Zwyciężony/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean La Brète
Tytuł Zwyciężony
Podtytuł Powieść
Wydawca Redakcja "Tygodnika Mód i Powieści"
Data wyd. 1894
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Wierusz-Kowalska
Tytuł orygin. Un vaincu
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Nazajutrz rano Marek udał się wązką ścieżką w głąb lasu należącego do pana Jeuffroy, do miejsca, gdzie Zuzanna po raz pierwszy domyśliła się jego miłości. O tej godzinie młoda dziewczyna przychodziła często do tej samotni i dziś Marek spostrzegł ją zdaleka, gdy tam stała w głębokiej pogrążona zadumie! Otwarta parasolka spoczywała obok niej na trawie, kapelusz rzuciła na ławkę a promienie słońca igrały z jej włosami.
Pan de Preymont, który dotychczas szedł szybko, zatrzymał się nagle wahający i niepewny. W niemem uwielbieniu podziwiał wytworny wdzięk jej piękności i przejęty niedowierzaniem, które prześladowało go przez całe życie, stanął jak skamieniały. Była chwila, że chciał się cofnąć i odejść niepostrzeżony.
Ale Zuzanna odwróciła głowę i ujrzała go. Śliczna jej twarzyczka rozpromieniła się wyrazem radości, a czarowny uśmiech, który ukazał się na jej ustach rozproszył resztę obaw biednego kaleki. Przysunął się też do niej, ujął jej rękę, lecz nie mógł zdobyć się na słowa.
Bo też najbardziej namiętne nawet wyrazy nie byłyby uczyniły na Zuzannie tak silnego wrażenia, jak sam widok tego człowieka pełnego energii i woli, którego słowo ocalało, tyle razy groźne zawikłania pośród robotników, a teraz stał on przed nią milczący i wzruszony niezdolny zdobyć się na jedno słowo:
— No i cóż Marku — zapytała niemniej wzruszona od niego — czy tyle tylko masz mi do powiedzenia?
— Zuzanno, więc to prawda?
— Czy jeszcze wątpisz o mnie — odpowiedziała przyciszonym głosem — nie wierzysz w moje przywiązanie i szczere uczucie, jakie ci chcę ofiarować? Marku, zaufaj mi, ja będę dla ciebie dobrą i kochającą żoną. Czy wierzysz mi teraz?
— Wierzę! — odparł pociągając ją ku ławce i siadając obok niej.
Oswobodzony z więzów, które go krępowały, ucałował z gwałtownem uniesieniem rękę Zuzanny i w wymownych wyrazach odmalował jej swoją miłość, zazdrość, obawy i niepewność. Może po raz pierwszy w życiu pozbył się dumy i odkrył głąb swej duszy przed wzrokiem ukochanej.
— Lepiej zrozumiesz moje upojenie, gdy ci powiem, że ta miłość była mojem życiem — powtarzał.
Zuzanna słuchała go dziwiąc się w duszy, że jest tak chłodną, tak obojętną prawie wobec objawów tego gwałtownego uczucia, które od sześciu tygodni wyobraźnia jej otaczała idealnym urokiem.
Pocałunki, jakiemi pan de Preymont obsypywał jej rękę, nie podobały jej się zupełnie, cofnęła dłoń swoją i zaczęła szukać wyrazów, aby wypowiedzieć to, o czem myślała zanim Marek zjawił się przed nią.
Dopiero, gdy Marek w krótkich słowach opowiedział jej o swem smutnem i osamotnionem życiu, Zuzanna odzyskała swobodę i zawołała z żywością:
— Nie będziesz już nigdy cierpiał mój drogi Marku, przysięgam ci! Nie myśl o przeszłości tylko patrz przed siebie. Gdybyś wiedział jak ja jestem szczęśliwa, że tobie zapewnię szczęście!
Marek zaniepokojony spojrzał na nią uważniej i odpowiedział:
— To nie dosyć Zuzanno... trzeba żebyś i ty była szczęśliwa innem szczęściem niż to, jakie człowiek czerpie w przekonaniu, że pociesza kogoś.
— To zależeć będzie od mojego męża — odrzekła z uśmiechem Zuzanna.
Preymont głęboko wzruszony spoglądał na fale rzeczki, na wysokie topole okryte pożółkłemi liśćmi, które z lekkim szelestem spadały na ziemię i przypomniawszy sobie nagle ów poranek wiosenny, gdy o mało co się nie zdradził ze swoją miłością, gdy przemawiał w imieniu innego, zapytał:
— Od kogo dowiedziałaś się, Zuzanno, o mojej tajemnicy?
