Zielony Promień/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Zielony Promień
Rozdział XII. Nowe zamiary
Pochodzenie Promień Zielony i Dziesięć godzin polowania
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1887
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Stanisław Miłkowski
Tytuł orygin. Le Rayon vert
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cała książka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.
Nowe zamiary.

Powrót do Oban odbył się w daleko mniej przyjaznych warunkach, jak sam wyjazd na wyspę Seil. Wyjeżdżano z nadzieją a tymczasem za powrotem wszyscy doznali najokropniejszego zawodu.
Miss Campbell szczególniej nie posiadała się z gniewu, przyczyną główną nieudania się był jak zawsze nieszczęsny pan Aristobulus Ursiclos. Wiedziała o tem i pragnęła cały ciężar swego gniewu zwalić na głowę tak niefortunnie przedstawiającego się jej człowieka.
Bracia Melvill w tej chwili wcale nie potrzebnie a nawet niewłaściwie podjęli się jego obrony. Właśnie koniecznie w tym momencie, jakby na umyślnie, musiał się zjawić ze swoją szalupą, aby pozbawić ich upragnionego od tak dawna widoku. Nie! podobnej niezręczności nie przebacza się nigdy, pod żadnym pozorem.
Należy jeszcze dodać, że pan Aristobulus Ursiclos usłyszawszy tak nierozsądną wymówkę poważył się zamiast tłumaczenia i przeproszenia drwić sobie z pojawienia się zielonego promienia. Potem zaś widząc zasępione wszystkie twarze, powrócił do swojej szalupy. Bardzo dobrze uczynił, bo niezawodnie nie znalazłby miejsce w karecie.
Tym sposobem, dwa razy już słońce było w tej pozycyi, że mogło udarować widzów niezwykłem widokiem i dwa razy dziwne, nieprzewidziane przeszkody przeszkodziły do ujrzenia niebywałego fenomenu. Naprzód opóźniły to widzenie starania uratowania tonącego Oliviera Sinclair, a teraz znowu niezgrabne i nieprzyzwoite znalezienie się pana Aristobulus Ursiclos, odwlekło na długo przyjemność tak od dawna wyczekiwaną.
W obu tych wypadkach rzeczywiście przeszkody były nieprzewidziane, chociaż miss Campbell jedną zupełnie usprawiedliwiała ale drugiej nie mogła żadną miarą przebaczyć.
Któż w tym względzie mógłby jej zarzucić stronność?
Nazajutrz, Olivier Sinclair, głęboko zamyślony przechadzał się po nadbrzeżach przystani.
Kto to był ten pan Aristobulus Ursiclos? Czyby zatem miał to być jaki krewny miss Campbell albo może braci Melvill, a może tylko po prostu przyjaciel rodziny? Poznać to było można ze szczególnego zachowania się miss Campbell w obec tej osobistości, z jej wyrzutów tak śmiało mu uczynionych.
Cóż to wreszcie tak interesowało Oliviera Sinclair? Jeżeli chciał koniecznie wiedzieć, mógł się zapytać braci Melvill... Jednakże dziwnym zbiegiem okoliczności, jakoś nie mógł się zdobyć na odpowiednią w tym względzie odwagę.
Wszakże wkrótce przedstawiła się do tego przyjazna sposobność.
Każdego dnia spotykał on braci Sam i Sib, jako nieodłącznych towarzyszy, co niezmiernie podobało się Olivierowi.
Rozmawiano o rozmaitych przedmiotach, a przedewszystkiem o pogodzie jako o rzeczy zajmującej wszystkich w ogóle. Czy rzeczywiście nadejdzie nareszcie kiedy jaki wieczór i niebo bez chmury czyste, o jasnym błękicie?
W istocie od dnia 2 sierpnia aż do 14, nieustannie niebo było zachmurzone, niepodobna więc myśleć, aby zielony promień w takich warunkach mógł być widzialny.
Dla czego nie mamy powiedzieć, że obecnie młody malarz z takiem samem upragnieniem, jak miss Campbell wyglądał pojawienia się zielonego promienia. Nieustannie prawie chodzili razem i badali horyzont.
Fantazya malarza wzburzyła się, śmiało twierdzimy, że pragnienie ujrzenia owego fenomenu stało się prawie drugim warunkiem życia. Oboje pragnęli, aby mieli szczęście jak najprędzej ujrzeć zielony promień.
— Ujrzemy go, miss Campbell, mówił Olivier, zobaczymy ten fenomen, choćbym miał go sam zapalić na niebie. Wszak to z mojej winy straciłaś pani sposobność widzenia fenomenu, jestem równie odpowiedzialny za to, jak za następną przeszkodę popełnioną w tym razie przez Aristobulus Ursiclos, jej krewnego, jak sądzę.
— Nie, — to mój narzeczony, odpowiedziała miss Campbell, oddalając się z wielkim pospiechem za postępującemi naprzód wujami, czestującemi się wzajemnie tabaką z wspólnej tabakiery.
— Jej narzeczony!
