Wycieczka na Łomnicę i szczyt Kezmarski

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Jan Gwalbert Pawlikowski
Tytuł Wycieczka na Łomnicę i szczyt Kezmarski
Podtytuł 26go do 30go Lipca 1878 roku
Pochodzenie „Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego“, Tom IV, 1879
Wydawca Towarzystwo Tatrzańskie
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia Władysława L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


WYCIECZKA
NA ŁOMNICĘ I SZCZYT KEZMARSKI
(26go do 30go Lipca 1878 roku)
NAPISAŁ
Jan Pawlikowski.



Trudności nastręczające się polskim turystom w odwiedzaniu szczytu Łomnicy, spowodowały mnie i mego przewodnika Macieja Sieczkę do szukania wyjścia od strony północnej, przez coby usunięto odległość drogi i znaczne wydatki w Szmeksie.
Wybraliśmy się wózkiem do Jaworzyny, gdzie przenocowawszy szliśmy doliną pod Murań i Hawrań na Koperszady, drogą już niejednokrotnie zwiedzaną i opisywaną (zob. Obrazki z podróży do Tatr i Pienin, wydanie 2. Kraków 1872). Od Koperszadów dopiero zaczęła się okolica nieznana ani mnie, ani Sieczce. U stóp naszych leżała dolina Kezmarska (Weisswasserthal), otoczona wierchami, które wznosząc się w głębi skaliste i poszarpane, w spadach ku Spiżowi zieleniały trawiastemi upłazami i kosodrzewiną. Z Koperszadów dolina ta cała przejrzeć się nie da. Przepatrzyliśmy ją później z wierchu Kezmarskiego. Plan jej przedstawia się następująco: W kierunku ku południowemu zachodowi (od Koperszadów po prawej) biegnie od Koperszadów pasmo skaliste, strzelające trzema głównemi szczytami, Białego, Czerwonego i Zielonego jeziora: Kopa, nad Kołowem, Baranie Rogi. Szczyty te nieprzylegające bezpośrednio do doliny, wysełają ku niej poszarpane odnogi, między któremi zawarte wywyższone dolinki, dają przejście na drugą stronę pasma. Lecz ostatnia z nich spadając stromemi ścianami na dolinę Kezmarską, przystęp ma zbyt utrudniony. W tem to paśmie, na odnodze idącej od środkowego szczytu, wznosi się nieprzystępna turnia „Jastrzębia“ (Karfunkelthurm)[1].
Z przeciwnej strony doliny Kezmarskiej, bieży ku północnemu zachodowi Grań Rakuska (Ratzenberg), zrazu upłazista, potem nastrzępiona turniami, z występującym naprzód szczytem — ukazując za sobą czubę Kezmarską, której jest odnogą. Dwa te zbieżne pod zachód pasma łączy przytkniona do rakuskiej grani, w dalszym jej ciągu, Łomnica i głównie zamykający dolinę majestatyczny Wierch Durny (Nordtrabant)[2].
Rozwartą stronę tego amfiteatru zamyka skosem od północy idące pasmo Koperszadów, które występując w dolinę Kezmarską kopką Twarożnej (Durlsberg), uniżone tuż obok[3] daje przejście zwane „za Kopą“ (Kopa Pass), a ztąd ciągnie się ku Spiżowi jako Koperszady bielskie, Huczawa etc.
Wolne ujście doliny na Spiż między tem pasmem a końcem Grani Rakuskiej, zasłania osobny wierch lesisty Stösschen (Kopa nad surowiną).