— Najpierw wiele razy od ciebie samego, ot, na przykład tu, na tem samem miejscu, wzruszenie twoje, gdy mówiłeś mi co pojmujesz pod wyrazem kochać, obudziło we mnie przeczucie twej miłości. Zresztą poczciwa Fanszetka opowiedziała mi wszystko szczegółowo.
Zuzanna wstała z ławki i wsparta na ramieniu Marka, razem z nim udała się do domu. Szli wolno, zatrzymując się niejednokrotnie, zajęci rozmową w której każde słowo miało dla nich nowe znaczenie. Odurzona radością wywołaną widokiem szczęścia, Zuzanna przemawiała tkliwie do Marka potęgując jeszcze uczucie w człowieku, który i tak pragnął się zaślepić.
Kiedy panna Konstancya ujrzała ich zbliżających się razem nie miała odwagi wypowiedzieć kilku choćby słów uprzejmych panu de Preymont, a gdy się oddalili, rzekła ukazując ich Fanszetce:
— Czy znajdujesz, że dobrana z nich będzie para? Nie mogę się pozbyć ciebie, ponieważ nie chcesz odejść odemnie, ale nie przebaczę ci tego nigdy.
— Przecież to nie ja stworzyłam miłość, proszę pani — odpowiedziała z niewzruszonym spokokojem Fanszetka. — Taka już była wola Boga i dość na tem! Czy pani myśli, że panna Zuzanna przypatruje się tak badawczo swemu kuzynowi? Bynajmniej, przecież go zna dobrze i przyzwyczaiła się już do niego!
— Jesteś bardzo niemądra — odpowiada panna Konstancya kładąc pośpiesznie kapelusz. — Jeszcze nigdy nie paliłam gromnicy w kościele ale idę zapalić natychmiast i palić będę codzień na intencyę, aby to małżeństwo się rozchwiało.
— Gdybym była na miejscu Pana Boga nie wysłuchałabym bynajmniej prośby pani — rzekła z oburzeniem Fanszetka. — Lepiej pomodliłaby się pani o nawrócenie pana de Preymont; przecież jego dusza powinna panią obchodzić, skoro pan Marek ma zostać jej siostrzeńcem.
— A co mnie tam obchodzi jego dusza — ofuknęła panna Konstancya wzruszając ramionami.
Tymczasem pan Jeuffroy zastanawiał się długo nad tem, w jaki sposób ma przyjąć narzeczonego córki. Preymont onieśmielał go zawsze wyższością swego umysłu, a takie stanowisko byłoby ubliżające dla teścia. Znalazłszy się więc samnasam z panem de Preymont, chciał ukryć pomięszanie pod pozorami przesadnej poufałości.
— Do licha, mój drogi, nie możesz się nazywać człowiekiem nieszczęśliwym — rzekł klepiąc go po ramieniu. — Moja córka nie jest pierwszą lepszą partyą, wiesz o tem dobrze, nieprawdaż?
— Pierwej się o tem przekonałem niż pan — odpowiedział de Preymont takim tonem, że panu Jeuffroy odeszła ochota do dalszych objawów poufałości.
— Cieszy mnie bardzo taki zbieg okoliczności — odezwał się oględniej. — Jest to dla mnie zaszczyt niemały; no, ale przecież jestem i bez tego twoim krewnym.
— Wiem o tem i winszuję panu tego pokrewieństwa — odpowiedział niedbale pan de Preymont.
Małe oczy pana Jeuffroy zamigotały złowrogim gniewem; miał ochotę odpowiedzieć ostro Markowi, ale wiedział, że ten nie ustąpiłby mu tak łatwo. Zresztą chciał skorzystać z przyjaznej chwili i zmniejszyć o ile można posag córki.
— Czy wiesz, że Zuzanna ma tylko pięćdziesiąt tysięcy franków posagu? — zapytał nagle. — Czasy są ciężkie; dochody zmniejszają się z dniem każdym.
— Mało mnie to obchodzi — zakończył pogardliwie pan de Preymont. — Kontrakt ślubny możesz pan ułożyć jak się panu podoba.
