Strona:PL Lord Lister -73- Zemsta włamywacza.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieję, że nieraz jeszcze uda mi się współpracować z Panem.
Proszę przyjąć wyrazy prawdziwego szacunku...
— ...Od Johna C. Rafflesa — dokończył w myśli lord Lister.
Zmarszczył brwi, udając, że zastanawia się głęboko.
— Bardzo ciekawe — rzekł po chwili. — Dotychczas spotykałem ten charakter pisma tylko u najwybitniejszych przestępców. Człowiek, który pisał ten list, jest osobnikiem niebezpiecznym, zdolnym do wszystkiego... Krótko mówiąc jest to prawdziwy geniusz zbrodni.
— Zadziwiające... Zadziwiające — rzekł Baxter, składając z podziwu ręce. — Zechce pan przyjąć, profesorze, wyrazy mego najgłębszego uznania. — Odgadł pan tak trafnie charakter tego osobnika jak gdyby wiedział pan, kto pisał te słowa. Chcę przekonać wszystkich, jak wnikliwa była pańska analiza i dlatego zdradzę nazwisko autora listu. Proszę, oto jego podpis.
Wszyscy pochylili się nad listem który inspektor wygładził starannie.
— John C. Raffles — powtórzył mister Manning zbielałymi wargami. Instynktownie włożył rękę do kieszeni, w której zwykł był nosić portfel.
Profesor Conte spojrzał na zegarek, jak gdyby chciał się upewnić, czy ma go jeszcze na ręku. Tylko inspektor Baxter zachował olimpijski spokój.
— Uspokójcie się, mili państwo — rzekł ze śmiechem. — Przy mnie jesteście bezpieczni... Raffles nie ośmieli się zjawić tam, gdzie ja przebywam.
— Dlaczego nie udało się go dotychczas zaaresztować!... Musi się w tym kryć coś niezwykłego? — rzekł mister Manning.
— Czy nie czytaliście państwo ostatniego mojego oświadczenia w „Timesie“?
— Nie... Czytam tylko gazety amerykańskie — odezwał się Manning.
— A więc je powtórzę — oświadczył dumnie Baxter. — Zdobyłem wreszcie pewność, że Raffles nie jest osobą rzeczywistą... Jest to cała banda złoczyńców, ukrywających się pod tym wspólnym mianem. Dlatego też nikt dotąd nie potrafił schwytać Rafflesa.
— Mógł pan przecież, drogi inspektorze, ująć choćby jednego z tych bandytów — wtrącił się do rozmowy Raffles.
— Błagam was, panowie, zmieńmy temat — przerwał Amerykanin.
— Nie denerwujmy się — rzekła pani Grayson — Cieszmy się że mamy wśród nas inspektora Baxtera, który potrafi nas obronić przed każdym niebezpieczeństwem.

Hinduski nabab

Gdy wieczorem tego samego dnia Raffles i Charley znaleźli się wreszcie sami w pokoju hotelowym, Tajemniczy Nieznajomy rozejrzał się dokoła i rzekł:
— Twoja rola wiernego służącego dobiega już końca, drogi Charley. Jutro rano pojedziesz do Londynu i wrócisz następnego dnia. Inspektor Baxter nie zna cię i dlatego nie będziesz musiał bardzo się charakteryzować... Musisz tylko wyglądać trochę starzej, aby móc udawać mojego rówieśnika. Oto tysiąc funtów sterlingów. Postarasz się wydać je jaknajprędzej w tym hotelu. Będziesz grał rolę hinduskiego nababa.
— Mam nadzieję, że wywiążę się z tej roli znakomicie — odparł Charley. — Wydawać pieniądze, to moja specjalność. Chciałbym tylko wiedzieć, jaki jest tego cel?
— Przyczynisz się w ten sposób do zrealizowania pewnego planu... — odparł tajemniczo Raffles.
— Chciałbym jednak wiedzieć o tym coś więcej...
— Po co? — odparł Raffles. — Odebrałoby ci to pewność siebie. Posłuchaj lepiej co masz robić: po pierwsze, zapiszesz się na liście gości jako Arthur Perkins z Kalkuty. Po wtóre, a raczej jeszcze przed tym przyślesz mi telegram, zawiadamiający o twoim przyjeździe. Gdy zjawisz się w hotelu, przy pierwszej okazji dasz do zrozumienia Manningowi, pani Grayson, lub też naszemu przyjacielowi Baxterowi, że my dwaj jesteśmy kolegami szkolnymi. Młodość swą spędziłeś w Indiach. Po ojcu odziedziczyłeś plantacje oraz niezmierzone bogactwa.
Aby opowiadanie to uczynić bardziej wiarygodnym, weźmiesz klucz od mej kasy ogniotrwałej i wyjmiesz z niej pierścień diamentowy, który kiedyś wykradłem z chińskiego skarbca. Gdy ujrzą ten pierścień na twym palcu, nie będą mieli już żadnej wątpliwości. Pamiętaj, że jesteś nie żonaty i asystuj pilnie pani Grayson.
Charley złapał się za głowę.
— Tej starej papudze? Litości Edwardzie?... Wystawiasz mnie na nielada próbę.
— To jest konieczne...
— Trudno — westchnął Charley — nie zechcesz chyba doprowadzić do małżeństwa?
— Możesz być o to spokojny. Musisz tylko wzbudzić w Baxterze przekonanie, że jesteś jego rywalem... To samo dotyczy milionera amerykańskiego, Manninga. Oto książeczka czekowa — rzekł — wręczając mu swą książeczkę. — Książeczkę tę upuścisz kiedyś mimochodem w obecności Manninga. Wypadnie z niej wykaz sumy znajdującej się na moim koncie... Manning zobaczy cyfrę i upewni się, że jesteś człowiekiem majętnym.
Jutro rano, gdy numerowy przyniesie mi śniadanie, zrobię ci przy nim piekielną awanturę. Będzie to pretekst do odesłania cię do Londynu. W ten sposób nieobecność służącego nikogo nie zdziwi.
Następnego ranka numerowy, który przyniósł śniadanie lordowi Listerowi do pokoju, był świadkiem niemiłej sceny, która rozegrała się pomiędzy profesorem a jego służącym.
— Wynoś mi się! Niech cię tu więcej nie widzę! Nie ścierpnę złodziei w pobliżu mej osoby! — krzyczał rozgnewany profesor.
Numerowy nadstawił ciekawie ucha. Zabrał z powrotem tacę, szybko pobiegł do kuchni i opowiedział zgromadzonej tam służbie, że profesor wyrzucił swego lokaja za kradzież. Nie zdziwiło przeto nikogo, że w pół godziny potem, stary służący z zaambarasowaną miną opuścił cichaczem hotel udając się do Londynu.
W porze obiadu Raffles otrzymał telegram.
— Muszę się z państwem podzielić miłą wiadomości — rzekł do pani Grayson, Manninga i inspektora Baxtera, którzy razem z nim siedzieli przy stole. — Mój przyjaciel z lat dziecinnych, którego nie widziałem od szeregu lat telegrafuje mi z Londynu, że zamierza spędzić tutaj ze mną kilka dni. Jest to prawdziwy krezus indyjski...
— Bogaty człowiek? — zapytał mister Manning
— Niesłychanie bogaty... Sam nie wie, ile po-