Antonina/Tom I/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


{{JustowanieStart2}

XIV.

Kiedy Nichettą zjawiła się rano u Antoniny, nie spodziewała się nigdy aby jéj odwiedziny wywołały takie następstwa. Przybywszy ufająca i radosna w celu dowiedzenia się czy Edmund miał szanse téj miłości, powróciła do domu smutna i wzruszona, dowiedziawszy się, iż młody chłopiec dotknięty był jedną z tych chorób, które życie ludzkie na szwank wystawiają.
Nicheta była przerażoną. Choroba, obawa, smutek, tak mało miały z nią wspólnego, iż umysł jéj został jakby otumaniony tem co jéj panna Devaux powiedziała.
Pytała się sama siebie, co powie Edmundowi jak skoro on przyjdzie o drugiéj po wiadomości. Była chwila, że chciała uciekać. Widziała wszystko w najczarniejszych kolorach. Lękała się uczynić kroku bez poradzenia się Gustawa.
To téż, cała jeszcze przejęta tem co jéj powiedziała panna Devaux, wzięła pióro do ręki i skreśliła te słowa do Daumonta:
„Kochany Gustawie! Jak tylko otrzymasz ten list, przyjdź natychmiast do mnie; nasz przyjaciel Edmund, potrzebuje więcéj dziś jak zwykłe obecności swoich przyjaciół. Przypominasz sobie, iż widując cię często smutnym, pytałam o powód niehumoru. Odpowiadałeś mi wtenczas iż lękałeś się nieco o jego zdrowie; żeś go słyszał kaszlącego kilkakrotnie, że jego ojciec umarł w trzydziestym roku życia, i że im bliższym był Edmund tego wieku, tem większe obawy o niego żywiłeś. Mój przyjacielu! przeczucia twoje nie były bezzasadne. Edmund jest dotknięty tą samą chorobą co i jego ojciec. Wiem to od panny Antoniny, któréj to stary doktór powiedział. Chciałam cię natychmiast o tem uprzedzić, abyśmy jak najprędzej uradzili co robić dla ocalenia naszego przyjaciela — jeżeli to jest możliwe. Serce mi się ściska, nie mogę oddychać od chwili w którój się o tem dowiedziałam. Płaczę gorącemi łzami, pisząc ten list do ciebie. O drugiéj Edmund ma przyjść do mnie; przybywaj poradzić mi co mam robić, ponieważ drżę cała z obawy, iż jeżeli cię nie zobaczę, to nie zdołam ukryć przed nim niepokoju, jaki mną miota. Ta mała Antonina, — to anioł; kocha go, jestem tego pewną i mam nadzieję że choroba Edmunda i nagłe współczucie które przepowiednie doktora w niéj obudziły, — nie mało przyczyniły się do przyspieszenia téj miłości. Oto rezultat kroku który, — ty wiesz, zrobiłam w najlepszym zamiarze a którego teraz gorąco żałuję. Gdybym była na twojęm miejscu, poszłabym do p. Devaux, prosić go aby za jaką bądź cenę ocalił Edmunda. Biedny chłopiec nie jest jeszcze obłożnie chory; niczego się nie lęka; może będziemy jeszcze mieli dość czasu, aby go ocalić. Ty wiesz dobrze, iż nie cofnę się przed niczem co będzie potrzebne dla uleczenia twego przyjaciela.”

„Nichetta.”