— Otóż to mądrze powiedziane! — zawołał z wielkiem zadowoleniem pan Jeuffroy. Wistocie cóż dla ciebie znaczyć mogą pieniądze? Wprawdzie ja dotychczas nie myślałem jeszcze o kontrakcie, ale skoro ty pierwszy rozpocząłeś tę kwestyę, to pomówmy o niej otwarcie. Wszak wszystko należy przewidzieć, nieprawdaż? Przypuśćmy więc, że Zuzanna zostanie wdową bezdzietną, to czy mogłaby się utrzymać biedaczka z procentu od swego posagu? Musiałbym ją zatem wziąć napowrót do swego domu, w razie gdybyś nie okazał się przezornym w tym względzie.
— Uspokój się pan — odpowiedział pan de Preymont tym samym oschłym i wyniosłym tonem, który doprowadzał do rozpaczy pana Jeuffroy — postaram się zabezpieczyć tak los Zuzanny, aby uniknęła niemiłej konieczności wracania pod dach ojcowskiego domu.
Zuzanna tego samego dnia wieczorem napisała znowu obszerny list do przełożonej. Dziwne wrażenie chłodu i obojętności, jakiego doznała rano, zatarło się zupełnie w jej umyśle. Teraz, gdy zastanawiała się nad pełnem zapału poświęceniem swojem, widziała tylko dodatnie strony swej wspaniałomyślnej ofiary.
„Pani — pisała — zaręczyliśmy się dziś rano. Z nas dwojga, zdaje mi się, że ja nazwać się mogę szczęśliwą; bo czyż to nie jest szczęściem stać się dla kogoś pociechą i radością? Nie lękaj się więc pani o mnie. Gdyby pani wiedziała jaka rozkosz przepełnia moje serce skoro myślę, że jedno moje słowo ocaliło od nieszczęścia człowieka tak szlachetnego! Jestem tedy szczęśliwą bo i moje życie opromieni teraz blask nieznanego mi dotąd uczucia.
Wistocie trudnoby określić szczęście pana de Preymont. Spokój, którego nigdy nie zaznał, zagościł teraz w jego duszy, a rozkoszne upojenie w jakiem żyć począł; kazało mu zapomnieć o dawnych bólach i goryczach. Pod wpływem miłości, tego wiekuistego balsamu dusz ludzkich, energia jego i szlachetne dążności rozwijały się jak kwiat wychylający się do słońca.
Zalety jego umysłu spotęgowały się jeszcze bardziej, budząc podziw w kółku ludzi wykształconych, którzy przyklaskiwali jego śmiałym i głębokim poglądom.
Zuzannie opowiadał o swoich projektach, związanych z dobrem ogólnem, budząc tym sposobem w umyśle młodej dziewczyny równie szlachetne uczucia. Oboje przebywali teraz w sferze pojęć podniosłych, w której Zuzanna oddychała z rozkoszą zapominając o pospolitem dotychczasowem otoczeniu swojem. Zamiłowanie dobra i piękna rozwijało się w niej coraz potężniej, a Marek przemawiał do niej zawsze z serdeczną i tkliwą czułością, na którą serce młodej dziewczyny obojętnem zostać niemogło. Czas jakiś postępowanie takie narzeczonego podtrzymało jej złudzenia, a mimo to pozostawszy w swoim pokoju płakała często w skrytości, jakkolwiek przyczyny tego bolesnego stanu serca nieodgadywała wcale.
Lecz smutek ów potęgował się z dniem każdym otaczając ją niby siatką, której węzły zacieśniały się coraz bardziej.
Na gorącą miłość pana de Preymont rada była odpowiedzieć darem całego swego serca, a wbrew woli uczucia jej były niejako skrępowane. Gdy Marek rozmawiał z nią jak dawniej, nie przypominając o zobowiązaniu jakie ich łączyło obecnie, Zuzanna była spokojna, ale gdy w uniesieniu namiętnem przemawiał do niej jak kochanek i narzeczony, dziewczynę ogarniał smutek i niepokój.
Pomięszanie jej dałoby się z początku porównać do niemiłego wstrząśnienia, jakiego doznajemy, gdy spadnie na nas niespodzianie kropla zimnej wody; a wiemy, że kropla taka spadająca często wyżłabia głębokie bruzdy. Tak też stało się i z Zuzanną; zwolna poczęła chłodnąć romantyczna egzaltacya, która wywołała postanowienie poślubienia pana de Preymont, niwecząc nietylko współczucie jakie miała dla Marka, ale nawet to przyjacielskie przywiązanie, jakie mu okazywała od dzieciństwa, a które sądziła, że spotęguje się z czasem.
