Strona:PL Lord Lister -73- Zemsta włamywacza.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siada w majątku. Gotów jestem założyć się, że gdyby zebrać majątek nas wszystkich, siedzących przy tym stole, nie otrzymalibyśmy jeszcze dziesiątej części jego majątku...
— Oooo... — zawołała pani Grayson. — Chciałabym go poznać, profesorze...
— Zaspokoi pani swą ciekawość dziś wieczorem. Mój przyjaciel przybywa po południu. Przykro mi, że odesłałem dziś właśnie mego służącego do Londynu. Przyjaciel mój przyjeżdża bez lokaja licząc na to, że mój służący obsłuży również i jego.
— Dlaczego wydalił pan swego lokaja? — zapytał Baxter.
— Głupia historia... Okradł mnie.
— Powinien pan w takim razie złożyć skargę — oburzył się Baxter. — Po to istnieje policja?
— Małych złodziei chwyta się tak łatwo, że nie warto alarmować policji. Policja powinna się zająć chwytaniem przestępców w wielkim stylu — odparł profesor ze szczególnym uśmieszkiem.
W tej samej chwili pani Grayson zwróciła się do Baxtera:
— Obiecał mi pan towarzyszyć podczas przechadzki.
— Z przyjemniścią, droga pani.
Po ich odejściu Manning pochylił się do Rafflesa:
— Widzę, że nasza wspólna znajoma cieszy się względami inspektora.
— Inspektor zrobi doskonalą partię... Podobno wdowa posiada przeszło milion funtów sterlingów?
— Możliwe... Znałem interesy jej męża. Inspektor będzie mógł spokojnie przejść na emeryturę.
— Byłaby wielka szkoda... — rzekł Raffles.
Manning spojrzał na niego z zainteresowaniem.
— Tak pan sądzi? Dlaczego?
— Pod jego rządami przestępcy wiodą święte życie. Wystarczy choćby wspomnieć o Rafflesie
— To prawda — odparł Amerykanin. — To niezwykły człowiek.. Chciałbym poznać tego waszego Rafflesa.
— Nie wiem, czy spotkanie z Rafflesem byłoby dla pan zbyt przyjemne — odparł profesor przyglądając się milionerowi uważnie.
— Jestem otrożny... Cały mój majątek umieściłem w banku.
— Raffles często wyszukuje swe ofiary pomiędzy ludźmi zamożnymi którzy do majątku doszli poprzez krzywdę i wyzysk. Raffles karze tych, których prawo dosięgnąć nie może.
— Może pan być o mnie spokojny, profesorze — odparł Manning. — W żadnym wypadku nie mogę być zaliczony do tej kategorii. Jedyną moją namiętnością jest zbieranie autografów: ta niewinna mania nie wyrządziła chyba krzywdy nikomu.
Raffles milczał.
— Czy kilka lat temu nie był pan w Paryżu, panie Manning? — zapytał nagle.
— Nie... Dlaczego pan o to pyta?
— Zdawało mi się, że pana tam spotkałem.
— Mieszkał pan wtedy w Paryżu, profesorze?
— Tak... Występowałem w charakterze eksperta w wielkim procesie o fałszowanie biletów bankowych.
— Proces fałszerzy banknotów? Nie wiem, o czym pan mówi?
— Była to sprawa tuk głośna, że musiał pan o niej niezawodnie słyszeć.
W tej chwili do salonu wszedł boy hotelowy.
— Pan Perkins czeka w hallu na pana profesora — rzekł.
Raffles wstał szybko, przeprosił Manninga i wyszedł wraz z chłopcem.
Po chwili wrócił w towarzystwie Charleya, ubranego niesłychanie wytwornie. Przedstawił go Manningowi, jako sir Arthura Perkinsa, swego przyjaciela z dziecinnych lat.
Trzej panowie usiedli przy stoliku, częstując się nawzajem papierosami.
Amerykanin nie mógł oderwać oczu od cennego pierścienia, błyszczącego na palcu sir Perkinsa. W krawacie bogacza tkwił szmaragd wielkości gołębiego jaja.
— Ja osobiście bałbym się nosić na sobie tyle klejnotów — rzekł wreszcie Manning.
— Dlaczego? — zapytał ze zdumieniem rzekomy gość z Indii.
— Czy pani nigdy nie słyszała o Rafflesie?
— O, tak — odparł sir Perkins z uśmiechem. — Czytałem o nim wiele w Kalkucie. Nie sądzę jednak, aby chciał mnie obrabować. Gdyby tak się nawet stało, nie przejąłbym się tym zbytnio. Jestem ożeniony z córką księcia Golkondy i mam tyle klejnotów, że nie przywiązuję do nich zbyt wielkiej wagi. Jeden mniej, lub jeden więcej, to wszystko jedno...
Amerykanin otworzył ze zdziwienia usta.

Zgubiony pierścień

Mister Mannings zeszedł tego wieczora przed Rafflesem i jego przyjacielem do jadalni. Przy stole zastał już Baxtera i panią Grayson. Amerykanin z zapałem począł opowiadać o niesłychanych bogactwach nowoprzybyłego.
— Ciekawy jestem czy te drogie kamienie są prawdziwe? — rzekła pani Grayson. Istnieją dziś tak piękne imitacje!
W tej samej chwili do sali jadalnej weszli Raffles i sir Perkins. Obaj panowie ukłonili się i zajęli miejsca przy stole.
Perkins siedział po lewej stronie madame Grayson, Baxter zaś po prawej. Naprzeciw nich zajęli miejsca Raffles i mister Manning.
Podano do stołu.
— Od kiedy to podaje się żółwiową zupę w porcelanie? — zapytał sir Perkins kelnera. — U mnie zupę tę jada się tylko w złotych filiżankach. W porcelanie traci ona swój smak.
Baxter omal nie spadł z krzesła z podziwu. Złote filiżanki!... Nigdy w życiu nie słyszał nawet o czymś podobnym. Od czasu do czasu, rzucał pełne szacunku spojrzenie na lśniące klejnoty Perkinsa, z których każdy przedstawiał sobą wartość daleko przewyższającą jego skromny rachunek w banku. Pani Grayson również zerkała pożądliwie na wspaniale klejnoty.
— Czy pozwoli mi pan przyjrzeć się z bliska temu pierścieniowi? — rzekła. — Diament większy, jest od orzecha.
— Ależ bardzo proszę — odparł sir Perkins, ściągając z palca pierścień i podając go swej sąsiadce.
Drogocenny kamień lśnił wszystkimi blaskami tęczy. Pani Grayson dyskretnie przesunęła diamentem po szklance. Dal się słyszeć lekki zgrzyt. Na szklance pojawiła się wyraźna rysa: diament był prawdziwy.
Profesor Conte spostrzegł te manipulacje i wybuchnął śmiechem.
— Może pani być spokojna — rzekł. — Pierścień pochodzi ze skarbca księcia Golkondy...