Zemsta włamywacza (Lord Lister nr 73)/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zemsta włamywacza
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Hinduski nabab

Gdy wieczorem tego samego dnia Raffles i Charley znaleźli się wreszcie sami w pokoju hotelowym, Tajemniczy Nieznajomy rozejrzał się dokoła i rzekł:
— Twoja rola wiernego służącego dobiega już końca, drogi Charley. Jutro rano pojedziesz do Londynu i wrócisz następnego dnia. Inspektor Baxter nie zna cię i dlatego nie będziesz musiał bardzo się charakteryzować... Musisz tylko wyglądać trochę starzej, aby móc udawać mojego rówieśnika. Oto tysiąc funtów sterlingów. Postarasz się wydać je jaknajprędzej w tym hotelu. Będziesz grał rolę hinduskiego nababa.
— Mam nadzieję, że wywiążę się z tej roli znakomicie — odparł Charley. — Wydawać pieniądze, to moja specjalność. Chciałbym tylko wiedzieć, jaki jest tego cel?
— Przyczynisz się w ten sposób do zrealizowania pewnego planu... — odparł tajemniczo Raffles.
— Chciałbym jednak wiedzieć o tym coś więcej...
— Po co? — odparł Raffles. — Odebrałoby ci to pewność siebie. Posłuchaj lepiej co masz robić: po pierwsze, zapiszesz się na liście gości jako Arthur Perkins z Kalkuty. Po wtóre, a raczej jeszcze przed tym przyślesz mi telegram, zawiadamiający o twoim przyjeździe. Gdy zjawisz się w hotelu, przy pierwszej okazji dasz do zrozumienia Manningowi, pani Grayson, lub też naszemu przyjacielowi Baxterowi, że my dwaj jesteśmy kolegami szkolnymi. Młodość swą spędziłeś w Indiach. Po ojcu odziedziczyłeś plantacje oraz niezmierzone bogactwa.
Aby opowiadanie to uczynić bardziej wiarygodnym, weźmiesz klucz od mej kasy ogniotrwałej i wyjmiesz z niej pierścień diamentowy, który kiedyś wykradłem z chińskiego skarbca. Gdy ujrzą ten pierścień na twym palcu, nie będą mieli już żadnej wątpliwości. Pamiętaj, że jesteś nie żonaty i asystuj pilnie pani Grayson.
Charley złapał się za głowę.
— Tej starej papudze? Litości Edwardzie?... Wystawiasz mnie na nielada próbę.
— To jest konieczne...
— Trudno — westchnął Charley — nie zechcesz chyba doprowadzić do małżeństwa?
— Możesz być o to spokojny. Musisz tylko wzbudzić w Baxterze przekonanie, że jesteś jego rywalem... To samo dotyczy milionera amerykańskiego, Manninga. Oto książeczka czekowa — rzekł — wręczając mu swą książeczkę. — Książeczkę tę upuścisz kiedyś mimochodem w obecności Manninga. Wypadnie z niej wykaz sumy znajdującej się na moim koncie... Manning zobaczy cyfrę i upewni się, że jesteś człowiekiem majętnym.
Jutro rano, gdy numerowy przyniesie mi śniadanie, zrobię ci przy nim piekielną awanturę. Będzie to pretekst do odesłania cię do Londynu. W ten sposób nieobecność służącego nikogo nie zdziwi.
Następnego ranka numerowy, który przyniósł śniadanie lordowi Listerowi do pokoju, był świadkiem niemiłej sceny, która rozegrała się pomiędzy profesorem a jego służącym.
— Wynoś mi się! Niech cię tu więcej nie widzę! Nie ścierpnę złodziei w pobliżu mej osoby! — krzyczał rozgniewany profesor.
Numerowy nadstawił ciekawie ucha. Zabrał z powrotem tacę, szybko pobiegł do kuchni i opowiedział zgromadzonej tam służbie, że profesor wyrzucił swego lokaja za kradzież. Nie zdziwiło przeto nikogo, że w pół godziny potem, stary służący z zaambarasowaną miną opuścił cichaczem hotel udając się do Londynu.
W porze obiadu Raffles otrzymał telegram.
— Muszę się z państwem podzielić miłą wiadomością — rzekł do pani Grayson, Manninga i inspektora Baxtera, którzy razem z nim siedzieli przy stole. — Mój przyjaciel z lat dziecinnych, którego nie widziałem od szeregu lat telegrafuje mi z Londynu, że zamierza spędzić tutaj ze mną kilka dni. Jest to prawdziwy krezus indyjski...
— Bogaty człowiek? — zapytał mister Manning.