Istniał jeszcze jeden powód, który serce jej coraz żywszym napełniał niepokojem; oto od dnia zaręczyn coraz częściej przesuwać się poczęło w jej umyśle wspomnienie o Jerzym. Starała się oddalić od siebie to widmo, a z przestrachem niemal myślała o dziwnym pociągu jaki uczuwała do tych marzeń.
Wkrótce pisząc do przełożonej klasztoru przestała wspominać o swojem szczęściu, a mówiła tylko o zadowolnieniu wypływającem z wypełnienia przyjętego obowiązku.
„Nie sądziłam — pisała — aby tak trudnem być miało poznanie samej siebie; nie przypuszczałam, aby najlepsze chęci i zamiary nasze rozbijały się o nieprzezwyciężone zapory.”
Pan de Preymont zatopiony w swojem szczęściu nie widział nic zgoła; zwykły dar spostrzegawczy odstąpił go zupełnie, ale matka jego coraz żywiej zaczynała się niepokoić. Zanadto kochała syna, aby gdy minęła pierwsza chwila uniesienia nie spostrzedz wyrazu smutku i zamyślenia, malującego się na twarzy panny Jeuffroy.
— Marek nie jest kochany — powiedziała sobie w duchu; — Zuzanna nie wygląda na kochającą i szczęśliwą narzeczoną.
Ale pomimo tak widocznych oznak, pani de Preymont starała się oddalić od siebie te złowrogie przypuszczenia.
Marek napisał do Jerzego, aby mu oznajmić o swojem małżeństwie, ale list wysłany za granicę, nie doszedł swego przeznaczenia. Jerzy pisał wprawdzie poprzednio do przyjaciela, że pozostanie czas jakiś w Edymburgu i przesłał zarazem swój adres, lecz potem wyjechał nagle, nie zawiadamiając o miejscu swego pobytu.
— Powinieneś jeszcze raz napisać do Jerzego — rzekła pani de Preymont do syna. — Gdyby był odebrał twój list, byłby ci odpisał z pewnością.
— Muszę jechać teraz na kilka dni do Paryża — odpowiedział Marek. — Może spotkam się tam z Jerzym, w przeciwnym zaś razie, dowiem się od kogoś z naszych wspólnych przyjaciół o dokładnym jego adresie.
Przed wyjazdem Preymont wraz z panem Jeuffroy oznaczył datę ślubu. Zuzanna z trwogą teraz zapatrywała się na konieczność spełnienia tej ofiary, ale musiała uledz naleganiom Marka.
Nazajutrz po wyjeździe syna, pani de Preymont odebrała list od Jerzego. W pierwszej chwili chciała go nierozpieczętowany odesłać Markowi, ale widząc, że pieczątka pocztowa była z Paryża, zmieniła postanowienie i rozerwała kopertę.
„Mój kochany Marku — pisał Jerzy — ty, który nigdy nie znałeś co to są więzy, nie potrafisz sobie wyobrazić rozkoszy jakiej ja doznaję na myśl, że dziś jestem swobodny. Od przeszłego roku uczucia moje nie zmieniły się ani na chwilę; co zaś do twojej kuzynki mniemam, że za mąż nie wyszła, gdyż byłbyś mi o tem doniósł niezawodnie. Spadnę więc jak piorun, aby ją porwać nawet wbrew woli jej ojca. Co ona myślała o mojej ucieczce i o mojem milczeniu? Zapewne wydała o mnie sąd niekorzystny. Doprawdy, gdy to rozważałem, ogarniała mnie nieprzezwyciężona chętka napisania do niej!... Na szczęście ufałem i ufam, że jest mi wzajemną, nie tracę więc nadziei, że wysłucha mnie przychylnie i wybaczy winę, którą właściwie na nazwę winy nie zasługuje. Spodziewam, się, że nie zapomniała z jakiem żegnałem ją wzruszeniem, a co do mnie czuję, że byłbym zdolny dla niej popełnić największe szaleństwo. Wkrótce po tym liście przybędę sam a tymczasem ściskam cię serdecznie stary przyjacielu.

Twój Jerzy.”

— Nie wie o niczem i przybędzie wkrótce — myślała w najwyższem pomięszaniu pani de Preymont. — Jest prawie pewny, że Zuzanna go kocha; ale nie powinien się widzieć z nią pierwej niż ze mną, chociaż on gotów prawdopodobnie i na to.
