Zagadkowy królewicz

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Hoesick
Tytuł Zagadkowy królewicz
Pochodzenie Szkice i opowiadania historyczno-literackie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
ZAGADKOWY KRÓLEWICZ.
(Z powodu książki Dr. Wł. Matlakowskiego o Hamlecie).

Niema wcale przedmiotowej krytyki, jak niema przedmiotowej sztuki.
Anatole France.

»Zdawało mi się, iż hamletologia, która tyle umysłów zaprzątała i zaprząta w Europie zachodniej, zasługuje na to, ażeby ją zbiorowo przedstawić naszej społeczności, którą dotychczas dochodziły jeno same odgłosy z czasopism, zazwyczaj wyrażone krotofilnie«. W tem przekonaniu zabrał się ś. p.  Wł. Matlakowski (w ciągu swej ostatniej choroby piersiowej, na którą zmarł w końcu), do pisania swego wyczerpującego, 417 dużych stron drobnego petitu in 8° obejmującego »wstępu« do własnego przekładu Hamleta, choć sobie doskonale zdawał sprawę, jak szczupłem jest u nas to grono, które się podobną pracą zainteresować może, u nas, gdzie »nieliczna garstka ludzi z wyższem wykształceniem, pochłonięta przeważnie dorabianiem się, a następnie pomnażaniem majątku, nie posiada nałogu niemieckiej odpowiedniej klasy, znajdującej czas, poza obrębem swych zajęć fachowych, na interesowanie się rzeczami literackiemi«.
Hamletologia należy do dziedziny tych rzeczy literackich, które o ile zajmowały i zajmują cały legion umysłów w Niemczech lub Anglii (o Francyi nie da się tego powiedzieć), o tyle w Polsce, gdzie, zdaniem Matlakowskiego, »książki poważne zalegają dno rzeki umysłowej«, pozostają nieznanemi zupełnie nawet literatom z zawodu. Wiedzieliśmy wprawdzie, że Goethe w swoim Wilhelmie Meistrze cały rozdział poświęcił szczegółowemu rozbiorowi Hamleta, wątpię jednakże, aby było wielu takich wybranych, którzyby wiedzieli, że o tem arcydziele istnieje tak olbrzymia i arcyciekawa literatura, jak nas o tem informuje »wstęp« Matlakowskiego.
Warto przeczytać ten wstęp, choćby dlatego tylko, żeby nabrać należytego wyobrażenia o przenikliwości, a zarazem i o chwiejności krytyki nowoczesnej, ażeby się przekonać, w jak rozmaity sposób może jedna i ta sama rzecz odbijać się w różnych umysłach, jak wszystko, co się widzi w danej rzeczy, zależy od tego, kto patrzy i z jakiego punktu widzenia.

I.

Cała prawie połowa »wstępu« Matlakowskiego zawiera streszczenia i cytaty ze wszystkich wybitniejszych prac, jakie się od 100 lat ukazały o Hamlecie: począwszy od Goethego, którego można uważać za istotnego twórcę, a przynajmniej inicyatora całej literatury, zwanej hamletologią, a skończywszy na autorze Paryżanki, Henryku Becque’u, który niedawno temu, w paryskim Figarze, wystąpił z »nową« teoryą rozwiązania zagadki Hamleta[1].
Zdaniem Goethego, który się pierwszy zdobył na jasne, głębokie, a względnie zwięzłe określenie całości dramatu, Szekspir chciał przedstawić w Hamlecie »wielki czyn«, włożony na duszę, która do tego czynu nie dorosła. Hamlet — to cenne naczynie, które powinnoby było w swoje łono przyjmować tylko śliczne kwiaty, a w które zasadzono dąb: korzenie się rozrastają, więc naczynie pęka. Istota piękna, czysta, szlachetna, wysoce moralna, bez siły zmysłowej, tworzącej bohatera, ginie pod ciężarem, którego nie może ani unieść, ani odrzucić. Tak utrzymuje genialny autor Fausta, król poetów XIX wieku.
Innego zdania jest Herder, któremu Hamlet nie wydaje się pozbawionym ani woli, ani siły; po prostu należy on »raczej do spekulacyjnej niż czynnej części ludzkości«: nie tchórzostwo cechuje królewicza, gdy chodzi o wykonanie zemsty, lecz skrupuł metafizyczny, płynący z sumienia. Stąd ów nastrój metafizyczny, panujący w całej sztuce, stąd sławny monolog: Być czy nie być?
To samo mniej więcej utrzymuje Colerigde, któremu się wydaje, jakoby Szekspir, pisząc Hamleta, pragnął wdrożyć w nas tę prawdę, że działanie jest głównym celem istnienia, że przymioty umysłu, choćby były najświetniejsze, nie mogą być uważane za cenne, gdyż, odciągając od czynu, są raczej nieszczęściem: tak długo wiodą nas do rozmyślania, aż w końcu upłynie czas, w którym mogliśmy byli czegoś dokonać skutecznie. Stąd, jeżeli wyciągniemy ostateczną konsekwencyę z twierdzenia Colerigde’a, okaże się, iż Hamlet jest utworem tendencyjnym: konsekwencya, na którą — znając charakter utworów Szekspira — trudno się zgodzić.
To samo możnaby powiedzieć o poglądzie Schlegla, który lubo przyznaje Hamletowi, iż jest umysłem bardzo wyrobionym, nieobcym szlachetnej ambicyi, zarazem przypisuje mu słabość woli i, co gorsza, wrodzoną skłonność chodzenia krętemi drogami. Według Schlegla, Hamlet jest obłudnikiem względem siebie, dla którego daleko sięgające skrupuły są często pokrywką do osłonięcia braku postanowienia, a który nadto »nie może oprzeć się na żadnem przekonaniu jakiegokolwiek rodzaju, czy to będzie sceptycyzm, czy nauka Kościoła«.
Łatwiej się zgodzić z Hazlittem, albowiem on pierwszy pojął Hamleta, jako człowieka genialnego, nietyle obdarzonego siłą woli i namiętności, ile głęboką subtelnością myśli i uczuć, bardzo wrażliwego, zdolniejszego do analizowania swojej złożonej psychiki, aniżeli do obmyślenia planu działania, a który, choć doskonale zdaje sobie z tego sprawę, nie może się zdobyć na ostateczną decyzyę, wtedy właśnie, kiedy okoliczności sprzyjają dokonaniu zamierzonego czynu. Jako bohater tragedyi — choć na bohatera ma najmniej danych — jest on »bardziej zajmujący, niż zgodny z prawidłami, sympatyczny, choć nie bez winy«.
Co innego twierdzi Gans, występujący z twierdzeniem — ośmieszonem przez Kleina — że Hamlet jest wyrazem »nicości rozwagi, nicości zastanowienia«. Jest to tragedya nicości rozwagi! Dlatego, obok Fausta, Hamlet pozostanie tragedyą najgłębszą, najśmielszą i najcharakterystyczniejszą; bohater jej »ulega nie przez to, co skądinąd słusznie zowiemy ludzką słabością, lecz od tego, co z konieczności musimy nazywać ludzką siłą«.
Nierównie głębiej wniknął w charakter Hamleta sławny Szekspirolog Urlici, utrzymujący, iż królewiczowi nie brak ani odwagi, ani energii, ani woli, ani stanowczości; jest to tylko duch filozoficzny, który posiadając chęć i siły do spełnienia wielkich rzeczy, pragnie jednak, ażeby, działając, był posłuszny rozkazom własnej myśli. Dlatego spełnienie czynu, narzuconego mu przez zewnętrzne okoliczności, jest przeciwne jego usposobieniu. Nadto jest on chrześcijaninem, który mając spełnić zabójstwo, walczy z człowiekiem natury; jeśli się tak ociąga, to dlatego jedynie, bo zabijanie, jak i samo pojęcie zemsty, są antychrześcijańskie.
Bardzo zbliżonym do powyższego jest pogląd bezimiennego autora w Quarterly Review z r. 1847, pojmującego Hamleta, jako odbicie wszechstronności geniuszu Szekspira. Hamlet, jak Szekspir, posiada umysł mądry i dowcipny, oderwany a praktyczny; najrozleglejszy zakres filozoficznego rozmyślania, idzie u niego w parze z najprzenikliwszą bystrością w sprawach życiowych; zabawny żart, kąsająca satyra, skrzące odcięcie się, przy najgłębszej, ponurej myśli: wszystko to jest mu właściwe, wszystkich tych tak różnorodnych zdolności używa ze sprawnością zadziwiającą. Nadto posiada nadzwyczajny dar natychmiastowego odgadywania natury i pobudek ludzi, z którymi się styka, co mu pozwala w oka mgnieniu przystosować swoje zachowanie się do ich osobistych właściwości. Będąc umysłem filozoficznym, z lada powodu, często z przyczyny jakiegoś najbłahszego wydarzenia, stara się wszystko sprowadzać do praw ogólnych, a że myślą wybiega poza świat, więc lubi zatapiać się w rozmyślaniu. Na to, ażeby zabić stryja, ma dość sity i wytrzymałości nerwów; jeżeli tego nie czyni, to z powodu skrupułów sumienia; ono go odciąga od zbrodni, ono rodzi apatyę, ono w nim wytwarza niezgodności, niespokojności. »Rozważając spełnienie czynu, który z zewnątrz wygląda bardziej na mord, niż na prawne ukaranie, drży, aby pomimo wszystko nie popełnić wyraźnej zbrodni; z drugiej strony, gdy zwraca wzrok na bezeceństwa stryja, wyobraża sobie, iż więcej jest tchórzostwa niż sprawiedliwości w jego zwlekaniu«.
To samo wynika z zapatrywania Hudsona. Ten jeszcze wyraźniej podkreśla w Hamlecie walkę sumienia z obowiązkiem. »Hamlet dorósł do wysokości spełnienia każdego obowiązku, lecz nie do pogodzenia obowiązków niedających się pogodzić; nie umie działać dla tej prostej przyczyny, że posiada równy szacunek dla wszystkich obowiązków swego położenia«. Jego niezdolność nie jest rodzaju indywidualnego, lecz moralnego. Jeśli się ustawicznie obarcza winą swego położenia, to jest w tem zawarty jeden z najdelikatniejszych rysów w całym wizerunku. Poczucie moralnej słuszności i prawości, przy nadzwyczajnej pełni umysłu, w połączeniu z nadzwyczajną pełnią delikatności i wrażliwości: oto najlepsza charakterystyka Hamleta.
