Zwyciężony/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean La Brète
Tytuł Zwyciężony
Podtytuł Powieść
Wydawca Redakcja "Tygodnika Mód i Powieści"
Data wyd. 1894
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Wierusz-Kowalska
Tytuł orygin. Un vaincu
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Chociaż najgorętszem pragnieniem panny Jeuffroy było przekonać samą siebie, że tylko chwilowe upodobanie pociągało ją do Jerzego i że godność osobista nakazywała jej zapomnieć o nim, walczyła jednak kilka miesięcy, zanim zdołała, przezwyciężyć zniechęcenie, które ją czyniło obojętną na wszystko. Gdy jej się zdawało, że jest już wyleczona, przekonała się, że pozostała w niej wielka nieufność względem mężczyzn wogóle, a w szczególności względem tych, którzy ubiegali się o jej rękę.
Ojciec przez próżność i chęć wydania jej zamąż, zaczął ją wprowadzać w świat, ale zadziwiała i odstręczała najgorętszych swoich wielbicieli chłodnem lub szyderczem obejściem. Nie posiadając ani odrobiny zalotności, gdyż utrzymywała, że zalotność ubliża szacunkowi jaki kobieta winna jest samej sobie, cieszyła się powodzeniem, które jej zapewniała piękność, ale nie usiłowała się podobać nikomu.
Pan Jeuffroy czynił jej często wymówki z tego powodu, że nie stara się znaleźć męża, ale wyrzuty tego rodzaju czyniły ją jeszcze chłodniejszą i bardziej zamkniętą w sobie, niwecząc zarazem i tę odrobinę przyjemności, jaką czerpała w stosunkach towarzyskich. Widząc to wpadał ojciec w okropny gniew, a tymczasem na wszystkie jego uwagi Zuzanna odpowiadała spokojnie:
— Nie mam bynajmniej chęci wyjść zamąż... nie wiem nawet czy wyjdę kiedykolwiek.
Panna Konstancya starała się nieraz przemówić, do jej rozsądku, ale ciasne koło jej pojęć nie dozwalało jej wywierać wielkiego wpływu na młodą dziewczynę. Na jej dowodzenia Zuzanna odpowiadała stanowczo:
— Jeżeli spotkam na drodze mego życia człowieka, o którego miłości i szlachetnych uczuciach nie będę mogła powątpiewać, wtedy rozważę stanowczo, jak mi zrobić wypadnie. Ale to niepodobieństwo chyba!
— Niepodobieństwo! — powtarzała z pomięszaniem panna Konstancya. — Ależ moje dziecko spojrzyj na siebie w lustrze! Jak możesz przypuszczać, że ty nie będziesz kochana?
— Ciotka wie dobrze, że ludzie jeszcze lepiej kochają mój posag — odpowiedziała z goryczą Zuzanna.
— Ale ty nie masz znów tak wielkiego posagu, moja droga.
— No... to ludzie liczą zapewne, że w przyszłości mieć go będę.
Postępowanie Marka z początku zaniepokoiło Zuzannę, potem chłód jego i powściągliwość zdziwiła ją niezmiernie. Przeczuciem odgadywała powody tego postępowania i szczerze żałowała kuzyna, a nawet można było sądzić, że nieco przychylniejszą skłonność powzięłaby dla niego. Ale nie dowierzała już teraz własnej przenikliwości, gdyż zdawało jej się, że źle tłumaczy sobie uczucia, które wznieca w drugich i w sumie wziąwszy obejście Marka podrażniło ją bardzo.
— Zkąd mogło mi przyjść do głowy, że on się we mnie kocha — myślała — chyba dlatego, że całe moje życie składa się z pomyłek — powtarzała sobie. — Marek nie różni się widać usposobieniem od innych mężczyzn i cała atmosfera uczuć, która mnie otacza, nie jest szczera; nie mogę zatem wierzyć i nie wierzę — ani w przyjaźń ani w miłość.