Z Koperszadów po stromym trawiastym upłazie (Kopa-Pass), spuściliśmy się w dolinę. Wzdłuż niej od szczytu nad Jeziorem Czerwonem[4] ku Spiżowi, ciągnie się zwolna spadający wał lub taras, okryty kosodrzewiną, między którą trzeba szukać przejścia w część niższą doliny. Wał ten rozdziela strumienie, które z różnych stron płynąc, łączą się dopiero poniżej w strumień Białej Wody. Dopływ ważniejszy wychodzi z Białego Jeziora pod Koperszadami, na onem wywyższeniu znajduje się Jezioro Czerwone, w części niższej doliny leży Zielone. W pobliżu niego, minąwszy je, znaleźliśmy kolebę pod kamieniem, dającą schronienie 6 do 8 ludziom.
Aż dotąd szło się zrazu od Jaworzyny lasami, dalej upłazami mniej lub więcej spadzistemi i śliskiemi, w końcu po złomach głazów; drogą wcale zresztą nieprzykrą. Tu poczęła się droga odmienna. Dolinę zamknęła ściana stroma skalistego upłazu, z której zlewały się dwie wcale ładne siklawy. Nad tą ścianą podniosła się dolina nagle i ostro do góry, dwoma szerokiemi żlebami zakrytemi zupełnie śniegiem, które dzielił spadający wyniosłą granią wzdłuż tego piętra Wierch Durny. Źleb z prawej strony, szeroki i mniej zda się spadzisty, kończył się na grani, z której domyślać się należy wolnego przejścia do Pięciu Węgierskich Stawów; źleb lewy zwężał się coraz ku górze między Durnym a spadami Łomnicy, wznosił się bardzo stromo, otoczony ze stron obu pionowemi, dzikiemi ścianami. Każdy z nich wysyłał z pod śniegu strumień spadający siklawą, które to strumienie, już złączone, przyjmowało poniżej Zielone Jezioro, wypuszczając znowu, jako drugi główny dopływ Białej Wody.
Obie siklawy zostawiając po lewej, wyszliśmy na to piętro upłazem skalistym i powyżej przeszedłszy strumień prawego źlebu, po pod ostatniemi spadami grani Durnego weszli na śnieg źlebu pod Łomnicą. Drugi ze strumieni ztąd biorący początek, w biegu swym górnym krył się pod śniegiem, chwilę jeszcze dając znać o sobie rodzajem stłumionego szmeru. W górze, źlebem tym widzieliśmy poprzednio przechodzące przez śnieg ku Durnemu stado kóz, około dwudziestu. Mimo naszego wołania nieuciekały wyżej, ani zmieniły kierunku; turnie Łomnicy i przyległej grani Rakuskiej zdawały się im być niedostępne. Że jednak szły od tej strony, należało się domyślać ukrytego po za głazami „zachodu“[5], który jakkolwiek mógł być w wyższej swej części zamknięty, Sieczka postanowił go spróbować. Wyżej zaś widniał już zachodzik jakiś, obrócony ku domniemanemu ujściu pierwszego, i mający z nim prawdopodobną łączność. Gdyby to zawiodło, postanowiłem iść aż do góry na grań, kominem zaśnieżonym między Durnym i Łomnicą, a ztąd patrzeć po turniach jej, przejścia na szczyt. Cokolwiekbądź, trzeba było podejść źlebem wyżej.
Śnieg zrazu podawał się pod stopę, a sterczącemi złomkami zdradzał pod sobą piarg. Lecz wnet musieliśmy robić stopnie, idąc środkiem źlebu, bo strome jego, odrazu na śnieg spadające ściany, niedawały oparcia ani ręce ani nodze. Tak doszliśmy do miejsca, gdzie od Durnego Wierchu występuje język skały odkryty z pod śniegu, kamień gładki, krągło żłobiony, wymyty wodą i krokom niepewny. Ztąd patrząc na przeciwległą ścianę źlebu, wydało nam się, że turnia popękana i zadzierzysta[6] daje możność przejścia do miejsca, gdzie już widniał ów zachodzik wypatrzony przez Sieczkę. Zachodzik ten w niższej swej części znikał w głazach i łączność jego ze źlebem była wątpliwą. Wysłany na oględziny trzeci z towarzystwa naszego Wojciech Bukowski, począł przerąbywać się przez śnieg na przeciwną stronę. Śnieg był tu zczerniały i tak twardy, że ulegał zaledwie ostrzu ciupagi. Praca ztąd około rąbania ciężka i długa przemawiała za zbliżeniem drogi, bądź co bądź, wprost w górę na ścianę źlebu, ku której stopnie były już właśnie gotowe. Bukowski znalazł dostęp możliwym; i ja też przenosząc turnię nad śnieg, byłem za tem wejściem.
