Anielka pracuje/Wczesnym rankiem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wczesnym rankiem.

Anielka śniła o łące pełnej pierwiosnków. Takich pięknych, takich złocistych pierwiosnków nigdy jeszcze w swojem życiu nie widziała. Ale co to wszystko znaczy? Co chwilę ktoś trącał ją w ramię, jakby chciał jej coś powiedzieć. Teraz znowu! Z zaciekawieniem otworzyła oczy. O, Boże, zniknęły cudne pierwiosnki! Przy łóżku Anielki stała matka, szepcząc:
— Wstawaj, już piąta!
Ach, musi przecież iść do fabryki! Jezus Marja! Ociężale opadły jej powieki i zaraz po chwili znalazła się już na białym pięknym koniu.
— Anielciu! Anielciu! — usłyszała znowu głos matki. — Wstawaj! Już najwyższa pora!
Anielka przeciągnęła się, otworzyła oczy i poczęła szukać po izbie czegoś, coby ją uradować mogło, coby jej kazało wstać... Znalazła. Dostrzegła na stole dużą kromkę chleba, już przygotowaną. Teraz była znowu sobą! Teraz z ochotą wstanie! Jeszcze półsenna poczęła się ubierać.
W sąsiedniej izbie Amelka i Milusia siedziały już przy stole, pijąc z fajansowych kubków dymiącą kawę. Matka już wieczorem kawę gotowała i na noc wstawiała ją zawsze do piecyka.
— Nie będziemy czekać na ciebie, jak się tak guzdrzesz, — ostrzegały siostry Anielkę.
Zdążyła jednak razem z niemi wyjść z domu. Z kieszeni sterczał jej świeżutki biały chleb. Zjawił się również Jakób Brzózka z zaspaną twarzą. Na kupie nawozu w zagrodzie Styków stał biały kogut i piał.
— Wiesz, Anielciu, znalazłam fiołek pod tamtem drzewem, — chwaliła się Gieńka Hieronima Szczypiora. — Jeszcze zupełnie jest mokry od rosy.
Anielka spojrzała na błękitne płatki trzymanego przez Gieńkę kwiatka i wytrzeźwiała zupełnie.
— Jaki śliczny! Gdzieś go znalazła?
Na wieży kościelnej zegar wybił pół do szóstej.
— Wcześnie idziemy! — dziwiła się Anielka. — Nasz zegar w domu widocznie się śpieszy. — I rozejrzała się dokoła, chcąc przeniknąć wzrokiem gęstą mgłę, która wisiała nad doliną, poczem wystawiwszy twarzyczkę na poranny wiatr, poczęła iść szybciej i weselej. Widocznie niesforne loki uradowały się również dobrym humorem Anielki, bo poczęły wymykać się z pod wstążki i igrać na wietrze. Nim się Anielka spostrzegła, tańczyły już i wirowały nad jej czołem. Coraz cieńszy był z trudem spleciony warkoczyk, aż wreszcie Jakób Brzózka ściągnął z ostatniego loczka wstążkę i począł się śmiać.
— Gdzie jest twój warkocz, co?
Anielka najprzód przeraziła się, lecz potem także śmiać się zaczęła, potrząsając głową pełną niesfornych loków.
— Goń mnie! — zawołała do Jakóba. — Goń mnie! Nie mam zamiaru pleść na nowo warkocza. I tak nic nie pomoże. Wszystko mi jedno.
Pobiegła pędem przez łąkę, a za nią biegł Jakób. Od czasu, gdy Anielka chodziła do fabryki, w drodze było o wiele weselej i jakoś nie męczyła dzieci zupełnie. Uszli już spory kawał, gdy nagle Anielka zawołała:
— Gaduła! Gaduła! Tam idzie! Idzie naszą drogą! O, Gaduła!
Jakby pod wpływem czarodziejskiej różdżki, dzieciarnia nabrała humoru. Nawet dorośli, idący tą samą drogą, przystanęli na chwilę. Sen pierzchł z powiek wszystkich.
— Już wiem teraz, spał dzisiaj w stodole Gawryłów! — rzekł Hilary Młotek. — O, Gaduła!