Dlaczego Hamlet tak wlecze dzieło zemsty? Oryginalną odpowiedź na to pytanie daje Mozley, upatrujący przyczynę tego kunktatorstwa hamletowego w pierwiastku filozoficznym, w przeświadczeniu, iż ten straszliwy czyn, zabójstwo starego króla, z taką przebiegłością dokonany przez jego własną małżonkę i brata, jest tylko próbką obszernego systematu krzywdy i niesprawiedliwości w tym widzialnym stanie rzeczy. Cóż z tego, że ten jeden czyn, ta jedna podłość zostanie pomszczona, kiedy ten jeden czyn, ta jedna podłość, to tylko jedna kropla z niezmiernego oceanu zbrodni i krzywd; cóż z tego, iż on naprawi ten jeden czyn przemocy i zła, kiedy reszta pójdzie swoją koleją, kiedy rzeczywiste zło jest niezwyciężone, niedosięgalne, wszędzie istniejące. Naprawić jeden przypadek byłoby to tylko czcze zaplątanie się w zrobienie tego samego z innymi, ad infinitum, t. j. jąć się zadania niemożliwego. Tem przeświadczeniem trapiony, Hamlet nie może się zdobyć na czyn, czuje bowiem, iż tym czynem nie »przvwróci do normy« tego świata, który »wyszedł z formy«. Epokę w hamletologii stanowiło w r. 1849 olbrzymie 4‑tomowe dzieło Gervinusa o Szekspirze. Ale myliłby się, ktoby sądził, że sławny profesor heidelberski (mistrz Klaczki) występuje jako obrońca dobrej sławy królewicza duńskiego. Rzecz się ma właśnie przeciwnie. Według studyum Gervinusa, Hamlet ukazuje się nam, jako »meżczyzna dojrzały, otyły, krótkiego tchu, temperamentu spokojnego, cichego, flegmatyk«, podobny do jakiegoś niemieckiego profesora dawnej daty, bez żółci, o naturze »ciężko poruszalnej«, który, choć posiada dowcipno­‑satyryczną i elegijno­‑sentymentalną żyłkę, nie puściłby się — dzięki swemu cichemu niewinnemu usposobieniu — na grzeszki młodości Henryka IV, boby go od tego odwiodły ostatecznie »łagodne cnoty«, oraz delikatne i miękkie uczucia, które mu są właściwe. Jeżeli królewicz nie może przez pięć aktów tragedyi zdobyć się na zabicie swego stryja, to dzięki swej flegmatycznej naturze, a także i dlatego potrosze, że zbyt ściśle rozważa wyniki tego kroku, że — jak niemiecki profesor — boi się być niesumiennym i zbyt pochopnym, że jest zbyt roztropny i oględny, że w wykonaniu dzieła chce iść na pewno i ostrożnie, a przytem sumiennie. Pod względem inteligencyi jest to głowa genialna; jego monologi są arcydziełami rozmyślania; jak prawdziwy uczony, prowadzi notatki, a w 30 roku jeszcze się wydziera do wszechnicy; przyczem nietylko zna się na teatrze, ale sam jest poetą i aktorem. Nie znaczy to, żeby był bardzo sympatycznym, choć jest to prototyp człowieka nowożytnego. Jest to idealista, który nie dorósł do świata rzeczywistego.
Jeszcze surowiej, niż Gervinus, osądził charakter Hamleta Kreyszig. Dla niego jest królewicz duński, krótko mówiąc, moralnem zerem, człowiekiem, który metodycznie i z zimną krwią poświęca np. szczęście ukochanej. Gdzie należy dobyć sztyletu dobywa notatnik; gdzie godziłoby się powiedzieć: »Smierć zbrodniarzowi!«, mówi: »Adieu, adieu, pamiętaj o mnie!«; a wogóle nie ma ani odrobiny »siły postanowienia«. Jest w naszym języku doskonałe wyrażenie, które najlepiej określa to, co o Ham lecie mówi Kreyszig: »wykręcać się sianem«. Hamlet, zdaniem tego krytyka­‑Zoila, czyni to bezustannie. »Od sceny do sceny uwagi jego stają się dowcipniejsze, głębsze, a tymczasem sumienność jego schodzi do słabości zaledwie osłoniętej, od słabości do sofistycznego przekręcania wszystkich, najprostszych podstawowych pojęć, aż wreszcie dowcipna czułostkowość dochodzi do czynów, których moralnemu rodowodowi trzeba się przypatrzeć bardzo ściśle, by je odróżnić od występku«.
Jeszcze gorzej trzym a o Hamlecie, jako człowieku, Rohrbach. Ten się poprostu pastwi nad królewiczem. Udaje waryata! Cóż za szkoda, że był następcą tronu! Mógłby zrobić majątek, jako aktor! »Zdawałoby się, iż udawanie szaleńca powinienby rozpocząć przed stryjem lub co najwyżej z matką. Bynajmniej. Rozpoczyna od niewinnej Ofelii. Dlaczego? Z tchórzostwa. Jak okrutne było jego zachowanie się względem Ofelii, a tymczasem cóż za napuszone frazesy wygłasza nad jej trumną! Dlaczego? Bo to tanie i nie kosztuje nic prócz trochy tchu«. Wogóle, gdzie chodzi o słowa, o szumne a puste frazesy, tam Hamlet umie »działać«. Osławiony monolog: To be or not to be, któremu zazwyczaj »grubo za wiele przypisują wartości«, nie jest w niczem wyższy od innych, chyba w tem, że jest całkowicie ogólnikowym. Hamlet boi się śmierci, a raczej tego, co następuje po niej. Jest to pokrywka tchórzostwa. »Monolog ten nazywają point całego dramatu, prawdopodobnie dlatego, że jest tak czysto filozoficzny. Lecz za wiele przypisują mu doniosłości. Dlaczego? Bo się zaczyna od zagadkowego: »Być albo nie być«. To brzmi tak interesująco! Ludzie są osobliwi i mają swoje fantazye. Wielu nie wie nawet, co te słowa znaczą... Gdy sztuka w teatrze dochodzi do tego monologu, możesz zauważyć, jak słuchacze natychmiast nadstawiają uszy. Weszło to w zwyczaj, żeby uważać to za doniosły ustęp«. Tymczasem Hamlet jest to sobie zwykły słabeusz, a przytem gaduła, który wciąż paple więcej, niż potrzeba: gdyby chciał jąć się dobrze dzieła, nie trzymałżeby przynajmniej języka za zębami? Przy każdej sposobności musi wypalić mówkę, nawet w tak dramatycznych chwilach, jak po zabiciu Poloniusza. Wogóle jest to »bohater« słaby i gadatliwy, który, choć filozofuje doskonale, od wszystkiego przecież, co ma zrobić, cofa się, zwłaszcza, gdy trzeba to zrobić wśród białego dnia. Lubi noc i jej tajemniczość. Względem Ofelii okazuje się bez miłości i wdzięczności, aż do grubiaństwa. Nad jej mogiłą jest dziecinnie niedołężny, choć potrafi być okrutnym i mściwym, czego dowiódł swem postępowaniem z Rosenkrancem i Gildensternem. Godny syn ojca­‑gadatywusa i słabej matki. Nawet ambitnym nie jest; będąc nim, nie pozwoliłby, jako prawy następca tronu, żeby korona spadła na stryja. Nadto, nie będąc sam żądnym chwały, zazdrościł jej innym.
Inaczej zapatruje się na charakter Hamleta Vischer, sławny estetyk. Według niego, Hamlet, choć grzeszy nadmiarem refleksyi, zawsze jest wielkim, szlachetnym, rzetelnym, jednym z tych, którzy są za dobrzy, za nieszczęśliwi, by zostali sprawiedliwie ocenieni przez ludzi. Jako żyjący w świecie złym i zepsutym, ma prawo pogardzać nim, a Szekspir, jeśli się ośmielił środkową postacią dramatu uczynić bohatera, który wciąż waha się i odkłada, to z całą świadomością postawił go w takiem otoczeniu; gdyby tego nie był uczynił, nie byłoby dramatu, Hamlet nie byłby postacią tragiczną. Tymczasem, dzięki konfliktowi, wymyślonemu przez poetę, tragedya robi wrażenie śruby, przykręcającej się coraz szczelniej i szczelniej, która ostatecznie zmusza biernego i wciąż cofającego się bohatera do takiej reakcyi, że w końcu i śruba i jej ofiara rozpadają się na atomy. Co zaś do charakteru Hamleta, to jest to w gruncie rzeczy natura gwałtowna, podobna do wulkanu, którego cała gwałtowność istnieje wewnątrz, nie zewnątrz: na zewnątrz wyrzuca tylko różnokolorowe światła, skry dowcipu, błyskawiczne mignięcia; straszliwy potok lawy wybucha tylko od czasu do czasu, zawsze z fatalnym skutkiem, wewnątrz jednakże słychać ciągle grzmot i ryk, świadczące, że zaparta siła nie może sobie znaleźć ujścia. Zaporą, tam ującą to ujście, jest zbytnia przewaga refleksyi, co jest naturalnem zupełnie, zważywszy, że sarno myślenie nigdy nie wiedzie do działania: niema mostu od myślenia do spełnienia myśli. Przejście od myślenia do działania jest irracyonalne: jest to skok, przerwa w łańcuchu bez końca. Tylko awanturnicza siła daje rozstrzygnięcie, wyzwolenie, tak, że nakoniec wylatują podwoje, a co jest wewnątrz, wyłamuje się na zewnątrz — jak Minerwa z głowy Jowisza — jako czyn, i staje się rzeczywistością. Tej awanturniczej siły, korzystającej z pierwszej sposobnej chwili, a nie namyślającej się, czy następna nie będzie sposobniejszą, brak Hamletowi. Niema dlań nic straszniejszego, jak słowo teraz. Dlatego zwleka, odkłada.
Zdaniem Flathego, Hamlet jest już, jako młodzieniec, olbrzymem pod względem męzkiej śmiałości i męzkiego uporu; wżył się w świat duchowy, a będąc idealistą z natury, roi początkowo, że świat powinien być czystem zwierciadlanem odbiciem idei, a życie musi płynąć na podobieństwo niewinnych fal przeźroczystego potoku. Takie były jego marzenia i ideały młodzieńcze, które gdy runęły, jak piramida z kart, przy bezpośredniem zetknięciu się z rzeczywistością, Hamlet daje się opanować najzupełniejszemu zwątpieniu i opadają mu skrzydła; w końcu dochodzi do wniosku, że świat i życie nie są warte zgniłego jabłka. W tem tkwi istotna przyczyna, która go powstrzymuje od wystąpienia przeciw królowi: jest przekonania, że nie warto się silić na dokonanie tej zemsty, której i tak ostatecznym rezultatem byłoby — nic! Nicby się przez nią nie zmieniło, ani na świecie, ani w Danii. Więc po co się silić nadarem nie — dla niczego! Vanitas vanitatum!
Dla wielu krytyków, zwłaszcza niemieckich, Hamlet jest uosobieniem Weltschmerzu. Stanowczo przeczy temu Friesen: dla niego najwydatniejszą rolę w zmianach nastroju u królewicza stanowią ból i utajona wściekłość ze zgryzoty, które mu sprawiła matka. Uczucie delikatności, wrażliwość dworaka i kochającego syna, obrażone, buntują się wobec postępku królowej. Stąd wszystkie smutki Hamleta. A co było przyczyną, że tak zwlekał z zabiciem Klaudiusza? Bądź co bądź, kunktatorstwo nie jest rysem charakterystycznym Hamleta. Jeśli się waha i zwleka, to dlatego, że działa rozważnie, oceniając trudność spełnienia tego czynu. Jego zwlekanie jest to »zawikłany splot, zadzierg pobudek wrodzonych, leżących w głębinach charakteru, i pobudek, wynikłych z wychowania i wykształcenia«.
Niemniej dodatnimi są ostateczne wnioski, do których doszedł Hebler, lubo i on zarzuca Hamletowi »spaczony nałóg zastanawiania się, które można nawet ochrzcić mianem transcedentalnego, skoro wychodzi poza obręb wszelkiego rozumnego, praktycznego roztrząsania«. Swoją drogą na usprawiedliwienie królewicza i jego »myślenia zbyt ścisłego o wyniku« godzi się podkreślić trudność sytuacyi, w jakiej się znalazł, i nie należy zapominać, że Hamlet znajduje się w położeniu osobliwem nad wszelki wyraz, że włożono nań zadanie bardzo niezwykłe. O tem nie pamiętało wielu krytyków, choć byli tacy — powiada Hebler — co najniepotrzebniej i najniewłaściwiej starali się z Hamleta uczynić rzecznika protestantyzmu, co politykę mieszali do estetyki, co dowodzili, że Hamlet to protestantyzm, że Hamlet to Niemcy, etc. etc. Tymczasem Hamlet to poprostu — tylko Hamlet, i nic więcej!