Weszliśmy zatem w miejsca wcale przykre, pełzając po głazach gładkich i odpychających, zmoczeni ciekącą z nich wodą, nagląc każdy swego poprzednika, niecierpliwi dostać miejsca, gdzieby stanąć można. Wreszcie po trzech kwadransach takiej drogi, pomagając sobie wzajemnie to podparciem nogi, to podaniem ręki lub odebraniem ciupagi, weszliśmy na pożądany zachód[7]. Ręce i nogi trzęsły się niezwykle, zmęczone ciągłem wysileniem. Pod nami widzieliśmy drogę naszą, tak urwistą, że z powrotem byłaby niemożliwą do przebycia. Do nas dochodził zachód, wyglądający jak ścieżka i mogliśmy go przejrzeć aż do dołu. Poczyna się on tam, gdzie turniczki stojące na przełączce między Durnym i Łomnicą wysyłają ku dołowi na śnieg język kończysty. Od końca tej odnóżki zboczywszy wprost ku ścianie, znajdzie się ujście zachodu. Idzie on wprost skosem ku wystającej turni, którą spodem okrąża. Ku niej to doszliśmy właśnie i naznaczyli miejsce to, przyłożywszy kamieniem szmat papieru.
Ztąd idzie się już wygodnie — lecz niedając się uwieść pięknym ścieżkom na przedłużeniu zachodu, zbacza się po nad onę turnię i zmierza wprost w górę, chwilę jeszcze rodzajem naturalnej drożyny, którą uczyniwszy może sto kroków, iść już można dowolnie, choćby dziesięciu ludzi jeden obok drugiego, po głazach na szczyt, wszelako lepiej dzierżąc się ku grani, w miejsce naznaczone wystającą turnicą, niby głową. Tu spada Łomnica ścianą pionową w dolinę pięciostawską. Onąż granią dostaliśmy szczytu o godzinie pół do szóstej wieczorem. Mgły czas już niejaki między szczyty od Pięciu Stawów zwolna kurzące osłoniły nas teraz, a jeszcze chwilę dając pojrzeć ku Kezmarskiej czubie, wnet zarzuciły wkoło gęstą, nieprzejrzystą zasłonę.
Schodziliśmy na dół coprędzej drogą zdawna znajomą pod południe, na pierwsze piętro góry, które ciągnie się jako grań wzdłuż doliny Małego Kolbachu. Z tego piętra zejście w jedną stronę do tejże doliny, zkąd wchodzi się na Łomnicę od Szmeksu, z drugiej upłazistym, głazami zarzuconym spadem, ku otwartej na Spiż, sposobem tarasu dolince, na której widno czerwone Steinbach See[8]. Nad tym to stawem, na wyniesionej grani, znajduje się obszerna koleba, rozszerzona i obmurowana przez węg. karp. Towarzystwo, gdzieśmy znaleźli nocleg i pożądane przed deszczem, na który się zanosiło, schronienie.

