Złoty robak/Małe zdarzenie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mieczysław Piotrowski
Tytuł Złoty robak
Wydawca Czytelnik
Data wyd. 1968
Druk Drukarnia Wydawnicza w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Małe zdarzenie

Kiedyś zastała Filipa, jak siedział w ogródku piwiarni w otoczeniu kilku mężczyzn. Już na pierwsze wejrzenie robili wrażenie dobrze zaznajomionych. Była z nimi jakaś młoda kobieta. Filip, gdy tylko zobaczył Angelikę, zerwał się i zaraz do niej podszedł.
— A cóż ty masz za znajomych?
— Tak, tak, znajomi.
— W godzinach pracy?
— Miałem coś załatwić na mieście.
— Co takiego na mieście?
Niezbyt wiedział.
— Myślałem, że jakąś sprawę służbową — roześmiał się. — Ale żadnej. Zaraz stąd wychodzę.
— Ja myślę — potraktowała go z surowością. Nie popatrzyła na tę kobietę, dziewczynę, chociaż czuła, że tamta na nią patrzy.
Stanęła z Filipem przy płotku ze skrzyżowanych listewek. Z pnącą fasolą, której niewinność uszanowali nie ostatniego rzędu widocznie klienci, skoro bezpiecznie się pięła. Piwiarnia była podrzędna, o tej godzinie pusta. Nikt z towarzystwa nie odważył się do niej podejść i zaprosić, jakby to mogło być do przewidzenia.
— Możesz pójść ze mną? — spytała.
— Zapłacę.
Na tym słowie „zapłacę” potknął się trochę, wydawało jej się, że się zaczerwienił.
— Jakaś fundacja? — Rozmyślnie nie zamierzała ustąpić w kłopotliwych pytaniach.
— Rockefellera. Miałem zamiar postawić szampana.
Już się podgniewał, posmutniał, nie wiedział, tu pójść czy z honorem tam? Patrzyła na to i wyrzucała sobie, że nie zdobyła się na uśmiech. Nie podobali jej się, chociaż byli umiarkowani, spokojni i chociaż zapanowała jak wśród uczniów cisza. Już miała powiedzieć: siądę na chwilę z wami. Lecz zobaczyła perspektywę męczarni wśród obcych i ugrzecznionych. Filip sam zadecydował. Podszedł do nich i powiedział kilka słów. Wyszedł z nią na ulicę.
Była mu za to wdzięczna.
— Tak — powiedziała — to jest konieczne, musimy urządzić tę wycieczkę za miasto, i może by nawet któryś z twoich znajomych...
— Nie, na wycieczkę nikt się nie nadaje. Tam jeden, jakby trochę, były lotnik obserwator. Żebra ma w tym stanie, co moje. Ale nie, nie, nikt z tobą nie mógłby pojechać. To byłoby za dużo.
O nic więcej nie zapytywała.
— A poza tym — powiedział nie pytany — wszystko jest bzdurą.
Mimo to o nic nie zapytała.
— Angeliko — powiedział z radością w głosie — przygotuj dobrze tę wycieczkę.




Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.