To wyznanie wywarło szczególne wrażenie na Oliviera Sinclair, nie spodziewał się bowiem nigdy usłyszeć czegoś podobnego. Wreszcie dla czegóżby ten młody pedant nie miał być jej narzeczonym? Przynajmniej w ten sposób można było wyjaśnić jego pobyt w Oban. Dla czego jednak po otrzymanej naganie za to, że się wybrał niewłaściwie ze szalupą, dla czego, powtarzamy, unikał jej towarzystwa, dla czego nie chodził razem z miss Campbell i jej wujami?
Co się z nim stało?
Tymczasem po dwóch dniach nieobecności Aristobulus Ursiclos pojawił się znowu. Olivier Sinclair kilka razy spostrzegł go w towarzystwie braci Melvill, którzy dla niego nie byli znowu tak surowi.
Młody malarz i młody uczony równie po kilka razy spotykali się ze sobą, już to na płaszczyźnie przed hotelem, już też w samym hotelu Caledonia. Obaj zatem wujowie uważali sobie za obowiązek grzeczności poznajomić tych panów ze sobą.
— Pan Aristobulus Ursiclos z Dumfries!
— Pan Olivier Sinclair z Edimburga!
Przedstawienie odbyło się wedle formy towarzyskiej, obaj pochylili z lekka głowę, ale w tym ruchu nie brało udziału ciało. Widocznie pomiędzy charakterami tych dwóch ludzi, nie zachodziła żadna sympatya.
Jeden starał się badać niebo, aby odkryć na niem gwiazdy, ale nie stawał z tego powodu na piedestale wielkości, drugi badał przeciwnie żywioły natury. Jeden z nich artysta nie czynił z tego żadnych szczególnych odznaczeń się, drugi przeciwnie, starał się stawić w liczbie znakomitości i w tym też tonie perorował.
Co się tyczy miss Campbell, ta dotąd jeszcze dla Aristobulusa Ursiclos żywiła w głębi serca urazę.
Jeżeli znajdował się w salonie, udawała że go wcale nie spostrzega; skoro przechodził, odwracała się. Jednem słowem, na każdym kroku dawała mu do zrozumienia, że ją na siebie oburzył. Bracia Melvill usiłowali zażegnać niezgodę ale się im to nie powiodło.
Cokolwiek jednak nastąpi, byli z góry przekonani że pojawienie się zielonego promienia zmieni humor wszystkich.
Aristobulus Ursiclos, uważał i badał starannie przez okulary postać Oliviera Sinclair, zwykły manewr krótkowidza, który musi koniecznie długo wpatrywać się, aby co dobrze rozpoznał.
Jednakże barometr uporczywie stał nieustannie w jednem miejscu i na chwilę nawet wskazówka nie posunęła się ani na jeden milimetr dalej. Zawsze pełni nadziei, codziennie czynili wycieczki na wyspę Seil, w których wszakże Aristobulus Ursiclos, nie uważał za stosowne przyjmować uczestnictwa.
Tym sposobem zbliżył się 23 sierpnia, a niebo pozostało ciągle zachmurzone.
A zatem nadzieja ujrzenia zielonego promienia stała się wreszcie ideą uporczywą, jaka zajmowała nieustannie wszystkich umysły od świtu do wieczora.
Marzono o tem po nocach prawie. Dziwnym zbiegiem jednych i tych samych myśli, wszystkim wydawało się, że mają przed sobą zieloność: niebo błękitne było zielonem, drogi pokryły się tą samą barwą, przystań także wyglądała jakby zielona, skały były zielone a nawet woda zdradzała barwę zieloności, jakby była absyntem. Braciom Melvill wydawało się równie że są ubrani w suknie zielonego koloru i uważali się jakby dwie papugi, nawet zażywali tabakę zieloną jak grynszpan z tabakierki takiejże samej barwy.
Jednem słowem była to mania zieloności.
Wszyscy dotknięci byli altonizmem a profesor okulistyki miałby tu znakomite zadanie do rozwiązania, badając przejawy oftalmologiczne.
Trwać to jednak nie mogło zbyt długo.
Szczęściem Olivier Sinclair wpadł na cudowny pomysł.
— Miss Campbell, rzekł jednego dnia, i wy panowie Melvill, zdaje mi się, po dobrem i długiem zastanowieniu się, przyznacie, że w Oban, nie jest wcale odpowiednie miejsce, do wyczekiwania na pojawienie się tak upragnionego przez nas fenomenu.
— Czyjaź to wina? zapytała Miss Campbell patrząc badawczym wzrokiem, na dwóch braci, którzy spuścili oczy ku ziemi.
— Tutaj, nie ma wcale horyzontu morskiego, dodał młody malarz. Musielibyśmy szukać stanowiska aż przy wyspie Seil i niewiadomo czy znaleźlibyśmy je równie odpowiednie.
— To bardzo być może, odpowiedziała miss Campbell. Doprawdy, nie wiem dlaczego moi panowie wujowie wybrali tę okolicę, najniewłaściwszą do czynienia spostrzeżeń.