Nazajutrz wysłała powóz po Jerzego, ale podczas gdy lokaj czekał na stacyi, Jerzy, który nie lubił chodzić utartemi ścieżkami, podążył pieszo do zamku pana Jeuffroy, aby co prędzej powitać Zuzannę. W duchu postanowił sobie, że nie wyda się bynajmniej ze swemi uczuciami i powita tylko młodę dziewczynę a potem zażąda od pani de Preymont, aby w jego imieniu poprosiła o rękę Zuzanny.
Zuzanna siedziała w tej chwili na tarasie. Pogrążona w smutnej zadumie spoglądała na kamienne schody prowadzące do zamku, myśląc o tych, co przez tyle wieków wstępowali po tych schodach, aby tak jak ona marzyć lub smucić się w tem miejscu.
— Czy oni byli równie nieoględni jak ja? — pytała się w duchu. — Czy też jaśniej zapatrywali się na świat i lepiej czytali w głębi własnej duszy? Doprawdy chciałabym wiedzieć czy potrafili oni kierować się bez pomyłki wśród krętych manowców uczucia.
Przejęta była dla nich w tej chwili głębokiem współczuciem. Chciałaby się dowiedzieć czy która z kobiet zamieszkujących niegdyś tę malowniczą siedzibę, znajdowała się w podobnem jak ona położeniu? Czy i ją zajmowały podobne myśli, czy i ona pragnęła uszczęśliwić człowieka, który ją kochał a pociechy oczekiwać od poczucia spełnionego obowiązku.
Odgłos kroków po kamienistej ścieżce wyrwał ją z zamyślenia. Gdy poznała Jerzego ogarnęło ją niewymowne, wzruszenie i myśl szaloną ażeby uciec i uniknąć spotkania z nim. Podniosła się szybko i zaczęła biedź w stronę grabowego szpaleru, gdyż zdawało jej się, że nie zdoła schronić się do domu, ale nagle zatrzymała się robiąc tę trafną uwagę samej sobie.
— Jakaż ja jestem nierozsądna! Co może mnie obchodzić pan Saverne? Przyjmę go jako narzeczona pana de Preymont.
Jednakże zanim doszła do grabowego szpaleru odzyskała już trochę spokoju, a przez ten czas Jerzy, który ją spostrzegł zdaleka złączył się z nią.
— Nie wiedziałam, że pan znajdujesz się w naszej okolicy — rzekła Zuzanna witając go z pozornym spokojem.
— Przybywam w tej chwili — odparł zadyszany spoglądając na nią wymownym wzrokiem gdyż skoro ujrzał Zuzannę, zapomniał o wszystkich swych poprzednich postanowieniach.
— Bardzo to uprzejmie z pana strony, że po drodze wstąpiłeś do nas — odpowiedziała Zuzanna zmięszana spojrzeniem Jerzego: — Chodź pan powitać mojego ojca.
— Odłożę to na później panno Zuzanno — rzekł Jerzy i odrzucając kapelusz od siebie, ujął rękę młodej dziewczyny i zaczął mówić ze wzruszeniem i tą nieśmiałością, która na kobietę większe wywiera wrażenie, niż najkwiecistsze frazesy:
— Tak się cieszę... tak się cieszę!... Ja tak pragnąłem... ale nie wiem jak to wypowiedzieć! Rok miniony okropny był dla mnie! O! bo ja panią kocham nad życie!...
Zuzanna napróżno usiłowała uwolnić swoją rękę z uścisku jego dłoni, lecz usłyszawszy ostatnie jego słowa, wyrwała ją przemocą.
— Przestań pan! — zawołała. — Jestem już narzeczoną!
— Narzeczoną! — podchwycił nie rozumiejąc w pierwszej chwili doniosłości tego wyrazu.
— Narzeczoną! — powtórzył z najwyźszem zdumieniem. — Czyją, na Boga? Zapewne przychyliłaś się pani do woli twego ojca i wyjdziesz zamąż za człowieka niegodnego ciebie, który cię unieszczęśliwi... Nie! to niepodobieństwo!
Lecz Zuzanna odparła poważnie:
— Kto panu przyznał prawo odzywania się do mnie w ten sposób? Jestem narzeczoną twojego przyjaciela, pana de Preymont.
— A więc to Marek!... wielki Boże!
Ogrom nieszczęścia odurzył go w pierwszej chwili. Wysoka jego postać pochyliła się a twarz wyrażała prawdziwą boleść. W milczeniu spoglądał na młodą dziewczynę, której nigdy jeszcze nie wydał się tak powabnym i miłym jak w tej chwili.