Wysoki i chudy, o zwisających w nieładzie włosach, w bluzie woźnicy, kroczył dumnie Gaduła piaszczystą polną drogą. Śmiał się! Miał szeroko rozwarte oczy i strzelał ochoczo ze starego, połamanego bata.
— Wiecha! Wiśta! Wio! — wołał, jakby siedział na platformie, napełnionej towarem i śpiesznie jechał do miasta.
Prawdopodobnie w swojem życiu niejednokrotnie musiał się śpieszyć, chociaż nikt z tutejszych mieszkańców nie pamiętał tego czasu, kiedy Gaduła był jeszcze woźnicą. Widocznie jednak zajmował się tem kiedyś, bo w dzień i w nocy marzył o koniach. Dlaczego tak ciągle śmiał się, poganiał swe szkapy i krzyczał? Zawsze go widziano wesołego, chociaż nieczęsto zjawiał się w dolinie.
— Dzień dobry, Gaduło! — powitał go wesoło Jakób Brzózka.
— Dzień dobry, Gaduło! — podchwyciła dzieciarnia. — Ile koni zaprzęgliście dzisiaj do wozu?
— Cztery!
— Co, tylko cztery?
— Bo właśnie dwa sprzedałem, — zaśmiał się Gaduła. — Sprzedałem moje koniki gospodarzowi z oberży „Pod Niedźwiedziem”. Ale znów mam sześć. Ha, ha, hal Jest przecież sześć! Sześć! Wiecha! Wiśta! Wio! — Gaduła cmoknął językiem i zawołał jeszcze głośniej: — Wiecha! Wiśta! Wio! — a dzieci ochoczo biegły po obydwu jego stronach.
— Gaduła! Hej, Gaduła, która godzina? — indagował Jakób Brzózka.
— Musimy wiedzieć, żeby się nie spóźnić do fabryki, — dorzuciła Basia, trącając Anielkę.
Wszystkim dzieciom aż oddech zaparło w piersiach, gdy Gaduła wyciągnął z kieszeni stary, zardzewiały nóż, zwisający na grubym srebrnym łańcuchu.
— Już kwadrans! — rzekł z powagą, jeszcze szerzej otwarł oczy, strzelił z bata i zawołał: — Wiecha! Wiśta! Wio!
Zaledwie zdążył to wypowiedzieć, gdy odezwał się stary zegar na wieży kościelnej, wybijając uroczyście szóstą poranną godzinę.
Dzieci ogarnęło przerażenie. Fabryka!
— Dowidzenia, Gaduło! Ach! Ach! Spóźnimy się!
Niby spłoszone ptaszęta, dzieciaki poszybowały przez łąkę.
— Zegar fabryczny spóźnia się o pięć minut, — wyszeptała zadyszana Basia. — Zobaczycie, że przyjdziemy w samą porę. Możemy iść wolniej.
Istotnie, miała słuszność. Przed bramą stali jeszcze ostatni maruderzy, którzy ze zdziwieniem poczęli się przyglądać Anielce. Czyż z takiemi włosami chciała wejść do fabryki?
— Ach, twoje włosy! — zawołała nagle Basia, a Jakób Brzózka zaśmiał się głośno.
W dzikim, zawrotnym tańcu wirowały loki Anielki dookoła czoła. Nie, czegoś podobnego jeszcze nikt w fabryce nie widział. Anielka przelękła się. Co robić? Wejść w tej fryzurze? Nie wolno!...
Zbliżyła się do niej blada, szczupła dziewczynka.
— Nazywam się Magdzia, — rzekła. — Mogę ci pożyczyć na dzisiaj swój grzebyk. Moje włosy łatwo związać wstążką. Weź go, proszę!
Anielka nie miała czasu zdziwić się, ani też zastanowić.
— Dziękuję serdecznie, — wyszeptała, wzięła grzebień i dostrzegła, że szare oczy, iskrzące się w bladej twarzyczce dziewczynki zabłysły radością. Radość ta udzieliła się również Anielce.
— Pracujemy w jednej sali, — szeptała Magdzia, gdy wspinały się po schodach. — Już nieraz cię widziałam.
Potem rozległ się rozdzierający ciszę głośny gwizd syreny, zagłuszający dalsze słowa. Dzieci śpieszyły na swe miejsca do sali fabrycznej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.