Nie wiedziała o tem, że Marek czytał dokładnie w głębi jej myśli, i że jeżeli udawał, że jest zajęty pracą i rzadko przychodził do starego zamku, czynił to z obawy, aby nie zdradzić się ze swojem cierpieniem. Na wiosnę otrzymał znowu list od Jerzego, który mu donosił, że w życiu jego żadna nie zaszła zmiana i że wybiera się obecnie w daleką podróż. Miał zatem Marek zupełnie wolne pole działania, ale nie chciał słuchać rad matki, która go nakłaniała, aby się odważył na krok stanowczy.
— Jestem pewny — powtarzał, — że Jerzy podobał się bardzo Zuzannie.
— Tak, ale to wrażenie zatrze się z czasem — odpowiadała pani de Preymont — a może już się zatarło, bo kobieta z jej usposobieniem stara się z pewnością usunąć z pamięci wspomnienie, które uważa za ujmę dla swej godności. Smutek jej niepokoił mnie czas jakiś, ale od kilku miesięcy widzę, że jest o wiele spokojniejsza. Nowy cel w jej życiu uleczyłby ją w zupełności.
— Wiem o tem. Ale wszak mówiłem ci to już matko, że jestem najmocniej przekonany, iż skoro jej wyznam moją miłość, nasza przyjaźń rozchwiać się musi, a ja chcę zachować sobie prawo widzenia jej i podtrzymywania w trudnych walkach życia, bo widzę przecież, że choć się nie skarży, nie jest szczęśliwa pod opieką ojca.
Wistocie życia młodej dziewczyny nie można było nazwać zbyt miłem. Pan Jeuffroy uważał to za wielkie upokorzenie, że nie mógł wydać córki zamąż bardzo młodo, nie mógł jej przebaczyć, że dobrowolnie zerwała małżeństwo i że wymownem milczeniem okazywała nieraz niezadowolenie wobec objawów jego skąpstwa i ciasnych pojęć, jakie wygłaszał.
— Moja córka jest zbłąkaną księżniczką — odzywał się często z niechęcią. — Dość spojrzeć na wyraz jej twarzy, aby się przekonać, że jest niezadowolona ze wszystkiego co ją otacza.
— Przecież ja się nigdy nie skarżę, mój ojcze — odpowiadała ze smutkiem Zuzanna.
— Jeszczeby tego brakowało!... Miałabyś się skarżyć, a to z jakiej racyi? Na czemże ci tu zbywa u mnie? Brak ci tylko męża, ale czyj aż w tem wina?... Chyba nie moja.
O ile jednak mógł pan Jeuffroy, powstrzymywał się od czynienia córce wyrzutów w obecności siostry, którą przywiązanie do brata zaślepiało, gdy chodziło o nią samą, ale której oczy otwierały się, gdy szło o Zuzannę. Nieraz panna Konstancya oburzała się na brata, a raz pogniewała się na niego naprawdę, tak że pan Jeuffroy przestraszył się, aby Konstancya nie zerwała z nim stosunków. W uniesieniu gniewu siostra powiedziała mu pewnego dnia, że jest złym ojcem.
— Ja jestem złym ojceml — zawołał. — A czegóż brak mojej córce? Czy ja nie troszczę się o jej przyszłość? Jeżeli nieraz okazuje się stanowczym to jedynie dlatego, aby zwalczyć jej fałszywe pojęcia, które mogą się stać dla niej w przyszłości źródłem nieszczęść. Przyznaję, iż mnie to drażni, że ona nigdy nie jest tego samego zdania co ja! Chciałbym przecież uczynić cośkolwiek dla jej dobra, skłonić do praktycznego zapatrywania na życie, a nadewszystko zwalczyć jej nieznośny upór.
Pewnego popołudnia Zuzanna siedziała sama w ogródku ciotki pod jej nieobecność, gdy Marek niespodzianie zbliżył się do niej.
— Przyszedłem pożegnać się z tobą kochana kuzynko — rzekł — gdyż wyjeżdżam na kilka tygodni.
— I nic mi o tem nie wspominałeś poprzednio Marku? Ale prawda, że teraz widuję cię tak rzadko... nie mówię tego w formie wymówki, ale jesteś taki pochmurny i zamknięty w sobie... Dokądże wyjeżdżasz?