Nauczka ta, dana Niemcom wogóle, a niektórym krytykom niemieckim i zbyt zagorzałym protestantom w szczególności, nie odnosi się do Doeringa, który bez żadnych ubocznych celów widzi w Hamlecie przedewszystkiem pesymistę. Jest to przedzierzgnięcie wybujałego idealizmu w zgorzkniały i namiętny pesymizm. Wywołały go: zamężcie matki i dwulicowość Ofelii. W każdym razie ten pesymizm Hamleta — idealisty w grancie rzeczy — nie jest przekonaniem, lecz chwilowym nastrojem, usposobieniem; to nie wynik dlugiego rozumowania, lecz skutek kilku żywszych a dotkliwych wrażeń. Wskutek tego Hamlet widzi wszystko w czarnych kolorach, świat nazywa złym, nie wierzy w cnotę, a nie uznając ciągłości trwania porządku moralnego, jest konsekwentny, kiedy się nie poczuwa do konieczności przywrócenia go.
Jeszcze inaczej zapatruje się na Hamleta Sievers, dla którego książę jest przedstawicielem ducha w człowieku, świadomego swojej boskiej zdolności. Jako taki, szuka ideału wprost w życiu, w moralnych stosunkach człowieka do człowieka, w przewadze ducha, a przedewszystkiem w moralnem poczuciu jednostki. To też, w swem pożądaniu i poszukiwaniu ideału, idzie wprost do świata, od niego żądając, aby mu okazał swój ideał urzeczywistnionym. W świecie, w realnem życiu, pragnąłby znaleźć rękojmię dla swej najgłębszej świadomości, dla swojej wiary w człowieka. Słowem, jest to rycerz najwyższych wymagań moralnych, jakie umysł ludzki stawia życiu; za czem idzie, iż jest to człowiek dzielny, prawego serca, energiczny (a ten ostatni rys, zdaniem Sieversa, zawdzięcza przewadze pierwiastku duchowego). Niemniej pewnem wydaje się Sieversowi, że Szekspir stworzył Hamleta »w duchu nawskróś germańskim«: brat to duchowy Werthera, a jeszcze bardziej Fausta, Cała tragedya jest przedstawieniem męki i niemocy ducha, który stanął w rozterce ze światem i stracił punkt oparcia.
Wbrew utartemu poglądowi, iż Hamlet nie jest zdolny do czynu, znalazł się jakiś bezimienny, a przenikliwy i subtelny krytyk, który dowodzi — w jednym z roczników niemieckiej Shakespeare-Gesellschaft — że Hamlet, owszem, może uchodzić za wzór, jak się szybko decydować należy, czy to, kiedy zabija Poloniusza, nie wahając się ani chwili, czy kiedy z szybkością postanawia posłać Rosenkranca i Gildensterna na śmierć, czem dał dowód, iż jest zdolnym nawet do żwawej, chłodnej decyzyi. Wszystko to nie są postępki człowieka, który od zbyt wielkiego rozmyślania, spekulacyi, nie może doprowadzić się do stanu, w którym rodzi się czyn. »Nie miałażby siła działania i namiętność zgadzać się zawsze jedna z drugą?«
Na ten wyraz namiętność położył wielki nacisk w rozbiorze charakteru Hamleta Oehlmann, który ośmieszywszy braci­‑krytyków, że krwawo pracują, aby każde dzieło Szekspira przedystylować w jakąś podstawową ideę, ykazuje, że główną i podstawowa namiętnością Hamleta jest owo znamię szlachetności, które widnieje w tylu bohaterach Szekspira: najszczersza prawdomówność, miłość prawdy, sumienność, poczucie tego, co stosowne i słuszne. Jest to natura do gruntu szlachetna, rzetelna i sumienna, »zwierciadło obyczajów i wzór formy«, i to jest powód, dlaczego się tak nie posiada na widok nagłych zaślubin matki. Z tego rysu da się wyprowadzić jego chwiejność, jego niemożność szybkiego zdecydowania się na zabicie króla (ale tylko króla, bo na zabicie Poloniusza lub Rosenkranca i Gildensterna decyduje się w mgnieniu oka). On przedewszystkiem dąży do czystości, do sumienności i słuszności, a z tem dążeniem zbyt łatwo połączył drugi rys: pochop do wynajdywania zarzutów przeciw każdemu postanowieniu, każdemu planowi, wymagającemu stanowczego działania. Z tymi pierwiastkami jego charakteru łączy się i ocienia je zdumiewający umysł, który mu daje możność (i w tem leży tragedya) widzieć na wylot wszystko i sądzić wszystko trafnie — wszystko, tylko nie siebie, tylko nie swoją nieprzezwyciężoną skłonność do wahania się z jej koniecznemi następstwami.
Całem nieszczęściem Hamleta, według Bodenstedta, jest to, że jego talenty i skłonności wymagają zupełnie odmiennej dziedziny działania, aniżeli ta, w jakiej się urodził. W tem leży jego tragiczność. Ma poczucie artystyczne i filozoficzne zdolności, swoją drogą można być pewnym, że nie dokonałby żadnego ważniejszego dzieła, ani jako artysta, ani jako filozof. Zamiast być panem, jest niewolnikiem swoich zdolności; jego talenty stają się dlań zgubą. Ażeby z nich skorzystać, trzeba energii; tej Bodenstedt nie widzi w Hamlecie.
Da się to łatwo zrozumieć, jeżeli, jak twierdzi Zimmermann, uwzględni się wpływy dziedziczne: Hamlet jest nieodrodnem dzieckiem swoich rodziców: słabość, opuszczanie się, wziął po matce, kiedy odwagę tymczasem, często junacką i nierozważną, której dał dowód, wskakując na okręt piratów, wziął po ojcu, który był przedewszystkiem odważnym rycerzem, nieustraszonym w bitwach z Polakami. Namiętna skłonność do chodzenia krętemi drogami, do intryg, do podkopywali się pod minierów, to rys charakteru, który także cechuje jego stryja.
Dla Wernera jest Hamlet »pytaniem rzuconem przeznaczeniu«, jest to pierwsza część dzieła podobnego do arabskiego poematu, księgi Job, poważne i uroczyste przeciwstawienie dobra i zła, z których żadne nie wychodzi zwycięsko; jest to zagadka bez odpowiedzi, sfinks. Szekspir chciał go mieć takim.
Czego innego dowodzi Stedefeld. Twierdzi on, że Szekspir chciał w Hamlecie wystąpić przeciw sceptycznemu i kosmopolitycznemu poglądowi na świat Montaigne’a, że pisząc tę tragedyę, chciał w Hamlecie wyzwolić się od wrażeń, jakie pozostawiło w jego umyśle czytanie książki francuskiego sceptyka. Dlatego Hamlet, stosownie do zamiaru poety, jest w calem zachowaniu się istotą męzką, szlachetną, rycerską, z poczuciem moralnem i religijnem, o inteligencyi świetnej, z wielką znajomością ludzi i świata, z wykształceniem pierwszorzędnem, istotą jednak, której nie dostaje chrześcijańskiej pobożności, wiary, nadziei i miłości. Jest niedowiarkiem. Wiarę swą, którą posiadał niegdyś, stracił w chwili, kiedy się rozwiały jego marzenia i ideały młodzieńcze, kiedy się przekonał, dzięki swej matce, jak zło panuje na świecie. Odtąd stał się sceptykiem względem sprawiedliwej opatrzności, ale jednocześnie popadł w rozterkę ze sobą, z Bogiem, ze światem.
Nierównie głębszem jest studyum Snidera, tem oryginalne, że w niem owa nieudolność działania, tak powszechnie przypisywana Hamletowi, jest przedstawiona, jako pozorna tylko. Hamlet, zdaniem Snidera, jest przedziwnie gotów do zrobienia pewnych rzeczy; natomiast innych nie chce uczynić i nie może doprowadzić siebie do ich wykonania, potrafi się zdobyć na czyn, wywołany chwilową podnietą, pod wpływem pierwszego impulsu, skoro niema czasu na zastanawianie się; ale tego, co zowiemy działaniem racyonalnem, nie posiada. Natomiast posiada to, co zowiemy działaniem in minus, t. j. zdolność udaremnienia zamiarów wroga. Tego najwyższego zjednoczenia, którem jest zjednoczenie Inteligencyi i Woli, a które działaniu nadaje najwyższą postać, Hamlet nie posiada; to też można powiedzieć o nim, że w tragedyi działa i nie działa.
Inną jest opinia Mezieres’a o Hamlecie. Jego zdaniem, królewicz należy do tej klasy nieszczęśliwych dusz, którym znane są tylko ciemne strony ludzkiego życia, których temperament melancholiczny i bardzo bystra przenikliwość czynią czulszymi na zło, dokuczające naszej naturze, niż na dobro, które nam przypada w udziale. Hamlet, choćby nie ujrzał straszliwego widma, nie byłby ani szczęśliwym, ani spokojniejszym. Jest to istota, która wnosi do walki życiowej potęgę, potrzebną do cierpienia, lecz nie ma siły do przezwyciężenia go. Nadto nieustanna praca myśli, namiętne rozważanie wszystkich za i przeciw, wszystkich dlaczego i po co, wyczerpują tę chorobliwą, a nadmiernie wrażliwą duszę. Jeżeli nie działa, jak działać powinien, żeby pomścić śmierć ojca, to dlatego, iż sobie zdaje sprawę z odpowiedzialności, jakaby spadła na niego, i z wyrzutów sumienia, jakie musiałyby nastąpić po czynie, gdyby się pomylił. Podobnych skrupułów doznaje każdy sędzia, mający kogoś skazać na śmierć — jedynie na podstawie świadectw prawdopodobnych. Przytem ma wstręt do mordu, wzdryga się na myśl o mężobójstwie, którem gardzi jego szlachetne i rycerskie serce. Nie zabija, bo nie posiada temperamentu zbira.
Według Taine’a, Hamlet to dusza delikatna, wyobraźnia namiętna, jak samego Szekspira. (To samo przed Tainem twierdził Chasles, utrzymujący, że Hamlet to Szekspir, jak Mizantrop to Molière). Jego historya to opowieść o zatruciu moralnem. »Na tę duszę, którą wrodzone zadatki i wychowanie uczyniły wrażliwszą od drugich, spada nieszczęście, nadzwyczajne, przytłaczające, jakby wybrane do zniszczenia wszelkiej wiary i wszelkiej sprężyny działania: zblizka, za jednym rzutem oka, ujrzał całą ohydę człowieka, i to w osobie własnej matki«. Dotknięty takim ciosem, musi stracić równowagę psychiczną. Jakoż traci ją. Przez cały ciąg tragedyi, pod wpływem »przerażającego napięcia całej maszyny nerwowej«, jest blizkim szaleństwa; znajduje się w stanie, zwiastującym napad połowicznej monomanii; chwilami rzuca »wyrażenia dziecka i idyoty«; nie jest panem słów; czcze wyrazy wylatują mu z ust, jak w sennem marzeniu. Oczywiście, że jest to stan chorobliwy, człowiek ten nie pociągnie długo«. Tem się tłómaczy jego postępowanie: jego wola, jak jego nerwy, jest chorą, skołataną; nie jest panem swych postępków, wydarzenia mu je nakazują: dlatego »nie może obmyśleć mordu, musi go zaimprowizować«. Wogóle jest to dusza poety, która jest stworzona nie do działania, lecz do marzenia, która zatapia się w rozpatrywaniu mar przez siebie wymyślonych, a zbyt dobrze widzi świat wyobraźni, aby módz jakąś rolę odegrać w rzeczywistym; jest to artysta, którego zła dola uczyniła księciem, a jeszcze gorsza — mścicielem zbrodni, artysta, przeznaczony na geniusza, a którego los skazał na szaleństwo i nieszczęście.
