna jak gdyby oba biły jeszcze jedno obok drugiego, — odrazu przeczuła iż list ten przepowiadał nieszczęście. Były chwile że obawy jéj nabierały prawie pewności od chwili, w któréj przeczytała ona list Antoniny, wszystko co powiedziała swemu synowi było powiedziane bez świadomości tego co mówiła. Widziała ona iż trzeba koniecznie zatrzeć w umyśle Edmunda te ponure przeczucia, które zrodziły się w jéj duszy, co zresztą nie było rzeczą tak trudną; Edmund otoczony troskliwemi staraniami począwszy od swego dzieciństwa nie domyślał się nawet istnienia choroby, która go już strawiła. Pozostawiła go ona zatem pełnym radości, a sama powróciła smutna i przybita do swego pokoju» będąc już pastwą tych macierzyńskich boleści, których Boża rodzicielka jest wiecznym boskim przykładem. Biedna kobieta przepłakała czas długi; upadła na kolana, — modliła się, poczem wstała i usiadła na krześle, z wzrokiem wlepionym w ziemię, a usta jéj powtarzały dwa słowa: Mój Boże! Mój Boże! dwa słowa które zawsze przychodzą na myśl wszystkim cierpiącym, jak gdyby, prawdziwa boleść potrzebowała koniecznie i ciągle odnosić się do tego, który jest źródłem wszelkiej pociechy.
Pani Pereux niemogła ciągle pozostawać na jednem miejscu; wzięła świecę i postępując na palcach aby od nikogo nie być słyszaną, podeszła aż pod drzwi pokoju swego syna — i przyłożyła oko do dziurki od klucza. Zdawało jej się że mniéj cierpi, kiedy jest mniej od niego oddaloną. Ujrzała go chodzącego po pokoju, rozmawiającego z samym sobą albowiem i on także pozwolił swojemu sercu wylać cokolwiek na zewnątrz z tych silnych wzruszeń, któremi było przepełnione.
„Być kochanym przez to piękne dziecko, powtarzał sobie; to jest prawdziwe szczęście. Ileż to rozkoszy zawierać się musi w miłości czystej młodej dziewczyny!... a ona mnie kochać będzie: moja matka mi to powiedziała, moja dobra matka która nie myli się nigdy kiedy rzecz jaka mnie dotyczy”.
I Edmund przeglądał się w lustrze z dumą; albowiem mężczyzna, który się czuje kochanym jest zawsze dumnym z siebie.
Pani Pereux niesłyszała słów Edmunda, ale je odgadła.
On jest szczęśliwy, — mówiła sobie, — niepodobieństwem jest, aby Bóg tak litościwy i wspaniałomyślny mógł dopuścić jakie nieszczęście na mego syna”.
Poczem powróciła do swego pokoju — otarła łzy, które ciekły z jéj oczów, a ponieważ obraz radości jéj syna przedstawiał się jéj dobitnie, zdało jej się iż czarne przeczucia ulatują z jéj umysłu zupełnie — tak jak z pierwszym brzaskiem jutrzenki zdaje się dziecku iż duchy, które straszyły je w nocy ulatują gdzieś w oddalone strony.
Były chwile w których pani Pereux rozprawiała z Bogiem jeżeli można tak powiedzieć, tj. przedstawiała mu swoje życie bez zarzutu, swoje dziecinne przywiązanie, poświęcenie dla męża, miłość dla swego syna, — którego dusza była jakby odbiciem jéj własnéj duszy i była ona powiemy niemal, pewną, iż fatalność nie może zniszczyć tyle świętych rzeczy tak nabożnie nagromadzonych, a które dotąd cieszyły się błogosławieństwem Pana.
Doszła do tego nawet, iż zapytywała się, czemu łzy płynęły z jéj oczów, iż śmiała się ze swego dzieciństwa i tłomaczyła sama sobie, iż to wszystko z czem odezwała się do swego syna z powodu wiadomego listu, było nieodwołalną prawdą. Mogło to nią być w istocie, — a zresztą co dziwnego, że jak skoro powyższe przypuszczenie zrodziło się w jéj umyśle, uchwyciła się go natychmiast z takąż samą łatwością, jak poprzedniego.
Należy dodać że pani Pereux posiadała jedno z tych serc chrześcijańskich, pelnych ufności w sprawiedliwość boską, sądziła więc, iż obrażałaby Boga przypuszczając, że może on ją ciągle karać bez przyczyny; zresztą nic nie było zmienioném w około niéj Edmund był więcéj wesołym jak zwykle; życie uśmiechało mu się ze wszystkich stron, był zdrów jak nigdy.
Możnaż więc było brać za rzeczywistość, jedną z tych obaw nieskończonych, które od czasu do czasu miotają umysłem matek, i nie byłoż naturalniejszém sądzić, że od chwili w któréj Edmund zajął się Antoniną... że od wczoraj, pani Pereux, przywykła sama jedna zajmować się swojém dzieckiem, uczuła, że w sercu jéj, rodzi się pewien rodzaj zazdrości, która zaciemniała wszystko przed jéj oczami.
Z pewnością, wygodniéj było tak myśleć; to też Bóg pozwolił iż tak ona a nie inaczéj myślała otarłszy sobie po raz ostatni oczy mówiąc do siebie: „Cóż znowu — byłam nierozumną.”
Pani Pereux położyła się w łóżko; ale pomimo tego całego zaufania i spokoju, nie dziwcie się, iż spać nie mogła. Tylko myśli jéj przyjęły inny kierunek, i zamiast zajmować się przyszłością, pogrążyła się ona w przeszłość a łzy które zrosiły wówczas jéj oczy, były to łzy które prawie zawsze wywołują szczęśliwe wspomnienia a które znajdują się zwykle w głębi duszy tak jak w upaliste południe, pod skwarem zwrotnikowego słońca, nietrudno zwykle znaleść jeszcze w trawie listki róży, któtéj łodyga jest zupełnie spaloną.
Kiedy Edmund tak długo myślał o Antoninie a potem o swojéj matce, która przypominając mu przeszłość, pozwalała marzyć o rozkosznéj przyszłości, — przyszło mu na myśl że pani Pereux przed chwilą zalewała się gorzkiemi łzami w jego obecności.
„Biedna moja matko! mówił do siebie, tyś zdawała się mieć jakieś zmartwienie dzisiejszego wieczoru a ja, jak egoista, jak prawdziwy zakochany, pozwoliłem ci saméj jednéj powrócić do twego pokoju, nie zapytawszy się nawet o powód twego smutku. To nie pięknie, com uczynił”.
I z kolei znowu Edmund wziął lampę i również na palcach doszedł aż do drzwi pokoju pani Pereux. Przybywszy tu, przysłuchiwał się chwilkę, a spostrzegłszy promień światła wydobywający się z po za drzwi, zapukał powolutku. Pani Pereux przestraszona, ktoby mógł pukać tak późno do jéj pokoju, krzyknęła, ale Edmund uspokoił ją niebawem słowami:
— Nie lękaj się moja matko, to ja przychodzę cię zobaczyć.
— Jeszcze nie spisz, drogie dziecko: czyś przypadkiem nie chory?
— O nie moja matko, przeciwnie; nie chciałem tylko do snu się ułożyć nie przyszedłszy zapytać się jaki to smutek dręczył cię dzisiejszego wieczoru i czy już nie istnieje?
— Dziękuję, kochane dziecko; ten smutek... wytłomaczyłam ci już jego powód... to nie było nie więcéj jak chwilowy kaprys.
— Tem lepiéj moja matko, gdyż co do mnie, jestem szczęśliwy jak nigdy.
— Jesteś zakochany i myślisz o Antoninie, nieprawdaż?
— Wistocie, a ty moja matko, która nie spisz o godzinie drugiéj zrana, o czem ty myślisz?
— Myślę o tobie, o twojéj młodości i przyszłości.
— O mojem szczęściu, które tobie zawdzięczam?
— Ale które już teraz odemnie nie zależy.
— Przeciwnie moja matko, zależy od ciebie, gdyż ty jesteś w moich ciągłych marzeniach.
— Ty marzysz?
— Od dwóch godzin.
— A o czem też?
— Marzę o słodkiéj i szczęśliwéj przyszłości, — o szczęściu zupełnem jakie zażywać będę w gronie méj żony, matki i przyjaciela, którzy mnie kochają, a którym odpłacę jak tylko będę mógł ich potrójną ku mnie miłość. Jestem młody, nie jestem brzydki, nieprawdaż moja matko? mówił Edmund uśmiechając się, — ponieważ jestem do ciebie podobny; mamy majątek, a ja czuję iż rzeczywiście kocham Antoninę; kiedy się przekonam że i ona mnie kocha zażądam jéj w małżeństwo. Nie będzie przecież jéj ojciec miał powodu odmawiać mi swego dziecka. Zimę przepędzimy w Paryżu; lato nad brzegiem Loary, rzeki miłości poetycznych i sentymentalnych — i będziemy tak szczęśliwi jak tylko istoty ludzkie szczęśliwemi być mogą. Co o tem myślisz moja matko?
Pani Pereux spoglądała na Edmunda uśmiechając się.
— Czyż ja pierwsza, zapytała go, nie mówiłam ci o tem wszystkiem, kiedyś rozmawiał ze mną o możliwościach téj miłości?
— Bo ty też jesteś powiernicą wszystkiego o czem ja myślę, — moja dobra matko. Nie ukrywam nic przed tobą. Wyznaję ci więc, iż poczynając od jutra robić będę wszystko co będę mógł aby Antonina szalenie się w twoim synu zakochała.
— To nie będzie zbyt trudnem.
— Nichetta dala mi pewien środek i przyrzekła swoje poparcie.
— A! i Nichetta wciągnięta jest do spisku
— Nieinaczéj, mateczko; to wcale dobre serduszko ta Nichetka.
Przez dwie godziny pani Pereux rozmawiała z Fdmundem o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości; ona oparta na łokciu, on siedząc u nóg jéj łóżka; oboje młodzi przez swoje ideje, ufni przez swoje przywiązanie. A kiedy o czwartéj rano, Edmund powrócił do swojéj sypialni, pani Pereux powiedziała sobie stanowczo iż była niedorzeczna i usnęła bez wspomnień i obaw.
Jakkolwiek Edmund późno się spać położył, jak tylko zegar wydzwonił ósmą, zerwał się z łóżka i skierował swoje kroki w stronę Kościoła Ś-go Tomasza z Akwinu.


XII.

Kiedy Edmund przybył do kościoła Ś-go Tomasza z Akwinu, świątynia zaczynała się już napełniać pobożnemi; wślizgnął się przeto w pośród wchodzących dla odszukania Antoniny, nie spuszczając z tem wszystkiem z uwagi iż znajdował się w świętem miejscu; zrobiwszy nabożnie znak krzyża na swojem czole skierował się w drugą stronę świątyni.
W jego umyśle i w jego sercu, imiona Antoniny i Boga, miłości i wiary, mięszały się z sobą ciągle, tak jak mięszają się z sobą dwa płomienie jednego ogniska, dwa zapachy jednakowéj mocy.
Antonina miała w Kościele swoje krzesło obok krzesła pani Anieli; ale ponieważ przychodziła ona tu dla modlitwy a nie dlatego aby być widzianą, rano równo prawie ze wschodem słońca, o godzinie o któréj modlitwa ma jeszcze cały urok, o któréj śpią jeszcze ci wszyscy, którzy nie modlą się nigdy, — Antonina powtarzamy, klękała zawsze przed jednym z tych ołtarzy pobocznych przy którym księża odprawiają najczęściéj msze święte przy blasku lampy i w obecności najwięcéj pięciu albo sześciu wiernych. Pozwolimy sobie zrobić małą uwagę z tego powodu.
Religja poranna, jeżeli możemy się tak wyrazić ma pozór więcéj chrześcijański i więcéj uderzający na wyobraźnię, aniżeli ta religja wielkiego dnia, otoczona całą wspaniałą pompą i przepełniona wonnościami. Naszem zdaniem, jest jakaś resztka poganizmu w tych błyszczących od złota uroczystościach, poświęconych przecie temu Bogu, którego syn zstąpił na ziemię, aby nas nauczyć skromności i chrześcijańskiéj pokory. Zamiast uczestniczyć w wielkich ceremoniach religijnych, które roztaczają na widok publiczny całe bogactwa swoich zakrystyi, a kościoły zapełniają kwiatami i swiatłem, gdzie paraduje wygalowany szwajcar, przerywający ustawicznie skupienie waszego ducha perjodycznym sztukiem swojéj halabardy; — zamiast tego, wejdźcie rankiem, równo z otwarciem wrót kościelnych, do jednego z tych kościołów, do których wszedł Edmund i niezważając na zmrok, który tam jeszcze panuje pośród cichości, która powinnaby zawsze panować w Świątyni Pana nad Pany, skierujcie swoje kroki ku jednemu z tych skromnych ołtarzy, dopiero co przez nas wymienionych. Tam spostrzeżecie księdza skromnie ubranego, — ze cztery albo z pięć osób klęczących; padnijcie sami na kolana, a w ciemnym tym kącie Świątyni, ujrzycie Boga ukazującego się wam w większym daleko majestacie, potężniejszego o wiele, aniżeli na tych głównych ołtarzach błyszczących od złota i świec jarzących. Umysł wasz, przeniesie się ztąd łatwo w owe czasy pierwszych chrześcian, modlących się do nowego Boga w katakumbach Rzymu i tylko przez swoich katów oddzielonych od Boga, którego nowo poznali.
Pojmiecie wtenczas od razu wszystkie święte i pocieszające tajemnice téj chrześcijańskiéj religii, owego kolosalnego drzewa rozwitego we wnętrznościach ziemi, którego wszechpotężne korzenie rozsadziły opokę, pragnącą je przygnieść, a pod cień których przychodzą dziś odpocząć wdzięczne ludzkości generacye. Choćbyście bardzo dobremi weszli do Kościoła, wyjdziecie z niego zawsze lepsi. Więc wchodźcie tam.
Mówiono często o wiejskich kościołach, jako będących doskonałym wyrazem wiary najprostszéj a z tem wszystkiem najprzyjemniejszej Stwórcy. I miano słuszność.
Kościołek wiejski, którego dzwonnica wznosi się bez pretensyi nad wszystkiemi dachami chatek, jakby spojrzenie tatki skierowane na jéj dzieci, — którego fajansowy dzwonek dzwoni godziny pracy, a inny godziny modlitwy, — wznoszący się pomiędzy miejscem zabawy dzieci a cmentarzem gdzie spoczywają snem wiecznym wierni, jako jawny emblemat życia, jako cel do osiągnięcia i jednocześnie cel już osiąenięty, — kościołek ten wiejski powtarzamy, przedstawia obraz pocieszający i miły. Tam to, dziecko jest chrzczone, tam to przyjmuje ono pierwszą komunję, tam to ślubuje wieczystą miłość, tam to nareszcie przychodzi poświęcić swoją ostatnią modlitwę, skoro Bóg powołuje je do siebie. Całe życie jest tam zawarte. Wchodzi ono przez jedne drzwi a wychodzi przez drugie. Szczęśliwi ci wszyscy którzy nie spuścili nigdy ze swego oka dzwonnicy swojéj rodzinnéj wioski!..
W Paryżu, rzeczy się mają zupełnie przeciwnie. Towarzystwo dąży koniecznie do tego aby was oddalić od Boga; nikt nie wie gdzie był ochrzczony; nikt nie zna księdza, który udzielał piewszą komunję, albo jeżeli i zna, to go nie widuje nigdy. Mieszka się w dwudziestu cyrkułach, bierze się ślub w byle którym Kościele a ostatnie namaszczenie udziela zwykle pierwszy lepszy duchowny. To też zobaczcie jaką odrębną barwę mają napisy osób, które urodzone po wsiach, przeżyły w nich dwadzieścia swoich lat pierwszych. Uczucia ich i myśli zachowują pewien rodzaj balsamu, którego na szczęście nie mogą się pozbyć; jestto jakby odbicie nieskończone młodości i wiosny. Pisarze miast odnoszą wszystko do społeczeństwa, pisarze wiosek odnoszą wszystko do Boga. Dzwonnica, spokojne uroczystości, wiejska praca, monotonna piosnka powracającego z pola rolnika, posążek Boga rodzicy otoczony ofiarami i buk szpanem, ksiądz który gdy przechodzi pozdrawiany jest przez wszystkich, — wszystko to przejawia się w ich stylu; zarówno jak w ich pamięci, w przyszłości o któréj marzą, zarówno jak w przeszłości, którą wspominają. Jak {{Korekta|skorotylko|}skoro tylko} mają chwilkę wolnego czasu, oglądają to wszystko ze skruchą co sobie przypominają zatrzymując się ze łzami w oczach przed ordynarnym obrazem przedstawiającym Ś-go Daniela albo Sebastjana, który śmiech sprowadza na usta Paryżanina, kiedy go zobaczy, a który z tem wszystkiem jest dla nich pełnym spokojnych wzruszeń. Całe jego dzieciństwo zawarte jest w tym obrazie, który mimo postępu wieku, pozostaje przecież niewzruszony. Nikt nie wie ile poezyi przywiązanéj jest do pewnych rzeczy, które świat cały uważa za śmieszne. Ja sam, posiadam małą filiżankę z kwiatkami niebieskiemi na wierzchu, z któréj pijałem mleko. kiedy cztery lata miałem, a na uczczenie któréj skomponowałem więcéj jak pięćdziesiąt elegii rozumie się dotąd nienapisanych, które jednak przywiązane są do téj filiżanki, tak, jak wymalowane na niéj niebieskie A kwiatki.
Szczęśliwi jeszcze ci, którzy podczas gdy piszą książkę, mogą przynajmniéj malować wioskę w któréj się urodzili, słysząc od czasu do czasu w swoim pokoju, powtarzający się stuk prostych trzewików jakiego dzielnego ich współmieszkańca, który im przynosi placek z mąki żytniéj i nieco wiadomości z prowincyi!
Otóż, zapytajcie się osób, które wiele bardzo podróżowały, — to wam powiedzą iż prawie zawsze na swojéj drodze spotykały jaką małą wiosczynę z kałużą i błotem, gdzieby gorąco pragnęły zatrzymać się dla ukończenia swego życia, — téj podróży do Boga.
Dość już długo Edmund znajdował się w kościele, kiedy nagle spostrzegł Antoninę idącą w towarzystwie pani Anieli. Serce uderzyło mu gwałtownie i choć gorąco pragnął aby go młoda dziewczyna spostrzegła, lękał się z tem wszystkiem, aby go nie spostrzegła zbyt wcześnie.
Dla tego to skrył się za kolumnę, Panna Devaux przeszła obok niespostrzegając go wcale i poszła uklęknąć w kapliczce gdzie mszę odprawiano, — w głębi kościoła.
Msza zaledwie rozpoczętą została.
Antonina zrobiła znak krzyża, otworzyła książkę, i rozpoczęła swoje modlitwy.
Zbyt religijnym był Edmund aby miał chcieć przeszkadzać pannie Devaux w jéj skupieniu ducha; jednego tylko pragnął tj. aby był od niéj widzianym a to dla dowiedzenia jéj, iż nie pomijał żadnéj sposobności aby ją spostrzedz. Nie zrobił więc żadnego poruszenia, któreby mogło jéj spokój zamącić, ale się zbliżył do krzesła przy któróm klęczała i pozostawał tak w niemym podziwie przed, albo raczéj za młodą dziewczyną.
Antonina zdała mu się o wiele powabniejszą jak pierwszego razu.
Byliście też kilka razy albo raz tylko, — to dosyć — zakochani w młodej dziewczynie, i znaleźliście się w położenie Edmunda do Antoniny, oddzielonego od niéj fizycznie przestrzenią pół stopy wynoszącą, a moralnie, całem setkami mil? Edmund czuł iż kocha Antoninę; mówiło mu coś, iż i sam nie jest zupełnie jéj obojętnym; było bardzo podobnem iż pewnego dnia zostanie jéj mężem objąwszy w posiadanie jéj duszę i ciało; miał ją przed sobą, pisała list do niego, aby być od niéj widzianym niepotrzebował nic więcéj jak dotknąć lekko jéj ramienia lub powiedzieć słówko do jéj ucha, — a z tem wszystkiem nie uczynił tego wszystkiego i drżał niemal z obawy aby go nie spostrzegła, tak jak drży dziecko które popełniło co złego, z obawy, aby go matka nie wykrzyczała.
Po upływie pewnego czasu, po załatwieniu pewnych koniecznych formalności, mógł przecie spodziewać się iż to piękne ciało zwieszone nad krzesłem, iż te białe rączki odwracające karty książki, iż te duże czarne oczy czytające słowa modlitwy, ktłre powtarzały jéj usta a rozumiało jéj serce, — iż to wszystko należeć będzie do niego, bez zastrzeżeń, bez wstydu, bez żalu, a przecież w chwili w któréj mówimy, jakkolwiek czuł on w swojem sercu gotujące się wszystkie, uczucia, które obecność Antoniny pobudzała do życia, nie śmiał przemówić niewinnego słówka do téj kobiety, a całe swoje szczęście widział w dotknięciu — i to po niezliczonych wahaniach, końcem nogi zrębka jéj sukienki.
Przypadek jednak, to bóstwo zakochanych, przyszedł z pomocą lękliwości Edmunda.
Od chwili w któréj przyszła, Antonina klęczała.
Tak więc krzesło na którem mogłaby usiąść, stało swobodne i na tem to krześle Edmund opierał swoje ręce, ponieważ i on także klęczał. Ale bohater nasz był pogrążony w takiem niemem wpatrywaniu się w przedmiot swojéj miłości, że kiedy nastąpiło Credo i wszyscy usiedli, nie pomyślał nawet uczynić tak jak wszyscy, — tak dalece iż Antonina, niewiedząca o tem iż za nią ktoś się znajduje, poczuła, iż siadając jéj głowa trąciła o czyjeś ręce.
Odwróciła się tedy ze słowami na ustach: „przepraszam...” ale w téj chwili spostrzegła Edmunda i nie mogła się powstrzymać od lekkiego wykrzyku.
— Co ci jest? — spytała Aniela, pogrążona świątobliwie w swojéj książce od nabożeństwa.
— Nic, odpowiedziała Antonina, uderzyłam się trochę siadając.
Pani Aniela z kolei także siadła, nieprzestając mruczeć modlitwy.
Są ludzie, którzy modlą się z przekonania, — ci ludzie modlą się sercem. Są ludzie którzy modlą się z nawyknienia, — ci ludzie modlą się ustami.
Pani Aniela, uosobiona cnota, liczyła się do tych ostatnich.
Lekki krzyk Antoniny wyprowadził Edmunda z zadumy.
„Ona mnie widziała, mówił do siebie. Byle tylko obecność moja nie była jéj nieprzyjemną. Oh! gdybym mógł jéj wypowiedzieć to co zamyka się w mojem sercu, wszystkie moje marzenia dzisiejszéj nocy! Gdybym mógł ją przekonać o tem, iż moja matka kocha ją już serdecznie i gotowa zastąpić jéj własną, wyznać — iż od dwóch dni myśl o niéj nie odstępuje mnie ani na chywilę... Nie, ona nie chciałaby temu wierzyć, iż moje serce w tak krótkim przeciągu czasu przebiegło tak długą drogę. Zresztą jéj guwernantka jest obecna; kompromitowałbym Antoninę przemawiając do niéj w téj chwili: a z tem wszystkiem muszę przecież z nią mówić.
Ze swéj strony, Antonina myślała:
„On jest tu. Jakim sposobem dowiedział się, że Ja tu przyjdę? To chyba nie przypadek sprowadził go, on przychodzić musi dla mnie, dla mnie wyłącznie; więc on mnie już kocha? Czy tylko otrzymał mój list? czy odważy się do mnie przemówić? Zdaje się, iż nie będzie chciał dać poznać, że mnie zna. A jednak ma prawo żądać odemnie wyjaśnienia tego listu. Wie też on, iż list odemnie pochodzi? Oby tylko Aniela nie domyśliła się czego! Jaki on blady...”
Wistocie Kdmund, który położył się spać o 4-ej w mocy a wstał o 8-éj rano, był więcéj blady jak zwykle Antonina chciałaby się odwrócić, ponieważ czuła spoczywający na sobie wzrok Edmunda, który ją pochłaniał, — a jednak nie śmiała zrobić poruszenia, będąc pewną iż Edmunda wzrok pozostaje w ścisłym związku ze wszystkiemi jej ruchami.
Te dwie istoty miały jedną myśl, dążyły do jednakowych celów; oboje obcięliby sobie mówić szczerze, a mimo to oboje unikali siebie, jedno przez uszanowanie drugie przez skromność.
Miłość składa się z tych wszystkich drobnostek, drobnostek niedających się spisać, niewidzialnych jak zapach, lub śpiew, który się czuje i który się słyszy nie mogąc żadnego z nich uchwycić ani na części rozebrać.
Msza już została ukończoną, a Antonina nie ruszyła się jeszcze z miejsca, tak dalece iż pani Aniela, która już dawno złożyła swoją książkę, musiała ją trącić:
— No! idziemy?
„Może to o mnie ona myśli” — mówił sobie Edmund.
Antonina wychodząc z kościoła, rzuciła okiem na stronę. Nie zobaczyła Edmunda, ale go usłyszała.
„Przyjdzie téż on do mego ojca?” pytała sama siebie.
Robiąc znak krzyża przy chrzcielnicy, spostrzegła Edmunda wychodzącego drugiemi drzwiami.
„To co on zrobił jest bardzo piękne, pomyślała sobie. Nie obce nadużywać położenia.”
Serce Antoniny było wdzięcznem za coś Edmundowi.
Co do niego samego, tego prawdziwego Kochanka miłości, — posiadał on już to czego pragnął, i niewielu młodych ludzi zdołało by przebiedz w przeciągu dwóch dni drogę, jaką on dopiero co przebiegł.
Na szczęście nie wiedział sam, komu ma to zawdzięczać.
Skoro Antonina wyszła z kościoła, spostrzegła Edmunda, który oddalony od niéj o jakie dwadzieścia kroków szedł w tę samą stronę co i ona.
Pani Aniela postępowała jak prawdziwa dewotka, lękająca się przez otworzenie ust, ryzykować utracenie błogosławieństwa ofiary bożéj, przy spełnianiu któréj była dopiero co obecną.
W chwili gdy Antonina miała wchodzić do siebie, Edmund odwrócił się i podniósł do ust swoich list wczoraj otrzymany.
Panna Devaux zaczerwieniła się i spuściła oczy.
„Nie wątpię teraz, iż nie kto inny tylko ona ten list mi przysłała — i niech co chce będzie, muszę jéj za to podziękować; ale jakim sposobem z nią mówić?”
Upłynęło już z dziesięć minut jak Antonina znikła, a Edmund stał jeszcze na tem samem miejscu z wlepionym wzrokiem w miejsce, którego przed chwilą dotykały jéj malutkie nóżki.
Powróciwszy do swego pokoju, Antonina pragnęła gorąco stanąć przy oknie, ale żaluzje były podniesione, okno otwarte — lękała się więc być spostrzeżoną przez młodego człowieka, który zdecydował się nareszcie opuścić ulicę Lille, jak skoro tylko usłyszał dźwięczny głosik przemawiający z cicha:
— Już w obserwacjach; piękny zakochany!
Edmund odwrócił się i spostrzegł Nichettę, trzymającą w rękach pudełko z modami.
— Ty tu, Nichetto? zapytał zdziwiony.
— A jakże. Czyś już zapomniał, żem przyobiecała opiekować się tobą?
— I już od teraz rozpoczynasz?
— Nie inaczej.
— Co chcesz robić?
— Idę do panny Devaux.
— Pod jakim pretextem?
— Pod pretextem pokazania jéj kapelusików i czepeczków.
— A jeżeli cię nie przyjmie?
— W tem nie twoja głowa, bądź spokojny.
— Idziesz ją zobaczyć... jakaś ty szczęśliwa.
— A ty, widziałeś też ją?
— Widziałem.
— Na mszy?
— Tak.
— Będziesz miał szczęścia na cały dzień.
— Przynajmniej.
— A komu to zawdzięczasz?
— No... jéj.
— A mnie to nie, niewdzięczny; czyż nie ja to poradziłam ci iść do kościoła.
— Masz rację, kochana Nichetto.
— No teraz — dowidzenia.
— I ty na serjo tam idziesz?
— Za chwilę przekonasz się o tem.
— Będziesz z nią o mnie mówiła?
— Rozumie się że będę.
— Bądź ostrożną.
— Nie lękaj się — znam serce kobiety. Chcę abyś był szczęśliwy i mnie swoje szczęście zawdzięczał. Nie przeszkadzaj mi — i przyjdź dziś do mnie o drugiéj; będę ci miała wiele rzeczy do opowiedzenia.
— Tylko ostrożnie Nichetto.
— Bądź zdrów; o drugiéj godzinie.
— Niewątpliwie.
Nichetta zręcznie zeszła z chodnika na ulicę; poczem weszła do domu pana Devaux, uśmiechnąwszy się jeszcze lwa czy też trzy razy Edmundowi.


XIII.

Było jeszcze bardzo rano, kiedy Nichetta przybyła do panny Devaux; ale mieliśmy Niedzielę, czas był letni i piękny, mogła przeto bardzo łatwo Antonina z ojcem wyjechać gdzie za miasto; tak myślała też Nichetta, albowiem trzymała się ona jeszcze téj staréj zasady, iż w Niedzielę każdy kto tylko może powinien wyjechać na spacer, a zresztą nie lubiła ona odkładać do jutra tego, co można załatwić dziś.
Włożyła więc na główkę mały słomiany kapelusik, przykryła się niewielką chustką a ulokowawszy w swojem pudełku wszystkie najświeższe ubiory kobiece, skierowała się w stronę ulicy Lille, gdzie i spotkała Edmunda.
Kiedy weszła, panna Devaux znajdowała się w gabinecie ojca, którego przychodziła co rano uściskać nieodrywając wszakże od pracy.
— Antonino, zawołała pani Aniela, jakaś panienka chce się z tobą widzieć.
— Jak się nazywa? spytała Antonina.
— Powiedziała mi, iż nie jest ci znaną; trzyma jakieś pudełko w ręku.
— Ab! to powno jaka modniareczka! No dobrze! chodźmy porobić sprawunki na lato.
Pan Devaux uściskał swoją córkę i wziął się na nowo do pisania książki nad którą od dwóch lat pracował a która miała objaśnić medycynę w kwestyi rzeczywistych klęsk ludzkiego rodzaju.
Antonina pobiegła do swego pokoju.
— Gdzież jest ta panna, która się ze mną chce widzieć?
— Czeka w przedpokoju, — odpowiedziała pani Aniela.
— Proś ją.
Nichetta weszła.
Panna Devaux spostrzegłszy ją, nic mogła się powstrzymać od podziwiania ślicznéj główki modniarki, — podziwienie, które niezręcznie ukryte nie uszło uwagi naszéj przyjaciółki.
— Czy panna Devaux?... spytała Nichetta.
— Ona sama, — odpowiedziała Antonina.
Pani Anielą, któréj byłą posłannictwem nieopuszczać Antoniny ani na chwilę, przysłuchiwała się stojąc, ulokowawszy swoje ręce na brzuchu; albowiem pani Aniela była otyła i jak wszystkie otyłe kobiety, trzymała brzuch wysunięty na przód, co jéj pozwalało kłaść na nim swoje ręce.
Nichetta pragnęła gorąco oddalić tego świadka, którego obecności nie spodziewała się; pojmowała bowiem dobrze, iż przy niéj, panna Devaux nie ośmieli się wypowiedzieć swojéj myśli.
— Przychodzę, zaczęła Nichetta, aby pokazać pani modele czepeczków, przepasek na głowę i haftów.
— Zobaczmy to wszystko, zobaczmy, rzekła Antonina siadając i zwracając swój wzrok na pudełko które Nichetta postawiła na krześle i otwierała w téj chwili.
— To wszystko, co jest najświeższego, — zaczęła Nichetta.
— Czy panna przychodzisz z magazynu przy ulicy Bac, od Peril-Saint-Thomas?
— O nie, odpowiedziała Nichetta, pojąwszy zaraz, iż nastręczała się sposobność oddalenia ochmistrzyni, notabene, jeżeli tylko panna Devaux miała chęć dowiedzenia się czegoś o Edmundzie; nie, — ja nie przychodzę z żadnego magazynu, pracuję u siebie w domu; jestem tu przysłana przez osobę, która panią zna, a która robi u mnie zamówienia, — przez panią Pereux.
— Ah! panna zna panią Pereux? zapytała Antonina z zadziwieniem, niemal z radością.
— O, bardzo dobrze! najwięcéj dla niéj pracuję.
5 I to ona dała pannie mój adres?
— Ona sama.
— To szczególne.
— A to dla czego?
— Moja Anielo, rzekła Antonina zwracając się do swojej guwernantki, — w miejsce odpowiadać wprost Nichecie, bądź tak dobrą i wyświadcz mi małą przysługę, którój od kogo innego domagać się nie mogę.
— Jaką przysługę?
— Idź do mojéj szwaczki i powiedz jéj, że zamiast niebieskiéj sukni, którą jéj zrobić poleciłam pragnęłabym mieć różową suknię, — jeżeli jeszcze nie zapóźno.
— Idę, idę, rzekła Aniela, daleka od domyślania się, dla czego tak ni ztąd ni zowąd Antonina nagle przełożyła suknię różową nad niebieską.
— To trochę daleko, zaczęła Antonina, — ale nie usiądziemy do stołu bez ciebie.
Te ostatnie słowa zdawały się pochlebiać pani Anieli, która też natychmiast włożyła kapelusz, chustkę i wyszła.
— Mogłabym wprawdzie posłać służącego, rzekła po cichu Antonina ale lękam się, aby nie popełnił jakiéj niezręczności.
— Masz słuszność.
— Anielo, — lubisz ty czepeczki?
— Dla czego?
— Czy lubisz je?
— O, i bardzo.
— To wszystko, co chciałam wiedzieć.
„Zapewne chce mi kupić jaki czepek, pomyślała sobie nasza ochmistrzyni schodząc na dół; byle tylko wybrała mi z ponsowemi wstążkami!”
„Nazwisko sprawiło należyty efekt, rzekła Nichetta; wszystko idzie dobrze. Ale ona jest zachwycająca, ta mała.”
Podczas tego wszystkiego, Nichetta otwierała pudełko.
— Siadaj panna, rzekła jej Antonina, będzie ci wygodniéj.
I w téjże chwili panna Devaux, zbliżyła swoje krzesło do krzesła Nichetty i postawiła pudełko na swoich kolanach.
— Ponieważ pani lubi kolor różowy, rzekła Nichetta, oto są czepeczki nowe, różowe które się jéj zapewne spodobają.
— A więc to panna sprzedaje pani Pereux? — zaczęła Antonina.
„Otóż i jesteśmy, ” pomyślała Nichetta.
— Tak proszę pani, — ja — odpowiedziała.
— Ile może mieć lat pani Pereux?
— Ona jest bardzo młoda: niema więcéj jak trzydzieści dziewięć; to bardzo mało, zwłaszcza gdy się pomyśli, dodała najnaturalniejszym głosem w świecie że ma ona syna mającego dwadzieścia trzy lat wieku.
— Ah! ma syna, zawołała Antonina, udając że ją zajmuje bardzo czepeczek, który Nichetta jej pokazywała.
— Ma syna, odpowiedziała modniarka, nie inaczéj, — młodego chłopca ślicznego, słodkiego w obejściu, pełnego rozsądku i serca i kochającego swoją matkę...
— Panna go znasz? zapytała Antonina z drżeniem w głosie.
— O i dobrze; widuję go często u pani Pereux.
— Ten mały czepeczek bardzo mi się podoba, rzekła Antonina udając że pragnie zmienić rozmowę.
— Może zechce go pani przymierzyć? spytała Nichetta powstając z miejsca i przybliżając się do Antoniny.
— A i owszem.
— Ślicznie w nim pani wygląda, — rzekła Nichetta zobaczywszy w lustrze efekt jaki sprawiał czepeczek na głowie panny Devaux.
— Ile kosztuje?
— O, bardzo niewiele. Pomówimy o cenie nieco późniéj, jak się pani stanowczo zdecyduje.
Antonina zdjęła czepeczek, położyła go na stronie i siadając rzekła:
— Masz mi panna jeszcze co do pokazania?
Przetrząśnięto znów pudełko.
Nichetta strzegła się bardzo rozpocząć pierwsza rozmowę o Edmundzie. Zresztą, była tego pewną, iż Antonina sama się o to postara. Niedługo też na to czekała.
— Zdaje mi się, iż ojciec mój zna tego pana Edmunda Pereux, zaczęła Antonina.
— Edmunda! wistocie on nosi takie imię. Czy ja je pani powiedziałam? spytała Nichetta.
— Nie; ale ja znalazłam jego bilet wizytowy w gabinecie mego ojca, przypominam to sobie, odpowiedziała Antonina rumieniąc się.
— Wistocie, on był po poradę u pani ojca. Był nieco chory, a ponieważ jego matka łatwo się zastrasza, przeto chciał ją zaspokoić.
— Czy ją zaspokoił?
— Zupełnie, — odpowiedziała Nichettą, która mówiła tak sobie, aby coś mówić, udając że nie wie o prawdziwéj przyczynie wizyty Edmunda.
„Biedna kobieta! pomyślała Antonina, niczego się nie obawia.”
Poczem rzekła głośno:
— Wczoraj był u ojca.
— A dziś nie? spytała Nichettą.
— Nie.
— Jesteś pani tego pewną?
— O, i bardzo pewną — odpowiedziała Antonina rumieniąc się znowu. Alboż miał dziś przyjść?
— Zdaje się, żem go spotkała przed chwilą na ulicy.
Antonina nic nie odpowiedziała, spuszczając oczy.
Jak widzicie, Nichettą popychała ją do ostatnich granic.
— Chciałabym kupić, zaczęła Antonina, jaki czepeczek dla téj pani, która tu była przed chwilą a teraz poszła do mojéj szwaczki.
— W rodzaju takim może jak ten? Nichettą pokazała nowy czepek.
— Tak; ten jest dobry.
— Zupełnie podobny mu, sprzedałam pani Pereux.
Antonina nic nie odpowiedziała. Obawiała się, czy za dużo nie mówiła już o Edmundzie, mimo iż nie przypuszczała, aby Nichetta miała tak wielki interes dowiedzenia się co ona myślała i co o nim mogła mówić.
Modniarka zrozumiała tę dyskrecję; mimo to jednak pragnęła ciągnąć za język niewinne dziecko.
— Tak jest ciągnęła daléj, sam pan Edmund wybrał jéj ten czepeczek. Bo on też ma taki dobry gust... Wyobrazi sobie pani, iż zajmuje się swoją matką jak brat rodzoną siostrą, jak mąż żoną. Zasługuje na to aby był szczęśliwy, a z temw szystkiem...
— A z temw szystkiem?... powtórzyła Antonina.
z temw szystkiem, nie wiem co mu jest od dwóch czy trzech dni; zdaje się być smutnym a przynajmniej zakłopotanym. Widać że jest czemś mocno zajęty. Mówiła mi o tem jego matka, która mnie bardzo kocha. Znała mnie jeszcze młodziutką, nie tai się więc przedemną ze swemi myślami.
— A wie też ona, co powoduje zakłopotanie jéj syna? spytała Antonina, biorąc do ręki koronki i zdając się więcéj niemi zajmować jak prowadzoną rozmową.
— O wie, i dobrze proszę pani. Jéj syn nie przed nią nie ukrywa.
— I cóż mu jest?
— Pan Edmund chciałby się żenić.
— I dla czego się nie żeni? Mamy potrzebę powiedzieć, iż od samego początku téj rozmowy, serce Antoniny uderzało silniéj? nie mogła ona jednak od niéj się powstrzymać, choć wyrzucała sobie tak poufałą rozmowę z osobą, której nie znała, a która byle tylko chciała mogłaby była odgadnąć całą jéj tajemnicę.
Ale czyż mogła obawiać się Antonina, zdradzić uczucie z którego sama sobie jeszcze nie zdawała sprawy? Co się zaś tyczy tego, iż mogła się domyślać, że Nichetta była nasłana przez Edmunda, to była ona na to zbyt niewinną i można być pewnym że choćby jéj kto podobną myśl nasunął, wahałaby się jeszcze długo czy ma ją przyjąć za rzeczywistość czy nie.
— Nie żeni się, mówiła Nichetta ponieważ nie wie jeszcze, czy młoda panna którą kocha, kocha go wzajemnie.
— Nigdy z nią o tem nie mówił?
— Nigdy; widział ją tylko kilkakrotnie.
— I to tylko widząc ją na ulicy pokochał?
— Nie inaczéj; to dziwne, nieprawdaż proszę pani? ale zdaje się iż ta młoda panienka jest tak piękną, tak przyjemną, tak miłą i czystą, że dość ją raz widzieć, aby pokochać.
Nichetta zlękła się czy zadaleko nie zaszła.
— Proszę pani dorzuciła prędko, oto małe kołnierzyki, bardzo skromne ale stosowne dla młodych panienek.
— Wistocie, wistocie... wybąknęła Antonina ten kołnierzyk jest prześliczny; biorę go, biorę.
— Tak więc, te dwa czepeczki i ten kołnierzyk? spytała Nichetta, chcąc dać czas pannie Devaux do przyjścia do siebie ze zbytniego wzruszenia.
— Tak, odpowiedziała Antonina, niewiedząc sama co mówi.
Nichetta wstała.
Gdyby Antonina nie była się powstrzymała, niewątpliwie spytałaby Nichetty:
„No i dla czego nie mówisz mi już nie o Edmundzie?”
Nichetta, która nie spuszczała oka z młodéj dziewczyny, odgadła co się działo w jéj duszy; ale obawiając się zdradzić postanowiła czekać jeszcze, aż dopuki sama panna Devaux nie rozpocznie o Edmundzie.
— Czy już nie więcéj z tego co mam nie potrzeba pani? spytała zamykając pudełko.
— Nie; dziękuję, odrzekła Antonina.
Nichetta wzięła powoli rękawiczki, leżące na kominku, dając przez to czas Antoninie do znalezienia sposobu rozpoczęcia znowu rozmowy o Edmundzie.
Antonina na próżno szukała.
Nie miała ona najmniejszéj wątpliwości, iż nie w kim innym tylko w niéj był Edmund zakochany; było jéj przyjemnie gdy o tem mówiono, ale lękała się sama zaczynać. Im więcéj czasu upłynęło, tem więcéj trudności napotykała ona w zatrzymaniu Nichetty i rozmawianiu z nią o Edmundzie.
— A więc żegnam panią, rzekła Nichetta włożywszy rękawiczki; mam nadzieję, że powrócę tu jeszcze.
— Gdzie panna mieszka? spytała Antonina.
Nichetta dała jéj swój adres.
— Zaraz zapłacę, rzekła panna Devaux.
— Nietrzeba; zapłaci mi pani razem.
I chciała wyjść.
Widząc ją oddalającą się, Antonina wołała powiedzieć to, czego nie chciała powiedzieć, niż pozbawiać się sposobności rozmawiania o Edmundzie.
To téż w chwili, kiedy modniarka brała za klamkę, Antonina zatrzymała ją słowami:
— Proszę panny...
I cała zaczerwieniona spuściła oczy, niewiedząc sama od czego zacząć.
— Pani ma do mnie jaki interes?
— Tak, — proszę drzwi zamknąć.
Nichetta była posłuszną.
— To co teraz pannie powiem, może jéj się zdawać bardzo dziwnem; ale nie taję się z tem, iż ten pan Pereux obchodzi mnie wielce.
Modniarka osłupiała z zadziwienia.
— Zaraz się wytłomaczę, ciągnęła Antonina; on mnie obchodzi, ponieważ wiem o nim to, czego nikt prócz ojca i mnie nie wie.
— Co takiego?
— Pan Edmund jest więcéj chory, jak myśli. Ponieważ panna go znasz, przeto powiedz mu, aby miał nad sobą staranie... aby wyjechał; nie, niech nie wyjeżdża, ale niech się pielęgnuje, nich przychodzi często do mego ojca, który opiekować będzie się nim jak synem. Pojmujesz dobrze panna, iż nic dziwnego że zajmuję się tym młodym człowiekiem, od chwili w któréj doszło do mojéj wiadomości, iż jego zdrowie, jego życie jest zagrożone...
Nie spodziewająca się tego wyznania, a kochająca Edmunda jak brata, Nichetta zbladła.
— Czy rzeczywiście jest tak, jak pani mówi? spytała.
— Rzeczywiście.
— Pan Edmund jest chory?
— Bardzo niebezpiecznie.
— Więc Gustaw się nie mylił... mówiła pocichu Nichetta.
— Co panna mówisz? spytała Antonina.
— Mówię, odpowiedziała Nichetta ze wzruszeniem któreby darmo ukryć chciała, iż pani jesteś aniołem i nie dziwię się, że Edmund tak cię kocha.
— Co to znaczy?
— To znaczy, że zbytecznem byłoby teraz udawanie; że tą młodą dziewczyną, którą pan Pereux kocha jest, nie kto inny tylko ty pani; że ty pani kochasz go już także, może nie wiedząc sama o tem. Ale nie lękaj się pani. To co wiem pozostanie tajemnicą między mną a tobą; przysięgam ci, iż nikt się o tem nie dowie. Przyjdzie dzień, w którym wszystko pani wytłomaczę i zobaczysz że będziesz mi trochę wdzięczna za to com dla ciebie pani uczyniła. Myśl tylko teraz o tem, iż Edmund jest chory, że najlżejsze zmartwienie może stan jego pogorszyć, i że szczęście całego jego życia, jest w twoich pani rękach.
Nie uwierzycie jak była zmieszaną Antonina tem wyznaniem Nichetty; odpowiedziała jednak szybko z całą naiwnością swojéj duszy, jak gdyby odrazu odgadła iż miała do czynienia z sercem zdolnem do pojmowania jéj serca.
— Nic panna nie mów o téj chorobie jego matce, ocalemy go bez jéj o tem wiadomości.
— Miłość pani za wszystko starczy; Kdmund będzie dość szczęśliwy jak się dowie że ty go kochasz.
— Ależ ja tego nie powiedziałam...
— Pst! zawoła Nichetta ktoś nadchodzi.
Wistocie pani Aniela powracała i w téj właśnie chwili otwierała drzwi pokoju Antoniny.
— Tak więc, rzekła Nichetta dałam pani mój adres i jeżeli będziesz czego potrzebowała, proszę mi napisać słów parę to się zjawię.
Z trudnością byłoby Antoninie znaleźć odpowiedzi słowo; skinęła więc tylko na znak zgody.
Nichetta pożegnała się i wyszła.
— Będziesz miała swoją różową suknię, rzekła Aniela do Antoniny.
— Bardzo dobrze; oto czepeczek dla ciebie; podoba ci się?
— Rzeczywiście ma ponsowe wstążki. Ah! drogie, drogie dziecko, jakżeś dobra że nie wypuszczasz mnie ze swojéj pamięci.
I pani Aniela, uściskała Antoninę, za podziękowanie.