Napisawszy zapieczętowała ten list, umieściła na kopercie adres Gustawa i zeszła zanieść odźwiernéj prosząc jéj o odniesienie listu pod wskazany adres i czekanie na odpowiedź.
Odźwierna powierzyła list posłańcowi publicznemu, który się udał w stronę mieszkania Gustawa.
Podczas gdy to się działo, Edmund zamiast powracać do swojéj matki, która późno położywszy się spać, zapewne jeszcze nie wstała z łóżka, przechadzał się bez celu, cały zatopiony w swoich myślach, w swojéj miłości, w swoich nadziejach.
Obszedłszy. bez celu kilka ulic, skierował machinalnie swe kroki ku domowi swego przyjaciela, któremu chciał pokazać list wczoraj otrzymany, aby z nim podzielić to szczęście jakie ten list mu sprawił.
Gustawa nie było w domu, służący jego jednak, który znał Edmunda i wiedział że u jego pana młody Pereux jest jak u siebie, nalegał na niego, aby nieco zaczekał, ponieważ Gustaw nie omieszka niedługo powrócić.
Nie mając nie lepszego do roboty, pozostał on położywszy się na kanapie i pogrążywszy się w swoich szczęśliwych myślach.
Leżał tak już i oczekiwał z pół godziny na Gustawa kiedy przybył komissjoner Nichetty.
— Nie ma w domu p. Daumont, — rzekł służący; proszę list zostawić.
— Nie mogę, — oczekują na odpowiedź.
— No, — to czekaj pan na odpowiedź.
Posłaniec publiczny usiadł, ale po upływie kwandransa czasu zaczął się niecierpliwić. Podniósł się z miejsca i przechadzając się po jadalnym pokoju mruczał sobie:
„Piękniebym wyszedł, gdyby mi przyszło zawsze tak długo wyczekiwać.”
— I cóż ci na to poradzę mój dobry człowieku? rzeki służący; mego pana nie ma w domu, nie mogę mu więc oddać twego listu.
Po nowej chwili wyczekiwania, komissjoner znowu zaczął:
— Stróżka kazała mi nie przychodzić bez odpowiedzi.
— Dawaj więc ten list, zawołał zniecierpliwiony służący.
— Widzicie więc, że wasz pan jest w domu, rzekł pierwszy oddając pismo.
Służący wzruszył ramionami, ale nic nie odpowiedział. Wziąwszy list udał się do pokoju, gdzie zostawił Edmunda.
— Proszę pana panie Edmundzie, rzekł tonem nieco poufałym.
— Czego chcesz mój Hilary? spytał Pereux.
— Czeka tam komissjoner z listem do pana; nie chce odejść bez odpowiedzi, mrucząc iż na próżno czas traci.
— I cóż ja na to poradzę?
— Pan, który znasz jako przyjaciel p. Gustawa wszystkie jego interesa, może i wiesz o co rzecz tu idzie; ten człowiek gorąco domaga się odpowiedzi.
I jednocześnie Hilary oddał list Edmundowi, który wpatrywał się w adres z zadziwieniem.
— Szczególne! od Nichetty. Co za interes może mieć.
ona do Gustawa? Opisuje mu pewno to o czem dowiedziała się rano u Antoniny. W każdym razie, nie ma tu nic takiego, czegobym nie mógł wiedzieć. Dam natychmiast odpowiedź.
I odpieczętował list dla odczytania takowego.
Zaledwie doszedł do połowy, wzrok jego padł na zwierciadło; był blady jak trup.
— Co mam odpowiedzieć? spytał służący.
— Powiedz że dobrze, pan Gustaw przyjdzie do osoby, która do niego pisze.
Potarł ręką czoło. Zimny pot wystąpił na jego oblicze a dwie duże łzy popłynęły z jego oczów.
Wszystkie jego marzenia były zawarte w tych łzach.
— Biedna moja matka!... mówił sobie.
Włożył list do kieszeni. Nie potrzebował go już więcéj czytać. Umiał go prawie na pamięć.
Poczem wziął kapelusz i zszedł ze schodów, podobny do obłąkanego szedł nie wiedząc gdzie idzie, nie patrząc, nie myśląc.
Nagle zatrzymał się.
Był na bulwarach.
Ludzie przechodzili i śmieli się; przypatrywał się im czas jakiś, poczem skierował się na ulicę Godot.
Wszedł do Nichetty którą przestraszył swoją trupią bladością.
— Posyłałaś po Gustawa, rzekł, podając jej palącą rękę, głosem który tłumiło wzruszenie.
— Tak odpowiedziała Nichetta, przeczuwając iż coś złego się stało.
— Gustawa nie było w domu, moja dobra Nichetto — i ja odpieczętowałem list.
Nichetta krzyknęła z przerażenia i ukryła twarz w swoich rękach.
— Cóżem uczyniła mój Boże!.. zawołała padając na kolana.
— Uczyniłaś to, coś powinna była uczynić. Ten list, jest listem anioła. Prędzéj, późniéj dowiedziałbym się prawdy. Nie mówmy o tem. Przychodzę ci podziękować za przywiązanie, jakiegoś mi dawała dowody, i aby ci polecić moją matkę. Ją ta wiadomość zabije!
Na tę myśl, łzy znowu zrosiły jego oczy.
— Ja, który tak byłem szczęśliwy!... Widziałaś Antoninę? Widziałam, rzekła dziewczyna.
— Ona ci to powiedziała?
— Ona.
— Była też trochę wzruszoną?
— O i jak jeszcze!
— Biedne dziecko! — więc ona mnie kocha?
— Ona cię bardzo kocha Edmundzie i może napróżno niepokoimy się.
Edmund smutnie uśmiechnął się. Był to uśmiech na śmierć skazanego.
— Dziękuję, moją Nichetko, dziękuję.
W téj chwili wszedł Gustaw, niewiedząc o niczęm.
— Powiedziano mi, rzekł do Edmunda, żeś odebrał list pisany do mnie.
— To prawda; oto masz. Przebacz — żem go otworzył, zrobiłem ci przez to więcéj boleści, jak sobie samemu.
Gustaw pożerał okiem list Nichetty.
— To była wola Boga! rzekł z cicha, podnosząc oczy do nieba; nie znajdując wyrazu na odpowiedzenie Edmundowi.
— W istocie taka była wola boska, powtórzył Edmund. Co do mnie jednak, to ją jedno tylko wyrzucam Bogu, iż was oboje wmieszał w moje sprawy, was, moich przyjaciół tak szczęśliwych, tak wesołych i zdrowych. Muszę was nudzić.
— Co mówisz Edmundzie! zawołał Gustaw.
— O nie mów tak, przerwała Nichetta.
— Ah! moi dobrzy przyjaciele, rzekł Edmund, biorąc w swe objęcia młodą dziewczynę i jéj kochanka, ja jestem bardzo nieszczęśliwy!..
I mówiąc to, uczuł iż siły go opuszczają, upadł na krzesło, zalewając się gorącemi łzami.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.