∗                                        ∗

Droga, którą, o ile wiem, pierwszy szedłem na Łomnicę, w niczem nie będzie gorszą od używanej poprzednio, skoro, co się rozumie, następcy moi pójdą odrazu na „zachód“, którego ujście już teraz wiadome. Nocleg najlepszy będzie w schronisku węg. karp. Tow. pod Koperszadami (Egyedhàz), do którego jednak około godziny drogi w dół doliny zbaczać trzeba. Silniejsi przeto turyści wolą nocować pod kolebą w górę od Zielonego Stawu. Wyjechawszy z Zakopanego rano o 7mej, dobrze przed wieczorem stanąć można w kolebie. Do Jaworzyny mniej więcej 5 godzin. Drogą pieszą na Łysą toż samo lub mniej. Ztąd do koleby, miernego chodu, godzin tyleż. W schronisku pod Koperszadami stanie się z Jaworzyny może o godzinę wcześniej. Z koleby szliśmy na szczyt, licząc w to przestanki przy wypatrywaniu przejścia, półpiętej godziny. Razem z Jaworzyny na szczyt z odpoczynkami zejdzie godzin 12. Na Koperszadach najprzód nęcących bujną roślinnością i pięknym widokiem zejdzie niepostrzeżenie czas dość długi. Z Łomnicy nocujący pod kolebą a dobrze chodzący, mogą tegoż dnia odwiedziwszy Czubę Durnego wrócić do koleby. Co do Durnego Wierchu, to jest nań wyjście niezawodne, nieco poniżej od ujścia zachodu na Łomnicę, miejscem gdzieśmy widzieli idące kozy, może sto stóp najgorszych po głazie, dalej zachodami zda się wygodnie, co potrzebuje bliższego rozpatrzenia, na sam szczyt od zachodu słońca. Z Łomnicy do koleby przy Steinbach See mniej więcej 2 godziny. Z Łomnicy do Szmeksu średniego chodu jest dosyć godzin 5, nawet mniej. Co do piękności wejścia, północne w niczem nie ustępuje południowemu; dzikością je przewyższa. Zyskuje się nadto tutaj piękne Koperszady i śliczną dolinę Kezmarską.

∗                                        ∗

Pod kolebą nad Steinbach See leżeliśmy półtrzeciej doby. Mgły i deszcz nie pozwalały nam szukać wejścia na szczyt Kezmarski, uważany dotąd za nieprzystępny. Nawet kiedy deszcz nie padał, z wilgotnego od mgły kamienia ociekała kroplami woda. Noce były pogodne, siedzieliśmy do późna przy ognisku, a leżącym w kolebie zdawało się, żeśmy zawieszeni w powietrzu, z koleby uwisłej na stoku góry widząc tylko gwiaździste niebo. Po Spiżu świeciły ognie, nad nami sterczały chmurna Łomnica i Kezmarska Czuba. Rankami zastawaliśmy już równiny spiskie zasłonięte zupełnie. Rozścielała się na nich mgła jak puszcza śnieżna, od wschodu niby sfalowana wzgórkami, pod zachód równa i ginąca w szarym mroku. Z pod tej osłony nie było widać nic, aż na krańce widnokręga. Mgła była biała i gęsta, powierzchnia jej równa i gładka, w niczem lotnej swej niezdradzająca natury. Zdawała się ona poczynać tak blisko, że zwiedziony próbowałem dorzucić ku niej kamieniem. Po pod nią słychać było szum potoku i szczekanie psów. Naszą wyspę, nad którą sterczały dwa skaliste czuby, przykrywało niebo jasne i pogodne; od południa tylko i wschodu szarzało kilka żerdek ciemniejszych chmur, nie wróżących nic złego. Przed samym wschodem dopiero ukazało się wązkie pasemko wzgórz, zdające się być bardzo dalekiem, które rumieniło się zwolna, aż z niego wyszło ogniste słońce. Mgły zalśniły pod promieniami jak śnieg. Złudzenie zdawało się teraz przechodzić w rzeczywistość. Po chwili, od strony wschodniej, z płaszczyzny tej dymić poczęła szara mgła, lecz wnet rozpłynęła się w powietrzu bez śladu. Cała płaszczyzna niezmącona poruszyła się, jakby pod nią westchnęło żyjące łono. Zwolna poczęła szarzeć i opadać, po nad nią tuż pływała mgła rzadsza i całe to zjawisko przybierało znowu podobieństwo do niezmiernego źwierciadła wód. Kamienie na stoku góry pod nami, przybrały pod tą mgłą wierzchnią barwę zieloną, jak pod wodą. Tymczasem owe chmurki ciemniejsze, zrazu tak wązkie i nieznaczne, rozszerzyły się i zakryły słońce. Wnet zachmurzyło się całe niebo i mgła dolna złączyła się z górną, zakrywszy nas zupełnie. Potem jeszcze widać było przez chwilę mgliste słońce i blado świecący w jego promieniach czubek Kezmarskiego wierchu, aż wreszcie rozciągnął się naokoło szary, jednostajny koloryt.