XIV.

Kiedy Nichettą zjawiła się rano u Antoniny, nie spodziewała się nigdy aby jéj odwiedziny wywołały takie następstwa. Przybywszy ufająca i radosna w celu dowiedzenia się czy Edmund miał szanse téj miłości, powróciła do domu smutna i wzruszona, dowiedziawszy się, iż młody chłopiec dotknięty był jedną z tych chorób, które życie ludzkie na szwank wystawiają.
Nicheta była przerażoną. Choroba, obawa, smutek, tak mało miały z nią wspólnego, iż umysł jéj został jakby otumaniony tem co jéj panna Devaux powiedziała.
Pytała się sama siebie, co powie Edmundowi jak skoro on przyjdzie o drugiéj po wiadomości. Była chwila, że chciała uciekać. Widziała wszystko w najczarniejszych kolorach. Lękała się uczynić kroku bez poradzenia się Gustawa.
To téż, cała jeszcze przejęta tem co jéj powiedziała panna Devaux, wzięła pióro do ręki i skreśliła te słowa do Daumonta:
„Kochany Gustawie! Jak tylko otrzymasz ten list, przyjdź natychmiast do mnie; nasz przyjaciel Edmund, potrzebuje więcéj dziś jak zwykłe obecności swoich przyjaciół. Przypominasz sobie, iż widując cię często smutnym, pytałam o powód niehumoru. Odpowiadałeś mi wtenczas iż lękałeś się nieco o jego zdrowie; żeś go słyszał kaszlącego kilkakrotnie, że jego ojciec umarł w trzydziestym roku życia, i że im bliższym był Edmund tego wieku, tem większe obawy o niego żywiłeś. Mój przyjacielu! przeczucia twoje nie były bezzasadne. Edmund jest dotknięty tą samą chorobą co i jego ojciec. Wiem to od panny Antoniny, któréj to stary doktór powiedział. Chciałam cię natychmiast o tem uprzedzić, abyśmy jak najprędzej uradzili co robić dla ocalenia naszego przyjaciela — jeżeli to jest możliwe. Serce mi się ściska, nie mogę oddychać od chwili w którój się o tem dowiedziałam. Płaczę gorącemi łzami, pisząc ten list do ciebie. O drugiéj Edmund ma przyjść do mnie; przybywaj poradzić mi co mam robić, ponieważ drżę cała z obawy, iż jeżeli cię nie zobaczę, to nie zdołam ukryć przed nim niepokoju, jaki mną miota. Ta mała Antonina, — to anioł; kocha go, jestem tego pewną i mam nadzieję że choroba Edmunda i nagłe współczucie które przepowiednie doktora w niéj obudziły, — nie mało przyczyniły się do przyspieszenia téj miłości. Oto rezultat kroku który, — ty wiesz, zrobiłam w najlepszym zamiarze a którego teraz gorąco żałuję. Gdybym była na twojęm miejscu, poszłabym do p. Devaux, prosić go aby za jaką bądź cenę ocalił Edmunda. Biedny chłopiec nie jest jeszcze obłożnie chory; niczego się nie lęka; może będziemy jeszcze mieli dość czasu, aby go ocalić. Ty wiesz dobrze, iż nie cofnę się przed niczem co będzie potrzebne dla uleczenia twego przyjaciela.”

„Nichetta.”

Napisawszy zapieczętowała ten list, umieściła na kopercie adres Gustawa i zeszła zanieść odźwiernéj prosząc jéj o odniesienie listu pod wskazany adres i czekanie na odpowiedź.
Odźwierna powierzyła list posłańcowi publicznemu, który się udał w stronę mieszkania Gustawa.
Podczas gdy to się działo, Edmund zamiast powracać do swojéj matki, która późno położywszy się spać, zapewne jeszcze nie wstała z łóżka, przechadzał się bez celu, cały zatopiony w swoich myślach, w swojéj miłości, w swoich nadziejach.
Obszedłszy. bez celu kilka ulic, skierował machinalnie swe kroki ku domowi swego przyjaciela, któremu chciał pokazać list wczoraj otrzymany, aby z nim podzielić to szczęście jakie ten list mu sprawił.
Gustawa nie było w domu, służący jego jednak, który znał Edmunda i wiedział że u jego pana młody Pereux jest jak u siebie, nalegał na niego, aby nieco zaczekał, ponieważ Gustaw nie omieszka niedługo powrócić.
Nie mając nie lepszego do roboty, pozostał on położywszy się na kanapie i pogrążywszy się w swoich szczęśliwych myślach.
Leżał tak już i oczekiwał z pół godziny na Gustawa kiedy przybył komissjoner Nichetty.
— Nie ma w domu p. Daumont, — rzekł służący; proszę list zostawić.
— Nie mogę, — oczekują na odpowiedź.
— No, — to czekaj pan na odpowiedź.
Posłaniec publiczny usiadł, ale po upływie kwandransa czasu zaczął się niecierpliwić. Podniósł się z miejsca i przechadzając się po jadalnym pokoju mruczał sobie:
„Piękniebym wyszedł, gdyby mi przyszło zawsze tak długo wyczekiwać.”
— I cóż ci na to poradzę mój dobry człowieku? rzeki służący; mego pana nie ma w domu, nie mogę mu więc oddać twego listu.
Po nowej chwili wyczekiwania, komissjoner znowu zaczął:
— Stróżka kazała mi nie przychodzić bez odpowiedzi.
— Dawaj więc ten list, zawołał zniecierpliwiony służący.
— Widzicie więc, że wasz pan jest w domu, rzekł pierwszy oddając pismo.
Służący wzruszył ramionami, ale nic nie odpowiedział. Wziąwszy list udał się do pokoju, gdzie zostawił Edmunda.
— Proszę pana panie Edmundzie, rzekł tonem nieco poufałym.
— Czego chcesz mój Hilary? spytał Pereux.
— Czeka tam komissjoner z listem do pana; nie chce odejść bez odpowiedzi, mrucząc iż na próżno czas traci.
— I cóż ja na to poradzę?
— Pan, który znasz jako przyjaciel p. Gustawa wszystkie jego interesa, może i wiesz o co rzecz tu idzie; ten człowiek gorąco domaga się odpowiedzi.
I jednocześnie Hilary oddał list Edmundowi, który wpatrywał się w adres z zadziwieniem.
— Szczególne! od Nichetty. Co za interes może mieć.
ona do Gustawa? Opisuje mu pewno to o czem dowiedziała się rano u Antoniny. W każdym razie, nie ma tu nic takiego, czegobym nie mógł wiedzieć. Dam natychmiast odpowiedź.
I odpieczętował list dla odczytania takowego.
Zaledwie doszedł do połowy, wzrok jego padł na zwierciadło; był blady jak trup.
— Co mam odpowiedzieć? spytał służący.
— Powiedz że dobrze, pan Gustaw przyjdzie do osoby, która do niego pisze.
Potarł ręką czoło. Zimny pot wystąpił na jego oblicze a dwie duże łzy popłynęły z jego oczów.
Wszystkie jego marzenia były zawarte w tych łzach.
— Biedna moja matka!... mówił sobie.
Włożył list do kieszeni. Nie potrzebował go już więcéj czytać. Umiał go prawie na pamięć.
Poczem wziął kapelusz i zszedł ze schodów, podobny do obłąkanego szedł nie wiedząc gdzie idzie, nie patrząc, nie myśląc.
Nagle zatrzymał się.
Był na bulwarach.
Ludzie przechodzili i śmieli się; przypatrywał się im czas jakiś, poczem skierował się na ulicę Godot.
Wszedł do Nichetty którą przestraszył swoją trupią bladością.
— Posyłałaś po Gustawa, rzekł, podając jej palącą rękę, głosem który tłumiło wzruszenie.
— Tak odpowiedziała Nichetta, przeczuwając iż coś złego się stało.
— Gustawa nie było w domu, moja dobra Nichetto — i ja odpieczętowałem list.
Nichetta krzyknęła z przerażenia i ukryła twarz w swoich rękach.
— Cóżem uczyniła mój Boże!.. zawołała padając na kolana.
— Uczyniłaś to, coś powinna była uczynić. Ten list, jest listem anioła. Prędzéj, późniéj dowiedziałbym się prawdy. Nie mówmy o tem. Przychodzę ci podziękować za przywiązanie, jakiegoś mi dawała dowody, i aby ci polecić moją matkę. Ją ta wiadomość zabije!
Na tę myśl, łzy znowu zrosiły jego oczy.
— Ja, który tak byłem szczęśliwy!... Widziałaś Antoninę? Widziałam, rzekła dziewczyna.
— Ona ci to powiedziała?
— Ona.
— Była też trochę wzruszoną?
— O i jak jeszcze!
— Biedne dziecko! — więc ona mnie kocha?
— Ona cię bardzo kocha Edmundzie i może napróżno niepokoimy się.
Edmund smutnie uśmiechnął się. Był to uśmiech na śmierć skazanego.
— Dziękuję, moją Nichetko, dziękuję.
W téj chwili wszedł Gustaw, niewiedząc o niczęm.
— Powiedziano mi, rzekł do Edmunda, żeś odebrał list pisany do mnie.
— To prawda; oto masz. Przebacz — żem go otworzył, zrobiłem ci przez to więcéj boleści, jak sobie samemu.
Gustaw pożerał okiem list Nichetty.
— To była wola Boga! rzekł z cicha, podnosząc oczy do nieba; nie znajdując wyrazu na odpowiedzenie Edmundowi.
— W istocie taka była wola boska, powtórzył Edmund. Co do mnie jednak, to ją jedno tylko wyrzucam Bogu, iż was oboje wmieszał w moje sprawy, was, moich przyjaciół tak szczęśliwych, tak wesołych i zdrowych. Muszę was nudzić.
— Co mówisz Edmundzie! zawołał Gustaw.
— O nie mów tak, przerwała Nichetta.
— Ah! moi dobrzy przyjaciele, rzekł Edmund, biorąc w swe objęcia młodą dziewczynę i jéj kochanka, ja jestem bardzo nieszczęśliwy!..
I mówiąc to, uczuł iż siły go opuszczają, upadł na krzesło, zalewając się gorącemi łzami.


XV.

Nichetta i Gustaw wzięli za ręce Edmunda, w niemem milczeniu; oboje zrozumieli, iż wszelka nadzieja i pociecha były tu bezużyteczne.
— No, trzeba być mężczyzną, rzekł nagle Edmund, powstając z miejsca i zabierając się do wyjścia.
— Gdzie idziesz? spytał Gustaw.
— Idę do mojéj matki na śniadanie. Zobaczę ci dziś jeszcze?
— Nie inaczéj.
— Do widzenia zatem. Żegnaj dobra Nichetto, rzekł Edmund, ściskając modniarkę; dziękuję ci za twój wyborny wczorajszy obiad... będziemy go powtarzali od czasu do czasu...
Gustaw towarzyszył Edmundowi aż do drzwi.
Był przerażony spokojem swego przyjaciela.
— Tylko bez niedorzeczności, rzekł — żegnając go.
— Jakież niedorzeczności mogę ja popełnić? teraz nie pora po temu, odpowiedział Edmund, uśmiechając się.
— Odwagi przyjacielu, odwagi!
— Mam ją. Pocóż rozpaczać? Ludzie mogą się mylić, nieprawdaż? a Bóg jest przecie dobry. Wszystko jeszcze nie jest skończone.
Uścisnął serdecznie rękę Gustawowi i poszedł.
— On nam tak mówi, aby nas uspokoić, aby nas nie martwić, rzekł Gustaw Nichecie, zamykając drzwi, ale śmierć nad nim już się unosi, nieprawdaż? To okropne, co się stało. I pocóż pisałaś mi ten list?!
Mogłam przewidziéć, że to nastąpi? Nie burcz mnie Gustawie, już i tak dość cierpię. l ocierała na nowo łzy cisnące się jéj do oczów.
— Nie łudźmy się, rzekł Gustaw, zwodnemi nadziejami; patrzmy na rzeczy z najgorszéj strony, a jeżeli się omylimy, to wyjdzie z tego nasze szczęście. Edmundowi nie pozostaje jak cztery lub pięć lat do przeżycia.
— Biedny Edmund, westchnęła Nichetta.
— A wiec, trzeba, aby je przeżył szczęśliwy, te cztery lub pięć lat; do mnie należy zapewnić mu to szczęście. Albowiem, widzisz Nichetto, gdyby w dniu śmierci Edmunda sumienie moje wyrzucało mi cośkolwiek względem niego, strzeliłbym sobie w łeb. Czy panna Devaux mieszka li tylko ze swoim ojcem?
— Nie, ona ma przy sobie ochmistrzynię.
— Mniejsza z tem.
— Chcesz się z nią widzieć?
— Tak?
— A to po co?
— Mam pewien projekt w téj mierze.
Uściskał Nichettę i wyszedł.
Jak skoro zniknął z bulwarów, Nichetta włożyła na siebie chustkę, udała się do kościoła Ś-ej Magdaleny, padła na kolana i zapaliła świecę; poczem powróciła do domu nieco uspokojona.
Podczas — gdy to się działo, Edmund przybył do swojej matki, która obudziła się prawie bez wspomnienia tych wzruszeń dnia poprzedniego; przyjęła syna jak zwykle: uśmiechem i pocałunkami.
Pomimo usiłowań, nie mógł Edmund zapanować nad swoim smutkiem i myślami, w których pogrążył go przed chwilą list rano otrzymany.
Kilkakrotnie wypytywała go o powód tego p. Pereux. Przypisywała jednak tę melancholję niepokojom pierwszej miłości.
Oh! kiedy serce nawykło do nadziei, z trudnością mu przychodzi oddać się zwątpieniu; to też obawy młodéj matki, na skutek jednéj z tak częstych reakcyj duszy, zdawały się nazawsze zatarte przez ufność, którą położyła ona w Bogu, po okropnych przeczuciach, jakiemi miotaną była dnia poprzedniego.
Edmund czynił wszystko co można, aby być wesołym; mimo to po śniadaniu, podczas którego opowiedział matce swoje spotkanie z Nichettą, powrócił do swego pokoju.
Natenczas usiadł, jeżeli tak powiedzieć można, wprost samego siebie, i oparłszy głowę na rękach, począł myśleć.
„Szczególna to rzecz życie, mówił do siebie. Pewnego dnia dziecko przychodzi na świat; młodzi rodzice przyjmują je radością i pielęgnowaniem; przyjmują jako dobrodziejstwo, kochając w niem widoczne uderzenie swoich własnych serc. Oczy jego otwierają się na światło, dusza na życie, a cała natura zaczyna dla niego żyć. Macierzyńskie spojrzenie śledzi, bada nowonarodzone dziecko, najmniejsze nieszczęście — niepokoi ją; pielęgnuje je — jak wiotki kwiatek, potrzebujący ciągle jednakowego światła, cienia i wody. Wychowuje je — jak gdyby miało być wieczne; napełniają jego serce uczuciem, jego umysł nauką. Tak wzrasta. Pokładają wielkie nadzieje w tém dziecku, jak skoro tylko zostanie człowiekiem. Ukazują mu wszystkie karjery, badają jego skłonności — sympatje. Wytwarzają mu stosunki, będąc dumni z jego postępów i dziękują Bogu. Nareszcie dziecko dochodzi dwudziestu lat: uśmiecha się do przyszłości, która mu się zdaje pełną zachwytów umysł jego rozumuje, oko zagłębia się w przestrzenie, serce zaczyna kochać. Z kolei zaczyna samo o sobie myśleć, czuje się zdobieni do wielkich i dobrych rzeczy daje szczęście tym, którzy je otaczają, a daje tak, jak samo je otrzymało. Wszystkie szlachetne ambicje, budzą się w jego umyśle, uśmiecha się ono do przyszłości; jest nareszcie szczęśliwe. Jego rodzice cieszą się, widząc skończonem swoje dzieło, na skutek miłości i starań; i... pięknego poranku, spostrzegają, iż to dziecko ma suchoty, iż musi nieodwołalnie umrzeć, iż trzeba będzie, w niedalekiéj przyszłości, zamknąć w czterech deskach i rzucić do ziemi wraz z jego trupem, całą jego przeszłość i całą przyszłość, wszystkie nadzieje, całe szczęście; nie ujrzy już ono tych, których kochało, ci którzy je kochali nie ujrzą go także, a w miejsce przytulania do swojego łona istoty młodéj, silnéj, kochającéj i kochanéj, biedni rodzice, będą mieli tylko zimny grób, z wyrytem na wierzchu nazwiskiem.
„A, to okropne!.. I to dziecko, to ja! Tak więc, ja żyję, patrzę, czuję, myślę, kochani; wszystkie przedmioty natury znajdują we mnie zwierciadło lub echo, a w niedługim czasie, moje ciało będzie bez ruchu, mój mózg stanie się nieczułą materją, a moje serce, które uderza teraz na wspomnienie jednego imienia, zamrze, a moja miłość stanie się rzeczą zapomnianą i straconą. Nikt nie dostrzeże, że opróżnionem zostało nowe miejsce w świecie; nastaną inni ludzie, którzy będą: patrzeć, czuć, myśleć, kochać, i którzy umrą, tak jak i ja!..
„W moim wieku, zwykle przeżywa się życie wesoło, bez troski; przeszłość jest krótka, przyszłość zdaje się być wieczną... pozwala się płynąć dniom bez rachuby, tak dalece serce bogate jest nadzieją. A ja, ja, który zostałem już uprzedzony, ja, który w skutek tego umierać będę dwa razy, co rano spytam się sam siebie: „czy na dziś wieczór?” a co wieczór spytam się znowu: „czy na jutro rano?” Potem, pewnego dnia, moja matka wyda okrzyk boleści, którego nie będę już słyszał, i wszystko będzie skończone!..
Ksiądz, którego modlitwy nie rozbudzą mnie już do życia, stanie u mego wezgłowia, ludzie ulożą mnie na moje ostatnie posłanie — wązkie i zimne i nadejdzie chwila, w któréj wygodniéj mi będzie w mojéj trumnie, aniżeli dziś na całym świecie. Moje ciało będzie to samo, nieco chudsze, nieco bledsze — ot i wszystko; żadna z rzęczy ziemskich nie będzie miała władzy nademną, a moja dusza pójdzie do Boga... tak mówią.
I cokolwiek czyniłbym, to się stać musi. A ja kocham z tem wszystkiem; naprzód moją matkę, któraby oddała własne życie — ażeby uratować moje; Gustawa który przyjąłby chętnie na siebie chorobę, ażebym ja mógł być szczęśliwy; Antoninę, która choć trzy razy tylko widziana, miała już sposobność dać mi dowody swojéj sympatji i litości, Nichettę, to miłe dziecko, co tak gorąco opłakiwać mnie będzie... a mimo tego» muszę się zatrzymać w środku mojéj drogi, którą znajomi moi odbywać będą bezemnie...
Ja płakałem nieraz na myśl, iż pewnego dnia ujrzę w trumnie mą matkę!... Bądź pochwalony Wielki Boże, żeś mi oszczędził téj boleści”...
Poczem ze ściśnionem sercem, na skutek tych wszystkich myśli, w których pogrążał się, mimo prawie swojéj woli, Edmund wstał i przeszedł się kilka razy po pokoju; poszedł do okna, roztworzył nieco firanki i przyglądał się w niemem milczeniu przechodzącym ulicą; usta jego wyszeptały imię Antoniny, a powracając do stołu usiadł na krześle, oparł swoją głowę na lewéj ręce i machinalnie zaczął pisać list do panny Devaux.
„Antonino! — pisał, zdaje mi się, iż od dziś rana jeszcze więcéj cię kocham. W kościele zapewne za mną modliłaś się do Boga. Ileż to dziwnych rzeczy stało się, w przeciągu trzech dni! Co ja mam teraz robić? Pojadę ponieważ ty mi tak radzisz. Pojechać! Ale gdzie? Pojechać na południe, szukać innego powietrza, które mnie kilka miesięcy dłużéj utrzyma przy życiu? Wyznać mojéj matce, iż jestem chory? Oddalić się od ciebie? Zanieść pomiędzy cudzoziemców mój smutek, moją tęsknotę, moją chorobę?
Umrzeć w pokoju hotelu, pod obcem niebem? Oszukiwać śmierć? a to na co?
Gdyby Bóg chciał i gdybyś ty pani chciała, mógł bym jeszcze być szczęśliwym, a fatalność, o któréj dowiedziałem się dzisiéjszego rana, mogłaby jeszcze stać się przyczyną mego szczęścia. Czy jest istota, któraby była pewną, iż będzie szczęśliwą przez trzy lata? Ja mógłbym nią być. Trzy lata spędzone z kobietą, którą się kocha — wieczność. — Gdybym przyszedł do Ciebie Antonino i powiedział: nie wiele już lat pozostaje mi do przeżycia, ale zależy od ciebie, abym czas pozostały mi przeżył szczęśliwy lub nieszczęsny, błogosławiony lub przeklęty. Poświęć się, stań się moją żoną, a przez ciąg kilku lat, które Bóg mi pozostawia jeszcze, wszystko co jest w człowieku mocy, wszystko co może on wynaleźć, lub o czem zamarzyć dla kobiety, którą kocha, — wszystko to zrobię, wynajdę, wymarzę dla ciebie. Poświęcenie, które dla mnie uczynisz, nie będzie rozciągać się po zagranice mojego życia. Raz umarły, — pozostaniesz wolną i młodą i będziesz mogła z nowym małżonkiem przedłużać szczęście, rozpoczęte ze mną. W imię twojej matki, która umarła, w imię mojéj matki, która umrze z żalu po mojéj śmierci, bądź moją Antonino, — a kiedy Bóg mnie wezwie do siebie, powrócę do niego z duszą pełną wdzięczności, za szczęście którego mi nie szczędziłaś. Uczyń to Antonino, a będziesz mogła sobie powiedzieć kiedyś: „spełniłam dobry uczynek. Był jeden nieszczęśliwy, który bezemnie umarłby niechybnie z bluźnierstwem i przekleństwami na ustach, a dzięki mnie. dzięki mojéj miłości, umarł on, żałując życia — ale nie przeklinając takowego”.
„Zobaczysz Antonino, jakiem to słodkiem będzie dla ciebie wspomnieniem w przyszłości, jak dumną będziesz z siebie. Potem — kto wie?...”
Edmund nie kończył rozpoczętego zdania. Pióro wypadło mu z ręki, Dziwna rzecz! myśl o nadziei oddawała go zwątpieniu.
Natenczas odczytał to co napisał i, przemedytowawszy chwil kilka, podarł na kawałki swoje pismo i rzucił szczątki w ogień.
„Jakiż ja jestem bezrozumny, zawołał, czyż nie kazała mi ona wyjeżdżać? Jakiemże prawem wymagam od tego dziecka połączenia jéj zdrowia z moją chorobą, jéj życia z moją śmiercią? Jakimże prawem ofiaruję jéj trupa za męża? W imię czego chcę zabrać jéj młode i piękne lata, tak jak się zabiera kwiaty — aby je rzucić na grób? Czyż ona mnie kocha, czyż może mnie kochać, — mnie, który mówiłem z nią raz jeden tylko przy oddawaniu rękawiczki, a którego raptem widziała dwa razy? Mogęż nadużywać jéj litości? No, ja byłem szalony, jestem przeklęty, zupełnie przeklęty”.
I oparł swoją głowę na rękach.
„Jeżeli jednak, rozpoczął myśleć po chwili głębokiej zadumy, — jeżeli jednak nie mam prawa wymagać jéj miłości, mam przecież prawo kochać ją i oglądać, mam prawo dać jéj poznać, iż poczynając od dnia, w którym ją pierwszy raz ujrzałem, połączyłem myśl moją z jéj myślą. Zamiast poświęcać dla mojego szczęścia czas, który pozostaje mi do przeżycia, poświęcę go dla szczęścia jéj. Przekleństwo człowiekowi którego pokocha, jeżeli człowiek ten nie uczyni jéj szczęśliwą. Pojdę do p. Devaux, wyjaśnię mu wszystko, wyznając całą prawdę. Zapytam go, czy chce mnie przyjąć za swego syna. Zapytam Antoniny, czy kocha mnie jak brata .Ujrzę rozwijające się u niéj jéj pierwsze uczucie. Będę ją kochał nie jak kobietę, ale jak dziecko, Bliska moja śmierć uczyni mnie starszym w jéj oczach. Będzie sluchała moich rad. Uczucie moje będzie prawie ojcowskiem. Jéj mąż nie będzie mógł być o mnie zazdrosnym, od chwili w któréj pozna czem jestem. Tak, to lepsze, — nie ożenię się nigdy. Ci tylko doświadczać będą boleści po mojéj śmierci, których natura postawiła obok mnie. Tak więc, nie pozbawię matki moich ostatnich lat; będę należał wyłącznie tylko do niéj i umrę w jéj objęciąch”.
W ten sposób rozumował Edmund, tak dalece bowiem czuł potrzebę zająć czemśkolwiek swój przygnębiony umysł; poczem wyszedł do p. Devaux, w rzeczywistości zaś, aby spotkać gdzie Antoninę.
Podczas gdy to się działo, Gustaw biegł w stronę ulicy Lille, pytając się sam siebie przez drogę, pod jakim pretekstem pojawi się u panny Devaux.
„W kążdym razie, mówił sobie, muszę z nią pomówić, a, zdaniem mojem, droga otwarta jest najlepszą drogą. Idzie tu o szczęście Edmunda”.


XVI.

Przybywszy na ulicę Lille, zaanonsował się u pana Devaux.
— Powiedz pannie Devaux, rzekł służącemu, który mu drzwi otworzył, że proszą ją na chwilkę rozmowy do salonu.
Powiedział to tonem tak stanowczym, iż służący nie śmiał mu nie być posłusznym.
Gustaw wszedł do znanego już nam salonu, a nie upłynęło i pięciu minut ukazała mu się Antonina.
— To pan masz do mnie interes? spytała zdziwiona.
— Tak pani, odpowiedział Gustaw i prosiłbym ją nadto o zamknięcie drzwi od jéj pokoju, ponieważ to z czem przychodzę nie może, nie powinno być przez nikogo obcego słyszane.
Słowa podobne mogłyby przestraszać najędważniéjszą dziewczynę; ale osoba, która do niéj przemawiała, przemawiała tonem tak błagalnym, iż, nie wahając się ani chwili, Antonina przymknęła drzwii siądając rzekła:
— Słucham pana.
— Pani, rozpoczął Gustaw, jesteś piękną, młodą, jesteś córką uczciwego człowieka; serce twoje musi być dobre, ufające, litościwe. Wiedz pani jednak, iż bezwiednie może, stałaś się przyczyną wielkiego nieszczęścia.
— Przestraszasz mnie pan, zawołała Antonina, nierozumniéjąc wzruszenia Gustawa, którego nie poznała, choć widziała go, bardzo niedokładnie zresztą, przy boku Edmunda.
— Wczoraj była tu młoda dziewczyna, z czepeczkami, z haftami.
— W istocie.
— Rozmawiała z panią o panu de Pereux?
— Tak jest, panie, odpowiedziała Antonina rumieniąc się.
— O, mów pani bez obawy, albowiem jedną tylko posiadam próżność, tj. sądzę iż nie ma szczerszego serca nad moje. Powiedziałaś pani téj młodej dziewczynie to, co pan Devaux powiedział ci o panu Pereux, tj: iż jest on dotknięty tą samą chorobą co i jego ojciec. Ta młoda dziewczyna napisała mi to wszystko, albowiem ona wie, iż kocham Edmunda jak brata, a list wpadł przypadkiem w jego ręce.
— Nieszczęśliwy! zawołała Antonina.
— Tak pani, nieszczęśliwy, w istocie bardzo nieszczęśliwy, albowiem to proroctwo śmierci, to ruina wszystkich naszych nadziei, wszystkich uczuć, całego wyśnionego szczęścia; Edmund cię kochał pani; on cię jeszcze kocha, z tem wszystkiem będzie musiał nakazać milczenie swojemu sercu, — sercu, które nie umilknie, ale rozpęknie się w jego piersi, zabijając go wcześniéj niżby powinien umrzeć. Otóż pani przyszedłem do ciebie otwarcie, uczciwie, poprostu i mówię. Jest pewien miody człowiek, który cię kocha, a który umrze młody; ten człowiek ma matkę, która jego życiem żyje. Czujesz pani dość siły w sobie, aby zostać jego aniołem opiekuńczym, aby mu towarzyszyć swoją miłością aż do chwili jego śmierci, aby naprawić to złe, któreś mimowoli popełniła? albo téż, czy niezbędną koniecznością jest, aby wyjeżdżał on, szedł umrzeć gdzie w kąt daleki, nie mając innéj pociechy, jak wspomnienie twojego pani imienia? albowiem jestem tego pewny, miłość matki już mu dziś nie wystarcza. Są myśli, które nie potrzebują komentarzy.
Wyrzekamy się opisywać wrażenia, jakie to oświadczenie, tak proste i dziwne zarazem, wywarło na Antoninę; w jednéj chwili stała się ona kobietą, poczuwszy wszystkie węzły miłości, poświęcenia, wspaniałomyślności, poruszające się w jéj duszy i nakłaniające ją niejako do spełnienia uczynku, którego wymagał Gustaw.
— Panie, rzekła do Daumonta, głosem poważnym — powstając, — przysięgasz mi pan, że wszystko coś powiedział jest prawdą?
— Przysięgam ci to pani!
— Jest-żeś pan pewny, iż zostając żoną p. Pereux, zrobię to wszystko co jest w ludzkiéj mocy, aby go uczynić szczęśliwym przez tak długi przeciąg czasu, jaki mu pozostaje do przeżycia?
— Tak, — jestem tego pewny.
— A więc, panie, kocham p. Pereux; póki żyć będzie niczyją prócz jego nie będę; zanieś mu pan ten pierścionek, który mam po mojéj ciotce, jako zakład przysięgi, jaką teraz daje.
Gustaw rzucił się do kolan Antoniny; całował jéj ręce zalewając się łzami.
źId pan, rzekła do Gustawa, idź i zobacz się z panem Pereux; ja będę modliła się o szczęście mojego męża. Mówiąc to, Antonina blada, szlachetna, piękna, opromieniona młodością, miłością i wdziękami, otworzyła drzwi i powróciła do swego pokoju.
Gustaw powracając zeskakiwał po cztery na raz schody.
— Szlachetne serce! powtarzał ustawicznie. Biedny Edmund zawdzięczać mi przynajmnièj będzie jedną, wielką radość!
Przy bramie spotkał swojego przyjaciela, który, jakeśmy to powiedzieli szedł do p. Devaux.
— Ona cię kocha, zawołał Gustaw... Nie zaślubi nigdy innego. Oto jej pierścionek. Poczynając od dziś dnia, jesteście zaręczeni. Miej nadzieję mój przyjacielu, miej nadzieję!...
I rzucił się w objęcia Edmunda.
Młody człowiek został prawie, z radości, przykuty do miejsca.
— Widziałeś się z nią? zapytał.
— Widziałem.
— I ona mnie kocha?
— Tak.
— I zgadza się na nasze małżeństwo?
— Tak, tak, powtarzam ci.
— Ah! Gustawie — niemyślałem że może być człowiek tak szczęśliwy i tak nieszczęśliwy naraz, jak ja dziś jestem.
I mówiąc to, Edmund ściskał znowu Gustawa.
— Co u djabła! ci panowie muszą mieć pomięszanie zmysłów, mówił jakiś otyły jegomość, który był niemym świadkiem téj sceny, a który nie mógł pojąć, że można tak bez ceremonji ściskać się na ulicy i zmuszać porządnych ludzi do schodzenia z trotuarów.

Koniec Tomu pierwszego.


I.

