Anielka pracuje/Zmartwienie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zmartwienie.

Nareszcie, nareszcie spadł tak długo oczekiwany, wytęskniony deszcz. Poziom wody w rzece wznosił się i wznosił, aż wreszcie całe koryto wypełniło się po brzegi. W przędzalni maszyny zaczęły pracować prawidłowo podczas dnia, a ludzie w nocy mogli już odpoczywać.
Ach, z jaką ulgą odetchnęła Magdzia! Mogła już znowu przychodzić do Anielki i mogły razem urządzać swe koncerty! Anielka nie chodziła jednak więcej na lekcje gry na mandolinie. Pan nauczyciel oświadczył, że oddał już lekcjami swój dług i że więcej nie będzie miał dla niej czasu. Anielka była zasmucona, ale postanowiła sama uczyć się nowych pieśni. Zdolna była. Od pewnego czasu Magdzia miała żal do Jakóba Brzózki. Jakób dwa razy oskarżył Anielkę przed majstrem zato, że przyniosła do fabryki zeszyt z nutami i w przerwie na dziedzińcu cichutko śpiewała. Takich rzeczy robić nie wolno. Magdzia z pewnością nigdyby tego nie [uczy]niła. Anielka jednak zapomniała mu to wkrótce. Wogóle była całkiem inna, niż wszystkie robotnice w fabryce. Pragnęła wyjechać do Ameryki i często opowiadała Magdzi zadziwiające historje, które gdzieś podobno przeczytała. Historje te nasuwały Magdzi rozmaite myśli. Doszła do wniosku, że mogłaby całe życie przetrwać z Anielką.
Pola zwolna dojrzewały. Rozdzwoniły się kosy, a przez wieś przeciągały wozy naładowane zbożem. Fabryka pracowała wciąż jednakowo. Pewnego dnia jednak zapanował w przędzalni niepokój. Majstrowi zginął zwój sznurów, który przed kilku tygodniami, nie wiedział dokładnie kiedy, położył w kącie na parapecie okiennym. Zwój sznurów został skradziony! Ktoś go musiał zabrać! Kradzież! Kradzież! Kto był złodziejem? Jedni spoglądali na drugich, jedni drugich zapewniali:
— Ja nie wziąłem! Naprawdę, naprawdę, przysięgam!
Majster spoglądał na robotników surowym wzrokiem.
— Muszę zawiadomić policję. Złodzieje w fabryce są nam niepotrzebni.
— Policja napewno przeprowadzi rewizję w każdym domu! — szeptały dzieci, wychodząc z fabryki.
— Kto mógł wziąć te sznury? Niech się lepiej odrazu przyzna. Przecież trudno wszystkich posądzać o kradzież!
— Kradzież! — rozniosło się tego wieczoru po całej wsi. — W fabryce była kradzież!
Niby sarna szczuta psami, biegła Magdzia przez kwitnący ogródek do domu. Przecież nie chciała ukraść, nie, nie! Co oni mówią! Jakie dziwne miny robią! Tylko dlatego, że sznur się poniewierał i nikomu nie był potrzebny, postanowiła zabrać go do domu. Szewcowej mógł się przydać do wieszania bielizny, myślała Magdzia. Na miłość boską! Blada, z wypiekami na twarzy, stanęła Magdzia w kuchni.
— Matko! Matko! Czy mam zaraz zanieść ten sznur majstrowi? Przecież nie jestem złodziejką! Matko, ja nie ukradłam!
— Ach, jaki wstyd! — jęczała żona grubego szewca. — Cała wieś mówić będzie o tem. Nie, nie, majster i tak ci nie uwierzy, gdy mu opowiesz. Już ja go znam. Zawsze nas nienawidził. Ojciec jego rozniósł kiedyś po wsi, że zeszłej zimy kradliśmy drzewo powroźnikowi. Hańba! Boże święty i Panie, pocoś przynosiła ten sznur!... Co teraz poczniemy? Przecież nie możesz go z powrotem zanieść do fabryki, bo mógłby cię ktoś podpatrzeć! A wtedy! Policja mogłaby cię od nas zabrać i stracilibyśmy te kilka groszy za twój wikt. I tak uważają nas za najgorszych w całej wsi. Gotowi powiedzieć, że namówiliśmy cię do kradzieży. Nie, nie! Trzeba jakoś pozbyć się tego sznura, to jest jedyna rada. Ale gdzie go podziać? Przynieś go, Magdziu. Przynieś go pod fartuchem. O, mój Boże!
Drewniane schody zatrzeszczały. Żona grubego szewca śpiesznie pobiegła na poddasze.
— Wsunę go za tę belkę, — szeptała, — tutaj go nikt nie znajdzie. O tak!... Ale żebyś nie pisnęła o tem nikomu ani słowem, bo gotowaś sprowadzić nam na kark policję. Dzięki Bogu! A teraz chodźmy, trzeba coś zjeść. Magdziu, ty drżysz, jak osika!
Niby przykry, męczący sen, wszystko minęło. Magdzia już oddawna leżała w łóżku, nie spała jednak. Jak rozhukane konie, przebiegały jej przez głowę niewesołe myśli. Oczy miała szeroko otwarte, a serce wyrywało się z piersi. Bała się, strasznie się bała. Czy powinna powiedzieć o tem Anielce? Nie, nie! Coby Anielka o niej pomyślała! Z pewnością nie chciałaby jej znać więcej. Magdzia ukryła twarz w poduszkach. Bezradny szloch począł wstrząsać całem jej ciałem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.