Drugiego dnia powtórzyło się prawie toż samo.
Widoki te uczyniły z tych dwóch dni napozór straconych, jedne z najpiękniejszych w życiu mojem. Dnie schodziły nam na gawędzie bardzo szybko, owszem przedłużaliśmy je w późną noc. Wreszcie uważając, że mniej więcej do godziny dziewiątej niebo jest pogodne, postanowiliśmy rankiem próbować wejścia na wierch Kezmarski.
Ze świtem tedy dnia trzeciego, zwinąwszy nasze gospodarstwo pod kolebą, ruszyliśmy ponad Steinbachsee — przeszedłszy złomy głazów i śliczną zieloną równinkę zarosłą marchwicą, pod ścianę Kezmarskiego. Grunt cały był zryty przez świstaki i przez handlarzy szukających goryczki. Torby zostawili towarzysze moi w głębokiej kolebce pod kamieniem, odpychającej nieznośnym świstaczym fetorem. Przed nami wzniosła się stroma granitowa turnia, na którą szukać trzeba było wejścia. Pozwolę sobie zrobić tutaj porównanie, które mi się mimowoli nawinęło, a które rzecz dobrze określi. Wierch Kezmarski ma niejakie podobieństwo do orła, jak go widzimy na rzymskich sztandarach, tylko z utrąconą głową. Sterczący na wierzchu głaz wydaje się nawet niby złomek szyi. Stopy i końce skrzydeł toną w bezkształtnej, skalistej masie. Ziobro skrzydła prawego sterczy jako okrągły wierszyk między czubą a Łomnicą, za skrzydłem lewem jest wcięcie najgłębsze, a źleb najwyraźniejszy rysuje zarys skrzydła prawie aż do dołu. Wcięcie to i ten źleb oddziela wierch właściwy od grani spadającej stromo ku Spiżowi. Tym to żlebem, ku tej najniższej przełączce obraliśmy drogę wprost w górę, z dołu obok szerokiej rozpadliny w skale, którą ciecze z wysoka źródlana woda.
Źleb ten nie zawiódł nas. Gdzieniegdzie omijając go z lewej strony po obocznej, równoległej grani, naprzemian głazami i upłazem, bardzo wygodnie dostaliśmy przełęczy. Tu znaleźliśmy ślady zasiadki strzeleckiej, poniżej strzelecki nóż. Pod sobą ujrzeliśmy dolinkę pustą, zawaloną głazami i spadzistą, którą zamykały Kezmarska i Rakuska granie, schodzące się ku czubie, do której obie jednako należą, mimo że ostatnia dostała, niewiadomo zkąd, osobną nazwę „Ratzenbergu“[9]. Ku zejściu się tych grani, wziąwszy się na lewą rękę, szliśmy po głazach, kozią percią, znaczoną prawie aż na szczyt. Szczyt jest kończysty, chwiejący się nieledwie. Głazy usuwają się pod stopą, a strącone lecą z przeraźliwym hukiem w przepaść, w której głębie spada nagle, pionowo, czarna ściana góry.