Zuzanna spostrzegła, że oczy Jerzego napełniły się łzami, a usta jego drżały jak u dziecka, które chce powstrzymać łkanie.
Chcąc zapanować nad ogarniającem ją samą wzruszeniem, Zuzanna zaczęła sobie przypominać jak nieszlachetnie Jerzy postąpił z nią przed wyjazdem, lecz w żaden sposób nie mogła pobudzić się do gniewu.
— Czy pani nie widziała tego, że ją kochałem? — zapytał urywanym głosem. — Zdawało mi się jednak, że można było zrozumieć mnie, choć tego jasno nie wypowiedziałem.
— Ja wiem tylko to — odpowiedziała chłodno Zuzanna — że starając się o mnie postąpiłeś pan nieszlachetnie i to jest jedyne wspomnienie jakie o nim zachowałam.
— Jakto? pani wiesz o wszystkiem? Kto pani mógł to powiedzieć? Wysłuchaj mnie i nie sądź zbyt surowo — dodał ze szczerością, która mu zawsze zjednywała sympatyę ludzi. — Zbłądziłem i przyznaję się do winy; ależ na Boga, panno Zuzanno, znasz pani tak mało świat i ludzi, że sąd jaki wydajesz musi być koniecznie zbyt surowy, gdyż wszystkich mierzysz skalą swoich własnych szlachetnych uczuć.
Jerzy nie domyślił się tego, że nie potrzebował tak bardzo prosić Zuzanny o przebaczenie. A mimo to wpośród chaosu sprzecznych myśli i uczuć, jakie miotały w tej chwili jej sercem, przeważyło poczucie godności własnej i poszanowania, jakie winna była panu de Preymont.
Odpowiedziała też z dumą:
— Nie mam prawa mięszać się do czynów i postępowania pana, już i tak wyrzucam sobie żem wysłuchała pańskich oświadczyn, z któremi honor zakazywał panu występować do mnie. Zechciej pan odejść.
— Ach! dlaczegóż ja przybywam zapóźno! — zawołał Jerzy. — Dlaczego?
— Zapóźno — podjęła Zuzanna przejęta obawą żeby Jerzy nie zwątpił o prawdziwości jej uczuć. Doprawdy mogłabym mniemać, że masz pan zamiar ubliżenia mi.
— Niech te słowa będą ubliżające czy nawet uwłaczające — jak pani nazwać się podoba — odpowiedział Jerzy — ale to przecież jest jasnem, że człowiek, który nie jest ani kaleką, ani złym, ani głupim mógł pani zwrócić na siebie uwagę pani. Gdyby nie ta fatalna okoliczność... Czy pani go kochasz? — dodał z niedowierzającym uśmiechem.
— Podobne pytanie jest dla mnie zniewagą! — odpowiedziała młoda dziewczyna z oczami błyszczącemi gniewem.
Chciała się oddalić, lecz Jerzy przejęty rozpaczą i namiętnem uniesieniem, nie myśląc o tem, że ją, może znieważyć i dotknąć jej dumę, uchwycił jej ręce i zawołał z zapałem:
— Może się pani pogniewać na mnie, może mnie pani nawet nazwać nędznikiem, ale mnie nic nie powstrzyma od tego abym pani nie miał wyznać jak wielką czuję dla niej miłość! Pokochałem panią od pierwszego wejrzenia a pamięć o niej ani na chwilę nie zatarła się w mojem sercu. Gdybyś pani wiedziała kim jesteś dla mnie! Jesteś pięknością co zachwyca oczy, tą jedyną umiłowaną, która miała być i szczęściem i dumą mego domowego ogniska! Jednem słowem jesteś tą którą ukochałem nad życie!...
Zuzanna napróżno usiłowała uwolnić rękę z jego uścisku napróżno chciała uciec, aby przerwać potok słów, który płynął z ust jego w namiętnem uniesieniu.
Blada ze wzruszenia, z którego później dopiero na swoje nieszczęście, miała sobie zdać sprawę, wyrwała rękę wołając:
— Do kogo ośmielasz się pan przemawiać w ten sposób? Zabraniam panu raz na zawsze starać się o rozmowę ze mną.
Jerzy zmięszał się, ale nie przestał spoglądać na nią z miłością i z uwielbieniem.