Edmund chciał iść do panny Devaux, rzucić się jéj do nóg, powiedzieć jéj, jak wielce ją kochał, jeszcze przed poświęceniem jakie dla niego uczyniła, i jak to poświęcenie spotęgowało jego miłość, — ale Grustaw go powstrzymał.
— Nichetta ma sposób wejścia do tego domu, mówił; chodźmy do niéj, napiszesz do Antoniny, a ona jéj twoje pismo odda.
— Masz racją; chodźmy prędko.
I w istocie, przyspieszyli kroku.
Edmund był tak szczęśliwy z tego, iż Antonina miała do niego należeć, że myśl o tem zadawała niemal kłam ponurym jego porannym marzeniom. O jednéj tylko pamiętał rzeczy: t. j. iż Antonina go kochała, iż będzie jego żoną; całował ustawicznie pierścionek, który mu Gustaw przyniósł.
— Ona jest piękna, nieprawdaż? mówił do Gustawa. Ktoby mi to powiedział, kiedym trzy dni temu szedł za nią, na tem samem miejscu, że dziś zajdę aż tak daleko?
Mniejsza ztem, zawołał śmiejąc się; jeżeli dobry Bóg nie pozwoli mi przeżyć lat długich, przyspiesza mi przynajmniej preliminarja szczęścia, a w każdym razie wyjdę na swoim. Czemże jest życie, jeżeli nie kilkoma dniami szczęśliwemi, w pośród kłopotów, walk, wyczekiwać i bezliczebnych rozczarowań? Opatrzność uśmiecha się do mnie, — do mnie, który dzisiejszego rana sądziłem się być przeklętym. Antonina wie, iż przeznaczeniem mojem jest umrzeć młodo i dla tego to jéj miłość i litość oddala odemnie to wszystko, coby mi mogło przykrość sprawić. Przeżyję tylko dni szczęśliwe a kiedy dopłynę do oznaczonego kresu, w przeszłości mojéj natenczas mógłbym jeszcze znaleść dość szczęścia, do uszczęśliwienia dwojga istot. Czyż szczęście leży w dniach przeżytych? Nie, ono leży w dniach przepełnionych miłością, przyjaźnią, wszystkiemi boskiemi pociechami, które Stwórca na ziemi udziela. Byłżem ja kiedy nieszczęśliwy? Jestem kochany, ubóstwiany przez moją matkę, jestem kochany przez ciebie, przez Antoninę. Jest-że na świecie człowiek sześćdziesięcioletni, któryby mógł, dodając dni upłynione, otrzymać summę równającą się mojéj? Nie, Gustawie, jestem szczęśliwy jak szczęśliwym być nigdy się nie spodziewałem. I mówiąc to, Edmund uśmiechał się i postępował dumnie.
Co znaczy miłość, to uczucie które ma odwagę spoglądać, śmiejąc się, w oczy śmierci i w jednej chwili przemieniać rozpacz w nadzieję, a boleść w radość? Gustaw trzymał Edmunda za ręce.
— Jestem szczęśliwy, słysząc cię tak mówiącego, nie trać nadziei mój przyjacielu. Do djabła ten Devaux może się mylić, a jego pomyłka może nam jeszcze przysługę wyrządzić, przyspieszając twoje małżeństwo z Antoniną.
Edmund nic na to nie odpowiedział. Czy podzielał on nadzieję Gustawa? Nie. Zresztą lękał się być niewdzięcznym względem śmierci, która go tak szczęśliwym czyniła, gdyby nie chciał ciągle wierzyć że będzie do niéj należał będąc dłużnym jéj odwet.
To płynęło z zabobonu; ale czyż miłość nie jest matką wszystkich zabobonów, wszystkich wiar, wszystkich marzeń?
Dwaj przyjaciele przybyli do Nichetty.
Ujrzawszy młodą dziewczynę, Edmund rzucił się jéj na szyję.
— Moja dobra Nichetko, zawołał, Antonina mnie kocha i będzie moją żoną. Oto jéj pierścionek; Gustaw tak rzeczy urządził. Daj mi prędko atramentu i papieru, abym mógł do niej list napisać.
Nichetta spojrzała na swego kochanka, który skinieniem głowy dał jéj poznać, iż to wszystko było prawdą i że Edmund nie był obłąkanym.
Nichetta była wielce ucieszona, patrząc na swego przyjaciela; dała mu wszystko czego potrzeba do pisania.
— Nichetto, zawołał Edmund siadając, chcesz wyrządzić mi prawdziwą przysługę?
— Z przyjemnością.
— Zaniesiesz ten list Antoninie i zaczekasz na odpowiedź.
— A zatem muszę się ubrać.
I przeszła do drugiego pokoju, dla przygotowania się do wyjścia.
Gustaw poszedł za nią. Edmund zaczął pisać:
„Pani, — Antonino! — jakże mam do ciebie przemawiać, po tem wszystkiem co zaszło? Mamże się zamknąć cały w należnem ci uszanowaniu, albo téż mogę przemawiać — do ciebie, nie tając się z uczuciami których doświadczam? Tak więc ty, tak piękna, tak szczęśliwa; ty, któréj przed czterma dniami jeszcze nie znałem; ty, do któréj jeszcze nie przemówiłem słowa, która możesz wybierać pomiędzy najgodniejszemi, męża godnego siebie, ty zgadzasz się na to, aby mnie kochać, okazując litość temu, którego twój ojciec skazuje... O, niech błogosławioną będzie śmierć, która mnie do ciebie zbliża! Dziękuję Antonino, dziękuję za szczęście, które jestem ci dłużny.
„O czem Gustaw mówił ci dziś rano, o szczęściu które mi udzielasz, przez chwil kilka myślałem przyznaję się, ale nie śmiałbym nigdy wymagać od ciebie takiego poświęcenia. A oto po wymówieniu przezeń pierwszych słów, zgadzasz się pozostać moją żoną, połączyć swoją przyszłość, pełną dni wesołych, z moją ograniczoną czasem przyszłością... Nie chciałaś oddać rozpaczy duszy, która w tobie tylko pokłada nadzieję, a twoja litość popchnęła cię do uczynienia tego dla mnie, do uczynienia czego miłość późniéj popchnęłaby cię niezawodnie. Jakże to wszystko jest wspaniałe Antonino!— jakże nie sprawiedliwym byłby Bóg, gdyby cię nie wynagrodził, pewnego dnia, za dobro, które mi dziś wyświadczasz! Te kilka lat, które mi pozostają do przeżycia, pragnę poświęcić mojéj wdzięczności. Może być, iż znajdą się na świecie kobiety więcéj od ciebie szczęśliwe, ale ręczę że nie znajdzie się ani jedna, któraby była więcéj od ciebie kochana. Będę twoim niewolnikiem podległym i poświęconym. Bogu zawdzięczać należy, żem cię spotkał, — on chciał aby się stało to co się stało. Inaczéj jakże wytłumaczyć sobie szczęście, którego w tak krótkim czasie doświadczyłem?
„Nie masz już matki Antonino, — moja matka zastąpi ci twoją. Zobaczysz jaka ona dobra, jak cię będzie kochała! prawie tak jak ja!
„Twój ojciec będzie moim ojcem; otoczymy go zabiegami i miłością, będziemy spełniać jego wymagania i nawyknienia. A będzie to jeszcze egoizmem z mojéj strony, albowiem nadejdzie dzień, w którym będę jeszcze potrzebował jego pomocy, aby przedłużył moje życie, aby dozwolił mi dłużéj patrzeć na ciebie...
„Gdybyś wiedziała jak cię kocham!... O, pozwól mi wyrazić w tym liście całą radość i zachwyt mojéj duszy! Zwykle, po długim dopiero przeciągu czasu wyznaje się kochanéj kobiecie wszystkie uczucia, które w nas obudziło. Opatrznościowa fatalność upoważnia mnie, w cztery dni po naszem spotkaniu, przemawiać do ciebie z otwartem sercem. Słuchaj więc wszystkiego, co ci mam powiedzieć.
„Dowiedziawszy się dziś rano o chorobie, którą byłem dotknięty, — złorzeczyłem niebu; a teraz kiedy się czuję kochanym przez ciebie, jakkolwiek choroba nie przestała istnieć, a nic nie zaprzecza przepowiedniom twojego ojca, — moje serce mało sobie ze wszystkiego robi. O ile przeklinałem życie, o tyle teraz je kocham. Niema głosu w naturze, któregobym nie słyszał i nie rozumiał; zdaje mi się iż jestem osią, na około któréj grupują się wszystkie dobrodziejstwa Boga. Śmieję się i plączę; obciąłbym sam jeden błądzić po polach z rozpogodzonem czołem i wołać do drzew, do obłoków do kwiatów, do horyzontu całego: — wy nic nie wiecie?.. Antonina mnie kocha!....
„Kiedy pomyślę, że są na świecie ludzie, którzy wymawiają twoje imię, sami nie wiedząc ile to imię zawiera w sobie poświęcenia, wesela, niewinności, młodości i kochania!... Jak pięknem jest życie! jak dobrym jest Bóg! jest — że co na świecie świętszego, szlachetniejszego, jak dwa młode serca złączone na wieki, które przypominają sobie z całéj swojéj przeszłości tylko chwile wspólnie przepędzone, widząc w przyszłości tylko czas, który jedno obok drugiego przepędzi!... Temi dwoma sercami są nasze serca — i to od godziny Antonino!
„Czy tylko dobrze zrozumiałem twoją odpowiedź?
„Piszę do ciebie, nie myśląc o tem kiedy list mój skończę. Wyrazy płyną mi bez liku pod pióro. Mimo to jednak widzę niepodobieństwo wyrażenia ci tego wszystkiego co czuję.
„Wiedz o tem, iż jesteś pierwszą kobietą, którą kocham!.. o gdybyś wiedziała jak jesteś piękną Antonino!..
„Onego dnia, kiedym postępował za tobą, głos jakiś wewnętrzny mówił mi, iż życie moje złączę kiedyś z twojem życiem. A tobie nie mówiło téż co w duszy, iż odegram ważną rolę w twojéj przyszłości? Czy bez myśli dozwoliłaś upaść swojéj rękawiczce? Gdybyś wiedziała jak moje serce biło, kiedym ci ją oddawał. Zarumieniłaś się, odbierając ją. Ktoby ośmielił się teraz przeczyć prawom tajemniczéj sympatji?
„Cóż ci więcéj powiem Antonino? Moja dusza już się wyspowiedała!
„Co mi pozostaje teraz? Będęż mógi kiedy zobaczyć cię mówiąc: ten anioł do mnie należy?.. Czy potrzeba abym widział twojego ojca, albo czy téż moja matka ma prosić go o tak niezbędne pozwolenie, które przyspieszyłbym gdybym mógł tylko?...
„Są chwile w których wątpię, czy to jest prawdą co mi powiedział Gustaw. Lękam się, aby zimna rzeczywistość nie powiedziała mi: „ty marzyłeś: Antonina nie kocha ciebie, ona nawet o tobie nie myśli!” Ah, gdyby to nastąpiło, miałbym jeszcze za dużo czasu do życia!...
— No i cóż, zawołała Nichetta wchodząc, jeszcze piszesz?
— Tyle bo rzeczy mam do powiedzenia... odpowiedział Edmund.
— I wszystkie te rzeczy nie są bliskiemi końca?
— Są, moja dobra Nichetko, już skończyłem.
— Nie mam nic więcej powiedzieć pannie Devaux?
— Nic, — tylko oddasz jéj ten list.
Mówiąc to, Edmund składał i pieczętował list.
— Czy zastanę cię tu jeszcze?
— Zastaniesz-, będę oczekiwał z Gustawem.
Nichettą pożegnała swoich przyjaciół i wyszła.
Znalazła Antoninę całkiem jeszcze wzruszoną, po tem — co zaszło między nią a Gustawem.
Napróżno Aniela starała się ją wybadać, Antonina nic nie odpowiadała, tak — iż dzielna kobieta zmuszoną została, jak zwykle, zasnąć przy swoim Zamku Kenilwort.
„Zdaje mi się, iż uczyniłam to, co powinna byłam uczynić, mówiła sobie młoda dziewczyna. Czuję iż pewnego dnia musiałabym pokochać Edmunda, gdybym go teraz nie kochała, ale co powie mój ojciec?”
Antonina myślała o tém, kiedy Nichetta weszła.
Pani Aniela, usłyszawszy wchodzącą modniarkę, przebudziła się nagle.
— Panna przychodzisz ze strony pana Pereux, — było pierwsze zapytanie Antoniny.
— Tak pani, odpowiedziała Nichetta.
— Co to znaczy pan Pereux? spytała Aniela przecierając sobie oczy.
— To mój mąż, rzekła spokojnie panna Devaux.
— Jezu Chryste! zawołała ochmistrzyni patrząc na młodą dziewczynę, — oszalałaś?
— Wcale nie, moja droga Anielo, odrzekła spokojnie Antonina, która od godziny poznała, iż nie jest już dzieckiem i nie chciała wstydzić się swojego uczucia. Co pannie polecił on powiedzieć? ciągnęła daléj zwracając się do Nichetty.
— Dał mi ten list do pani — i nic więcéj.
I w téj saméj chwili Nichetta, poznawszy iż tajemnica jest niepotrzebną, oddawała list Edmunda córce doktora.
— Wytłumaczysz mi aby, co to wszystko znaczy? spytała Aniela zamykając książkę:
— To znaczy, — odrzekła Antonina, iż pan Pereux kocha mnie, iż ja go kocham i że go za męża mieć będę.
— A ojciec twój dozwala na tę korespondencją?
— Mój ojciec o niczem jeszcze nie wie.
— Powinnam go zatem uwiadomić o tém co zaszło.
— Niepotrzeba, za chwilę sama go zawiadomię.
W téjże chwili Antonina zaczynała czytać list otrzymany, a niespuszczająca jéj z oka Nichetta, widziała jak drżały jéj ręce, a policzki krwią nabiegały.
Panna Devaux czuła, iż serce jéj bije gwałtownie.
Przerywała od czasu do czasu, swoje czytanie, aby zawołać westchnąwszy: „Jak on mnie kocha!”
— I pocóż ja tu jestem?! mówiła sobie pani Aniela. O niczem mi nie mówią, a ja sama nie widzę nic.
— Niech pani Pereux będzie tak dobrą i przybędzie jutro odwiedzić mojego ojca, rzekła Antonina do Nichetty. Będzie o téj wizycie uprzedzony. Pannie to wszystko zawdzięczać muszę, rzekła Antonina, niewątpiąca, iż modniarka była świadomą wszystkiego co zaszło.
— Mamże tego żałować? spytała Nichetta.
— Nie, odpowiedziała Antonina; nigdy ja tego nie zapomnę, iż panna przyniosłaś mi ten list.
Powiesz panu Pereux co z nim zrobiłam i dodasz panna, iż żegnając cię poszłam do gabinetu mego ojca.
To mówiąc, Antonina włożyła list Edmunda za gors swojéj sukni i wyszła z pokoju, aby się udać do pana Devaux.
— Mój ojcze, mój dobry ojcze, rzekła siadając mu na kolanach, mam z tobą mówić o poważnych rzeczach.
— Przestraszasz mnie, zawołał p. Devaux śmiejąc się. Poważne rzeczy w twoim wieku drogie dziecko.... cóż to znaczy?
— Mój ojcze, rzekła Antonina głosem stanowczym, ja się kocham.
— Ty się kochasz? powtórzył p. Devaux, którego to wyznanie niemało zadziwiło.
— Tak kocham kogoś, który mnie kocha — i przychodzę cię uprzedzić ojcze, iż matka tego pana przybędzie jutro rano prosić cię o moją rękę dla niego.
Doktór patrzył na córkę z rzeczywistem zadziwieniem.
— I ty to wszystko tak sama urządziłaś?
— Sama ojcze.
— Któż jest ten młody człowiek? sądzę bowiem iż ten kto cię kocha jest młody. Powiedz mi jego nazwisko, a jeżeli okaże się godnym mieć za żonę istotę, za którą każdodziennie nieprzestaję dziękować Bogu, — to go zaślubisz.
— Nazywa się p. Edmund Pereux, mój ojcze.
— Pan Edmund Pereux.... nie znam tego pana, rzeki doktór — nieprzypominając już sobie odwiedzin młodego człowieka.
— Masz krótką pamięć, rzekła Antonina wyciągając rękę i pokazując bilet wizytowy.
— Ten młody człowiek, który przychodził do mnie po poradę przed dwoma dniami?
— On sam, ojcze.
— I on cię kocha?
— Tak.
— Od dawna?
— Od chwili w któréj mnie zobaczył.
— A zobaczył cię?
— Przed czterma dniami.
— I ty go także kochasz?
— Nie mniéj od niego.
— Od tego samego czasu?
— Tak, ojcze.
— Jesteś szalona, moje dziecko.
— Przysięgam ci ojcze, że mam zupełną przytomność umysłu.
— Wiesz — że, że nie możesz być żoną p. Pereux.
— A to dla czego?
— Ponieważ pan Pereux umrze najdaléj za trzy lata, ponieważ ja o tém wiem dobrze, a, wiedząc o tém, nie mogę oddawać mojéj córki człowiekowi, który ją po trzech latach pożycia pozostawi wdową, obarczoną dziećmi dotkniętemi tą samą chorobą co i on. Powiedz, że wszystko to jest dzieciństwem i nie mówmy więcéj o tém.
— Nic nie jest większéj wagi nad to, odrzekła Antonina, i nie inny powód tylko ten sam, który cię nakłania do odmówienia mu mojéj ręki, mnie nakłonił do kochania go.
— Nie rozumiem cię.
— To bardzo proste, mój ojcze. Pan de-Pereux kocha mnie. Wiem równie dobrze jak ty, iż więcéj jak trzy lata żyć nie będzie; pragnę więc zostać jego żoną, aby mógł być szczęśliwym przez te trzy lata ostatnie.
— I ty myślisz, że ja przystanę na to poświęcenie?
— Trzeba będzie koniecznie mój ojcze.
Nie tylko że nigdy jeszcze w życiu Antonina nie rozmawiała w ten sposób ze swoim ojcem, ale nigdyby on nawet nie przypuszczał, aby mogła się ona zdobyć na tyle stanowczości i siły woli.
— Trzeba się będzie zgodzić, powtórzył, a to dla czego?
— Ponieważ od godziny jestem jego narzeczoną. Patrz, mój ojcze, rzekła wyciągając rękę, nie mam już pierścionka mojéj matki, — dałam mu takowy przyrzekając, iż nigdy należeć nie będę do innego. Nie ma się czasu do stracenia mój ojcze, kiedy się kocha człowieka, który ma trzy lata do przeżycia z kobietą, którą zaślubi.
— I ty to wszystko urządziłaś w ciągu trzech dni?
— Wciągu trzech minut, mój ojcze.
— I mogłaś że ty przypuszczać, iż ja się zgodzę na to małżeństwo?
— Dla tego właśnie, żem przypuszczała iż się będziesz opierał, dałam mu ten pierścionek i przyrzeczenie.
— Póki ja żyję, nie będziesz żoną p. Pereux.
— Na grobie matki złożyłam moją przysięgę.
— Nie ma krzywoprzysięstwa, gdzie jest szaleństwo, a ty jesteś szaloną moja córko. Nie dozwolę ci nigdy przez sentymentalność poetyczną zawierać ten związek, któryby mógł być nieszczęściem całego twego życia. Szczęście twoje przedewszystkiem. Mam więcej od ciebie rozumu i jaśniéj patrzę na rzeczy jak ty; wierzaj mi moje dziecko, wyrzeknij się tego p. Pereux i nie narażaj tak swojéj przyszłości, za którą odpowiadam przed Bogiem. Otóż Bóg, który mi pozwala widzieć to, czego inni ludzie nie dostrzegają, chce, aby ta smutna wiadomość wyszła przynajmniej na szczęście memu dziecku. Nie mów mi więcéj o tem. Oddałbym cię do klasztoru, gdybym był pewny, iż od dziś za tydzień nie porzucisz téj myśli.
— Czy to twoje ostatnie słowo, ojcze?
— Nie inaczéj.
— Gdybym ci powiedziała iż moje szczęście, p. Pereux i jego matki, zależą od tego związku, opierałbyś mu się jeszcze, ojcze?
— Z początku rozumowaniem, a potem, dodał p. Devaux głosem surowszym, wszystkiemi środkami, których mogę używać z mocy moich praw rodzicielskich; — gdyby rozumowanie nie wystarczało.
— Tak więc — powiesz jutro tej matce: „odmawiam ręki mojéj córki synowi pani, ponieważ jest on dotknięty śmiertelną chorobą.”
— Tego jéj nie powiem; ale wołałbym stokroć powiedzieć to, bodajby słowa moje éj śmierć spowodowały, aniżeli zgodzić się na to małżeństwo, któreby z mojéj strony było prawdziwą, zbrodnią. Gdybyś była matką i do tego na mojem miejscu, zrobiłabyś tak, jak ja robię.
— I nic nie zdoła zmienić twego postanowienia?
— Nie.
— Żegnam cię mój ojcze.
Mówiąc to, uścisnęła swego ojca.
— Ty się zastanowisz nieprawdaż?...
— Nieinaczéj, ojcze — i jakikolwiek będzie rezultat mojego zastanowienia, ty będziesz o nim wiedział.
Antonina przed wejściem do pokoju, gdzie zostawiła Anielę, zatrzymała się w swojéj gotowalni, włożyła szal i kapelusz, który miała na głowie w dniu, w którym ją Edmund spotkał, i upewniwszy się dobrze, iż nikt jéj nie widział i nie słyszał, otworzyła drzwi przedpokoju i zeszła ze schodów.
Przybywszy na ulicę wsiadła w pierwszy lepszy napotkany powóz, ze słowami na ustach.
— Ulica Trois-Freres. Nr. 3.


II.

— Pani Pereux jest w domu? zapytała służącego, który jéj otworzył.
— Jest proszę pani.
— Nikogo u niéj nie ma?
— Nikogo.
— Proszę powiedzieć, iż przyszła p. Antonina Devaux.
Służący przeprowadził naszą bohaterkę do salonu i otworzył drzwi buduaru, w którym znajdowała się pani Pereux.
Zaledwie wymówił jéj nazwisko, pani Pereux zerwała się szybko i pobiegła ku nowo przybyłéj.
— Pani jesteś córką doktora Devaux? zapytała.
— Tak pani, odpowiedziała Antonina.
— Jesteś tu sama?
— Sama jedna.
— Co to się stało, drogie dziecię? spytała matka Edmunda; jakim sposobem...
— Stało się, rzekła Antonina, rzucając się w objęcia pani Pereux, że przychodzę poprostu i szczerze zapytać cię, czy chcesz mnie przyjąć za córkę?
— Czy ja chcę!.. tak chcę, — chcę, drogie dziecko; to mnie uczyni szczęśliwą i dumną!
Mówiąc to, pani Pereux wprowadziła Antoninę do swego buduaru, zdejmowała jéj szal i okrycie, prosiła ją siedzieć i sama obok niéj usiadła, mówiąc:
— Kochane dziecko, opowiedz mi co cię tu sprowadza. I wpatrywała się z zajęciem w młodziutką przybyła, która od kilku dni tak bardzo zajęła jéj syna.
— Czy pan Pereux jest w domu? spytała Antonina.
— Nie, ale zaraz przyjdzie.
— Widziałaś go pani dzisiaj?
— Widziałam.
— Nic pani o mnie nie mówił?
— Nie, z wyjątkiem że panią kocha, nieprawdaż? A pani czy kochasz go także?
— Byłażbym tu, gdybym go nie kochała? Prosiłaż bym cię pani, abyś była moją matką, gdybym nie była zdecydowaną zostać jego żoną? Tak, kocham go pani, a ponieważ jego szczęście zależy odemnie, chcę aby był szczęśliwy.
— Jesteś zachwycająca. Co ja mogę dla ciebie uczynić, dla ciebie, która kochasz mego syna? Mów moja śliczna, a wszystko co będę mogła uczynię.
— Rozmawiał téż on z panią o mnie?
— O niczem innem nie mówi; sądziłam że jesteś piękną, choć nie tak jak jest w rzeczywistości. A! opowiedz mi, jak to się stało iż sama jedna przybywasz do mnie bez swego ojca albo ochmistrzyni
— To bardzo proste; przyrzekłam moją rękę synowi pani.
— Kiedy?
— Dziś rano.
— Widziałaś go?
— Nie, ale widziałam jednego z jego przyjaciół.
— Gustawa?
— Zdaje mi się. Pan Gustaw powiedział mi, że Edmund... iż pan Pereux poprawiła się rumieniąc, nie może być szczęśliwy jeżeli nie będzie moim mężem, przsięgłam więc, iż będę jego żoną, posłałam mu pierścionek mojéj matki, świętéj kobiety tak jak ty pani.
— Nic o tem nie wiedziałam.
— Poco trzymać na wodzy swoje uczucia? Twój syn pani mnie kocha, wiem o tem; ja go kocham, on wie o tém... Dla czego nie należeć od razu jedno do drugiego, na co opóźniać dobrowolnie nadejście szczęścia? Jest przysłowie, które mówi: „lepiej późno jak nigdy”, — ja znam jedno, które jest daleko prawdziwsze: „lepiéj wcześniéj jak późno”.
— Zachwycające dziecko!... zawołała pani Pereux, wzruszona tą szczerością bez troski i niewinną.
— A więc, ciągnęła daléj Antonina, kazałam powiedzieć panu Pereux, iż będziesz mogła od jutra przyjść prosić ojca o moją rękę i udałam się do gabinetu jego, aby go uprzedzić o wszystkiem co zaszło.
— I cóż powiedział p. Devaux?
— Powiedział że jestem szaloną, że nie można kochać człowieka którego się zna od czterech dni, z którym się nawet nie rozmawiało i odmówił mi krótko tego o com go prosiła, dodając iż jeżeli nalegać będę, to odda mnie do klasztoru.
— A wtedy?...
— A wtedy, — ponieważ uczyniłam już przysięgę ze szczerym zamiarem dotrzymania jéj i ponieważ nic w świecie nie mogłoby nakazać milczenia głosowi mego serca, włożyłam na siebie okrywkę i kapelusz i postępując na palcach, aby nie być słyszaną, zeszłam ze schodów, wsiadłam w powóz i przyszłam tu pani, zapytując cię powtórnie: „czy chcesz zostać moją matką”?
Mówiąc to, Antonina ściskała po raz wtóry panią Pereux.
— Tak więc, ojciec pani nie wie gdzie się obecnie znajdujesz?
— Jeżeli pozwolisz mi tu pani pozostać, zawiadomię go o tem.
— Przyjdzie po ciebie i zabierze do domu.
— Nie pani — odpowiedziała Antonina.
— Tak myślisz?
— Jestem tego pewną, znam mego ojca; trochę pokrzyczy, ale — w ostateczności zrobi to co ja będę chciała.
Z tem wszystkiem to co pani robisz jest wielkiéj wagi?
— Jakto?
— Uciekać od własnego ojca.
— Aby się udać do ciebie pani. Czy jest w tém co złego? Nie jestem-że u ciebie tak bezpieczną jak u mego ojca?
— Co za anioła mój syn mieć będzie za żonę!
— Jacy my wszyscy będziemy szczęśliwi!
Antonina i pani Pereux kochały się już tak serdecznie jak gdyby się oddawna znały.
— Teraz napisze do mego ojca, zaczęła panna Antonina.
— Poczekaj, moje dziecko, zastanówmy się, odpowiedziała pani Pereux biorąc za rękę Antoninę, — czy ojciec twój nie rozgniewa się skoro zechcesz posługiwać się takiemi środkami dla dojścia do celu? Skromny list, dla osiągnięcia tak ważnéj rzeczy, to mało.
— I cóż robić?
— Zdaje mi się iż wszystko pogodzimy, jeżeli będziesz posłuszną mojéj radzie.
— Mów pani, mów.
— Pojedziemy zaraz do p. Devaux; powiem mu, iż cię odprowadzam, prosząc go o twoją rękę dla Edmunda. Zobaczy, iż projekt twój nie jest dzieciństwem. Opowiem mu moje położenie majątkowe i mego syna to nigdy nie szkodzi, — i wszystko pójdzie jak z płatka.
— Chodźmy rzekła Antonina, kładąc na siebie okrycie i kapelusz.
W chwili kiedy obie kobiety zabierały się do wyjścia, służący otworzył drzwi mówiąc:
— Pan Devaux.
Doktór wszedł. Był blady. Nie trudno było spostrzedz iż był pastwą gwałtownego wzruszenia, ale uśmiech usiadł na jego ustach, jak skoro zobaczył Antoninę.
— Sprawiłaś mi wiele boleści, Antonino!.. to było jego pierwsze słowo.
I w istocie, p. Devaux zmuszony był oprzeć się na krześle, aby nie upaść. Był cały w potach. Antonina pobiegła ku niemu, rzucając się na jego szyję.
— Sądziłeś żem umarła dobry ojcze? pytała go śmiejąc się.
— Można-ż wiedziéć czego się spodziewać po takiem jak twoje usposobieniu? Gdybym cię tu nie znalazł, nie wiedziałbym już co robić. Wybaczy pani, rzekł zwracając się do pani Pereux, mój niepokój, który jest przyczyną żem zapomniał zwrócić się naprzód do ciebie; ale jesteś matką więc czujesz jaką boleść sprawia zniknięcie dziecka.
— Siadaj doktorze, odezwała się p. Pereux. Miałyśmy właśnie udać się do pana, ale ponieważ domyśliłeś się iż córka pańska jest u mnie, tem lepiéj pomówimy tu.
— Tak więc, przerwała Antonina uśmiechając się i stawiając na stronie laskę i kapelusz doktora, odgadłeś od razu iż jestem u pani Pereux?
— To było moją ostatnią nadzieją — odpowiedział ocierając pot z czoła.
— Jak ci jest gorąco, mój biedny ojcze! zawołała Antonina. Widzisz więc ilu to złego może być sprawcą, kto usiłuje dotrzymać swojéj przysięgi.
I w téj chwili młoda dziewczyna usiadła u stóp swego ojca, mówiąc mu po cichu:
— Ani słówka mój ojcze, o chorobie p. Pereux, albo nie będziesz miał córki.
— No, doktorze, rzekła matka Edmunda, odmówisz mi szczęścia zostania matką tego pięknego dziecka?
— Co téż mówiła Aniela nie znalazłszy mnie w domu? zapytała Antonina, która lękając się aby pani Pereux nie podejrzywała ani chwili, prawdziwéj odmowy jéj ojca, postanowiła całą tę sprawę w śmiech obrócić.
— Zemdlała naprzód trzy razy i pozostawiłem ją całą we łzach.
— Wytłomaczę ci to wszystko.
— Więc ty rzeczywiście kochasz tego młodego człowieka? zapytał p, Devaux biorąc swoją córkę na kolana.
A w pocałunkach, któremi obsypywał młodą, dziewczynę zawierała się cała radość z uspokojonej obawy.
— Widzisz to dobrze, mój ojcze, ponieważ dla niego zgodziłam się na sprawienie ci przykrości, jakiéj ci jeszcze nigdy nie sprawiłam i jakiéj ci już nigdy nie sprawię, jeżeli zgodzisz się na oddanie mu mojéj ręki. Dla czegoś mi nie wierzył, kiedym ci wyznała moje postanowienie? Wszystko to nie byłoby nastąpiło.
— Doktorze, prosiła z kolei pani Pereux, daj się zmiękczyć. Te dzieci kochają się, niech się pobiorą... Będziemy mieli, ty więcéj jednego syna, ja więcéj jedną córkę.
Ten biedny pan Devaux, znając egzaltowany charakter swojéj córki, tak bardzo obawiał się aby sobie co złego nie zrobiła — i tak był uszczęśliwiony tem że ją nareszcie zobaczył, że nie miał odwagi odmawiać.
— Ponieważ tak chce Antonina, rzekł, ponieważ przysięgła sobie i przyszła prosić panią aby twoje przywiązanie zastąpiło jéj moje, — niech się stanie według jéj woli.
Pani Pereux, schwyciła rękę p. Devaux i poniosła ją do ust swoich.
— Będę ci obowiązana spokój mojego syna zawołała ze łzami w oczach i nie zapomnę ci tego nigdy...
Kiedy to mówiła, Edmund wszedł i zatrzymał się zdziwiony widokiem, jaki ukazał się jego oczom.
— Uściskaj swojego teścia, rzekła mu pani Pereux, wszystko już ułożone.
Edmund rzucił się w objęcia doktora, poczem poszedł do Antoniny.
— Po raz to pierwszy pani przemawiam do ciebie, a już mam prawo wyznać, iż cię kocham.
— Czyś mi pan tego nie napisał? rzekła Antonina pokazując list i wyciągając rękę ku swemu narzeczonemu.
— Doktorze, rzekła pocichu pani Pereux, zbliżając się do p. Devaux, ani wiesz jak mnie szczęśliwą robisz. Czy uwierzysz iż dotąd, obawiałam się, czy Edmund nie jest dotknięty tą samą chorobą piersiową co i jego ojciec.. Ale od chwili, w któréj pan, doktór oddajesz mu swoją córkę, obawy moje ustępują. Szczęśliwy ta dzień dla mnie.
— Niczego nie trzeba się obawiać, odpowiedział pan Devaux.
Potem dorzucił cicho mówiące do siebie:
— Trzeba go teraz ocalić, Nasze szczęście złączone jest z życiem tego młodego człowieka. Będzie to walka między naturą i mną; Bóg mi dopomoże.


III.

Małżeństwo przyszło więc do skutku i zostało pobłogosławione w kościele Ś-go Tomasza z Akwinu.
Cały kościół był przepełniony. Nigdy jeszcze pani Pereux nie była tak ufną w życie. W istocie, od téj chwili sądziła, iż nie potrzebuje się niczego obawiać dla Edmunda.
„Jak piękną jest panna młoda!” mówiła jakaś jejmość i miała racją; albowiem Antonina kochająca, wzruszona, dumna z tego co uczyniła, marząca o nieznanym szczęściu przy boku swojego małżonka, niepomna na przepowiednię, — ukazała się w całym blasku swojéj piękności.
Nie wypuszczała ręki Edmunda, który uśmiechał się do niéj ciągle „Jaki blady jest pan młody!” mówiła druga, to pewno wzruszenie.
— Wzruszenie nie sprawia takiéj bladości, replikowała jakaś tłusta matka. Kiedym szła zamąż, byłam także wzruszona, ale zapewniam was, iż nie byłam tak blada. On jest zapewne chory, — ten chłopiec.
— Biedny młodzieniec! mówiła trzecia.
— A szkoda... oboje tak piękni.
Nichetta słyszała to wszystko; albowiem, jak tego się pewno domyślacie, była obecną na całéj ceremonji i to co słyszała krajało jéj serce.
„Jakże gorąco dziękuję Bogu, myślała sobie, iż nikt tego nie powie o Gustawie“.
I modliła się za swoim przyjacielem, ponieważ nie miała potrzeby modlić się za swoim kochankiem.
Po skończonym obrządku, udano się do pani Pereux, dokąd sproszono kilku przyjaciół i dzień ten spłynął na powinszowaniach i życzeniach wszelkiego rodzaju.
Jednéj Nichetty brakowało na weselu, chociaż była ona pierwszą, która otrzymała zaproszenie od pani Pereux. Matka Edmunda dowiedziawszy się o wszystkiem co młoda modniarka zrobiła dla jéj syna, uważałaby się za niewdzięczną, gdyby jéj nie miała prosić na uroczystość, którą jéj w części zawdzięczała. Ale Nichetta była czemś więcéj jak dziewczyną z sercem, ona była dziewczyną z rozumem i dla tego to nieprzyjęta zaproszenia pani Pereux.
Gustaw, który zrozumiał całą delikatność téj odmowy, przyrzekł swojéj kochance przyjść przepędzić z nią resztę dnia tego.
Wieczorem, Antonina i Edmund udali się do swoich pokoi, które najęto nad pokojami matki, a pani Pereux nie wcześniéj się spać położyła, aż poleciła siebie i swoich jeszcze raz Stworzycielowi świata.
Pierwiastkowe był zamiar przepędzić lato na wsi; ale p. Devaux, dla którego wyleczenie zięcia było kwestją życia i śmierci, poradził inaczéj swojéj córce:
— Powiedz że wolisz zostać w mieście, abym miał ciągle Edmunda przed oczami i mógł go konsultować dowolnie. Zobaczymy pod jesień, czy potrzebnem będzie, abyś miała fantazją udania się do Włoch.
— Mój ojcze, pytała Antonina, jeżeli można ocalić Edmunda, kiedy o tem wiedzieć będziemy?
— Jeżeli ma mi się powieść, odpowiedział p. Devaux, w przeciągu roku jednego Edmund będzie zdrów zupełnie.
Zdecydowano więc, iż zostaną wszyscy w Paryżu i pan Devaux wziął się do dzieła przy pomocy swojéj córki i Gustawa. Wyleczenie Edmunda stało się zajęciem wszystkich, którzy go otaczali, z wyjątkiem jego matki, która oddana cała temu bezgranicznemu zaufaniu, które Bóg często udziela rodzicom, śmiała się ze swoich obaw i zasypiała każdego wieczora, z myślą o téj słodkiéj rzeczywistości.
Co do Edmunda, to nie powątpiewał on, jakiego starania był przedmiotem. Urządził swoje życie na dwa lub trzy lata, i nie myślał o dalszéj przyszłości.
Jedyna jego troską było: ukryć przed matką to co nie było dla niego tajemnicą i kazać o tém zapomnieć choć na chwilę żonie.
Znaliście też kiedy suchotników, świadomych swojego stanu? Czy nie zauważaliście iż dla nich życie ma powaby nieznane zupełnie tym wszystkim, którzy długo żyć mają? Ich oczy, przed któremi Bóg roztacza już część swojéj wieczności, przenikają ludzi i wszystkie przedmioty w sposób odrębny, który je poetyczniejszemi czyni. Więcéj patrzą oni swoją duszą, jak swojem sercem. Uczucia u nich mają jakąś elektryczną krótkotrwałość. Przedmioty, które poruszają innych przy pomocy dedukcyi, ich poruszają od pierwszego wejrzenią. Rzekłbyś że dusza, zbyt ścieśniona w ich piersi, usiłuje ciągle wznieść się, i że z wysokości w które przenika, rozróżnia to, co uchodzi przed wzrokiem zwykłego śmiertelnika. Ona żyje wyżéj jak ich ciało — i to właśnie tłomaczy ich łatwą śmierć; albowiem kiedy ostatnia godzina nadejdzie, część nie materjalna ich istoty, będąc już oddawna oddzieloną od swego cielesnego powijaka, uwalnia się z ciała bez wysiłku, bez boleści i porzuca je tak lekko jak się porzuca ciężkie ubranie.
Jakeśmy to już powiedzieli, mając przeznaczone żyć krócéj, mają oni zdolność żyć prędzéj. Ze wszystkich chorób, które Bóg uczynił towarzyszkami człowieka, a które zmniejszają nasze siły za każdym postawionym przez nas krokiem, najpoetyczniejszą, najsłodszą, najsympatyczniejszą, — są bez wątpienia suchoty. One jedne tylko mają bezpośredni wpływ na duszę; a gdy wszystkie inne są prostemi cierpieniami materjalnemi, one jedne są dowodem niematerjalności duszy. Stworzyły już wielu poetów.
Ci, którzy dotknięci są suchotami czują nieustającą potrzebę zbliżania się do natury, tego pierwszego źródła życia. Dla nich, drzewa mają cień wyjątkowy, ptaki mają śpiew dla nich tylko pojętny, słońce — światłość nieznaną innym ludziom. Widzą dobrodziejstwa Boga tam, gdzie każdy inny widzi zwykłą rzecz. Ich twarz przyobleka się w melancholijną poezją umysłu. Dla cierpienia mają litość, którą sami wzbudzają. Są wyrozumiali, a przebaczenie jest na ich ustach, ponieważ są blizkiemi Pana. Jeżeli natura dała im zdolność łatwego otwarzania uczuć, które w nich życie wywołuje, to ich talent staje się nagle gienjuszem, przyjmuje na siebie cerę bladą i przezroczystą jak promień gwiazdy, utrefioną jak niewidzialny aromat ukrytego kwiatka. Słuchajcie Belliniego, czytajcie Millevoy’a, a znajdziecie w muzyce pierwszego i w wierszach drugiego to nieokreślone uczucie żałosne i melodyjne, które było ich życiem całem.
Ponieważ wiedzą iż przyszłość jest im zamkniętą, mówią oni ciągle o przeszłości. Promień oświecający ich drogę sięga aż do téj chwili, w któréj ich umysł nie był jeszcze otwartym, dla przyjęcia tego co teraz widzą i przypominania sobie tego co teraz przypominają. Przypominają sobie wszystko mimowoli, ponieważ ich pamięć bierze początek w ich sercu. Poezja przywiązana do ich choroby jest tak wielka, że kiedy umrą, a wieść o tém rozejdzie się po świecie, ideja śmierci ponuréj i wybladłéj bynajmniéj nie nasuwa się umysłowi. Kiedy się słyszy mówiących: osoba ta umarła na suchoty, to wyobraża się ją sobie skostniałą, ale raczéj pod postacią snu niż w nieruchomości grobu. Obraz nie zeszpeca się w umyśle: cudowny przywiléj młodości, która żyje nawet po śmierci. Dla tego starożytni mieli uszanowanie dla zmarłych młodo. Uważali ich za ukochanych od bogów; zasypywali ich groby kwiatami jak łoże małżeńskie i chętnie o nich wspominali w swoich szczęśliwych chwilach. Te młode cienie przechodziły około nich nie przerażając umysłu, na podobieństwo tych niebieskich chmurek, co nie wstrzymane biegną pod lazurem letniego nieba; odziedziczyliśmy to po starożytnych, i kiedy wspominamy sobie naszych ubyłych przyjaciół, pamięć nasza zatrzymuje się najchętniéj na tych, którzy pożegnali ziemię niedosięgłszy starości. Łzy, które im ofiarujemy są tak młode jak i oni i trudno znaleść czterdziestoletniego człowieka, który opłakując stratę swojego dwudziestoletniego przyjaciela nie powiedział pewnego dnia, dumając nad biedą pozostałych ludzi na ziemi: „szczęśliwy ten, kto umarł w kolebce swoich marzeń”.
Nakoniec i to jest największym darem danym im od Boga: — suchotnicy umieją kochać.
Jakikolwiek będzie przedmiot ich miłości, ukochają go goręcéj, aniżeli kto inny. Znajdują w kobiecie to, czego w niéj poeci szukają i co Stwórca w niéj złożył. Ich miłość jest mieszaniną rozmyślania i wdzięczności. Może ona wraz z niemi umrzeć, ale się nie zestarzeje. Natura dała im dla kochania niezwykłą energję, która przyśpiesza często samą śmierć. Ogień jest zbyt wielki na ognisko i dla tego niszczy je. Źródło przy którém chcą ugasić pragnienie utopi ich napajające.
Ale aż do chwili, w któréj śmierć ich zetnie szukać zawsze będą dla przyciśnięcia do serca, ręki ukochanéj istoty. Kochać będą nakoniec tak, jak wszystkie kobiety chciałyby być kochane. Ich miłość będzie wiecznem wspomnieniem, albowiem nie będzie miała czasu wyziębić się i niedosięgną oni epoki, w któréj mężczyzna może z obojętnością spoglądać na ukochaną niegdyś przez siebie kobietę. Opuszczą świat myśląc, iż mogliby zawsze tak kochać. Usną w marzeniach duszy. Znikną, jak piękny wiosenny poranek ze śpiewem, z kwiatami, niewidząc opadających liści, ani ulatniających się zapachów pod powiewem zimy.
Tak Edmund kochał Antoninę.
Co za wdzięk był w przepędzonym razem przez nich czasie, zapominających o świecie, zapominanych od niego i oddanych bez ograniczenia jedno drugiemu!..
Kiedy ujrzał Antoninę w kościele przypominacie sobie wszystkie nadzieje, które zrodziły się w jego sercu: „Może nastąpi ten dzień że będzie ona moją“ mówił do siebie. Ten dzień nastąpił: Antonina była jego. W epoce tamtéj, niewiedział on ku jakiemu kroczył przeznaczeniu, teraz je już znał i jedna chwilka ukradziona miłości, zdawałaby mu się kradzioną jego własnemu szczęściu.
„Ona jest moją, mówił do siebie, ale ja jestem jéj aż do chwili w któréj mnie śmierć nie zabierze”. I kochał Antoninę wszystkiemi swojemi władzami, całą swoją siłą, całem sercem. Wszystko u niego było dla tego pięknego dziecka, a na jéj widok drżał on od stóp do głowy. Kiedy się zbliżała, oczy jego nie spuszczały z uwagi najmniejszego jéj ruchu, serce mu gwałtowniéj uderzało w piersi, usta otwierały się jak do śpiewu, myśli młode obudzały się w nim i słyszał echo ich czystych melodyi, radosnych i szemrzących jak fujarki w gaiku. Nic nie było mu obojętnem w jego żonie, a jego dusza podnosiła ją ciągle. Kazał jéj urządzić pokoik rozkoszny i wyborny jak gniazdko; pragnął w nim zamknąć całą naturę. Mury i pułap znikły pod materją, a noga stąpała po wełnianych dywanikach. Ptak mógłby fruwać od jednego końca do drugiego téj aromatycznéj klatki, nienarażając wcale swoich skrzydeł na obicie. Wszystkie meble były z materji miękkie jak mech. Nikt nie znalazłby cala drzewa w tym pokoju, a wzdłuż obicia pięły się naturalne kwiaty bez zapachu, ale bogate barwami i myślą.
— Nie chcesz jechać na wieś mówił jéj Edmund, to ja chcę aby wieś przyjechała do ciebie i to nie tylko w lecie, ale i w zimie.
Po całych godzinach nasi młodzi zakochani przesiadywali w tym cienistym pokoju, którego zapuszczone żaluzje i zamknięte okna przepuszczały tylko półcienia, podobne do zmroku czerwcowego. Edmund nie chciał aby obca ręka dotknęła nawet sukni Antoniny.
— Dopóki ja żyję, mawiał, nikt, nawet służąca nie dostąpi do ciebie. To nie jest wynikiem zazdrości, tylko egoizmu. Zdaje mi się, że dotknięcie obcych zmniejszyłoby wartość twą w moich oczach.
Dla tego też, kiedy Edmund wychodził ze swoją żoną, chciałby ją zanieść aż do samego powozu lękając się, aby niedotykali ziemi swojemi nogami. Okrywał ją najstaranniéj, aby ukryć tę piękność, która nienależała i nie powinna była należeć jak tylko do niego. Układał ją w pojeździć jak dziecko, mówiąc stangretowi, kiedy go pytał gdzie mają jechać: „na pole.”
Zazwyczaj wieczorem odbywano te przejażdżki. Do drugiéj godziny zwykle sami pozostawali i wtedy świat do nich należał. Kiedy niekiedy Edmund prosił jéj aby co zaśpiewała, a nim śpiew ukończony został, przytłumiał go zwykle pocałunkiem na ustach młodéj żony.
Kiedy powrócili z przejażdżki, Edmund układał swoją żonę do snu. Pewnego wieczoru podczas gdy Antonina spała, pobiegł zakupić wszystkie róże, jakie były na targu i rozrzucił je po łóżku swojéj żony.
Kiedy się obudziła była zasypaną kwiatami.
Nie wiedział już co ma dla niéj wynaleźć.
Urządzał jéj życie w taki sposób, w jaki je sobie urządzają kreolki. Był dla niéj tém, czém by nie mogło być dwudziestu niewolników. Po całych godzinach wpatrywał się w nią uśpioną, mówiąc do siebie:
— Ona jest moją. To ciało i te wdzięki do mnie należą. To młode łono, które unosi się z lekka jak listek poruszany poranną rosą, te ramiona białe i kształtne jak Wenery z Milo, te oczy zamknięte snem, które szukać mię będą jak się roztworzą, te usta otwarte jak pudełeczko pereł, dozwalające widzieć to, co w sobie zawiera, te długie czarne włosy, roztaczające się jak fala z hebanu... wszystko to jest moje i moje wyłącznie... Nikt przedemną nie powiedział téj zachwycającéj istocie tego, co ja jéj codziennie mówię. Jedno ona zna tylko nazwisko mężczyzny, t. j. moje. Ona żyje mną tylko. Gdzie znaleść większą rozkosz, zupełniejsze szczęście, pewniejszy zachwyt!..
Poczem Edmund, który pozwolił swoim myślom swobodnie płynąć, mówił znowu:
„I pomyśleć sobie, iż pewnego dnia muszę to szczęście porzucić!. Co się z nią natenczas stanie? Pozostanie téż ona wierną mojéj pamięci, albo téż może ta potrzeba kochania, którą nierozważnie wlewam w jéj duszę, zapanuje nią tak dalece, iż zapomni mnie dla innego?.. Okropna myśl! inny mężczyzna ma posiadać tę kobietę, którą ją posiadam... Ma ona mu mówić to samo, co mnie mówi... Będzie on mógł wpatrywać się, jak ja teraz, we wszystkie bogactwa jéj piękności! Za przebudzeniem, spojrzenie Antoniny szukać będzie twarzy, która nie będzie moją, jéj ręce ściskać będą rękę, która także nie będzie moją, podczas gdy ja blady i zeszpecony leżeć będę w zimnéj ziemi zapomniany przez nią... Moje imię przypominać jéj tylko będzie obowiązek, a ona sama przyjdzie tylko od czasu do czasu, jakby przypadkiem, rzucić girlandę na mój grób samotny. To nie podobna! a z tem wszystkiem to jest prawdopodobne, albowiem jest właściwością serca, iż usiłuje ono zapomnieć o tem co kochało, jak skoro wspomnienie tego obudzi w niem prawdziwą boleść. I to nastąpi za trzy lata, może za dwa... dwa lata które upłyną jak dwie minuty! Dla czego, dowiedziawszy się o téj fatalnéj konieczności, nie uciekłem daleko nieoglądając się po za siebie? po cóż rozpocząłem szczęście, przy końcu którego nie będę mógł chodzić i które mi dozwoli umrzeć ze złorzeczeniem i łzami? Gdzie znależć człowieka, któryby mi przysporzył życia wlewając swoją krew młodą i żyzną do mojéj? Tylu jest ludzi żyjących bezużytecznie...
’To mówiąc chwytał się za piersi i budząc Antoninę wołał:
„Powtórz mi, iż mnie kochasz, i że czy umrę czy żyć będę, pozostaniesz wierną mojéj pamięci i miłości”.
Młoda kobieta rzucała się w objęcia swego męża, a smutek ten, jak wszystkie podobne jemu, znikał pod wpływem jéj spojrzeń.
Co do Antoniny, to była ona tak szczęśliwą, jak tylko istota ludzka szczęśliwą być może. Od chwili w któréj poszła za mąż, zdawało jéj się iż dusza jéj zamieszkiwała świat nowy, — oddychała świeżem powietrzem, pełnem nieznanych woni, jak gdyby dla niéj wyłącznie stworzonych. Ta ciągła miłość, któréj była przedmiotem, a która jéj się niedawno przed tem objawiła, przysposobiła całą jéj istotę do gorących wymagań życia.
Antonina była gnana życiem jak obłokiem.
Wszystko około niéj było słodkiém, posłuszném promieniejącém. Jak łabędź przesuwała się w lazurze, a kiedy czasami, na podobieństwo męża swego, zaczynała lękać się przyszłości, ojciec uspokajał ją słowami:
— Miéj nadzieję, wszystko pójdzie dobrze.
Ale smutne myśli powracały bardzo rzadko; życie jéj bowiem płynęło we mgle radości podobnéj de téj mgły porannéj, co zstępuje ze świtem na ziemię i przez chwil kilka zasłania najbliższy oku horyzont.