Mniej efektowną, ale kto wie, czy nie głębszą od powyższej, jest opinia innego Francuza, Courdaveaux, dowodzącego, że Hamlet, w którym trudno dopatrzeć się cech germańskich, zarówno jak i jakiegoś podobieństwa do zniewieściałego Werthera, nie odznacza się ani jakąś miękkością serca, która jakoby go miała uczynić niezdolnym do spełnienia bohaterskiego czynu, ani mu brak odwagi, potrzebnej do spełnienia obowiązku; na to bowiem, ażeby zabić Klaudiusza, posiada aż nadto śmiałości. Jeżeli się sam niekiedy oskarża o te braki, to czyni to w chwilach uniesienia i namiętności. Ale nam nie wolno przytaczać jego własnych słów przeciw niemu; nie wolno brać dosłownie, co on sam mówi na swoją niekorzyść; nie wolno go stawiać samego przeciw sobie. On musi być sądzony z całego postępowania i na mocy tego, co mówią o nim ci, co go znają od dawna. A czyliż z ust kogokolwiek, prócz jego własnych, pada choćby słowo, oskarżające go o brak odwagi?... Jeżeli się ociąga z zabiciem Klaudyusza, to nie dlatego, żeby nie miał dość odwagi do spełnienia bohaterskiego czynu, ale dlatego, że czyn, który ma dokonać, z bohaterstwem — wbrew wyrażeniu Goethego — nie ma nic wspólnego. Zabicie człowieka, to nie jest »wielki czyn«, do którego wysokości Hamlet by aż nie dorósł. Jest to zobowiązanie straszliwe, do którego on, ze swą duszą delikatną, jeszcze wysubtelnioną przez wychowanie i umysłową kulturę, nie jest stworzony. Nie jego rzeczą knuć spiski mordu, a potem zabijać z zimną krwią[2].
Co innego twierdzi Montegut, dla którego Hamlet jest nietylko jednym z najbardziej męzkich charakterów, jakie sobie można wyobrazić, ale jest to prócz tego ostatni z feodałów, a pierwszy z ludzi nowoczesnych; to osobistość, w której czujemy drganie nowożytnego ducha, w której poznajemy siebie, a która jednocześnie wyłania się z wieków średnich, tak, iż cień tej epoki jeszcze unosi się nad nią. Hamlet, zamieszkujący naszą wyobraźnię, jest fałszywym, bo wyobrażamy go sobie czułostkowym, ponieważ prawdziwy jest melancholijnym; miękkim, że nie stanowczym; prawie niewieścim, że medytacyjnym i subtelnym w myślach; tymczasem prawdziwy Hamlet jest rozmyślający i energiczny, męzki i niezdecydowany, rzewny i grubiański. Jest to dusza szlachetna i filozoficzna, lecz zarazem feodalna i twarda. Prócz tego jest wielomówny, pełen wylania. Kiedy mówi, to dużo i długo, jak człowiek, któremu nigdy nie przerywano i którego stanowisko nie pozwala na zaprzeczenie. Trochę się kocha w dyletantyzmie słowa: lubi się słuchać. Nadto jest księciem w każdym calu, który umie być popularnym. Nie jest przytem, jak się zdawało niektórym, filozofem sceptykiem; przeciwnie, jest to dusza religijna, umysł chrześcijański.
Inaczej stawia kwestyę Tieck. Jego zdaniem, Klaudyusz, potomek bohaterskiego rodu, choć przeważają w nim, jako w człowieku, rysy złe i nikczemne, jako król panujący, posiada mnóstwo doskonałych przymiotów: jest mocny, rosły, przystojny (nawet duch starego Hamleta zwie go »pociągającym«), posiada zachowanie królewskie, a na tronie zasiadł prawowicie, przez zaślubienie dożywotniczki­‑królowej, wybrany przez cały naród; wybrany zaś, dzielnie piastuje swój urząd. Wobec tego, zadanie młodocianego Hamleta nie jest łatwem; to też Hamlet nie tyle ociąga się, ile walczy z trudnościami, które są prawie nie do przezwyciężenia.
To samo twierdzi Klein, który wskazując trudności zadania Hamletowego, podkreśla okoliczność, że zbrodnia została popełnioną bez świadka. »Zgrozą tej zbrodni jest jej pewność; zgrozą tego morderstwa — iż zamordowało samo odkrycie«. Stąd niepodobieństwo zemsty, bo brak materyalnego dowodu, któryby ją usprawiedliwił wobec całego narodu. Zabijając Klaudiusza, Hamlet mógł ściągnąć na siebie miano królobójcy, nie mściciela za śmierć swego ojca. Dlatego pozorna bezczynność Hamleta jest »cudowną, zadziwiającą logiką, dyalektyką«.
Najświetniej rozwinął ten pogląd Werder, którego praca stanowi prawdziwą epokę w hamletologii, a który bardzo słusznie utrzymuje, że Hamlet nie chcąc się narazić na miano królobójcy, musi przed zabiciem Klaudiusza wpierw ujawnić i dowieść światu, iż Kladiusz był mordercą swego brata­‑króla. To jest niepodobieństwem; zbrodnia, jak płatek śniegm, wpadła w morze ludzkiego życia, stajała; zwierciadlana toń wygładziła się, wszystko poszło swoim torem. Świadectwo ducha jest wystarczającem dla synowskiego sumienia; nie wystarcza dla świata, dla Danii. Zabić króla, to mógłby Hamlet uczynić bardzo łatwo; ale co potem? Zwołać cały dwór i lud razem, i obwieścić im, co go skłoniło do zabicia króla. Niktby mu nie uwierzył, a wszyscyby go osądzili jako waryata, wizyonera. Zresztą i sam duch nie żąda śmierci króla, lecz zemsty. Dlatego zadanie Hamleta polega nietyle na zabiciu króla, ile na tem, iżby go zmusić i doprowadzić do wyznania, słowem zdemaskować go, bo tylko usta zbrodniarza samego mogą wypowiedzieć całą prawdę. Cóż z tego wynika? Oto, że Hamletowi musi zależeć więcej na życiu króla, niż na jego śmierci.
Jeszcze inaczej, a niemniej przekonywująco, zapatruje się na Hamleta Rümelin. Według niego, sposób postępowania królewicza jest zagmatwany, a czyny nieodpowiednie zamierzonemu celowi; ażeby pomścić śmierć ojca, wybiera dziwne i niezrozumiałe środki. Czemu przypisać to zwlekanie i niezdecydowanie się Hamleta? Czemu? Odpowiedź nasuwa się bardzo łatwo: przedewszystkiem zwłoki są niemniej potrzebne w tragedyi, jak w życiu; a powtóre, gdyby Hamlet dokonał zemsty niezwłocznie po ukazaniu się ducha, dramat skończyłby się na drugim akcie. Można być pewnym, twierdzi Rümelin, że Szekspir, gdyby w Hamlecie zamierzał wyrazić niemoc i nieudolność do stanowczego działania, które stało się chorobliwem od zbytecznego myślenia, byłby malował o wiele wyrazistszemi barwami. Zagadkowość Hamleta, nad którą tylu krytyków łamało sobie głowy, jest poprostu niedoskonałością dramatu, jako dramatu. Szekspir, który zwykł malować pendzlem Rubensa, wyraźnie i otwarcie, tym razem napisał dzieło, które sprawia wrażenie czegoś zaplątanego i sztucznego. Gdyby Hamlet był lepiej napisany, nie byłby takim sfinksem. Świetny w tych miejscach, gdzie jest nasiąknięty myślami i poglądami samego Szekspira, myślami jednak, które, luźno wplecione w dramat, najczęściej nie pozostają w organicznym związku, ani z dramatyczną treścią, ani z przebiegiem akcyi, jest, jako budowa, jako kreślenie charakterów i postaci, o wiele słabszym od innych dramatów Szekspira.
To samo twierdzi Benedix, z tą różnicą, że jego zdaniem Hamlet jest, krótko mówiąc, bardzo słabym utworem, I pełnym grubych błędów w kompozycyi sztuki, błędów, które są najlepszym kluczem do wyjaśnienia niezrozumiałości Hamleta. Przedewszystkiem sztuka zawiera — zdaniem Benedixa — cały szereg epizodów niezwykłych i zbytecznych, nie mających najmniejszego wpływu na przebieg akcyi, a nawet nie stojących w żadnym logicznym związku z tą akcyą. Takim niepotrzebnym epizodem jest np. poselstwo do Norwegii i jego powrót; ani cel, ani wynik tej wyprawy nie posiadają dla nas t. j. w tragedyi, najmniejszego znaczenia i interesu; tymczasem tygodnie, a może miesiące przechodzą, zanim posłowie wrócili, a czytelnik musi czekać, aż powrócą. Drugim niepotrzebnym epizodem, jest wyjazd Laertesa. Długie nauki, jakie Poloniusz daje Laertesowi, są pozbawione wszelkiego charakteru dramatycznego, a z akcyą nie mają najmniejszego związku. To samo można powiedzieć nietylko o wyjeździe Rejnalda, ale i o Fortynbrasowej wyprawie do Polski, co jest niemożliwe bez okrętów, czyli, że znowu muszą upłynąć miesiące, zanim powróci, a my znowu musimy czekać na ten powrót. Również zbytecznem, a niepotrzebnie przedłużającem akcyę, jest wyprawienie Hamleta do Anglii (znowu podróż!), przypadające w chwili, kiedy akcya zapowiada się żywiej, a zmierza ku rozwiązaniu. Dzięki tej podróży, znowu musimy czekać na powrót bohatera. Tym sposobem musimy patrzeć, jak w sztuce wyjeżdżają cztery osoby, a wyjeżdżają na to, ażeby powrócić w końcu. Gdyby nie te niepotrzebne podróże, akcya nie wlekłaby się, kilka miesięcy, coby się równało energicznemu i stanowczemu działaniu Hamleta. Bo królewicz, jeżeli nie od razu zabija króla to tylko z powodu tych 5 niepotrzebnych epizodów. Jeśli usuniemy te epizody wojażerskie, akcya potrwa kilka dni, a zagadkowość i niestanowczość Hamleta pierzchną, znikną: zagadka będzie rozwiązana. Z drugiej strony Hamlet wcale niestanowczym nie jest: celem pozbycia się wątpliwości, urządza przedstawienie, osiąga pewność i natychmiast zabiera się do dzieła i przebija Poloniusza, wziąwszy go mylnie za króla. Gdzież tu niestanowczość?... Za to nie ulega wątpliwości (zdaniem Benedixa), że Szekspir wogóle nie będąc konsekwentnym w kreśleniu charakterów, szczególniej w Hamlecie jest nim mniej, niż gdzieindziej. Ta niekonsekwencya stała się dla wielu szekspiromanów — głębokością. Np. stosunek do Ofelii: Hamlet ją kochał szczerze i gorąco; tymczasem w udanej chorobie postępuje z nią sromotnie. A Laertes? Zrazu jest rycerzem uczciwym i szlachetnym, a potem godzi się wziąć potajemnie rapir z ostrym końcem, a nawet zatruć ostrze. To samo trzeba powiedzieć o obłąkaniu Ofelii, które jest nieumotywowane (jak np. obłąkanie Małgosi w Fauście). Ofelia umiera niepotrzebnie; Hamlet również. Pod względem literackiej roboty, t. j. techniki, Hamlet jest jedną ze słabszych sztuk Szekspira. Duch zjawia się dwa razy w I akcie. Po co? Raz byłoby dosyć. Ma pomówić z samym Hamletem; przeto pierwsze zjawienie się jest zbyteczne. Niemniej błędnym jest pojedynek między Hamletem a Laertesem, osobliwy pojedynek, w którym walczący wśród największej Hitze des Gefechtes ni stąd ni zowąd — zamieniają szpady. Jestże to możliwem do pojęcia. »Gdy kto umie robić orężem, nigdy go w boju nie wypuści, a nawet, gdyby to było możliwe, nie zaprzestałżeby Laertes walki pod tym lub owym pozorem, skoro wiedział, że najlżejsza ranka zatrutym rapierem w dłoni Hamleta zada śmierć niechybną«. Zakończenie Hamleta jest równie słabe, jak ostatnia scena V aktu Romea i Julii. Na scenie zjawiają się zgoła nieznane osoby, ażeby wypowiedzieć około 50 wierszy. A cóż nas obchodzi śmierć Rosenkranca i Gildensterna? Co nas obchodzi Fortynbras i poselstwo angielskie? Co nas obchodzi następstwo tronu duńskiego? Co nas może obchodzić to wszystko, skoro Hamlet nie żyje!...