— Mam zamiar wyjechać do Austryi; potrzebuję koniecznie zmienić miejsce pobytu, zobaczyć nowych ludzi...
Zuzanna spojrzała w tej chwili uważniej w twarz krewnego i dostrzegła w nim wielką zmianę. Postarzał się a wyraz znużenia i smutku malował się w oczach. Tej uwagi nie wypowiedziała jednak głośno, gdyż z powodu tego niemego porozumienia, unikali od pewnego czasu zbyt szczerych wyjaśnień.
Jednakże odezwała się tym razem prawie mimowoli:
— Zdaje mi się Marku, że w przeszłym roku byliśmy lepszymi przyjaciółmi. Czy wyrządziłam ci bezwiednie jaką przykrość?
— Cóż znowu — zaprotestował z uśmiechem — nie myślisz chyba tego co mówisz!
Po tych wyrazach nastąpiło przykre milczenie, które tak często zastępowało teraz dawniejszą poufną ich rozmowę. Zuzanna zamyśliła się o tem czy Marek ją kocha czy też przenikliwość jej nie myli się znowu.
— Do widzenia — odezwał się wreszcie Marek ujmując jej rękę, powrócę nie prędzej jak w połowie Października, chyba gdyby nieprzewidziane jakie sprawy powołały mnie wcześniej do domu.
Zuzanna ze smutkiem spoglądała za oddalającym się, przejęta żalem na myśl, że to może ona jest powodem jego cierpień.
— Dlaczegóż nie mogę przynieść mu ulgi w jego smutku — pytała siebie. — Ale w jej umyśle nie pojawiło się nawet przypuszczenie, iżby mogła wyjść za niego kiedykolwiek.
Fanszetka, która z daleka przypatrywała się obojgu, gdy Marek odszedł, zbliżyła się do Zuzanny.
— Czy też panienki kuzyn nie odważy się nigdy przemówić otwarcie? — zapytała nagle.
— Przemówić? — podchwyciła zdziwiona Zuzanna.
— Cóż to, czy panienka się nie domyśla, że on do szaleństwa zakochany jest w panience? Ale on nigdy nie ośmieli się wyznać tego, on, biedny kaleka!
— Ja wiem, że panienka ma mnie za istotę ograniczoną — mówiła dalej Fanszetka — ale ja przecież także mam oczy i uszy... Tylko, że moja pani zabroniła mi wspominać o tem przed panienką.
— Biedny, biedny Marek! — szepnęła z głębokiem politowaniem Zuzanna.
— Przecież to od panienki jedynie zależy, aby przestał być biednym. Można tak samo starać się o zbawienie duszy żyjąc obok męża ładnego jak obok brzydkiego.
Młoda dziewczyna nie zwróciła uwagi na te słowa, tylko zapytała z niepokojem:
— Zkąd wiesz o tem Fanszetko? Proszę cię opowiedz mi wszystko!
— Najpierw ja sama to dostrzegłam, że on się kocha w panience — zaczęła Fanszetka, ujmując się pod boki — prócz tego niedawno rozmawiałam ze starą Marion, która mi powiedziała: „Moja dobra Fanszetko muszę ci także powierzyć jednę tajemnicę, bo doprawdy przykro mi bardzo że mój pan tak się marnuje dla panny Zuzanny; widzisz on ją tak kocha, że poprostu głowę traci.”
— Ale czy tak jest istotnie, panno Marion? — zapytałam?
— Przecież mam oczy moja dobra Fanszetko, a oprócz tego słyszałam jak nasz pan mówił do matki, że chociaż kocha do szaleństwa pannę Zuzannę, nie ośmieliłby się nigdy wyjawić jej swojego uczucia. „To źle robi — odparłam — można nie być prostym jak trzcina, a jednak godnym miłości”. „Mogłabyś o tem pomówić ze swoją panią, Fanszetko, a może udałoby nam się spełnić dobry uczynek, chociaż jesteśmy tylko skromnemi służebnicami”. „Nieraz i robaczek może się na co przydać — odpowiedziałam — ale gdy odezwałam się z tem do mojej pani, rozgniewała się na mnie okropnie”.