— Niesłychanie bogaty... Sam nie wie, ile posiada w majątku. Gotów jestem założyć się, że gdyby zebrać majątek nas wszystkich, siedzących przy tym stole, nie otrzymalibyśmy jeszcze dziesiątej części jego majątku...
— Oooo... — zawołała pani Grayson. — Chciałabym go poznać, profesorze...
— Zaspokoi pani swą ciekawość dziś wieczorem. Mój przyjaciel przybywa po południu. Przykro mi, że odesłałem dziś właśnie mego służącego do Londynu. Przyjaciel mój przyjeżdża bez lokaja licząc na to, że mój służący obsłuży również i jego.
— Dlaczego wydalił pan swego lokaja? — zapytał Baxter.
— Głupia historia... Okradł mnie.
— Powinien pan w takim razie złożyć skargę — oburzył się Baxter. — Po to istnieje policja?
— Małych złodziei chwyta się tak łatwo, że nie warto alarmować policji. Policja powinna się zająć chwytaniem przestępców w wielkim stylu — odparł profesor ze szczególnym uśmieszkiem.
W tej samej chwili pani Grayson zwróciła się do Baxtera:
— Obiecał mi pan towarzyszyć podczas przechadzki.
— Z przyjemnością, droga pani.
Po ich odejściu Manning pochylił się do Rafflesa:
— Widzę, że nasza wspólna znajoma cieszy się względami inspektora.
— Inspektor zrobi doskonalą partię... Podobno wdowa posiada przeszło milion funtów sterlingów?
— Możliwe... Znałem interesy jej męża. Inspektor będzie mógł spokojnie przejść na emeryturę.
— Byłaby wielka szkoda... — rzekł Raffles.
Manning spojrzał na niego z zainteresowaniem.
— Tak pan sądzi? Dlaczego?
— Pod jego rządami przestępcy wiodą święte życie. Wystarczy choćby wspomnieć o Rafflesie
— To prawda — odparł Amerykanin. — To niezwykły człowiek.. Chciałbym poznać tego waszego Rafflesa.
— Nie wiem, czy spotkanie z Rafflesem byłoby dla pan zbyt przyjemne — odparł profesor przyglądając się milionerowi uważnie.
— Jestem ostrożny... Cały mój majątek umieściłem w banku.
— Raffles często wyszukuje swe ofiary pomiędzy ludźmi zamożnymi którzy do majątku doszli poprzez krzywdę i wyzysk. Raffles karze tych, których prawo dosięgnąć nie może.
— Może pan być o mnie spokojny, profesorze — odparł Manning. — W żadnym wypadku nie mogę być zaliczony do tej kategorii. Jedyną moją namiętnością jest zbieranie autografów: ta niewinna mania nie wyrządziła chyba krzywdy nikomu.
Raffles milczał.
— Czy kilka lat temu nie był pan w Paryżu, panie Manning? — zapytał nagle.
— Nie... Dlaczego pan o to pyta?
— Zdawało mi się, że pana tam spotkałem.
— Mieszkał pan wtedy w Paryżu, profesorze?
— Tak... Występowałem w charakterze eksperta w wielkim procesie o fałszowanie biletów bankowych.
— Proces fałszerzy banknotów? Nie wiem, o czym pan mówi?
— Była to sprawa tuk głośna, że musiał pan o niej niezawodnie słyszeć.
W tej chwili do salonu wszedł boy hotelowy.
— Pan Perkins czeka w hallu na pana profesora — rzekł.
Raffles wstał szybko, przeprosił Manninga i wyszedł wraz z chłopcem.
Po chwili wrócił w towarzystwie Charleya, ubranego niesłychanie wytwornie. Przedstawił go Manningowi, jako sir Arthura Perkinsa, swego przyjaciela z dziecinnych lat.
Trzej panowie usiedli przy stoliku, częstując się nawzajem papierosami.
Amerykanin nie mógł oderwać oczu od cennego pierścienia, błyszczącego na palcu sir Perkinsa. W krawacie bogacza tkwił szmaragd wielkości gołębiego jaja.
— Ja osobiście bałbym się nosić na sobie tyle klejnotów — rzekł wreszcie Manning.
— Dlaczego? — zapytał ze zdumieniem rzekomy gość z Indii.
— Czy pani nigdy nie słyszała o Rafflesie?
— O, tak — odparł sir Perkins z uśmiechem. — Czytałem o nim wiele w Kalkucie. Nie sądzę jednak, aby chciał mnie obrabować. Gdyby tak się nawet stało, nie przejąłbym się tym zbytnio. Jestem ożeniony z córką księcia Golkondy i mam tyle klejnotów, że nie przywiązuję do nich zbyt wielkiej wagi. Jeden mniej, lub jeden więcej, to wszystko jedno...
Amerykanin otworzył ze zdziwienia usta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.