Mgły zaścielające równie spiskie podniosły się już i zasłoniły nam Łomnicę. Natomiast rozpatrywaliśmy się w szczytach nad doliną Kezmarską i w ubocznych, wyglądających z tyłu grupach, z których najdalej widno było szczyty z nad Gąsienicowych Stawów, w zarysach zamglonych, gdzieniegdzie zakryte mgłami. Po kilku godzinach dopiero, kiedy już mgły otoczyły nas wokoło, zeszliśmy na dół, a ztąd przez piętro Łomnicy w dolinę Małego Kolbachu i do Szmeksu.

∗                                        ∗

Szczyt Kezmarski jest bardzo dostępny, wszelako nieprzedstawiający szczególnego interesu. Widok z niego jest piękny, lecz nie zbyt rozległy; pod każdym względem ustępuje sąsiadce swej Łomnicy. Jako panujący nad Kezmarską doliną, do przejrzenia jej bardzo jest dogodny.
Zawiedzeniśmy też zostali w nadziei, że go pierwsi zwiedzamy. Prócz śladów strzeleckich, znaleźliśmy w butelce zamokły bilet, na którym odczytać tylko mogłem nazwisko przewodnika szmeksańskiego Spitzkopfa i datę „14 August 1877“. Od koleby w dolinie Steinbachskiego jeziora jest na szczyt, miernego chodu, niespełna 3 godziny. Z tejże koleby do Szmeksu wiedzie ścieżka na dół, potem lasem na prawo, na kładkę przez Kolbach, długa żarównoż 3 godziny dobrego chodu. Ta jednakże dla nieświadomych okolicy niepewna. Chcąc ztąd wracać do Zakopanego, najlepiej zejść tą ścieżką na dół, a wchodząc do lasu koło zakrzesu na smereku nie zmieniać kierunku: perci zaprowadzą do wsi Łomnicy (Małej).
Idący doliną Kezmarską, ztąd mogą wchodzić na ten szczyt. Przejdą mianowicie grań Rakuską w miejscu najniższem, (mniej więcej w pośrodku), i pójdą zboczem po nad dolinką zamkniętą między tąż granią a Kezmarską, uwyższając się ku miejscu zetknięcia obu. Zbocza zawalone głazami nieledwie wszędzie dadzą przejście. Okrążenia grani Rakuskiej dołem, dla wejścia do rzeczonej dolinki, próbować nie trzeba. Obejście to zarośnięte jest trudnemi do przejścia łanami kosodrzewia, zresztą zbyt dalekie.
Szczyt Kezmarski niesłusznie okrzyczano; tanio nabytą tę sławę odpokutuje zapewne teraz, poznany, brakiem odwiedzających go.







  1. Słowiańskiego nazwiska tej turni zaledwie dopytałem się. W Kezmarku mają tylko jej niemieckie miano. „Jastrzębią“ (Jastraba), nazwali mi ją dwaj Słowacy ze Stoli, naśladując przy tem ruch i głos drapieżnego ptaka. Od tychże Słowaków dowiedziałem się słowiańskiej nazwy regla Stösschen.
  2. Wierch ten stanowiący właściwie jakoby północną czubę Łomnicy (Lomnitzer Nordtrabant), nazywają polscy górale „Głupim“, a także „Durnym“. Co do znaczenia wyrazu „durny“ w tem użyciu mają niektórzy pewne wątpliwości. Na Podhalu bowiem zachowało się staropolskie „durny“ w znaczeniu butny, dumny. Widząc np. człowieka, który niesie się butnie a z fantazyą, mówi się: „ej! durny-że jest“, „patrzy że durno“. Wszakże osobno wymawianego przymiotnika „durny“ nie słyszałem w tym sensie, owszem — wcale. Co znaczy nie mało: bo ludzie nieuczący się gramatyki nie zdają sobie sprawy z pochodzenia i odmiany słów, a ztąd słowa niektóre w pewnem tylko użyciu stale i nieodmiennie przychodzą. Zdanie całe stanowi jakoby jedno brzmienie, które przechodzi z pokolenia w pokolenie jako takie. Nadto wierch Durny powszechniej jeszcze nazywa się Głupim, a nazwę Durny wymawiają czasami tylko, ze słowacka zapewne. To przemawia za tem, że w jakiemkolwiek brzmieniu nazwy, wierch ten zawsze zostanie głupim. Co do mnie, wolę go takim nawet, bo w nazwaniu tem szczytu dzikiego, uważanego za nieprzystępny przez długie lata, panującego nad smutnemi, pustemi dolinami, jest siła i oryginalność, świeżość pewna i zdrowie, owszem — poezya. „Dumny Wierch“ to nazwa pretensyonalna, a wobec sąsiadki Łomnicy — nieodpowiedna.
