Anielka pracuje/Nowe światło

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Nowe światło.

Tego dnia Anielka znosiła formalne katusze. Gdziekolwiek się obejrzała, dostrzegała wszędzie poważne, zasępione twarze. Gdziekolwiek stały dwie osoby, była pewna, że rozmawiają o niej. Widocznie Heniek musiał wszystko widzieć i rozpowiedział o tem po fabryce! Teraz już wszyscy wiedzą i podejrzewają... ale to przecież nieprawda! Przecież Anielka sznura nie zabrała! Głupcy! Żeby wiedzieli, co Anielka o nich myśli! Niech ktośkolwiek ośmieli się do niej podejść i powiedzieć coś na ten temat!
Gdy jedna z dziewczynek przystanęła na chwilę przy maszynie Anielki, ta odezwała się ze złością:
— Czego tak patrzysz? Pierwszy raz mnie widzisz?
Zmieszana dziewczynka nie mogła tego pojąć; przecież Anielka zawsze ją bardzo lubiła. Zarumieniła się, przerażona i odpowiedziała:
— Niemądra jesteś! Też coś nowego! Wcale ci się nie przyglądałam!
Anielce zrobiło się przykro. Zupełnie sama wlokła się wieczorem za innemi dziećmi do domu. Matka też jej się w obiad tak jakoś dziwnie przyglądała. Ach, oby nigdy lepiej nie widziała tego nieszczęsnego sznura! Oby lepiej wrzuciła go do rzeki! Nagle przystanęła. A skąd się wziął ten drugi zwój na oknie? Kto go mógł przynieść? I kiedy? Anielka uczuła nagle, że w tem swojem przewinieniu nie była zupełnie sama. Któż mógł być jeszcze? Czy tamten także nie wiedział, że sznura nie wolno zabierać do domu? Czy także ogarniało go takie przerażenie? Ale... teraz było już wszystko dobrze. Przecież obydwa zwoje znalazły się z powrotem w fabryce.
Anielka na myśl o tem zaczęła się uspokajać. Przecież odnoszenie rzeczy zabranych nie było grzechem. Przecież kiedyś trzeba je odnieść. Wobec tego wszystko w porządku. Ucieszyła się nawet, że to uczyniła. Może Magdzia z wielkiej radości wyzdrowieje! Oby tylko jak najprędzej wróciła do fabryki!
I zapominała Anielka coraz bardziej, że przed chwilą była zmartwiona. Gdy wchodziła do domu, oczy jej płonęły już jasnym blaskiem. Pośpiesznie zajęła swe miejsce przy stole i sięgnęła po łyżkę. Połowa placków kartoflanych była już zjedzona.
— Kto na czas nie przychodzi... — triumfował Stasiek i szybkim ruchem chwycił kilka placków z półmiska.
— Ej, ej, — zawołała matka, — już swoją porcję dostałeś! Anielka też ciężko pracowała.
— Ale nie tyle, co ja! — odciął się Stasiek. — Wesoło było dzisiaj przy zwijaniu cygar. Stefek Karaś wściekł się poprostu, gdy mu Marysia dwa cygara zabrała. Biegał za nią po całej sali.
— Tak, tak, — potwierdziła Lodzia.
Lodzia codziennie po szkole w tej samej fabryce, co Stasiek uczyła się zwijać cygara. Nie było to takie łatwe, bo liście ogromnie się łamały.
— Zawsze najzabawniejsi są Stefek i Marysia, — zaśmiała się. — Niema dnia żeby się nie kłócili. A tacy sami są mali, jak Śpiewaczek i jego żona, chociaż lat już mają sporo. Szkoda, że nie będą mogli się pobrać. Są przecież rodzeństwem.
— Ja także się z tobą nie ożenię, — podchwycił Stasiek. — Ja...
— Myślisz, żebym cię chciała! — oburzyła się Lodzia. — Dopiero dzisiaj popsułeś trzy cygara, dobrze widziałam!
— Ach, ty...
— Ej, ej! — wtrąciła matka. — Widzę, że niebardzo jesteście zmęczeni. Stasiu, mógłbyś jeszcze narąbać drzewa, ale weź latarnię. Ty, Lodziu, zacerowałabyś sobie lepiej wełniane pończochy.
— Czy mogę wpaść na chwilkę do Magdzi? — prosiła Anielka. — Napewno niedługo wrócę.