IV.

Czy myślicie, że może sobie kto powiedzieć:
Tyle albo tyle mam jeszcze do przeżycia; przeżyję ten czas najszczęśliwiéj, a skoro śmierć nadejdzie, zastanie gotową ofiarę, która upadając, uśmiechać się będzie? Nie. Wierzyć w tak łatwe poświęcenie, byłoby to samo co zapoznawać naturę ludzką. Nigdy człowiek nie zgodzi się na zakreślenie granic swoim nadziejom.
Tak więc i tu bywały dnie, w których Edmund dumając nad przyszłością, nad tą przyszłością tak bliską od któréj spodziewał się szczęścia, a która każdodziennie umniejszała się zamieniając w przeszłość, — bywały dnie w których Edmund chwytał się za piersi i rwał sobie włosy... Ze dwadzieścia już razy miał zamiar lecieć do pana Devaux i wołać doń: „ocal mnie“, ale lękał się zawsze, aby nie usłyszał z ust doktora: „to niepodobna“. A to dla tego, iż od chwili, w któréj dowiedział się o całéj prawdzie, zaczął badać i zdawać sobie sprawę z symptomatów, na które dotąd nie zwracał uwagi, a które przedstawiały mu się teraz w całéj doniosłości. Ta bezsenność, te ustawiczne poty, ta wrażliwość, ciągłe pragnienia, to plucie krwią będące następstwem najmniejszego wzruszenia, ta niemoc, marzycielstwo, ta ociężałość, — wszystko to miało swoją przyczynę, a każde z nich unosiło cząsteczkę jego życia za każdym razem gdy następowało. To, co Edmund ukrywał niegdyś przed swoją matką, sądząc iż nie przepowiadało to żadnego nieszczęścia i lękając się niepokoić ją dla drobnostki, ukrywał przed nią i teraz, pragnąc, aby nie poznała nigdy straszliwéj tajemnicy choroby swojego syna. Zresztą, miała ona zaufanie w Bogu bez granic i to tak wielkie, że kiedy wychodziła z Antoniną możnaby ją raczej wziąć za jéj siostrę aniżeli za teściowę. Można by było sądzić, iż Bóg jéj umniejszał lata, w miarę tego jak się starzała.
Antonina robiła to, czego jéj mąż nieśmiałby uczynić: prawie codziennie wybadywała pana Devaux, a ten działając na swojego pacjenta przez pośrednictwo córki, nie powiedział jéj jeszcze, iż należała wątpić.
Tak upłynęło pięć miesięcy, pięć miesięcy podczas których Edmund wiódł życie któresmy opisali, życie miłości przeplatanéj obawami. Po upływie tego czasu, spojrzawszy on po za siebie rzekł: „pięć miesięcy przeżytych! to ćwierć mojéj przyszłości”.
Nadeszła jesień.
— Zabierz twego męża do Nicei, rzekł pan Devaux do swojéj córki, każ mu tam wykonywać to wszystko, co ja mu przepiszę i udzielaj mi o nim wiadomości co ośm dni. Za nadejściem Marca, będziemy wiedzieli, czego się mamy spodziewać.
W towarzystwie pani Pereux, Edmund i Antonina wyjechali niebawem. Edmund pragnął tego, czego chciała Antonina, a pani Pereux tego, czego pragnął jéj syn.
Gustaw miał zamiar także im towarzyszyć, ale nie mógł z sobą zabrać Nichetty, a zbyt trudnem wydawało mu się wyjechać samemu. Zresztą Edmund mając Antoninę, nie potrzebował już tak bardzo przyjaciela. Pozostał przeto w Paryżu, przyrzekając Edmundowi pisać do niego często, co mu nawzajem przyobiecał Edmund.
Czytelnicy nasi łatwo zrozumieją, dla czego z takiém zajęciem śledzimy za naszym głównym bohaterem. Naszém zdaniem interes całkowicie jest po jego stronie. W historyi otaczających go osób, których charaktery dopełniają niniejszą książkę, nic nam nie przedstawia w téj chwili interesujących szczegółów. Gustaw kocha ciągle Nichettę i jest od niéj kochany; pan Devaux nie przestaje pielęgnować swoich pacjentów i odwiedza ich zwykle między jedenastą a trzecią; pani Aniela odważyła się przejść pięćdziesiąty drugi wiersz Zamku Kenilwort i doszła do miejsca, kiedy Tresylian spotyka się z Amy Robsart; pani Pereux nie przestaje żyć wyłącznie dla swego syna.
— Chciałabym jechać do Włoch, rzekła raz Antonina, niechcąc od razu powiedzieć iż Nicea miała być celem podróży; albowiem wyraz Nicea stał się niemal przestraszającym z przyczyny gościnności, jaką miasto to ofiarowywa wszystkim niewyleczonym chorym; — i wszyscy pojechali do Włoch niebawem.
Nicea jest ze wszech stron ocieniona i niedostępna, rozumie się dla niepogody. Oddycha się w niéj zawsze jednakowym powietrze. Atmosfera jest tu prawie zawsze nasycona tą wilgocią letnią, którą Gruber zalecał dla suchotników.
Przybywszy tu, Antonina udała iż znalazła miejscowość tak przyjemną, a powietrze tak miłe, iż niechciała daléj odbywać podróży.
— No to zostańmy tu, rzekła pani Pereux, nie domyślając się powodu tego wyboru.
— Więc wszystko już skończone, zawołał Edmund widać że nie ma już nadziei, kiedy twój ojciec Antonino przysłał mnie tu, abym nieco póżniéj umarł.
— Przeciwnie, mój przyjacielu, rzekła młoda kobieta rzucając się w jego objęcia, mój ojciec jest pełnym nadziei. Oddał cię pod moją opiekę, nie troszcz się tylko o nic, a będziemy mieli przed sobą jeszcze długie lata szczęścia...
Edmund najął mały domek, oddalony od miasta, który podobny był raczéj do szpitala. Domek cen, przyparty do pagórka, zielonemi swojemi okiennicami, odwrócony był do wschodzącego słońca. Najczystsze powietrze otaczało go, a zachwycająca ścieżka, ocieniona drzewami pomarańczowemi, prowadziła aż do Varu, miłéj rzeczki, która biorąc swój początek w Alpach, o pół mili od Nicei, rzucała się w objęcia Śródziemnego morza.
Kto widział te prześliczne rzeki południowych krajów, przezroczyste, jak powietrze, które przerzynają, — popychające w spokojnym swoim biegu kwiaty, które letnie wiatry zachodnie unoszą z pośród brzegów, — temu nie trudno zrozumieć mitologją starożytnych i poetyczne ich zaręczyny z rzekami i strumykami, pod cieniem krzaków laurowych w świeżych rozpadlinach skał.
Życzeniem Antoniny było przedstawiać najpoetyczniéj w świecie życie Edmundowi i dla tego to, domagała się ona od swego ojca, wszelkich możliwych leczniczych środków, którychby mogła używać dla swojego męża, ale tak, aby tenże nie dostrzegł, iż jest pielęgnowanym.
Każdego więc poranku, za ukazaniem się jutrzenki, Edmund i Antoniną wsiadali na konie i kłusowali jużto wolniéj już prędzéj nad brzegiem rzeki, zastając prawie zawsze za swoim powrotem panią Pereux w łóżku, przyglądającą się wschodzącemu z po za pagórka słońcu.
Ranna ta przejażdżka nietylko miała na celu sprawienie przyjemności choremu. Zadaniem jéj było sfatygować chorego, aby przygotować jego organizm do zadowolenia dwóch najpotężniejszych wymagań natury: snu i głodu.
W nocy, lampa paliła się zawsze. Ta lampa, mająca z pierwszego wejrzenia zwykle przeznaczenie, rozgrzewała małą srebrną miednicę, z któréj wydzielała się niedostrzegalna para pomieszana ż woskiem tłustym i terpentyną, która czyszcząc powietrze sprowadzała Edmundowi sen spokojny i bezgorączkowy. To czem się posilał, przyczyniało się: również do leczenia.
Tak więc Edmund powinien był znaleźć zdrowie we wszystkiem: w swoich przyjemnościach, w jedzeniu, nawet w spoczynku; młodość, natura i w razie gdyby to wszystko nie pomogło, nadzwyczajne środki powinny były dokonać reszty.
Starania, któremi otoczono Edmunda, nie uszły jego uwagi, powiększając o wiele jeszcze miłość dla jego żony.
— Bardzo ci smutnem czynię życie, moje dziecko, mówił do niéj; aleć to nasze szczęście przyszłe zasiewasz i, jeżeli ci się uda, będziemy mieli bogate żniwo miłości i szczęścia.
Na te słowa łzy zraszały zwykłe oczy Antoniny, które ocierał wspólny pocałunek, pełny przyrzeczeń i rzeczywistości.
Zauważyliście zapewne, jak ja, iż chorzy zwykli chełpić się ze swoich chorób; są niemal niemi dumni, mogąc je znosić i mogąc uchodzić zz bohaterów fatalności.
Jestto jedyna pociecha chorych i trzeba ją im pozostawić, ponieważ nie mają ich za wiele. Znajdziecie lekki jéj odcień w liście, który Edmund napisał do Gustawa, a który tu w odpisie podajemy; albowiem sądzę, iż potrafimy się lepiéj wtajemniczyć w istotę rzeczy, zespalając naszą uwagę, z bezpośredniemi wrażeniami młodego człowieka.
„Mój drogi Gustawie! pisał pan Pereux, przyjechaliśmy do Nicei; — wszystko tu ma pozór życia i śmierci zarazem. Dziwnym jest widok tego miasta białego, miłego i wonnego, wesoło uśmiechającego się do natury, a przeznaczonego przecież do cierpienia i śmierci. Nicea jest dobrym obrazem choroby, którą w szczególności przyjmuje. Ta melancholijna słodycz, ta przezroczystość i bladość spojrzenia, tak zwykłe u tych wszystkich, którzy jak ja, przychodzą tu szukać polepszenia w zdrowiu, i ta silna roślinność, zbyteczna niemal, która wyrasta ze skały, będąc dobrym wyrazem życia ognistego i płodnego!..
Nasze życie jest bardzo proste. Dozwalam Antoninie pielęgnować mnie, według wskazówek jéj ojca i jéj serca. Czy te starania któremi mnie otacza, pomagają mi, czyli też nieprzestaję mieć nadziei, dość że zdaje mi się, iż wyglądam przyszłości spokojniéj. Nie jestem już tak blady jak w Paryżu i pozbywam się kiedy niekiedy moich posępnych bezsenności. Promień słońca wciska się między moje zwątpienia. Są rzeczy, których ty sam nie jesteś zdolny pojąć, ty, którego obszerne płuca, mogą się żywić powietrzem wszystkich krajów, ale z tem wszystkiem postaram ci się wywómaczyć, ponieważ przyniesie to małą ulgę mojemu cierpieniu.
Widzę istotnie wszystko co mnie otacza, w innych jak dawniéj kolorach. Od chwili w któréj dowiedziałem się o konieczności rozstania się z życiem — miłość, kwiaty, niebo, wszystkie te dary Boga, wydają mi się inaczéj, aniżeli wtenczas gdym sądził, iż będę ich mógł używać, przez długie jeszcze lata. Dom który zamieszkujemy, przyparty jest do małego pagórka, pełnego grot głębokich i porosłego karlemi drzewami. Często, kiedy słońce najgoręcéj parzy, jak gdyby dla dowiedzenia sobie, iż mogę walczyć ze zmęczeniem, pod którem upadają najsilniejsi, często mówię, błądzę po téj małéj pustyni, chodzę tu i owdzie z odkrytém czołem, wsłuchując się we wszystkie odgłosy i szumy, które tam panują. Jestem sam, wchodzę zazwyczaj do jakiéj świeżéj czeluści, gdzie siadam, czując oziębiający się pot na mójém czole. Zapytuję w tedy sam siebie! „czy to nie zaszkodzi mi przypadkiem co ja czynię”? i odpowiadam: „jeżeli nie zaszkodzi, to znaczyć będzie iż nie jestem jeszcze na śmierć skazany”. Zaprawiam się do życia, wznosząc sam sobie na drodze przeciwności, zamiast przepędzać mój czas na wystrzeganiu się ich. Są chwile, w których zdaje mi się, że natura sama może leczyć choroby, jakie od niéj pochodzą; wtedy biegam, jeżdżę konno, piję i jem co mi do głowy przyjdzie, i potem się badam. I nie tylko że więcéj nie cierpię, ale cierpię daleko mniéj.
Byłbym tak szczęśliwy, gdybym mógł żyć kochający, jak kocham i tak kochany! Gdybyś wiedział jakiego anioła Bóg postawił na mojéj drodze!.. Wiesz co, że często lękam się, aby moje życie, nie było zbyt długiem.
Niebo dla tego tylko ofiarowało mi taką towarzyszkę, że w litości swojéj zrozumiało, iż dusza moja, będzie potrzebowała w krótkich, pozostających mi do przeżycia chwilach, oprzeć się na drugiéj, sympatycznéj duszy. O jakbym teraz pragnął żyć dla Antoniny!.. Mam w duszy niewyczerpane źródło czułości. Choćbym z nią ze sto lat przeżył, jeszczebym nie miał dość czasu dla dowiedzenia jéj mojéj miłości.
Widzę naokoło siebie ludzi w moim wieku zdrowych i żonatych, którzy przepędzają swoje życie na niepojętych zajęciach; mężów kobiet młodych i pięknych a ambitnych i szulerów, którzy wolą nic nie robić, jak pozostawać u ich stóp. Może-ż być z tém wszystkiem słodsze zajęcie w życiu, jak poświęcenie go kobiecie, którą się kocha?.. Zamiast przybliżać wszystko do przeznaczonéj im od Boga istoty, usiłują oni bezustannie, oddalić się od niéj. Znać po nich, iż przeczytali, w przeciągu jednego albo dwóch lat, całkowitą książkę swoich dusz, któréj każda karta jest rozczarowaniem?.. Jakżeżby oni dobrze pojęli szczęście tego życia, gdyby fatalność, ukazując im pewien oddalony termin, odezwała się do nich w te słowa: „Daléj jak dotąd nie dojdziecie!..“
Odkąd kocham Antoninę, kocham daleko więcéj moją matkę i pojmuję jéj olbrzymie poświęcenie dla mnie. Kto jéj przeszkadzał, w jéj wieku, po śmierci ojca, iść powtórnie za mąż, by szukać w miłości, któréj nie doświadczyła nigdy, rozkoszy, które chciała ona znaleźć tylko w pielęgnowaniu swojego dziecka, a dla których, zdaje mi się, można przecież porzucić wszystko. Czy, po mojéj śmierci, Antonina postąpi tak jak matka? Ta miłość, dla któréj zapomina jedno o drugiem, czy przeżyje śmierć jednego z nas? Straszliwe powątpiewanie! Ale zbytecznem byłoby wymagać po niéj przysięgi, która by ją przykuła do mojéj pamięci, tak jak do mnie samego, a któraby stała się wyrzutem, gdyby jéj nie dotrzymała!.. Przeciwnie, domagam się jednego tylko od Boga: szczęścia tego czystego dziecka, które mi poświęciło kwiat swojéj młodości i młodość swojéj miłości. Mogę umrzeć, inny może ją pokochać i zostać pokochanym przez nią, ale nikt nie będzie mógł, jak ja, zerwać skarbu jéj pierwszych wrażeń, ani jéj odkrywać tajemnicy pierwszej wymiany uczuć, nawet w pośród chwil szczęśliwych, które zawdzięczać będzie innemu.
Ty będziesz jéj przyjacielem, nieprawdaż? będziesz nad nią czuwał, będziesz utrzymywał ją w zwyczaju odwiedzania grobu mojego spoczynku; albowiem chociaż ja marzę jeszcze kiedy niekiedy o przyszłości, nie śmiem przecież mieć nadziei i zimna rzeczywistość mi ciągle przed oczy staje. Pamiętaj Gustawie, iż kocham cię jak rodzonego brata i że obowiązkiem twoim będzie opiekować się nią jak siostrą. Gdyby kiedy została zwiedzioną, ty powinieneś ją bronić, a mężczyznę, któryby ją oszukał, powinieneś zabić!..
„Po cóż ja o tem wszystkiem myślę?
„Kilka osób, chciało zawrzeć znajomość z nami, alem się temu oparł. Pocóż zawierać szczere przyjacielskie związki, kiedy niebędą one mogły być długotrwałemi, powiększając tylko smutek po utracie życia. Poco zawierać stosunki towarzyskie, które dla człowieka, zajętego, jak ja, dwoma myślami, nie mogą być ani pociechą, ani nawet rozrywką?
Przepędzać całe wieczory na grze w wista, albo w szachy, mnie, który w dwóch latach chcę być tak szczęśliwy, jak drugi w pięćdziesięciu, mnie, który mam matkę, żonę, takiego jak ty przyjaciela, a który mam czas ograniczony na to wszystko!
Rachuję jeszcze na lata, potem rachować będę na dnie, nareszcie na minuty... jak mój ojciec. Ileż on biedny musiał cierpieć, on który kochał tak, tak jak ja kocham! Ale czy w chwili śmierci miłość ta, stanie się dla mnie pociechą — albo zwątpieniem i czy przeżyte szczęście nie każę mi gorzko żałować, że nie mam przed sobą przyszłości?
Jakże ja cię muszę nudzić, mówiąc Ci ciągle o sobie.
Przepraszam mój przyjacielu; bądź spokojny, nie wątpię o tobie, jedyny powierniku moich poufnych zwierzeń.
Wyobrażasz sobie przyjemne i szczęśliwe życie, które tu pędzilibyśmy gdyby pan Devaux mnie ocalił. Przedłużać, do zwykłéj granicy życia, szczęście, która na minuty rachuję, nie byłoż-by to rajem na ziemi?
Umieścić swoje serce w schronieniu pomiędzy trzema uczuciami!...... módl się za mnie Grustawie...
Pisz do mnie często; donoś mi o Nichecie awojéj pokusie jasnowłoséj. Czy ją kochasz zawsze, czy ona cię zawsze kocha? Biedna Nichetta!.. musiała bardzo płakać w dniu, w którym napisany przez nią list dostał się do rąk moich!.. Temu to listowi, zawdzięczam moje obecne szczęście. Uściskaj to piękne dziecko odemnie i powiedz, że jéj nadeślę materję i szarfy wschodniego wyrobu, które kontrabandziści tu sprzedają,
Antonina posyła ci braterski pocałunek, złożony we czworo w tym liście”.
Antonina pisała do swego ojca.
„Mój dobry ojczę!
Od kilku dni, jesteśmy w Nicei. Pani Pereux kocha mnie jak swą córkę, a ja od chwili, w któréj jestem oddaloną od Ciebie, widzę iż kocham cię jeszcze bardziéj jak zwykle, jeżeli to jest możebne. Jestem szczęśliwą, bardzo szczęśliwą, mój ojcze; nie żałuj więc tego coś uczynił, tylko niezapominaj, iż od ciebie zależy uczynić to moje szczęście długotrwałem. Niech Edmud żyję, a wszystko pójdzie dobrze, albowiem gdyby mu się co złego stało, ja sama doprawdy nie wiem, co by się stało ze mną. Nie zaniedbuję żadnego twego przepisu i może być mylę się, ale sądzę iż Edmundowi jest lepiéj.
Nic nie może ci dać pojęcia o przywiązaniu do mnie mojego męża, w którego szczegóły lękam się tu wchodzić, aby cię nie uczynić zazdrosnym, mój dobry i wyborny ojcze; ale wiedz iż trudno jest, aby kobieta była tak kochaną, jak ja nią jestem. Mówią że doktorzy potrafią wytłómaczyć wszystko. „Ty który jesteś doktorem, wytłómacz mi uczucie, jakiego doświadczam dla mego męża. Jestto poświęcenie bez granic, podobne nieco do miłości macierzyńskiéj. Zdaję mi się, iż moja matka, kochała mnie tak, jak ja kocham Edmunda. To pochodzi zapewne z tego, iż jakkolwiek kobieta, jestem przecież silniejszą od niego i potrzebuje on ciągle mojéj opieki.
Jego choroba nastręcza mi dziwne myśli. Jednéj tylko rzeczy domagam się od Boga: ażeby Edmund wyzdrowiał, albowiem szczęście nasze, zależy od jego wyzdrowienia. Robię więc co mogę, aby skutek osiągnąć. Kiedy więc przez ciąg całego dnia niedoświadczy ani razu słabości, kiedy następuje chwilowa ulga, mająca pozory całkowitego przyjścia do zdrowia, czy wiesz ojcze, ja jestem wtedy zazdrosną. Zdaje mi się, iż chciałabym znów go ujrzeć chorym, ażeby mi cały znowu był oddany. Czyżby miłość nie była niczem więcéj jak wzniosłym egoizmem?
Nie gniewasz się na mnie, że kocham tak swego męża? przypomnij sobie, ileś ty kochał moją matkę?..
Antonina nie mogła szczegółowo określić swojemu ojcu uczucia, jakiego doświadczała dla Edmunda. Jéj dziewiczy wstyd rozumiał to dobrze, iż pewne uczucia nie mogą być powiernikami wszystkich osób bez obudzania w nich zazdrości. Było to już bardzo wiele z jéj strony, iż napisała to, cośmy przytoczyli wyżéj.
Co się jednak nas tyczy, to my możemy, bez obawy, słuchać opowieści téj miłości czystéj, poetycznéj, pełnéj uczucia i melancholii, wylanéj, poświęconéj jak przyjaźń siostry, inteligentnéj jak czuwanie matki. Byłoby zajmującem studjowanie téj kobiety młodéj, pięknéj, silnéj, pełnéj zdrowia, idącéj krok w krok za ukochanym człowiekiem, a wmawiającéj w siebie, iż egoizm pobudzał ją do téj miłości.
„W człowieku tym spoczywa moje szczęście; po jego śmierci, moje szczęście, moja siła, młodość, piękność, moje marzenia i miłość, wszystko to zniknie, — mówiła do siebie; on jest naczyniem, w którem złożyłam moje serce zbyt przepełnione, abym je sama jedna miała nosić. Z chwilą zbicia się naczynia, serce moje upadnie, zamieniając się w pustą skorupę.
Czasami mówiła sobie: Co za wartość mieć będzie dla mnie życie bez Edmunda? Wpatrywać się w drzewa i domy, żyć automatycznie pomiędzy niebem, niemającém dla mnie litości i ziemią, która mi zabrała — skarb mojéj przyszłości, dotykać bez czucia, patrzeć bez widzenia, słyszeć bez rozumienia, — oto czem jest życie pozbawione miłości? Kochać po raz wtóry! to niepodobna. Serce nie może zawrzeć w sobie dwóch miłości, — pęka utracając pierwszą. I pocóż żyć wtedy? Dlaczego nie być wierną po za grobem i będąc narzeczoną żywego, nie być narzeczoną umarłego? Co za dziwaczna obawa może powstrzymywać kobietę kiedy widzi jak ciężką ziemia opada na trupa jéj uwielbienia? Co to jest boleść poprzedzająca śmierć? Jest to kara samobójstwa. Czyż Bóg, który przebacza kobiecie przeniewierzonéj, może karać wierną, która towarzyszy swojemu mężowi aż przed sam trybunał Stwórcy! Nadzieja? Nadzieja, ten kwiat wieczny, nie rozkwita wcale na grobach.
„Gdyby pomimo moich wysileń Edmund umarł, umarłabym wraz z nim.
„Ale mój ojciec, mój dobry ojciec, coby począł gdybym go porzuciła?.. Tak, Bóg zawsze udziela zrozpaczonym istotom rozum, który ich przywiązuje do życia. Moja wierność ku Edmundowi, byłaby zbrodnią względem mojego ojca.
„Mój Boże, wołała wtedy Antonina padając na kolana, ponieważ tyle szczęścia i tyle istot przywiązanych jest do życia jednego człowieka, zechciéj mi Panie zachować go na długo.”
I jak gdyby Bogu spieszno było pocieszyć młodą dziewczynę, otrzymała wkrótce taki list od pana Devaux:
„Zdajesz się moje dziecię szydzić z twojego ojca pytając go o wytłomaczenie swoich uczuć. Doktorzy nie wyjaśniają wszystkiego, ponieważ prawie wszyscy są materjalistami, a nic nie wyjaśnią się wyłącznie przez materyę, ale zaręczam ci, iż gdyby jak ja posiadali córkę dozwalającą im patrzyć w niebie, — zdołaliby natenczas wytłomaczyć wiele rzeczy dotąd im wcale nieznanych.
Ja, który wierzę w Boga, jak we wszystko co jest prawdziwe i dobre, ja, który pragnę abyś była szczęśliwą żoną, ponieważ byłaś przywiązaną córką, a który wiem, iż szczęście twojego życia zależy od zdrowia Edmunda, ja ci to powiadam: dwa są sposoby uleczenia chorego, jeden zależy na działaniu na ciało, drugi na działaniu na duszę.
Do ciebie należy dusza Edmunda i pozostawiam ci ją bez żadnych zastrzeżeń, ponieważ nie może mieć ona lepszego od ciebie doktora.
Co się zaś ciała tyczy, to mamy pewne korzyści nad chorobą i przekonamy się niezadługo, czy to na nie Bóg udzielił naukę człowiekowi.
Nie trać nadziei, — módl się.”
We dwa tygodnie, po otrzymaniu tego listu Antonina pisała do swego ojca:
„Za otrzymaniem tych słów, opuszczaj Paryż, porzucaj wszystko i przyjeżdżaj do nas coprędzéj. Jakkolwiek prędko przyjedziesz może być już zapóźno... Edmund znajduje się u wrót śmierci.”


V.

Trzeba było lekkomyślności ze strony Edmunda, aby ni ztąd ni z owąd popaść nagle w bolesną chorobę, która od czasu przybycia jego do Nicei była jeżeli nie na drodze do wyleczenia, to przynajmniéj do znacznego polepszenia.
Jak to już wiemy z jego listów pisanych do Gustawa, niejednokrotnie zdarzało mu się biegać po słońcu i zatrzymywać nierozważnie w jakiém zimnem miejscu, gdzie pot lodowaciał na jego czole.
Niepotrzebował on nawet zbyt często powtarzać tego, aby uczuć okropne téj nierozwagi następstwa, — to téż pewnego pięknego poranku powrócił do siebie z ociężałą głową drżący na całem ciele, zmuszonym będąc po długiem omdleniu położyć się w łóżko.
Wtedy to Antonina przestraszona, w wysokim stopniu gwałtownością ataku, napisała do ojca, wzywając go do przyjazdu natychmiast po otrzymaniu listu.
Bo w istocie; w tym stanie w jakim się ona znajdowała, mogła bardzo łatwo nabrać przekonania, iż ostatnia godzina dla Edmunda wybiła, i że choroba jego stała się nieuleczoną.
Tymczasem, posłała po doktora, do którego jéj ojciec znający go osobiście polecił się w razach nagłych zgłaszać, a uczyniwszy to, usiadła u wezgłowia chorego.
Rozumie się, iż niepodobieństwem było ukrywać długo ten cios przed panią Pereux.
Dowiedziawszy się o nim, nie chciała ona zrazu wierzyć, aby choroba groziła jakiem poważnem zawikłaniem, tak dalece była bowiem zaspokojoną co do przyszłości swego syna od chwili zwłaszcza jego małżeństwa, ale jak skoro już nic niestety nie było w stanie zadać kłamstwa świadectwu własnych oczów i przeczuciom własnego serca, — im więcéj zwątpienie wkradało się w jéj duszę, tem szerzéj rozsiadało się w niéj z samowładnemi rządy.
Widząc swojego syna omdlałego przez dwie godziny, tak iż nic nie mogło chwilowo przywołać go do życia, widząc jak silna gorączka zajmowała miejsce omdlenia, widząc nareszcie jak wezwany do pomocy doktór wątpiąco poruszał głową dając przez to znaki iż słabą ma nadzieję, albo raczéj nadziei nie ma żadnéj, — nie dziwcie się iż pani Pereux nie przypuszczająca zrazu w jego cierpieniu niczego więcéj nad niedyspozycyę chwilową, doznała gwałtownego wstrząśnienia, — które ją dotknęło jak piorun.
Osobistości kochające, żyjące tak jak ona sercem, nie znają dróg pośrednich. Wczoraj była téż ta kobiéta tak spokojną o swego syna, iż nie myślała wcale o jego chorobie. Nazajutrz przywdziała żałobę.
Dla niéj Edmund leżał już na śmiertelnych marach.
Usiadłszy u głów łoża swojego syna, nieporuszała się z miejsca, wpatrując się w twarz chorego, podobna do posągu nieméj boleści.
Dwie łzy potoczyły się z jéj oczów; dwie tylko, ale można było śledzić na twarzy biednéj matki, drogę którą odbyły, a to po śladach które zostawiły po sobie. Te dwie łzy pozostawiły bruzdy w policzkach, tak jak potok rozpalonej lawy, pozostawia bruzdy na pochyłościach wulkanu.
Całe życie, cala inteligencya, cała dusza pani Pereux, zawierały się w spojrzeniu zwróconem na twarz Edmunda, śledzącem niedostrzegalne prawie poruszenia kołdry, na uniesionych piersiach umierającego. Zdawać by się mogło, iż w chwili w któréj te poruszenia powstrzymane by zostały, spojrzenie téj biednéj matki zgasłoby jednocześnie z jéj życiem, bez wysiłku, bez krzyku, i że dwie dusze bliźniacze poszłyby przed tron Boga, zespolone jedna z drugą.
Jéj boleść była tak wielka, tak potężna, tak dalece owładnęła istotą, która nią dotkniętą została — że była ona niezdolną prawie do pomagania temu, który ją wywoływał. Pani Pereux, zdolną była oddać w jednéj chwili swoje życie dla ocalenia syna, — ale mimo to było nieroztropnem pozostawiać jéj staranie o Edmunda. Nie zdolną była ona do czego innego jak umrzeć wraz z nim, jeżeli przeznaczonem było mu umrzeć.
Zbyt cierpiała, aby mogła co innego czynić, niż cierpieć.
Zupełnie się rzecz inaczéj miała z Antoniną, to też różnica dwóch miłości, widną odrazu była w różnicy tych dwóch cierpień.
Skoro Antonina ujrzała swojego męża zimnym, nieruchomym i bladym na podobieństwo umarłego, zawołała sobie w cichości swojego ducha „wszystko skończone“, — ale w obec niebezpieczeństwa uczuła wzrastające swoje siły, podwajającą się energję, toteż przysięgła sobie nieopuszczać chorego; — wprzód jednak ukrywszy boleść w głębi swojego serca, rzekła do siebie: „on przedewszystkiem”. Uściskała panią Pereux, nie odwracając jej głowy, a w pocałunku jaki jéj złożyła zawarte były wszystkie obietnice poświęcenia, jakie robić i dotrzymywać mogła, dusza młodéj kobiety.
Rozesłała na wszystkie strony po doktorów i napisała do swego ojca i Gustawa aby natychmiast przybywali. Myślała, i słusznie, iż Edmund nie może nigdy cierpieć na zbytek przyjaźni i troskliwości.
Jakieśmy to powiedzieli, doktór przybył i od pierwszego wejrzenia, zwątpił o wszystkiem.
„Niech tylko żyje jeden tydzień, rzekła doń Antonina, niczego więcéj od pana nie wymagam”.
Ten tydzień, był to właśnie czas, jakiego potrzeba było na dojście jéj listów do Paryża i na przyjazd pana Devaux do Nicei. Otóż Antoninie zdawało się, iż jeżeli zdołają przedłużyć życie jéj mężowi aż do téj chwili, będzie on natenczas ocalonym.
Tak wielką ufność pokładała w naukę i przywiązanie swojego ojca!...
Pan Murret, tak się zwał doktór, którego p. Devaux zalecił swojéj córce, odpowiedział młodej kobiecie, iż stan chorego nie pogorszy się przed upływem tygodnia.
Stan pogorszony, — to znaczyło śmierć.
Pan Murret uciekał się niejednokrotnie, do obfitego puszczania krwi, co pozwalało choremu swobodniej oddychać; ale to miało bezpośredni wpływ na mózg i następstwem tego była maligna; maligna, ta przestraszająca zwiastunka boleści, okropny obraz szaleństwa, który sprawia, iż ci wszyscy, którzy są jéj niememi świadkami, spoglądają lękliwie w około siebie, nie wiedząc jak powstrzymać prąd wyrazów bez końca, co wychodzą bez związku z ust cierpiącego, a które są bez wątpienia więcéj straszne jak milczenie, — to milczenie, które jest niejako przedwstępem wiecznego milczenia.
Podczas maligny, która miotała we śnie Edmundem pani Pereux zwieszała się nad łóżkiem, i jak by słowa jéj mogły były przeniknąć do serca jéj syna, mówiła doń:
— Edmundzie, mój ubóstwiony Edmundzie, nie mów tego. To ja, twoja matka o to cię proszę.
Ale rozgorączkowane usta chorego, nie przestawały poruszać się konwulsyjnie i maligna nie ustawała.
Podczas tych długich nocy, Antonina kładła się u stóp pani Pereux i dotykając swą twarzą jej rąk rozpalonych:
— Nie rozpaczaj, nie rozpaczaj matko, mówiła do niéj; mój ojciec niezadługo nadjedzie.
Pani Pereux nic nie odpowiadała, tylko ściskała rękę Antoniny.
Napróżno byście wymagali myśli albo wyrazu od biednéj kobiety. Przestała ona jeść, pijąc tylko wodę dla ugaszenia swojej gorączki. Żyła tak i byłaby tak z pewnością żyła przez cale miesiące. Jéj dusza potrzebowała tylko posiłku, żywiąc się obawami i modlitwą.
Cztery noce i trzy dni tak ubiegły.
Rano czwartego dnia, maligna ustała, sen spokojniejszy nieco ukoił chorego, który się z niego rozbudził w stanie prawda okropnego osłabienia, ale z tem wszystkiem z możnością rozpoznawania rzeczy, osób, które go otaczały.
— Antonino, matko moja, zawołał odwracając głowę w stronę dwóch kobiet.
— Wymówił moje nazwisko po swojéj żonie, wyszepnęła pani Pereux.
— Od jak dawnego czasu leżę w łóżku?, bo nie sobie nie przypominam mówił Edmund, czoło którego obarczonem było jakby ciężarem z ołowiu.
— Od tygodnia; czy cię co boli?
— Czuję tylko wielki ból w boku. A wyście czuwały obie jedna po drugiéj? pytał podając swoje ręce, albo raczéj usiłując wyciągnąć je ku matce i żonie.
— Obie razem, odpowiedziala Antonina.
— Moje anioły opiekuńcze! bądźcie błogosławione.
I łzy wdzięczności potoczyły się z jego oczów.
Słowa które wymówił tak go zmęczyły, iż z trudnością tylko mógł oddychać. Natenczas pamięć mu powróciła, i na myśl blizkiéj śmierci zaczął gorzko płakać.
— Pozwólcie mi płakać, mówił do Antoniny i swojéj matki, to mi robi lepiéj.
Pani Pereux pozostała na swojem krześle, którego nie opuszczała od ośmdziesięciu sześciu godzin.
— Teraz wszystko skończone, mówił de siebie Edmund, czuję iż pierś mię pali i wyczerpuje się; ja to sam przyśpieszyłem śmierć moją, jak gdybym miał calą wieczność do przeżycia.
Znowu łzy były następstwem tych myśli, albowiem biedne dziecko do płaczu tylko miało siły.
Antonina odgadywała przyczynę tych łez.
— Uspokój się Edmundzie, mówiła do niego, — pisałam do ojca, — przybędzie niezadługo.
Na te słowa oko chorego ożywiło się nieco.
Podczas, kiedy to się działo, dwa listy Antoniny przybyły do swego celu. Natychmiast pan Devaux poszedł na pocztę dowiedzieć się czy znajdzie się miejsce dla niego, — ponieważ poczta była wtenczas jeszcze jedynym środkiem komunikacyjnym.
Nie znalazł ani jednego miejsca.
Natenczas najął sobie bryczkę, zażądał koni zaprzęgowych, pozostawiając sobie dwie godziny tylko czasu na przygotowanie do podróży.
Jednocześnie Gustaw otrzyma! list; pobiegł natychmiast do Nichetty.
— Edmund umiera; wyjeżdżam moja Nichetko. Bóg to mnie ciężko karze, żem go puścił samego, ale zdawał się być tak szczęśliwym, iż myslałem że się bezemnie obejdzie. Pisz do mnie poste restante do Nicei, będę ci donosił o wszystkiem.
Nichetta i Gustaw uściskali się ze łzami w oczach.
— Bezwątpienia Antonina pisała do swego ojca, rzekł Daumont; idę do pana Devaux i przyjdę jeszcze pożegnać się ostatecznie z tobą.
Gustaw zastał doktora pakującego swoje rzeczy.
— Jadę z panem.
— Za godzinę odpowiedział doktór.
Natychmiast wskoczył nasz młody człowiek do powozu, powrócił uścisnąć raz jeszcze Nichettę jakto jéj przyobiecał i wjechał na podwórze doktora, w chwili, kiedy pocztyljon zaprzęgał konie.
Extrapoczta popędziła galopem.
We cztery dni potem, nasi dwaj podróżni stanęli w Nicei.