    Jakkolwiekbądź zatrzymam nazwę w oryginalnem brzmieniu „Wierch Durny“.
  3. Zniżenie to między Twarożną a Kopą (tj. szczytem Białego Jeziora).
  4. Jest to tenże szczyt, który po drugiej stronie pasma od tamecznej doliny, zwie się „Nad Kołowem“.
  5. Szczególny rodzaj naturalnej ścieżyny na turniach.
  6. Turnia tu wyglądała pospolicie niby dach kryty zwyczajnie gontami; pod wyrazem „zadzierzysty“ rozumiem wyglądanie jej, że użyję tego porównania, jak gdyby dachówki kładzione były odwrotnie, tj. tak, że dolna zachodzi na wyższą, a nie wyższa przykrywa dolną. Taka tylko turnia, co pojąć łatwo, jest dostępna.
  7. Ja przedewszystkiem mógłbym się uskarżać na obówie, i radzę każdemu idącemu w podobne miejsca, nie używać innego, jak kierpce. Pod butem bowiem ani nie czuć kamienia, ani utrzymać się niepodobna tam, gdzie się kierpiec uchwyci.
  8. Muszę tu sprostować nieporozumienia zachodzące co do nazwania tej dolinki i stawu. Słyszałem u nas pospolicie nazywających ją Lejkową i staw Lejkowym (Trichtersee). Na mapie Kolbenheyera znajduje się też ta nazwa obok pierwszej; mianowicie oba stawy Steinbach i Trichter, leżą jeden pod drugim, połączone strumieniem. Gdym się jednakowoż pytał słynnego Szmeksańskiego przewodnika Spitzkopfa o staw Lejkowy, nie wiedział o nim, a natomiast sprostował, że zapewne chcę mówić o Steinbachsee. Główny staw zatem w onem miejscu jest Steinbach. Istotnie staw ten rozlany w dość nizkich brzegach, o dnie płaskiem, płytki i pokazujący pod wodą kamienie, znikąd do lejka nie jest podobny. Co zaś do nazwy lejkowego, to ta odnosi się do drugiego stawku, istniejącego rzeczywiście, ale w położeniu całkiem odmiennem niż na mapie. Jest to mała szyba wody na dnie głębokiego dołu, przedzielonego szeroką i wysoką granią od poprzedniego stawu i nie połączonego z nim żadnym dopływem. Fonii waż zaś stawek ten jest zbyt mały, dolina od niego nazwy brać nie może, na którą zresztą z żadnych względów niezasługuje.
    Co do Steinbachsee, to zostanie on u polskich przewodników przy dawnej nazwie jaką mu dawali Sieczka, tj. Czerwonego. Wogóle płytkie, pokazujące kamieniste dno stawy noszą u nas tę nazwę, a ten o którym mowa, nadto uderzająco czerwonym kolorem wody jej odpowiada. Dolina, jak słyszę, w braku słowiańskiej nazwy ma być ochrzczona Świstaczą.
  9. Nawet czuba grani Rakuskiej, właściwy szczyt Ratzenberski, nie jest czem innem, jak wyniosłością (bulą) na grani.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Gwalbert Pawlikowski.