Anielka pracuje/Jasna, choć słotna niedziela

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Jasna, choć słotna niedziela.

Z nieba spływały ciepłe krople deszczu i lekko upadały na ziemię. Wszystko pachniało, cieszyło się, lecz milczało. Cisza niedzielna zawisła nad całą wsią.
Tylko chwilami, niewiadomo skąd, rozbrzmiewały wesołe śmiechy dzieci, to znowu brzęk rozdygotanych strun. Nagle w okienku poddasza ukazała się główka dziewczęca w wysokim szpiczastym czepku, poczem cofnęła się znowu. Teraz druga główka i trzecia. Po czarnych kędzierzawych włoskach można było odrazu poznać Anielkę.
Tak, tak, to była ona! Ale nie sama. Magdzia, Basia, Elżunia i Stefek dotrzymywali jej towarzystwa. Przyjemnie było dzieciakom dzisiaj na strychu, chociaż na dworze wciąż deszcz padał. Postanowili już dawno tej właśnie niedzieli urządzić chrzciny Anielczynych laleczek z waty. Trzy staroświeckie czepce z długiemi szarfami wyciągnęły dziewczynki ze starej skrzyni dębowej, stojącej pod ścianą na strychu. Z zapałem owinęła Anielka swą szyję fioletową szarfą.
— Żeby nas tak ktoś zobaczył! — wołała, podbiegając znowu do okienka. — Teraz tylko przydałyby się długie spódnice!
Stefek wyciągnął z kąta stare zakurzone kropidło i jakąś małą miseczkę.
— To mi jest koniecznie potrzebne, — oświadczył, — bo inaczej nie byłbym księdzem.
— Pokaż! — zawołały Basia i Magdzia.
Ale kropidło było tak zakurzone, że trudno je było z pyłu otrząsnąć.
— Mamy jeszcze tutaj Pismo Święte, — zawołała Anielka, — ale to taka ciężka księga, że jeden człowiek jej nie podniesie.
— Stefciu, połóż to kropidło na skrzyni, będzie to niby ołtarz. Wody też trzeba przynieść. Basiu, na dole jest woda w kubełku.
— Ja tymczasem skrzynkę czemś przykryję, — zaofiarowała się Magdzia.
Przykryła skrzynkę starem prześcieradłem i ustawiła na niej w dwóch słoikach rozkwitłe stokrotki.
— Potem na tej skrzyni wyprawimy sobie ucztę, — radowała się Anielka. — W skrzyni tej będzie także można urządzić sypialnię dla lalek.
Gdy wszystko już było gotowe, Stefek naciągnął na ubranie długą białą koszulę i rozpoczęła się ceremonja. W wyłożonem watą pudełku od cygar wniosła Anielka ostrożnie na strych swoje laleczki z waty, przykryte jedwabną kołderką. Magdzia nie posiadała się z radości. Wczoraj dopiero Anielka podarowała jej swoją najpiękniejszą lalkę. Była i ona na chrzcinach, przykryta również kołderką z kawałka jedwabiu. Wyglądała cudownie! Z trudem odczytał Stefek kilka zdań z Pisma Świętego. Zapalono dwie świeczki na prowizorycznym ołtarzu. Anielka usiadła na stołku ze swą mandoliną. Przecież na chrzcinach także można śpiewać!
— Daję ci imię Barbara, tobie Regina, a tobie Rozalja, — kończył Stefek przemowę, spryskując wodą białe milczące laleczki.
— Nie płacz, — uspokajała chrzestna matka małą Basiunię z waty, — śpij, śpij!
I Basiunia nie płakała, a trzy matki chrzestne w wysokich czepcach poczęły śpiewać. Anielka uderzyła przytem w struny swojej mandoliny. Ponieważ pieśni tej grać jeszcze nie umiała, więc uderzała zwyczajnie, to w tę, to znów w inną strunę, co jej sprawiało wielką przyjemność.
— Ale świetnie już grasz, — dziwiły się dziewczynki.