— Kochana Heleno, odezwał się brat Sam, nie wiedząc z goła co ma powiedzieć, myślałem...
— Tak jest myśleliśmy... to jest to samo co chciał powiedzieć mój brat, dodał brat Sib, nie mogąc znaleść odpowiednego wyrazu do przedstawienia myśli obu.
— Że słońce nie będzie każdego dnia zachodziło na tym skrawku ziemi, na horyzoncie w Oban...
— Ponieważ Oban jest położone na brzegu morza.
— Źle myśleliście tedy moi wujowi, odparła miss Campbell, bardzo źle, ponieważ ono tu wcale nie zachodzi.
— Rzeczywiście, zaczął na nowo brat Sam. To te wyspy, tak fatalnie położone, to one zasłaniają nam cały widok.
— Przecież nie macie zamiaru wyrzucenia ich w powietrze, wtrąciła miss Campbell.
— O gdyby było możliwe tylko, niezawodnie oddawna byśmy to byli wykonali, dodał brat Sib głosem stanowczym.
— Ale nie mamy ku temu prawa, i wreszcie niepodobna ciągle mieszkać na wyspie Seil, zrobił uwagę brat Sam.
— Dlaczego nie?
— Kochana Heleno, jeżeli pragniesz tego koniecznie.
— Koniecznie.
— W takim razie jedziemy, odpowiedzieli równocześnie obaj bracia, brat Sam cicho i pokornie, brat Sib głosem donośnym i z wielka stanowczością.
Dwie te istoty tak oddane swej siostrzenicy były gotowe natychmiast opuścić Oban.
Wdał się pomiędzy nich Olivier.
— Miss Campbell, rzekł, jeżeli pani życzysz sobie tego koniecznie, to mojem zdaniem byłoby daleko lepiej pojechać na inne miejsce i wcale nie myśleć o wyspie Seil.
— Mów pan, panie Sinclair, a jeżeli pański plan okaże się praktycznym, natychmiast zabierzemy się do jego wykonania.
Bracia Melvill ukłonili się i to z taką ścisłością, jak gdyby rzeczywiście głowy ich i ciała stanowiły jedna tylko osobę.
— Wyspa Seil jest wyspą, na której niepodobnaby było zbyt długo mieszkać. Jeżeli miss Campbell zechce mieć choćby nieco cierpliwości, postaramy się, aby wynaleść coś lepszego, bardziej odpowiedniego. Zresztą widziałem wyspę Seil i zdaje mi się, że ona zbyt skośnie przedstawia się względem słońca. Jeżeli zatem, czego sobie ani państwu nie życzę, bylibyśmy zmuszeni pozostać tam dłużej, jeżeli pobyt nasz przeciągnąłby się kilka tygodni, to mogłoby się stać, że słońce które teraz zachodzi w stronie Colonsay albo Orsay, albo za wielką wyspą Islay, uniemożliwiło by badanie fenomenu.
— Rzeczywiście, odparła miss Campbell, byłby to już ostatni stopień niepowodzenia...
— Możemy przecież tego uniknąć, szukając nieco dalej, a mianowicie, poza obrębem Archipelagu hebrydzkiego, a wobec którego roztwiera się przepyszny, swobodny widok na cały Ocean Atlantycki.
— Czy pan znasz dobrze ową miejscowość panie Sinclair, zawołała z żywością miss Campbell.
Bracia Melvill prawie ogłuszeni tem co mówił, patrzyli na usta mówiącego, jakby z tamtąd miały wypaść pioruny. Co on jej na to odpowie? Dokąd że imaginacya siostrzenicy ich zaprowadzi nareszcie? Na jaki biegun, czy do jakiego kraju mają się udać, aby z całym spokojem przypatrzeć się promieniowi?
Odpowiedź jednak Oliviera uspokoiła ich najzupełniej.
— Miss Campbell, mówił malarz, jest ztąd niedaleko stacya, która wedle mnie, przedstawia wszystkie potrzebne w tym celu warunki. Położona ona poza wysokościami wyspy Mull, w stronie zamykającej jakby horyzont Oban. Jest to jedna z wysepek archipelagu hebrydzkiego, na skraju oceanu Atlantyckiego, urocza, imię jej wyspa Jona.
— Jona, zawołała miss Campbell. Jona, moi wujowie, dla czegóż dotychczas nie jesteśmy tam obecni.
— Ale będziemy jutro, rzekł Sib.
— Jutro przed wschodem słońca, dodał brat Sam.
— A zatem jedźmy, odpowiedziała miss Campbell, a jeżeli na Jonie nie znajdziemy dość otwartej przestrzeni, wiedzcie o tem moi wujowie, że pojedziemy dalej odszukiwać odpowiedniej miejscowości, poczynając od Jon Grotas a kończąc na granicach Szkocyi, aż do Lord-Lend; na południu Anglii, a jeżeli to jeszcze nie wystarczy...
— Bardzo naturalnie pojedziemy na około świata, powiedzieli obaj bracia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stanisław Miłkowski.