Bardzo oryginalnem jest to, co Becque, autor Paryżanki, mówi o Hamlecie. Jest to typowy pogląd Francuza, wygłaszającego sąd o pisarzu nie francuskim. Dla Becque’a le veritable Hamlet jest człowiekiem bolejącym i zmiażdżonym, takim, ca pyta się obłoków, przechadza się po cmentarzach, słowem, człowiekiem powszechnej pustki, lubiącym wciąż prawić o swoim wielkim smutku. Jednocześnie jest to dyletant, a dyletantyzm ten posuwa niekiedy aż do okrucieństwa, do bezbożności. W dyletantyzmie swym jest prawdziwym wirtuozem, który zawsze gra sytuacyę, w jakiej się znajduje, a przytem zawsze panuje nad sobą, zawsze ma najwyższą świadomość tego, co robi. Pod tym względem różni się od całego otoczenia, złożonego z przestępców i zapaleńców. Posądzać go o obłęd jest nonsensem. Jeżeli Hamlet w niektórych scenach udaje, t. j. gra waryata, to nie jest to nic innego, jeno najzwyklejszy środek teatralny; »jest to poprostu życie sztuki«, będące tem dla charakteru Hamleta, czem serce dla dzwonu; bez niego niema życia, z niem Szekspir rozporządza sceną i publicznością. Czemu Hamlet nie może się zdecydować na zabicie króla? To nie jest czyn jakiś ponad jego siły; to samo działanie wydaje mu się próżnem, jałowem i marnem; gardzi niem filozoficznie. Zrozumieć trudno, jak mógł Goethe nazwać »wielkim czynem« zemstę, którą ma wykonać Hamlet. Jako człowiek, jest to »największy bohéme wszystkich stuleci razem«, giętki i ruchliwy, mazgaj i mistyfikator, poeta, filozof, anarchista, wróg płci niewieściej. Najmniej jest księciem, zwłaszcza takim, jak go pojmuje Goethe, który w nim widzi jakiegoś młodego Ludwika XIV, członka rady państwa i dworaka. Poeci mają silny wpływ na niego. Zajmowane stanowisko rozwinęło w nim mizantropię, a co ważniejsza, to, iż pozwoliło popisywać się nią: Hamlet nigdy nie odmówi sobie przyjemności powiedzenia komuś impertynencyi. Uczucie dla Ofelii w rzeczywistości jest prostą fantazyą głowy, miłością literacką, którą zadawala uwagami, zalecankami. Ostateczna konkluzya, do jakiej dochodzi Becque, brzmi jak następuje: »Zostawmy tego męczennika, nie pytajmy go o nic. Cierpi; jest zdrów i cierpi straszliwie. Zrozumcież, iż to poruszenie sztuczne i zewnętrzne (t. j. akcya tragedyi samej) nie wchodzi w rachubę, ono go raczej uspakaja. Cierpi za siebie, za AAras, za świat cały. Jeśli go chcecie poznać, posłuchajcie go, gdy sam, gdy oswobodził się od mężczyzny i od kobiety, i odrzucił księgę, w której stoją tylko wyrazy. Wtedy cały smutek ludzki wstępuje mu na usta i wypowiada slowa najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek wyrzeczono na scenie«.
O ile studyum Becque’a jest typowym wytworem umysłu francuskiego, o tyle elaborat Baumgarta jest typową pracą niemieckiego uczonego i erudyty. Kiedy Becque, z pewnością siebie, właściwą znakomitościom literackim francuskim, powiada o stosunku pierwszego wydania Hamleta z r. 1603, t. zw. Q₁, do drugiego wydania z r. 1604 t. zw. Q₂, iż »drwi sobie z uczoności, z jej skrupułów, danych« etc. i jest przekonany, że owego mlodzieńczego utworu Szekspira, który mamy w Q₁, »nikt nie czytał«; to Baumgart, chcąc dowieść, że Hamlet jest skończonem arcydziełem bez zarzutu, oparł się na starych Kanonach poetyki Arystotelesa. Jakże się w tym przykładzie odzwierciedlają dwie odmienne psychologie narodów!
Wystarczy zacytować jeden ustęp z tej pracy Baumgarta, ażeby nabrać wyobrażenia o ciężkim kalibrze tego dzieła erudycyi, w jaką się ten niemiecki uczony uzbroił, kiedy mu przyszło walczyć av obronie szekspirowskiego bohatera i dramatu. »To, co w Ojdypie sprawia perypetia w połączeniu z poznaniem, w Hamlecie dokazują właściwości jego charakteru i właśnie najlepsze strony jego istoty przywodzą go do tego, że w swojem działaniu wpada w błąd — ów błąd tragiczny, o którym wspomina Arystoteles w rozdziale 13‑tym: błąd ten sprawia, iż Hamlet przez wszystkie kroki w biegu sztuki coraz głębiej brnie w niedolę, która w końcu pochłania przyjaciół i wrogów, osoby trzecie, a wreszcie i jego samego«. Na pytanie: Na czem polega tragizm Hamleta? Baumgart odpowiada w ten sposób: »Jest‑li nim jedynie śmierć bohatera zgon tylu innych osób? Czy może zapłata, spotykająca na ostatku króla! Miałożby być tragicznością ukaranie łotra? Lub miałażby cała tragika sztuki polegać na tem tylko, co Aiwstoteles zowie patetycznem, t. j. na ranach i śmierci, wystawionych na scenie?... Że Arystoteles nie byłby zaliczył sztuki do rodzaju patetycznego, wnet widać z tego, że wątek nie jest prosty, przy którym, bez perypetyi i bez poznania, wypadki, dzięki naturalnemu biegowi rzeczy, muszą wziąć nieszczęśliwy obrót; owszem, wątek jest zawikłany..., sztukę zatem Arystoteles nazwałby powikłaną i etyczną. Dramat więc, zarówno ze sposobu układu wątku, jak i z obrobienia, należy do najpiękniejszej kategoryi. W danej fabule zachodzi ten sam przypadek, który Arystoteles zaznacza w Ojdypie: oto czyn, kryjący w sobie tragiczny zasadniczy czynnik nie leży w sztuce, lecz poprzedza jej akcję, jak w tragedyi Sofoklesa... Tam poznanie dotyczy osób zaprzyjaźnionych, dotyczy spełnienia strasznego czynu — modyfikacya również przewidziana przez Arystotelesa«. Można sobie wyobrazić, jak serdecznie uśmiałby się Szekspir, gdyby te Baumgartowe wywody o swym Hamlecie przeczytał.
Na pytanie, czy Hamlet tylko udaje waryata czy nim jest rzeczywiście? — dawano rozmaite odpowiedzi: dla jednych jest rzeczą dowiedzioną przez medycynę, a więc niezawodną, iż Hamlet jest obłąkańcem; inni dowiedli niemniej przekonywająco, że tak nie jest. Dr. Ray dowodzi, że Hamlet jest szalonym o tyle, iż dostrzedz to może nawet powierzchowny obserwator; mimo to zachowuje tyle siły zastanowienia i samokontroli, iż jest w stanie postawić dobrze określony zamiar zemsty, choć go nie potrafi wykonać. »W scenie z duchem mamy podrażnienie bredowe: umysł ugina się pod pierwszym ciosem choroby«. Zdaniem Bucknilla, Hamlet jest chorym, dotkniętym melancholią, melancholikiem rezonujacym, chorobliwie zmienionym w porównaniu z poprzednim stanem myśli, uczuć i postępowania; znajduje się w stanie, który tysiące ludzi przebywa, nie zostając waryatami; jest to okres wylęgania się choroby. Wrażenie jednak, żeby Hamlet był prawdziwym szaleńcem, jest błędnem. Co innego twierdzi dr. Kellog. Według niego, Hamlet tam, gdzie udaje waryata, jest nim naprawdę. Dowodem scena z Ofelią. »Jakież to udawanie, w którem aktor zadaje gwałt najdroższym swym uczuciom, a rani i rozdziera serce tej, którą kochał tak czule... Ostrowidzowa czujność kobiecej miłości nie mogła się pomylić: Ofelia rozwiązała trafnie zagadkę, która zakłopotała i pomieszała wszystkich krytyków Szekspira. To samo utrzymuje dr. Conolly, dla którego Hamlet jest »poprostu obłąkanym«, a tezy swej dowiódł tak świetnie, że zdołał przekonać wielu krytyków literackich, między innymi kardynała Wisemana, który uważa spór za rozstrzygnięty przez Conollego. Mimo to znaczna większość krytyków, jak Friesen, Baumgart i inni, odrzucają pomieszanie Hamleta, choćby dla względu czysto estetycznego: bohater dramatu, nieodpowiedzialny za czyny swoje, nie byłby tragicznym.

II.

Jak w Anglii, Niemczech i Francyi, podobnie i w Polsce znaleźli się ludzie, którzy bądź kusili się o rozwiązanie zagadki Hamleta, bądź byli dlań z wielkiem uwielbieniem.
Pierwszym, co się nim zainteresował u nas, był nestor teatru polskiego, Wojciech Bogusławski, który Hamleta nietyłko przetłómaczył (prozą), »kilka scen według tłómaczenia Schrödera, wiele opuszczonych myśli dodał, a całe przekładanie do najlepszych francuskich, a szczególniej do wybornego dzieł Shakespeara przez niemieckiego autora Schlegel przełożenia, starannie zbliżył«, ale go zarazem wprowadził na repertuar swego teatru. Było to we Lwowie, w r. 1797, i odtąd Hamlet, który odrazu »sprawił wielkie wrażenie«, grywany był »wielokrotnie, a zawsze z upodobaniem publiczności«.
Drugim człowiekiem w Polsce, który żywił kult dla Hamleta, był słynny dziwak podolski, przezwany dux et redux, dziedzic »Mińkowieckiego państwa« i Przytulińskich ogrodów, unieśmiertelniony przez Słowackiego we francuskiej powieści Le Roi de Ladaiva, zarówno jak i w Beniowskim (ojciec Anieli), głośny na początku tego stulecia Scibor Marchocki. On pierwszy wydał Hamleta po polsku, własnym nakładem, w przekładzie J. N. Kamińskiego, w r. 1805[3]. Nie wszyscy półpankowie ukraińscy miewali tak szlachetne fantazye. Może dlatego nazywano Marchockiego — dziwakiem i półgłówkiem?
Niemniejszy kult żywił dla Szekspira w ogóle, a dla Hamleta w szczególności, Ignacy Hołowiński (Kefaliński), który Hamleta pierwszy przełożył wprost z oryginału, sumiennie, z wielkiem poszanowaniem rzeczy, bez żadnych samowolnych zmian i skróceń.
