Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie w jednem miejscu i na chwilę nawet wskazówka nie posunęła się ani na jeden milimetr dalej. Zawsze pełni nadziei, codziennie czynili wycieczki na wyspę Seil, w których wszakże Aristobulus Ursiclos, nie uważał za stosowne przyjmować uczestnictwa.
Tym sposobem zbliżył się 23 sierpnia, a niebo pozostało ciągle zachmurzone.
A zatem nadzieja ujrzenia zielonego promienia stała się wreszcie ideą uporczywą, jaka zajmowała nieustannie wszystkich umysły od świtu do wieczora.
Marzono o tem po nocach prawie. Dziwnym zbiegiem jednych i tych samych myśli, wszystkim wydawało się, że mają przed sobą zieloność: niebo błękitne było zielonem, drogi pokryły się tą samą barwą, przystań także wyglądała jakby zielona, skały były zielone a nawet woda zdradzała barwę zieloności, jakby była absyntem. Braciom Melvill wydawało się równie że są ubrani w suknie zielonego koloru i uważali się jakby dwie papugi, nawet zażywali tabakę zieloną jak grynszpan z tabakierki takiejże samej barwy.
Jednem słowem była to mania zieloności.
Wszyscy dotknięci byli altonizmem a profesor okulistyki miałby tu znakomite zadanie do rozwiązania, badając przejawy oftalmologiczne.
Trwać to jednak nie mogło zbyt długo.