VI.

Na dwa dni przed przybyciem p. Devaux i Gustawa do Nicei, Edmund popadł na nowo w malignę, i p. Murret zmuszony został znowu uciec się do puszczenia mu krwi. To też nieszczęśliwy chory zmienił się da niepoznania.
Dwie kobiety, czuwały nad nim ustawicznie: jedna u wezgłowia, druga u nóg łóżka słabego... i niema najmniejszej wątpliwości, iż z trojga tych osób, najwięcej cierpiącą nie był zpewnością Edmund, ponieważ pozbawiony był on czucia.
Napoły przymknięte firanki łóżka, utrzymywały w cieniu spoczynek umierającego. Mimo to, słaby promień zasłonionéj lampy przekradał się aż po za kotary łóżka, oświecając trupią bladośćtwarzy słabéj i wychudłéj.
Antonina i pani Pereux, które wierzyły w wyleczenie młodego człowieka wtedy zwłaszcza, kiedy stan jego zdrowia chwilowo się polepszył, widząc go znów obecnie wpadającego w stan osłabienia, gorączki i maligny, stały się nową pastwą okropnych obaw.
Przy łożuto umierających, — u tych wszystkich którzy ich kochają obudzają się nagle wspomnienia odnoszące się do tego czasu, w którym osoba mająca niezadługo pożegnać się z ziemią była szczęśliwa, silna, uśmiechnięta.
Przeszłość przychodzi wtedy, przynosząc z sobą chwile rozkoszne aby je rzucić na teraźniejszość starganą, jak dziecko które wysypuje na grób, pełną sukieneczkę kwiatów. Wspomnienia te są więcéj bolesne jeszcze, kiedy się obudzają w duszy matki, dla niéj bowiem przeszłość nie ma wcale granic.
Żadna chwila egzystencyi dziecka nie jest jéj obcą a jego imię, wywołuje na pamięć inne imię zwykle zagasłe przed nim.
Przebiega też ona ciąg jego życia aby chwileczkę spocząć, pod świeżym jeszcze cieniem młodości, marzeń i miłości. Bóg to daje, iż pod niedostatek snu, który zazwyczaj ucieka z jj powiek, może ona choć kilka chwil spocząć we wspomnieniu dni szczęśliwych; prawda, że cierpi przez to więcéj, i że boleść jest jedyną jéj towarzyszką.
Tak więc na odgłos tego utrudnionego oddechu który jeden jéj przypominał, iż dziecko jéj nie było jeszcze trupem, — przed umysłem téj biednéj matki przesuwały się zwolna cienie dziecięce Edmunda, ożywione jéj pierwszemi uśmiechami z jego zabaw niemowlęcych.
W téj epoce, wszystko około niéj było wesołością i szałem. Ona była młodą, a jakkolwiek nie kochała, — prawda, gwałtownością zmysłów i namiętności, kochała jednak sercem i zastanowieniem duszy. Niebo zestało jéj dziecko, które streszczało w swojéj osobie wszystkie miłości które utraciła i te wszystkie, które w swoim wieku posiadać mogła. Przypominała sobie wszystkie swoje obawy z najmniejszéj słabości drobnéj istoty, całą radość gdy widziała ją wzrastającą, całą wdzięczność względem Najwyższego, kiedy dusza i umysł Edmunda, na podobieństwo świeżych kwiatów, otwierały się przed promieniami życia. Jéj mąż umarł; natenczas na dziecko, które jéj pozostało przelała ona całą miłość, szczęście, nadzieję, całą istność swoją.. i oto po dwudziestu czterech latach zabiegów i obaw... i oto po wdrożeniu swojego serca do tych słodkich nawyknień, które je kruszą opuszczając... czuwa ona nareszcie przy łożu konającego syna, tak jak czuwała przy jego kolebce, nie mogące nic uczynić aby powstrzymać ten oddech który ulatywał, gubiąc się w przestrzeni i unosząc wraz z sobą całą przeszłość, radość i nadzieję przyszłości niedościgłéj!...
Tylko matki, mogą zrozumieć to męczeństwo; i gdyby to co piszemy miało być tylko, wyłącznie tylko, czytanem przez matki, ograniczylibyśmy się na tych słowach; „Edmund umierał, a jego matka czuwała u śmiertelnego łoża!”.
Czy nieprawda, matki które mnie czytacie, — czy nie prawda, że gdyby która z was znalazła się na miejscu pani Pereux, pomimo prawie swej woli powiedziała by to, co ta kobieta mówiła mimo woli:
„Mój Boże, zachowaj mi moje dziecko! Nie proszę cię, nie mogę cię prosić o jego zdrowie, ale niech żyje przynajmniej, niech mnie widzi, niech ja je mogę widzieć jeszcze, niech nie doczekam zatrzymania się tego oddechu, z którym złączona jest istność moja, niech nie zobaczę księdza wchodzącego, niech nie usłyszę u łoża dziecięcia krwi mojéj modłów za umarłych... niechaj nie ujrzę wkładania do trumny wązkiéj i zimnéj tego ciała które zespolone jest z mojem, téj twarzy która się do mnie uśmiechała wołając mnie: „moja mamo”, tych rąk, które uścisnąć jeszcze mogą!... niech nie obije się o moje uszy jęk spadającej na niego ziemi cmentarnéj! niech nie doczekam chwili wydzierania z przed moich oczów istoty, która Panie, pewnego dnia, poruszała się w łonie mojem!.. Wszystko, czego zechcesz mój Boże, w zamian za życie mego syna... ale niech żyje on dla mnie, by towarzyszył ostatnim chwilom moim, abym nie doczekała na tym świecie tortur potępieńców!.. Jeżeli potrzeba będzie czuwać w ostatnich dniach moich tak jak czuwam obecnie, jeżeli będzie potrzeba modlić się ciągle tak jak się teraz modlę, czuwanie i modły będą mi słodkiemi Panie, choćby nawet on tego nie widział, choćby nawet on o tem nie wiedział, chociażby nawet nie mógł mnie zobaczyć ani poznać... byleby tylko mógł żyć o mój Boże. Albo, jeżeli wolisz mój Panie, — ciągnęła dalej biedna matka, któréj się zdawało w jéj rozpaczy, iż można było targować się z Bogiem, — pozbawię się jego widoku, poświęcę ci moje życie, wstąpię do klasztoru, ale wiedzieć będę przynajmniéj że on żyje, że jest szczęśliwy, a od czasu do czasu pozwolisz mi Boże, ujrzeć twarz jego w mojem marzeniu sennem, jeżeli tylko zsyłasz sen matkom rozłączonym od swoich dzieci. Zbłądziłam, żem mu pozwoliła kochać i zaślubić kobietę. Powinnam byłam zachować go dla siebie wyłącznie, a może nie byłby w téj chwili na łożu śmiertelném. To jest słuszna kara. Dopóki należał do mnie wyłącznie, nic mu się nie przytrafiło. Ta to namiętna miłość zabija go, podczas gdy moja spokojna i czuwająca pozwoliłaby mu żyć.”
I na myśł że jéj syn może umrzeć, pani Pereux znienawidziła oniemal Antoninę.
Ze swojéj strony dobre dziecko, mówiło do Boga:
„Panie, czy to podobna, abyś mi go zabrał po sześciu miesiącach, ty, którego imię złączonem świętemi śluby zostało z naszemi marzeniami i zwierzeniami?... Czy jest możebne, abyś mu nie dozwolił doczekać dnia, któregośmy się tak obawiali, a który dziś z tem wszystkiem byłby dla nas wiecznością?
Mój Boże, czy jest większa boleść, jak kiedy się widzi nagle zwichniętém marzenie całego życia, jak kiedy się spogląda na zimne i zlodowaciałe usta, które nam wyszeptało pierwsze słowa miłosne w życiu? Ty wiesz Boże... ja go kocham, chciałabym zawsze do niego należeć, a jeżeli miałam myśl coprawda odwrócić złowróżbną przyszłość przebacz mi panie i nie karz mnie za to dzisiaj, Pozostaw nas jedno dla drugiego. My się tak kochamy. Gdybyś ty wiedział Panie o słodkich marzeniach jakie wzajemnie wymienialiśmy sobie znajdując się sami. I ja mam widzieć jak cisną w ziemię to ciało które tak często ściskałam w moich objęciach! To niepodobna... A z tem wszystkiem, gdybyś mu tylko pozostawił chorobliwe życie, które by duszę jego zamknęło przed miłością, gdybym nie miała już więcéj usłyszeć słów dawniej słyszanych, a których palące wspomnienie nieopuszcza mnie nawet przy tem łożu śmiertelnem, gdyby potrzeba było koniecznie, abym wyrzekła się, dla tego aby on mógł żyć, tych rozkoszy które od sześciu miesięcy są udziałem mojéj miłości; gdyby powrót do zdrowia niemiał z niego uczynić nie więcéj nad trupa ożywionego życiem powierzchownem, to wolałabym stokroć ofiarować ci go mój Boże; gdyż ta śmierć cząstkowa, stałaby się dla mnie czemś gorszem nad śmierć całkowitą. Żyć wspólnie z nim i nie módz mu powiedzieć ile się go kocha, w obawie aby go się przez tonie zabiło; żyć, w naszym wieku, i nie módz oddać się całkowicie wylaniu dusz własnych; mieć ciągle przed oczami, obraz jego żyjącej śmierci; zamienić nagle moją miłość gorącą i młodzieńczą na obawę ciągłą; odrzucić precz od siebie kubek w którym umaczałam już usta moje i zagrzebać się żywcem, w życiu już nieżyjącem, — czuję to dobrze o Boże, iż wolałabym jak wdowa przywdziać kir żałoby od jutra.”
Jak widzicie, te dwie miłości, które przecież miały punkt zejścia, różniły się wielce od siebie, chociaż ich obu cechą był egoizm, który charakteryzuje wszystkie szczere kochania.
A to dla tego, iż równie trudno jest matce zapomnieć o tylu chwilach rozkoszy, jakie jéj dało jéj dziecko, jak i młodéj, kochającéj, namiętnéj kobiecie, złączonéj od sześciu miesięcy z ubustwionym mężczyzną, o tych tajemniczych godzinach w których każde z nich o sobie zapominało, a w których pieszczoty fizyczne dopełniają pożądań ducha.
Jak to nam łatwo było poznać mianowicie z tego szybkiego postanowienia zaślubin Edmunda, Antonina obdarzona była jednym z tych charakterów stanowczych jednem z tych usposobień potężnych i gwałtownych, które nie zadawalają się półśrodkami. Edmund z pochyloną głową rzucił się w objęcia miłości, podobny w tem do tych nurków, którzy rzucają się na oślep w otchłanie morza za perła, niepewni czy w połowie drogi tchu im nie zbraknie, i czy powrócą na powierzchnię żywi albo umarli...
Edmund kochał Antoninę z całą poezyą... wszystkiemi iluzjami i energją dwudziesto trzech letniego młodzieńca, a młoda kobieta nie mogła się zdecydować widzieć w nim innego mężczyznę niż tego, jakiego poznała i jaki ofiarował jéj się zrazu.
Oto wytłumaczenie, — dla czego jéj miłość nie zgadzała się na to poświęcenie jakie z rezygnacyą przyjmowała pani Pereux.
Jest prawdopodobnem, iż gdyby w miejsce mężatki od sześciu miesięcy, była nią ona od pięciu albo sześciu lat i miała dzieci, — jest prawdopodobnem powtarzamy, iż Antonina rozumowałaby natenczas wcale inaczéj; ale nie była ona jeszcze matką, a głos nakazujący młodości przemawiał w niéj jeszcze.
Jeżeli Bóg słyszał te modlitwy, a nie mógł ich nie słyszeć, ponieważ żadna nie ujdzie jego świadomości, — to w szczerości ich obu powinien był odrazu rozpoznać dwie natury jakiemi obdarzył kobietę.
Jakeśmy to powiedzieli, pan Devaux i Gustaw przybyli do Nicei, ale pani Pereux z synem i Antoniną nie mieszkała w samem mieście, a miejsce gdzie zamieszkiwała, nie miało prawie nazwiska; było ono i nie było miastem. W jedną i w drugą stronę stały szeregiem domostwa i nasi dwaj przyjezdni nie wiedzieli gdzie się obrócić.
Pan Devaux spoglądał więc na prawo i na lewo, szukając jakiego znaku, któryby mu mógł wskazać to czego poszukiwał, kiedy nagle spostrzegł trzy przechadzające się osoby: młodą dziewczynę, starego jegomościa i podżyłą damę z parasolem pod lewem ramieniem a książką pod prawem.
Pan Devaux, kazał stanąć woźnicy, wysiadł i zwracając się do starego jegomości rzekł:
— Nie mógłbyś mi pan wskazać, mieszkania pani Pereux?
— Byliśmy tam właśnie dowiedzieć się co słychać, odrzekł zagadniony. Sąsiadujemy z sobą, i od dnia w którym ten młody człowiek zachorował, chodzimy tam codziennie po wiadomości. Nie śmieliśmy prosić ażeby nas wpuszczono. Jeżeli będziesz się pan widział z jego matką i żoną, oświadcz im, prosimy, żywe interesowanie się nasze zdrowiem nieszczęśliwego.
Podczas téj rozmowy, Gustaw wysiadł z powozu i zbliżył się do pana Devaux i grupy trojga osób z z któremi on rozmawiał.
— Oto mieszkanie pani Pereux, ciągnął stary jegomość, wyciągając rękę i ukazując domek z zielonemi roletami; a to znowu moje domostwo o pięćdziesiąt odległe od tamtego kroków. Nazwisko moje: komendant Mortonne; mieszkam tam z moją żoną i córką:; jeżeli możemy być w czem użyteczni paniom Pereux, powiedz pan, iż jesteśmy wszyscy na ich usługi.
Pani Mortonne wraz z córką potwierdziły niemym znakiem słowo komendanta.
— Więc pan Pereux żyje jeszcze? pytał doktór, dziękując za uprzejmość.
— Przedwczoraj miał się nawet lepiéj, odpowiedział pan Mortonne.
— Jestem ojcem młodéj pani Pereux, jestem nadto doktorem i z kolei, gdyby nieszczęście chciało aby ktokolwiek z państwa, albo z waszej familii zachorował, pozwólcie mi być na wasze usługi.
Komendant i p. Devaux pożegnali się uprzejmie, a ostatni w towarzystwie Gustawa, skierował się w stronę dopieroco mu wskazaną.
Komendant wraz z żoną i córką kontynowali swoją przechadzkę.
Ujrzawszy swego ojca Antonina, rzuciła mu się na szyję, pani Pereux pocałowała go w rękę a ściskając Gustawa jak syna, zdołała mu tylko powiedzieć: „mój biedny Gustawie!..” Ale w intonacyi tych kilku słów zawierało się wszystko co przez ten tydzień wycierpiała i to czego lękała się jeszcze.
Doktór zbliżył się do łożą Edwarda i wziął go za rękę.
Nie poruszył się chory, gorączka która go trawiła pozbawiła go czucia.
— Muret przychodził ciągle? spyłał doktór swojéj córki.
— Ciągle, mój ojcze.
— I co przepisywał?
— Puszczanie krwi.
— Co dzień?
— Co dzień.
— Dobrze.
Gustaw i matka Edwarda przysłuchiwali się z zatrzymanym oddechem każdemu słowu doktora, który odkrywszy pierś cierpiącego, przyłożył do niéj ucho.
— Bogu to zawdzięczać trzeba tę chorobę rzekł podnoszące się i przykrywając Edwarda.
— Co chcesz przez to powiedzieć? zawołały obie kobiety.
— Chcę powiedzieć, iż jeżeli uda mi się wyprowadzić go z tego zapalenia płuc, to będzie całkiem wyleczony z choroby, któréj się tak wszyscy lękamy. Nic nie stoi na przeszkodzie w użyciu środków jakie uznam za stosowne, a które mogę z większą łatwością zastosowywać na chorym wycieńczonym, aniżeli mógłbym to uczynić na chorym który je i u którego najmniejszy wypadek może zaszachować całe moje staranie.
— A więc? zapytały obie kobiety.
— A więc odpowiedział pan Devaux, wszystko mi każę wnosić, iż ta choroba jest dobrodziejstwem.
Pani Pereux i Antonina rzuciły się w swoje objęcia śmiejąc się i płacząc zarazem.
Wyzdrowienie Edwarda, było punktem wzajemnego zejścia się ich miłości.
W dzień też ten obchodzono prawdziwe święto.
— Ile ci czasu na to potrzeba, mój ojcze, pytała Antonina doktora.
— W przeciągu dwóch tygodni, Edward może być ocalonym choć nie wyleczonym; rekonwelescencya jego będzie długa, ponieważ w czasie jéj właśnie usiłować będę kompletnie łeb skręcić chorobie. Może się ona przeciągnąć z pięć albo ze sześć miesięcy, które tu, przepędziemy.
— A więc nas nie opuścisz?
— I ty się o to pytasz! Twoje szczęście przedewszystkiem, — a twoje szczęście leży w zdrowiu twojego męża, nieprawdaż?
— I w twojem także, ojcze.
— Drogie dziecko, zawołał pan Devaux, ściskając Antoninę.
Ale teraz zabraniam, a pamiętaj o tem że to pan przemawia, — zabraniam płaczów w całym domu.
We trzy tygodnie potem, dom w istocie miał pozór wcale inny.
Antonina siedziała przy łóżku Edmunda, który mógł zaledwie mówić, ale który patrzał na nią oczami ducha swego, ściskając za rękę.
— Tyś ciągle płakała od trzech tygodni, mój biedny aniołku, rzekł on głosem osłabionym, — ileś przez ten czas nie wycierpiała! Co to za okropna rzecz choroba, która nam niedozwala widzieć osób które kochamy! Czułem cię tam, gdyż jeden z fibrów mego serca jest połączony z tobą a przecież nie mogłem cię widzieć, nie mogłem mówić do ciebie, a maligna przygłuszała to com pragnął ci wypowiedzieć.
— Biedny przyjacielu!
— O, jeżeli powrócę do zdrowia, pragnąć będę moja Antonino, abyś była kobietą najszczęśliwszą w święcie, tak jak już jesteś najbardziéj ukochaną. Gdzie jest moja matka, moja dobra matka, — czy wiesz iż zapominam o niéj przy tobie! Tak cię kocham, iż miłość moja, objawia się wpierw niż życie samo.
— Twoja matka jest w salonie; wie ona dobrze o tem iż lubisz kiedy mnie ujrzysz za swojem przebudzeniem; a kiedy cię widzi zdała od niebezpieczeństwa, mówi sobie: „niepotrzebuje on już mnie więcéj”.
— Idź jéj poszukaj, rzeki Edmund, którego oczy zaczęły łzami zachodzić na wspomnienie czułego przywiązania swojéj matki; wyłaję ją, iż nie oczekiwała na moje przebudzenie. To jéj przyjemność sprawi. Nie jesteś o nią zazdrosna?
— Nie ale zdaje mi się, iż ona jest o mnie zazdrosną — Co chcesz? oddaje mi całe swoje serce, a nie może w zupełności podzielać mojego.
Gdybym kiedy ciebie utracić miał Antonino, zabiłbym się; ale gdybym utracił moją matkę; zdaję mi się iż umarłbym ze zgryzoty. Idź poszukaj jéj.
Antonina złożyła pocałunek na czole swego męża i poszła do salonu.
Cicha modlitwa wybiegła z ust chorego.
Ta modlitwa prosiła Boga o szczęście i zdrowie dla dwóch Aniołów które on przy nim umieścił, ta szczęście i to zdrowie o które dla niego właśnie niedawno jeszcze dwie kobiety błagały.
Kiedy Antonina ukazała się w salonie, pani Pereux rozmawiała z komendantem Mortonne, jego żoną, córką, panem Devaux i Gustawem.
— Mamo, rzekła jéj, Edmund chce się z tobą widzieć; chciał mnie wyłajać za to iż mnie samą tylko zastał przy swojem łóżku.
Na ustach matki osiadł uśmiech radości.
Co prędzéj pobiegła do swego syna.
— Więc ty ciągle o mnie myślisz mój drogi? rzekła mu.
— Uściskaj mnie, moja matko, rzekł Edmund, obejmując swojemi wychudłemi palcami szyję pani Pereux; twoje to pocałunki przywołują mnie do życia.
— Ocalonyś! ocalonyś! wyszeptała matka. Pan Devaux powiedział mi to przed chwilą. Ale czy to tylko prawda mój Boże?
I znowu ściskała swoje dziecko.
— Macie gości w salonie? spytał Edmund.
— Mamy; jest tam komendant Mortonne.
— Kto to jest komendant?
— Jestto bardzo zacny człowiek, który przychodzi codziennie dowiadywać się o twoje zdrowie wraz ze swoją żoną i córką, piękną szesnastoletnią panienką. Pan Devaux ma swoje nawyknienia. W Paryżu odwiedzał chorych; wieczorem przyjmował gości i grał w wista. Tutaj, jest cokolwiek nie na swojem miejscu. W pierwszych chwilach twojéj choroby byłeś ciągłym przedmiotem zajęcia dla niego moje drogie dziecko; ale teraz kiedy zdrowszy jesteś, znacznie zdrowszy jesteś... bo ty już nie jesteś cierpiący nieprawda?
— Nie, nie, moja matko, — uspokój się.
— A więc teraz.... ten zacny człowiek nudzi się cokolwiek wieczorami i pragnie się cokolwiek rozerwać. Natenczas siada do zielonego stolika z komendantem. Od czasu do czasu, dla sprawienia mu przyjemności, zasiadamy wszyscy do wista, którego się nauczyłam. Ale to mnie nie zajmuje, — wołałabym zawsze być przy tobie; lecz on tyle dla nas uczynił iż muszę mu z kolei i ja coś zrobić; gdyby nawet wymagał mego życia, nie wahałbym się ofiarować mu takowego.
— A Gustaw, moja matko, musi się tu bardzo nudzić?
— Bynajmniéj, jeździ konno z komendantem i jego córką, robią wspólnie wycieczki i tak czas przepędzają. Tego im nikt nie broni, ponieważ jesteśmy spokojni o ciebie. Kiedy będziesz mógł podnieść się z łóżka, za jaki może tydzień, przyjdziesz do salonu, i będziesz się z nami bawił. I nam jeszcze słońce szczęścia przyświecać będzie na téj ziemi, moje dziecko,
— Moja biedna matko!.... zawołał Edmund wpatrując się w panią Pereux, na której twarzy rozlane szczęście, nie mogło przecież zatrzeć śladów tego co wycierpiała.
— Tak moje dziecko, zmieniłam się nieco; mam nawet kilka siwych włosów, o których nie wiedziałeś przed swojem zapadnięciem w chorobę. Ale to nie, w sercu mam zato nadzieję i młodość nieskończoną.
Mówiąc to pani Pereux ściskała swojego syna, nie mogącego powstrzymać się od uronienia kilku łez, które osuszyły wzajemne pocałunki.


VII.

Gustaw utrzymywał Nichettę „au courant“ wiadomości o chorobie Edmunda. Dnie w których nasza modniareczka otrzymywała listy z Nicei, były dniami uroczystemi. Od chwili nagłego wyjazdu młodego człowieka, nie używała ona prawie żadnych a nawet zupełnie żadnych rozrywek. Aby się podobać Gustawowi, aby się jemu wyłącznie oddać, zerwała ze wszystkiemi swejemi staremi znajomościami; — to też po jego wyjeździe i nikt jej nie odwiedzał.
Zpoczątku Nichetta dużo płakała; potem jak skoro dowiedziała się o rekonwalescencyi Edmunda, podwójnie się tem ucieszyła, raz dla tego iż była pewną ożycie swojego przyjaciela, którego lubiła, a powtóre ponieważ z powrotem Edmunda do zdrowia, spodziewała się prędzej złączyć z Gustawem.
Napisała list do Daumonta, w którym wyszczególniła wszystkie swoje nudy i zawarła całe szczęście jakiegoby doświadczyła, gdyby go ujrzała.
Gustaw otworzył list, przeczytał go, odczytywał dwa i trzykrotnie a kładąc go do kieszeni westchnął wzruszony.
„Biedna Nichetta”.
Poczem odpowiedział jéj, iż Edmund był jeszcze tak osłabiony że potrzebował całych jego przyjacielskich zabiegów, i że jak tylko zdrowie jego nie będzie budziło żadnéj obawy, niezawodnie powróci do Paryża.
Zapomnieliśmy powiedzieć a raczéj nie potrzebowaliśmy o tém aż do téj chwili wspominać, iż umierający znalazłszy za polepszeniem się jego zdrowia Gustawa u swego wezgłowia, pomiędzy swoją matką a żoną, dziękował Bogu za tę potrójną pociechę jaką mu zsyłał.
Jak to już nam z poprzedniego rozdziału wiadomo choroba Edwarda nie przedstawiała już żadnych obaw; pozostawała słabość z którą się on od dzieciństwa nosił a którą pan Devaux chciał zniszczyć kompletnie.
Uprzedził więc chorego, iż zmuszony będzie przez ciąg przynajmniéj trzech albo czterech miesięcy pozostawać w swoim domku gdyż ten czas niezbędny mu jest do zupełnego wyleczenia.
Edmund uległ. I któżby nie uległ na jego miéjscu, zakochany tak jak on?
Szukano więc dla niego najrozmaitszych rozrywek, ponieważ chwilowo nie mógł ich sam poszukiwać.
Rozrywki te, były takiego rodzaju, jak wszystkich rekonwelescentów.
Kiedy się nie mógł podnosić z łóżka, Antonina nie odchodziła od niego, czytając, robiąc robótki, rozmawiając i przerywając sobie zajęcie, ażeby położyć swoją głowę na łóżku Edmunda, który odgarniał jéj włosy i bawił się niemi po całych godzinach.
— Czy wiesz, iż zgodziłbym się chętnie, przepędzić tak resztki mego życia, mówił. Jest że szczęście równe mojemu? Widzę cię, słyszę cię... świat mój cały zawarty jest w tych dwóch wyrazach. Co mi po reszcie świata? Co mi po widnokręgach innych? Po co mi szukać innego nieba i ludzi innych? Czyż ja czego więcej potrzebuję, nad dotykanie ręki twojéj która moją rękę ściska? Matka i ty, ten domek spokojny, widok ograniczony, ta przechadzka samotna, odwiedziny lub listy od czasu do czasu Gustawa, — czyż to nie raj na ziemi? Ale czy tobie to wystarcza tylko?
— Czyż mi wszystko nie jest miłem, przy tobie mój drogi Edmundzie.
— Szaleni ci wszyscy, którzy wymagają od życia innych przyjemności, niż sercowych słodkich zwierzeń! A twój ojciec, który mi prawie przyrzeka długie lata?
— Ocali cię, a twoje szkaradne myśli o śmierci muszą miejsca innym ustąpić.
— Czy wiesz, co mam zamiar w tedy uczynić? Kupimy sobie w Szwajcaryi lub we Włoszech, jaki biały samotny nieznany domek, ukryty jak gniazdko na drzewie, przeglądający się w falach wód przezroczystych; — bo tu, mielibyśmy ciągle przed oczyma widok śmierci innych. Zamkniemy się w nim, moja matka, ty i ja. Co robić, i mówić będą ludzie, — nic nas to obchodzić nie będzie. Ukryjemy nasze szczęście przed wszystkich oczyma, żyjąc w odosobnieniu i nikt nigdy nie ujrzy na naszem czole troski coby je zachmurzyła. Dzieci nasze, bo Bóg nam ich nie odmówi, rosnąć będą w obec swoich rodziców i natury, wzrastając w cnoty. Jeden grób nas połączy, jak jedna miłość nas zespala. Spoczywać będziemy oboje pod jakim wzgórkiem ukochanym od słońca a każdy pasterz przechodząc ze swoją trzodą obok naszego kamienia westchnie, pomyślawszy... „tobyli szczęśliwi ludzie;” — wszelka inna ambicya w porównaniu z tą jest szaleństwem jak widzisz.
Słysząc tak mówiącego swego męża Antonina brała go za ręce, a uśmiech okraszał jéj usta; wszystko co on mówił, znajdowało się niemal wyrytem w duszy jego żony, było to bowiem marzenie o którem ustawicznie w snach swoich złotych śniła. Powtarzali je każdodziennie.
Nareszcie pan Devaux pozwolił swojemu pacyentowi podnieść się z łóżka i przyjść do salonu, korzystając z czego Edmund wszedł opierając się na ramieniu Antoniny i swojéj matki.
Był bardzo zmieniony... Marmurowa bladość osiadła mu na twarzy, usta się ściągnęły, oczy, które szczupłość twarzy powiększyła dwa razy, jaśniały nowym ogniem życia, — pukle długich błąd włosów w tył głowy mu spadały, a uśmiech który okraszał te usta blade był słodkim, zachwycającym i sympatycznym, jak dusza tego, którego był odbiciem. Widząc wchodzącego Edmunda, osoby znajdujące się w salonie podniosły się ku niemu. Osobami temi były te, z któremi zrobiliśmy już znajomość.
— Wiem panie, odezwał się Edmund do komendanta, wiem z jaką ujmującą troskliwością, przychodziłeś codziennie wywiadywać się o moje zdrowie, — pozwól mi przeto pan wynurzyć ci całą moją wdzięczność i ścisnąć rękę jak prawdziwemu przyjacielowi. Komendant uścisnął, pod wpływem wzruszenia rękę którą mu podawał chory.
— Raczyłyście i wy panie, ciągnął daléj Edmund zwracając się ku pani Mortonne i jéj córce, towarzyszyć zawsze mojéj matce i pocieszać ją w smutnych przejściach, pod ciosem których upadała.
Niecierpliwie oczekuję téj chwili, w któréj będę mógł z kolei złożyć paniom moje uszanowanie w ich własnym domu; towarzystwo chorego, co prawda nie bardzo łakome; nie zważając na to mam jednak niepłonną nadzieję iż przez ciąg mojéj rekonwelescencyi, panie nie pozbawicie nas przyjemności widzenia was częstego.
— Pańska zacna matka, odrzekła żona komendanta, byłą bardzo o pana niespokojną, mimo naszego starania nie zdołaliśmy ja i Laurencya, uspokoić jéj w ciągłych obawach, — Które teraz znikły bezpowrotnie, nieprawdaż doktorze? pytała pani Pereux p. Devaux.
— Nie lękaj się pani odpowiedział zagadniony, wszystko pójdzie dobrze.
Fdmund podał ręce Gustawowi i ojcu Antoniny, i usiadł w obszernym fotelu, którego poduszki przygotowała mu matka.
— Nie przerywam rozmowy, — zaczął Edmund, Owszem starać się będę wziaść w niéj udział.
— Czy nie jesteś zmęczonym? zapytała go pocichu pani Pereux.
— Jeszcze nie moja matko, odrzekł uśmiechając się, jestem silniéjszy niż ty może przypuszczasz.
I pozostawił swoją rękę w ręku matki:
— Opowiadałem doktorowi i panu Devaut, mówił Komendant do Edmunda, jakim sposobem pomimo woli żony i mojéj synowéj, znaleśliśmy się na mieszkaniu w téj oto pustyni. Mały domek, który zajmujemy zachwycił mnie odrazu i zamieszkalismy w nim. Ja lubię niespodzianki. Ciągłe moje przejścia z jednego garnizonu do drugiego, przyzwyczaiły mnie do ustawicznego pożądania nowego. Nie upłynie i siedmiu miesięcy od chwili w któréj osiądę w pewnéj okolicy, a już się zaczynam nudzić i muszę szukać innej.
Przysłuchując się słowom komendanta, Edmund robił mały przegląd osób znajdujących się w salonie, a które zapomnieliśmy wyszczególnić.
Pan Mortonne mógł mieć około lat piędziesięciu pięciu. Po jego szramach na twarzy, odrazu poznać można było iż był żołnierzem. Miał gęste wąsy a rzadkie włosy; jego oko błyszczało szczerością, usta były krwiste, zęby ładne, co dodawało blasku jego fizjonomji; wzrostu słusznego, odziany był w długi surdut, w pętelce którego dawała się widzieć wstążeczka kawalera Legii honorowej. Dobry człowiek w całem znaczeniu tego wyrazu, odznaczał się tem szczególniej, iż nigdy nie miał zwyczaju rozprawiania o swoich bataljach lub ranach, — coby wszakże dla każdego innego, mogło być źródłem długiej historyi, ile że komendanta czoło bliznami pokryte było.
Pani Mortonne mogła mieć około 44 lat. Zmnać po niej jednak już było osobę w wieku. Nosiła okulary i zazwyczaj robiła pończochę. Najczęściej ubierała się w suknię ciemno-zielonego koloru; czepęczki nosiła na głowie takie, jakim szczególniej sprzyjała pani Aniela, stara nasza znajoma, która nam zeszła na jakiś czas z oczów, a która pozostawszy w Paryżu w charakterze zarządzającej domem p. Devaux, ani jednego poranku nie przepuściła, aby nie pomodlić się w kościele Ś-go Tomasza z Akwinu o wyzdrowienie męża Antoniny. Pani Mortonne musiała kiedyś być piękną. Pozostało jéj w spadku po owym czasie: płeć świeża i uderzającej białości ręce, Tuszy wcale pokaźnéj, z pierwszego rzutu oka dawała dobre świadectwo swojego zdrowia i higienicznego rozwoju.
Panna Laurencya Mortonne, jak mówiła pani Pereux była to ładna szesnastoletnia dziewczyna, Włosy czarne jak heban, naturalnie na głowie ułożone, a oczy tak wyraziste, że na pierwszy rzut oka nie można było rozpoznać, czy to niebieskie czy czarne. Były one niebieskie, a właściwa im bystrość nadawała wielki powab téj twarzy orginalnéj. Panna Mortonne miała płeć nawet delikatną, usta cokolwiek za duże, ale tak pełne uroku, że wada ta, stawała się niemal przymiotem.
Była szczupła, — a stan jéj wiotki niejeden poeta porównałby do trzciny.
Nie wiem doprawdy dlaczego, zazwyczaj wiotkie kibicie przyrównywują do palmowego drzewa, które to drzewo jest najmniéj wiotkie z całego królestwa roślinnego.
Panna Mortonne nosiła suknię czarną, podszyję zapiętą.
Przyglądała się Edmundowi z ciekawością. Jéj silna kompleksya, nie pojmowała wcale kompleksyi słabéj i rozbolałéj Edmunda.
— No i cóż komendancie, trzeba będzie zerwać ze swojemi nawyknieniami i pozostać tu. Jak skoro pan Devaux pozwoli mi wyjść, urządzimy sobie jaką małą wycieczkę, — rzekł chory.
— Kraj ten podoba mi się, nie jest co prawda zbyt wesoły, ale jeżeli nie przykrzy się w nim pani Mortonne, Laurencyi, a towarzystwo moje może pana rozerwać, nikt nam nie przeszkadza pozostać tu jeszcze z pół roku.
— Naturalnie, — odezwała się pani Mortonne; Laureneya nic nie powiedziała.
— Co ci się takiego Stało, u kata Gustawie? pytał pocichu Edmund swego przyjaciela, zwieszając się mu nad uchem i wyrywając z głębokiéj zadumy.
— Cóż chcesz żeby mi się stać miało?... odpowiedział Gustaw; słucham, co mówicie.
— Ty się tu nudzisz, przyznaj.
— Ja! przeciwnie.
— O czemże myślałbyś teraz, jeżeli nie o Paryżu.... Nichetcie?
— Otrzymałem dziś od niéj list.
— Co pisze?
— Chciałaby tu przyjechać.
— Czemużby nie?
— Żenowałaby mnie.
— A to w czem.
— Byłbym zawiele jéj oddany, zamało tobie.
— Jednego tylko sobie wytłomaczyć nie mogę, — rzekł Edmund.
— Czegóż to?
— Dla czegoż ty nie zaślubisz Nichetty?
— Nigdy!
— Czemuż nigdy? Kochasz ją, ona cię kocha, poszłaby w ogień za ciebie, Wiesz jakim szacunkiem, jakiem przywiązaniem prawie przejętą jest dla niéj, moja matka. — Gdybyś ją poślubił, gdyby została twoją żoną, — nicby w tedy nie przeszkadzało, aby przybyła tu do nas. Zobaczyłbyś, jak bylibyśmy szczęśliwi, Uszczęśliwiłbyś poczciwe stworzenie, a ręczę ci za to, iż w najuczciwszych i najpierwszych rodzinach nie znajdziesz dziewczyny z takiem sercem jak Nichettia.
— Jesteś szalony.
— Nie jesteś więc jeszcze wolny od przesadów?
— Nie jestem.
— Żal mi ciebie. W każdym razie, przy okazyi uściskaj ją odemnie.
Podczas téj rozmowy pp. Devaux i Mortonne rozpoczęli swoją grę, a pani Pereux zbliżyła się do panny Laurencyi i zaczęła z nią rozmowę o tych drobiazgach których takie mnóstwo mają każdéj chwili kobiety na swoje posługi.
Gustaw przybliżył się również do Laurencyi i słuchał stojąc.
— Czy pani ojciec ma zamiar odbyć jutro przejażdżkę konną, — zapytał jéj po chwili.
— Z największą pewnością, — jeśli tylko będzie pięknie. Jedyna to nasza rozrywka.
— Jeżeli ojciec pani pozwoli, może mógłbym towarzyszyć?
— Będzie mu bardzo przyjemnie. Z panem może on rozmawiać i palić, podczas gdy moje wyłącznie towarzystwo jest zbyt żenującem dla starego żołnierza.
— Więc znaleźliście tu konie wierzchowe, moje dziecię, — spytała pani Pereux.
— Znaleźliśmy — i do tego wyborne jeszcze. Pan Daumont ma prześlicznego rumaka.
— Oddawałem go niejednokrotnie na usługi pani i jeżeli sobie pani życzy mogę i teraz nim służyć.
— Zbyt jest gwałtownym; boję się go.
— To chyba przez skromność. Pani jeździsz wierzchem lepiej jak ja.
— To jéj ojciec nauczył ją tak dobrze jeździć; nie mogła miéć pod tym względem lepszego przewodnika.
— Jak twoje zdrowie? — pytała Antonina Edmunda.
— Bardzo dobrze moja droga, jestem szczęśliwy. Patrz, jak przyjemnem byłoby dla nas to życie, te wieczory spędzane w gronie ukochanych osób... czy można więcej żądać?
— Myśl tak ciągle, — niczego więcej niepragnę.
Pani Pereux pozostawiła Gustawa przy Laurencyi, obok któréj on usiadł, — a sama poszła przyrządzić rumianek, który od czasu do czasu popijał jéj syn.
Dwaj gracze ukończyli swoją partyjkę; Komendant wziął kapelusz i wszyscy gotowali się do wyjścia.
— Ojcze, pytała Laurencya, p. Daumont nie wie czy jutro konno wyjedziemy?
— Nieinaczéj.
— A więc o ósméj, rzekł Daumont przyjadę po pana, Komendancie.
— Będziemy gotowi.
Dwie rodziny pożegnały się i rozstały.
Gustaw poszedł do swego pokoju, który znajdował się nad gabinetem Edwarda i otworzył okno.
Patrzył jak znikali z jego oczów pan Mortonne jego żona i córka, która szła sama jedna za niemi jakto jéj się zazwyczaj zdarzało. Spostrzegł, jak Laurencya obejrzała się w stronę gdzie stał domek pani Pereux. Zamknął okno.
„Trzeba napisać do Nichetty powiedział sobie“.
I w istocie siadł przy stole, wziął pióro przygotowując się do pisania.
Ale nim skreślił pierwszą literę, zwiesił głowę nad lewą ręką, a pióro pozostało nieczynne w jego prawéj ręce.
Zapewne myślał nad treścią listu jakkolwiek dawniéj słowa mu same płynęły. Może też jednak o czem innem myślał..
Nareszcie po kwandransie zastanowienia napisał:
„Moja dobra Nichetto, otrzymałem od ciebie dziś list i....”
Znów się zatrzymał, ale tym razem dla powstania i otworzenia okna. Popatrzył chwilę na drogę po któréj państwo Mortonne skierowali swoje kroki; droga była pusta.
Usiadł napowrót, odczytał znowu list Nichetty jak gdyby potrzebował tego dla odpowiedzenia jéj. Nareszcie wziął pióro i zaczął pisać.
„I odpowiadam nań zaraz dziś, po dobréj wieczerzy którą spędziliśmy w towarzystwie Edmunda który dziś poraz pierwszy opuścił swój pokój, jego matki, żony, pewnego starego pana i wiekowéj damy, którzy jako dobrzy nasi sąsiedzi codziennie odwiedzają naszego chorego.
Byłożto przypadkowo czyli téż umyślnie że Gustaw nie powiedział iż ten pan i ta pani mieli ładną córkę?
Sądzę, iż było to opuszczenie przypadkowem, albowiem co za powód miałby Gustaw kryć się przed Nichettą?
Skoro Gustaw napisał wyżéj przytoczone przez nas zdanie, można było śmiało przypuszczać iż więcéj już nic nie napisze; albowiem zamiast ciągnąć dalej swoją pracę, zaczął stawiać jakieś punkta i punkciki na stole który mu służył do pisania, i nie będąc w możności kontynowanie spokojnie swego listu największą uwagę poświęcił on temu, ażeby te punkta i punkciki w równéj odległości znajdowały się jedne od drugich.
Nagle zamazał palcem te bazgraniny i zaczął na nowo pisać.
„Czas mamy tu ciągle piękny: pewny jestem że w chwili w któréj ci to piszę w Paryżu deszcz pada, podczas gdy u nas niebo żarzy się gwiazdami.“
Prawdopodobnie uwaga Gustawa była gdzie indziéj, gdyż napisał te wiersze prawie nie spoglądając na papier, dla tego tylko iż czuł, że trzeba było coś napisać. Ale co to mogło obchodzić Nichettę że gwiazdy świeciły w Nicei podczas gdy deszcz padać mógł w Paryżu? Gustaw pojął to pewnie, albowiem wziął nowy arkusik papieru i przygotował się do pisania nowego listu; ale na tym arkusiku skreślił zaledwie jeden wyraz.
Ten wyraz brzmiał:
„Mademoiselle”
Ale kiedy miał już daléj pisać, nagle zatrzymał się i zmiętosiwszy arkusz listowy w swoim ręku, rzucił go w ogień mówiąc sam do siebie:
„Cóż znowu; byłem warjatem!
I zaczął na nowo czytać list, który pisał do Nichetty.
„Jednéj tylko rzeczy żałuję, pisał w dalszym ciągu tego co już przebiegł oczyma, — to jest ciebie moja droga Nichetto, ciebie o któréj bezustannie myślę, która, jak śmiem sobie tuszyć, choć odrobinkę myślisz także i o mnie. Jak tylko Edmund przyjdzie zupełnie do siebie, powrócę do Paryża i nie potrzebuję ci tego mówić gdzie najpierw za mojem przybyciem pobiegnę. Ty się musisz strasznie nudzić, moja mała; zima jest tak smutna w Paryżu! Ale nie potrwa moja nieobecność długo i nie opuścimy już jedno drugiego nigdy.
Nie piszę więcéj, ponieważ lękam się aby poczta nie odeszła; następny jednak mój list będzie miał aż cztery strony.“
Ostatnią tę część Gustaw napisał bardzo szybko stanowczo, jakgdyby się obawiał aby go co nie zatrzymało w pół drogi.
Dla czego jednak o dziesiątéj godzinie wieczorem pisał, iż godzina odejścia poczty przynaglała go do pośpiechu?
Poraz to pierwszy w życiu Gustaw kłamał przed Nichettą i kto wie czy w liście tym więcéj kłamstw się nie zawierało?