Wiadomo, jak entuzyastycznym wielbicielem Szekspira był Słowacki, w którym Hamlet miał takiego zwolennika, iż autor Balladyny, będącej spolszczonym Makbetem, i Beatrix Cenci, tak bardzo przypominającej Romea i Julię, pokusił się i o napisanie polskiego Hamleta. Jakoż napisał Horsztyńskiego, którego bohater, Szczęsny Kossakowski, jest szekspirowskim Hamletem przeniesionym na polski grunt, tak dalece, że także radzi swej kochance, ażeby wstąpiła do klasztoru, a w innej scenie wchodzi z książką w ręku, jak królewicz duński[4].
Margrabia Wielopolski umiał całego Hamleta na pamięć, takim był wielbicielem tej tragedyi, z którą ostatecznie jego tragedya miała tak wiele podobieństwa... Bądź co bądź »czy nie dziwne i nie ciekawe — powiada Matlakowski — to sprzężenie wielkiego działacza z bohaterem, który miał chorować na brak czynu? Co mógł przemyśliwać o Hamlecie margrabia, gdy szarpany i czerniony, przegrawszy stawkę, dogorywał w strasznych cierpieniach w Dreznie?«[5]
Inaczej zapatruje się na Hamleta biograf i wielbiciel polityki margrabiego Wielopolskiego, prof. Włodzimierz Spasowicz, który w swojem przenikliwem studyum o królewiczu duńskim wystąpił tym razem nie — jak zwykle — w roli prawnika­‑obrońcy (jak np. w swej znakomitej książce o Wielopolskim), ale wyjątkowo — w roli prawnika­‑prokuratora. Na nieszczęście dla Hamleta akt oskarżenia na niego — bo prawie na taką nazwę zasługuje to Spasowiczowskie studyum o Hamlecie skreślony wytrawnem piórem autora Politycznego spadku po Wielopolskim, wypadł niemniej głęboko i świetnie pod względem siły i zdolności argumentowania, aniżeli jego klasyczne obrony.
Prof. Spasowicz należy do najsurowszych sędziów Hamleta. Jego zdaniem, królewicz »wiecznie się kołysze, niby na wahadle, na dyllemacie«. Jego myślenie jest genialne, ale jałowe. »Oderwaną myślą można świat zewnętrzny posiąść, a potem nad nim zapanować i wedle woli swojej przekształcić, ale wprzód, nim świat posiąść, trzeba posiąść myśli własne i rząd nad niemi dzierżyć. Pierwiastek woli potrzebny jest w samem myśleniu, chociażby na to, aby pod jego naciskiem uczucie skropliło się naprzód w przekonanie, a potem skrzepło na postanowienie. Do postanowienia idzie się przez przekonanie, a dla przekonania potrzebna jest chociażby odrobina wiary, nie w znaczeniu jakiegokolwiek credo religijnego lub filozoficznego, ale poprostu w tem znaczeniu, że trzeba odrąbać się od wątpliwości i, przylgnąwszy do tego, co w danym przypadku jest najprawdopodobniejsze, oprzeć się na tem, jako na opoce«. Nic wspólnego z tego rodzaju myśleniem nie mają fantazye Hamleta. Jest to fatalista, mocno podszyty materyalizmem, fatalista, którem u fatalizm służy za filar, o który się opiera jego praktyczne niedołęztwo. Jego myślenie jest marzycielstwem, poezyą niedotykającą ziemi. Jest to człowiek natchnienia, nie namysłu, poeta, istota kontemplacyjna i książkowa. Książka jest jego najmilszą zabawą. »Wielkość szekspirowskiego utworu polega na tem głównie, że: 1) podał on skończony typ takiego marzyciela, takiego lunatyka, typ, który odtąd będzie się powtarzał w literaturze przez ciąg wieków po wszystkich krajach i lądach; 2) że go podał nie jednostronnie, w przebóstwieniu, jakby to był uczynił tuzinkowy jaki pisarz, któryby nieomieszkał przedstawić, jak nieszczęśliwa eteryczna poezya niesprawiedliwie kona, zduszona w żelaznych objęciach rzeczywistości; ani równie jednostronnie, w karykaturze, jako temat, pełen wysokiego komizmu, który się zawsze wywiązywać musi, gdzie z nierozsądnych zamiarów poetycznych wynikają skutki niedorzeczne; ale w dramacie rozdzierającym serce, w którym widzimy, jak się to szlachetne serce truje, jak się ten charakter kazi, jak nizko spada ten umysł, tłukąc się o rzeczywistość, i jak w końmi lepiej, że on się rozbił w starciu z rzeczywistością, aniżeli gdyby ta rzeczywistość oddaną została na pastwę jego urojeniom poetycznym, jego chwilowym szałom i kaprysom«. Coby nastąpiło wtedy? Najprawdopodobniej, gdyby Hamlet, zabiwszy stryja, sam zasiadł na tronie, zaczęłoby się panowanie króla­‑poety, któreby ludziom kazało żałować czasów Klaudiusza... Hamlet jest poetą, na którym czego nie wymaga obowiązek, tego dokaże artyzm, miłość dla sztuki, upodobanie nie treści i celu, lecz samego procesu działania. Tacy artyści na tronie, gdy chodzi o pofolgowanie artystycznej żyłce, nie zważają czasami, czem okupują swe zadowolenia. Sam Hamlet powiada: »Chociaż nie jestem prędki, drażliwy, ale mam w sobie coś niebezpiecznego...« To coś, to niby maluczka odrobina uczucia, które posiadał Nero, gdy wołał: qualis artifex pereo! Dlatego tragiczna katastrofa, przecinająca nić życia Hamleta, wyświadcza mu prawdziwe dobrodziejstwo, gdyż ratuje go od jeszcze smutniejszego końca, gdyby był przeżył stryja, od którego w końcu sztuki Hamlet jest nie wiele lepszym: tak dalece posunęło się w nim zepsucie moralne.
O wiele łagodniejszym sędzią, niż prof. Spasowicz, jest prof. Struve, choć i on potępia sposób postępowania Hamleta; czyniąc to zaś, zapatruje się wyłącznie z psychologiczno­‑etycznego punktu widzenia. Winą Hamleta, utrzymuje prof. Struve, a zarazem powodem jego zguby, jest zbytnie zaufanie we własne siły, obłęd, czy zbyt ambitne przeświadczenie, że on sam jest powołany do naprawy porządku moralnego, że on sam uosabia sprawiedliwość i opatrzność, jeżeli nie na ziemi całej, to przynajmniej w Danii. Dlatego postanowił nietylko odegrać rolę sędziego śledczego, ale i wykonawcy wyroku, przekonany, że tylko on jest powołany wykonywać prawo i sprawiedliwość, że tylko on zdoła przywrócić zakłóconą równowagę w moralnym porządku. Podobne zapatrywanie było błędem, prowadzącym do tragicznego końca. Należało, skoro się nabrało przeświadczenia, że Klaudiusz przez swą zbrodnię potargał moralny porządek na ziemi, publicznie oskarżyć zbrodniarza (czego mógł dokonać przy pomocy ludzi szlachetnych, znajdujących się w jego otoczeniu), uwięzić, postawić przed sądem, i tym sposobem występny król, królo‑ i bratobójca, zostałby według prawa i sprawiedliwości osądzony, ukarany, a na jego miejsce postawiony ten, który i z rodu i dzięki swym osobistym przymiotom był najgodniejszym przedstawicielem szczęśliwie przywróconego porządku. To była jedyna i właściwa droga, mogąca doprowadzić do celu: Hamlet zginął, bo wybrał inną, która była bezdrożem. Tymczasem pójście po właściwej drodze, t. j. publicznego oskarżenia Klaudiusza, nie było tak trudnem nawet, jakby się zdawać mogło. »Cały dwór w Elsinorze był świadkiem, jak król zdradził się ze swym zbrodniczym czynem w czasie przedstawienia; głuche dotychczas posłuchy o nagłej śmierci Hamletowego ojca zyskały na prawdopodobieństwie (po widowisku teatralnem), a Hamlet — na zwolennikach, skutkiem tego zaś — na powadze i mocy; krótko mówiąc, wobec całego położenia rzeczy, nie trudno było Hamletowi z pomocą Horacego i wszystkich prawomyślnych uwięzić Klaudiusza, by go oddać bezstronnemu sądowi...« Wykonalność tego moralnego wymagania nie była niemożliwą w położeniu Hamleta. Należało (jak w nowelli) dla swej sprawy pozyskać matkę, Horacego i innych; Hamlet tego nie zrobił, bo mu mizantropia jego, pogarda, uprzedzenie i złe wyobrażenie o całym rodzie ludzkim, nie pozwoliły odwołać się do ludzkiej pomocy. A szkoda, że tego nie uczynił, bo był to człowiek wyższy i niepospolity pod każdym względem, którego panowanie z pewnością wyszłoby Danii na dobre. A tak zginął marnie.
Zdaniem Kraszewskiego, Hamlet jest nieszczęśliwcem, »który wszystko wie, a nic nie może, który, wyzuwszy się z formalnej wiary, zastąpił ją rozumem, i ta niewiara zgubiła go«.

III.

Całkiem inaczej pojmuje Hamleta dr. Matlakowski, któremu — jak sam powiada — chodziło »o takie pojęcie królewicza, w któremby nie było ani odstępstwa od tekstu tragedyi, ani opuszczenia jednych miejsc na korzyść drugich, ani sprzeczności psychologicznych między właściwościami pomyślanego charakteru, lub między niemi a postępkami«.
W tym celu przypuścić trzeba przedewszystkiem — co zresztą zdaje się nie ulegać wątpliwości — że Hamlet jest młodym: jest to młodzieniec dwudziestokilkoletni, 24‑letni np.[6]; jako student uniwersytetu wirtemberskiego, uczy się z zamiłowaniem; wyszedł z tych lat, które zwiemy małoletniością, ale jeszcze nie dojrzał zupełnie: stoi w najciekawszym i najbujniejszym okresie życia. Cały przejęty dziecięcem uwielbieniem dla ojca, związany ciepłem jeszcze — jeśli się tak wyrazić wolno — przywiązaniem zwierzęcia młodego, a nie uczuciem refleksyjnem. Posłuszny życzeniu matki i stryja, zostaje u dworu, choć wolałby — dla wielu względów — wrócić do Wirtembergi. Jest skłonny do przyjaźni; kocha się, nie bacząc na przegrody stanowisk i krwi, w pannie przydwornej.
Swoją drogą, nie przestaje być królewiczem, rasowym potomkiem wielkiego rodu; to też królewskość wyssał z mlekiem matki, pięknej kobiety, zarówno jak ją odziedziczył po ojcu, »pięknym królu«.
Jest dzieckiem dorodnych rodziców, których uroda przeszła i na niego. »Jest to młodzieniec dworskich manier, pięknego obejścia, wzór formy — jak go nazywa Ofelia — i ogłady. Zewnętrzność tego rodzaju jest najzupełniej możliwą przy jego sposobie myślenia i smutku; ktoby o tem wątpił, niech przypomni sobie, iż Byron i Słowacki, Chopin i Max Gierymski, owi genialni artyści, tak dalecy rodzajem duszy i głębokością uczucia od suchej układności i dworszczyzny Ludwików, byli pięknymi cieleśnie, a wytwornymi w odzieży i obejściu«. Z twarzy musiał przypominać portrety młodzieńców, które malował Rafael, sam bardzo piękny.