— A więc przebacz mi pani... jestem szaleńcem — rzekł wreszcie. — Bądź spokojną, odjadę natychmiast. Wiedziałem, że ujrzawszy cię nie zdołam dłużej zapanować nad sobą! Ach! Boże! jaki ja jestem nieszczęśliwy!
I nie czekając odpowiedzi Zuzanny oddalił się tak szybko, że omało co nie przewrócił pana Jeuffroy, który w przeciwnym kierunku szedł przez grabowy szpaler.
— Co? pan tutaj? — zawołał zdumiony spostrzegłszy Jerzego.
— Tak, to ja we własnej osobie — odpowiedział z rozdrażnieniem Jerzy, chciałem wbrew pana woli zabrać mu córkę, ale nie wiedziałem, że jest zaręczona.
— Dlaczego krzyczysz pan tak głośno? Przecież nie jestem tak głuchy! — odpowiedział z urazą pan Jeuffroy. — Chciałeś ją zabrać wbrew mojej woli? A za kogóż pan nas bierzesz?
— Córkę pańską uważam za najpiękniejszą na święcie kobietę! — krzyknął Saverne — a pana za człowieka bez serca!
— Grzeczny z niego człowiek nie ma co mówić — powiedział sobie ojciec Zuzanny.
Wzrokiem szukał córki, ale ta oddaliła się już z grabowego szpaleru i zamknęła w swoim pokoju.
Gniewny powracał do siebie, gdy w przedsionku spotkał siostrę.
— Widziałaś Zuzannę? — zapytał.
— Nie, ale cóż jej się stało? Czy chora?
— Nie, tylko przed chwilą rozmawiała samnasam z Jerzym w ogrodzie; co do mnie nie wiedziałem nawet, że przyjechał. Jerzy wyglądał jak szaleniec, nie wiem o czem mówili z sobą, staraj się dowiedzieć o tem.
Trudno wyobrazić sobie zamęt i wzburzenie jakiemu w tej chwili podlegała Zuzanna, bo z otaczającego ją chaosu występowała myśl jedna, która jak błyskawica nagłem światłem rozjaśniła ciemności, które dotychczas otaczały jej duszę. Najpierw wyrzucać sobie poczęła, iż się nieoględnie wyrzeczonem słowem na życie całe związała, następnie ze zdumieniem dostrzegała, że wcale nie w tym stopniu gniewa się na Jerzego jakby to czynić była powinna; ona tak prawa i dumna. Gdzieś się podziała trafność jej sądu, gdzie poczucie godności osobistej? Jerzy obraził ją, posunął śmiałość swą poza wszelkie dozwolone granice wyznając jej swoją miłość, skoro mu przedtem powiedziała, iż jest narzeczoną innego, a ona zamiast gniewu czuła radość szaloną, niepohamowaną, bo zrozumiała w tej chwili, że gdyby była teraz wolną, pokochałaby Jerzego całą duszą.
— Jakiem prawem mogłabym teraz potępiać nieoględne postępowanie drugich? — mówiła sobie. — Jerzy ma słuszność, ja nie powinnam sądzić go surowo, bo wiem z własnego doświadczenia, że nic łatwiejszego jak zrobić fałszywy krok w życiu.
Wzburzona, niespokojna chodziła po pokoju, powtarzając sobie:
— On mnie kocha a ja nie jestem, już wolna!
Lekkie stukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia; zadrżała strwożona, lecz ochłonęła poznawszy głos panny Konstancyi i poszła drzwi otworzyć.
— Płaczesz najdroższa? Co ci jest? — spytała poczciwa ciotka. — Widziałaś się z panem Saverne, cóż ci powiedział?
— Przyjechał po to, aby prosić o moją rękę — odpowiedziała Zuzanna siląc się na spokój.
— Czy żałujesz go? Czy chciałabyś wyjść zamąż? — wołała bez tchu niemal panna Konstancya. — Zerwiesz zatem z panem de Preymont?
Panna Konstancya była tak niezadowloną z postanowienia Zuzanny, że teraz najchętniej dopomogłaby jej do zerwania nienawistnego małżeństwa.
— Co ja miałabym zerwać? — powtórzyła przyciszonym głosem Zuzanna.
Myśl ta przyśpieszyła na chwilę bicie jej serca.
— Tak, zerwać — powtórzyła z energią panna Konstancya. Czy chcesz abym zaraz poszła do pani de Preymont? Kuzyn twój pocieszy się i ożeni z inną, a ty moja najdroższa Zuzanno, będziesz miała męża, który chociaż nie odpowiada w zupełności moim wymaganiom dla ciebie jednak...