VIII.

Przewidująca wszystko natura dozwala choremu przychodzącemu do zdrowia zadawalać się przyjemnościami prostemi, które mu ofiarować może, a które przecież w niczem nie mogą opóźnić zupełnego wyzdrowienia. Zadawala się też on w tym stanie łatwo rozrywkami takiemi, które podczas gdy zdrów był uważał za śmieszne nawet u starców, a które zdawały mu się być nawet sprzecznemi z jego naturą.
Wielki fotel, który zazwyczaj luzuje łóżko, odwiedziny osób które w perjodzie zdrowia uważane byłyby za usypiające, słodka pogawędka bez celu i treści, promień słońca wślizgujący się od południa przez w pół otwarte okno, nieco czytania, partyjka kart w któréj on z któremi grywał przegrywali umyślnie dla sprawienia mu w ten sposób przyjemności — wszystko to dawało zajęcie naszemu rekonwalescentowi. Umysł osłabiony wycieńczeniem ciała niedomagał się niczego więcéj; a ponieważ każdy ubiegły dzień przynosi zwykle powracającemu do zdrowia nowe siły, przeto nadchodzi czas, w którym rekonwalescent uczuwa iż wchodzi napowrót w swoje przeszłe życie przypominając sobie z zadziwieniem ten czas, w którym jedynem życzeniem jego było przejście pokoju z wielkim trudem od łóżka do stołu i od stołu do łóżka.
Choroba jest przestrogą jaką opatrzność udzieliła człowiekowi, ale z któréj człowiek korzysta bardzo mało, gdyż nic nie zapomina się tak łatwo jak złe ubiegłe. Codziennie spotykasz ludzi którzy ci mówią: „dwa lata czy téż trzy temu, przez sześć miesięcy chorowałem, ” ale nic w intonacyi tego zdania, nie zdaje się przypominać tych cierpień jakie podczas téj choroby doświadczyć musieli.
Choroba ma to jednak do siebie dobrego, iż odświeża uczucia i przez ciąg pewnego czasu, ukazuje nam naturę w postaci zupełnie nowéj. Ponieważ mniéj lub więcéj zbliżyła nas do śmierci to znaczy do Boga, daje nam przeto niewyczerpany zasób pragnienia wszystkiego tego co od niego pochodzi. Drzewa, lasy, kwiaty, — wszystko to przedstawia się nam jak przyjaciele, których lękaliśmy się już utracić, — a które z tem wszystkiem ukazują się nam zawsze te same, dobre i serdeczne.
Z czasem, pora ta przechodzi i słodkie te wzruszenia ustępują zazwyczaj miejsca temu co się zowie wielkiemi zajęciami życia. Otóż, z okoliczności tej, pragnąłbym wiedziéć, czy intelligentna osoba, która doszedłszy do 50 roku życia rzuci wzrok przypomnienia w swoją przeszłość, znajduje téż w niéj wspomnienia przyjemniejsze nad te, które odnoszą się do onych spokojnych chwil, spędzonych na łonie natury? Za cóż bowiem żałowalibyśmy dzieciństwa, jeżeli nie za tę niepodległość umysłu, którą się ma będąc dzieckiem, która duszę naszą czyni jedynie wrażliwą na czyste pożądania światu, ku czemu z czasem przyłącza się miłość, ten kwiat, który rozwija się dla wszystkich ludzi w jednéj okolicy drogi, który zrywają, którym oddychają, którego dotykają się jak najczęściéj, rzucając go nareszcie, pragnąc w następstwie podnieść z błota w jakie go upuścili, a w którem jego boska istota nie ulega zepsuciu.
Łatwo zrozumieć, iż przy znanem nam usposobieniu Edmunda, poddawał się on z pokorą pod wszystkie wymagania swojéj choroby, która miała na niego wpływ tak wielki, iż pod brzemieniem jéj, zdawał się niemal zapominać o troskach przyszłości. W istocie, zdrowie, które p. Devaux cudem mu przywrócił, było jakby pewną gwarancyą zupełnego wyzdrowienia!
„Gdybym miał umrzeć, mówił sam do siebie, byłbym już umarł!“
Z tem wszystkiem nie znać było po nim ani przekonania, ani nadziei; był szczęśliwy iż miał zgromadzone około siebie wszystkie istoty, które kochał i któremi nawet zdawał się być zachwycony. Doktór, który go już raz ocalił kazał mu mieć nadzieję, — to też oddawał się on z całą przyjemnością temu uczuciu słodkiemu, jakiego doświadcza człowiek, któremu życie powraca, W taki zatem sposób czas upływał. Jedne dni Edmunda. ustępowały miejsca innym przynosząc z sobą daninę zdrowia jakiéj nauka od nich wymagała.
Kuracya naszego pacyenta rozpoczęła się. Kaszel, — konieczne następstwo zapalenia płuc, zmniejszał się coraz bardziéj. Zresztą, kuracya była bardzo prosta, jakkolwiek niewielu doktorów posługiwaćby się nią ohciało, ponieważ od niedawna znaną jest dopiero. Wynalazł ją chirurg angielski p. Cooper, który zarazem dowiódł jéj skuteczności. Zależała ona po prostu na pozostawieniu chorego bezustannie w jednéj i téj saméj temperaturze i dawaniu mu solucyi z potażu, którego doza stopniowo była zwiększaną.
Trzeba jednak było znać organizacyę i usposobienie chorego; gdyż to lekarstwo, dobre dla jednych, mogło być dla drugich zabójczem i dla tego to nie mogło być ono stosowane na pierwszym lepszym chorym.
Już dwa miesiące upływało od czasu jak Gustaw opuścił Paryż, a nie myślał jeszcze tam powracać — jakkolwiek listy Nichetty skłaniały go bezustannie do powrotu, a zadawalający stan zdrowia Edmunda pozwalał mu się oddalić, — jakkolwiek pani Pereux znająca wielkie przywiązanie młodego człowieka do modniarki niejednokrotnie mu mówiła, iż pozostawia go wolnym niechcąc już daléj wystawiać na próbę poświęcenia dla jéj syna.
Mimo to wszystko, — Gustaw pozostawał. Widać że coś nowego zaszło w jego życiu, — widać, jakeśmy już w poprzednim rozdziale napomknęli, inne imię umieściło się obok imienia Nichetty i zaczynało je już zacierać.
Z trudnością nam przyjdzie opisać te rozmaite uczucia któremi Gustaw był miotany od chwili w któréj znalazł się w obec Edmunda i zabrał znajomość z familją państwa Mortonne.
— On, — który aż dotąd nie spoglądał inaczéj na miłość jak z punktu widzenia przyjemności jakich udzielała, który kochając Nichettę tak jak on ją kochał, t. j. jak przyjemną kochankę a poświęconą siostrę, sądził, iż poruszył ostatnie fibry swego serca, — zadziwił się niepospolicie z nowego światła jakie powstawało w jego duszy, i oświecało takie zakątki o których istnieniu nic a nic dotąd nie wiedział.
Wprawdzie jeszcze nie kochał tak Laurencyi jak kochał Nichettę, ale czuł już w głębi swojego ducha, iż niezadługo kochać ją będzie więcéj, — a w każdym razie zdawał już sobie sprawę z trudności opuszczenia gwałtownie miejsca w którem przebywał.
Z drugiéj znowu strony, miłość istotnie czysta jaką Nichetta pałała dla niego, rozkoszne chwile które jéj był winien, jéj urocza twarzyczka jakby do uśmiechu stworzona, a którą po za odległością 200 mil widział smutną i łzami skropioną, smutek jaki wieczne rozłączenie miało wyrządzić biednemu dziecku, które całe swoje szczęście złożyło w ręce kochanka, a którą to zerwanie pozostawiłoby na jednéj z najbardziéj samotnych dróg w życiu, — wszystko to przesuwało się wieczorem w umyśle Gustawa sprawiając od czasu do czasu przechylanie się szalki na stronę Nichetty.
Ale to nie trwało dość długo, aby spowodować stanowcze postanowienie i skoro nazajutrz piękna i czysta twarz Laurencyi ukazała mu się, biedna Nichetta z którą aby się połączyć potrzeba było zrobić dwieście przeszło mil utracała swój wpływ nie wytrzymując porównania.
Często, — przedtem nim to się stało rzeczą prawdopodobną i w chwili w któréj mógł jeszcze przypuszczać, iż to się nie stanie nigdy, Gustaw mówił sam do siebie, a my tą jego rozmową dzieliliśmy się z naszemi czytelnikami: „jeżeli się ożenię, zapewnię los Nichecie i wszystko zakończę!“ Ale, w epoce tej — powtarzamy, małżeństwo nie leżało jeszcze w zamiarach Gustawa i żadna kobieta nie wzbudziła w nim jeszcze jego chęci. Zdarza się bowiem iż często przygotowujemy nasze serce i umysł do pewnych ewentualności ponieważ jesteśmy wewnętrznie przekonani iż nie nastąpią one nigdy, a jeżeli traf jaki uczyni je prawdopodobnemi, możliwemi nawet, spostrzegamy jak trudnem byłoby dla nas spełnienie postanowienia, które dotąd zdawało nam się tak łatwe.
Teraz myśli jego uległy zmianie, idea małżeństwa przyjęła pewne określone formy i oto, co niegdyś przyjmował on tak łatwo, jako jedyny sposób pocieszenia Nichetty, zdawało mu się już niedostateczne; głos bowiem tajemny mówił mu, że winien był co innego jak wynagrodzenie pieniężne dziewczynie, którą opuszczenie doprowadzi do rozpaczy!
Natenczas przypominał sobie radę Edmunda: „zaślub Nichettę“, — i mówił do siebie: „dla czegożby nie“, ale poczucie miłości własnéj odzywało się wtedy w jego wnętrzu, a umysł jego zaczął rozumować w sposób, który na nieszczęście, na szczęście może Nichetty jest właściwy naturze człowieczéj.
„Nichetta mnie kocha, jest to dobra, z sercem dziewczyna, ale mimo to wszystko jest tylko modniarką, gryzetką, któréj nie widzę potrzeby zaślubiać, ponieważ jestem już jej kochankiem, a jeżeli życzeniem mojem będzie żyć sobie z nią dłużéj, mogę to bardzo łatwo uczynić bez uciekania się do zaślubiania jéj. Pani Pereux, przyjmowałaby ją wprawdzie do swego domu, ponieważ gardzi ona przesądami, ale czy świat przyjąłby ją równie łatwo? A ja sam, czy zostawszy raz jéj mężem nie mógłbym kiedy zażądać rachunku z jéj przeszłości i uczynić ją przez to nieszczęśliwą? Nie; to jest stanowczo niemożliwe. Zresztą, ponieważ to panna Mortonne rozbudziła we mnie te chęci do małżeństwa, jakaż mogłaby być racya abym zaślubiał Nichettę?
Gustaw znajdował się już w tym stanie, który nie nazywa się niezdecydowaniem. Znalazł się między dwoma kobietami, z których jedna gryzetka była jego kochanką od dwóch lat, którą kochał ale tem uczuciem jakie się ma dla kochanki, kiedy się zaczyna uczuwać miłość dla innéj kobiety; — druga zaś, młoda, piękna, z dobréj familji, jak anioł czysta, w któréj on pierwszy rozbudził uczucia duszy, albowiem Laurencya zaczynała już spostrzegać, iż cząstka duszy jéj towarzyszyła Gustawowi, kiedy się z nim rozstawała, — któréj świat mu winszować będzie i któréj aż do téj chwili żaden mężczyzna nie posiadł.
Nic więc już niepowstrzymywało Gustawa, chyba skrupuły serca.
Jakto wszystko wyznać biednéj Nichecie!.. pytał się sam siebie.
Dodajcie do tego, iż próżność właściwa każdemu, popychająca go do przekraczania granicy prawdopodobnego, potrajała wrażenie jakie to małżeństwo miało wywołać u modniarki.
„A gdyby ona się zabiła dowiedziawszy o tem...“ rezonował (Gustaw.
„Ależ nikt się o takie rzeczy nie zabija, — odpowiadał; przeciwnie, Nichetta mnie zapomni...“ patrzcież, taka to jest już natura mężczyzny; myśl że Nichetta może go zapomnieć bolała go srodze, kiedy przeciwnie powinna można była radość sprawić, gdyż mogła mu posłużyć za wyborne wytłomaczenie projektów z jakiemi się nosił
Serce człowieka podobne jest do labiryntu Dedala; w jakąbyś stronę się nie obrócił, zawsze znalazlbyś się w obec Minotaura. Jakąkolwiek drogę obiera sobie w życiu człowiek, zawsze się znajdzie w obec swego egoizmu, Minotaura, który zabija złudzenia, te prawdziwe dziewice duszy.
Jak to się łatwo domyśleć, Gustaw nigdyby nie rozważał swego małżeństwa z Laurencyą, gdyby się nie był upewnił, iż małżeństwo to było możliwe.
Laurencya nikogo nie kochala; o tem wiedział, albowiem nic nie jest równie łatwem jak odgadnąć tajemnice młodéj dziewczyny kiedy się osiągnęło u niéj pewien stopień poufałości. Był nadto pewnym, iż jeżeli ona dotąd jeszcze nie żywiła dlań bardzo wyraźnéj sympatji, przynajmniéj nie sprzeciwiałaby się zostać jego żoną, gdyby tylko państwo Mortonne udzielili jéj na to swoje zezwolenie.
Niejednokrotnie Gustaw wprost, — przynajmniéj sądził, że wprost zapytywał komendanta o jego zamiary względem córki i dowiadywał się, iż nie byłby on wcale przeciwnym jéj zamąż pójściu, gdyby tylko znalazła człowieka, któryby się jéj podobał i któryby posiadał majątek i stanowisko odpowiednie. Co się tyczyło pani de Mortonne, — to ona chciała tego, czego chciał jéj mąż; a skoro już powiedzieliśmy, iż Gustaw uważał za stosowne porozumieć się w téj kwestyi z komendantem, to powiedzieć również należy, iż tenże któremu nie chciał się on odkryć od razu ze swemi zamiarami, po części domyślał się ich sam, rozmawiając o nich niejednokrotnie ze swoją żoną.
— P. Gustaw Daumont byłby wybornym mężem dla Laurencyi — mówiła pani de Mortonne, jeżeli mam wierzyć moim dla niego skłonnościom. Zresztą pomówię o nim z panią Pereux, i będę wiedziała czego odnośnie jego mam się trzymać.
Rodzice Laurencyi spostrzegli, że Gustaw starał się o względy Laurencyi, czego Gustaw sam doprawdy nie spostrzegł.
Kiedy się zaczyna kochać kobietę, — w braku słów, które nie śmie się jéj wypowiedzieć, a które byłyby wyrażeniem rodzącéj się miłości, którą się pragnie w jakiekolwiek bądź sposób ukryć, — dozwala się swoim oczom mówić i to częstokroć mimo woli, to co usta zamykają starannie.
Są to te spojrzenia które widzą rodzice, — którzy są obecni na to aby wszystko widzieli i czuwali nad swojém dzieckiem.
Otóż, rozmawiając o pogodzie i deszczu z Laurencyą, Gustaw patrzył na nią takim wzrokiem, jakim spogląda człowiek, który o czem innem myśli niż mówi.
Pewnego dnia pani Mortonne zapytała się pani Pereux:
— Czy p. Gustaw Daumont jest przyjacielem pani syna?
— Kolegą z kolegjum, — odpowiedziała p. Pereux.
— Z dobréj familji?
— Z wybornéj.
— Czy rodzice jego żyją jeszcze?
— Nie; jest sierotą.
— Czy ma majątek?
— Około dwudziestu tysięcy liwrów rocznego dochodu, co jest rzeczą nie małą dla chłopca.
— Jaki jest jego charakter? Zaraz pani powiem dla czego o to wszystko pytam.
— Charakter jego jest taki jakiście u niego poznali; jest dobry, z sercem, — kocham go tak jak własnego syna.
— Dziękuję, kochana pani Pereux, powiem to wszystko memu mężowi.
— Cóż tu się takiego dzieje?
— Dzieje się to... że p. Daumont smoli cholewki do Laurencyi, że jest ona w wieku odpowiednim do zamąż pójścia, że się jéj podoba, jeżeli mam wierzyć temu co mi mówi, i że byłabym szczęśliwą gdyby to małżeństw© przyszło do skutku ponieważ przywiązało by ono nas jeszcze bardziéj do. państwa przez przyjaźń którą p. Daumont żywi dla pani syna.
— Ah! on się stara o pannę Laurencyę! rzekła pani Pereux.
— Mówisz to pani tak, jak gdyby zachodziła jaka przeszkoda do tego małżeństwa.
— Żadna, zapewniam panią, replikowała p. Perenx, dziwię się tylko, iż nie spostrzegłam tego jak pani, że Gustaw kocha Laurencyę.
— O, to nie trudne do spostrzeżenia. Ale pani jesteś zajęta Edmundem, nic nie ma zatem w tem dziwnego, iż to wszystko co się dzieje około niéj, a co jéj nie dotyczy, przechodzi bez zauważenia.
— Masz pani racyę. A więc, — porozmawiam o tém z Gustawem; chcesz tego pani?
— Bardzo chętnie. Zgłęb pani jego zamiary, a jeżeli się przekonasz iż nie omyliłam się, powiedz mu iż ja i mój mąż jesteśmy jak najlepiéj względem niego usposobieni. Jeżeli te dzieci mają być z sobą szczęśliwe, to niechże będą jak najprędzéj.
— Bardzo słusznie. Od dziś, będę rozmawiała o tem z Gustawem; on mnie kocha jak własną matkę i nie będzie mi nic ukrywał.
Nie potrzebujemy wyjaśniać co spowodowało tak wielkie zadziwienie pani Pereux. Wspomnienie Nichetty nasunęło jej się na uwagę; nie mogła się przeto powstrzymać od żałowania modniarki.
Tego samego wieczoru wzięła Gustawa na stronę.
— Mam z tobą, pomówić, Gustawie, o rzeczach poważnych.
— Słucham pani.
— Kochasz pannę Mortonne, rzekła pani Pereux, — która przy cechującéj ją szczerości, prosto zmierzała do końca.
— Zgadłaś pani wszystko, — rzekł Gustaw rumieniąc się.
— Nie, to nie ja to odgadłam, — pani de Mortonne sama to spostrzegła.
— I mówiła pani o tem?
— Mówiła, przed chwilą.
— I cóż pani powiedziała?
— To co jako matka powinna mi była powiedzieć. Rozpytywała się o ciebie, a ponieważ nic złego nie mogłam jéj o tobie powiedzieć, przeto rzekła mi, iż w razie, gdybyś chciał prosić o rękę jéj córki, nic nie stoi na przeszkodzie do tego.
— Jakże-ż ci mam podziękować, droga pani! zawołał Gustaw chwytając za rękę p. Pereux.
— Tak więc, mówiła ona daléj, — jeżeli chcesz mogę ci służyć za pośredniczkę.
— Za matkę, chciałaś pani powiedzieć.
— Czyż nie kochasz Edmunda jak brata?
— Jakaś pani dobra!
— A teraz, pozwolisz abym ci udzieliła radę?
— Mów pani, i jakąkolwiek ona będzie, słuchać jéj nieomieszkam.
— A więc Gustawie, — gdybym była na twojém miejscu, przed oświadczeniem się, pojechałabym do Paryża.
— Pojadę odpowiedział Daumont, — który nie mylił się co do intencyi tej rady, — spuszczając oczy.
— Toby, — mówiła pani Pereux, — toby mi dało czas zbadać się i zdać sobie sprawę z moich prawdziwych uczuć. Może być, znalazłszy się w Paryżu, na łonie wielkiego świata w pośród innych młodych panien, w obec osób, które dawniéj kochałeś, spostrzeżesz nagle, iż ta nowa miłość nie zakorzeniła się jeszcze w twojém sercu i że jedynie zrodziło ją odosobnienie. Panna Mortonne jest jedyną młodą panienką jaką tu widujesz od dwóch miesięcy jak w tych stronach przebywasz. Nic więc dziwnego, iż wyobraźnia twoja nią się rozpaliła; ale również nie byłoby nic dziwnego gdybyś pewnego dnia spostrzegł żeś pobłądził idąc za pierwszym swoim popędem. Małżeństwo jest rzeczą poważną. Masz tego dowód po Edmundzie. Nim zdecydujesz się je zawrzeć, upewnij się iż serce twoje pożąda go, do swego szczęścia i że zerwało stanowczo z tem co stanowiło dawniej jego szczęście.
Pani Pereux położyła nacisk na te ostatnie słowa, których ukryte znaczenie nie pozostało tajnem młodemu człowiekowi, a który musiał być jéj za nie wdzięcznym.
— Zresztą, dodała pani Pereux; potrzebne ci są rozmaite dowody, których tu nie masz, a które konieczne są, aby małżeństwo mogło przyjść zaraz do skutku.
— Jak pani serce wszystko przeczuwa, — zawołał Gustaw, i jakże jestem pani wdzięcznym za to coś mi powiedziała.
— A więc, zrozumiałeś mnie dobrze Gustawie... Nie bądźmy nigdy niewdzięczni względem tych których kochaliśmy. Jeżeli, mimo twego pobytu w Paryżu, spostrzeżesz, iż szczęście twoje jest w rękach panny Mortonne, — będzie to ostatnią radością kogoś, kto o téj chwili jestem tego pewna myśli o tobie. Jedź jutro rano, Masz przeszło miesiąc przed sobą. Na kilka dni przed opuszczeniem Paryża, — jeżeli jednak powrócisz, — pisz do mnie, a skoro przybędziesz małżeństwo będzie rzeczą zadecydowaną. Czy tak?
— Pani wszystko przewidujesz. Jakże-ż szczęśliwym jest Edmund, iż pani jesteś jego matką, i jakżem ja jest szczęśliwym, i raczyłaś poprowadzić mnie chwilkę!
Zdanie pani Pereux było racyonalne, i Gustaw był z niego zadowolony. W istocie, — zaradzało ono wszystkiemu i utrzymywało wszystko w równowadze.
W Nicei Gustaw nie miał odwagi powrócić do Nichetty i opuścić Laurencyę; szło zatem o przekonanie się, czy znalazłszy się w Paryżu, zdobędzie się na odwagę powrócenia do Laurencyi a opuszczenia Nichetty. Co będzie stalsze, — miłość dawna czy nowa?
W tem była kwestya.
Gustaw udał się do swojego pokoju dla przygotowania się do téj podróży, a skoro już miał jechać, szło mu bardzo o sprawienie radości Nichecie, — do której téż zaraz napisał:
„Prawie równocześnie z tym listem wyjeżdżam. W kilka godzin po nim będę w Paryżu!“
Następnie poszedł pożegnać państwa Mortonne.
— Ale pan powrócisz? zapytał komendant.
— Jak tylko będę mógł najprędzej, — odpowiedział Gustaw.
Pani Mortonne zamieniła spojrzenie ze swoim mężem, którego już uprzedziła o swojej rozmowie z panią Pereux.
Laurencya uczula, iż serce jéj biło gwałtownie.
— Czy pana zastanę tu jeszcze, komendancie? zapytał Gustaw.
— Nie ruszymy się z miejsca, odpowiedział Mortonne.
Gustaw pożegnał się z Laurencyą.
Podała mu rączkę, którą ścisnął i która lekko odpowiedziała na to uściśnięcie.
— Dla czego pan Daumont wyjeżdża? zapytała swojéj matki, kiedy Gustaw się oddalił.
— Ponieważ jak myślę ma zamiar żenić się, — odrzekła pani Mortonne, któréj p. Pereux opowiedziała część swojéj rozmowy z Gustawem i rezultat takowéj, — a do tego potrzeba moje dziecko, aby pozałatwiał swoje interessa.
Mówiąc to pani Mortonne badawczo przypatrywała się swojéj córce.
— Moja dobra mamo!... zawołała ona po chwili rzucając się w matki objęcia.
— Więc ty go kochasz?
— Kocham, mamo.
— To dobrze, za kilką dni będziesz mu mogła to powiedzieć.
Gustaw pojechał zostawiając mały domek przy drodze w Nicei pogrążony w swoich codziennych zajęciach. Edmund uczęszczał tam tak często jak często mu stan zdrowia pozwalał.
We cztery dni po swoim wyjeździe, Gustaw przybył do Paryża, pobiegł co tchu na ulicę Godot — a Nichetta, która oczekiwała go z niecierpliwością rzuciła się na jego szyję, nie mogąc powstrzymać łez radości, które spowodował ten powrót nieoczekiwany.
Tydzień temu Gustaw nie był w stanie opuścić Laurencji.
W chwili pierwszego pocałunku, który otrzymał od Nichetty, był przekonany iż nie byłby w stanie opuścić Paryża.
Niech ci, którzy tłomaczą serce ludzkie, wytłomaczą ten fakt. Ja, — opowiadam.


IX.