— A jednak dziś odważyłaś się mnie to powtórzyć?
— Wahałam się długo, bo przecież powinnam słuchać rozkazów mej pani. Ale jeśliby to miał być dobry uczynek, to sądzę, że zgodnie z wolą Boga powinnam do niego przyłożyć rękę. Gdy teraz widziałam minę tego człowieka, który szedł taki smutny i zgnębiony, że aż litość brała patrzeć na niego, bo wogóle zawsze wydaje się dumnym i chłodnym, nie mogłam już dłużej milczeć!
— Dziękuje ci za twoje poczciwe słowa, Fanszetko, zastanowię się nad niemi.
W pierwszej chwili zdawało się Zuzannie, że małżeństwo pomiędzy nią a jej kuzynem jest niepodobieństwem, ale po kilku dniach rozwagi, pojęcia jej uległy pewnej zmianie, gdy zaczęła się zastanawiać nad wielkiemi przymiotami charakteru pana de Preymont, nad wyższością jego umysłu i wykształcenia, którem wyróżniał się od całego tłumu znanych jej mężczyzn, wreszcie nad wspólnością zasad, która sama przez się stworzyła między niemi nić rzeczywistej sympatyi. Ale nade wszystko wzruszało ją to przywiązanie głębokie a beznadziejne, które porównać musiała z przemijającą miłością innych wielbicieli, albo co gorsza takich, którzy bawili się kosztem jej serca! O! dotychczas jeszcze bladła ze wstydu i oburzenia na samo wspomnienie doznanych upokorzeń! przypisywała bowiem tym uczuciom przykre wrażenie, jakiego doznawała, gdy w pamięci jej stawała postać Jerzego. Upływały dni i tygodnie i zwolna Zuzanna zaczęła godzić się z myślą oddania ręki panu de Preymont. Ponieważ sama cierpiała już, rozumiała zatem co to jest cierpienie i litowała się nad męczarnią kuzyna. Teraz dopiero oceniała lepiej jego charakter i cieszyła ją myśl, iż może dla niego stać się pociechą i szczęściem, o jakiem nie śmiał mówić i marzyć. Wkrótce postać Marka przedstawiała się przez pryzmat tkliwej miłości, która napełniała jej własne serce.
„Czyż mogłabym pragnąć lepszego losu? — pisała znów do przełożonej klasztoru? która w odpowiedzi na jej zwierzenia przesłała list pełen zdrowych i dobrych rad. — Powiadasz mi pani — pisała Zuzanna — że smutne koleje mojego życia oddziaływają na moje postanowienia i nakłaniając mnie do tej zmiany. Być może, że tak w części jest, ale zdaje mi się, iż się nie mylę, gdy twierdzę, że z tym człowiekiem mogę być szczęśliwą. Czyż w sercu kobiety nie budzi współczucia przypuszczenie, że mężczyzna posiadający tyle zalet i przymiotów, mógłby nie napotkać na drodze swego życia kobiety, któraby go zrozumiała i pokochała! Myśl, że w podobnych warunkach ja właśnie mogę być tą kobietą, podnosi mnie i uszlachetnia we własnych oczach. Ja się zawsze litowałam nad nim, zanim nawet wiedziałam to co wiem dzisiaj. Pani wie jaka dawna i tkliwa przyjaźń łączy mnie z nim od dzieciństwa i znanym jej jest również stopień zaufania, jakie pokładam w jego charakterze od czasu mianowicie, gdy rozsądniej zaczęłam się zapatrywać na życie. Sądzę więc, że przywiązanie moje wzrastać tylko może w miarę jak się będę przekonywać, iż kochaną jestem szczerze i że węzeł serdecznego uczucia połączył nasze dwa istnienia.”