Jakiego rodzaju był umysł Hamleta? Czy jest to filozof? Po części, ale co nie ulega najmniejszej wątpliwości, że nie jest to filozof w rodzaju Kanta, Fichtego, Voltaire’a lub Hume’a. Jest to poeta­‑filozof, taki, jakim był Szekspir, jakim był Goethe, jakim był Shelley. O ile oni byli filozofami, o tyle jest nim i Hamlet, on, który zarówno w postępowaniu, jak w sposobie myślenia, należy do tej kategoryi geniuszów, co oni. Jak oni, posiada w wysokim stopniu cechy filozoficznego myślenia; umie odnosić pojedyncze fakty do właściwych kategoryi, przenikliwie postrzega zależności, lecz filozofem nie jest, gdyż w myśleniu swojem, uniesiony namiętnością, pod żywem odczuciem wrażenia, nie postrzega faktów odmiennych lub sprzecznych, ani dochodzi do ograniczenia swoich uogólnień; w uogólnianiu posługuje się intuicyą, nie metodą indukcyjną. Natomiast posiada »ten przedziwny, niemal cudowny rodzaj allotropizmu umysłowego, który znajdujemy u artystów, u poetów, z którym w porównaniu zwyczajny umysł ludzki wydaje się tępym, gnuśnym, bezbarwnym i bezdźwięcznym, jakby niższego rzędu«. Umysł wielkiego artysty, umysł geniusza, to nieosiągalne żadnymi środkami, ani doświadczeniem życiowem, ani nauką, przerażające bogactwo wrodzone, w którem szczęśliwym zbiegiem, drogą osobliwszego doboru, znalazły się najcelniejsze przymioty, w najwyższym stopniu, w mniej więcej doskonałej zgodzie. Umysł Hamleta, to umysł tego samego rodzaju, co umysł Leonarda da Vinci lub Goethego, u których niezmierna wrażliwość i emocyalność nie wykluczały wysokiej, krańcowej siły rozumu. Stąd, obok niezmiernego bogactwa i rozmaitości uczuć i wzruszeń, to nadzwyczajne bogactwo idei czystych, które tak uderzają w Hamlecie.
Ale taka niezwykła, prawie niewymierna zdolność odczuwania, idąca w parze z niemniejszą siłą rozumu, o ile jest mocą takich natur wyjątkowych, o tyle bywa niejednokrotnie i źródłem ich słabości: chociaż myślą potrafią wyścigać bieg wydarzeń, jednak ich emocyalna strona, nierozdzielnie zaślubiona rozumowi, utrudnia wysnucie suchych wniosków i rozkazów postępowania. I to jest źródłem wahania się Hamletowego.
Jako charakter, jest Hamlet — zdaniem Matlakowskiego — pomimo swej wrażliwości, często nadczułej trochę, obdarzony znacznym zapasem energii i woli. Ogniście pohopny do otwartego boju, mężny i zapalczywy, znakomity szermierz, umie się zdobyć na najwyższe działanie, t. j. na działanie z rozwagą, z ogromnym nakładem inteligencyi i przenikliwości, krzyżującej plany przeciwnika, i z niemniejszym zasobem inicyatywy. Jego podziemna walka z Klaudiuszem jest »szczytnem zespoleniem w jedno intellektu i woli«. Przytem, ponieważ jest umysłem krytycznym pierwszej wody, zna swoje błędy, przeczuwa ścisłą prawdę, co go czyni nowożytnym, nam pokrewnym, ale co nie znaczy bynajmniej, ażeby Hamlet był sceptykiem; Hamlet sceptykiem nie jest. Najlepszy dowód, że wierzy w opatrzność, w rozum wyższy, władający życiem i światem. Mimo to, jest zdeklarowanym deterministą[7] jako taki, liczy się z faktami dokonanymi, jako z rzeczami, których odrobić niepodobna, a kiedy się zastanawia nad niemi, to nie jak fatalista, ale jak chrześcianin, który głęboko wierzy w nieśmiertelność duszy.
Lecz przedewszystkiem jest to natura szlachetna, obdarzona gorącą miłością prawdy, zgodności ideału z czynami, przekonań z postępkami. Jest to wielkie serce, szczerozłote uczucie, idealista, blizki ideału człowieka, podobny do Marka Aureliusza, obejmujący niemal wszystko, co wielkie duchy greckie, uznający zalety i przymioty innych, a nie znający uczucia zazdrości. Jest to jeden z tych, co czułby niedolę drugich, choćby mu się i najlepiej działo. Idealizm jego, taki melancholijny i rzewny, jest bojującym i cierpiącym: skutkiem niezwykłej czuciowości, nie znosi widoku zła lub krzywdy, zboczeń i zaprzania prawdy. Każdy czyn nieprawdy, każda myśl fałszu, dolegają mu, bolą go, nie pozwalają żyć spokojnie. Dlatego pragnąłby świat odmienić! Niestety, świat jest zły, podobny do niepielonego ogrodu, wiec Hamlet, dzięki swemu idealizmowi, właściwemu jego młodzieńczemu wiekowi, popada w rozgoryczenie, i z zajadłością, nie oszczędzającą nikogo, nawet matki, nawet kochanki, smaga podłość, którą jest przesiąknięta atmosfera dworu Klaudiuszowego, a że jest zbyt młodym jeszcze, żeby na świat spoglądać »z przebaczenia anielską pogardą«, t. j. z przedmiotowością i pobłażliwością, znamionującą wielkich humorystów, więc się otacza szyderstwem pełnem złości i naigrawania, w satyrze graniczącej z purytańskiem kaznodziejstwem i zaciekłością. Mimo to nie jest zgryźliwym pesymistą: w nim, obok szyderstwa i ironii, złości i zaciętości, jakiemi wybucha wobec króla, Poloniusza, matki, Ofelii, Rosenkranca i Gildensterna, żyje gorąca przyjaźń, ludzkość, łagodność i rzewna równość, które się ujawniają w spotkaniu z żołnierzami, w obcowaniu z Horacym, w obejściu z aktorami, w przemowie, która poprzedza swój pojedynek z Laertem. »Nie jest to dwoistość jego natury. Oba szeregi objawów tryskają z tych samych pokładów: to lice i nice tej samej natury, tylko, że dla dobrych ona odpowiada ciepłem tchnieniem wiosennego wiaterku, dla złych — ostrymi wycinkami mroźnej zawiei«.
Natura to cnotliwa, sprawiedliwa, delikatna, a to, co w jego postępowaniu jest szlachetnego, cnotliwego i sprawiedliwego, zjawia się, jako owoc przyrodzonego składu duszy, nie zaś jako skutek nakazu wysokiego ideału moralnego, zresztą mu doskonale znanego; w jego cnotliwości niema udziału nakazów praw i przepisów moralności i zakonu. Hamlet jest cnotliwym z natury, z temperamentu; niema w nim nic chrześciańsko­‑cnotliwego, lub filozoficzno­‑cnotliwego.
Nie znaczy to, żeby jego postępowanie — w tragedyi — nie było połowicznem. Tak jest. Ale dlaczego? Bo Hamlet w swoje postępowanie, gdy chodzi o pomszczenie śmierci ojca, nie kładzie całej, tylko pół duszy: drugą połową przebywa gdzieindziej. »Jest ono jakby wymuszonem z zewnątrz, narzuconem wbrew chęci działacza, który podejmuje się go bez zapału i prowadzi bez fanatyzmu, właściwego młodości i wrodzonej naturze; jest ono podejmowanem przez pobudzanie się samego bohatera po chwilowych przerwach niby&syh;‑zapomnienia; jest ono bezplanowem, a każda z części działania zjawia się nie jako organiczne dzwono całości, lecz jako wynik pchnięcia przez wydarzenia zewnętrzne; jest ono prowadzonem przez wypadki, a nie przez własną inicyatywę i sprężystość (wiecznie czuła i żywą) działacza; jest ono napadowe, t. j. pozbawione ciągłości, i objawowe (symptomatyczne), t. j. skutkiem nieobmyślenia i niewyjaśnienia sobie natury i zakresu danego czynu, zjawia się przeważnie jako wynik obrony na cudze działanie« — na działanie wroga, którego czujność — skutkiem wielkiej draźliwości królewicza — przedwcześnie pobudzoną została. Powtóre — jak to już zauważył Werder — zadanie włożone na Hamleta, jest bardzo trudne: zbrodniarz jest prawowitym królem, a zbrodnia stała się w absolutnej tajemnicy. Cały dwór, nie wyłączając matki Hamleta, jest po stronie Klaudiusza. Po trzecie, jeśli warunki działania były trudne, to samo »wielkie zadanie«, sam »święty obowiązek«, narzucony młodemu bohaterowi, był niemniej osobliwym i szczególnym. Była nim zemsta, która wogóle jest daleką od ideałów czynów ludzkich, odmienną od innych czynów, ponieważ jest czynem sui generis, stojącym na rozdrożu między występkiem a cnotą, nacechowanym znamionami jednego i drugiej. Hamlet zaś, o ile był zdolny do czynu, o tyle nie był zdolny do czynu n, do czynu, który ludzkość potępiła platonicznie, który potępiła nauka Chrystusa, a przed którym się zawsze wzdrygały serca czułe i szlachetne, tudzież umysły wyższe, najwyżej ważące sprawiedliwość, pragnące względnego szczęścia ludzkości. Takim umysłem był właśnie Hamlet. Ale, pomijając nawet chrześciańsko­‑Chrystusowy punkt widzenia, zemsta jest czynem, do którego nie może się zapalić jednostka szlachetna, jednostka rycerska. Hamlet, jako syn XVI wieku, jest rycersko­‑szlachetnym, nie będąc wyraźnie chrześciańskim, a nie ma nic wspólnego z takimi ludźmi odrodzenia włoskiego, jak Caesar Borgia, Macchiavelli, Aretino lub Benvenuto Cellini; nie należy zapominać, że były to czasy humanizmu, które wydawały Kochanowskich, Sidney’ow i im podobnych. To też Hamlet w głębi duszy pogardza czynem, który ma spełnić: raz dlatego, że nie odczuwa tego, co się nazywa ślepą zemstą, czyli, że jest to poczucie obowiązku nie owo potężne, wulkaniczne uczucie, przepalające jestestwo, ogarniające życie całe, którego staje się celem wyłącznym; a powtóre, że chcąc ten ciężki obowiązek wykonać, trzeba być przygotowanym na wszelkie środki; trzeba być gotowym na pchnięcie znienacka, z tyłu, we śnie, w zasadzce; trzeba być zdolnym do zdrad, do trucizny, do spisków, do podkupienia zbirów, jak się da, byle celu dopiąć. Hamlet, który ma taki wysoki ideał człowieka, taki rycerski w formach grzeczności dla swego wroga­‑króla, nie jest zdolny do knowań i chytrości, do zdradzieckiego pchnięcia. Bić się po rycersku, w otwartym boju, potrafi; ale pomścić się w sposób, jak wypadnie, jak będzie najwygodniej w danych okolicznościach, tego przy swoim składzie duchowym i wykształceniu nie jest mocen uczynić. »Do zemsty w zapalczywości, wybuchłej nagle, in flagranti delictu, zdolen jest, jak prawie każdy człowiek żywy i wrażliwy; lecz do obmyślanego czyhania, jak ryś, na swoją ofiarę, i rzucenia się w chwili dogodnej dla siebie, a złej dla ofiary, do tego nie zdolen«. Bo Hamlet jest nietylko królewiczem, a więc szlachcicem, ale i gentleman’em w każdym calu. C’est un gentilhomme avant tout...