Nic się nie zmieniło u Nichetty. Gustaw uczuł iż miejsce na ktorém ją znalazł było miejscem na którem od dwóch miesięcy go oczekiwała. Ściany przybierają nowy charakter, od znajomości nowo zawieranych, Wszystkie przedmioty, które Gustaw widział u Nichetty przedstawiły się w tymże samym porządku jego oczom tak dalece iż zapomniał na chwilę że opuszczał Paryż.
— Nareszcie cię widzę!... zawołała młoda dziewczyna ściskając ręce Daumonta i patrząc mu w oczy. Jakżem zadowolona. Obawiałam się nigdy cię nie ujrzeć, rzekła śmiejąc się; albowiem w chwili kiedy była pewną że go ma, mogła ze śmiechem mówić o jego nieobecności.
— Nie mogłem opuścić Edmunda, kochane dziecko, odpowiedział Gustaw.... Gdybyś wiedziała jak on był chory!....
— Ale teraz jest już ocalony?
— Mają nadzieję, przynajmniéj.
— Myślałam ja nieraz i o nim, tym biednym chłopcu!... Co wieczór modliłam się za was obu.
— Myślę że go za powrotem zastanę już zdała od niebezpieczeństwa.
— Więc chcesz znowu wyjeżdżać? zapytała Nichetta ze smutkiem.
— Przyrzekłem pani Pereux i Edmundowi że do nich powrócę.
— Ah! zawołała Nichetta głosem rezygnacyi, w którym przebijało się wzruszenie jakie wywoływała ta wiadomość.
— Co ci jest? zapytał Gustaw, który choć dobrze wiedział co jest Nichecie, chciał jednak od razu zabezpieczyć możliwość swojego wyjazdu, na przypadek gdyby Nichetta nie wystarczała do zapomnienia o Laurencyi.
— Nie ma jak dziesięć minut jak przybyłeś; i, nie zdjąwszy nawet swego podróżnego płaszcza, mówisz mi iż wyjedziesz i pytasz jeszcze co mi jest!...
— Uspokój się, — przepędzimy z jakie dwa tygodnie razem.
— Dwa tygodnie tylko!
— Może ze trzy.
— Więc ty bardzo kochasz Edmunda? zapytała Nichetta, przyglądając się jakimś szczególnym wzrokiem Gustawowi.
— Ty wiesz najlepiéj o tem, i z przykrością mnie tylko on puścił. Alem ja o to nie pytał, pragnąc koniecznie cię widzieć.
— Czy to tylko prawda?
— Czym ja ci kiedy kłamał?
— Zaczynałam się czegoś obawiać, czy wiesz? rzekła młoda dziewczyna kładąc na łóżku płaszcz i czapkę podróżną, które zdjęła z Gustawa.
— I czegoś się ty obawiała?
— Lękałam się że ty mnie może już nie kochasz i żeś mógł ofiarować swoje serce innéj.
— Komu? dobry Boże! zawołał Gustaw rumieniąc się i spodziewając ukryć swój rumieniec przez ten wykrzyknik...
— Komu? Innéj kobiecie.
— A teraz, — jest-żeś uspokojona? zapytał Gustaw sadzając Nichettę na kolana.
— W zupełności, ponieważ cię widzę, jakkolwiek...
— Jakkolwiek?... powtórzył Gustaw z intonacyą która domagała się końca zdania.
— Jakkolwiek lękam się, aby kto inny nie Edmund ciągnął cię tam.
— Czyżbym powrócił, gdyby tak było?
— Powróciłbyś. Powiedziałbyś sobie: „ta biedna dziewczyna jest nieszczęśliwa w Paryżu, jedźmy ją na chwilkę zobaczyć..“ Może być, że podczas gdy i druga jest zmuszoną być także samotną... To wszystko jest możliwe.
Nie można przeczyć tajemniczym przeczuciom kobiety, które jéj często dozwalają bez najmniejszéj wskazówki przewidzieć część prawdy, — przeczuciom, które się łatwo dają wytłomaczyć, kiedy prawda jest prawdopodobna.
— Jesteś szalona, zawołał Gustaw, pragnąc wszakże przeciąć tę rozmowę jednym ciosem.
— No, — chodźmy na śniadanie, rzekła Nichetta wstając poszukać krzesła dla siebie i zbliżając je do małego stolika zastawionego, który oczekiwał przybycia Gustawa; młoda dziewczyna przewidywała bowiem iż powróci on wycieńczony znużeniem i głodem.
— W każdym razie, rzekła, siadając obok swojego ukochanego współbiesiadnika, jeżeli ona cię kocha, to cię na pewno nie kocha tak jak ja.
Ostatnie to zdanie zagasło na ustach Gustawa, który powrócony znowu do swoich dawnych nawyknień nie wspomniał nawet o Laurencyi, témbardziéj że znajdował prawdziwą przyjemność w oddaniu się im na powrót, przynajmniéj na czas jakiś. Zresztą Nichetta była w istocie zachwycającą. Na powrót swojego kochanka, poruszyła wszystkie źródła swojéj sprytnéj kokieteryi, mówimy sprytnéj, ponieważ kokieterya ma rozmaite odcienia, a są umysły, które ją mogą zużytkować w pewnych okolicznościach w sposób, iż ten który tego jest przedmiotem, ani się może czego domyślać. Tak więc Nichetta w swoim czepeczku i stroiku na głowie, nawet w kroju swojéj sukni, miała coś powiemy nowego, które Gustawowi przypominało przeszłość i jednocześnie go pociągało. Bo w istocie, była to Nichetta z czemś zupełnie nowe.
To coś było to może to, iż przez ciąg dwóch miesięcy Gustaw jéj nie widział, co właśnie stanowi niewytłomaczony wdzięk dla każdego powracającego.
Podczas śniadania, Gustaw opowiadał swojéj kochance wszystko to o czem jéj nie mógł pisać a i o czem jéj nawet już pisał. Wyszczególnił jéj cały swój rozkład czasu starając się — rozumie się — gorliwie zapomnieć o chwilach, spędzonych z Laurencyą i o wycieezkach konnych z nią i z jéj ojcem.
Ze swojej strony Nichetta opowiedziała, jak jéj życie spływało. Była to opowieść powszednią. Zrazu płakała bardzo, przez dwa tygodnie na krok nie wychodziła z domu, nakoniec spotkała przypadkiem jedną ze swoich dawnych przyjaciółek, któréj oddawna nie widziała, którą poznała pracując w magazynie, — a która przyjechała po swój mały spadek celem zamieszkania następnie w Tours, W trakcie jéj pobytu w Paryżu, Nichetta towarzyszyła jéj ciągle. Obie chodziły od czasu do czasu do teatru, jedna drugą opuszczała jak mogła najrzadziej, aż do téj chwili w której panna Karolina Toussain zmuszoną została opuścić Paryż, t. j. na ośm czy na dziesięć dni przed przybyciem Gustawa; przed wyjazdem jednak napróżno namawiała Nichettę aby jéj towarzyszyła, zapewniając ją iż w Tours zrobi karyerę.
— A teraz, rzekła Nichetta, kiedy Gustaw śniadanie skończył, cztery noce przepędziłeś w drodze, potrzebujesz więc snu, — trzeba spać.
— A zatem pójdę do siebie, — rzekł Gustaw.
— Nie — odpowiedziała Nichetta, położysz się na mojem łóżku, będziesz spał a ja będę co robić albo czytać.
Gustaw usłuchał Nichetty; rzucił się na jéj łóżko, a w godzinę potem spał tak jak tylko spać może człowiek, który dopiero odbył dwusto milową drogę.
Nichetta ugładziła przed lustrem swoje włosy i usiadła w kąciku jakby do czytania, ale częściéj rzucała spojrzenia na tego, który spał, jak na książkę rozwartą na jéj kolanach.
Kiedy o 7 wieczorem Gustaw się obudził, Nichetta pracowała przy stole, z twarzą na pół oświeconą od lampy ocienionej daszkiem, ułożywszy swoje małe nóżki na tabureciku przystawionym około ognia.
Chwil kilka Gustaw stał w osłupieniu przed tym czarującym obrazkiem, któremu malarz nic nie mógłby zarzucić.
— Oto moja przeszłość — mówił do siebie, czyż trzeba abym sobie przyszłość tworzył. To dziecko mnie kocha; za najmniejszem mojem poruszeniem, odda mi się ona cała; przybiegnie mnie uściskać, zarzuci swoje ręce w około méj szyi, Ale gdzie to wszystko nas doprowadzi, mnie i ją? Ona się zestarzeje i ja się zestarzeję; nasze upodobania się zmienią. Czy sami sobie wystarczymy w téj chwili, w któréj szukać będziemy na około siebie rodziny, któréj nie mam ani ja ani ona? Czy będziemy się ciągle kochać? Można patrzeć na starzejącą się żonę, ale z przykrością spogląda się na starzejącą się kochankę: związki, które nas łączą z pierwszą, są bo tak różne od związków, które nas do drugiej przywiązują.
Oto co myślał Gustaw, i w tydzień po swoim przybyciu dochodził do przeświadczenia, iż trzeba wyjechać i żałował prawie że przyobiecał Nichetcie trzy tygodnie z nią przepędzić.
Zrozumieją zaraz nasi czytelnicy dla czego, — i nie będą oskarżali Gustawa o niewdzięczność, nie będą co więcéj mogli nikogo winić, jak tylko chyba ułomności naszéj natury człowieczéj.
Nichettą była zachwycającą, Gustaw czuł się przejętym na jéj widok; ale po przeminięciu pierwszego szału, była ona zawsze jedna i ta sama. — Była to kobieta, którą się kochało dla jéj piękności, która rozbudziła wyobraźnię, która się oddała bez oporu, którą się trzymało ponieważ okazała przymioty jakich nikt w niéj nie spodziewał się znaleźć, która rozrywała umysł, pochlebiała miłości własnéj, zajęła nawet trochę serce, któréj nie można opuścić dla innych kobiet, albo póki się będzie widziało jedynie niższe od niéj kobiety; ale postawiona równolegle do dziewicy niewinnéj i naiwnéj, która nie oddałaby się temu ktoby ją pokochał, jeżeli jéj by tenże nie ofiarował nazwiska swojego, dziewicy — wzrosłéj w poszanowaniu świętych rzeczy pod okiem rodziny, wychowanéj w obowiązkach i zasadach religii, pociągającéj ku sobie całym powabem dziewiczości duszy i ciała, — postawiona z nią równolegle, — pierwsza kobieta musi ustąpić przed drugą, albowiem serce mężczyzny nie zawaha się w wyborze w dniu w którym, jak Gustaw, po przeżyciu dwóch lat z jedną, może mieć nadzieję życia wiecznie z drugą.
To jest smutnem dla biednéj kobiety, którą się porzuca, ale za tem mówi doświadczenie, poświęcające upodobania serca, któremu większość mężczyzn poddaje się postępując w życiu, — a doświadczenie dowiodło jednocześnie, iż te biedne porzucane kończą rezygnacyą, pocieszając się często słowami: „może i lepiéj że się tak stało!“
Tymczasem miłość kochanki ma w pewnych chwilach coś w sobie realnego, co ją czyni silniejszą od każdéj innéj, nadewszystko gdy jak Nichetta, kochanka jest młodą, piękną i pełną powabów zmysłowych Na nieszczęście następstwem takiego stosunku jest znużenie ciała, z czego korzysta serce, aby otworzyć drzwi innéj miłości, która dopiero jest w stanie marzenia i przyrzeczeń. Umieszczony między obiema, mężczyzna daje wtedy pierwszeństwo téj ostatniéj, ponieważ niczego pożądać już nie może od pierwszéj, a wszystkiego spodziewać się od drugiéj może.
Komu-bo nie zdarzyło się trzymać jedną kobietę w swoich objęciach a myśleć o drugiéj? Serce w téj mierze jest nawet tak dalece wymagającem, iż staje się ono egoistycznem i nieuczciwem. Były chwile, chwile niedające się opisać, w których Gustaw, podczas gdy Nichetta oddawała się wraz z nim wszystkim porywom swojego ducha — usiłował przekonać się, iż to zachwycające ciało drżące pod jego pocałunkami, było ciałem Laurencyi, podczas gdy biedna Nichetta mówiła do siebie w swojem zaufaniu nieświadomem: „zdaje mi się, iż Gustaw nigdy mnie tak jak teraz nie kochał.“
Gdyby ona wiedziała, komu była dłużną gorącość tych uścisków, biedna dziewczyna rozpłynęłaby się we łzach!
Tymczasem im bardziéj zbliżała się chwila, w któréj Gustaw miał na zawsze opuścić Nichettę, tem bardziéj wspomnienia młodzieńcze budziły się w nim szepsząc mu: „zostań!“
Pewnego razu przyszedł on do modniarki i nie zastał jéj w domu. Otworzył drzwi i oczekując jéj przybycia przyglądał się tymczasem przedmiotom, które składały maty apartament jego kochanki. Zobaczył wtedy te wszystkie, które jéj kiedyś ofiarował przypominając sobie okoliczności w których jéj dawni te prezenta. „Biedne dziecko, mówił przyglądając się statuetkom i małym obrazkom, któremi przyozdobił jéj pokój, jakiem staraniem otacza ona to wszystko co pochodzi odemnie!... Oto jéj drobne klejnoty, jedyne które zdecydowała się przyjąć; nosi je tylko, kiedy wychodzi ze mną. Oto mój portret który ukryła w głębi swojego łóżka, za firankami, lękając się mnie skompromitować w oczach osób, które ją odwiedzają. Dobra Nichetto! Nadejdzie dzień, że patrzeć się ona będzie płacząc na te przedmioty, do których teraz uśmiecha się a które jéj przypominać ciągle będą człowieka, który ją porzucił — i który kocha inną. Uczynią ją one jeszcze więcéj samotną, albowiem sam ich widok zabroni jéj prawie pociechy domagania się od innego mężczyzny tego czego nie mogła u mnie znaleźć.
I podcząs kiedy tak Gustaw myślał, chciałby on może był znaleźć w swojém sercu powód silniejszy ażeby mógł pozostać; ale obietnice szczęścia jakie mu dawała przyszłość w tem jednem imieniu: Laurencya, unosiły go w przyszłość co wszakże nie przeszkadzało mu ronić łez nad Nichettą, na podobieństwo matki, która mając dwoje dzieci i utraciwszy z nich jedno opłakuje śmierć jednego, a jednocześnie uśmiecha się na pocałunki drugiego, od którego spodziewa się pociechy.
Gustaw znajdował się więc w pokoju Nichetty, kiedy młoda dziewczyna nieposłyszana weszła i na paluszkach zbliżywszy się położyła układnie swoją główkę na ramieniu kochanka. Odwrócił się żywo i znalazł uśmiech i pocałunek na ustach modniarki.
— Co ci jest? zapytała Nichetta; gdyż nie mógł on jéj ukryć swojego wzruszenia.
— Nic mi, nie, — moja Nichetko odpowiedział Gustaw biorąc ją w swoje objęcia; jestem tylko nieco smutny na samo wspomnienie iż muszę cię opuścić.
— A więc ty stanowczo wyjeżdżasz?
— Stanowczo. — Czyż z Nicei otrzyma! co nowego?
— Otrzymałem list tego rana.
— Czy Edmund ma się gorzéj?
— Nie, — ale nie jest mu i lepiéj, — a biedny chłopiec pragnie mnie koniecznie mieć przy sobie; nie można niczego odmawiać chorym.
— Gustawie?... rzekła Nichetta tonem błagania.
— Czego chcesz?
— Jeżeli mnie kochasz, uczynisz coś dla mnie.
— Ale ty tego nie zechcesz zrobić.
— Mów zawsze, — jeżeli to będzie możliwem to zrobię.
— O, to jest więcéj jak możliwe, — to jest łatwe.
— Mów więc.
— Weź mnie z sobą.
— Kiedyś pisała prosząc mnie o to samo, moje dziecko kochane, wyłuszczyłem ci powody, które mi zrobić tego nie pozwalają.
— A więc nie chcesz?
— Nie mogę, — odpowiedział słodko Gustaw.
— Nie byłabym była jednak mieszkała z tobą, — rzekła ona, jak gdyby ten powód mógł wpłynąć na jéj kochanka, który nic nie odpowiedział. Natenczas ciągnęła ona daléj, myśląc iż zdobyła sobie grunt pod nogami.
— Najmę sobie mały pokoik w Nicei; nikt nie będzie wiedział kto ja jestem i że tam będę, — nawet pani Pereuxi Edmund. Od czasu do czasu przyjdziesz mnie zobaczyć, w godzinach w których ruch na ulicach ustanie, wieczorem, i będę bardzo szczęśliwą; albowiem Paryż jest zbyt smutnym. dla mnie kiedy ciebie w nim nie ma.
— Powrócę niedługo, moja mała Nichetta, replikował Gustaw i już się nigdy nie rozłączymy.
— Jak chcesz. Ty jesteś panem, rzekła młoda dziewczyna łzy ocierając. Kiedy jedziesz?
— Za pięć albo sześć dni.
— Czy pozwolisz, abym ci do Chalons towarzyszyła? byłabym dłużéj z tobą.
— Dobrze! będziesz mi towarzyszyła, — odpowiedział Daumont zadowolony, iż może coś zrobić dla biednéj dziewczyny.
— Oh, jakżeś ty dobry!.... zawołała, rzucając się w jego objęcia.
I skakała z radości.
Od czasu swego przyjazdu Gustaw był tem dla Nichetty, czem jest ojciec dla swego dziecka, które ma oddać na pensyę, a które się tam może nudzić, Robił jéj wszystkie przyjemności, jakie tylko mógł był jéj robić, myśląc sobie: „przynajmniéj zabawi się trochę!“
W trakcie tego otrzymał list od Edmunda, albowiem jak to nie trudno odgadnąć, list o którym Gustaw mówił Nichetcie był tylko pretekstem; w istocie nikt do niego nie pisał.
Oto co donosił nasz chory.
„Jestem jeszcze bardzo osłabiony, ale pragnę znaleźć silę aby ci parę słów napisać. Ażeby odrazu ukończyć z sobą, donoszę — iż jest mi trochę lepiéj, a to lepiéj daje mi nadzieję że będzie niezadługo zupełnie dobrze.
„Matka moja mówiła o rozmowie jaką z tobą miała, i opowiedziała mi prawdziwą przyczynę twojego wyjazdu. Przyszła zaraz na myśl Nichetta, tak dobra tak poświęcona, której winni jesteśmy te przyjemne chwile. Potem, zastanowiłem się, a ponieważ zbliża się chwila twojego powrotu, jeżeli tylko powrócisz, chciałbym ci służyć radą. Wiesz że całem sercem kocham Nichettę, ale wiesz także że więcej kocham ciebie, — co jest bardzo naturalne. Nie zawaham się tedy udzielić ci radę, która mojem zdaniem może ci dać szczęście, — choćby ta rada miała jéj przykrość sprawić... szczęście twoje przedewszystkiem. Otóż, ja sądzę mój drogi Gustawie, że twoje szczęście jest w rękach panny Mortonne. Tobie to winien ja jestem Antoninę, a jakkolwiek ty nie mnie zawdzięczać będziesz Laurencyę, — przynajmniej spełnię mój obowiązek zwalczając twoją chwiejność jeżeli się wahasz. Ona cię kocha i to bardzo, albowiem nieraz rozmawiałem z nią o tobie, i zainteresowanie się jéj tobą przebijało się w każdym jéj wyrazie. Szczęście więc tam jest, ponieważ tam jest miłość... Jéj rodzice są to wyborni ludzie i zastąpić ci potrafią twoich, których utraciłeś. Szczęście więc jest tam, ponieważ tam jest rodzina.... Laurencya jest aniołem niewinności i wdzięku, jest to dusza całkiem świeża, do przyjęcia form nowych gotowa, jest to raj dziewiczy do zdobycia. Szczęście więc jest tam, ponieważ tam jest religja, niewinność, przyszłość.
„Zaślub pannę Mortonne.
„Ale zrób dla Nichetty wszystko coś dla niej zrobić powinien. Na twojem miejscu nie ukrywał bym jéj nic. Zamiast pisać jak to zapewne leży w twoich zamiarach, powiedziałbym jéj — wszystko. Ona ma rozum: czuje dobrze w głębi swojego serca, że wasz związek nie może trwać wiecznie i mniemam iż będzie ci — wdzięczną za ufność jaką jéj okażesz, jeżeli rozważysz, wraz z nią położenie. Zapewnij jéj przyszłość, o tem nie potrzebuję ci przypominać, ale zapewnij jéj ją w ten sposób, ażeby ona mogła ją nieco rozerwać. Załóż jéj mały magazyn: złóż jéj obok tego, u Rejenta pewną summkę, która by zawsze być mogła na jéj zawołanie, gdyby jéj małe przedsiębiorstwo nieudało się. Ty wiesz że chory ma prawo mówić jak starzec; zwierzyłem się po części z tego wszystkiego przed Laurencyą, która dziwiła się tak długą twoją nieobecnością. W istocie, aby zebrać dokumenty na to nie potrzeba miesiąca, a już jest prawie miesiąc jakeś od nas wyjechał. Powiedziałem jéj że przedłużasz zapewne swój pobyt w Paryżu, ażeby załatwić to wszystko w sposób jaki wyżej wyłuszczyłem. Odpowiedziała mi iż masz słuszność że tak postępujesz, i że spełniasz uczynek godny szlachetnego serca i uczciwego człowieka. Pojmujesz, iż zrobiłem jéj to wyznanie dla tego tylko, iż byłem pewny odpowiedzi panny Mortonne. Ale spiesz się z powrotem albowiem jakkolwiek przekonaną jest ona teraz, że pozostajesz w Paryżu dla zapewnienia szczęścia Nichetty, lękam się aby przypadkiem nie wpadła na przypuszczenie iż pozostajesz tam z miłości dla naszej biednej przyjaciółki, co przypuścić z łatwością może, jeżeli spiesznie nie powrócisz. Trudno jest doprawdy pojąć jak łatwo młode dziewczęta odgadują pewne subtelności serca, których nie pojmują często kiedy są mężatkami.“
List ten zwalczył ostatnie wahania Gustawa. Nie mógł się on przecież zdecydować na wyznanie zamiaru swego małżeństwa przed Nichettą. Chciał odwlec jak najdalej tę chwilę z racyi przywiązania swego ku Nichetcie i w obawie zatrucia radości, jaką proponowała sobie sprawić towarzysząc mu.
„Nie, — mówił sam do siebie, nie chcę aby dowiedziała się o tem kiedy będę niedaleko od niéj. Nie chcę aby wspominając czas, który ze mną przepędziła, znalazła w nim boleść. Chcę aby mi była wdzięczną za tę obawę jakiéj doświadczam, aby jéj przykrości nie zrządzić, i ażeby w tem widziała ostatni dowód miłości.
Nigdy nie jest zapóźno podzielić się ze złą wiadomością; zresztą, kto wie czy jéj łzy nie powstrzymałyby mnie?... a Edmund ma słuszność, moje szczęście jest bezwątpienia tam, ponieważ czuję że tam jest moje serce.“
Są rzeczy, których niestety niemożna wyznać kobiecie którą się dla innej porzuca, a to dla tego iż namiętność nie posługuje się półśrodkami; mimo to nadchodzi dzień w którym te rzeczy urzeczywistniają się, a to się dzieje wtedy, kiedy czas zmieni do tyla usposobienia, iż ci, którzy się kochali mogą przejść jedno obok drugiego, nie obudziwszy w swojem sercu nic innego nad wspomnienie, — gorący popiół ostygłych uczuć. Gdyby po dokładanem zbadania swojej duszy, można było łatwo dostrzedz iż kobieta która obudziła w nas miłość nie budzi już jéj więcéj, gdyby można było wyznać to szczerze téj którą się porzuca, gdyby ją można było nagiąć do temperatury przywiązania na jakiéj się z nią pozostaje i zmienić w przyjaźń szczerą i poświęconą miłość któréj ona doświadcza jeszcze, — serce ludzkie w takim razie zrobiłoby wielki krok naprzód. Niestety, to tylko ma miejsce pomiędzy wybranemi, którym miłość własna w pierwszéj chwili, a rozsądek w następnéj, daje siłę ukrycia boleści i rzucenia zasłony na przeszłość.
To byłoby niemożebne u Nichetty, któraby zaraz w płacz uderzyła czołgając się u nóg Gustawowi.
Z tem wszystkiem trzeba było kończyć.
Napisał przeto do pani Pereux, iż nazajutrz po otrzymaniu tego listu przybędzie do Nicei. To było równoznączne z napisaniem „upraszam o rękę panny Mortonne.“
Tego samego wieczoru pojechał z Nichettą do Chalons.
Modniarka była zachwycona. Nie podróżowała nigdy. Wszystko ją też bawiło. Biedna mała nie domyślała się nawet końca tej podróży, którą rozpoczynała tak wesoło.
O 6 rano przybyli do Chalons.
O południu statek parowy jechał do Lyonu.é Nichetta, która przez całą tę podróż zmuszała niemal Gustawa do powtarzania, iż rozłączenie ich niebędzie długie, dość była wesołą aż do tej chwili, w którój zniesiono bagaże na statek, na którym pozostawała dopóki wolno na niem pozostawać osobom, towarzyszącym podróżnym.
Nareszcie dano sygnał odjazdu.
Zeszła przeto na brzeg po uściśnięciu Gustawa, który pozostał na pomoście aby mógł ją dłużej oglądać. Statek odpłynął. Nie chcąc zasmucać swego kochanka wołała za nim ciągle:
„Do zobaczenia! nieprawdaż?”
Zapytany odpowiedział kiwnięciem głowy, ponieważ czuł, iż gdyby otworzył usta łzy przytłumiłyby mu glos.
Jak długo mogła być widzianą, młoda dziewczyna powiewała chustką, potem wpatrywała się w statek, ale Gustaw już jéj niewidział; znikła mu w tłumie ludzi i przedmiotów przybrzeżnych.
„On niedługo powróci, — mówiła do siebie ocierając łzy, które mimowolnie płynęły.
I postanowiła nie płakać.
Rzeka skręciła się, — statek znikł z oczu obecnym.


X.

Piszący te słowa niema innego celu na widoku nad odmalowanie a może też i wytłomaczenie tych przemian duchowych, jakie wiek i otoczenie dokonywają na człowieku, niszcząc prawie zawsze wiele z jego teorji początkowych i wiele żywionych nadziei. Gustaw właśnie znajdował się w perjodzie tych przemian naturalnych. On, który przypuszczał iż życie może mu tak spłynąć jak je rozpoczął, — uczuł nareszcie wpływy rozliczne na sobie, które przywiązując jego serce do życia, unosiły je ku coraz nowszym widnokręgom. Widok szczęścia Edmunda otworzył jego duszę przed nowemi myślami. Choć mówił sam do siebie nieraz: „Edmund umrze zapewne młodo” musiał jednak z tem wszystkiem przyznać, iż nim to nastąpi mąż Antoniny zakosztował rozkoszy wcale mu dotąd nieznanych, a które uważał za najsłodsze w świecie, ponieważ są najczystszemi. Tak on już myślał, podczas gdy pozostawszy w Paryżu, Edmunda wyprawił do Nicei, a szczegóły których mu mąż Antoniny udzielił w liście o swojem szczęściu, utwierdziły go tylko w chęci w nieokreślone jeszcze formy przybranej, które jednak traf miał niedługo urzeczywistnić. Jakby przez zrządzenie Opatrzności Laurencya wpadła mu w oczy i Gustaw odrazu w niej dostrzegł przyszłość nową dla siebie.
Zdarza się nieraz iż przemiany jakim podlega człowiek nie osiągają bynajmniej tak szczęśliwych jak dla Gustawa rezultatów. To zależy od sposobu w jaki się żyło podczas pierwszych swoich lat w świecie. Nie dla czego też innego widzimy rozpustników przemieniających się w wybornych mężów i dobrych ojców rodzin, a z drugiej strony, ludzi których zasady i upodobania zdawały się być dostateczną gwarancją, zmieniających się nagle i oddających swoje serce na pastwę występków i namiętności wszelkiego rodzaju.
Usiłowaliśmy dać zrozumieć nie chwiejność ale raczej delikatność Gustawa, gdyż serce jego nie wahało się już w wyborze między Nichettą a Laurencyą. On pytał się tylko sam siebie, czy ma prawo postąpić tak jak postąpić zamierzył. Niekiedy zła strona jego natury (albowiem każdy człowiek nosi w sobie złe instynkta które budzą się w ważnych chwilach życia, nad któremi może on w prawdzie tryumfować, ale które oparte na materjaliźmie istoty, długo wywierają swoje wpływy) niekiedy — mówimy, zła strona jego natury podszeptywała mu iż po tem wszystkiem co uczynił dla Nichetty nie powinien się nią już krępować; że wielu jego poprzedników nie zadawało sobie tyle trudu aby ją porzucić, że była ona z rzędu tych dziewczyn, które są zawsze zadowolone, z tego co się dla nich robi i że zabezpieczając jéj stanowisko robi dla niej to do czego nie jest obowiązany. Gustaw jednak odpędzał od siebie takie rozumowanie, którego wstyd mu było; mimo to powracało ono bezprzestannie. Jakkolwiek bowiem niebylibyśmy wspaniałomyślni, zawszeć trudno nakazać sercu zapomnieć o tem, o czem interes nakazuje nam pamiętać.
Z tém wszystkiem Gustaw winien był Nichetcie tyle chwil prawdziwej rozkoszy, iż byłby prawdziwym niewdzięcznikiem, gdyby przynajmniéj nie szukał na około siebie wytłomaczenia boleści jaką jéj miał zrządzić. Wtedy z prawdziwą przyjemnością myślał o postąpieniu swoich przyjaciół którzy się znaleźli w podobnem jemu położeniu. Podnosiło go to bardzo, iż w wielu razach nie postąpili tak jak on postąpić zamierza, a mimo to nikt o nich nic nie mówił.
O niczem innem nie myślał na drodze z Chalons do Nicei, skoro jednak przybył do domku Edmunda, w którym spodziewał się znaleźć Laurencyę, serce mu silnie uderzyło nadzieją, gdyż smutki uleciały już bezpowrotnie.
Znalazł wszystkich zebranych w salonie, jak w wilją swojego wyjazdu. Przyjęto go tak jak przyjmowano go zawsze.
Rzucił się w objęcia Edmunda, który zaczynał już chodzić. Pocałował w rękę Antoninę i uścisnął rękę p. Pereux; — widząc go wchodzącego panna Mortonne zarumieniła się i spuściła oczy, Komendant, jego żona i pan Devaux powitali go uprzejmie.
— No, mój kochany panie Gustawie, rzeki p. de Mortonne posuwając młodego człowieka do Laurencyi, uściskaj twoją żonę.
Laurencya podała swoje czoło Gustawowi, który uścisnął jéj rękę.
— Nie myślisz już pan o Paryżu? rzekła doń z cicha.
— Czy możesz pani o to pytać.
— Przysięgasz pan?
— Przysięgam.
— I jestem tak szczęśliwy, iż nie znajduję słów na wypowiedzenie tego.
— Powiedz no, moja pani Mortonne, rzekł Komendant wzdychając, czynie tak samo twój ojciec przed 22 laty rzucił nas jedno w drugiego objęcia.
— Oby i oni mogli tak samo powiedzieć za lat 22!... odpowiedziała pani Mortonne przyglądając się narzeczonym z czułością.
— Jestem zadowolona z ciebie Gustawie, rzekła pani Pereux biorąc za rękę Daumonta.
— Postąpiłeś dobrze, rzekł cicho Edmund.
Dziwna rzecz! W pośród swojej radości Gustaw uczuł jakby ściśnięcie serca na widok iż ani pani Pereux ani Edmund nie zdawali sobie przypominać Nichetty, która w chwili kiedy to się działo pisała do Gustawa jak wielce nudzi się sama pożądając jego powrotu.
Biedna Nichetta!..
— Widzisz drogi Gustawie, zaczęła pani Pereux dotrzymałam ci słowa.
— Kiedy nastąpi to małżeństwo? pytała Laurencya rzucając się przy tych słowach w objęcia matki.
— Kiedy Edmund mój świadek będzie mógł iść do kościoła.
— Zatem za ośm dni i trzeba aby to raz nastąpiło, albowiem musi on jeszcze przez dwa miesiące nieopuszczać mieszkania.
— Czy masz pan nadzieję? pytał Gustaw doktora.
— Wszystko idzie bardzo dobrze, odrzekł zapytany.
— A teraz Gustawie idź odpocznij sobie, odezwała się pani Pereux, słodycz jest snem, który następuje po radości.
W kilka chwil potem Gustaw wchodził do swego pokoju mówiąc do siebie, jak gdyby chciał już raz skończyć z ostatkiem wspomnień jakie zapełniały jego umysł: „Teraz już do niéj wrócić nie mogę, wszystko się skończyło.“
Położył się i usnął jak kiedy był u Nichetty z powrotem do Paryża.
O, naturo ludzka!
Kiedy się obudził, dniało. Roztworzył na wpół firanki swego okna i ujrzał Laurencyę przechadzającą się z Antoniną po małym ogródku ich domu.
Zapewne młoda dziewczyna zwierzała się z czemś przed młodą kobietą. Z kwandrans czasu przyglądał się im, nie mogąc być przez nie widzianym.
„Jaka ona piękna!..” mówił do siebie. I dreszcz miłosny przebiegł po jego ciele.
Otwierając swój woreczek dla wyjęcia potrzebnych rzeczy, Gustaw znalazł resztki prowizyi w jakie przezorna Nichettą zaopatrzyła go zmuszając niemal do ich zabrania z sobą. Widok tych pomarańcz i połamanych biszkoptów zatrzymał go chwilę.
Godzina czwarta wybiła.
Gustaw potarł ręką czoło.
„Mam jeszcze przed sobą dwie godziny. Mogę napisać do Nichetty; skończmy już raz z tem.
Usiadł przy stole i zaczął pisać, po długim wprzód namyśle jak rozpocząć ten list trudny:
„Moja dobra Nichetto! Przyjechałem do Paryża po to, abym ci powiedział coś, czego nie miałem odwagi ci wyznać widząc cię tak szczęśliwą i do napisania czego teraz jeszcze od odległości jaka nas rozdziela wymagam ośmielenia. Już się nie zobaczymy nigdy, moje drogie dziecko. Życie ma swoje wymagania, które pojmujesz dobrze. Dla mnie, dla ciebie nawet trzeba było wcześniéj czy później zerwać nasz związek. Może być iż twoje zacne serce spodziewało się wieczności, która niestety nie leży w zakresie spraw ludzkich.
„Mógłbym cię oszukiwać, moja droga Nichetto, mówiąc ci iż opuszczam Francję; ale ja wolę być z tobą szczerym, ponieważ serce twoje warte jest téj szczerosci.
„Żenię się!.. To musiało kiedyś nastąpić. Potrzeba mi rodziny a kto wié czy nie lepiéj jest iż opuszczamy się teraz niż gdybyśmy mieli czekać aż do téj chwili, w której jedno drugie opuściłoby bez smutku... Przypominasz sobie iż nieraz rozmawiałaś ze mną o prawdopodobieństwie mojego małżeństwa; mówiłaś mi, iż przygotowaną jesteś do téj konieczności. Czy mi przebaczasz, żem urzeczywistnił twoje przewidywania?”
Z trudnością przychodziły Gustawowi wyrazy dla wytłomaczenie jego postępku; wiedział on bowiem dobrze iż cokolwiek powie, zawsze będzie się wydawał winnym w oczach młodej dziewczyny, która miała list ten odebrać. Dla tego to przeszedł on nagle od powyższych ostatnich słów listu do środków jakie przedsięwziął dla zabezpieczenia przyszłości Nichetty; z resztą zdawało mu się iż jeżeli będzie małą ważność przywiązywała do tego rozłączenia, z mniejszym smutkiem przyjmie modniarka wiadomość o niem. — Pisał więc daléj.

Pragnę jednak abyś była szczęśliwą i zabezpieczyłem się pod tym względem dobrze. Jesteś młoda i piękna, przed tobą przyszłość. Bezwątpienia znajdziesz jakiego uczciwego człowieka który poznawszy przymioty twojego serca nie będzie się domagał spowiedzi z ubiegłego życia. Ale do tego potrzeba, abyś była w niezależnem położeniu i oto właśnie co ci zapewniłem. Wydałem rozporządzenie mojemu rejentowi aby ci oznajmił o zapisie jaki dla ciebie zrobiłem a który wynosi 2,500 franków rocznego dochodu; fundusz ten zabezpieczy cię od najniezbędniejszych potrzeb. Nadto przeznaczam ci kwotę 10,000 fr. radząc abyś przy jéj pomocy weszła w spółkę z twoją przyjaciołką panną Karoliną Toussain. Gdyby, mimo moich przewidywań to co ci przeznaczam nie było dla ciebie wystarczającem, niechcę abyś się zwracała do kogo innego jak do mnie o pomoce. W pierwszych chwilach otrzymania téj wiadomości, wiem moja dobra Nichetto iż będziesz cierpiała wiele, bo ty mnie szczerze kochasz, ale przekonany jestem że nastaną jeszcze szczęśliwe dni dla ciebie, jeżeli tylko nie zbraknie ci odwagi.
„Napiszesz do mnie, nieprawdaż? powiesz, że mi przebaczasz i że przyjmujesz co ci ofiaruję w imię naszego przywiązania. Może być że będę ja jeszcze nieszczęśliwym, ale gdyby to nastąpiło, do ciebie to ucieknę się z żądaniem pociechy.
„Żegnaj, kochane dziecko, ściskam cię z przywiązaniem przyjaciela wiecznie ci oddanego, który cię kocha i szacuje jako szlachetne serce.”

„Gustaw. Daumont.”

Pisząc ten list niejednokrotnie łzy skrapiały oczy Gustawowi, ale niechciał on w niem zawrzeć tego wszystkiego co mu dyktowało wzruszenie, Zrozumieć je łatwo dla czego. Trzeba było aby ten list nacechowany byt powagą, oziębłością niemal, któraby wymierzyła cios gwałtowny, udzielając zarazem odwagę téj dla któréj on był przeznaczony.
Jednocześnie napisał do swego rejenta polecając mu aby z chwilą otrzymania jego listu z Nicei udał się do Nichetty oddając jéj zapis i kwotę przeznaczoną. Nie chciał aby Nichetta miała się sama trudzić dla odebrania tego daru. Odrzuciłaby go, gdyby jéj wypadło iść po niego jak po jałmużnę.
We dwa dni po oddaniu na pocztę tego listu, Gustaw otrzymał list od Nichetty, który pisała w dniu jego przybycia do Nicei. Biedna dziewczyna daleką byłą od domyślania się pisząc go, iż przed otrzymaniem odpowiedzi wszystko będzie zerwane między nią i jéj kochankiem. List ten był pełen projektów i nadziei.
Przygotowania do małżeństwa robiły się. Zapowiedzie już powychodziły. W dniu samej ceremonii Gustaw otrzymał odpowiedź od Nichetty. Przez chwilę chciał się wstrzymać dni kilka z otworzeniem listu, nie mógł jednak oprzeć się ciekawości dowiedzenia się co zawierał.
List był bardzo prosty. Oto jego treść: Pod wpływem pierwszego wrażenia jakie wywołał twój list Gustawie nie mogłam ci odpowiedziéć. Zrazu sądziłam że oszaleję i lękałam się łączyć wyrzuty z ostatniemi wyrazami jakie mi pozwoliłeś skreślić. Patrzyłam z zadziwieniem na otaczające mnie przedmioty w pośród których znajdowałeś się przed kilkoma dniami, a które zdawały się zadawać fałsz twemu listowi, Ale list twój nie był fikcyą. Płakałam wiele Gustawie... dziś jestem spokojniejszą z czego korzystam aby ci odpisać.
„Nie robię ci żadnych wyrzutów; zresztą niemam do tego prawa. Nie będę cię nudziła mojemi zgryzotami, to byłoby bezużyteczne. To co nastąpiło nastąpi kiedyś, myślałam niejednokrotnie, nie przypuszczałam tylko aby to miało nastąpić tąk prędko.
„Kochałam cię bardzo.
„Bądź szczęśliwym przyjacielu, jestto najgorętsze obie moje; nie przeminie ani jeden dzień abym nie modliła się do Boga za ciebie.
Życzenia twoje spełnią się. Pojadę do Tours do Karoliny. Masz racyę, ona mnie rozerwie: cierpieć tylko będę przy opuszczeniu mojego małego pokoiku, w którym spędziłam dwa tak szczęśliwe lata.
„Nakoniec niechaj spełni się życzenie twoje Gustawie, i oby twoja żona kochała cię tak, jak ja cię kochałam; tego tylko błagać będę u nieba.
„Przesyłam ci w niniejszym liście kilka listków ostatniej róży, którą, kupiłam, a która przechowywała mi tradycyę téj której winną byłam poznanie się z tobą. Jestto ostatnia pamiątka.
„Może być, szczęśliwą jeszcze będę. W każdym razie nie żałuj tego coś zrobił.
„Rejent twój wychodzi odemnie. Dziękuję.
„Bądź zdrów Gustawie, ściskam ci rękę jak dobremu przyjacielowi.

„Nichetta”

Co ona musiała wycierpieć, nim napisała ten list! myślał Gustaw.
I w istocie, Nichetta bardzo cierpiała.
Sam Gustaw nie był panem swojego wzruszenia. Zrazu chciał podrzeć list który odebrał, w obawie aby go kto nie znalazł; ale z powodu pewnego przesądu zatrzymał takowy, a po złożeniu na nim swego pocałunku, listki róży Nichetty włożył do książki od nabożeństwa swojéj żony.
We dwie godziny potem panna Mortonne nazywała się panią Daumont.
Pewnie w tejże samej chwili w Paryżu wsiadała do dyliżansu pocztowego odchodzącego do Tours jakaś kobieta zakwefiona z oczami od łez czerwonemi.
Kobietą tą, — była Nichetta.


XI.