Wieczorem dnia tego, w którym wysłano list do przełożonej, siedziała Zuzanna przy otwartem oknie w salonie. Był to gorący wieczór sierpniowy, czysty błękit nieba nęcił wzrok ku sobie i chociaż młoda dziewczyna nie była zbyt skłonna do marzeń, umysł jej i serce przepełnione były szlachetnemi uczuciami, które idealnym urokiem otaczały jej przywiązanie do pana de Preymont. W głębi czytał jak zwykle pan Jeuffroy swoją gazetę a panna Konstancya zajęta była robótką na drutach.
Nagle Zuzanna odezwała się bez żadnego wstępu:
— Mój ojcze, czy bardzobyś się zadziwił, gdyby Marek oświadczył się o moją rękę a ja to oświadczenie przyjęła?
Zaskoczony tak niespodziewanie pan Jeuffroy upuścił z rąk dziennik i sam natarczywie pytać począł:
— Dlaczego to mówisz? Czy on ci co o tem wspominał? Co to ma znaczyć?
Panna Konstancya zerwała się z krzesła i zawołała z żywością:
— Co ty miałabyś poślubić człowieka ułomnego garbuska?...
— Człowieka, który mnie kocha dodaj ciotko a jest przytem szlachetny i rozumny — odpowiedziała młoda dziewczyna głosem, który chociaż brzmiał serdecznie, jednak pewnego odcienia goryczy pozbawiony nie był.
— Czy to Fanszetka podzieliła się z tobą niedorzecznymi domysłami swoimi? — podchwyciła z gniewem panna Konstancya.
— Wytłumacz się jaśniej — odezwał się pan Jeuffroy. — Chcę wiedzieć, czy od pana de Preymont albo jego matki wyszło zapytanie i czy zwracano się z niem do ciebie, Konstancy o, pomijając mnie — ojca?
— Bynajmniej — odpowiedziała Zuzanna — żadne z nich nie uczyniłoby tego, ale ja wiem, że Marek kocha mnie nie od dzisiaj, i że gdyby nie jego kalectwo, dawno już prosiłby o moją rękę. Winnam też objaśnić, że dla żadnego człowieka starającego się o mnie nie mogłabym mieć głębszego szacunku i jeśli się zgodzisz na to mój ojcze, zostanę jego żoną.
Panna Konstancya zdumiona do najwyższego stopnia, zaledwie zdołała wyszeptać:
— Jego żoną! Ty taka piękna... ależ to niepodobieństwo!... niepodobieństwo!...
— Dajno pokój — przerwał jej pan Jeuffroy. — Proszę cię, moje dziecko, zostaw mnie samnasam z ciotką.
Zaledwie drzwi zamknęły się za Zuzanną pan Jeuffroy począł rozważać korzyści, jakie to małżeństwo mogło zapewnić jego córce.
— Piękny majątek, wysokie stanowisko — mówił tonem przekonania, ale nie przypuszczałem nigdy, aby Preymont miał zamiar się żenić. Najgorszem jest to, że znajdą się tacy, którzy zerwanie Zuzanny z panem Véland będą komentować na swój sposób. Łatwo im będzie przedstawić sprawę w oświetleniu nieprzyjaznem i szarpać naszą dobrą sławę, a moją rozumie się najbardziej.
— Niepodobna, aby to małżeństwo doszło do skutku. Nie powinieneś na to zezwolić, mój bracie, nie możesz przecie poświęcać córki!
— Czy ja chcę, aby ona się poświęcała? Wszak pierwsza zaczęła o tem mówić, a ja przyznaję tylko, że to jest myśl wcale nie głupia i cieszę się, że moja córka posiada bądźcobądź zmysł praktyczny, o którym zwątpiłem już zupełnie. Preymont zajmuje w okolicy stanowisko wyjątkowe, trudno się dziwić, że majątek i imię podobają się młodej dziewczynie.
— Ja zapowiadam, że z mojej strony uczynię wszystko, aby przeszkodzić temu związkowi — zawołała panna Konstancya.