Ale nie brak i innych powodów, dla których Hamlet ociąga się z wykonaniem zemsty. Przedewszystkiem nie pojął on swego zadania, jako zwykłej ordynarnej zemsty, ale jak przystało na duszę wielką, wolną od grubej mściwości, zrozumiał, że jeśli ma działać, to tylko pojmując popełniony zły czyn, jako naruszenie sprawiedliwości, a swoje zadanie, jako przywrócenie jej. Jego czyn niema być zwykłą zemstą, ale wymiarem sprawiedliwości, co znacznie utrudnia działanie. To pierwszy powód. Drugi jest psychologicznej natury. Są takie stany, takie usposobienia chwilowe, takie nastroje, że w czasie ich trwania nie mamy ochoty działać. Do takich nastrojów należy chwilowy smutek, przygnębienie, żałość, gorycz. Otóż Hamlet jest właśnie w fazie takiego smutnego, minorowego nastroju, kiedy ciężkie zadanie spada na jego barki: znajduje się pod gnębiącym a potężnym wpływem smutku, żałoby i boleści. Śmierć ojca, którego ubóstwiał, i powtórne a tak szybkie zamężcie matki, którą musiał przestać szanować, wytrąciły go z równowagi; smutek zaś, przygnębienie moralne, rozhartowują wolę, osłabiają energię.
Ten smutek, to przygnębienie, są także źródłem, z którego wypływają wszystkie pesymistyczne i czarne myśli Hamleta: zjawiają się, jako wynik nastroju, nie zaś, jako naukowy, w szczegółach obmyślany systemat filozoficzny. Jego uogólnienia, tak czarne i gorzkie, to raczej poetyczne odbicie jego świeżo poranionej duszy. Jego pesymizm, to najcudniejszy idealizm, oblany ponurą zorzą północną bólu i złości serdecznej; jest to skutek przemijającego nastroju wrażliwej natury; jest to spojrzenie przez łzy i krew, któremi chwilowo napływają mu oczy.

∗             ∗

Swoje znakomite, prawdziwie klasyczne studyum o Hamlecie, studyum, którego niniejszy artykuł jest pobieżnem streszczeniem jedynie, nazwał ś. p. Matlakowski »wstępem« (podobnie, jak Kalinka, którego »wstęp« do Ostatnich lat panowania Stanisława Augusta zajmuje cały gruby tom, a jest arcydziełem historycznem), wstępem dlatego, że poprzedza całkowity przekład polski Hamleta, dokonany — prozą — tem samem piórem, które nakreśliło ów »wstęp«. Słówko o tym przekładzie. Chcąc ocenić jego prawdziwe zalety, trzeba się mu przypatrzeć z właściwego punktu widzenia, a chcąc ten punkt odnaleźć, wystarcza zwrócić uwagę na następujące słowa samego dra Matlakowskiego, w których jasno określił cel, w jakim raz jeszcze Hamleta językowi naszemu przyswoił, choć posiadamy tak znakomite przekłady tej tragedyi, jak Paszkowskiego i Ulricha, »Istnieje u nas bardzo znaczna liczba ludzi, zwłaszcza wśród lekarzy, znająca język angielski o tyle, iż może czytywać zwyczajne nowożytne dzieła specyalne, powieści lub dzienniki, ale im zbywa na osobnem przygotowaniu do czytania Szekspira, którego wielu, jak wiem z mojego kółka, uwielbia, na pamięć umie... Nakoniec, jest sporo inteligentnych i wykształconych ludzi u nas, z kół literackich, handlowych i przemysłowych, którzy w dorosłym wieku sami uczą się angielskiego, posługując się samopomocą i uznanymi w obiegu metodami. Skoro już z najgrubszymi uporają się początkami, mogliby odrazu przejść do dzieła, któreby więcej odpowiadało ich umysłowości, niż przykłady z Olendorfa«. Dlatego przekład Hamleta, dokonany przez Matlakowskiego, jest nie poetyczny, ale dosłowny, wiersz w wiersz, a wydrukowany równolegle z tekstem angielskim, jako taki, jest znakomity. Pomimo dosłownej wierności — na czem niekiedy cierpi duch składni polskiej — czyta się on bardzo dobrze, a choć taki suchy na pozór, nie jest pozbawiony pewnego polotu.
Na zakończenie, jeszcze słówko o języku tej niepospolitej książki, (która się w każdym inteligentnym domu polskim znajdować powinna, obok najlepszych książek, jakie posiadamy w naszej literaturze, obok Sejmu czteroletniego i Wieczorów Florenckich). Matlakowski znany był z tego, że pisał po polsku, jak mało kto, a przytem, że znał swój język ojczysty, jak najznakomitsi z naszych filologów. Stąd ogromne bogactwo wyrazów, których używał na wypowiedzenie swych myśli (zawsze oryginalnych i niepospolitych), bogactwo, które mu pozwalało nawet na taki zbytek, jak odrobina przesady w tym kierunku. Starając się wiele wyrażeń, bądź ludowych, bądź staropolskich, zaczerpniętych z pisarzów XVI wieku, przyswoić naszemu nowoczesnemu językowi, lub je uchronić od zapomnienia, szedł niekiedy — mojem zdaniem — za daleko pod tym względem (zwłaszcza gdy tworzył nowe wyrazy, choć to czynił zgodnie z najściślejszemi regułami filologicznemi). Stąd, zarówno we »wstępie«, jak i w przekładzie Hamleta, mnóstwo wyrażeń, z któremi oswoić się nawet literatowi nie przychodzi łatwo. Oto kilka przykładów, wyjętych na chybi trafi. »Hamlet w ocemgnieniu (zamias w mgnieniu oka) przystosowuje swoje zachowanie się...« »Szekspir dał księciu ogromny nadział (zam. zasób) energii«. »Jego wola ściśle podlega rozumowi i sumieniu, gdy te nie stają w poprzek jego wolowości.« »Kamienie, wyrzucone z procy, węczące od chyżości«. »O prawdziwej energii wolowej, nie wolno sądzić po szybkości i dzikości postępowania«. »Pewności niema żadnej: żaden iściec (zam. dowód) zbrodni nie istnieje«. »Hamlet widnieje wyraziście lub jarzębaceje (?), pociąga lub odpycha...« »Doświadczenie pozwala wskrabać się na najbliższą przeszkodę«. »Przemiana w sobie, wiodąca do przyjaźni lub wrażdy (zam. nieprzyjaźni)». Hamlet nie może znieść »chłost i wzgard wrzemienia (zam. czasu)«. »Każdy z nich wypowiada się, jak pierca w zapędzie obrończego zapału«. »Nigdy też nie spotkało ich straszne odłudzenie (zam. rozczarowanie). Jak olbrzymia wanta na szczycie turni, lub modro zielonkawe ploso, drzemiące na wysoczyźnie (ten wyraz jest prześliczny!) górskiej«. »Rozmowa z podkładem niesłychanego bólu i rzewniwości...« »Zatwadziałość okuła ją w bronność«. »Dla prawowierców myśli powyższe są niewystarczające...« Hamlet »natyka się na coś nieprzewidzianego i w przeziorach na świat poza­‑świadomościowy przyjmuje wdanie się Woli wyższej«. Przykłady bitew »w opisach historyków­‑baśnio­‑dziejów...« »Wbrew zrzędom, którzy wciąż nam skowróżą o upadku wielkiej sztuki...«
Ale obok tych drobnych dziwactw filologicznych, będących wynikiem szlachetnej dbałości o możliwe zbogacenie skarbca mowy ojczystej, język Matlakowskiego, nigdzie nie skażony najmniejszemi naleciałościami cudzoziemskiemi, a urobiony na prozie Reja, Wujka, Górnickiego, Orzechowskiego i innych znakomitych pisarzów naszych XVI wieku, jest dziwnie pięknym, barwnym, żywym, plastycznym (Matlakowski był ogromnym wielbicielem Słowackiego), a zdarza mu się nierzadko, że jest i poetycznym także. Zwłaszcza w porównaniach, w których celuje, a które, zawsze trafne nadzwyczaj, niekiedy bywają i poetyczne bardzo. Oto dwa, dla przykładu: »Chęć (ze strony Klaudiusza) nawiązania stosunku z synem, ułagodzenia go, wygładzenia i uklepania sprawy ku tem wygodniejszemu zażywaniu uciech w nowem gniazdku w spokoju i przyjemności, ściął mróz słów królewicza, jak ścina syberyjski wicher grzywy fal Bajkału, które w locie, w powietrzu, rozchełbane, tężeją w lodowate zadzierzyste wybryzgi«. »Hamlet (w rozmowie z Rosenkrancem i Gildensternem) prawie zapomina do kogo mówi; po zmiażdżeniu szpiegów, uczucia wstrętu i pogardy rozwiewają się: w tok rozmowy zwolna wplata się srebrna nitka rzewnej boleści, jakby skargi, która cicho dźwięczy, jak nucenie polnego konika skostniałego w śronisty ranek jesienny«.
Takich porównań nie powstydziłby się żaden z największych poetów. Ale bo też dr. Matlakowski, choć lekarz chirurg, miał więcej poezyi w duszy, niż niejeden z naszych dzisiejszych wirtuozów formy wierszowej. Każdy, kto przeczyta niniejsza książkę o Hamlecie, zgodzi się na to twierdzenie...





  1. Od tego czasu ukazały się dwie nowe — a znakomite — oceny Hamleta: Kuno Fischera i J. Brandesa.
  2. Wbrew przeciwnej opinii pod tym względem jest Taine, który pisze: »Jeżeli waha się, czy zabić stryja, to nie przez wstręt do krwi i nie przez skrupuły nowożytne. To syn XVI w.; świadczy o tem postępek z Rosenkrancem, Gildensternem i Poloniuszem. Jeśli raz oszczędził stryja, to dlatego, że go zastał na modlitwie, bał się tedy posiać go do nieba«.
  3. »Hamlet, królewicz duński, tragedya w 5 aktach w angielskim języku przez Shakespeare’a napisana, z niemieckiego zaś polskiem piórem przez J. N. Kamińskiego przełożona. W Mińkowcach, druk dziedzica Marchockiego, 1805«.
  4. Zob. »Hamlet polski« w »Szkicach literackich« dr. Józefa Tretiaka, serya pierwsza, Kraków, 1895.
  5. W innem miejscu, na str. 108, pisze Matlakowski: »Na zawsze pozostanie dla nas niepowetowaną szkodą, że drugi prawnik i mąż stanu, a wielbiciel tragedyi o królewiczu duńskim, Wielopolski, nie zostawił na piśmie swojego poglądu: byłby to najciekawszy w świecie sąd, człowieka, co sam umiał czuć, myśleć, działać, a poniósł najstraszniejszy rozgrom«.
  6. Dr. Matlakowski, usiłując dowieść, ża Hamlet jest młodzieńcem, a nie mężczyzną dojrzałym, 30‑letnim, jak utrzymują inni krytycy, niemieccy i angielscy, zapomina o jednym dowodzie, bardzo przekonywającym, który, rzecz dziwna, nikomu nie przyszedł na myśl, a który rozstrzyga wątpliwość — na korzyść hypotezy Matlakowskiego. Argumentem tym jest wiek matki Hamleta, kobiety dojrzałej, ale jeszcze powabnej i pięknej, więc nie starej. Jest to kobieta lat czterdziestu dwóch do trzech, blizka przekwitu, ale jeszcze nie przekwitła. Kiedy wyszła za mąż, za ojca Hamletowego, musiała mieć lat 17 lub 18. Gdyby Hamlet miał lat 30, jego matka miałaby 47 lub 48. Co innego zdaje się wynikać z tragedyi, w której czysto zmysłowa miłość Gertrudy i Klaudiusza ma wszelkie pozory namiętności gorącej i szczerej z obu stron, na co Hamlet niejednokrotnie zwraca uwagę. Stosunek małżeński Klaudiusza i Gertrudy, to nie stosunek Batorego i Anny Jagiellonki; to dwie żądze, które się pożądają wzajemnie, aby zaś to było możliwe, fizyologicznie uzasadnione, Gertruda może mieć najwyżej 43 lat. Wobec tego Hamlet nie może mieć więcej nad 24.
  7. W tym punkcie zgadza się Matlakowski z Türck’em, jednym z najgłębszych komentatorów Hamleta.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Hoesick.