— Jabym się także chciała uczyć grać na mandolinie, — wyszeptała ze smutkiem Magdzia. — To tak pięknie brzmi!
Anielka musiała znów zacząć od początku, a po skończonej pieśni laleczki położono spać.
— Teraz będziemy jedli! — zawołały dziewczynki. — Zdejmiemy te czepki.
— A co tam wisi na ścianie? — zdziwiła się Basia.
— To obręcz od krynoliny babci, — odparła Anielka, — zawsze dawniej nosiła ją w niedzielę.
— Przyniosę jedzenie! — zawołał Stefek, ale Anielka pobiegła zaraz za nim.
— Już ja sama przyniosę! Nie wiesz, gdzie to wszystko schowałam.
Cale towarzystwo zgromadziło się przy skrzyni, na którą wysypano ogromny stos suszonych owoców, zebranych przez Anielkę.
Anielka skakała wesoło, aż w pewnej chwili przewróciła się. Magdzia i Basia podniosły ją natychmiast i usadowiły na stołku. Och! Słodkie owoce i kwaśne owoce! Suszone śliwki, gruszki i jabłka, wszystko pomieszane razem!
— Tak dużo tego macie?
— Dostaliśmy trochę od babci, — pochwalił się Stefek.
Anielka jadła z apetytem suszone śliwki.
— A teraz, — zawołała wreszcie, — wyjmijcie swoje zapasy!
— Mój lodowaty cukier! — zawołała Elżunia. Zbierałam go przez cały tydzień.
— A moje landrynki! — triumfował Stefek.
— Musimy się tem wszystkiem podzielić! — zadecydowała Anielka. — Każdy niech weźmie garść owoców, tak zresztą mama kazała. Trzymajcie ręce, dam każdemu po troszeczku.
Przez okienko w górze zajrzały ciekawie promienie słoneczne. Pod dachem gruchały gołębie, a na strychu młodociane towarzystwo śmiało się, weseliło i opowiadało ucieszne historyjki. Oczy Magdzi błyszczały. Już dawno tak jej dobrze nie było.
— Moja mama także grała i śpiewała, — oświadczyła w pewnej chwili.
Wzrok wszystkich dzieci zwrócił się w jej stronę.
— A znałaś swoją mamę?
— Nie, ale babcia mi o niej opowiadała. Mama już bardzo dawno umarła.
— Tatuś także? — Elżunia i Basia położyły dłonie na ramionach Magdzi.
— Tego nie wiem. Wyjechał, daleko, bardzo daleko. — Twarzyczka Magdzi posmutniała nagle. — Potem babcia także umarła i dlatego oddano mnie do grubego szewca.
— O jej!
Anielka pośpiesznie zdjęła z ręki bransoletkę kupioną na jarmarku i podała ją przyjaciółce.
— Mogę ci to podarować. Włóż zaraz.
— O, pokaż! Jakie to śliczne!
Znowu oczy wszystkich dzieci zabłysły, lecz uroczystość chrzcin musiała się kiedyś zakończyć. Gdy schodziły ze strychu, była już pora udania się na spoczynek. Ze wszystkich dachów ostatnie krople deszczu kapały. Kwiaty były jeszcze świeższe i grały różnorodnością kolorów, a cudowna woń przenikała powietrze.
— Jutro napewno będzie ładna pogoda, — mówiła matka Anielki przed domem do Wojtka.
— Jutro jest poniedziałek, — szepnęła Magdzia, a Anielka skinęła głową. — Dzisiaj było bardzo wesoło!
Nagle Anielka ścisnęła mocniej rękę Magdzi.
— Jak chcesz, to cię mogę nauczyć grać na mandolinie, — rzekła. — Mogłabyś ćwiczyć na mojej. Zapytam babcię.
Słoneczny blask rozjaśnił bladą twarzyczkę Magdzi.
— Tak? Myślisz, że nauczyłabym się? O, dziękuję ci! Bardzo ci dziękuję, Anielciu!
Z zarumienionemi policzkami wracała Magdzia z niedzielnej wizyty do cichej, ponurej izby grubego szewca.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.