Mamyż towarzyszyć powozowi unoszącemu Nichettę, czy też orszakowi weselnemu który wychodzi z małego kościołka z Nicei.
Postąpmy jak egoiści i pochlebcy, towarzyszmy ludziom szczęśliwym.
Takim był Gustaw i takim był świat naokoło niego.
Ustąpiły zimne wiatry i przedwczesne słońce południa wyprowadziło na świat pierwsze listki. Dla wszystkich była to wiosna, dla Edmunda było to zdrowie.
Wszyscy w Nicei wiedzieli o chorobie Edmunda, wszyscy też uradowali się z jego powrotu do zdrowia: Winszowano jego matce, winszowano p. Devaux: nic nie było równie wzruszającego jak widok tego młodego człowieka uśmiechającego się do życia, bladego i słabego jeszcze, który wstępował w nie napowrót opierając się na ramieniu swojéj młodéj żony, jaśniejącéj od wdzięków i poświęcenia.
Małżeństwo. Gustawa było jakby drugiem małżeństwęm dla Edmunda. Naprzód, przypominało mu ono małżeństwo jego i w obliczu księdza błogosławiące związek Daumonta uczuł i przyjął on jakby nowe zobowiązanie względem Antoniny.
Gustaw obok Laurencyi, pani Pereux obok pana Devaux, modlili się do Boga z całym zapałem serc przepełnionych wdzięcznością. Słodkie łzy uświęciły ten pobożny dzień.
— Jeżeli tylko mąż twój nie popełni znowu niedorzeczności podobnéj do téj, jaką popełnił będzie temu dwa miesiące, — rzekł doktór do swojéj córki, nie masz się czego obawiać; jest ocalony.
Edmund zatem wstąpił odtąd w nowe życie, życie bez troski ponieważ miało już być ono życiem bez obaw.
Serce też jego otworzyło się dla wszystkich; na drodze którą przebiegął od swego doma do kościoła i od kościoła do domu nie nie było mu obojętnem. Byt i siła, które Stwórca przywracał naturze odzwierciadlały się w nim. W sercu nosił on wiosnę. Do kwiatów na nowo rozkwitłych, słabych jeszcze na swoich gałązkąch i zwracających się ku swojemu słońcu; do listków które rozpękały pod wpływem gorąca dnia oczekując z niecierpliwością świeżéj róży, do miłego ciepła powietrza ożywionego powrotem wiosny, Edmund przyrównywał duszę swoją.
Te słabe kwiatki, z każdym dniem większe i więcéj pachnące, te listki kiełkujące zaledwie a które niezadługo cień rzucą w około siebie, to miłe tchnienie świata oswobodzonego od zimy, — wszystko to było nim samym, było to obrazem szczęścia jakie mu Bóg zapowiadał, i słodkich nadziei jakiemi go kołysał.
Jedno spojrzenie Antoniny streszczało w sobie wszystkie te cuda wiośniane i Edmund czuł że miłość, to życie duszy, powracala mu ze zdrowiem, tem życiem ciała.
Krew krążyła mu swobodnie w żyłach. Oddychał wolno. Przyglądał się z przyjemnością otaczającemu go światu. Zdawał się mówić do dzieci: „niedługo będę mógł tak biegać jak wy!...” Nie obawiające się niczego jego szczęście kroczyło przed nim ukazując mu, drogę. Był on zdobywcą, którego poprzedzały flety i odgłosy tryumfu. Wszystko śpiewało w nim i na około niego.
Czuł że rozbudzają się w nim popędy nieznane mu dotąd. Dziesięć miesięcy które przeżył przy boku swojéj żony, były jakby minutą w porównaniu z długiemi laty jakie miał do przeżycia. Miłość jaką miał dla niéj zdawała mu się być niczem w porównaniu z miłością jaką w swojem sercu żywił. Przy boku Antoniny marzył on o tem, o czem się tylko marzy obok pięknej narzeczonéj, któréj miłość dla ukochanego jest dopiero zapowiedzią rozkoszy.
Edmund był więcéj niż zakochanym. Czuł się poetą. Natchnienia jego spadały z jego duszy w rymowanych strofkach i sam przyznawał, iż nigdy nie był tak radosny.
Uważać życie swoje za zamknięte krótkim obrębem dwóch lat, mówić sobie za każdym dniem: „jeszcze nowy krok do grobu” cierpieć oddawna to co zwykle się cierpi w dniu jednym na samą myśl porzucenia życia, młodości, matki, ukochanéj żony i nagle odrodzić się, zaczynając mieć nadzieję; zrozpaczonemu rozbudzić się niespodziewanie na brzegu usłanym kwiatami w pośrodku czarów natury i duszy, nie jest że to w istocie szczęściem nad wyraz, którego nieuznawać byłoby bluźnierstwem.
Mały domek na drodze w Nicei okazał téż na zewnątrz swojém radość jaką zamykał. Okna rozwarły się wesoło ku słońcu i przystroiły w koszyki kwiatów. Bluszcz piętrzył się po jego murze a każdy przechodzący podróżny musiał zauważyć ten biały domek z zielonemi żaluzyami z którego prawie codziennie wydobywał się śpiew jak gdyby z jakiego gniazdka ptaków.
Nigdy nie widziano tylu szczęśliwych ludzi pod jednym dachem. Rozkosze jakich Edmund dopiero spodziewał się, Gustaw doświadczał w rzeczywistości; — od czasu jak zaślubił Laurencyę zapytywał się sam siebie w jaki sposób mógł on żyć nie znając jéj. Ta miłość czysta, młoda, naiwna, głęboka, któréj pierwsze objawy otrzymywał, w łonie jego młodéj natury powoływały do życia uśpione uczucia, które jedno słowo zdołało rozbudzić z uśpienia.
Co rano Gustaw dosiadał konia ze swoją żoną, a nie mogący im jeszcze towarzyć Edmund, przyglądał się wraz z Antoniną z okna dopóki ich nie stracił z oka.
Najważniejsze potem każdodzienne zajęcia stanowiło czytanie i muzyka. Hugo, Liamartine i Musset byli ukochanemi poetami, Szubert, Weber i Scudo między kompozytorami muzycznemi pierwszeństwo trzymali.
Czasami Laurencya cienkim swoim i delikatnym głosem czytała jedno z melancholijnych marzeń naszych trzech poetów, czasami znowu Antonina głosem słodkim i sympatycznym nuciła serenadę, lub: Fil de la Vierge tę prostą melodję, czułą jak śpiew serca, prostą jak śpiew kościoła.
Wszystko to wprowadzało Edmunda w rodzaj nieokreślonego zachwytu. Odpowiadało bo téż tak bardzo temu co sam doświadczał; miłość, wiara były tak w nim prawdziwe, iż melodya miłosna lub święta znajdowała oddźwięk serdeczny w duszy młodego człowieka, któremu się zdawało że wieki całe żyć będzie, używając tych chwil spokojnych.
Antonina i Laurencya, złączone były serdeczną przyjaźnią. Jedna stała się powiernicą drugiéj. Dwie młode dziewczyny świeżo za mąż wyszłe tyle bo też rzeczy mają sobie zawsze udzielić, kiedy zwłaszcza wiedzą iż mogą sobie wszystko powierzyć, kiedy ich dusze czują pociąg ku sobie a miłość którą są przejęte jest czystą! Nie bardziéj zachwycającego nad ich wieczorne gawędy i naiwna opowieść ich świeżo doznawanych wrażeń, Antonina opowiadała Laurencyi w jaki sposób poznała Edmunda, jak choroba, którą został dotknięty przepełniła jéj serce uczuciem litości dla niego, jak zdawało jéj się w tajemniczem spotkaniu młodego człowieka widzieć wskazówkę opatrzności nakładającéj na nią obowiązek troszczenia się o przyszłość chorego i czyniącéj ją odpowiedzialną za jego szczęście podczas chwil pozostałych mu do przeżycia
— Twój to mąż Laurencyo — mówiła — doprowadził wszystko do skutku; on to skłonił mnie do powzięcia prędkiego postanowienia o złączeniu mojego losu z Edmunda losem na zawsze. Gustawowi zawdzięczam moje małżeństwo... Biedny Edmund! nie wiedziałam wtedy jeszcze czy go kocham; jeden wyraz rozjaśnił wątpliwość moją; teraz dziękuję Boga za to com uczyniła. Czy pojmujesz, — Edmund, który miał tylko dwa lata do przeżycia, Edmund, którego zaślubiłam z tem bolesnem przekonaniem, iż pozostawi mnie nieządługo wdową, jest ocalony, przyszłość jest dla nas jak dla każdego innego pogodna, długie lata możemy żyć szczęśliwie, a widnokrąg nasz się rozpogadza! Oboje młodzi, oboje bogaci, kochający jedno drugie jak w pierwszych naszego szczęścia dzionkach, z takiemi przyjaciółmi jak wy, z takim ojcem jak mój, matką jak pani Pereux, czy-ż możemy czego więcéj żądać, czy-ż możemy czego się obawiać?
— Zapewne — niczego, odrzekła Laurencya.
— Tak więc, nie rozłączymy się nigdy, jedną rodzinę składać będziemy zawsze! Czy chcesz tego? Nasi mężowie kochają się jak bracia.
— Będziemy się kochały jak dwie siostry, przerwała pani Daumont ściskając Antoninę.
— Opuścimy te strony — mówiła daléj; moi rodzice nie lubią jednostajności. Będziemy podróżować, nic nie stoi temu na przeszkodzie; pospieszymy za jaskółkami; będziemy używali szczęścia wszędzie gdzie można być czworgu osobom, kochać się i powtarzać to sobie.
Najczęściéj pani Pereux brała udział w tych pogadankach poufnych i święta matka, któréj życie złączone było z życiem jéj syna, jedynie pragnęła nigdy się z niemi nie rozłączać; wiedząc iż tam będzie jéj najlepiéj, gdzie on się będzie znajdował.
Panu Devaux wybornie się powiodło z kuracyą Edmunda. Codziennie zdrowie chorego polepszało się; usta jego krwią nabiegały, gorączka ustąpiła, sen stał się spokojnym. Jedynie na umyśle pozostał słaby cień melancholii, ostatniéj pozostałości ustępującego zła.
Pewnego poranku, we cztery miesiące po przybyciu do Nicei, rzekł Devaux do Edmunda:
— No, teraz już jesteś wyleczony; powracam do moich chorych, których porzuciłem dla ciebie.
Edmund i Antonina zamienili spojrzenia.
— Niczego nie mamy się już obawiać? zapytała młoda kobieta.
— Niczego — zapewniam cię.
— Edmund nie potrzebuje się zatem już więcéj lękać powietrza Paryża jak Nicei?
— Nie.
— Któż więc nam brom powrócić razem z tobą.
— Byłoby mi to bardzo przyjemnem, moje dzieci.
— Nie przecież nas tu nie zatrzymuje, — ani Gustawa ani jego żony; nie rozłączymy się zatem z panem — zawołał Edmund — może by to bowiem jąkie nieszczęście na nas sprowadziło.
— Zatem, jedźmy wszyscy.
— A więc zobaczę mój maleńki pokoik, zawołała Antonina, rzucając się na szyję mężowi; ten pokój w którym się kochaliśmy tak serdecznie, i gdzie się nigdy kochać nie przestaniemy — nie prawdaż?
Pocałunek był odpowiedzią.
Zostało ułożonem, iż państwo Gustawowie zamieszkają w tym samym domu co Edmundowie, jeżeli to będzie możliwem; jeżeli zaś nie, to tę samą przynajmniéj ulicę; i że podobnie jak w Nicei rozłączać się z sobą nie będą w Paryżu.
Poczyniono natychmiast przygotowania do wyjazdu, i we dwa dni potem, dwie kurjerki pocztowe oczekiwały przed bramą małego domku na naszych znajomych.
Antonina łzy miała w oczach, kiedy z pokoju wychodziła. Jak gdyby przeczucie mówiło jej coś, iż pozostawiała tu cząstkę swojego szczęścia. Potrzebujemy-ż wyjaśniać wspomnienia jakie tu pozostawiała, a które jej teraz zdawały się uśmiechać.
Co się tyczy Laurencyi, to ta, odziedziczywszy po swoim ojcu koczujące upodobania, nie żałowała okolicy którą miała porzucić.
— Moja mamo — rzekł półgłosem Edmund do pani Pereux, powiedz, że powracając do Paryża chcesz jechać na Tours.
— Dlaczego — spytała pani Pereux.
— Ponieważ mam tam odbyć pielgrzymkę.
Pani Pereux uczyniła zadość woli syna i nasze towarzystwo przybyło do Tours.
Wysiadając z powozu Edmund rzekł do Gustawa, który choć się nie pytał odgadł odrazu powód przybycia do Tours.
— Nie nie masz do powiedzenia Nichecie?
— Masz ją widzieć?
— Tak; zaraz się z nią zobaczę.
— Uściśnij jéj rękę odemnie; oto wszystko.
— Może chcesz iść ze mną?
— Lepiéj będzie gdy mnie nie zobaczy.
Edmund dopytywał się o pannę Karolinę Toussain. Wskazano mu ulicę gdzie się jéj magazyn znajdował. Udał się tam.
Przy ulicy *** znajdował się magazyn elegancko choć prosto urządzony, zawierający czepeczki, hafty oraz wstążki różnego rodzaju.
Nim drzwi otworzył, Edmund przez okno zajrzał do magazynu.
Nichetta siedziała przy kantorze. Biedna dziewczyna była blada; ubrana w czarną suknię, wyglądała jak w żałobie. Robiła coś.
— Ile to rzeczy się odmieniło od chwili kiedym ją raz ostatni widział — szepnął.
Otworzył drzwi.
Słysząc wchodzącego, Nichetta podniosła głowę, a poznawszy Edmunda wydała krzyk.
Kdmund rzucił się w jéj objęcia; biedna dziewczyna miała łzy w oczach.
Nie nie mogło być wymowniejszego nad to wzruszenie.
— Jak ci się powodzi Edmundzie? spytała po przyjściu do siebie Nichetta, postanowiwszy uroczyście nie znówić o Gustawie.
— Wyleczono mnie, moja Nichetto; jestem ocalony.
— To dobrze! O jakże-ż Bogu wdzięczna jestem za to. Sam tu jesteś:

Z Antoniną i...
— I?... zapytała Nichetta bledniejąc mimowoli.

— I z moją matką.
Po mimowolnéj intonacyi tego zdania, Nichetta domyśliła się iż Gustaw był w mieścię ze swoją żoną i że Edmund byłby jéj to powiedział, gdyby był nie dostrzegł jej bladości na twarzy.
— Wracacie do Paryża? spytała po chwili.
— Niezadługo. Chciałem zatrzymać się w Tours, ażeby cię uściskać moja dobra Nichetto i powiedzieć jak bardzo cię kocham.
— Nie ma dnia, abym o tobie nie myślała, przypominając sobie ten czas, w którym cię widywałam tak często. Przypominasz sobie nasze małe obiady przy ulicy Godot? Były to dobre chwile — dla mnie przynajmiéj.
I Nichetcie łzy znowu stanęły w oczach. Sam Edmund nie mógł zapanować nad swojem wzruszeniem i widząc cierpienie biednéj dziewczyny, pytał się sam siebie, jak Gustaw miał odwagę ją porzucić.
— Nie mówmy o tem, rzekła Nichetta ocierając łzy. Twoja matka i żona, czy zdrowe i czy cię tak jak dawniéj kochają?
— Tak Nichetto.
— Bądź szczęśliwy Edmundzie, — to jest moje najszczersze życzenie.
— A ty Nichetto, jesteś też szczęśliwa?
— Tak, odpowiedziała wzdychając; tak szczęśliwa jak być tylko mogę. Karolina jest dobra dziewczyna, nasz mały sklepik jest znany, tak, jestem szczęśliwą.
Nic nie mogło być więcéj wzruszającęm, jak sposób z jakim Nichetta wymawiała te słowa.
Podczas całéj téj rozmowy, imię Gustawa nie zostało ani razu wyrzeczone; jeżeli jednak nie znalazło się na ustach, znajdowało się ono w sercu Nichetty.
Wołałaby ona była aby jej Edmund opowiadał o kochanku; ale on nie śmiał z obawy bolesnego jéj dotknięcia; nie zaniedbała by ona w takim razie wypytywać się o niego, nie mogąc, ponieważ był szczęśliwym, nic innego usłyszeć nad rzeczy boleśnie ją raniące.
W chwili w któréj dwie karetki pocztowe opuszczały miasto, jakaś zakwefiona kobieta ukryła się po za pierwszem drzewem przy drodze tak ażeby sama nie będąc widzianą, mogła wszystko dobrze widzieć.
— Widziałeś? zapytał Edmund Gustawa.
— Widziałem, odpowiedział wzruszony; Nichetta nieprawda.
— Zmieniła się tak bardzo!
— Biedne dziecko! wyszeptał Gustaw.
I łza spłynęła mu z oczu do serca.


EPILOG.

Jeżeli sądzicie że poezya młodości trwa aż do ostatnich chwil życia;
Jeżeli spoczywacie aż dotąd pod kwitnącem drzewem waszych złudzeń;
Jeżeli znać chcecie jedynie szczęśliwą stronę ludzkiego życia;
Jeżeli zaprzeczacie mieszaninie dobrego i złego, w jaką natura uposażyła serce ludzkie;
Jeżeli nic wam nie chybiło w tym świecie, a przyjaciel z przed lat dziesięciu, jest dotąd waszym przyjacielem, jeżeli kobieta którą kochaliście nie zdradziła was nigdy a żyjąc z nią razem zachowaliście aż dotąd dla niéj w duszy wasze pierwotne uczucia, jeżeli nie zostawiacie łez po za sobą w przeszłości, téj jałmużny, któréj ta wielka żebraczka dopomina się bezustannie.
Jeżeli sądzicie iż z chwilą ożenienia się z kobietą kochaną, kiedy jest się bogatym i zdrowym, nie trzeba już nie więcéj żądać ni żałować, — zamknijcie tę książkę na ostatnim rozdziale któryście przeczytali; wam którzy tak myślicie, nie mam nic do powiedzenia, w co byście mieli uwierzyć; wstydziłbym się bowiem 34 osłabić w waszych duszach wiarę i pragnę wam pozostawić, jeżeliście się interessowali bohaterem mojéj książki zadowolenie z widzenia go zdrowym, szczęśliwym i kochanym, — jego, którego śmierć miała już w swoich objęciach.
R Ale jeżeli przeciwnie doświadczyliście rzeczy ziemskich, jeżeli wiecie, że serce nie może się zawsze żywić jednemi radościami, jak żołądek potrawami jednakiemi, jeżeli grób zabrał wam już w swoje łono kilku przyjaciół, a zwątpienie zniszczyło kilka złudzeń waszych, jeżeli wymawiacie ustami zimnémi, nazwiska których zgłoski wzburzenie w was sprawiały, — pogawędźmy razem, bo my się zrozumiemy i po przeczytaniu ostatniego wyrazy téj książki, powiemy sobie wspólnie
„To smutne, ale to prawdziwe”.
Z pewnością Edmund był szczęśliwy, tak, że skoro przybył do Paryża, trudnoby było w stolicy świata, znaleźć człowieka więcéj odeń zadowolonego ze swego losu. Widział Nichettę, o któréj nigdy nie mówił z Gustawem od chwili jego małżeństwa, z obawy zadraśnięcia go, ale którą pragnął zawsze zobaczyć i uścisnąć w swojém objęciu, albowiem wdzięczność, była jednym z przymiotów Edmunda. Spełnił więc to w przejeździe przez Tours, co powinien był spełnić, to też z sercem lekkiém i pełném nadziei wszedł do pokoju, w którym Antonina oddała mu się poraz pierwszy.
Opanowały go wspomnienia miłości, to też otwierał drzwi ze śpiewem na ustach, tak jak ptak pokojowy, kiedy mu się otwiera klatkę. Przedmioty, które pozostawił oniemal z pewnością, iż ich nie ujrzy już więcéj, zdawały mu się uśmiechać. Doświadczał tego, czego doświadczał Gustaw wchodząc do pokoju Nichetty, tylko że nie miał nieprzyjemności sprawienia jak jego przyjaciel zmartwienia ukochanéj kobiecie, gdyż ukochana dawniéj przez niego kobieta była kochaną dotąd. —
Swiętokradztwo to prawie, czaić się jak my aby z poza kwiecistych łąk, ścielących się pod nogi Edmuandowi, podpatrzyć najdrobniejsze szczegóły jego życia, z celem rozebrania ich na użytek zimnéj rzeczywistości. Nie lepiéj-ż byłoby postąpić, jak powieścio pisarze dawniejsi, albo jak vodewile wszystkich czasów i zatrzymawszy się na małżeństwie pozwolić czytelnikowi domyślać się czego chce, to jest: że małżonkowie kochali się jak Filemon i Baucis i mieli dużo dzieci jak wieśniacy Floriana? Czy prawda zyskałaby co na tem prostem wyznaniu? Czy życie jest w młodości, rok w wiośnie? Czy potrzeba bezustannie, mówić ludziom: „Idźcie śmiało, życie jest piękne, nie w niem nie kłamie, nie nie oszukuje, nic się nie zmienią!“ Gdybyście szli drogą i zostali przez złodziei zaskoczeni, czyż nie żalilibyście się na tych, którzy znając niebezpieczeństwo nie uprzedzili was o niem? Otóż, romans jest czemś więcéj niż zwierciadłem, jest ostrzeżeniem. Powinien odtwarzać obie strony życia, ukazując obie twarze tego Janusa moralnego, którego zwą sercem ludzkiem. Gdyby uczyniono zeń lornetę ukazującą naturę w postaci fałszywéj, zimę zieloną jak lato, oświeconą we wszystkich porach jednakowo, sprawiało by to więcej niesmaku niż gdyby, bez innego komentarza nad fakta odbijała jak lustro wszystko w sobie. Po co przewodnik, a romans powinien być przewodnikiem, jeżeli nie ostrzeże on mnie, nie powie iż wpadnę w przepaść, kiedy ja myślę iż stąpam po kwiatach?
Czyż szczęście długotrwałe jest prawdopodobne? czyż na dwanaście miesięcy natura przez sześć nie jest pozbawioną kwiatów? Który obyczajowy malarz, pragnąc być prawdomównym, śmiałby przedstawić człowieka wiecznie szczęśliwego? Zaden. Wszyscy ugięli się przed tą fatalną koniecznością, która życie człowieka zawarła w tych dwóch wyrazach: nadzieja i zmartwienie.
Weźmy trzy książki typowe serca, młodości i żądzy: Pawła i Wirginję, Wertera i Manon Lescaut.
Ani Bernard de Saint Pierre,. ani Goete, ani ks. Prevost nie śmieli pozostawić przy życiu swoich bohaterów w warunkach szczęścia jakie im stworzyli. Cała poezya ich dzieła wypływa ze śmierci tego; którego czytelnik chciałby widziéć żywym.
Sprawcie by Wirginja żyła i zaślubiła Pawła; by Werster nie odebrał sobie życia i zaślubił Karolinę; by Manon nie uwodziła Des Grieux’a tylko żyła z nim tak, jakby on chciał z nią żyć, — doznacie, wyznaję przyjemnéj chwili, widząc szczęśliwemi te osoby ukochane i sympatyczne.
Ale idźcie krok w krok za tem szczęściem a zobaczycie do czego doprowadzi... Przyznacie wkrótce iż to jest niemożliwem, i że tylko śmieć jedna mogła przyoblec w szatę poezyi te młode miłości, te namiętne marzenia, rozkoszne ułudy, które przedłużające się życie potargałoby za każdą przeszkodą, depcząc je na każdym kroku.
Zapomnijcie, iż trzéj poeci uśmiercili swoich bohaterów, przymknijcie oczy i myślcie coby się z niemi kiedyś stało.
Widzicie Pawła i Wirginję, te dwie zachwycające l istoty, świeże, młode, czyste, zakochane, poetyczne, jak się oni starzeją; widzicie ich jagody marszczące się, ich włosy siwiejące, zginający się grzbiet, wypadające zęby?
Widzicie Wertera i Karolinę pomarszczonych, zzółkłych, postępujących chwiejnym krokiem przy dźwiękach śpiewu: „Przypominacie sobie” jak państwo Denis Desaugier’a.
Widzicie Manon i Des Grieux’a, te dwa uosobienia miłości ziemskiej dzikiéj i nierozumnéj, widzicie ich oboje słabych na skutek przepędzonego życia, siedzących naprzeciwko siebie w wielkich fotelach i zatabaczonych.
Widzicie co to życie uczyniło z tych istot zachwycających, wonnych, ożywionych, poetycznych?. Nie nie pozostanie z ich przeszłości, dusza ich zużyje się, ciało przeinaczy do niepoznania, twarz będzie odpychającą.
Zapytajcie się tych starców o echo wyrazów, które wymawiali kiedyś, Może oni już ogłuchli, może nie pomną ich, może sobie nawet z nich drwią.
Tak jest; jeżeli się chce w umyśle pozostawić czyste wspomnienie utworzonych typów, trzeba im kazać powrócić do Boga; trzeba by maska zdjęta z nich po śmierci była przyjemna i przypominała szczęśliwe chwile życia; by uśmiech krasił ich nawpółotwarte usta, a śmierć podobną do snu była; trzeba, aby złudzenia zstąpiły do ich wezgłowia i zamarły uśmiechając się do nich.
Ukochany przezemnie poeta powiedział:

Jest łaską Nieba zamrzéć w swoich dwudziestu latach

I nie czuć jak na czole girlandy kwiatów świeże

Więdną okropnie zmięte za naszych lat młodości.

I miał słuszność
Książka, którą podajemy do druku, osnuta jest na tych trzech wierszach; jeżeli jednak wcielicie się wy sami w swego bohatera a zrobiwszy go młodym ładnym, kochającym i kochanym, nie macie odwagi o śmierć go przyprawić w pośród rozkoszy w jakich go umieściliście, jeżeli chcecie dozwolić mu wychylić aż do dna czarę do której swe usta przyłożył i dozwalając mu żyć dajecie to wszystko o czem tylko mógł zamarzyć i dopiero rozstajecie się z nim nie mówiąc co się z nim stało, w takim razie piszecie zachwycającą książkę dla młodych czternasto lub piętnastoletnich panienek, ale nie wyczerpującą dla ludzi poważnych.
Skoro nieodstępujecie ani na chwilę swego bohatera prędzej lub później musicie dojść z nim do téj ostateczności do jakiéj ja dochodzę i nie możecie przecież pięćdziesięcioletniemu mężczyźnie dać tę samę twarz i uczucia jakie dajecie dwudziestoletnim kochankom.
Otóż chciałem przeprowadzić to studium bezstronnie, choć nie bez żalu. Obdarzyłam Edmunda całym zapałem, poezyą, wszystkiemi ułudami młodej miłości wreszcie dotknąłem go śmiertelną w 25 roku życia chorobą.
Kiedy znajdował się on na łożu śmiertelnem, gdy jego matka, żona i przyjaciel, uosobienie miłości jakie mogą otaczać człowieka, płakali u jego wezgłowia wątpię czy która osoba z czytających powieść moją mogła by powiedzieć inaczej jak:
„Nie przyprawiaj o śmierci Edmunda.“
Tak więc życie, jest wszystkiem!.. Swobodnie oddychać, jeść, pić, rozporządzać zdolnościami swemi oto najwyższe dobro!... Powrócić to wszystko choremu walczącemu ze śmiercią, jestto powrócić mu szczęście zwłaszcza jeżeli ten chory podobnie jak Edmund otwierając oczy ujrzy naokoło swego łóżka, matkę, żonę i przyjaciela młodości, majątek i wszystkie warunki ludzkiego szczęścia,
Dobrze!.
Edmund żył w mojej książce, jak żył w rzeczywistości; albowiem ja nie wymyśliłem tej historyi, napisałem ją, odbiłem niemał z osób żyjących w większej części dotąd; proszę więc obecnie o chwilkę towarzyszenia mi po ich do Paryża powrocie.
We dwa lata po upływie dopiero co opowiedzianych wypadków, wszystkie osobistości wchodzące do tego opowiadania, z wyjątkiem jednéj Nichetty obiadowały w domu pani Pereux.
Rumiane dziecko o jasnych włoskach, w wieku od 13 do 14 miesięcy siedziało między Gustawem a Laurencyą.
Dzień ten był trzecią rocznicą zamęźcia Antoniny.
Edmund był prawie nie do poznania.
W miejsce znajomego wam bladego i szczupłego człowieka, wyobraźcie sobie mężczyznę pięknego, pewnéj już tuszy, z wąsami i brodą.
Pan Devaux podziwiał tę przemianę, będącą dziełem zabiegów jego.
— No, dzisiaj upływa trzy lata jak jesteście zaślubieni, — moje dzieci, odezwał się doktór; ile to rzeczy upłynęło w ciągu tych trzech lat!
— Ile rzeczy szczęśliwych! odpowiedziała pani Pereux, uśmiechając się do Edmunda.
— Zupełne wyleczenie, ciągnął p. Devaux, to się przytrafia raz na sto. Zdrowie Edmunda!
Każdy z współbiesiadników podniósł do ust swoich kieliszek szampańskiego.
Jak gdyby chciał czynem stwierdzić słowa doktora, Edmund swój wychylił od razu.
Ojciec Antoniny spoglądał na to z podziwieniem.
— Co za toast! zawołał. Trzy lata temu, ta szklanka szampana wychylona w ten sposób, wywołała by plucie krwią i sprowadziła gorączkę przynajmniéj na jaki tydzień. Dziś spać będziesz, jak gdybyś napił się wody. Co za piękną missya leczenie, to wskrzeszanie, jakie Bóg powierzył w ręce pewnych ludzi! Co do mnie, to ja wyleczywszy chorego, doznaję istotnie chrześcijańskiego uczucia. —
— A mnie czy zechcesz wyleczeć, doktorze, zapytała pani Pereux, mnie, która od chwili gdy Edmund zapadł na zdrowiu cierpię na serce, które mi niekiedy dech tamuje,
— Medycyna nie posiada na to środka, odpowiedział p. Devaux. Jestto cierpienie moralne, szczęście uleczy panią. Jesteś pani szczęśliwą?
— Jakże-ż nie miałabym nią być.
— Nie potrzebujesz się więc pani niczego obawiać.
Podczas całéj téj rozmowy, Antonina przypatrywała się uważnie mężowi, który głodny bardzo nie zdawał się nawet uważać na to co mówiono koło niego.
— Co robisz dziś w wieczór? zapytał nagle Gustawa.
— Zostanę w domu, odrzekł Daumont, a ty?
— Ja przyrzekłem odwiedzić P. ** Pozwalasz mi moja matko?
— Pozwalam, pozwalam ci wszystko, z wyjątkiem chorowania.
Antonina spojrzała prawie błagająco na Edmunda; uniknął on tego spojrzenia, które wszakże spostrzegł Gustaw.
Skoro kończący się właśnie obiad zjedzono, zbliżył się do Edmunda.
— Nie powinieneś wychodzić, rzekł.
— A to dla czego?
— Ponieważ to sprawia przykrość Antoninie.
— Antonina jest dziecko, odrzekł Edmund. Gdybym jój słachał, nie mógłbym wyjść nigdy.
— Trzeba jéj to przebaczyć, ona cię kocha.
— Jużto kobiety są takie, że wcześniéj czy późniéj miłość ich przemienia się w tyranję. Co w tém złego, że idę do P. ***, u którego obiadowałem niedawno.
— Antonina jest zazdrosną.
— O kogo?
— O żonę P. ***.
— Ona jest o każdą zazdrosną. Szalona!
Podczas téj rozmowy, Antonina zbliżyła się do Laurencyi.
— Widzisz; wychodzi i dziś.
— Nie martw się niepotrzebnie. Edmund kocha cię więcéj niż kiedykolwiek.
— Ktoby mi to powiedział? przerwała pierwsza ze smutnym uśmiechem.
— O co chodzi? zapytał cicho p. Mortonne zbliżając się do dwóch kobiet.
— O to, odpowiedziała Laurencya, że Antoninie jest przykro iż mąż jej chodzi tak często do P. ***. Ona sądzi, iż on się kocha w jego żonie.
— Pozwól mu pani tam iść, odrzekł Mortonne, powróci tem prędzéj. Im więcéj będziesz mu się panisprzeciwiała, tembardziéj będzie się upierał. Co pani to szkodzi, że stara się on trochę o względy Pani ***, kiedy panią jedynie kocha.
— Smutna pociecha! wyszeptała Antonina, któréj oczy zaczynały się zwilżać.
— Patrz pan jaki on silny i zdrów! mówiła pani Pereux do p. Devaux, ukazując mu Edmunda zapalającego cygaro. Jakże-ż ja jestem szezęśliwa doktorze, i ileż panu nie zawdzięczam,
— Nie zechcesz mi towarzyszyć? pytał Edmund Gustawa, biorąc kapelusz.
— Nie, ja zostanę z temi paniami.
— Dowidzenia zatem.
— Już odchodzisz, rzekła Antonina, widząc męża przygotowanego do wyjścia.
— Tak.
— Powrócisz prędko?
— Za godzinę będę z powrotem.
— Napewno?

— Napewno.
Antonina podała czoło Kdmundowi, który ją pocałował.
— Nie wychodź dziś, rzekła doń z cicha, usiłując go zatrzymać.
— No i cóż ci na tem zależy, abym dziśnie wychodził?
— Dziś upływa trzy lata, jakeśmy się pobrali; mógłbyś mi też poświęcić dzień dzisiejszy.
Edmund wzruszył ramionami i położył niecierpliwie kapelusz na stole.
— Idź, skoro ci tyle na tem zależy, rzekła żona.
— Nie, ponieważ chcesz tego, abym pozostał.
— Nie chcę tego, ale pragnęłabym abyś pozostał z naszemi przyjaciółmi przybyłemi tuobchodzić trzecią rocznicę.
— Zapomniałem że to dziś jest rocznica.
— Już! więc ty mnie nie kochasz Edmundzie?
Edmund wziął do ręki kapelusz.
— Jeżeli zatrzymujesz mnie dla tego, abyś odegrała jakąś scenę uczuciową, to nie bardzo przyjemne.
— Idź mój przyjacielu, to ja nie mam racyi, Uściskaj mnie. Tak więc za godzinę?
— Za godzinę.
Antonina uśmiechnęła się mężowi, który wyszedł.
— Nie powróci aż o północy — wyszeptała.
— Co ci jest moje dziecko, zapytała jéj pani Pereux zdajesz się być smutną.
— Nic mi, nic, moja matko, odpowiedziała Antonina, nic, istotnie.
— Martwi cię, że Edmund za często wychodzi? Nie opuściłby cię, gdyby nie wiedział, iż nie pozostaniesz samą, i że my tu jesteśmy. Wszyscy młodzi ludzie są tacy. Pomyśl, iż ma on dopiero dwadzieścia sześć lat, a w wieku tym ludzie potrzebują rozrywek.
Cokolwiekby nie było, zawsze pani Pereux usprawiedliwiała swego syna. Szczęście i zdrowie Edmunda oto wszystko o czem marzyła; nie przed nią przeto mogła się z żalami rozwodzić Antonina, ona wiedziała, iż źleby trafiła.
Gustaw, komendant, pani Mortonne i doktór, zajęli miejsce przy zielonym stoliku, rozpoczynając partyjkę wistą. Choć nie bawiła ta gra Daumonta, bawiła ona jednak pozostałe trzy osoby więc im placu dotrzymywał.
Nim zasiadł do gry, Gustaw uściskał swego syna i żonę, która trzymając dziecko na kolanach, rozmawiała z Antoniną, podczas gdy pani Pereux zabrała się do czytania przy ostatnich blaskach dnia.
Antonina spoglądała ciągle na zegar. Półtory godziny upłynęło w ten sposób.
Nagle wstała.
— Gdzie idziesz? spytała jój Laurencya.
— Idę na chwilkę do siebie. w
— Czy chcesz abym poszła z tobą?
— Proszę cię.
Laurencya widząc Antoninę tak smutną, lękała się ją samą pozostawić z obawy aby ten smutek nie zmienił się w rozpacz.
— Mój Boże, mój Boże! jakaż ja nieszczęśliwa!. zawołała Antonina padając na krzesłoi roniąc łzy gorzkie.
— Moja przyjaciołko, moja siostro uspakajała ją Laurencya, nie płacz.
— On kocha tę kobietę, jestem tego pewną, powtarzała Antonina... od półgodziny powinienby już być z powrotem.
— Niepotrzebnie się niepokoisz, uspokój się. Może został pomimowoli.
— Gdyby tak było, nie mówiłabym nie, odrzekła Antonina, ale ja widzę iż Edmund się zmienił. Gdybyś go była dawniéj znała, nie poznałąbyś go teraz. Zazdrosny był o moje najmniejsze myśli, nie pozwolił nigdy aby mnie garderobiana miała dotknąć. Teraz pozostawia mnie samotną po dniach całych. Prawda, że teraz przyszłość jest przed nim, podczas gdy dawniéj śmierć zdawała mu się tak blizką. Czyż miłość jednak, z tego jedynie wypływała źródła? Są chwile, w których tak myślę. Miałożby być lepiéj, żeby mój ojciec dozwolił mu umrzéć? W takim razie, zgon położyłby kres miłości, podczas gdy teraz Laurencyo, jestem pewną, że kocha on inną kobietę.
W téj chwili Gustaw wszedł.
— Widziałem, jakeście moje panie, razem wychodziły — rzekł; czy się co stało?
Laurencya wskazała mu Antoninę.
— Płacze! rzekł.
— Mój dobry Gustawie, rzekła Antonina biorąc za rękę Daumonta, ty nie sprawiasz przykrości swojej żonie...
— Pani jesteś dziecko, rzekł mlody człowiek do Antoniny; Edmund panią kocha. i
— Ja jéj też to powtarzam, dodała Laurencya, spoglądając jednakowoż na swego męża tak, jak osoba, która wie, że nieprawdę mówi.
— Pozostań z nią razem, — rzekł na ucho Gustaw swojéj żonie, ja pójdę po Edmunda i zażądam pewnych wyjaśnień, gdy to co on robi jest złem.
— Dobtze; zastaniesz nas tu.
Gustaw uścisnął rękę swojej żony i wyszedł. Pan *** do które, mieszkał na Włoskim bulwarze i był mu dobrze znanym; nie było zatem nic tak dziwnego, że przychodził go odwiedzić.
— Pana nie ma w domu, rzekł służący otwierający drzwi Daumontowi, tylko pani.
— Zaanonsuj mnie.
WWszedłszy, zastał Edmunda z panią ***. Oboje na jego widok zdawali się być zdziwieni. Gustaw zdecydowany był od razu zakończyć.
— Przepraszam panią, rzekł, że pozwalam sobie tak późno przychodzić, ale pani Antonina de Perenx jest słabą, przyszedłem zatem po Edmunda o którym wiedziałem że jest tu.
W chwili w któréj późno było przychodzić do kobiety, niemniéj było późno pozostawać u niéj.
Pani *** zrozumiała myśl Gustawa, zarumieniła się i zwracając się do Edmunda rzekła:
— Nie zatrzymuję pana — i proszę oświadczyć pani Pereux moje życzenia, któréj słabość, mam nadzieję, nie będzie niebezpieczną.
Dwaj młodzi ludzie, pożegnali panią *** i wyszli.
— Co to znaczy? zapytał Edmund Gustawa, kiedy zeszli na dół.
— To znaczy, mój drogi przyjacielu, odpowiedział Daumont dość surowo, iż źle postępujesz z Antoniną.
— I to ty się podjąłeś udzielać mi lekcye moralności?
— Ja.
— Jesteś w błędzie; bo moralność nie bawi mnie wcale.
— Musisz jej z tem wszystkiem wybaczyć.
— Wiem że to jest jedną z prerogatyw przyjaźni. Mów więc.
— Zdradzasz Antoninę.
— Bądź co bądź to mnie tylko dotyczy.
— To i mnie dotyczy, mnie, który trzy lata temu a prosiłem pannę Devaux, aby się zgodziła na zostanie twoją żoną; wtenczas, ty ją tylko kochałeś, i rzuciłeś mi się na szyję, kiedym ci u jej drzwi oznajmił, iż zgadza się być twoją.
— Trzy lata temu...
— Więc?
— Więc... mój drogi, w przeciągu trzech lat wiele rzeczy zmienić się może. Wówczas, plułem krwią, sądziłem, że dwa tylko lata pozostają mi do przeżycia; dzisiaj jestem zdrów jak ty i życie inaczéj mi się przedstawia. Kocham zawsze Antoninę, ale ją kocham tak jak się kocha żonę po bezprzestannem przeżyciu z nią lat trzech. Nie można przecież leżeć ciągle u nóg żon swoich jak w pierwszych miesiącach. Przyjaźń, ciche przywiązanie, następują po pierwszych uniesieniach zresztą, powtarzam ci, kiedy kto ma umrzeć robi wtenczas wiele rzeczy, które za śmieszne gdy się wyleczy uważa.
Mam lat dwadzieścia sześć, jestem Żonaty, ależ u kata nie mogę z nią przestawać ciągle, jak gdybym miał i lat sześćdziesiąt.
— A zatem ma ona cierpieć dla twego kaprysu.
— Takie już jest życie, mój drogi, a zresztą, gdyby Antonina nie była otoczoną ludźmi wmawiające mi w nią cierpienie, nie cierpiałaby niezawodnie.
— Czy to do mnie stosujesz?
Edmund nic nie odpowiedział.
— Ty już nie masz serca! zawołał Gustaw, zapominasz o związkach przyjaźni! To źle Edmundzie, to bardzo źle. Zapomnienie w pewnych razach, jest tyle co niewdzięczność.
— A ty pamiętaszo Nichetcie, którą tak kochałeś? Nie.
— Ale bądź co bądź, życie swoje, odparł Daumont, zawdzięczasz przecież doktorowi; zatem powinieneś dbać o szczęście jego córki, jeżeli nie z miłości to przez wdzięczność. Nic nie opowiadasz?
— Nie.
— Dlaczego?
— Ponieważ z obrotu jaki rzeczy biorą, nie jestem pewny, czy mam mu być wdzięcznym za to co dla mnie uczynił.
— Co mówisz?
— Mówię, że są chwile, w których zapytuję się, czy, gdyby nie to, że zgon mój sprowadziłby śmierć matki, nie lepiéj byłoby gdybym był umarł dwa lata temu. Umarłbym żałując życia, wierząc w czystą miłość, przekonany iż mógłbym być na tym świecie szczęśliwym, podczas gdy teraz, trzeba abym ci wyznał, sądzę iż nie jestem stworzony do małżeństwa; wiem że Antonina jest przezemnie nieszczęśliwą, ale już inączéj postępować nie mogę. Zdaje mi się teraz, iż ja ją tylko dla tego kochałem, że mi nie wiele do życia pozostawało. Kiedyś odczytałem list pisany przezemnie do niéj gdym się dowiedział o jéj na małżeństwo przyzwolenie, i znalazłem go... śmiesznym. W przeciągu jednego roku, czy dwóch lat wydałem całą summę szczęścia jaką otrzymałem od Boga, a kiedym się upewnił że żyć jeszcze długo mogę, znalazłem się w położeniu człowieka zrujnowanego przez swoje długi. Nareszcie, — jeżeli chcesz bym ci nie nie ukrywał, powiem, iż są dnie, dnie częste kiedy się nudzę i zmuszony jestem szukać u innych kobiet rozrywek, których nie znajduję u mojéj żony; wiem że mnie Antonina kocha, że jest piękną i poświęconą, że jéj zawdzięczam życie, że umarłaby jutro gdybym ja dziś umarł; czczę ją jak świętą, błogosławię jak moją matkę, ale to smutne, nie kocham jéj i zdaje mi się iż nie kochałem jéj nigdy.
— Biedna Antonina! zawołał Gustaw.
— Żałuję ją równie jak i ty, odrzekł Edmund.
— Ale, przynajmniéj, jesteś też szczęśliwym?
— Czy chcesz wiedzieć prawdę?
— Chcę.
— Oddałbym całe moje życie za drugie takie sześć miesięcy, jak te, które nastąpiły po mojem małżeństwie.
Przybyli razem na ulicę des Trois-Freres.
Gustaw był wzruszony i smutny, Edmund od czasu do czasu pocierał ręką czoło, jak człowiek, któryby chciał od siebie oddalić myśl gnębiącą.
„On ma racyę, mówił do siebie Gustaw. Życie jest już takiem, iż trzeba z żalem porzucać to co się kocha! Nie wiem czy mam prawo czynić wyrzuty Edmundowi. Przeżeranie cierpiała Nichetta to, co przezeń cierpi Antonina. Czym dobrze postąpił?“
Mówiąc to, otworzył drzwi od pokoju Antoniny; Laurencya podeszła ku niemu z dzieckiem na ręku, czysta, piękna, z uśmiechem na ustach.
Była to twierdząca odpowiedź, na pytanie jakie w umyśle jego powstało.
Edmund uścisnął rękę Antoniny, która rzuciła mu się na szyję.
Serce Edmunda nie biło.


Upłynęło łat dziesięć od chwili opowiedzianych wypadków.
Pani de Pereux umarła, uśmiechając się do swego syna, którego sądziła szczęśliwym a śmierć ta, jak możecie się domyślać, nie wyleczyła go wcale z jego rozczarowania do życia. Dziś już mówi o niéj obojętnie.
Państwo Mortonne żyją ciągle; pani tylko Mortonne dotknięta została paraliżem.
P. Devaux zdrów doskonale, klientela jego wzrosła znacznie, skutkiem wyleczenia Edmunda.
W ostatnich czasach państwo Gustawowie, w kościołku w Nicei byli obecni przy pierwszéj komunii swego syna. Od śmierci pani Mortonne, zamieszkali tu wspólnie z komendantem.
Edmund jest kochankiem żony jednego z adwokatów miasta, kobiety czterdziestoletniej. Wszyscy o tem wiedzą, nie wyłączając Antoniny, która się z téj miłości śmieje kiedy o niéj mówią.

Jeżeli udacie się do Tours, znajdziecie przy ulicy Paryzkiéj szyld, a na nim napis:
Pani Lacrois; Mody.

Ta pani Lacrois, jest to Nichetta, która we dwa lata po swojem przybyciu do Tours, zaślubiła syna księgarza, który miał księgarnię naprzeciwko jéj sklepu.
Widząc ją tak smutną, pożyczał jéj dla rozerwania książki. W miarę rozrywania jéj, zakochał się w niéj szalenie i małżeństwo niedługo doszło do skutku.
Pani Aniela ma podagrę, ale skończyła nareszcie swój Zamek Kenilworth.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.