— Zrób mi tę przyjemność i nie mów już nic więcej — odpowiedział pan Jeuffroy. — Jest to sprawa ważna i wymagająca namysłu. Skoro Zuzanna odezwała się z tem, widać, że jest zdecydowana wyjść za pana de Preymont i niepodobna jej oskarżać o brak rozwagi. Życie jej upłynie wśród większych dostatków niż te, jakieby jej mógł ofiarować pan Véland, a przytem nazywać się będzie panią de Preymont, co także bez znaczenia nie jest. Chociaż — dodał z żywością — Preymont nie należy przecież do arystokracyi, nie jest lepszym odemnie. Zresztą wszak byłem żonaty z jego krewną.
— Czy wiesz mój bracie dlaczego Zuzanna chce wyjść zamąż za pana de Preymont? — zapytała panna Konstancya, która przez dobre serce odgadywała wiele rzeczy. Oto dlatego, że czuje się nieszczęśliwą w rodzicielskim domu i że miała sposobność rozczarować się w krótkim przeciągu czasu aż po dwakroć; bo zdaje mi się, że i Saverne podobał jej się bardzo.
— Dajże mi pokój — przerwał pan Jeuffroy z niechęcią. — Z tego wszystko to tylko jest prawdą, że Zuzanna zaczyna wreszcie rozumieć moje dążności i w miarę tego staje się praktyczną i rozsądną.
Panna Konstancya rozgniewana tym razem naprawdę włożyła kapelusz i pobiegła do domu. Tu zastała Fanszetkę czytającą jakąś straszną historyę o bezbożności naszych czasów o dyabłach i grzesznikach niepoprawnych.
Stara panna dała swemu oburzeniu folgę zupełną; wierna Fanszetka miała za swoje, ale nie działało to na nią, pognębiająco bo wysłuchawszy wszystkiego odpowiedziała spokojnie:
— Stanie się tak, jak Bóg postanowi; po cóż więc pani unosi takim gniewem?
— Zapewne! po co się gniewam? — przerwała gwałtownie panna Konstancya. Zabroniłam ci wspominać o tych niedorzecznościach przed Zuzanną a ty mimo to musiałaś wygadać, aby młodej dziewczynie zawrócić niepotrzebnie głowę. Jeżeli Zuzanna poślubi, Marka, ja cię wypędzę ze służby, zobaczysz!
— Choć mnie pani wypędzi ja jednak nie odejdę. To zły duch poddaje pani takie myśli, bo Pan Bóg nie zechce, abym panią porzucała teraz, gdy pani jest już taka stara i gdy ja przesłużyłam już u niej trzydzieści pięć lat.
— Pan Bóg nie zajmuje się takiemi rzeczami — odpowiedziała panna Konstancya, a każdy wie, że istota tak piękna jak moja siostrzenica, nie powinna iść zamąż za człowieka ułomnego i brzydkiego.
Całą noc miała panna Konstancya sny bardzo przykre; nazajutrz nie poszła do brata, nie chciała rozmawiać z Fanszetką i siedziała w swoim ogródka pogrążona w smutnej zadumie. Tu zastała ją Zuzanna, która rozmówiwszy się z ojcem przyszła oznajmić ciotce o nieodwołalnem swem postanowieniu.
— Moja dobra, kochana cioteczko dlaczego zapatrujesz się na ten związek tak nieprzychylnie? — zapytała młoda dziewczyna ujmując rękę ciotki. — Wszak codzień zachęcałaś mnie abym wyszła zamąż.
— Ale nie za niego — jęknęła panna Konstancya. — Ja chciałabym abyś miała męża odpowiedniego dla siebie. Piękność jest bądźcobądź jednym więcej warunkiem szczęścia, moja siostrzenico.
— Miałam już na to dowody — odparła z ironią Zuzanna. Marek posiada tylko zalety umysłowe, ale widziałaś ciotko jakim był pan Véland no i... pan Saverne — dodała wahająco.
— Ktoby mi był powiedział, że ty z twoją pięknością dojdziesz do tego! — zawołała stara panna. Ty nigdy nie pokochasz Marka i będziesz się czuła nieszczęśliwą, zobaczysz!
— Zdaje mi się, że ciotka na tyle znać mnie już powinna, aby być pewną, że gdybym ja nie była przekonana, iż go pokocham, nie wyszłabym za niego — rzekła z akcentem oburzenia. — Pomyśl ciotko jaki Marek był nieszczęśliwy i jaką to dla mnie będzie radością, gdy zdołam go pocieszyć i umilić mu życie, dodała z zapałem.