Lecz mowę jej przerwał pełen oburzenia wykrzyknik Zuzanny. Słowa ciotki przywołały ją do rzeczywistości.
— A słowo moje? a zaprzysiężona wiara? — zawołała z mocą. — Czy zapomniałaś o tem moja ciotko?
— Wszystko to czcze wyrazy moje dziecko, gdy chodzi o twoją przyszłość. Pozwól mnie działać, a ja wszystko dobrze ułożę. Z panem de Preymont porozumienie się nie będzie zbyt trudne, gorzej będzie z twoim ojcem, ale i z tym poradzimy sobie.
Ale Zuzanna odzyskała już zimną krew.
— Jak możesz ciociu dawać mi podobne rady? — zawołała z jeszcze większem oburzeniem. — Gdybym tak postąpiła, popełniłabym czyn nieszlachetny i poniżający! Miałabym zerwać z Markiem, ja która pierwsza zapragnęłam tego związku?... Taki postępek byłby w moich oczach hańbiącymi... Prawda, że oświadczyny pana Saverne wzruszyły mnie bardzo, ale też to wszystko było tak nagłe i niespodziewane! To cały powód; innego nie ma z pewnością.
— A jednakże płakałaś moje dziecie? — odezwała się wahająco panna Konstancya.
— Tak, było to wrażenie żywe, ale przemijające — odpowiedziała Zuzanna. — Każdemu jest przykro, gdy stanie się powodem czyjegoś zmartwienia, a ja wiedziałam, że pan Saverne zmartwił się bardzo; Marek ma moje słowo i ani na chwilę nie przyszło mi do głowy, abym z nim zerwać miała.
Tymczasem Jerzy pobiegł do pani de Preymont, która z jego pomięszania domyśliła się natychmiast, iż jej obawy nie były płonne i że Jerzy widział się z Zuzanną.
— Dlaczego nie uprzedziłaś mnie pani o tem? — zawołał bez żadnego wstępu.
— Jakto? wszakże Marek pisał do ciebie i miał pisać po raz drugi, jeśli się z tobą nie spotka w Paryżu — odparła pani de Preymont.
— Gdybym był wiedział nie byłbym przyjechał, a nadewszystko...
— Nadewszystko co? — zapytała z niepokojem.
— Nie byłbym nic mówił — odpowiedział chodząc wielkiemi krokami po salonie. Jaki ten Marek szczęśliwy!... Jaka ona piękna i powabna! Gdy pomyślę, że rok czekałem na tę chwilę...
Tu Jerzy rzucił się na krzesło i zakrywając twarz rękami, zaczął płakać jak dziecko.
Pani de Preymont głęboko wzruszona, zbliżyła się do niego i położyła mu rękę na ramieniu.
— Uspokój się — rzekła.
— Stało się — odezwał się Jerzy podnosząc się z żywością z krzesła. — Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko odjechać. Pani de Preymont zbyt zajęta własnemi myślami, aby miała zastanawiać się długo nad zmartwieniem Jerzego — odezwała się z wahaniem:
— Mówisz, że wypowiedziałeś wszystko... ale cóż na to Zuzanna? Zaniepokoiłeś ją niepotrzebnie.
— Nie wiem czy ją zaniepokoiłem, ale to wiem, że się okropnie rozgniewała, że mi kazała iść precz i że nigdy jej tak nie kochałem jak dzisiaj...
— I że nigdy jeszcze nie postąpiłeś tak niewłaściwie jak dzisiaj. Pomyśl, że to jest narzeczona twego przyjaciela!
— To prawda, że postąpiłem jak głupiec — odpowiedział Jerzy — ale skłamałbym, mówiąc, że żałuję mego postępku. Zdaje mi się jednak, że powinienem odjechać natychmiast.
— Nie inaczej, i nie zatrzymuję cię nawet — zakończyła z powagą pani de Preymont. — Gdybyś się wahał, ja sama nakłaniałabym cię do wyjazdu w imię przyjaźni, której to współzawodnictwo nie mogło przecie zupełnie wymazać z waszej pamięci.
— Nie mam o to żalu do Marka. Los mu sprzyjał, tem lepiej dla niego.
Wieczorem Jerzy odjechał do Paryża, nie powiedziawszy pani de Preymont nic, coby mogło potwierdzić, lub zniweczyć jej wątpliwości.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean La Brète i tłumacza: Bronisława Wierusz-Kowalska.