Nim jeszcze matka zdążyła coś odpowiedzieć, Anielka była już w sąsiedniej izbie, dokąd wbiegła po czysty fartuszek. Magdzia napewno na nią oddawna czekała. Prędko, prędko!
Poczęła biec najkrótszą drogą przez strumyk. Stąpała pewnie po zeschłych liściach, które jesienny wiatr postrącał z drzew. Na powierzchni spokojnej wody pływały również zeschnięte liście, jeden za drugim. Anielka przystanęła na chwilę, spoglądając wgłąb rzeki. Raz, przed wielu laty udało jej się złowić żywą rybę. Bez wędki, ot tak poprostu rękami. Chciałabym jeszcze kiedyś spróbować! szepnęła tęsknie, idąc dalej.
Gdy zapukała do drzwi chaty grubego szewca, z wnętrza usłyszała przyciszony głos:
— Proszę wejść.
A potem nagle okrzyk radosny:
— Ach, Anielciu, przyszłaś! — Magdzia podniosła się z ławki przy piecu. — Jestem sama, matka poszła do sąsiadów, — dodała szeptem. — Ciągle na ciebie czekałam, Anielciu. Chodź, usiądź tu przy mnie blisko... Zaniosłaś sznur do fabryki? A nikt nie wiedział, Anielciu? Napewno nie?
Oczy Magdzi miały taki wyraz błagalny, że Anielka mimowoli potrząsnęła głową.
— O, jaka ja jestem teraz szczęśliwa! — zawołała Magdzia. — Nigdy, nigdy już nic nie zabiorę do domu... Ale słuchaj, nie powiesz o tem nikomu na świecie, Anielciu. Nie powiesz nawet, gdy będziesz dorosła. Przyrzeknij.
Magdzia usiadła znowu na ławce i przymknęła oczy.
— Dziękuję ci serdecznie, Anielciu, — wyszeptała po chwili. — Będę zawsze twoją przyjaciółką... Teraz już napewno szybko wyzdrowieję. Jestem jeszcze tylko zmęczona... taka zmęczona... Pomyśl, Anielciu, dzisiaj mój prawdziwy ojciec znowu przysłał list z Ameryki. Ma przyjechać na wiosnę i zabrać mnie z sobą. Będę jechała przez duże morze i wszystko zobaczę. Na wiosnę, gdy kwiaty... — Magdzia nie mogła dalej mówić. Kaszlała i kaszlała, śmiejąc się jednocześnie. — Jak będziesz chciała, Anielciu, to możesz zamiast mnie pojechać, — ciągnęła po kilku minutach dalej. — Przecież zawsze pragnęłaś jechać do Ameryki. A może ojciec zabierze nas obydwie. Zapytam go! To byłoby cudownie! Ach, Anielciu! — Magdzia trzymała chłodną dłoń Anielki obydwiema rękami. — Jak po raz drugi tu przyjdziesz, przynieś ze sobą mandolinę, — prosiła. — Już tak dawno nie słyszałam twego śpiewu!... Jeszcze raz ci dziękuję... Będę teraz spokojnie spała! Dobrej nocy, Anielciu... Jestem taka szczęśliwa! Dobrej nocy...
Gdy Anielka znalazła się z powrotem na wąskiej ścieżce, wyczuła nagle pod palcami coś twardego w kieszeni fartuszka. Cóż to było? Kawałek tektury? W blasku księżyca rozpoznała Anielka po chwili prześliczne szklane kolczyki, które Magdzia kupiła sobie na ostatnim jarmarku. W smudze światła, padającego z okna Kacpra Gałązki, odczytała treść karteczki:

„Kochanej Anielci z podziękowaniem!”

A w rożku kartki maleńkiemi literkami:

„Wolno mi podarować ci te kolczyki. Matka wie o tem.”

I znowu Anielce zrobiło się ciepło na serduszku. Podzielała radość Magdzi, umacniając się w przekonaniu, że spełniła dobry uczynek. Niech teraz będzie, co chce! Do jutra napewno wszyscy o tem zapomną. Jutro Anielka będzie mogła nawet koleżankom pokazać swe kolczyki, tylko matka musi jej uszy przekłuć. Już oddawna, bardzo dawna marzyła o takich kolczykach. Przepełniona nadzieją i radością, puściła się Anielka naprzełaj przez łąki do domu.
Ale nazajutrz zdarzyło się coś, dzięki czemu Anielka nawet o kolczykach zapomniała, a cała fabryka zapomniała o podrzuceniu nieszczęsnego sznura.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.