Panna Konstancya wzruszyła ramionami, ale nic nie odpowiedziała. Zuzanna mniemając, że zmieniła zdanie, rzekła:
— Czy będziesz tak dobrą moja ciotko i podejmiesz się pośrednictwa do pani de Preymont?
— Nigdy! nigdy, tego nie uczynię! — zawołała z energią stara panna.
— Jeśli tak, to ja sama do niej pójdę — odpowiedziała stanowczo Zuzanną.
Pani de Preymont czytała właśnie list syna, gdy jej oznajmiono przybycie Zuzanny.
— Jak się masz kochanko — rzekła z uprzejmym uśmiechem, który kłócił się z wyrazem smutku malującego się w jej oczach. Jak ślicznie dziś wyglądasz! Doprawdy, miło starej kobiecie choćby popatrzeć na ciebie!
Zuzanna przysunęła nizki taborecik i tak jak dawniej w dziecinnych jeszcze latach, usiadła tuż obok pani de Preymont.
— Czy pani odebrała list od Marka? — zapytała.
— Tak, kochanko, Marek jest obecnie w Szwajcaryi.
— Cóż pisze? Czy wspomina o mnie?
— Nie — odpowiedziała pani de Preymont zdziwiona tem pytaniem i spojrzała na nią uważniej — nie wspomina nigdy o tobie w swoich listach.
Zuzanna uśmiechnęła się, ujęła rękę krewnej i pocałowała ją serdecznie, poczem szepnęła cicho:
— To najlepszy dowód, że zawsze o mnie myśli.
Pani de Preymont pochyliła się nad nią i zawołała z trwogą:
— Ty wiesz wszystko Zuzanno?
— Tak wiem — odpowiedziała ze wzruszeniem młoda dziewczyna. — Napisz mu, że wiem o jego miłości, że źle czyni poddając się rozpaczy i że cenię go tak wysoko, iż będę się czuć dumną i szczęśliwą, gdy zostanę jego żoną.
Pani de Preymont przygarnęła ją w objęcia. Dzięki potędze macierzyńskiego uczucia, była w tej chwili równie młodą jak Zuzanna przez swoje niedoświadczenie i uważała to za rzecz zupełnie naturalną, aby jej syn był kochany. Gdy wzruszenie dozwoliło jej przemówić, rzekła tylko z prostotą:
— Drogie moje dziecię! Gdybyś wiedziała jaką radością napełniłaś serce starej kobiety — sama uczułabyś się szczęśliwszą. Ty zapewnisz mojemu synowi szczęście, którego tak pragnęłam dla niego, ale i sama przekonasz się także, co to za rozkosz być kochaną przez człowieka, obdarzonego tylu przymiotami serca i umysłu.
Pan de Preymont był w Andermatt, gdy otrzymał list matki. W pierwszej chwili ogarnęła go niepohamowana, szalona radość, ale wkrótce doznał znowu niepokoju i zwątpienia. Długo bolesną staczał z sobą walkę, błądząc nad wartkiemi wodami rzeki Reuss, gdyż chciał zapanować nad uniesieniem namiętności i poradzić się głosu rozsądku.
Gdy wreszcie ochłonął z gwałtownego wzruszenia, napisał do Zuzanny list czuły i namiętny zarazem, w którym dziękując jej za miłość, odrzucał to, co nazywał ofiarą z jej strony.
„Choćbym Cię kochał bardziej jeszcze, droga Zuzanno — pisał — choćby moje serce przepełnione miłością ku tobie, zdolne było do głębszego jeszcze uczucia, nie mógłbym lepiej odczuć szlachetnej twojej ofiary. Ale oddawna nic już nie może powiększyć mego przywiązania do ciebie, niema bowiem jednej mojej myśli, jednego uderzenia serca, któreby nie należało do ciebie. Wyjechałem, aby przez pobyt w obcem miejscu i wśród odmiennych warunków życia, uspokoić ból, którego siła woli zwalczyć nie zdołała. Tymczasem patrząc na cuda przyrody widzę tylko ciebie, wszędzie tylko twoją ukochaną postać. Ona stoi ciągle przed oczyma mej wyobraźni ona celem wszystkich moich pragnień, które raz unoszą mię w sferę idealnych marzeń, to znów strącają w otchłań rozpaczy. Kocham cię zanadto, Zuzanno abym mógł zcierpieć tę myśl, iż szczęście posiadania ciebie, zawdzięczam tylko litości twojej bo wszak chcąc mnie poślubić, idziesz tylko za popędem szlachetnego uniesienia i za gotowością do ofiar, do których zdolną może być tylko kobieta tej wartości co ty. A i ty także cierpisz biedne dziecię i ty także szukasz jakiejś innej ścieżki życia. Ukochana moja! dlaczegóż nie mogę zapewnić ci szczęścia! Niestety są istoty skazane na gorycz i osamotnienie, a ten, który cię kocha tak, jak nigdy przez nikogo nie będziesz kochaną, należy do liczby owych i wydziedziczonych.

Marek de Preymont.“

Zuzanna płakała czytając ten list i czemprędzej wysłała następującą odpowiedź:
„Wracaj, Marku, muszę się z tobą widzieć koniecznie. Nie wiem czy oboje rozumiemy jednakowo wyraz kochać, ale jeśli zaufanie, szacunek i tkliwe przywiązanie wystarczą dla ciebie Marku, będę twoją na wieki.

Zuzanna.”
List ten odebrał Marek w chwili, gdy słuchając głosu namiętności nie rozsądku, żałował pośpiesznego swego postanowienia. Odczytawszy serdeczne wyrazy Zuzanny, zrozumiał, że i jemu wolno będzie zakosztować z czary z życia takiego szczęścia, o jakiem dotąd nie śmiał nawet marzyć.

Zapakował prędko rzeczy i nie oznajmiając się naprzód, powrócił do domu.
Pod wrażeniem nowych dlań zupełnie uczuć, wszystkie przedmioty przedstawiały mu się w świetle zupełnie odmiennem. Złudzenia i nadzieje zlewały się w jego duszy w jeden harmonijny akord i zdawało mu się, że pomimo, iż dawniej czuł się starym i rozczarowanym, teraźniejsze żywe bicie jego serca dowodziło, że umiał czuć i kochać gorąco i z zapałem.
Wieczór zapadał, gdy zbliżał się do domu, trzciny szemrały zlekka nad wodą, w powietrzu unosiły się ćmy i owady, w naturze panował spokój i harmonia, a w duszy Marka dźwięczał odwieczny potężny hymn młodości.
Gdy wszedł niespodzianie do pokoju pani de Preymont, powitała go ona z uniesieniem i nie mogła dość się nacieszyć wyrazem szczęścia, jaki promieniał na jego twarzy.
— Jak ja pragnęłam twojego powrotu! — zawołała. — Wszak zmieniłeś zdanie, nieprawdaż, Marku? Wszak ja doczekam się jeszcze tego, że patrzeć będę na twoje szczęście?
— Nie wyprzedzajmy wypadków, matko kochana — mówił z pewnem wahaniem. — Czy ty jesteś pewną, że się nie mylimy?
— Dlaczegóż mielibyśmy się mylić? — przeczyła z rozrzewnieniem. — Jakże chcesz, aby kobieta i do tego taka, jak ona kobieta, okazała się obojętną wobec potęgi twego uczucia? Jakżeby ona mogła nie pokochać ciebie?
— Ach! gdyby to mogło być prawdą! — szeptał Marek głęboko wzruszony.
— Wątpisz i wahasz się jeszcze, ale zobaczysz ją jutro, i wtedy sam ocenisz położenie najlepiej. Zuzanna oczekuje na ciebie z niecierpliwością — zapewniała pani de Preymont z uśmiechem, w którym Marek ujrzał potwierdzenie wszystkich swoich nadziei.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean La Brète i tłumacza: Bronisława Wierusz-Kowalska.